- Opowiadanie: tinehtele - Rozpoznani

Rozpoznani

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rozpoznani

Dla Sl,

który jest dla mnie nieskończoną inspiracją

i który zawsze będzie stał dla mnie na pierwszym miejscu;

dla mojej siostry Kaki,

która jest 5 minut starsza ode mnie

i która na szczęście nigdy nie przeczyta tego opowiadania,

choć na pewno zrozumiałaby pojęcie „fikcja literacka”… ;]

i dla wszystkich niezrealizowanych pisarzy ;]

 

Kochać Cię,

to jak kraść w świetle księżyca

Nie chce, żebyś o tym wiedział

ale zdradzam się

 

Trudno udawać, że mi nie zależy

skoro jesteś moim oczkiem w głowie

 

fragment wiersza ocalałego z płomieni

 

 

Romuald Fogstery zastanawiał się nad własnym życiem. Pił. Swoim uporem zdobył pracę przy superkomputerze Large Generator of Big Theories (w skrócie LGBT). Stał się prawą ręką matki projektu – doktor Sheeprachen, która stworzyła Generator za pieniądze wytargane (z jeszcze większym uporem) polskiemu rządowi. Ale czy to jest na pewno to, czego chciał? Zderzać dane któregoś zagadnienia z dziedziny, którą się zajmował – psychologią dewiacji? "Wziąć czekoladkę z pudełka i zjeść ją. A więc przetrawić.” – jak mówił napis nad wynalazkiem (Sheeprachen miała obsesję na punkcie Foresta Gumpa). Psychologia dewiacji – czyli czekoladka, której zwykły człowiek wolałby nie tykać.

Romuald nigdy nie poczęstował się czekoladką w kształcie serca. Nie chodzi mi o typowy walentynkowy kształt – trójkąt z mysimi uszami. Chodzi mi o kształt JEGO serca. Każdy ma inny. Jego przypominało skałę… Czy wszystkie jego marzenia się spełniły? Musi to zmierzyć w Generatorze. Na ile jego marzenia się spełniły, oto jest pytanie? Czy jest szczęśliwy? Nie wie tego. Jeśli tego nie wie, to na pewno nie jest… Nie ma szczęścia w życiu osobistym. Ale może Generator lepiej mu powie. Może nie ma na co narzekać. Generator mu powie, na ile procent marzenia są „spełnialne”. Pocieszy go wynikami jak najlepszy przyjaciel. Przecież w końcu po coś przeszedł tę żmudną drogę, żeby się do niego zbliżyć. Będzie to chyba najważniejsze zadanie, z jakim będzie musiał zmierzyć się Generator. To humanistyczna sprawa.

Humanistyczna? Raczej mglista…

Wódka się skończyła. Pomyślał, że lepiej nie jest pić samemu, bezpieczniej w towarzystwie…

 

Doktor psychologii dewiacji wszedł do zadymionego lokalu. Chwiejąc się, przez mgłę, dotarł do baru, gdzie sprzedawał chłopak w koszulce moro i masce gazowej. Maska go tak nie zdziwiła. W dobie kryzysu bary uciekały się do różnych sztuczek. Bardziej dziwiło go, że znieśli zakaz palenia w lokalach.

– Dobry wieczór, to znowu można palić w środku? – przywitał barmana i zarzucił go pytaniem, nie dając mu nawet szansy wydusić: „Dobry wieczór”.

– Nie, to tylko „Palący Czwartek”, impreza dla mniejszości palącej – odpowiedział chłopak głosem Lorda Vadera.

– Zmieniło się polskie prawo?

– Nie, ale… wygląda pan na człowieka, któremu można zaufać… – Uchylił maski i wyszeptał: – Szef ma układy z policją.

Fogstery'ego zaskoczyła poufałość, na jaką zdobył się barman w stosunku do jego osoby. Przecież musiał być dla niego obcym człowiekiem… Co prawda parę razy odwiedził bar, ale nawet nie zwracał uwagi na obsługę. Nie mógł wiedzieć, że od jakiegoś czasu barman go obserwował….

 

Z pamiętnika Minnie:

– Znowu dwa – powiedziała kobieta w dziale przekąsek na wagę, wybierając dla mnie dwa pierniczki w kształcie serca ze sterty gwiazdek, precelków i tych właśnie, nieszczęsnych serc.

– Ale nie ma – zażartowała pani od pakowania.

– Jak to nie ma, przecież widzę.

– Co pani tak skąpisz temu temu chłopakowi – droczyła się dalej.

Roześmiałam się.

– Ech ta młodzież, liczy tylko te kalorie, tylko dwa… – Kobieta zważyła i zapakowała.

– Myśli pani, że dzisiaj przyjdzie?

– Co ja mam ci odpowiedzieć. Ja tylko pakuję tutaj ciasteczka. Chciałabym, żeby przyszedł. Na pewno nie miałabyś już takich smutnych oczu… Daj, powróżę ci z ręki.

Podałam jej dłoń.

– Przyjdzie. Na pewno. Ale pamiętaj, że moje wróżby spełniają się w pięćdziesięciu procentach.

– O wow, to dużo. – Znowu mnie rozśmieszyła.

– Powiedź mi… To znaczy, cieszę się, że mam stałą klientkę, ale dlaczego za każdym razem kupujesz nowe ciasteczka? Te nie mogą czekać, dopóki nie przyjdzie?

– Jestem strasznym żarłokiem i nie wytrzymuję… A tak na serio, to chodzi o datę na woreczku… Chcę powiedzieć: „Zobacz, kupiłam je dzisiaj”. To ma wyjść naturalnie.

Czasami zastanawiam się, czy to, co robię jest naturalne, nawet gdy jestem całą sobą, robiąc te rzeczy.

 

Doktor, siedząc przy barze i popijając wódkę, słuchał barmana, który tłumaczył mu zasadę „Palących Czwartków”.

– Wcześniej zawsze w czwartki mieliśmy kapę, ale odkąd urządzamy tą imprezę tematyczną co tydzień, wszystko się kręci! – nie krył entuzjazmu barman, wreszcie miał wypłatę. – Motywem przewodnim jest dym i straż pożarna. Myślisz, że strażacy noszą moro?

– Na pewno… Jako piżamy – odpowiedział rozluźniony etylem doktor. Opierał się jednym łokciem o ladę i patrzył na kieliszek. Jego rozchełstana koszula odsłaniała włosy na klacie. Gadał głupoty, ale głowę miał dalej zaprzątniętą problemem, który przyniósł z domu. Chłopak rozmawiał już z nim bez maski. Był o połowę od niego młodszy i z twarzy przypominał surykatkę. Całkowite przeciwieństwo Fogstery'ego, który przypominał agenta 007.

– Uczysz się gdzieś? – Było to jedno z niewielu pytań, na jakie zdobył się doktor w rozmowie z barmanem. Pierwsze już znacie: „Czy tu palą?” i drugie: „Po ile ta wódka?”. Pytanie pośrednio wypłynęło z natury profesora, który również wykładał na uczelni.

– Chodzę do szkoły policealnej na kosmetologię… Ale naprawdę marzę… To głupie… Pierwszy raz to komuś mówię, ale… Chciałbym zostać pisarzem… – I na twarzy barmana zagościł maślany uśmiech.

Doktor Fogstery nawet nie zdążył zdziwić się „kosmetologią”, bo w jego głowie zabłysła genialna myśl. Prosty, naiwny barman z wielkim marzeniem. Idealnie nadawał się do jego eksperymentu…

Zamyślony profesor nic nie mówił, dlatego barman starał się zamaskować ciszę:

– Wiem, kosmetologia to babski zawód, ale gdy się zapisywałem, myślałem, że chodzi o naukę o kosmosie…

– Jak masz na imię?

– Mortimer, ale wszyscy mówią do mnie Mickey. A ty?

– Jestem Fogstery, Roumald Fogstery. – Celowo zapomniał o „doktorze” przed nazwiskiem…

 

Fogstery umówił się z Mickeym nie w tej kawiarni, gdzie dostrzegł go po raz pierwszy. „Dostrzegł”, a nie „zobaczył”, bo widywać go musiał wcześniej, tylko wcześniej nie był owładnięty obsesją marzeń. Do tej pory patrzył na niego, jakby był przeźroczysty.

– Dzień dobry. – Przed Fogsterym pojawiła się młoda kobieta w kapeluszu i gęstych lokach. Była ubrana w stylu „starej-maleńkiej”. Nosiła garsonkę koloru spranej wiśni, a buty wyglądały na ortopedyczne… Na twarzy doktora przez moment pojawił się cień podejrzenia, który wyłapała młoda osóbka, ale postanowili grać, że nic się nie stało.

– Dzień dobry.

Kobieta usiadła do stolika.

– Jak pan widzi, brat nie mógł przyjść. Jestem jego siostrą bliźniaczką. Nazywam się Minnie. – Wyciągnęła w jego stronę rękę przez stół.

– Romuald Fogstery – odpowiedział, ściskając jej dłoń. Poczuł pierścionki i długie paznokcie.

– Tak, wiem, brat mi dużo o panu opowiadał. Mówił, że do baru przychodzi starszy mężczyzna w jego typie.

Fogstery zmieszał się.

– Niech pan się nie niepokoi. Kocham gejów jak własnego brata. Więc brat do mnie mówi: „Dzisiaj mam spotkanie z tym przystojniakiem, ale patrz siostra jak ja wyglądam, kompletnie rozłożony przez grypę”. Więc przyszłam go zastąpić. – Ktoś, kto by podsłuchiwał ich rozmowę, mógł mieć wrażenie, że kobieta udaje miły głos.

– A nie mógł zadzwonić?

– Nie chciał nic tracić ze spotkania. I pana rozczarować. Wiem o nim wszystko. Niech pan tylko zadaje pytania, a ja będę odpowiadała. Dowie się pan nawet więcej niż od niego, bo ja niczego nie zataję, żeby przedstawić go w lepszym świetle. Oczywiście ja też będę zadawała panu pytania, żeby Mickey dowiedział się coś o panu. To będzie jakby randka przez pośrednika.

– A kto powiedział, że ma to być randka? To tylko spotkanie… – Profesor denerwował się.

– Pan mnie nie oszuka. Wiem, co taki koleś jak pan, może chcieć od takiego młodego chłopaka jak mój brat. Tego też się obawiał. Dlatego symulował grypę… Ups… Miałam tego nie mówić, ale widzi pan, że mną idzie dowiedzieć się wszystkiego!

Fogstery tylko zwrócił oczy do nieba. Co miał zrobić? Mógł tylko zaakceptować ten szalony obrót sprawy.

 

Z szalonych rzeczy, jakie dowiedział się do Minnie o Mickeym, należy wymienić kilka:

  • uwielbiał śpiewać, ale tylko ich mama lubiła tego słuchać…,
  • już cztery razy zatrzymała go policja za nieposiadanie światełek przy rowerze. Ale jeszcze nie dostał mandatu! Zawsze potrafił wymyślić błyskotliwe tłumaczenie. Taki z niego pisarz…,
  • kiedy był mały, uwielbiał szyć. Najczęściej sukienki dla swojej siostry. Wszystko fastrygą i niedopasowane w biodrach, ale jakim cackiem była mini z długim trenem wyczarowana przez siedmiolatka!,
  • kiedy był mały, potrafił znikać na długie chwile, a potem wracać z bukietami dla mamy i siostry,
  • wolał bawić się lalkami niż samochodzikami.

Doktor Fogstery w ciszy swojego gabinetu, przy szklance whisky, słuchał nagrań zarejestrowanych podczas rozmów z Mickeym. Ogień huczał w kominku.

[dźwięk wydmuchiwanego nosa]

– Co ja mówiłem?… – Mickey wtedy schował zasmarkaną chusteczkę do kieszeni; jak ja tego nie znoszę!, przypomniał sobie profesor. Była jesień. Mickey naprawdę miał katar, albo udawał skutki grypy…

– Dlaczego książki są najlepsze.

– A, bo książka jest najlepszym tworzywem, bo możesz w niej zataić przed odbiorcą cokolwiek chcesz. W książce nie widać niczego, czego nie umieścisz.

 

Romuald siedział razem z Minnie na ławce w jesiennym parku. Gdzieś dalej dzieci bawiły się na kolorowym placu zabaw, który wyglądał jak zbudowany z patyczków do liczenia na zżółkniętych liściach. Już w drodze na ławkę Fogstery zastrzegł sobie, żeby Minnie mówiła mu na „ty”.

– Nie zniósłbym już ani jednego „pana” więcej. Nie podniecają mnie owłosione stworki z kopytkami i rogami… Hehe, taka dewiacja nazywałaby się „panofilia”.

Minnie kompletnie wtedy nie złapała o co chodzi, ale uśmiechała się serdecznie.

Przy Minnie profesor nie musiał przynajmniej kryć się z dyktafonem. Argumentował to tym, że chce jak najwięcej wiedzieć o Mickeym tego, czego on sam mu nie mówi. Tak naprawdę wyłapywał każde słowo, które mówiła o sobie Minnie. Wiele razy nawet próbował „ściągać” rozmowę na jej temat, ale kategorycznie zabraniała i szybko wracała do Mickey'ego.

Z nikłych słów, jakie powiedziała o sobie, które miał nagrane na dyktafonie, wyłaniała mu się mglista postać, jak stożony z nici pająka zarys sylwetki. Mieszkamy razem… Na zmianę opiekujemy się mamą. Nie są to równe zmiany. Kiedy Mickey ma wolne w pracy, ja mam chwilę dla siebie. Wtedy to on się nią opiekuje… I mam czas z Tobą rozmawiać, kiedy on nie może… Ale nic mu nie mów! On nic nie wie, że dalej się spotykamy i o nim Tobie opowiadam. On sam nie wie, jaki jest wspaniały, to dlatego… Noszę rzeczy mamy, bo klasyka nigdy nie wychodzi z mody i lubię taki styl. Ale nie jestem żadną hipsterką! Jestem młodszym przedłużeniem mamy i ona lubi patrzeć, jak noszę jej sukienki, kiedy ona już nie może… Zawsze byliśmy z Mickeym nierozłączni, zawsze chodziliśmy do tych samych klas… – to i tak maksimum „osobistości”, na jakie sobie pozwoliła.

I tak, kiedy Romuald rozmawiał z Mickeym, wolał mówić z nim o pisaniu, by realizować swój tajemniczy projekt. Gdy zaś rozmawiał z jego „mysią” siostrą, wolał słuchać o osobistych sprawach, w nadziei, że wyłapie coś o samej Minnie. Tak fascynowała go jej postać.

Nazwijmy to „badaniami pobocznymi” – pomyślał sobie doktor.

 

Fogstery, kiedy jechał na miejsce spotkań swoim czerwonym holendrem, w rozchełstanej koszuli, płaszczu i powiewającym szalu, czuł ekscytację. Nigdy nie wiedział, która mysz przyjdzie poigrać ze starym kocurem.

 

Mickey, zachęcony pytaniami doktora, dużo opowiadał o tym, nad czym aktualnie pracował. A było to pięć czy sześć opowiadań zaczętych razem i brnących powoli do końca jak w ślimaczym wyścigu. Jedno opowiadanie było o dziewczynie imieniem Milena, która została panią do towarzystwa, ale tylko żonatych mężczyzn. Bo „wtedy tylko oni mają problem”. Wykonał nawet rysunki jej szalonych sukienek. Pokazał je Fogstery'emu, jak każdy fragment, który udało mu się stworzyć. Profesor ciepłymi słowami dopingował go w tych wysiłkach. Marzyciel musiał być jak najbardziej wspierany, żeby mu się powiodło. „Spełnię choć marzenie tego małego głuptasa, jeśli na moje jest już za późno…” – pomyślał doktor.

Martwił się jedynie wtedy, gdy opowiadania Mickey'ego za bardzo schodziły w stronę biografizmu. Był zdania, że prawdziwy pisarz powinien stwarzać światy, a nie je odtwarzać. Kiedy tylko Mickey skręcał w stronę autobiografizmu, Fogstery go strofował. Zatem była to solidna szkoła dla młodego adepta sztuki opowieści. Ale profesor wyczuwał też niebezpieczeństwo, bo wiele tych fragmentów skręcało w jego stronę, a bycie obiektem uczuć żółtodzioba było ostatnim, czego teraz potrzebował. Był uprzejmy dla chłopaka, ale tylko na tyle, żeby wyciągnąć do niego rzeczy na temat pisarstwa, budowania marzenia. Słuchał go zawsze z włączonym dyktafonem w kieszeni. I co bardzo ważne, nie odpowiadał na żadne jego osobiste pytania, tylko zdawkowo milczał, albo pytał, jak pisanie. Robił podobnie, jak Minnie robiła jemu.

W jej wypadku Fogstery był o wiele bardziej wylewny, w nadziei, że „mysza” odwdzięczy się tym samym.

 

Profesor próbował też pytać samego Mikey'ego o bliźniaczkę, ale on bardzo mało mu o niej powiedział, wyjaśniając, że „siostra by sobie tego nie życzyła”.

 

Ciągłe wysłuchiwanie od „myszy” o Mickeym doprowadziło w końcu do tego, że w postaci tego chłopka nie widział już nic ciekawego. Zdążył się po prostu nim znudzić. Co innego Minnie. Była dla Fogstery'ego jak tajemnica, którą musi rozwikłać. Kiedyś, podczas gdy gadała znowu o swoim nudnym bracie, profesor zrobił test (a uwielbiał to robić) – położył rękę na jej kolanie. Został nagrodzony plaskaczem w twarz i widokiem jej oddalających, kręcących się na pożegnanie, pośladków. Potem nie widział jej dłuższą przerwę, tylko wysłuchiwał o mękach twórczych od jej brata.

 

Gdy Fogstery przechodził obok baru, gdzie pracował Mickey, często wstępował na małą pogawędkę.

Tego dnia zobaczył smutnego barmana. Natychmiast spytał się, co się stało.

– Ty tego nie zrozumiesz, po tobie nie widać…

– Mów! – przywołał go do porządku profesor.

– Mam dosyć. Dzisiaj znów klienci spytali się mnie, czy jestem gejem. Gdy odpowiadam: „nie” swoim piskliwym głosem, czuję, jakbym zdradzał samego siebie. Co ja zrobię, od małego lubiłem bawić się lalkami. Już taki się urodziłem.

Mickey miał ciężkie zadanie. Albo musiał zaakceptować to, kim jest, albo znaleźć śmiałka, który pokocha go, zanim on pokocha siebie.

– Nie martw się, ja też.

Mickey nie wiedział, czy profesorowi chodziło o zabawę lalkami, czy że też urodził się gejem… Bał się go spytać w obawie, że nie odpowie…

 

Kolejne, równolegle prowadzone opowiadanie Mickey'ego było o jego barowym życiu. Było tak do bólu autobiograficzne i nudne (bo co może się zdarzyć w barze?), że wręcz nie do czytania. Fogstery wiedział, że to dopiero początek, ale co mogło być dalej po takim rozpoczęciu? Szybko odciął górny pokład wyobraźni autora i zmotywował go do skorzystania z głębszych zasobów.

 

W czasie przerwy w spotkaniach z Minnie, profesor rozmyślał przy goleniu i zrozumiał, jak bardzo chciałby posiąść tę wariatkę, ubraną w ubrania swojej matki. Było w niej coś ze starego kryminału. Marzył, że zrywa z niej kapelusz i sztuczne perły z szyi, podciąga spódnicę i przebija się przez rajstopy… Ciekawe na ile to marzenie było „spełnialne”? Od zaraz. Jeśli tylko zamknie oczy i rozluźni się. Był przecież facetem w łazience.

 

Jeśli chodzi o orientację Fogstery'ego, to była ona raczej mglista… Ogólnie długo, bardzo długo obywał się bez seksu.

Raz w rozmowie, kiedy Minnie ponownie użyła w stosunku do niego słowa „gej” – a nienawidził tego określenia – nie wytrzymał i wybuchł:

– Nie jestem gejem!

– W takim razie nie mamy o czym rozmawiać. Mój brat nie będzie się marnował dla niezdecydowanego płochliwego szprota. – I wstała i zaczęła kręcić dupą, idąc alejką w stronę swojego domu.

– Czekaj! – Zapał ją za ramię. – To nie prawda, lubię chłopców. Podobają mi się nawet niektórzy na mojej uczelni. Po prostu nie lubię tego słowa. – I tak przyznał się przed nią do czegoś, z czym dopiero walczył. W obliczu strachu, że mógł już nigdy nie zobaczyć Minnie, był zdolny nawet do tego. Fascynowała go, bo pokazywanie z nią, było bardziej akceptowalne społecznie.

 

Siedzieli jak zwykle na ławce przy placu zabaw.

– Dzisiaj nie możemy za długo gadać. O 14.30 mam zabieg. – Normalny człowiek nie przychodziłby na spotkanie, na którym może być tylko trzydzieści minut. Zależy jeszcze, czego by dotyczyło. Mickey po prostu za wszelką cenę nie chciał opuszczać spotkania, a akurat dzisiaj doktorowi pasowało.

– O kogo będziesz zabiegał? – Fogstery miał zwyczaj oswajania poważnych spraw żartem. Uciekał od poważnych spraw, takich, jak na przykład, własna orientacja seksualna.

– Nie będę o nikogo zabiegał… – Mickey uśmiechnął się. – Będę usuwał kaszaki.

– A co to jest?

– Taki guzek pod skórą. Robi się, jak mieszek włosowy źle pracuje i się zatyka. Wtedy tam się wszystko gromadzi, rośnie i w końcu pęka. – Ich właściciel wstydził się powiedzieć, że w środku jest cuchnąca ropa.

– Aha, czyli taki pryszcz?

– To nie jest pryszcz! To poważna sprawa! Nie lekceważ mnie znowu… – Mickey wstał z miejsca.

Co to ma znaczyć? Nikt nigdy do niego tak nie mówił. On jest poważnym profesorem. Nikt nigdy nie śmiał wydawać mu poleceń… No, może oprócz Sheeprachen. Mickey pierwszy raz go skrytykował. Wcześniej tylko starszy, przy każdej okazji, wieszał psy na młodszym. To dało mu do myślenia.

– Jak chcesz, to możesz sam się przekonać i zobaczyć.

W pierwszym momencie Fogstery chciał zrobić na złość i nie zgodzić się, ale jednak postanowił przyjąć to wyzwanie. Zwykle, znalazłszy się na nieznanym gruncie, reagował gniewem. Nieznany grunt to miejsce w głowie, w którym spieramy się między tym, czego oczekują o nas inni, a tym, co nam samym chce się zrobić. Tam nie ma prostych wyborów. W tej sytuacji, mógł jak zawsze zareagować gniewem, lecz wybrał inne rozwiązanie. Poza tym, nigdy nie widział, ani nawet nie słyszał o kaszakach. Taka okazja mogła się już nie powtórzyć. Co jak co, ale przede wszystkim był naukowcem.

– A po co je usuwasz? – pyta doktor, wstając z ławki.

Mickey zaczyna iść, a Fogstery dołącza. Chłopak odpowiada na zadane mu pytanie:

– Usuwam je, bo kto mnie pokocha z takimi guzami? Może się nawet z nich rak rozwinąć. Raz na tysiąc przypadków – To akurat wymyślił, bo nie miał odnośnie tego danych. – Idzie je wyczuć pod dotykiem. Ale cały czas szukam kogoś, kto pokocha moje kaszaki.

Profesor już żałował, że się z nim wybrał.

 

Na miejscu; Mickey leżał na plecach, a nad nim pochylał się chirurg i pielęgniarka. Fogstery, przedstawiony jako bliski krewny, dostał specjalne pozwolenie na obserwowanie zabiegu z krzesła w rogu. Miał koić nerwy. Wszystko dzięki temu, że pacjent zdobył się na małe kłamstewko i powiedział: „Bardzo się dzisiaj denerwuję, panie doktorze”, choć kroili go już chyba z dziesiąty raz. Wskazywała na to kupa blizn, którą dobrze widział nawet Fogstery z trzech metrów, ze swojego punktu obserwacyjnego.

Pacjent leżał i gadał, jakby był to normalny zabieg w gabinecie spa:

– Wkurza mnie, że mam pod skórą coś, gdzie zbiera się ropa. – Przy lekarzu już nie bał się nazwać rzeczy po imieniu. – No i jak się nie usunie, to mogą pęknąć i zakazić.

Fogstery wdał się w krótką pogawędkę z panem chirurgiem. Chirurdzy w trakcie zabiegu traktują pacjentów jak kawał mięsa i mogą opowiadać krewnym o szczegółach choroby, jakby tego, którego one bezpośrednio dotyczą, w ogóle nie było na sali. I tak, lekarz przedstawił mu swoją prywatną teorię, z której dowiedział się, że choroba Mickey'ego miała związek z opornością. A dokładnie mieściła się gdzieś w rzędzie przypadłości autoimmunologicznych.

– Mam genetyczne skłonności do kaszaków – wymamrotał Mickey spod pachy, przez pozycję, w jaką ułożona była jego głowa.

Fogstery zauważył, jak Mickey się przed nim otwierał, a on nie był w stanie. No, ale pisarze często byli ekshibicjonistami. On, wręcz przeciwnie. Głęboko ukrywał, że kiedyś miał narzeczoną i że omal się z nią nie hajtnął, ale nie pociągała go seksualnie.

Mickey czuł na skórze nacisk palców w lateksowej rękawiczce i ciepło skalpela, ale nic nie bolało dzięki znieczuleniu. Odkąd pamiętał, ręce lekarza były jedynymi, które go dotykały.

Pomimo zdenerwowania, wywołanego usuwaniem kaszaka tak blisko twarzy (pod prawym uchem; do tej pory występowały tylko na górnej części pleców), nie wydał ani jednego pisku podczas zabiegu. Mickey obawiał się, że odrzucił całym tym syfem Romualda, dlatego zachowywał się, jakby ta operacyjka była najnormalniejszą rzeczą na świecie. Kiedy zaczynasz się przed kimś odsłaniać, boisz się, czy go czymś nie zrazisz. Ten zabieg był naprawdę najzwyklejszą rzeczą pod słońcem, ale Mickey w to nie wierzył.

Bilans zamknął się na czterech kaszakach. Usunęli mu jeden przy uchu i trzy na plecach. Wyniki miały być za trzy tygodnie. To rutynowa procedura w takiego typu przypadkach.

– Tym razem pozwól im się ładnie zabliźnić – powiedział na koniec do Mickey'ego lekarz, kiedy pielęgniarka zaklejała ucho. Fogstery nie wiedział, o co chodzi. Przecież to chyba naturalny proces, niezależny od nas i po prostu… trzeba nic nie robić.

 

Kiedy znaleźli się na zewnątrz ośrodka, Mickey wyraził prośbę do profesora:

– Pójdziemy do kina?

Profesor nie miał serca odmówić po tym, co przeżył dzisiaj jego młody przyjaciel. Wiedział, że Mickey chce sobie poprawić humor, więc zgodził się. Chłopak zasłużył sobie, żeby być dziś w jego centrum zainteresowania, zamiast Minnie. Może będzie też okazja, żeby powiedzieć mu coś o sobie… Na przykład, że… interesował się medytacją i zapasami ;p

 

Podczas drogi do kina, Fogstery wymyślił dla barmana nowe przezwisko: „Miś Uszatek” – na cześć plastra, który nachodził mu na ucho.

Siedząc w fotelu kinowym, Mickey oparł głowę na prawym ramieniu profesora. Gdzieś w połowie filmu puściło znieczulenie.

Potem puściły mu nerwy i uciekł z sali kinowej, zostawiając osłupiałego doktora z ręką zastygłą w popcornie. Co prawda, Mickey już wcześniej zachowywał się dziwnie. Bo co powodowało, że Fogstery z minuty na minutę czuł, jak rękaw jego polo, robi się coraz bardziej mokry? Profesor uznał to za normalne wzruszenie na treść filmu; przecież wiecie, jaka z Mickey'ego potrafiła być beksa.

„Może poszedł się załatwić?” – Fogstery się uspokoił.

Mickey nie wracał od piętnastu minut. „Geje raczej nie miewają zatwardzeń” – pomyślał.

Po dwudziestu minutach ruszył go szukać.

Nie było go w holu, więc poszedł do toalety. Otworzył drzwi i zastał Mickey'ego stojącego przed lustrem.

 

W pierwszym momencie myślał, że jest świadkiem cudu. Plastry i blizny znikły, co zauważył, kiedy właściciel idealnych pleców, zaskoczony jego wejściem, w pośpiechu wciągał t-shirt przez głowę.

– Nienawidzę siebie – skomentował swoje zachowanie Mickey, a jego wzrok spotkał się z profesorowym w lustrze. Czuł się brzydko i samotnie.

– Pokaż to. – Fogstery podszedł do chłopaka i podciągnął jego koszulkę. Z bliska zobaczył, że nie wyglądało to tak idealnie. Wystawały nitki szwów. Dojrzał jeszcze tubkę korektora na blacie, gdzie osadzone były umywalki i już wiedział wszystko. Kazał mu ściągnąć t-shirt.

Świeże rany i stare blizny, wszystkie były pokryte korektorem, łącznie z miejscem pod „uszatkowym” uchem. Malowniczo wystawały z niego nitki jak włoski. Fogstery zrozumiał, jak bardzo Mickey musiał być przeczulony na punkcie swego wyglądu.

Nie zwracał uwagi na słowa Mickey'ego, że tak może zostać i zaczął zmywać mu korektor przy pomocy wody i ręczników papierowych.

– Całe szczęście, że moja siostra tego nie ma. Pomyśl, co by musiała przeżywać, gdyby posiadała ten sam gen co ja. Dziewczyna!

– Ostatni taki wybryk, bo już się więcej nie zobaczymy. – Doktor wiedział, co powiedzieć, żeby Mickey nigdy nie powrócił do swoich praktyk.

– Ssss, szczypie – syczał z bólu młodzian.

– A jak bejcowałeś się korektorem, to nie szczypało? – odgryzł się Romuald. – Nie wiem, po co to zapaskudziłeś, twoje plecy przypominają powierzchnię Księżyca…

– Chcesz powiedzieć, że wyglądają jak kratery?

– Nie, sorry, chodziło mi o to, że są niezwykłe jak ciało niebieskie. Są bardziej jak gwiazdy… Po prostu, twoje plecy są cool.

Na buzi Mickey'ego zagościł szeroki banan.

Kiedy profesor skończył, dziarsko rzucił:

– Chodź, zdążymy na napisy.

 

Po skończonym seansie, wyszli specjalnymi drzwiami, które prowadziły od razu na zewnątrz.

– Pierwszy śnieg. – Profesor nazwał to, co działo się na ich oczach.

– Powietrze jest świeże, w pierwszym momencie myślisz, że to deszcz, bo nie możesz uwierzyć, że to on, potem czujesz zimne pocałunki na nosie… – Mickey uraczył towarzysza iście poetycką miniaturą.

– Ten śnieg pada już co najmniej od godziny… – zgasił go Fogstery.

Romuald zgodził się odprowadzić Mickey'ego do domu. Może wreszcie odważy mu się coś o sobie powiedzieć… Między innymi, że spędził dwa lata w seminarium po odwołaniu ślubu. Chciał zostać księdzem!

Mickey był na lekkim haju, spowodowanym obecnością profesora. Opowiadał takie coś:

– Czasami lubię sobie wyobrażać, że to nie płatki śniegu spadają, tylko świat pędzi w górę i w górę, coraz wyżej na zderzenie z nimi.

– W takim razi ziemia musiałaby być płaska – odparł profesor.

– Hi hi. Nie no, okrągła. To by wyjaśniało, dlaczego śnieg czasami pada pod różnym kątem…

– Pędzimy i topimy całą galaktykę. – Fogstery podchwycił tok rozumowania.

– Galaktykę Bałwanka – odpowiedział żartobliwie Mickey.

– Wyobrażasz sobie świat, który podróżowałby bez końca przez pogodę?

– Jak Aladyn na dywanie? – dopytał się chłopak.

– No.

– Jasne, że sobie wyobrażam. Byłby to piękny świat… Ale jak wytłumaczysz, jeśli padałoby jednocześnie na dwóch różnych półkulach, antypodach? – Mickey z całych sił chciał „zagiąć” profesora.

– Kawałki pogody odrywałby się w zderzeniu z atmosferą ziemską i spadały na ziemię? – powiedział doktor, marszcząc brwi. Jakoś sam teraz nie wierzył w swoją wyobraźnię, co było totalnie bezpodstawne. Jak mógł w nią wątpić?

– Wyobrażasz sobie, jakby pięknie było, gdyby cała ludzkość mogła podróżować na Ziemi, która pędziłaby przez Wszechświat i ogrzewałaby się od światła spotkanych gwiazd? Niebo zmieniałoby się jak w kalejdoskopie…

– Wtedy ludzie w końcu by się tym znudzili i przestali patrzeć w gwiazdy – skwitował pesymistyczny doktor.

– Zaczęliby patrzeć na siebie… – nakierowywał optymistyczny Mickey.

– Albo przestaliby w końcu patrzeć w ekrany komputerów i zaczęli patrzeć w niebo, na niekończący się spektakl.

– Ale trzymaliby się za ręce, jak podczas pięknego spektaklu? – Mickey nie dawał za wygraną.

– Niech ci będzie…

 

Kiedy zatrzymali się u celu, Mickey korzystał z okazji i zdążył jeszcze wyznać, wplatając w rozmowę:

– Nie czuje się brzydki, kiedy maluję, albo śpiewam, bo zatracam się wtedy i przepełnia mnie niezakłócone połączenie.

Oraz:

– Mam dosyć walenia fiuta sam, chcę to z kimś robić… Podobno seks z osobą, którą się kocha jest niesamowity.

Profesor czuł się zawstydzony takimi wyznaniami. Obiecał tylko Mickey'emu, że pójdzie z nim na basen, żeby ośmielić go w sprawie blizn.

A sobie przysiągł, że kiedyś zacznie opowiadać o swoim życiu. Bo już zaczął czuć, że chłopak bał się zadawać mu pytania…

 

Sprawa z Mickey'em pogarszała się. Chłopak zaczął pokazywać mu wiersze, na które Fogstery nie wiedział jak reagować. W przeciwieństwie do opowiadań, wiersze były krótkie i gotowe, nie szło ich ukierunkowywać w odpowiednią stronę. Trzeba było napisać nowy, albo spalić w kominku, siedząc w fotelu i grzechocząc kostkami w szklance ze złotym płynem. To drugie już w wykonaniu samego doktora.

 

Pewnego razu, gdy spacerowali razem wyłożoną liśćmi alejką, Mickey zrobił coś szalonego.

Słońca nie był widać zza chmur, ale był naprawdę ciepły, jesienny dzień. Sześć stopni? Mimo tego Mickey miał na głowę słabo naciągniętą czapkę w ładne norweskie wzory, a Fogstery'emu wisiał, jak księdzu stuła, szalik w aztecki deseń. Szli obok siebie, a profesor zadawał chłopcu pytania na temat pisania. Mickey odpowiadał i szurał liśćmi pod stopami. Fogstery nie lubił, jak wychodziło to w nagraniach, więc powiedział na głos, że denerwuje go szuranie. Mickey przerwał natychmiast. Potem, po chwili ciszy, powiedział takie coś:

– Dlaczego ty nigdy nie opowiadasz na pytania, jakie ja ci zadaję? Są głupie? Nie warte odpowiedzi? Jestem za mało inteligentny, żeby ze mną rozmawiać? Czuję się przez to głupio…

Fogstery z miną na kwintę szedł dalej.

– Widzisz, znowu nie odpowiadasz, słuchaj, pomogę ci otworzyć usta… – I zagrodził mu drogę i pocałował mocno tę najbardziej namiętną część ciała. Profesor był tak zaskoczony, że nawet nie zdążył zacisnąć warg w obronie, ani odepchnąć „napastnika”. Po krótkim pocałunku po prostu obrócił się i zaczął uciekać.

Mickey krzyczał za nim:

– To dlatego, że Minnie nie odpowiedziała na twoje zaloty?! To zemsta?!

 

Nadszedł dzień eksperymentu. Przedwczoraj usta Romualda zostały brutalnie rozepchnięte wargami Mickey'ego. Naturalnie nie rozmawiali od tego czasu, bo napastnik był w pracy. Profesor nie rozmawiał też o tym z Minnie, która nie odpowiedziała na jego smsa z prośbą o spotkanie.

W tej chwili, z tą nierozwiązaną sprawą, podejście Fogstery'ego do „myszora” było czysto akademickie. Jak doktora do szczura doświadczalnego.

Mickey siedział pod cedzakiem do makaronu, który stykał się z jego głową. Od cedzaka biegły kable do komputera – Generatora. Profesor wcześniej wprowadził do niego wszystkie dane, jakie posiadał, rozmowy i strzępki opowiadań. Dlaczego nie podłożył samego siebie, tylko kogoś? Nie miał konkretnego marzenia i bał się wyniku? Prawda była taka, że jego marzenie było głęboko ukryte i wolał, żeby tam pozostało.

– Proszę Cię teraz o wizualizowanie twojego marzenia. Mocno i głęboko, szczerze z twojego serca. Zaraz włączam Generator…

Mickey spojrzał w oczy profesora szklistym spojrzeniem pełnym pretensji. Więc to tak miała się zakończyć ich znajomość. Te wszystkie rozmowy były tylko po to, żeby przeprowadzić test. Profesor zaprosił go dzisiaj na wycieczkę do Instytutu i usadowił na krzesło elektryczne. Okazał się szalonym naukowcem… A myślał, że ktoś się nim wreszcie zainteresował. Ale sam też był ciekawy, jakie jest prawdopodobieństwo spełnienia jego marzenia. Zacisnął oczy i skupił się z całej siły.

Fogstery włączył maszynę. Z cedzaka poleciały zapętlone błyskawice, a białka w oczach Mickey'ego wywróciły się na drugą stronę. Na ekranie widniała cyfra 0. Komputer wygłosił:

– PRAWDOPODOBIEŃSTWO SPEŁNIENIA MARZENIA W PRZYSZŁOŚCI: ZERO PROCENT.

– Hm… i tak wiedziałem, że marny z ciebie pisarz… – podsumował doktor.

Mickey zdzielił go gniewnym, smutnym wzrokiem, poczuł się dotknięty jego słowami. Kręcił głową. Na nic innego więcej nie mógł się zdobyć.

– Pudło! – wybekała Sheeprachen, która opychała się czekoladkami w fotelu przy przeciwległej ścianie.

– Ha ha, no sorry, nie dziwię się, twoim prawdziwym marzeniem jest zostać kobietą! Myślisz, że nie poznałem cię w tych przebierankach za swoją „siostrę”? – Fogstery obłąkany teoriami, gestykulował każde słowo, a słowo „siostrę” objął w cudzysłów z palców.

Kwaśny uśmiech i kręcenie głową oskarżanego, zaprzeczały jego teorii.

– Pudło! – wrzasnęła psychofanka Foresta Gumpa i zarechotała śmiechem z dzióbem oklejonym czekoladą. Przypominała starą ropuchę ze śluzem w gębie.

– No tak, przecież nie wprowadzałem żadnych danych o Minnie… I nasz generator nie czyta myśli, tylko wzmacnia zebrane dane falami mózgowymi… To dlaczego przebierasz się za babę?!

Na to pytanie Mickey w ogóle nie odpowiedział. Nawet nie pokręcił głową. Podniósł makaronową klapę i wybiegł z pokoju.

Fogstery podszedł do monitora i zaczął przeglądać komunikaty. Generator miał połączenie z internetem. Jedyną odpowiedzą mogły być dane ze stron internetowych, które komputer pobierał w uzupełnieniu informacji wprowadzonych. Robił to w przypadku, kiedy wprowadzony zbiór nie pasował do fal mózgowych. Mogły to być wypowiedzi na forach, posty na Facebooku, publikacje na stronach z opowiadaniami. Tylko te dane mogły przeważyć i rzucić wreszcie światło na to, co to było za marzenie. Bo niesamowitym trafem, nastąpiła zgodność fal mózgowych i danych o marzeniu. Generator nie zapiszczał: YYY, BRAK ZGODNOŚCI.

Nie zdążył spytać Mickey'ego, czy chodziło o kaszaki. Ale było to mało prawdopodobne. Wątpił, żeby chłopak dzielił się takimi sprawami w internecie.

Profesor wybrał opcje przeglądania samych pobranych danych. Wszystkie ukazały się czerwoną czcionką. Okazało się, że po uniwersalnych wierszach, które umieścił w bazie danych, które mu się podobały i w których widział jakąś przyszłość, komputer doszedł do bloga z wierszami Mickey'ego. Przeważając większość była o miłości…

– Bingo! – ryknęła Sheeprachen i nie zdążyła zamknąć ust, a już krztusiła się donośnie czekoladką.

…niespełnionej miłości…

Obyło się bez reanimacji.

 

Mickey zawsze przychodził do pracy wcześniej. Ściągał tam ciuchy, które składały się na kostium Minnie. Kładł świeże pierniczki na ladzie. Rano, kiedy szedł do pracy, nie nakładał makijażu, bo zaraz musiałby go zmywać. I tak miał delikatną urodę. Wręcz przeciwnie robił, kiedy Minnie miała spotkać się z doktorem. Wtedy wykorzystywał wszystko, czego nauczył się w szkole.

Czekał na swojego księcia. Może dzisiaj go odwiedzi, jak miał kiedyś w zwyczaju… Co zakończył sam Mickey, na własne życzenie, kiedy skupił się pod makaronowym czepkiem na tym, nad czym nie powinien… W co on wierzył?! ZERO PROCENT.

Ale to dlatego, że sam nie wierzył.

 

Pewnego razu, kiedy miał kapę – co nierzadko się zdarzało – napisał wiersz, na wypadek, gdyby Fogstery się zjawił:

 

Co sprawia że

śpiewać mi się chce?

Bo wiem, że Romuś odwiedzi mnie

 

Gdy patrzę na jego foto

motyle pytają kto to

Mają zajęcie

gdy patrzę na jego zdjęcie

Odpowiadam:

Pasożyty, on będzie mojej mamy zięciem

 

Co sprawia że

tańczyć mi się chce?

Bo wiem, że Romuś odwiedzi mnie

 

Będę starał się wyglądać młodziej

i wypaść jak najgorzej

Może wtedy tego nie położę?

 

Co sprawia że

śmiać mi się chce?

Bo wiem, że Romuś odwiedzi mnie

 

Kiedy nie spodobam mu się bez brody

domaluję sobie markerem, który mogę wrzucić do wody

wąsik starej mody

 

Z pamiętnika Mickey'ego:

Co mnie wkurza?

Że w dobie internetu wierzymy, że zawsze możemy znaleźć lepszego partnera, choćby na końcu świata, a nie dbamy o tych, którzy są na wyciągnięcie ręki. Dlatego związki trwają teraz tak krótko. Nie chce nam się starać, bo wierzymy, że zasługujemy na kogoś lepszego. Interesuje nas tylko poznanie kogoś do pewnego momentu. Jest to wygodne, bo przed nikim nie musimy się do końca odsłaniać. Po prostu nie zdążymy. Nikt nie ma odwagi zostać ROZPOZNANYM przez drugą osobę. Tak, bo to niesie dla nas ryzyko. Czy jeśli ta osoba będzie wiedziała o nas wszystko, nie znudzimy się jej? Na zmianę, to gonimy, to uciekamy. Trzeba niesamowitej odwagi, żeby się zatrzymać i dać dogonić. Kiedyś związki trwały wieczność, bo brało się po prostu kogoś z wioski. Nie było takiego wyboru. Teraz po prostu rybek jest za dużo. Nikt nie wierzy w przeznaczenie.

 

To śmieszne, ale czuję, że on mi przypomina kogoś z mojego poprzedniego życia ;D

 

Mickey zapomniał o pewnej ważnej rzeczy – ktoś jeszcze musiał chcieć go rozpoznać.

 

Kiedy sobie o tym przypomniał, ogarnął go wielki smutek. Nie ma nikogo, komu mógłby powiedzieć wszystko…

 

Doktorzy Fogstery i Sheeprachen spotkali się razem w gabinecie tego pierwszego i sączyli whisky przed kominkiem.

– Nie wiem, czego ty się boisz, Rom. Do cholery jasnej, pracujesz nad dewiacjami… Mało kto byłby taki odważny. To pikuś w porównaniu z tym, z czym teraz się zmierzasz. Nie wiem, przed czym ty uciekasz. Przecież musiałeś chyba od zawsze wiedzieć. Nie wiesz, jak przezywają cię uczniowie na uczelni? „Faggottery”. Co sobie myślałeś, przyjmując się do pracy nad super komputerem, którego skrót brzmi LGBT? A ja jestem starą, lesbą, jakbyś nie zauważył…

Sheeprachen miała racje. Jakoś zawsze mimowolnie go do tego ciągnęło. Nadeszła pora żyć w zgodzie z samym sobą.

 

Pewnego dnia, gdy doktor siedział w swoim gabinecie przed komputerem i flirtował z chłopakami na portalu randkowym, do drzwi rozległo się pukanie. Ostrzegawcze, jak to mówiła Sheeprachen, tak, żeby „miał czas zapiąć rozporek” – lubiła nabijać się z bezmyślności penisów.

Drzwi otwarły się i ukazała się w niej gruba sylwetka pani doktor.

– Patrz, jaką ślicznotkę ci przyprowadziłam. – Zeszła z widoku, a za nią chowała się Minnie. To znaczy Mickey w jej przebraniu.

Fogstery wstał zaskoczony. Przed nim ukazała się największa zagadka, o której myślał przez ten cały czas. Stała dla niego otworem.

– Cześć, zapraszam, rozgość się.

Mickey na razie nic się nie odezwał. Pierwszy raz szedł w tym ubraniu męskim krokiem i jak rozsiadł się w fotelu, nie przejmował się, że nogi trzyma szeroko. Pomimo, że miał długą spódnicę, nie wyglądało to kobieco.

– Chcesz coś do picia? – spytał doktor.

– Chodźmy stąd. Muszę cię gdzieś zabrać – powiedział już wyraźnie jako Mickey, męskim głosem. To znaczy, na tyle, na ile jego głos był męski. Na pewno nie udawał już kobiety.

 

Zabrał go do pięknego starego kościoła, położonego poza centrum miasta. Patrząc na kościół, miało się wrażenie, że rozpłaszcza się on na ziemi jak leniwy kocur. Ciepłe, pomarańczowe światło, emitowane z reflektorów, oświetlało jego fasadę. Można powiedzieć, że wyglądał bardziej jak opera. Był zbudowany na planie kwadratu. Nad drzwiami, półokrągłe okno o pięknej architekturze uwypuklało się i można było odnieść wrażenie, że zaraz pęknie pod naporem dachu. Budynek zaprojektowany z fantazją, o obłych kształtach, niemal rozpuszczał się na naszych oczach. Latarnie wokoło migotały jak małe słońca.

Doktor spojrzał na kościół. Nie przekraczał jego progu od ponad dwudziestu lat.

– Często tu przychodzisz? – spytał Mickey'ego.

– Ja nie, ale Minnie tak – odparł. I wziął Romualda za rękę. Z daleka wyglądali jak starsi państwo, wspinający się po schodach na mszę.

– A ty, przy jakiej okazji byłeś tutaj ostatni raz? – zadał pytanie Mickey.

– Byłem ministrantem… Wiesz co to komża i patera?

– Patera? Do owoców?

– Wyjaśnię ci w środku… Zrobię ci wykład z ołtarza. Wchodź.

Fogstery był tutaj pierwszy raz od ponad dwudziestu lat i pierwszy raz w ogóle trzymał za rękę chłopaka. I objawiło się to mu jako miłe i ciepłe uczucie.

 

Korzystając z religijnej atmosfery, pozwolę sobie na przytoczenie pierwszej z przypowieści (będą dwie):

 

„O barmanie, który widział klienta parę razy i pożyczył mu 20 zł”

– w roli głównej: Mickey -

 

– Nie możesz pożyczać pieniędzy nieznajomym – tłumaczył profesor, który dwie minuty temu przechodził obok baru i postanowił odwiedzić Mickey'ego. Znowu zastał go ze smutną miną, stąd wywiązała się ta rozmowa. Okazało się, że klient nie zjawił się, by oddać pieniądze.

– Wiesz, co mnie wkurza? Że wszyscy są dla siebie tacy obojętni – wyznał Mickey. – Ja zamierzam być inny. Oglądałem „Amelię”. Chciałem pomóc… – I rozkleił się na dobre.

– Ooo, chodź tu, biedaczku – przywołał go doktor, bo dzieliła ich lada baru.

Mickey wypłakiwał się w ramię znajomego:

– Czuję się, jakby ktoś mnie wykorzystał… W złym sensie. Bo czasem chciałbym być wykorzystany przez jakiegoś przystojnego mężczyznę. Leżeć na brzuchu…

– Starczy, starczy – uciął profesor i oznaczało to też koniec przytulania.

 

Gdy siedzieli w środku, obok siebie, dalej nie puszczali dłoni.

Okazało się, że jest dwugodzinna przerwa między mszami, a oni akurat trafili w środek tej przerwy. Od czasu do czasu tylko jakaś zakonnica przemykała z obrusem albo zapalała świecę.

Po wyczerpującym wymienieniu przez Fogstery'ego elementów i sekretów ołtarza, ekwipunku księży i ministrantów, nadeszła pora na ważne pytanie:

– Dlaczego tutaj przyszliśmy?

– Chcę wziąć ślub… Nie, żartuję. Zaprowadziłem cię tu, bo chcę ci powiedzieć coś ważnego. A dlatego tutaj, bo raczej w tym miejscu diabeł mnie nie dopadnie… Powiem to najszybciej i najprościej jak potrafię, żebyśmy mieli już to za sobą. Jeśli uciekniesz ode mnie, po wysłuchaniu tego, trudno, musisz to wiedzieć, bo przez to jestem tym, kim jestem…

Fogstery milczał i słuchał. Nie mógł za siebie ręczyć, może ucieknie, jak po tym całusie.

– Swego czasu, pytałeś mnie, dlaczego przebieram się za dziewczynę… Otóż moja bliźniaczka, ta prawdziwa, która nawet nigdy nie dostała prawdziwego imienia, była najbardziej niewinnym dzieckiem na świecie. Moja siostra zmarła przy porodzie. Ja urodziłem się żywy, a ona wyszła martwa. Przez długie lata czułem się niekompletny. Pewnego dnia, kiedy bardzo za nią tęskniłem, miałem z osiemnaście lat, otworzyłem szafę mamy i przebrałem się za kobietę. Chciałem zobaczyć, jakby moja maleńka siostrzyczka wyglądała, gdyby dożyła osiemnastki. Przeglądałem się w lustrze…. A wtedy mama wcześniej wróciła z pracy i nie zdążyłem się przebrać. Zobaczyła mnie w tych ciuchach, złoiła skórę, krzyczała, że jestem nienormalny i jestem diabłem. Z ojcem dobrze mi się układało. Z matką zawsze miałem chłodne stosunki, ale nie dochodziło do żadnych awantur. Po prostu zaciskała usta. Ale wtedy wpadła w furię. Wykrzyczała mi prawdę, że jej córka się nie urodziła, bo gdy jeszcze była w brzuchu, a ja wychodziłem pierwszy, skopałem ją przy porodzie. Wtedy zrozumiałem, dlaczego przez te wszystkie lata matka była dla mnie chłodna. Teraz wiem, o co jej chodziło, kiedy mówiła, że kaszaki to kara. Znienawidziła mnie od samego początki i nie umiała sobie z tym poradzić. Jeszcze gorsze było to, jak ja się sam z sobą czułem. Czułem się jak potwór, zabiłem własną siostrę! – Po policzkach Mickey'ego popłynęły krople.

– Uspokój się… – powiedział Fogstery gładkim głosem.

– Jeszcze tu jesteś… – Uśmiechnął się przez łzy. – Na czym to stanąłem… Zabiłem ją…

– Nie mów tak, byłeś nieświadomy, na pewno doszły jeszcze inne czynniki. Twoje czyny nie determinują tego, jakim jesteś człowiekiem… Zresztą, skąd ona może wiedzieć, co stało się w jej brzuchu? Stał się przeźroczysty na czas porodu? Nie ma żadnych dowodów…

– Lekarz mówił, że mała miała wgniecenie w czasze. Mama też je widziała. – Mickey zmarszczył się w grymasie płaczu.

– Na pewno były jeszcze inne czynniki…

Mickey pociągnął nosem.

– I mama, kiedy ochłonęła, kazała mi się za nią przebierać. W ramach pokuty. Wymyśliliśmy jej imię – Minnie. Kupiła mi perukę i od tej pory w domu byłem Minnie, żeby zaspokajać psychikę chorej matki. Teraz, kiedy pochorowała się i leży w łóżku, majaczy przez prochy, chyba naprawdę myśli, że jestem Minnie. Na zmianę opiekujemy się nią z ojcem… Wcześniej omal nie złoił mi skóry za ten ciuch, ale teraz, widząc swoją żonę, gasnącą jak świeca, zobojętniał na wszystko. Jeszcze, jakim byłby człowiekiem, gdyby odbierał mamie błysk w oczach, gdy ta widzi swoją ukochaną córkę… Mnie przebranego za nią.

Mickey obtarł łzy.

– To moja historia, to ja. Bierzesz, albo uciekasz.

– Coś ty taki niepewny siebie? Jasne, że biorę. – I doktor mocno przytulił swojego nowego pacjenta, w którym się zakochał. Na początku był dla niego po prostu ciekawym przypadkiem. Okazał się być jeszcze bardziej skomplikowany, niż sądził. Myślał, że jest zwykłym cross-dreserem i że tylko po to studiował kosmetologię. Akceptował jego przebieranki, bo uważał, że pisarz powinien mieć w sobie nutkę szaleństwa. Był zaskoczony, kiedy okazało się, że naprawę kierunek jego studium był związany bardziej z przypadłością, na którą cierpiał. Udawanie swojej siostry brał również za świetne ćwiczenie wyobraźni. No i doktorowi przed przemianą z większym luzem spacerowało się ze „starszą panią”, niż przegiętą ciotą. Dlatego ciągnął z nim tę grę. Jednocześnie, jaką poczuł ulgę, że „myszor” był po prostu gejem z problemami. Mimo że nie było to akceptowalne społecznie, lubił chłopców i nie chciał, żeby Mickey kiedyś pozbył się fiutka i przerobił na dziewczynę.

 

Teraz, kiedy znacie już prawdę o Minnie, możecie przeczytać drugą przypowieść, „…o czerwonym ptaku”, która znajduje się w pamiętniku jej brata:

 

Godzina 23.30. Pewien klient wydawał się dziwny, ale nieszkodliwy. Był podchmielony, trochę śmierdział, ale sprzedawałem mu, bo zależało mi na utargu. Wcześniej postawił mi colę i dał dużo napiwku. Napoje miałem za darmo w firmie, więc pieniądze za colę też wziąłem jako tip. Wszystko zmieniło się, kiedy zostaliśmy sami.

Podszedł do lady, stanął w przejściu między barem a salą i zaczął gapić się na moje krocze. Już zapaliła mi się czerwona lampka. Obróciłem się zmywać naczynia. Wcześniej spytał, jak mam na imię, teraz pytał o wiek. Odpowiedziałem mu zgodnie z prawdą: 20 lat. Potem ściszył głos i powiedział:

– Mam do ciebie prywatne pytanie. Jesteś gejem?

Teraz byłem przerażony. Nie wiedziałem, czy jest pijanym hetero, który chce mnie obrażać, czy pijanym gejem. Gorsze okazało się to drugie…

– A co pana to obchodzi – odpowiedziałem. Byłem w nastawieniu bojowym. Miałem już dosyć tego pytania, słyszałem je nazbyt często.

– A nic, bo ja też… – I odszedł na kanapę, gdzie siedział, de facto z dobrym widokiem na bar. Tam zaczął gładzić się po kroku. Cały czas na mnie patrzył. Zerknąłem tylko, ale wiedziałem, że cały czas mnie obserwuje. Byłbym szalony, gdybym się na to gapił. Zająłem się ogarnianiem baru. Przecież za półgodziny zamykałem.

Potem zerknąłem znowu, kontrolnie. Wyjął z gaci obrzydliwego czerwonego ptaka w stanie erekcji. Spojrzałem tylko raz i miałem dosyć. Co innego, jakby Romuś był tym „zboczeńcem”. Wtedy już nie zboczeńcem. To byłoby szalenie seksowne. Zgasiłbym światło, przekręcił klucz i spytał się, czy mogę się przyłączyć… Ale wróćmy niestety do faceta. Gapił się na mnie, zdenerwowałem się. Byłem gejem, stałem się od razu ofiarą. Opuścił gacie do kolan. Jakby ktoś teraz wszedł… Powiedziałem:

– Może by się pan uspokoił. – Przez cały wieczór poprawiał mnie, żebym mówił do niego Jacek, ale teraz miałem to w dupie.

Ale nie posłuchał mnie. Dalej się bawił.

Czułem się bezsilny i niewart niczego. Jak można przy mnie robić takie rzeczy?

Schowałem się na zapleczu. Zastanawiałem się gorączkowo do kogo zadzwonić. Na policję się wstydziłem. Jedyna osoba, która zrozumiałaby sytuację, to Romuś, ale byliśmy pokłóceni. Miałem tylko jego. Teraz nie miałem nikogo. Nie ma go, kiedy najbardziej go potrzebuję. Czyż on nie rozumiał, że go potrzebowałem w wypadku takich sytuacji?! Mój rycerz na różowym koniu… Pomyślałem o obleśnym facecie za ścianą. Czy my jesteśmy tak postrzegani dla reszty społeczeństwa? Czy Romuś też mnie tak postrzegał, kiedy go pocałowałem? Jako obleśnego zboczeńca?

Gdy byłem już na dnie zadręczania, spojrzałem na reklamówkę, którą pakowałem zawsze po przyjściu do pracy. Wpadłem na genialny pomysł.

Przebrałem się za Minnie i wkroczyłem na salę:

– Jestem Szefową tego baru! Mój pracownik poszedł już do domu. Zamykamy! Zamykany!

Facet zaczął powoli zapinać portki. Myślałem, że ucieknie jak oparzony. Ale to alkohol, który sam mu podałem, spowalniał jego ruchy.

– Ja mam bardzo ciężkie życie… – zaczął.

– Wszyscy mamy – odpowiedziałem.

– Chyba pójdę się powiesić…

– Niech pan tak nie gada, życie jest zbyt piękne. – Pomyślałem, o Boże, jeszcze mam mieć tego chorego człowieka na sumieniu.

Kiedy się w końcu ubrał, chciał mi podać rękę. Myślał, że „szefowa” nie widziała, co wyrabiał? Nie uścisnąłem jej. Sięgnął do kieszeni i wyjął 10 zł.

– To dla tego chłopaka – powiedział.

Pomyślałem, za kogo on mnie ma? Za dziwkę, przy której może powalić? I „tylko 10 zł?!”.

– On nie potrzebuje pana pieniędzy – odparłem lodowato.

– Przepraszam… – Położył pieniądze na stole i wreszcie wyszedł.

Zostałem sam. Szybko przekręciłem klucz, który miałem już przygotowany w ręku. Moją głowę zaczęły zalewać okropne myśli. Na przykład doszedłem do wniosku, czego najbardziej się bałem. Że jak nie znajdę chłopaka, stanę się taki sam jak ten koleś…

Czasami mimowolnie dalej o tym myślę… Że nie można tego tłumić. Bo potem może z nas wyrosnąć takie „coś”. I możemy nie mieć już tyle szczęścia, co ten pan. W pewnym sensie okazałem się łaskawy. Ale przysiągłem sobie, że jeśli sytuacja się powtórzy, zadzwonię po policję. Bo przyrzekłem sobie też coś innego. Koniec ukrywania. Nie będę się już wstydził. Poznam przyjaciół, którzy będą akceptowali to, że jestem gejem. Ale, nawet oni, nie będą mieli zawsze czasu, żeby przybiec tutaj o dwunastej.

O dziwo, ta niesmaczna sytuacja, miała też swoje pozytywne skutki. Przez obrazki, na które się napatrzyłem (bo na zawsze utknęły w mojej głowie), już nie spieszy mi się do seksu. Chcę coś prawdziwego z kimś.

Ale, wznosząc się ponad całym tym złem, dobrze jest jednak mieć siostrzyczkę ;) Dziękuję Ci, Minnie ;*

 

Ostatnia, wyświetlana na sklepieniu kościoła przypowieść zniknęła, a Fogstery i barman dalej nie chcieli wychodzić, tak im było dobrze. Obaj czuli przeszywające, ciepłe mrowienie na widok swoich głaskających się nawzajem kciuków.

 

Mickey jeszcze nie wiedział, jak dobrnie do końca swoich opowiadań, ale był pewny jednego – że każde z nich będzie kończyło się happy endem.

 

Doktor nie mógł uwierzyć. Naraz jego serce zabiło na wspomnienie ich rozmów, odwiedzin w barze i wierszy. Wreszcie miał się kim opiekować, a Mickey nie musiał bać się demonów. Z byłym ministrantem? Nigdy! Razem raźniej będzie im stawić czoło diabłom grzechu sodomskiego.

 

Mogłeś tak szukać wieczność

Gdybyś się nie zatrzymał

i mnie nie rozpoznał

złodzieja, który kradł Twoje serce

mogłem na zawsze pozostać zamaskowany

 

A co z marzeniami doktora? Chyba właśnie się spełniły.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem, ale niestety nie trafiło do mnie. Nie moje klimaty, nie moja bajka.

Po dłuższej chwili rozważań nad opowiadaniem, bardzo dużo wnosi o autorze, szeroko rozpisane wątki. Ciekawy obraz  życia otaczającego! Istnieją pojęcia, z którymi ludzie mają kłopot, bo nie mieszczą się w pełni w ich  rozumowej wizji świata, co nie zmienia faktu, że są to pojęcia należące do ich języka. Kto wie, czy właśnie te kłopotliwe pojęcia nie czynią z ludzi tymi, kim są? Zdolnymi do głębszej refleksji.?

Niestety, odpadłam. Przeczytałam jedną trzecią tekstu (tak do wycinania kaszaków), aż odkryłam, że jestem bardzo znudzona. Po prostu nie interesuje mnie to, co wydarzy się dalej, nie jestem nawet ciekawa jaka motywacja przyświeca profesorowi. Postaci mi się nie podobają, styl mnie lekko drażni. Nie doczytam więc do końca, niestety.

Technicznie interpunkcja trochę leży, jest miejscami dziwny szyk zdań, natknęłam się na kilka powtórzeń, kilka dziwnych kolokacji, cyfry zapisujemy słowami (pięć a nie 5), uważaj na zaimki zwrotne (niektóre słowa naprawdę potrzebują "się"), a "Mickey" na pewno nie odmienia się "Mickeym". Tak z grubsza.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka