- Opowiadanie: maras11 - Odruch człowieczeństwa

Odruch człowieczeństwa

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Odruch człowieczeństwa

Wyjaśnienie skrótów:

 

OPK – Okręt Planet Konfederacji

 

ONK – Okręt Nowej Konfederacji

 

OWE – Okręt Wielkiego Emira

 

-------------------------------------------------------------------------------------

edytowano 18.12.2012 – kwestia transkrypcji rosyjskich imion i nazw

--------------------------------------------------------------------------------------

 

Renegacki konwój ochraniany przez okręty wojenne został przechwycony niedaleko przejścia w korytarz nadprzestrzenny, prowadzący do układu Gelb XII. Większość sił wroga została zniszczona w trakcie walki, jednak niektóre jednostki zdołały wykonać skok nadprzestrzenny. W ślad za nimi wysłano 141. eskadrę niszczycieli Nowej Konfederacji.

 

Fragment raportu komandora Hito Abe, dowódcy IV Zespołu Wydzielonego Floty Emiratu, dotyczący starcia w układzie Gelb X.

 

 

 

Układ Gelb X, wejście do korytarza nadprzestrzennego prowadzącego do Gelb XII

 

OPK "Skoryj"

 

Atmosfera na pomoście bojowym niszczyciela była tak gęsta, że mimo pracującej klimatyzacji trudno było oddychać. Obsada, pochylona nad konsoletami i pochłonięta pracą, nieustannie podawała nowe meldunki. Jedyną nieruchomą osobą był ostrzyżony na jeża, ciemnowłosy mężczyzna. Siedział na fotelu w centralnej części pomieszczenia, nazywał się Władysław Juriewicz Tarkin i dowodził okrętem.

 

– Skok nadprzestrzenny za sześćdziesiąt sekund, sir! – marynarz z sekcji nawigacyjnej przekazał informację spokojnie, niczym na ćwiczeniach.

 

Tarkin skinął lekko głową, przyjmując meldunek. Jego szaroniebieskie oczy wpatrywały się intensywnie w główny holoprojektor taktyczny.

 

Starcie, w którym brali udział, rozpoczęło się przed ponad dobą, gdy emiracka grupa wydzielona wyszła z nadprzestrzeni i skierowała się ku jedynej zamieszkałej planecie układu Gelb X. Siły osłonowe, złożone z dwóch eskadr niszczycieli i kilku krążowników, zareagowały natychmiast. Wykonawszy serię manewrów, znalazły się na kursie przecinającym ten przeciwnika. Dowodząca nimi kobieta liczyła, że dzięki przewadze prędkości i lepszej manewrowości własnych jednostek, zdoła unikać walki tak długo, jak będzie to konieczne. W założeniu miało to umożliwić dokończenie ewakuacji części garnizonu i mieszkańców stolicy ponad milionowej planety oraz ucieczkę statków cywilnych.

 

Nie doceniła determinacji agresorów.

 

Gdy wrogi zespół zignorował okręty osłony i skierował się bezpośrednio ku orbicie oraz statkom ewakuacyjnym, plan bitwy rozsypał się niczym domek z kart. Postawieni w sytuacji bez wyjścia obrońcy przyjęli odpowiednią formację, gotowi podjąć nierówną walkę.

 

Mimo to wymiana ognia rozpoczęła się dopiero piętnaście minut temu, w momencie gdy statki ewakuacyjne docierały do miejsca skoku w nadprzestrzeń.

 

Dowodząca eskadrą osłonową kobieta zginęła razem ze swoim krążownikiem jako pierwsza.

 

– Rufowa bateria zniszczona, sir! – kolejny meldunek przerwał rozmyślania Tarkina. – Kontrola uszkodzeń melduje, że nie dadzą rady uruchomić generatorów osłon w ciągu najbliższych dziesięciu minut!

 

– Przekażcie im, że nie mają nawet minuty – odpowiedział lodowatym głosem, kryjąc emocje.

 

Nie zdołał jednak zapanować nad mięśniami twarzy, słysząc kolejne meldunki.

 

– Sir! "Czujkow" stracił zasilanie i gubi powietrze! Wystrzeliwują kapsuły!

 

– "Gordyj" właśnie eksplodował, sir! Sensory nie wykryły odpalenia ani jednej kapsuły ratunkowej!

 

Tarkin z całej siły zacisnął palce na poręczy fotela. "Czujkow" i "Gordyj" były ostatnimi okrętami jego eskadry. Dowodzony przez niego „Skoryj” został teraz sam. Jeszcze kwadrans temu, zanim emirackie krążowniki otwarły ogień, na pokładach wszystkich sześciu jednostek jego zespołu znajdowało się razem ponad dziewięciuset członków załóg.

 

– Panie Sołkow, co z cywilami? – pytanie zostało zadane spokojnym, nienaturalnym tonem.

 

– Sir, ostatnie dwa Letacale zniszczone w wyniku bezpośrednich trafień. – podoficer nie potrafił opanować drżenia strun głosowych. – "Gwiazda Heliona" przeszła w nadprzestrzeń ponad dwie minuty temu, górniczy "Jurga" dwadzieścia sekund temu. "Podróżnik" stracił napęd i porusza się jeszcze siłą rozpędu, nie będzie jednak w stanie wykonać skoku. Podobnie zresztą "Journeyman". "Berliner" przełamał się w pół, brak informacji na temat losów załogi i pasażerów.

 

– Panie Worobiow, co z systemami antyrakietowymi i zagłuszania?

 

– Sir, zużyliśmy już ponad dziewięćdziesiąt procent antyrakiet – operator systemów walki elektronicznej zdołał zachować więcej spokoju niż jego przedmówca. – Wystarczy nam jeszcze na cztery niepełne salwy. Zagłuszanie w pełni sprawne, sir.

 

– Chociaż coś – mruknął pod nosem Tarkin, tak by nikt go nie usłyszał. Zaraz potem spojrzał na holoprojekcję w centralnej części pomieszczenia. Na ocenę sytuacji potrzebował ułamka sekundy. – Napęd pełna moc, reaktor sto piętnaście procent – dowódca niszczyciela "Skoryj" był doświadczonym oficerem i zdeterminowanym człowiekiem, podobnie jak jego przodkowie, zsyłani stulecia wcześniej na Syberię za udział w Powstaniu Listopadowym. – Panie Vrobel, proszę zaktualizować czas i koordynaty skoku – polecił spokojnie.

 

– Sir, skok za osiemnaście sekund – równie beznamiętnie potwierdził mężczyzna w mundurze z oznakami specjalisty systemów nawigacyjnych.

 

Gdy kończył, przez okręt przebiegł silny wstrząs, którego nie dały rady zniwelować kompensatory.

 

– Bezpośrednie trafienie! Łączność ze śluzą A i pokładem hangarowym utracona, sir! – meldunek prawie zlał się z następnym.

 

– Kolejna salwa z emirackiego krążownika rakietowego, sir! – Tarkin nie miał czasu zastanawiać się, czy w głosie marynarza rzeczywiście zabrzmiały płaczliwe tony. – Wszystkie idą na nas!

 

– Wystrzelić antyrakiety! – nieświadomie podniósł głos. – Ile do przejścia w korytarz?

 

– Siedem sekund, sir! – zawodowy profesjonalizm meldującego mata walczył o lepsze z paniką.

 

– Antyrakiety zniszczyły osiemdziesiąt dziewięć procent celów! – specjalista odpowiedzialny za nadzór pokładowych systemów obrony bezpośredniej okrętu wyrzucił z siebie całe zdanie krócej niż w sekundę. – Działka laserowe w akcji! Jedna się przedarła!

 

– Skok za dwie sekundy! – meldunek zlał się w jedno z kolejnymi dwoma.

 

– Trafienie!

 

– Skok nadprzestrzenny!

 

Tarkin poczuł charakterystyczne uczucie, opisywane zwykle jako podjeżdżający do gardła żołądek.

 

 

OWE "Vindicator"

 

Pomost bojowy emirackiego ciężkiego krążownika zdawał się za duży jak na jednostkę tej klasy. Dziwiło jednak nie to, ale fakt, że panowała na nim absolutna cisza. Zjawisko raczej niespotykane na pokładach okrętów po zakończeniu bitwy. Zwłaszcza wygranej.

 

Niewysoki, szczupły mężczyzna w mundurze komandora marynarki wojennej Wielkiego Emiratu wstał z fotela i podszedł do jednego z holoekranów, znajdujących się na ścianach pomostu. Nazywał się Hito Abe i dowodził zespołem. Wyraz jego twarzy nie pozostawiał złudzeń co do uczuć, które nim targały.

 

– Ile jednostek zdołało się wyrwać? – pozornie pytanie nie było skierowane do nikogo.

 

– Cztery, sir! – odpowiedział służbiście marynarz z sekcji podglądu przestrzeni. – Dwie jednostki cywilne i dwie wojenne. Lekki krążownik i niszczyciel, sir. Ten ostatni z pewnością poważnie uszkodzony, tuż przed skokiem trafiła go rakieta z "Ivanhoe", sir.

 

– To wszystko? – bardziej warknął niż zapytał Abe.

 

– Dwa statki cywilne pozbawione napędu dryfują w okolicy wejścia do korytarza nadprzestrzennego, sir! – dodał natychmiast operator konsolety. – Kolejny z przetrąconym kręgosłupem kawałek dalej.

 

– Marynarzu, z tego co mi wiadomo, kręgosłup nie jest częścią konstrukcji jednostek kosmicznych. – lodowaty głos komandora zabrzmiał wyjątkowo groźnie. – Proszę o porządne meldunki!

 

– Tak jest, sir! – marynarz zbladł. – Przepraszam, sir!

 

– Jakie straty? – Abe nie zaszczycił go spojrzeniem.

 

– Trzy niszczyciele: "Polluks", "Pastor" i "Poganin" zniszczone, sir! – papierowo biały na twarzy mężczyzna szybko wprowadził polecenie na znajdującej się przed nim konsolecie. – Kolejny, "Lokoom", ciężko uszkodzony, sir. Podobnie krążownik "Jinstu".

 

– Straty wroga? Chodzi mi o okręty wojenne – uściślił Abe.

 

– Pięć krążowników, sir, w tym trzy ciężkie. Sześć niszczycieli klasy Cedex-C oraz pięć niszczycieli klasy K-30, sir.

 

– Dobrze – Abe nie zamierzał ukrywać zadowolenia. – Kogo możemy wysłać za uciekinierami?

 

– Sir! – wysoki oficer z naszywkami specjalisty kontroli rakiet na rękawie, być może nieświadomie, stanął w postawie zasadniczej. – Eskadra krążowników może nie doścignąć wroga. Nie ma też już właściwie rakiet.

 

– Zdaję sobie z tego sprawę, drugi – Hito Abe odwrócił się i spojrzał z dezaprobatą na podkomendnego. – Czy ma pan coś do zaproponowania?

 

– Tak, sir! – pospieszył z odpowiedzią oficer. – Do dyspozycji mamy dwie eskadry niszczycieli, emiracką 312. i 141., należącą do Nowej Konfederacji.

 

– Aha – uśmiech, który pojawił się na twarzy komandora, tylko przy dużej dozie dobrej woli można by określić innym mianem niż wyjątkowo wredny. – Czyli mamy w naszych szeregach jednostki nowego sojusznika? Bardzo dobrze. Proszę wydać im rozkazy doścignięcia i zniszczenia wroga.

 

– Tak jest sir!

 

– Będą przy okazji mogli pokazać, czy rzeczywiście są coś warci – dodał od niechcenia Abe. – Oprócz tego proszę przekazać rozkazy na nasze, czyli emirackie – komandor zaakcentował ostatnie słowo. – jednostki: gdy tylko 141. eskadra wejdzie w korytarz, przystąpić do niszczenia wrogich jednostek pozostałych w systemie.

 

– Wrogich jednostek, sir? – przez krótką chwilę na twarzy drugiego oficera pojawił się grymas niedowierzania. – Wszystkie nieprzyjacielskie okręty zostały zniszczone, sir.

 

– Panie Kauffman – wzrok komandora przeszył artylerzystę na wskroś. – Wszelkie jednostki w tym systemie, które nie należą do Emiratu lub jego sojuszników, są jednostkami wrogimi. I polecam to zapamiętać na przyszłość – Abe strzepnął niewidzialny pyłek z rękawa szytego na miarę munduru. – W tym konkretnym przypadku nie istnieje coś takiego jak jednostki cywilne. Bo jak rozumiem chodziło panu właśnie o te niedobitki, które nie dały rady dotrzeć do korytarza, a jakimś cudem przetrwały starcie – jego wzrok był twardy niczym stal. – Na ich pokładach znajdują się wrogowie Emiratu, w związku z czym należy je zniszczyć – zrobił sekundową pauzę, po czym dokończył. – I naprawdę mam nadzieję, że nie przyjdzie panu do głowy powoływać się na jakiekolwiek konwencje Parlamentu Międzygalaktycznego.

 

– Oczywiście że nie, sir! – wyskandował Kauffman. – Ma pan absolutną rację, sir!

 

– Cieszę się, że mimo wszystko jest pan pojętnym człowiekiem, drugi – Abe uśmiechnął się z wyższością. – Być może kiedyś dojdzie pan do czegoś. Choćby dowództwa własnej jednostki.

 

– Dziękuję sir! – ton Kauffmana zabrzmiał wręcz służalczo. – Osobiście przekażę rozkazy na pozostałe jednostki.

 

 

 

Układ Gelb XII

 

OPK "Skoryj"

 

Na mostku ciężko uszkodzonego niszczyciela panowała grobowa atmosfera. Przeżycia ostatnich minut walki w układzie Gelb X odcisnęły wyraźne piętno na mężczyznach i kobietach, stanowiących obsadzę pomieszczenia. Nieczęsto jest się świadkiem zagłady wszystkich jednostek własnej eskadry.

 

– Pierwszy, jak sytuacja? – Tarkin pochylił się w stronę mężczyzny, stojącego po lewej stronie jego fotela.

 

– Kiepsko, sir – odparł tamten nienaturalnie spokojnym głosem. – Zapasowe stanowisko sterowania okrętem zniszczone, wszystkie trzy baterie artylerii głównej zniszczone, tarcze spalone, większość wyrzutni antyrakiet zniszczona – wysoki oficer spuścił wzrok i dodał bardzo cicho. – Właściwie to cud, że udało nam się wyrwać z tej rzeźni.

 

– Cud czy nie cud panie Błazkow, wyrwaliśmy się – skwitował krótko Tarkin. – Pozostaje kwestia co dalej. Czy komuś jeszcze… ?

 

– Niestety nie, sir – pierwszy pokręcił przecząco głową, doskonale rozumiejąc, o co pyta dowódca. – Z jednostek cywilnych skok wykonały tylko "Gwiazda Heliona" i "Jurga".

 

– A z wojennych? Może ktoś oprócz "Agamemnona"?

 

– Sir… – Błazkow nie zdołał ukryć przygnębienia. – Tylko "Agamemnon" dał radę się przebić. Oprócz nas znaczy się… – dodał niepewnie. – Tyle że on przedstawia sobą pełną wartość bojową…

 

– A my żadną – dokończył Tarkin. – W porządku pierwszy, rozumiem. Walka elektroniczna, proszę o raport – zmienił temat.

 

– Systemy sprawne, sir! – wyskandował operator konsolety.

 

– Sekcja bojowa? – Tarkin przeniósł wzrok na innego podkomendnego.

 

– Wszystkie trzy baterie zniszczone, sir.

 

– Antyrakiety?

 

– Osiemdziesiąt procent wyrzutni zniszczona, sir – marynarz obsługujący konsoletę wstukał polecenie i dodał – Dla tych nadal sprawnych zostało nam pocisków na dwie-trzy salwy.

 

– Kontrola uszkodzeń, co z okrętem? – Tarkin odwrócił głowę w kierunku kobiety, siedzącej przy stanowisku po drugiej stronie mostka.

 

– Śluza A wraz z pokładem hangarowym i obydwoma promami zniszczone, sir. Podobnie zapasowe stanowisko sterowania okrętem – podporucznik Garta zmrużyła przekrwione oczy. – Nikt nie przeżył. Mesa oraz pomieszczenia załogi na dziobie również zniszczone. Większość generatorów osłon spalona, część jednak powinniśmy dać radę uruchomić, jeśli bezpieczniki zadziałały odpowiednio wcześnie. Artyleria główna niesprawna, wieże A i C z pewnością nie nadają się do remontu w warunkach polowych, potrzebna by nam była raczej dłuższa wizyta w stoczni remontowej…

 

– …na co raczej się nie zanosi w najbliższym czasie – Tarkin pokiwał ze zrozumieniem głową.

 

– Raczej nie, sir – potwierdziła podporucznik. – Najbliższa, w której można by dokonać takich napraw znajduje się siedem skoków nadprzestrzennych stąd, około czterech tygodni lotu z prędkością przelotową – Garta przetarła zmęczone oczy. – Jeśli chodzi o dobre wiadomości, napęd o dziwo nie ucierpiał prawie w ogóle, dzięki czemu jesteśmy w stanie rozwinąć do dziewięćdziesięciu procent nominalnej prędkości maksymalnej. Odradzałabym to jednak, ponieważ inne podzespoły oberwały mniej lub bardziej i nie mamy pewności, czy któryś nie odmówi nagle posłuszeństwa – Tarkin doskonale rozumiał Gartę. Awaria kompensatora bezwładnościowego zabiłaby całą załogę w ułamku sekundy. – Poza tym ta ostatnia rakieta zniszczyła nam zapasowe systemy podtrzymywania życia, więc musimy naprawdę uważać, by nie przeciążyć głównych.

 

Kapitan ponownie pokiwał głową i spojrzał na pierwszego oficera. Sądząc po minie, Błazkow był równie daleki od entuzjazmu co on sam.

 

Wszystkie okręty wojenne oraz większość statków cywilnych zdolnych do skoków nadprzestrzennych standardowo wyposaża się w zapasowe systemy, dublujące w razie potrzeby systemy główne. W ten sposób nawet poważnie uszkodzona jednostka w założeniu powinna być w stanie zapewnić bezpieczeństwo swojej załodze i pasażerom oraz dotrzeć do miejsca, w którym będzie można przeprowadzić remont. Najważniejsze dla każdego okrętu są astronawigacja, łączność, napęd, generatory tlenu i ogrzewanie – bez dwóch ostatnich niemożliwe byłoby funkcjonowanie jakiegokolwiek organizmu na pokładzie. Na większych jednostkach, od krążowników wzwyż, każdy z wymienionych systemów ma zwykle po dwa, trzy, czasem nawet więcej elementów dublujących. Niestety na niszczycielach, z racji ich niewielkich gabarytów i małej ilości miejsca, zwykle instaluje się po jednym systemie awaryjnym na każdy system główny.

 

– Sir, drużyny awaryjne już przystąpiły do napraw – podporucznik Garta spojrzała na konsoletę. – Według meldunków, powinni dać radę przywrócić ograniczoną sprawność wieży B, przywrócić zasilanie wyrzutnikom rufowych kapsuł ratunkowych – kobieta nieświadomie wzruszyła ramionami – i połatać co się da, sir.

 

Na chwilę zapadła trudna do zniesienia cisza. Wszyscy czekali na pytanie, które musiało paść.

 

– Co z załogą? – Tarkin zwrócił się wreszcie do Błazkowa, starając się, by zdanie zabrzmiało jak najbardziej beznamiętnie. Bał się odpowiedzi.

 

– Liczba zabitych i rannych sięga trzydziestu pięciu do czterdziestu procent stanu osobowego, sir – powiedział cicho pierwszy oficer. – To wstępne szacunki.

 

– Dziękuję – kapitan niszczyciela "Skoryj" skinął głową i zamilkł na moment, starając się ukryć targające nim uczucia. Załoga okrętu liczyła przed walką sto pięćdziesiąt trzy osoby. Jeśli Błazkow miał rację, a miał ją na pewno, te kilka minut przy wejściu do korytarza kosztowały ich sześćdziesięciu marynarzy. A i tak mieli prawo uważać się za wybrańców, wziąwszy pod uwagę fakt, że z całej eskadry tylko im udało się przedostać na drugą stronę. Pozostałe pięć niszczycieli 27. eskadry wraz z siedmiuset pięćdziesięciu członkami załóg nie miało tyle szczęścia.

 

– Proszę połączyć mnie z "Agamemnonem" – polecił.

 

 

 

OPK "Agamemnon"

 

– Dziękuję kapitanie Tarkin – wysoki szatyn w mundurze oficerskim Planet Konfederacji zaplótł ręce na plecach. – Cieszę się, że wam się udało.

 

– Dziękuję, sir – holoprojekcja dowódcy OPK "Skoryj" lekko zafalowała z powodu zakłóceń. – Niestety, nikt więcej nie zdołał wykonać skoku. "Podróżnik" stracił cały napęd kilkanaście sekund przed osiągnięciem punktu przejścia w nadprzestrzeń. "Gordyj" próbował go osłaniać, ale oberwał chwilę wcześniej… Nie wystrzelili żadnej kapsuły, sir – dowódca "Agamemnona" zbyt długo służył w marynarce, by dać się zwieść profesjonalnemu spokojowi głosu Tarkina.

 

– Rozumiem kapitanie – odparł krótko. – Jak wygląda sytuacja na pana okręcie?

 

– Wszystkie drużyny awaryjne pracują nad usuwaniem uszkodzeń, sir. W ciągu najbliższych trzydziestu minut powinniśmy zdołać przywrócić zasilanie rufowym wyrzutnikom kapsuł ratunkowych. Podporucznik Garta twierdzi też, że uruchomimy wieżę B.

 

– Proszę przekazać załodze, że odwalili kawał dobrej roboty – dowódca "Agamemnona" znany był z nieortodoksyjnego podejścia do wielu kwestii, w tym zasad regulaminu floty, dotyczących używania oficjalnego języka w rozmowach pomiędzy oficerami. Możliwe, że był to jeden z powodów, dla których nie otrzymał dawno zasłużonego awansu.

 

– Dziękuję, sir – holoprojekcja uśmiechnęła się szeroko. – Z pewnością przekażę, sir.

 

– Co z pana załogą?

 

Uśmiech na twarzy Tarkina zgasł jeszcze szybciej niż się pojawił.

 

– Trzydziestu trzech zabitych, sir – zameldował ponuro. – Dwudziestu dziewięciu rannych, w tym ośmiu w stanie krytycznym.

 

– Proszę przygotować ich do przekazania na pokład "Agamemnona". Przejmiemy ich, gdy podejdziecie bliżej.

 

– Sir, niestety nie mam takiej możliwości. "Skoryj" stracił promy wraz z całym pokładem hangarowym i śluzą… – holograficzny Tarkin pokręcił przecząco głową. – Nawet gdybyście wysłali wasz, nie mielibyśmy go jak przyjąć. A dobrze pan wie, sir, że jedyne co moglibyśmy zrobić w tej sytuacji, to przycumować do burty "Agamemnona". A na to raczej nie możemy sobie pozwolić.

 

– Niestety nie możemy – dowódca krążownika spojrzał na holoprojekcję rozmówcy. Aby wykonać manewr, o którym mówił kapitan uszkodzonego niszczyciela, obydwa okręty musiałyby znacznie ograniczyć prędkość. W przypadku stuprocentowo pewnej pogoni było to rozwiązanie nie do zaakceptowania. – Przykro mi.

 

– Doskonale rozumiem sir – dowódca niszczyciela spojrzał pewnie na rozmówcę. – Wszyscy to rozumiemy. Dołączymy najszybciej jak będzie to możliwe.

 

– Dziękuję kapitanie. Roznicki bez odbioru.

 

Połączenie zostało zakończone.

 

Dowódca krążownika rozejrzał się po niewielkim pomieszczeniu, jakim była sala łączności i skierował ku drzwiom na mostek. Cichy syk siłowników nie zdążył jeszcze przebrzmieć, gdy pierwsza oficer „Agamemnona” podniosła się z fotela kapitańskiego i stanęła w postawie na baczność.

 

– Kapitan na mostku!

 

– Spocznij – Roznicki uśmiechnął się, słysząc tradycyjne powitanie. – Dziękuję, pani Kroll. Przejmuję okręt.

 

– Przekazuję okręt, sir – ukłoniła się lekko.

 

Wymieniwszy zwyczajowe uprzejmości, dowódca "Agamemnona" zajął swoje miejsce. Spojrzał krytycznie na zajętą pracą obsadę pomostu bojowego. Upewniwszy się, że wszystko jest w należytym porządku, zwrócił się do Kroll.

 

– Wszystko w porządku Silja?

 

– Tak jest, sir – pokiwała twierdząco głową. – Co z nimi?

 

– Kiepsko – Roznicki doskonale wiedział, o kogo pytała jego pierwsza oficer. – Paskudnie oberwali. W tej chwili "Skoryj" przypomina bardziej wrak niż cokolwiek innego. Stracili czterdzieści procent załogi – rozmowa między dwoma najwyższymi rangą oficerami na pokładzie "Agamemnona" prowadzona była przyciszonym głosem. – Artyleria wyłączona, chociaż Tarkin twierdzi, że uruchomią środkową wieżę.

 

– Twardziel – Silja Kroll prezentowała podobne podejście do regulaminu określającego dobór słownictwa w rozmowie z wyższym rangą oficerem co jej przełożony. – Tarcze? Antyrakiety?

 

– Jednych i drugich brak – Roznicki pokręcił lekko głową. – Zostało im bodajże na jedną czy dwie salwy.

 

– Rozumiem, sir – pierwsza oficer okrętu spojrzała na kapitana i zapytała z wahaniem. – Inni?

 

– Nie będzie innych – Roznicki spodziewał się pytania, mimo to zaskoczyła go trudność, jaką sprawiło mu przekazanie złych wieści. – 27. eskadra niszczycieli przestała istnieć. Podobnie cywile.

 

– Czyli jeśli do czegoś dojdzie…

 

– Tak Silja. Wygląda na to, że będziemy mieli co robić – w lekkim uśmiechu Roznickiego nie było śladu radości. – I wolałbym, żeby Tarkin posłuchał, kiedy polecę mu nie angażować się walkę.

 

– Ma pan wątpliwości, sir? – zdziwienie w jej głosie było autentyczne.

 

– Ty byś posłuchała? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

 

– Tak, sir – pierwsza oficer odpowiedziała bez wahania. – Gdybym dowodziła tak podziurawionym okrętem, pozbawionym w zasadzie jakiejkolwiek wartości bojowej, posłuchałabym. Że nie wspomnę o regulaminie i podległości służbowej – zakończyła zdecydowanym tonem.

 

– Hmm… – Roznicki zrobił krótką pauzę. – A gdyby na pokładzie któregoś z tych cywili byli twoi najbliżsi?

 

– Sir? – Kroll nie zdołała ukryć zaskoczenia.

 

– Wiesz, gdzie stacjonowała 27. eskadra przed wojną? – dowódca "Agamemnona" popatrzył poważnie w oczy rozmówczyni.

 

– Tą z Emiratem czy domową? – podniosła rękę w przepraszającym geście. – Sir, nie powinnam była. Po prostu nienawidzę gdy nazywają nas renegatami.

 

– Dla nich już nimi pozostaniemy, Silja, lepiej się z tym pogódź – wzrok Roznickiego wyrażał dezaprobatę. – Wracając z kolei do mojego pytania, pozwól, że od razu ci na nie odpowiem. 27. eskadra niszczycieli operowała w systemie Gelb, a układem macierzystym, w którym stacjonowali, był Gelb X.

 

– O w mordę! – Silja po raz kolejny nie zdążyła ugryźć się w język. – Przepraszam, sir. Przecież właśnie stamtąd…

 

– Właśnie.

 

– Cywile z Gelb X są na pokładzie "Jurgi". Byli też na "Podróżniku" i którymś Letacalu… nie pamiętam nazwy.

 

– "Oktawian". Ten, który oberwał pierwszy.

 

– Tak, sir – pierwsza oficer „Agamemnona” spuściła wzrok. – Teraz już rozumiem, dlaczego odmówili wykonania rozkazów.

 

Roznicki zbladł. Przed oczami stanęła mu sytuacja sprzed kilku godzin, gdy po śmierci dowódcy sił osłonowych, kolejny w hierarchii oficer, widząc beznadziejność sytuacji, wydał rozkaz odwrotu wszystkich sprawnych okrętów.

 

Roznicki doskonale pamiętał ból w jego głosie. Pamiętał też, że okręt, którym tamten dowodził, był już wtedy tak ciężko uszkodzony, że nie miał szans na ucieczkę.

 

Przypomniał sobie jego nazwę. Ciężki krążownik o wymownej nazwie „Niezłomny”.

 

Pamiętał też pustkę, pozostałą po eksplozji przesterowanego reaktora.

 

W momencie wydania rozkazu wciąż jeszcze istniały cztery niszczyciele 27. Eskadry. Trzy z nich być może miały nawet szansę na ucieczkę. Żaden jednak nie porzucił ochranianych jednostek ewakuacyjnych. Zdaniem Roznickiego, „Skoryj” kapitana Tarkina miał po prostu mnóstwo szczęścia – znajdował się praktycznie w punkcie przejścia w nadprzestrzeń.

 

– Pani Kroll! – głos dowódcy krążownika „Agamemnon”, mimo że przyciszony, stał się twardy jak stal. – Żaden z członków załóg okrętów, które straciliśmy, nie odmówił wykonania jakiegokolwiek rozkazu. Jeśli ktokolwiek stwierdzi, że było inaczej, osobiście postaram się uprzykrzyć mu życie i zniszczyć karierę – świadomie pominął fakt, że nikt z uczestników rebelii nie miał szans na jakąkolwiek karierę. – Czy wyraziłem się dostatecznie jasno?

 

– Tak jest, sir! – pierwsza oficer krążownika zbladła jak papier. – Przepraszam, sir! Źle się wyraziłam, sir!

 

– Dobra, skończ już z tym "sir", Silja – Roznicki nadal był zły. – I zapamiętaj, że tylko dzięki tym niszczycielom "Jurga" zdążył przeskoczyć – na środku czoła pojawiła mu się pionowa zmarszczka. – Na pokładzie tego górnika jest ponad sześć tysięcy ludzi.

 

– Prawda sir – przez moment oboje milczeli. – Jak oni ich tylu tam zmieścili? Nie wiedziałam, że statki górnicze mogą utrzymać przy życiu tyle osób, nawet w kriośnie.

 

– Nie mogą, Silja – piwne oczy Roznickiego zmatowiały na chwilę. – Nie przez dłuższy czas. A już na pewno nie, jeśli ktoś zacznie do nich strzelać.

 

Pierwsza oficer „Agamemnona” patrzyła na przełożonego, wyraźnie nad czymś się zastanawiając.

 

– Sir? – odezwała się wreszcie.

 

– Tak, Silja?

 

– Nie wydaje mi się, żeby Tarkin miał zawinąć pod siebie ogon i grzecznie się wycofać.

 

– Mi też nie – dowódca krążownika uśmiechnął się ponuro. – Najgorsze, że nie wiem, co zrobiłbym na jego miejscu. A przez to jeszcze trudniej jest mi mieć do niego pretensje.

 

 

 

Układ Gelb X, w pobliżu wejścia do korytarza nadprzestrzennego do Gelb XII

 

ONK "Eckt Drimmer"

 

Flagowy okręt 141. eskadry, podobnie jak pozostałe jednostki zespołu, należał do bardzo udanej klasy dużych niszczycieli typu Marshall II. Długość całkowita "EDa", jak nazywała swój okręt załoga, wynosiła 230 metrów. Uzbrojony był w dwie podwójne wyrzutnie torped na śródokręciu, jedną podwójną wieżę artylerii głównej na dziobie i jedną za śródokręciem, niedaleko rufy. Zasilanie systemom pokładowym zapewniał wydajny reaktor typu GHR-5, napęd zaś stanowiły dwa silniki typu Pratt-Whitney SP-200-3. Załogę stanowiło stu osiemdziesięciu marynarzy i oficerów.

 

– Panie Ulmann, kolejność tranzytu – dowodząca "EDem" kobieta w mundurze marynarki wojennej Nowej Konfederacji miała wyjątkowo nieprzyjazną minę.

 

– Ma'am, pierwszy dokonuje skoku "Decker", następnie "ED" – gdyby spojrzenie kapitan niszczyciela mogło zabijać, Ulmann padłby już trupem. – Przepraszam, ma'am, chciałem powiedzieć "Eckt Drimmer".

 

– Z pewnością pan chciał, pierwszy – ton głosu kobiety sugerował coś wręcz przeciwnego.

 

– Tak, ma'am – oficer pokiwał energicznie głową. – Następnie idą kolejno: "Prime", "Kolda" i "Spartakus".

 

– "Taurus" nadal nie uporał się z awarią napędu? – niedowierzanie w głosie najważniejszej na pokładzie okrętu kobiety walczyło o lepsze z wściekłością.

 

– Niestety nie, ma'am – Ulmann, usłyszawszy pytanie, poczuł, jak po plecach przechodzą mu dreszcze. – Robią co mogą – dodał pospiesznie.

 

– Z pewnością Ulmann, jestem o tym wręcz przekonana – kapitan EDa podniosła się z fotela, wyprostowała i splotła palce na plecach. – Niemniej jednak po powrocie chciałabym porozmawiać z kapitanem Klitschko na temat wyszkolenia jego załogi oraz podejścia do obowiązków. Proszę mu to przekazać.

 

– Tak jest, ma'am! – pierwszy oficer "EDa" wyprężył się.

 

– Teraz Ulmann.

 

– Oczywiście, ma'am! Natychmiast! – zasalutował, odwrócił się na pięcie i podszedł do jednej z konsolet sekcji łączności.

 

Kobieta spojrzała w ślad za nim, po czym odwróciła się przodem do holoprojekcji taktycznej, mieszczącej się na środku mostka. Obserwowała przez krótką chwilę, jak niszczyciele dowodzonej przez nią 141. eskadry formują szyk. Manewr ten przypomniał jej inny, identyczny, wykonywany przez inną eskadrę kilka lat wcześniej. Nie zdawała wtedy sobie sprawy z tego, jak bardzo w jego wyniku miało zmienić się jej życie. Było to tuż po ogłoszeniu kapitulacji przez nowe władze Planet Konfederacji, na samym początku wojny domowej. Niespodziewanie wszyscy musieli dokonywać wyborów. Nierzadko bardzo trudnych. Ona również wybrała. Była przekonana, że gdyby ponownie postawiono ją w tamtej sytuacji, nie zmieniłaby swojej decyzji. Skoro można było uratować Planety Konfederacji, nawet za cenę zmiany nazwy na Nową Konfederację oraz ścisłego sojuszu i de facto podporządkowania się Emiratowi, należało to zrobić. Jeśli w ten sposób można było uratować miliony istnień zamiast poświęcać je w imię idei, należało to zrobić tym bardziej. A bunt we flocie był niedopuszczalny – nawet jeśli zmiana władzy w państwie dokonała się nie całkiem… demokratycznie. Szkoda, że buntownicy – renegaci, jak ich od pewnego czasu nazywano – nie chcieli tego zrozumieć. Szkoda, że Nick też nie chciał.

 

Kapitan Sandra Gładkowa dotknęła splecionych na plecach palców lewej dłoni. Na jednym z nich nosiła kiedyś obrączkę. Taką samą jak Nick. A później, gdy zginął dowódca jej krążownika i jako pierwszy oficer przejęła dowodzenie, wydała rozkaz zniszczenia innego, śmiertelnie rannego krążownika. Renegackiego okrętu noszącego dumną nazwę "Nieugięty", dowodzonego przez komandora Nicka Huberta Gładkowa, jej męża. Nieugiętego do samego końca.

 

Brakowało go jej. Nie mogła jednak postąpić wtedy inaczej, podobnie zresztą jak on. Oboje byli uparci i gotowi bronić spraw, w które wierzyli. Właśnie za to się kochali i właśnie dlatego los postawił ich po dwóch stronach barykady.

 

– Tranzyt za trzydzieści sekund, ma'am – cichy meldunek łagodnie wyrwał ją ze wspomnień.

 

– Dziękuję, Ulmann – skinęła lekko. – "Taurus"?

 

– Meldują, że dołączą natychmiast, gdy tylko usuną awarię.

 

– Bardzo dobrze – zły grymas wrócił na jej ładną twarz. Po wspomnieniach nie pozostał ślad. – Lepiej dla nich, żeby nie zabrało to zbyt dużo czasu.

 

 

 

OWE "Vindicator"

 

– Sir, 141. eskadra dokonała tranzytu – marynarz obsługujący konsoletę sekcji taktycznej emirackiego krążownika przekazał meldunek spokojnym głosem. – ONK "Taurus" informował o awarii napędu i opóźnił skok, sir.

 

– No cóż, tak to już jest z konfederackimi okrętami – skomentował pogardliwie komandor Abe. – Rzadko kiedy wszystko działa tak, jak powinno – zniechęcony, pokręcił głową. – Cóż, nic na to nie poradzimy, prawda pierwszy?

 

– Tak jest, sir! – oficer wyprężył się.

 

– Dobrze, panie Kauffman. Nie ma co się ociągać – Abe uśmiechnął się nieprzyjaźnie. – Proszę przekazać na "Ivanhoe", "Ironhide", "Valianta" i "Virtue" rozkaz wykonania planu ogniowego Gamma. Zakaz używania rakiet, zresztą i tak chyba nie zostało im ich za wiele? Sekcja taktyczna?

 

– Nie, sir – odpowiedział dowodzący sekcją bosmanmat. – Wszystkie krążowniki poza "Virtue" zużyły ponad dziewięćdziesiąt pięć procent rakiet.

 

– Szkoda, że nie mogliśmy uzupełnić wcześniej amunicji – mruknął pod nosem Kauffamn.

 

– Pierwszy, chciał pan coś dodać? – zainteresował się komandor Abe.

 

– Nie, sir!

 

– Co do kwestii, o której pan wspomniał, chyba zdaje sobie pan sprawę z konsekwencji takiej decyzji?

 

– Oczywiście, sir – wzrok Kauffmana wyrażał pewność siebie. – Jestem ostatnią osobą, która chciałaby kwestionować zasadność pozostawienia statków amunicyjnych z tyłu i ścigania konwoju. Gdybyśmy postąpili inaczej, istniałoby bardzo wysokie ryzyko, że renegaci nam się wymkną. Po prostu szkoda, że nie zostało nam więcej rakiet.

 

– Cóż, szkoda – zgodził się komandor. – Jednak jak już ustaliliśmy, na pewne rzeczy nic nie poradzimy, prawda?

 

– Tak, sir.

 

– Tak więc proszę zająć się przypilnowaniem prawidłowego wykonania rozkazów, natomiast te niedobitki, którym udało się stąd uciec, zostawmy ich rodakom-konfederatom – polecił, wpatrując się w główny holoprojektor.

 

Pierwszy oficer poszedł za jego przykładem.

 

– Sir! – marynarz z sekcji łączności odczekał na wszelki wypadek dłuższą chwilę. Zachęcony gestem dowódcy kontynuował. – "Taurus" właśnie zameldował, że naprawili awarię i w ciągu pięciu minut dokonają tranzytu, sir.

 

– Doskonale, dziękuję – w oczach komandora pojawiły się złe błyski. – Pierwszy, zmieniłem zdanie. Czy krążowniki zajęły pozycje?

 

– Tak, sir – potwierdził zaintrygowany Kauffman.

 

– Proszę przekazać nowe rozkazy – Abe zrobił obojętną minę. – Plan ogniowy Gamma za trzy minuty.

 

– Tak jest, sir – w głosie pierwszego oficera zabrzmiało lekkie wahanie.

 

– Nie będziemy czekać, aż ostatni okręt 141. eskadry opuści układ, jeśli o to panu chodzi – odpowiedział na niezadane pytanie dowódca "Vindicatora". – Wręcz odwrotnie.

 

– Tak jest, sir!

 

Kauffman rzucił jeszcze okiem na holoprojekcję w centrum pomostu bojowego. Krążowniki ustawiły się burtami do unieruchomionych statków cywilnych i uruchomiły systemy namierzania.

 

 

 

Układ Gelb XII

 

Uszkodzony niszczyciel klasy K-30 przecinający pustkę kosmiczną przedstawiał sobą tragiczny widok.

 

W sekcji dziobowej po lewej stronie kadłuba ziała potężna wyrwa, w miejscu której znajdował się kiedyś pokład hangarowy z zadokowanymi promami oraz śluza. Kilkanaście metrów dalej w kierunku śródokręcia straszyła kolejna, niewiele mniejszych rozmiarów. Stopione blachy kadłuba zdążyły dawno ostygnąć, mimo to wyraźnie odcinały się od reszty pokrytego szarą farbą kadłuba. Wymalowano na nim białą farbą nazwę jednostki. Teraz widoczne były tylko dwie pierwsze litery: S i K. Pozostałe zniknęły razem z poszyciem.

 

Pomiędzy obiema ranami, na górnej części kadłuba znajdowała się zniszczona wieża artyleryjska A.

 

Prawa burta na śródokręciu była również osmalona i lekko nadtopiona. Rakieta, która przy niej eksplodowała, wyeliminowała z akcji wszystkie zamontowane tam szybkostrzelne działka laserowe, pozbawiając okręt większej części obrony antyrakietowej. Skutkiem ubocznym było również odcięcie zasilania wieży B, które szczęśliwie udało się już przywrócić.

 

Rufa była w najlepszym stanie. Obydwie dysze silników głównych uniknęły uszkodzeń. Niestety wieża artyleryjska C nie miała tyle szczęścia. Ostatnia rakieta, która ugodziła okręt tuż przed skokiem, dosłownie rozerwała ją na strzępy, zamieniając w zbiorową mogiłę dwunastoosobowej obsady.

 

Kilkadziesiąt kilometrów dalej, prawie burta w burtę jak na warunki żeglugi kosmicznej, znajdował się krążownik klasy Kawaii, OPK "Agamemnon". Wielkością prawie dwukrotnie przewyższał swego towarzysza i w przeciwieństwie do niego nie odniósł jak dotąd żadnych uszkodzeń.

 

Przed nimi podążały dwa statki cywilne: "Jurga" i "Gwiazda Heliona".

 

Pierwszy był jednostką górniczą olbrzymich rozmiarów, dorównującą prawie transportowcom klasy Letacal, znacznie jednak wolniejszą. Na jego pokładzie znajdowało się ponad sześć tysięcy osób ewakuowanych z układu Gelb X. Prawie wszystkie pogrążone były w kriośnie.

 

Drugim statkiem była "Gwiazda Heliona", wybudowana kilka lat wcześniej przez stocznię Hamada na zamówienie koncernu FJ jako szybki, luksusowy liniowiec. Pierwotnie przeznaczona była do przewozu pasażerów w dalekich rejsach międzysystemowych. Zbudowano ją na szkielecie szybkiego krążownika ciężkiego klasy Stettin i wyposażono w wojskowy napęd, umożliwiający rozwijanie znacznie wyższych prędkości przelotowych niż odpowiedniki cywilne. Mimo że pozbawiona uzbrojenia ofensywnego, "Gwiazdę Heliona" wyposażono w systemy maskowania oraz walki elektronicznej, jak również antyrakiety. Zrobiono to, by jak najlepiej zabezpieczyć ją przed potencjalnym atakiem piratów w którymś z dalekich rejsów. Statek mógł pomieścić w luksusowych warunkach do ośmiuset pasażerów plus dwieście osób załogi. Rezerwa systemów podtrzymywania życia pozwalała zabrać na pokład trzy razy tyle.

 

W tej chwili na pokładzie ściśnięto jednak prawie trzy tysiące osób, znacząco przekraczając przewidzianą regulaminem żeglugi gwiezdnej granicę bezpieczeństwa.

 

 

 

OPK "Agamemnon"

 

– Sir! – marynarz z sekcji podglądu przestrzeni aż podskoczył. – Wykrywamy ślady wyjścia z nadprzestrzeni! Trzy! Nie, pięć jednostek właśnie przeszło z Gelb X!

 

– Sekcja taktyczna potwierdza, sir! – kobieta z insygniami specjalisty na rękawie odwróciła się ku Roznickiemu. – Wstępna identyfikacja jednostek wskazuje, że to niszczyciele klasy Marshall lub Marshall II.

 

– Zaczęło się – ze spokojem stwierdził Roznicki. Nie dodał, że podobnie jak wszyscy na pomoście miał już nadzieję, że być może wyjdą z tego cało. – Przekażcie kapitanowi Tarkinowi, że ma dołączyć do cywilów jako ich bezpośrednia osłona. My postaramy się spowolnić gości.

 

– Sir? – Silja Kroll spojrzała pytająco na kapitana.

 

– Spróbować warto, chociaż podejrzewam, że niewiele to da. – odparł szeptem Roznicki, nie precyzując, czy miał na myśli kapitana podziurawionego niszczyciela czy zatrzymanie pięciu nieprzyjacielskich jednostek.

 

– Rozumiem, sir – pierwsza oficer "Agamemnona" skinęła głową i dodała po chwili. – Wolałabym, żeby to nie były Marshalle II.

 

– Jak my wszyscy – dowódca „Agamemnona” powtórzył gest podkomendnej. – Teoretycznie powinni mieć z nami pewien problem.

 

– Tak, sir – pierwsza oficer renegackiego krążownika wpatrzyła się w holoprojekcję taktyczną, wyświetlaną na środku pomostu bojowego. – Nasze działa mają większy zasięg, niestety mamy zbyt mało wyrzutni, żebyśmy coś mogli wskórać przeciw ich połączonej obronie antyrakietowej.

 

– Wiem Silja – uśmiechnął się smutno Roznicki. – I ktokolwiek nimi dowodzi też to wie. Spójrz tylko.

 

Na holoprojekcji taktycznej właśnie pojawił się szyk przyjęty przez wrogą formację.

 

– Cholera… – skrzywiła się, a następnie mruknęła pod nosem tak, by nikt jej nie usłyszał. – Nie mogli przysłać jakiegoś przygłupa?

 

 

 

– Sir! – podoficer z insygniami mata systemów łączności zwrócił się do Roznickiego. – Kapitan Tarkin pilnie prosi o rozmowę.

 

– Dziękuję – dowódca "Agamemnona" wstał z fotela. – Mamy jeszcze sporo czasu. Proszę przełączyć do sali łączności.

 

– Tak jest, sir! – potwierdził mat.

 

– Silja, okręt jest twój – mruknął Roznicki.

 

– Dziękuję, panie kapitanie. Przejmuję okręt – oznajmiła, patrząc na plecy odchodzącego dowódcy.

 

 

 

OPK "Skoryj"

 

– Sir! – temperatura głosu Tarkina była na poziomie zera absolutnego. – Chciałem prosić o zmianę ostatniego rozkazu.

 

– Ma pan na myśli polecenie pozostania w osłonie "Jurgi" i "Gwiazdy Heliona", jak rozumiem? – na twarzy Roznickiego, wyświetlanej na ekranie komunikatora, wbudowanego w lewą poręcz fotela dowódcy nisazczyciela, nie widać było najmniejszych śladów zaskoczenia.

 

– Tak, sir! – potwierdził zimno Tarkin.

 

– Na jakiej podstawie? – zapytał takim samym tonem Roznicki.

 

– Sir, "Skoryj" jest zbyt mocno uszkodzony, by móc samodzielnie zdziałać cokolwiek dla "Jurgi" i "Gwiazdy Heliona", natomiast może znacznie wzmocnić obronę antyrakietową "Agamemnona".

 

– Kapitanie Tarkin, przecież sam pan wie, że nie ma pan już antyrakiet – Roznicki zmrużył oczy w wyrazie poirytowania.

 

– Pozostają działka antyrakietowe – dowódca ostatniego niszczyciela 27. eskadry nie dawał za wygraną.

 

– Których też pan już połowę stracił – odparował bezlitośnie Roznicki.

 

– Mamy wciąż sprawny napęd i środki walki elektronicznej, dzięki czemu… – Tarkin nie zamierzał się poddać.

 

– A tarcze? – Roznicki bezceremonialnie przerwał rozmówcy. – Czy "Skoryj" ma tarcze, kapitanie?

 

– Sir, "Skoryj" ma tarcze… – Tarkin wściekle spojrzał na rozmówcę. – …niesprawne.

 

– Kapitanie, jak wobec tego ma pan zamiar walczyć? – Roznicki nie odwzajemnił emocji. – Jako cel ćwiczebny? Przecież doskonale pan wie, że wezmą was na cel jako pierwszych. A ja nie zdołam zapewnić wam wystarczającej osłony.

 

– Wiem, sir! – w głosie Tarkina zabrzmiał autentyczny ból. – Mimo to proszę, by pozwolił nam pan zostać z "Agamemnonem". Nawet jeśli będziemy tylko celem… Pana okręt będzie miał trochę więcej czasu. A wtedy nasi na "Jurdze" i "Gwieździe" też. I może zdążą – spojrzał błagalnie na Roznickiego i zakończył. – Sir.

 

– Zdaje sobie pan sprawę, że w ten sposób zgodziłbym się na zbiorowe samobójstwo?

 

– Sir, załoga została poinformowana o mojej decyzji i wszyscy ją poparli.

 

– Decyzji, kapitanie? – mina dowódcy „Agamemnona” wyrażała zaskoczenie. – A co z podległością służbową i wykonywaniem rozkazów zwierzchników?

 

– Chciałem powiedzieć prośbie, sir – dowódca OPK "Skoryj" spojrzał twardo na rozmówcę. – Nie decyzji, lecz prośbie.

 

– I wszyscy ją poparli, mówi pan? – Roznicki, ku zaskoczeniu Tarkina lekko się uśmiechnął. – Nikt nie pęka – bardziej stwierdził niż zapytał.

 

– Nie, sir. Nikt nie pęka. – kapitan niszczyciela mimowolnie odwzajemnił uśmiech. – Nie ująłbym tego lepiej, sir.

 

– Niech będzie – dowódca "Agamemnona" pokręcił głową, podejmując decyzję. – Widzę, że nic tu nie wskóram. Wobec tego, kapitanie Tarkin, proszę trzymać się jak najbliżej nas. I żadnej samowolki, jasne?

 

– Jak słońce, sir! – dowódca OPK "Skoryj" ukłonił się z szacunkiem. – Dziękuję, sir. W imieniu całej załogi.

 

– Wie pan, kapitanie, po prostu obijam sobie dupę blachą – Roznicki zrobił poważną minę, nie pasującą do tonu jego wypowiedzi. – Dzięki czemu nie będę musiał tłumaczyć później powodów, dla których ostatnia z moich jednostek nie wykonała bezpośrednich rozkazów – w oczach dowódcy "Agamemnona" pojawiły się iskierki rozbawienia. – I niech zostanie to między nami.

 

– Oczywiście sir – Tarkin był prawie pewien, że jego rozmówca na zakończenie mrugnął. Choć może był to tylko tik.

 

– Roznicki bez odbioru.

 

Ekran zmatowiał i Tarkin oparł ciężko głowę na zagłówku. Przez chwilę siedział tak z zamkniętymi oczyma, po czym podniósł powieki i rozejrzał się po mostku. Powitały go liczne spojrzenia, pod którymi kryło się jedno nieme pytanie.

 

– Panie i panowie, co to ma być? – zapytał groźnie. – Proszę wracać do swoich zadań. I opracować plan ogniowy dla wsparcia artylerii antyrakietowej "Agamemnona". Migiem!

 

– Tak jest, sir! – dowodzący sekcją obrony antyrakietowej podoficer nawet nie próbował ukrywać szerokiego uśmiechu. – Natychmiast, sir!

 

 

 

OPK "Agamemnon"

 

Roznicki wrócił na pomost bojowy i zasiadł w fotelu dowódcy.

 

– Sir? – pierwsza oficer przerwała przedłużające się milczenie.

 

– Pani Kroll, czy chciała pani o coś zapytać? – spojrzał chłodno na podwładną.

 

– Nie, sir – odparła zdeprymowana.

 

– Daj spokój Silja, przecież widzę – pierwsza oficer „Agamemnona” dopiero teraz dostrzegła wesołe ogniki w oczach przełożonego. – I nawet wiem, o co ci chodzi.

 

– Tak, sir – skinęła lekko głową. – Co powiedział Tarkin?

 

Roznicki przyglądał się jej przez chwilę po czym oznajmił cicho:

 

– Kapitan Tarkin, jak i cała jego załoga, to wariaci i samobójcy – pokręcił głową w udawanym niedowierzaniu. – Albo inaczej, żeby użyć twojego określenia, twardziele. Wzmocnią naszą obronę antyrakietową.

 

– Pozwoli pan, że zapytam czym, sir? – jej zaskoczenie było całkowicie autentyczne.

 

– Spytałem o to samo – uśmiechnął się ponuro. – Tym co im zostało, Silja. W najlepszym przypadku kilkunastoma szybkostrzelnymi działkami laserowymi, bo raczej na nic innego nie ma co liczyć. Gdybym jednak im tego zabronił, wydaje mi się, że zrobiliby coś znacznie głupszego – spojrzał na nią poważnie i dokończył myśl. – Sądzę, że szarża na wroga byłaby na czele listy.

 

– Zdarzały się już takie przypadki, sir – odparła dyplomatycznie.

 

– Niestety tak – mruknął pod nosem. – Dobra, nie mamy czasu. Jak wygląda sytuacja?

 

– Sir, wrogie niszczyciele zbliżają się do nas z maksymalnym przyspieszeniem. Trzy minuty temu ostatni dołączył do formacji – niski podoficer z sekcji taktycznej wypluwał słowa z prędkością karabinu maszynowego. – Za sto osiemnaście minut znajdziemy się w zasięgu ich torped. Za sto trzydzieści dwie minuty z kolei znajdą się w zasięgu naszej artylerii głównej.

 

– Mamy potwierdzenie jaka to klasa?

 

– Tak, sir – podoficer skrzywił się lekko. – Mashall II.

 

– Szkoda – mruknął pod nosem Roznicki.

 

– Każdy uzbrojony w dwie podwójne wyrzutnie torped na śródokręciu o teoretycznej szybkostrzelności do czterech salw na minutę – kontynuował mężczyzna. – Szybkostrzelność praktyczna to dwie i pół salwy na minutę.

 

– Zapas torped? – Silja uprzedziła pytanie dowódcy. Znała odpowiedź.

 

– Wystarczający, ma'am.

 

– Słucham panie Jolko? – chłód jej głosu wyrażał całkowitą dezaprobatę.

 

– Przepraszam ma'am – niewysoki podoficer wyprostował się. – Zapas torped to pięćdziesiąt pocisków na każdą sprzężoną wyrzutnię, ma'am.

 

– Dziękuję za informację panie Jolko – Roznicki skinął głową podoficerowi i zwrócił się oficjalnym tonem do Silji. – Pani Kroll, propozycje?

 

– Teoretycznie moglibyśmy trzymać ich na dystans i w miarę bezpiecznie dotrzeć do korytarza nadprzestrzennego, jednak jako że kierują się prosto ku "Jurdze" i "Gwieździe Heliona", to wyjście raczej odpada. Ten ostatni ma co prawda napęd wojskowego typu, więc – znowu teoretycznie – mógłby uciec…

 

– Nie zapominaj, że jest przepełniony, przez co nie mogą przesadnie obciążyć reaktora. Potrzebują mocy dla systemów podtrzymywania życia.

 

– Tak, sir. Właśnie dlatego użyłam określenia teoretycznie. W praktyce jest to raczej mało wykonalne. Poza tym obecnie maskują się jako jednostka cywilna klasy Alfa Prime, a ECM trzeciej generacji, który mają na pokładzie, do energooszczędnych raczej nie należy.

 

– Ładnie to ujęłaś – uśmiechnął się Roznicki. – Czyli mamy tylko jedno wyjście, tak?

 

– Obawiam się, że tak, sir.

 

– Zgadzam się z twoją oceną sytuacji, Silja – pokiwał ponuro głową. – A dopiero co przed chwilą rozmawialiśmy o szarży na wroga. Wygląda na to, że koniec końców Tarkin weźmie jednak w niej udział.

 

– Tak, sir. W naszym towarzystwie – w ponurym uśmiechu pierwszej oficer renegackiego krążownika „Agamemnon” krył się smutek. I odrobina dumy.

 

Roznicki skinął głową i spojrzał na wachtowych.

 

– Najpierw jednak spróbujmy czegoś innego. Proszę obrać kurs dwadzieścia stopni na lewą burtę i posuwać się nim przez najbliższe dwadzieścia minut – był w pełni skoncentrowany. – Podgląd przestrzeni i sekcja taktyczna, natychmiast meldować wszelkie zmiany kursu wrogiego zespołu. Zobaczymy, czy połkną haczyk.

 

 

 

ONK "Eckt Drimmer"

 

Na mostku flagowej jednostki 141. Eskadry Niszczycieli Nowej Konfederacji panowało podekscytowanie.

 

– Ma'am, renegacki krążownik i niszczyciel nadal podążają kursem, który obrały dziesięć minut temu.

 

– Widzę, panie Ulmann – kapitan Sandra Gładkowa siedziała wygodnie w fotelu kapitańskim. – Więcej spokoju. Naszym głównym celem są statki cywilne. Poza tym nie sądzę, żeby dowódca tego krążownika zamierzał bezczynnie się przyglądać, jak do nich strzelamy.

 

– Strzelamy, ma'am? – pierwszy oficer „EDa” spojrzał niepewnie na dowódcę.

 

– To renegaci – Gładkowa wręcz wypluła ostatnie słowo. – Buntownicy. Wściekłe psy, jeśli pan woli. A co robi się ze wściekłymi psami, panie Ulmann?

 

– Ma'am, z całym należnym szacunkiem, to są ludzie – reakcja Ulmanna zaskoczyła całą obsadę mostka, z nim samym na czele.

 

– Słucham, pierwszy? – ton głosu kapitan nie pozostawiał złudzeń co do emocji, które nią targały. – Kwestionuje pan osąd starszego stopniem oficera i jednocześnie swego dowódcy?

 

– Ma'am, to są ludzie, nie psy – Ulmann czuł, że nie może już się wycofać. – Do tego bezbronni. A to duża różnica.

 

– Pierwszy, powiedziałabym ci, gdzie mam tę pańską różnicę, jako oficerowi nie wypada mi jednak wyrażać się w ten sposób – w głosie Gładkowej brzmiała stal. – Natomiast jeśli jeszcze raz zakwestionuje pan moje słowa, rozkażę umieścić pana pod strażą w pana własnej kajucie, po czym zwołam sąd wojenny i oskarżę pana o odmowę wykonania rozkazów w obliczu wroga.

 

Na mostku zapanowała cisza absolutna.

 

– Czy zrozumiał mnie pan? – dodała po chwili milczenia.

 

– Zrozumiałem, ma'am – pierwszy oficer "EDa" spojrzał chłodno na przełożoną. – Zrozumiałem pani groźbę. Chciałbym zaznaczyć, iż nie odmówiłem wykonania jakiegokolwiek rozkazu – Ulmann wyprostował się. – W związku z faktem, iż całość rozmów prowadzonych w tym pomieszczeniu jest rejestrowana, chciałbym oficjalnie złożyć wniosek o ich przeanalizowanie po zakończeniu misji przez odpowiednią komisję.

 

– Proszę bardzo, panie Ulmann – jeśli ktokolwiek wyglądał kiedyś jak uosobienie nienawiści, kapitan Sandra Gładkowa z marynarki wojennej Nowej Konfederacji musiała go w tym momencie bardzo przypominać. – Tymczasem jako pańska bezpośrednia przełożona zwalniam pana z obowiązków. Proszę opuścić pomost bojowy, udać się do swojej kajuty i nie opuszczać jej do odwołania.

 

Ulmann wyprostował się, zasalutował, obrócił na pięcie i wyszedł bez słowa.

 

– Drugi! – wściekły ton głosu kapitan "EDa" nie zmienił się na jotę.

 

– Tak jest ma'am! – śniady mężczyzna z insygniami artylerzysty na rękawie wyprężył się w postawie na baczność.

 

– Przejmuje pan obowiązki Ulmanna – zakomunikowała krótko Sandra, świadomie pomijając stopień służbowy przed jego nazwiskiem. – Mam nadzieję, że spisze się pan lepiej od poprzednika.

 

– Tak jest, ma'am! – mężczyzna wyprężył się jeszcze bardziej, czując jak po plecach zaczyna spływać mu pot.

 

 

 

"Gwiazda Heliona"

 

Starszy siwowłosy mężczyzna dziarskim krokiem wszedł do komfortowo urządzonego stanowiska dowodzenia liniowca. Mimo że był jego kapitanem od pięciu lat, widok tego pomieszczenia niezmiennie napawał go dumą. Eleganckie połączenie funkcjonalnych rozwiązań żywcem zaczerpniętych z okrętów wojennych z wygodą i elegancją luksusowych statków pasażerskich.

 

– Kapitan na mostku!

 

– Spocznij! – głos siwowłosego przepełniała energia. – Dzień dobry panie Kiedrych.

 

– Dzień dobry kapitanie – pełniący wachtę oficer wstał i ukłonił się z szacunkiem. – Czy przejmie pan okręt?

 

– Tak, pierwszy. Przejmuję okręt.

 

– Okręt jest pana, sir.

 

– Dziękuję panie Kiedrych – dowódca "Gwiazdy Heliona" zajął należny mu z racji starszeństwa fotel i rozejrzał po pomoście. Upewniwszy się, że wszystko jest w należytym porządku uśmiechnął się z satysfakcją i pogładził krótko przystrzyżoną brodę. – Proszę meldować. – polecił.

 

– Kapitanie, obciążenie generatorów na poziomie dziewięćdziesięciu pięciu procent – w głosie składającego raport niskiego, otyłego mężczyzny pobrzmiewała troska.

 

– Rozumiem, panie Flick, proszę jednak zacząć od spraw, o których nie wiem – kapitan „Gwiazdy Heliona” spojrzał spokojnie na podkomendnego.

 

– Z układu Gelb X wyszła pogoń, sir – zameldowała spokojnie podoficer odpowiedzialna za sekcję podglądu przestrzeni. – Sześć niszczycieli klasy Marshall II, identyfikacja potwierdzona.

 

– Kiedy? – głos dowódcy momentalnie zlodowaciał.

 

– Około półtorej godziny temu, sir.

 

– Panie Kiedrych, jeśli się nie mylę pozostawiłem wyraźne instrukcje by obudzić mnie w podobnym przypadku? – dowódca liniowca spojrzał groźnie na pierwszego oficera.

 

– Tak, panie kapitanie – oficer wyprostował się i spojrzał w punkt gdzieś nad głową przełożonego. – Poleciłem nie budzić pana, ponieważ otrzymaliśmy wyraźne rozkazy z "Agamemnona", w myśl których…

 

– Panie Kiedrych, jeśli się nie mylę nie sprawuje pan jeszcze dowództwa tej jednostki, prawda? – siwowłosy kapitan przerwał bezceremonialnie.

 

– Nie sir.

 

– I raczej jeszcze długo nie będzie miał pan tej przyjemności. Powinien się pan cieszyć, że nie jest to jednostka floty – w jego głosie zabrzmiało ostrzeżenie. – Swego czasu degradowałem oficerów za mniejsze przewinienia.

 

– Tak, sir!

 

– Jednak z uwagi na nienaganny przebieg dotychczasowej służby tym razem podaruję to panu. Proszę jednak, by nie powtórzyło się to nigdy więcej – kapitan G. F. Lujtens, zanim przeszedł na emeryturę, zdążył awansować do stopnia pełnego komandora marynarki wojennej Planet Konfederacji. Jego ostatnim przydziałem było dowództwo eskadry ciężkich krążowników. – Dobrze więc, skoro to już wyjaśniliśmy, proszę poinformować mnie, co porabia kapitan Roznicki i jego "Agamemnon".

 

– Sir, od dziewiętnastu minut idą zmienionym kursem, próbując odciągnąć wrogie niszczyciele od nas i "Jurgi".

 

– Z powodzeniem? – Lujtens nie starał się ukrywać sceptycyzmu.

 

– Niestety nie, sir – potwierdził Kiedrych.

 

– Czyli emiracką eskadrą dowodzi ktoś, kto zna się na rzeczy – skwitował krótko kapitan.

 

– Sir, to nie Emirat nas ściga – pokręcił przecząco głową bosmanmat obsługujący konsoletę w sekcji podglądu przestrzeni. – Transpondery wrogich jednostek nadają kody identyfikacyjne zastrzeżone dla marynarki wojennej Nowej Konfederacji.

 

Lujtens zmełł pod nosem wyjątkowo parszywe przekleństwo.

 

– Robi się coraz ciekawiej – podsumował. – Co z "Jurgą"?

 

– Idą z pełnym możliwym przyspieszeniem, ale to jednostka górnicza, do tego wypchana po brzegi uchodźcami – bosmanmat nie użył określenia, które automatycznie nasuwało się na myśl.

 

– Jednym słowem wleką się – Lujtens pogładził w zamyśleniu brodę. – Nie bawmy się w polityczną poprawność, nie mamy na to teraz czasu.

 

– Wleką się, sir – potwierdził podoficer.

 

– Te niszczyciele, jak rozumiem, należą do któregoś z nowych typów? – siwy kapitan zmienił temat.

 

– Tak sir – skinął głową Kiedrych. – Pierwsze zaczęto wprowadzać na wyposażenie jakieś trzy, może cztery lata temu.

 

– Rakietowe?

 

– Każdy ma dwie podwójne wyrzutnie torped.

 

Na mostku „Gwiazy Heliona” zrobiło się jakby duszniej.

 

– Szanse Roznickiego?

 

– Mówiąc szczerze, sir, bardzo małe – bosmanmat pokręcił niechętnie głową. – Nie pomoże mu nawet ten niszczyciel, który idzie przy nim, tym bardziej, że nie zostało mu za wiele luf, z których mógłby strzelać.

 

– "Skoryj"? – dowódca "Gwiazdy Heliona" aż pochylił się z niedowierzania.

 

– Tak, sir. Ostatni z 27. eskadry.

 

– Ma facet jaja – stwierdził z uznaniem Lujtens. – Gotów jest poświęcić cały okręt wraz załogą, żeby kupić trochę czasu Roznickiemu. Jak się nazywa?

 

– Kapitan OPK "Skoryj", tak sir? – Kiedrych nie czekał na potwierdzenie. – Tarkin.

 

– Chciałbym spotkać go osobiście – mruknął pod nosem emerytowany komandor. – Najpierw bym go opierdolił, następnie pogratulował.

 

– Sir! – podniesiony głos marynarza z sekcji podglądu przestrzeni przerwał mu rozmyślania. – "Agamemnon" i "Skoryj" zmieniają kurs!

 

– Idą na przechwycenie. Jedyny wybór, jaki im został, jeśli chcą uniemożliwić tym sukin… – Lujtens zrobił krótką pauzę, po czym dokończył. – …kotom dobranie się do nas i do "Jurgi". Tyle że cholernie ciężko będzie im unieruchomić lub wystarczająco poważnie uszkodzić wszystkie sześć sztuk – powiedział bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. – Doskonale, panie i panowie! – wyprostował się w kapitańskim fotelu i powiódł wzrokiem po mostku. – Nie wiem, czy zdajecie sobie państwo z tego sprawę, ale jednostka, na której się znajdujecie, wybudowana została w oparciu o zmodyfikowany projekt ciężkiego krążownika klasy Stettin. Jeśli o tym nie wiedzieliście, lepiej się nie przyznawajcie – dodał, ujrzawszy kilka zaskoczonych spojrzeń. – Jako taka, mimo że przeznaczona dla żeglugi komercyjnej, wyposażona została w kilka rozwiązań, nie stosowanych zwykle na jednostkach cywilnych. Również z tego powodu na jej dowódcę wyznaczono mnie, a na listę załogi wciągnięto kilkunastu byłych podoficerów i marynarzy floty – Ljundsen, zadowolony z efektu, jaki wywarła jego tyrada, zrobił krótką pauzę. – Jak wiecie, "Gwiazda Heliona" posiada systemy ECM trzeciej generacji, szybkostrzelne działka laserowe oraz antyrakiety. Niestety, w związku z faktem, że jesteśmy jednostką cywilną, nie posiadamy wież artylerii głównej, których na jednostkach tej klasy montowano zwykle sześć. Nie posiadamy też wyrzutni rakietowych ani generatorów osłon wojskowego typu, nie wspominając o pancerzu. Niemniej najważniejsze jest to, że "Gwiazdę" wyposażono w standardowy napęd militarnego typu. W momencie, w którym wyłączymy maskowanie, nieprzyjaciel zobaczy na swoich ekranach nie statek klasy Alfa Prime, lecz ciężki krążownik typu Stettin.

 

– Sir, zdaje sobie pan sprawę, że na pokładzie mamy prawie trzy tysiące cywilów? – zapytał nieśmiało Kiedrych.

 

– Tak, pierwszy. Ale "Jurga" ma ich na pokładzie sześć tysięcy i musimy dać im szansę. W najgorszym razie powinniśmy dać radę zrobić w tył zwrot i uciec. Ale żeby do tego doszło, dowódca tej eskadry musiałby być jeszcze większym samobójcą od Tarkina – Lujtens zrobił krótką pauzę. – I jego kapitanowie też – dokończył z ponurą miną, nie próbując wyjaśnić, co konkretnie miał na myśli.

 

 

 

OPK "Skoryj"

 

– Sternik, zwrot przez lewą burtę na mój sygnał – Tarkin spokojnie słuchał komend, wydawanych przez pierwszego oficera. – Teraz! Idziemy za "Agamemnonem" w ustalonej odległości.

 

– Aye aye, sir! – spokojny głos marynarza brzmiał niczym na ćwiczeniach. – Gotowe, sir! – zameldował sto dwadzieścia sekund później.

 

– Bardzo dobrze, Atkins – Błazkow skinął głową. – Proszę trzymać kurs.

 

– Aye aye, sir! – ton marynarza nie zmienił się nawet na jotę.

 

Tarkin popatrzył na holoprojekcję taktyczną, umieszczoną w środkowej części mostka. Nikomu by się nie przyznał, ale zastanawiał się, ile jeszcze czasu im zostało. Za długo służył we flocie, by okłamywać samego siebie, że mają jakiekolwiek szanse.

 

– Sir? – chwilę zajęło mu zorientowanie się, że Błazkow zwraca się do niego. – Sir?

 

– Tak pierwszy? – odparł spokojnie.

 

– Proszę połączyć się z "Jurgą", sir. Póki jeszcze jest czas – Błazkow uśmiechnął się lekko, widząc wyraz zaskoczenia na twarzy dowódcy. – Pana rodzina – powiedział krótko. – Myślę, że chcieliby z panem porozmawiać.

 

– Sasza… – Tarkin szukał przez chwilę odpowiednich słów. Nie znalazł. – A twoi? Nie chciałbyś…?

 

– Sir, cała moja rodzina była na "Podróżniku" – Błazkow jakby skurczył się w sobie i dodał cicho. – Proszę wykorzystać szansę, której ja nie miałem, sir.

 

– Dziękuję – kapitan OPK „Skoryj” spojrzał w oczy podwładnemu. – Załoga? – dodał jeszcze.

 

– Wszyscy nagrali wiadomości. Za chwilę będziemy je przekazywać.

 

Tarkin skinął tylko głową, niezdolny do wydobycia z siebie dźwięku.

 

– Jeśli będzie mnie pan potrzebował, sir, będę przy sekcji taktycznej – Błazkow uśmiechnął sie smutno, zasalutował i odszedł.

 

Tarkin w wahaniem wstukał odpowiedni kod na podręcznej klawiaturze.

 

 

 

"Jurga"

 

W niewielkiej klitce, jakim było pomieszczenie łączności jednostki górniczej, znajdowały się dwie osoby. Jedną z nich była ładna kobieta w zaawansowanej ciąży, wyglądająca na około trzydzieści lat. Drugą osobą był stojący przy niej chłopiec.

 

– Wania! – kobieta próbowała się uśmiechnąć, zamiast tego po policzkach popłynęły jej łzy.

 

– Tonia… – głos Tarkina był miękki i delikatny, zupełnie inny od tego, który znali jego podkomendni.

 

– Wania, kochany… – bardzo starała się nie płakać. Bezskutecznie.

 

– Kochanie, ślicznie dziś wyglądasz, wiesz? – spojrzał na nią czule.

 

– Kłamczuch – Tonia otarła łzy wierzchem dłoni. – Wyglądam i czuję się jak ciężarówka.

 

– Dla mnie wyglądasz naprawdę pięknie – na twarzy Tarkina wykwitł uśmiech wielki jak słonecznik.

 

– Ktoś chciałby z tobą porozmawiać, wiesz? – Tonia pogładziła po głowie stojącego obok malucha.

 

– Cześć zuchu! – dowódca OPK "Skoryj" zmrużył lewe oko. – Jak się masz?

 

– Cześć tatuś! – chłopiec ukazał w szerokim uśmiechu brak dwóch górnych jedynek. – Widzisz? Wypadły.

 

– Bolało?

 

– Eee tam, wcale – maluch zrobił poważną minę. – Mama przywiązała nitką i jakoś tak same wyszły.

 

– Jestem z ciebie bardzo dumny, Oleg – Tarkinowi podejrzanie zaszkliły się oczy.

 

– Wiem, tatuś – chłopczyk znów pokazał w szerokim uśmiechu brakujące jedynki. – Ja z ciebie też!

 

– Naprawdę? – kapitan OPK „Skoryj” zrobił minę pełną niedowierzania.

 

– No pewno! – Oleg aż podskoczył. – Mama mówi, że wszyscy tak mówią.

 

– Tonia, co ty mu opowiadasz? – Tarkin spojrzał na żonę i pokręcił lekko głową.

 

– Tatuś, kiedy tak jest naprawdę! – Oleg ewidentnie nie zrozumiał, co miał na myśli jego tata, patrząc z dezaprobatą na mamę.

 

– Widzisz Wania? – Tonia wyciągnęła następną chusteczkę.

 

– Widzę, widzę – Tarkin skapitulował i roześmiał się. – Zdaje się, że wiem też, po kim Oleg odziedziczył elokwencję.

 

– Tatuś, co to jest elo… eloke… no, to słowo, co powiedziałeś? – zainteresował się mauch.

 

– To znaczy, że dużo mówisz – Tonia przytuliła synka.

 

– Aha! – ucieszył się Oleg. – Lubię dużo mówić!

 

– Wiem, masz to po mamie – roześmiał się Tarkin.

 

– Tata, kiedy do nas przyjedziesz? – chłopczyk wpatrzył się w holoprojekcję ojca.

 

– Mam nadzieję, że jak najszybciej, synku – oficer ostatnie słowa ledwo z siebie wykrztusił.

 

– Bo wiesz, mama jest smutna i dużo płacze – synek spojrzał na mamę.

 

– Naprawdę? – Tarkin popatrzył ze smutkiem na Tonię.

 

– Tak tatuś – zabawnie pokiwał głową Oleg. – Musisz do nas szybko przyjechać bo tęsknimy.

 

– Ja też za wami tęsknię – Tarkinowi lekko załamał się głos. – Bardzo.

 

– Kochanie? – Tonia dotknęła brzucha. – Mam dla ciebie jeszcze jedną nowinę.

 

– Tak?

 

– Będziemy mieli córeczkę… – po jej policzkach znów popłynęły łzy.

 

– Mamuś, nie płacz – Oleg przytulił się do Toni. – Proszę nie bądź smutna.

 

– Synku, nie jestem – uśmiechnęła się. – To ze szczęścia.

 

– Mama, ale płacze się tylko, jak boli albo jest smutno!

 

– Nie synku – Tarkin spojrzał na Olega. – Jak będziesz trochę starszy to zrozumiesz.

 

– Ale ja jestem duży, tatuś! – maluch wstał i wyprostował się. – Zobacz!

 

– Jesteś bardzo duży, ale musisz jeszcze trochę podrosnąć.

 

– Ale ja już jestem duży! – chłopiec odwrócił się obrażony.

 

– Oleg, nie dąsaj się – Tonia pogładziła malca po włosach.

 

– Tatuś, przyleć do nas, proszę…

 

– Przylecę, synku – Tarkinowi coraz trudniej było walczyć ze wzruszeniem. – Gdy tylko będę mógł.

 

– Obiecujesz?

 

– Obiecuję.

 

– To dobrze – maluch znów się wyszczerzył. – Bo wiesz, jak się coś obiecuje, to trzeba to później zrobić. Tak mówi mama.

 

– Mama ma zawsze rację.

 

– No właśnie! – Oleg podskoczył z radości. – Hurra! Kiedy przylecisz?

 

– Mam nadzieję, że niedługo… – Tarkin liczył, że synek był za mały, by wyczuć zwątpienie w jego głosie. – Mogę porozmawiać z mamą?

 

– No – Oleg znów zademonstrował braki w uzębieniu. – Ale mogę zostać?

 

– Możesz.

 

– Fajnie!

 

– Tonia… – patrzył na nią, starając się zapamiętać każdy szczegół.

 

– Wania… – dwie strużki łez ciekły jej po policzkach.

 

– Kocham cię, wiesz? – po raz kolejny stwierdził z lekkim rozbawieniem, że nigdy nie zbudziło mu się to zdanie.

 

– Wiem kochany… – uśmiechnęła się ciepło.

 

– Jak ją nazwiemy? – opuścił wzrok na brzuch Toni. – Może po twojej matce?

 

– Po mojej mamie? – pokręciła z niedowierzaniem głową. – Po pierwsze, nigdy się nie lubiliście, po drugie, nie skrzywdzę córki nazywając ją Gertruda. Znienawidziłaby mnie w wieku dziewięciu lat. Może lepiej dajmy jej imię po twojej matce?

 

– Marta?

 

– Z pewnością lepsze niż Gertruda – ton głosu Toni wskazywał jednoznacznie, że uważa dyskusję za zakończoną.

 

– To niech będzie Marta Gertruda Tarkin.

 

– Ty będziesz się jej tłumaczył, gdy podrośnie – oznajmiła.

 

– Dobrze kochanie – pokiwał głową, starając się odgonić ponure myśli.

 

– I nie waż się nie wrócić, rozumiesz!? – oczy Toni ponownie zaszkliły się od łez. – Obiecaj mi to!

 

– Zrobię wszystko, co w mojej mocy…

 

– Obiecaj! – Tonia skryła twarz w dłoniach.

 

– Mamuś, nie płacz – Oleg przysunął się i objął ją ramionami.

 

– Już dobrze, synku…

 

– Tonia… – Tarkin patrzył na nią czule.

 

– Tak? – podniosła głowę i spojrzała w oczy.

 

– Bardzo cię kocham.

 

– Ja ciebie też.

 

– Wiem – umilkł na chwilę. – Zrobię wszystko, co będę mógł.

 

– Kocham cię, Wania… – głos ugrzązł jej w gardle.

 

– Tatuś, a mnie też kochasz? – Oleg, jak przystało na pięciolatka, nieświadomie rozładował napięcie.

 

– Oczywiście, synku.

 

– To musisz wrócić. Pamiętaj, że obiecałeś – maluch zrobił bardzo poważną jego zdaniem minę. – Więc jeśli mnie kochasz, to wrócisz!

 

– Kocham cię synku… – oczy Tarkina zrobiły się szkliste. – Pamiętaj, że musisz opiekować się mamą, gdy mnie nie ma…

 

– No pewnie tatuś. Będziemy na ciebie czekać.

 

– Kochanie… Tonia… Muszę już kończyć…

 

– Rozumiem – przytuliła chłopczyka. – Kocham cię, wiesz?

 

– Ja ciebie też – starał się uśmiechnąć. – Trzymajcie się i… do zobaczenia. Mam nadzieję – ostatnie zdanie dowódca OPK "Skoryj" powiedział tylko w myślach.

 

 

 

OPK "Agamemnon"

 

Krążownik zakończył zwrot bojowy i ruszył w kierunku przeciwnika. Tuż przy nim, niczym cień, podążał uszkodzony niszczyciel kapitana Tarkina.

 

Pomost bojowy okrętu, jakby na przekór temu, czego wszyscy wkrótce się spodziewali, był oazą spokoju. Cała obsada pracowała niczym na ćwiczeniach i jedynie sporadyczne meldunki od czasu do czasu przerywały ciszę. Do chwili, gdy jeden z podoficerów w sekcji taktycznej pokręcił z niedowierzaniem głową i odwrócił w kierunku dowódcy.

 

– Sir?

 

– Tak, panie Remko? – Roznicki skinął zachęcająco głową.

 

– Sir, "Gwiazda Heliona" wyłączyła maskowanie i właśnie zaczęła wykonywać zwrot.

 

– Słucham? – mina kapitana "Agamemnona" wyrażała bezgraniczne zdumienie.

 

– Wchodzą na kurs zbieżny z naszym, sir.

 

– Natychmiastowe połączenie kapitanem Lujtensem! – warknął Roznicki.

 

 

 

"Gwiazda Heliona"

 

Starszy mężczyzna w mundurze kapitana żeglugi cywilnej spojrzał pewnie w oczy rozmówcy.

 

– Witam, kapitanie – skinął lekko głową.

 

– Co pan do ciężkiej cholery wyprawia!? – Roznicki z trudem hamował wściekłość.

 

– Od razu do sedna? Niech i będzie – spojrzenie Lujtensa nie straciło nic z pewności siebie.

 

– Ma pan na pokładzie dwa i pół tysiąca cywilów!

 

– Kapitanie Roznicki, "Jurga" ma ich sześć tysięcy – odparł spokojnie. – A jeśli nie uda się panu unieruchomić wszystkich sześciu niszczycieli, które nas gonią, to jak pan sądzi, co stanie się później? I proszę nie opowiadać mi bajek, jaką to ma pan niby przewagę. Może dowodzi pan siłami osłony, ale rozmawia pan z pełnym komandorem, w stanie spoczynku co prawda.

 

– Tak, sir! – dowódca "Agamemnona" zmitygował się. – Proszę natychmiast zawrócić okręt i próbować przedostać się do korytarza.

 

– Kapitanie Roznicki, dobrze pan wie, że wystarczy, żeby przedostał się choć jeden lub dwa niszczyciele, które próbujecie zatrzymać, a "Jurga" nie będzie miał szans – spojrzenie Lujtensa stwardniało. – A gdy skończą z nim, co przecież zajmie im tylko chwilę, ruszą za nami. A są niestety znacznie ode mnie szybsi. Kiedy dojdą na odległość umożliwiającą użycie dział, "Gwiazda Heliona" nie wytrzyma zbyt długo.

 

– Sir! – dowódca "Agamemnona" chciał coś dodać.

 

– Kapitanie Roznicki – przerwał mu bezceremonialnie emerytowany komandor. – Czy może pan dać mi stuprocentową gwarancję, że zdoła pan przynajmniej unieruchomić wszystkie sześć okrętów pogoni?

 

– Doskonale pan wie, że nie mogę.

 

– Właśnie dlatego ja również nie mogę przerwać manewru.

 

– To jakiś absurd! – warknął Roznicki.

 

– Kapitanie, jest pan doświadczonym oficerem, proszę jednak potraktować to jak kolejną lekcję. Czy byłby pan tak uprzejmy i powiedział mi, co pokazuje holoprojekcja taktyczna na pana pomoście bojowym?

 

– Sir, naprawdę nie mamy na to czasu!

 

– Czy zdaje pan sobie sprawę, kapitanie, co właśnie ujrzał dowódca ścigającej nas eskadry? – uściślił Lujtens.

 

Roznicki pokręcił głową i spojrzał gdzieś poza kamerę. Gdy odwrócił się z powrotem, na jego ustach gościł uśmiech zrezygnowania.

 

– Sir, jest pan ryzykantem, hazardzistą i wariatem. Nie wiem jak jeszcze przekonać pana do zmiany kursu, dlatego mam nadzieję, że pański plan się powiedzie – najważniejszy oficer na pokładzie krążownika "Agamemnon" spojrzał swemu rozmówcy prosto w oczy. – Powinien pan podać sobie ręce z Tarkinem, macie podobny styl jeśli chodzi o dyskusję i dobór argumentów.

 

– To co ujrzał facet, który nimi dowodzi? – Lujtens uśmiechnął się szeroko.

 

Roznicki, wciąż zrezygnowany, pokręcił głową i odpowiedział:

 

– Ciężki krążownik…

 

 

 

ONK "Eckt Drimmer"

 

– …klasy Sttetin! – wrzasnął jeden z marynarzy sekcji taktycznej niszczyciela. – Właśnie zdjął maskowanie i dokonał zwrotu!

 

– Marynarzu, o czym wy… – kapitan Sandra Gładkowa pochyliła się groźnie. – …mówicie?

 

– Ma'am! To ten Alfa Prime! Cały czas maskowali się jako cywil! – na mostku "EDa" zrobiło się jakby chłodniej.

 

– Odczyty! – warknęła kapitan.

 

– Potwierdzenie identyfikacji, ma'am! Napęd typu militarnego, standardowo montowany na jednostkach klasy Stettin! Przyspieszenie zgadza się! – na twarzy marynarza pojawiły się pierwsze oznaki paniki. – Pani kapitan, to cholerny krążownik!

 

– Spokój! – Sandra powiodła groźnie wzrokiem po obecnych. – To podpucha! Zwykła sztuczka, dzięki której chcą uratować swoje żałosne cztery litery!

 

– Krążownik włączył zagłuszanie! – meldunek z sekcji walki elektronicznej prawie nałożył się na jej słowa. – Mają naprawdę dobre systemy! Na pewno nie gorsze niż te wczesnej trzeciej generacji!

 

– Informacje dotyczące środków walki radioelektronicznej na jednostkach klasy Stettin? – zapytał drugi oficer "EDa".

 

– ECMy trzeciej generacji, sir! – odpowiedziała prawie natychmiast jasnowłosa kobieta z insygniami mata, dowodząca sekcją walki elektronicznej niszczyciela.

 

– Ma'am! – drugi oficer spojrzał na Sandrę. – Wszystko wskazuje, że to naprawdę krążownik.

 

– Słuchaj! – kapitan Gładkowa spojrzała wściekle na podwładnego. – To NIE jest żaden krążownik!

 

– Ma'am, "Prime", "Kolda" i "Spartakus" potwierdzają identyfikację i proszą o nowe rozkazy – zameldował spokojnie marynarz, siedzący przy konsolecie łączności.

 

– Przekazać im, że rozkazy się nie zmieniły! – syknęła wściekle dowodząca okrętem.

 

– Ma'am, "Taurus" również potwierdza identyfikację nowego okrętu jako krążownika ciężkiego klasy Stettin – odezwał się ponownie marynarz.

 

– Czy oni wszyscy powariowali? – kapitan Gładkowa z trudem panowała nad sobą.

 

– Ma'am, czy wyda pani nowe rozkazy? – drugi oficer zadał pytanie zdecydowanym tonem.

 

– Rozkazy się nie zmieniły, do jasnej… – zakończyła ordynarnie dowodząca okrętem.

 

– Ma'am, dowódca "Prime" odmawia kontynuowania akcji, powołując się na 13. paragraf punkt ósmy regulaminu nawiązywania walki marynarki wojennej Nowej Konfederacji.

 

– Co takiego? – Sandra nie zdołała ukryć zaskoczenia.

 

– Ma'am, wspomniany paragraf…

 

– Wiem, co to takiego! – kapitan "EDa" spojrzała wrogo na stojącego przed nią oficera. – Świadome ryzykowanie utraty okrętu w obliczu przeważających sił wroga, bez zaistnienia wyższej konieczności. Jakoś tak to szło.

 

– Mniej więcej, ma'am – odpowiedział z niepewnym wyrazem twarzy.

 

– Ma'am, dowódcy "Spartakusa", "Taurusa", "Koldy" oraz "Deckera" powołali się na ten sam paragraf co "Prime".

 

– Tchórze! – Sandra wręcz wypluła to słowo. – Doskonale, skoro tak… – zamilkła, zacisnąwszy pięści na podłokietnikach kapitańskiego fotela.

 

Nie odzywała się przez ponad dwie minuty.

 

– Nic nie zdziałam, mając do dyspozycji tylko swój niszczyciel, do tego z załogą, której nie mogę być pewna – popatrzyła wymownie na obecnych w pomieszczeniu. – Zawracamy. Zapewniam jednak, że jeszcze do tego wrócimy.

 

 

 

ONK "Taurus"

 

Drugi oficer niszczyciela należącego do 141. Eskadry Nowej Konfederacji pochyliła się nad operatorem sensorów, kręcąc z niedowierzaniem głową.

 

– Jednak zawracamy – mruknęła do siebie. – Niewiarygodne.

 

– Ma'am? – podoficer podniósł głowę.

 

– Nic nie słyszałeś, Hans – powiedziała cicho.

 

– Przecież nic pani nie mówiła, ma'am – uśmiechnął się.

 

– No właśnie – odpowiedziała takim samym uśmiechem. – Chciałeś mi coś pokazać.

 

– Tak, ma'am. Proszę spojrzeć – wprowadził szybko kilka poleceń na klawiaturze dotykowej, spojrzał w lewo i prawo, by upewnić się, że nikt ich nie obserwuje, po czym wpisał ostatnią komendę.

 

– Jak do tego doszedłeś? – zesztywniała na mgnienie oka.

 

– Trochę intuicji, trochę szczęścia – zadarł głowę, by na nią spojrzeć. – Kiedyś podróżowałem na niej jako pasażer.

 

– Co chcesz z tym zrobić? – spytała szeptem.

 

– A jak myślisz? – odpowiedział pytaniem na pytanie, pomijając wymaganą regulaminem formę grzecznościową. – Przecież widziałaś, co te bydlaki zrobiły, zanim dokonaliśmy tranzytu. Wymordowali tysiące bezbronnych ludzi na pokładach unieruchomionych statków.

 

– Ciszej, Hans – syknęła. – Myślisz, że mi się to podobało? Albo staremu? Ale co mogliśmy zrobić.

 

– Nic, Kaśka, wiem – pokiwał głową. – Ty decydujesz, w końcu jesteś nade mną…

 

– Pod tobą też lubię.

 

– …w hierarchii – dokończył, walcząc z ogarniającym go rozbawieniem.

 

– Usuń to. Tak, żeby nie pozostał żaden ślad – szepnęła, spoglądając na imię jednostki, wyświetlonej na ekranie. – Ładnie ją nazwali….

 

– "Gwiazda Heliona"? – szepnął jeszcze ciszej. – Tak… Myślę, że tak – mruknął, wpisując kolejną komendę. – Gotowe.

 

– Miło czasem zachować się jak człowiek, prawda? – mruknęła, prostując się.

 

– Prawda – uśmiechnął się lekko, patrząc w zadumie na pusty ekran.

 

 

 

OPK "Skoryj"

 

Tarkin siedział z zamkniętymi oczyma, nie będąc w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Wydawało mu się, że w metalowych korytarzach okrętu wciąż jeszcze pobrzmiewa echem ryk radości stu osób. Ryk, będący reakcją na wiadomość, że podarowano im drugie życie.

 

– Sir – pierwszy oficer dotknął jego ramienia. – Wszystko w porządku?

 

– Tak, Sasza… – podniesienie powiek okazało się łatwiejsze, niż oczekiwał. – Dziękuję.

 

– Gdy opuścimy układ, kapitan Roznicki zaprasza pana na pokład "Agamemnona" – Błazkow uśmiechnął się lekko. – Z tego co wiem, będzie też nasz wybawca.

 

– Komandor Lujtens? – Tarkin podniósł jedną brew. – Chętnie go poznam… Aha, Sasza, pójdziesz ze mną.

 

– Ale sir…

 

– Bez gadania. Myślę, że drugi da sobie radę bez naszej pomocy – dowódca niszczyciela podniósł się ze swego fotela. – Potwierdź naszą obecność i podziękuj mu w naszym imieniu.

 

– Ma pan na myśli kapitana Roznickiego, sir – pierwszy oficer skinął głową.

 

– Właściwie… – Tarkin zatrzymał się w pół kroku. – Właściwie ich obydwu. Lujtensa też.

 

– Oczywiście, sir.

 

– Miałbym jeszcze jedną prośbę, pierwszy… – spojrzał niepewnie na Błazkowa.

 

– Tak, sir?

 

– Chciałbym przesłać wiadomość na "Jurgę".

 

– Oczywiście, sir – profesjonalizm Blazkowa nie pozwolił mu się uśmiechnąć, zdradziły go jednak oczy. – Czy za pięć minut będzie odpowiednią porą? – zapytał pro forma.

 

– Jak najbardziej, pierwszy – dowódca OPK "Skoryj" uśmiechnął się z wdzięcznością. – Za pięć minut będzie w sam raz.

 

 

KONIEC

Koniec

Komentarze

Zostawiam ten tekst entuzjastom space oper.  

O ile mi wiadomo, jeszcze nie nakazano transkrybować rosyjskich (a ogólniej: słowiańskich, poza polskimi) imion i nazwisk na modłę angielską, i jeszcze nie zakazano stosowania transkrypcji tradycyjnej.

    "Vladislav Yurevich Tarkin" - oczywiście, śliczne nazwisko angielskie. Gdzieś tam kiedyś, w jakimś portalowym tekście przewinąl się równie  śliczny "Yehor" --- albo "Yegor". No i czemu w angielskim tak, a nie po prostu  "Jurewicz" albo "Jegor"?  Ano dlatego, że zgłoska "j" jest wymawiana przez Anglików jako "dź", czyli nie powiedzą "Jegor", tylko "Dżigor" i nie "Jurewicz", tylko "Dżurewicz". No a z "cz" Anglicy w ogóle sobie nie poradzą. A w języku polskim i rosyjskim "cz", "i", "j", a także "sz" jest wymawiane identycznie. Bracia Słowianie...  W tym tekście brakuje tylko "Nataschy", miast "Nataszy" ...  Ale ---jeżeli tak, to nie "Skoryj" tylko.... ano właśnie -- tylko jak? Bo "skoryj" to piękny rosyjski wyraz. W jezyku polskim nie mamy takich problemów z prawidlowym czytaniem i zapisaywanime wyrazów rosyjskich, jakie mają Anglicy. I nie musimy stosować tej transkrypcji.

    A o tym  należy wiedzieć. I Andriej Wołkoński w języku polskim to Andriej Wołkoński, a nie jakis anglistyczno małpiarski Andrew Wolkonsky albo Andrey Wolkonsky. A Natasza Rostowa to Natasza rosowa, a nie "Natascha Rostova". I Lew Tolstoj to Lew Tołstoj --- wierne odwzorowanie imienia i nazwiska rosyjskiego , a nie "Leo Tolstoy".

    Ps. Lew Tołstoj to znany pisarz, o slawie światowej.

Na początku kilka spraw technicznych. Gubisz przecinki, do tego losowo - zwłaszcza przed "sir". Dialogi zapisane są odrobinę błędnie. Polecam zerknąć tu i poczytać o zapisie dialogów. Poza tym, nie kręci się przecząco głową - to pleonazm. W zdaniu "Tą z Emiratem czy domową?" powinno być "tę". Polecałbym również znaleźć synonim dla słowa "kadłub", które powtarza się troszkę zbyt wiele razy przy opisie uszkodzeń Skoryja. Dalej, syn dowódcy Skoryja pyta się go, "kiedy przyjedzie", co nie brzmi zbyt dobrze, biorąc pod uwagę, że oboje są w kosmosie. Zwłaszcza, że kilka linijek dalej używa zwrotu "przylecieć". No i jeszcze na koniec literówka: "nie zbudziło mu się to zdanie."

 

A teraz przejdźmy do meritu. Po pierwsze, tytuł jest beznadziejny. Absolutnie, kompletnie i całkowicie beznadziejny. W tym sensie, że mniej więcej od połowy drugiego akapitu doskonale wiadomo, jak opowiadanie się skończy. A nie o to chyba chodzi, prawda?

Ogólnie nie jestem fanem tekstów, które składają się praktycznie z samych dialogów, więc tym bardziej byłem zaskoczony, że opowiadanie tak bardzo przypadło mi do gustu. Ba, w pewnym momencie nawet się wzruszyłem, co - wierz mi - jest czymś niepojętym, biorąc pod uwagę moją gruboskórność. Tak więc ukłon z mojej strony za to, że potrafisz dobrze konstruować swoje postaci i ich wypowiedzi. Gorzej jest z opisami. Nie dużo gorzej, ale czuję, że gdybym przeczytał twój tekst z ich większą ilością, nie byłbym nim zachwycony (a już na pewno nie tak bardzo jak tym)

 

Podsumowując, ode mnie zdecydowany plus. Jestem przekonany, że przeczytam twój następny tekst, kiedy go wrzucisz. 

Wielkim znawcą czy fanem tejże tematyki nie jestem, ale wszystkie książki z serii Starfire przeczytałem i parę innych panów Weber'a i White'a również. Byłem do nich potwornie uprzedzony, ale kumpel  mnie przekonał i okazało się, że, ku mojemu zdumieniu, czytało się całkiem miło.

W tym przypadku jednak, było niestety odwrotnie. Podszedłem do utworu bez uprzedzeń, ale przebrnąłem z trudem. Czy to wina języka czy tematu - nie wiem. Tym niemniej polotu tych space oper tutaj mi niestety brakowało.

Ja w sumie lubię space opery i ta nawet też mi się podobała. Tylko taki ogrom tych dialogów... i niestety, zgadzam się, że opisy mogłyby być nieco lepsze. Tytuł też nie bardzo przypadł mi do gustu... W każdym razie czytało się lekko i raczej przyjemnie, więc opowiadanie (choć nie jestem pewien, czy to jeszcze opowiadanie) zdecydowanie na plus.

Cześć,

Co do kwestii transkrypcji imion i nazw rosyjskich - przyjmuję krytykę z pokorą i biję się w piersi. Sądzę, że przyczyna, dla której pojawiły się w takiej formie to przede wszystkim fakt, że olbrzymia część s-f pisana jest po angielsku i niejednokrotnie również w polskich przekładach imiona zapisywane są na modłę angielską . Z czasem, czytając którąś powieść z kolei, przestaje to razić i człowiek przyzwyczaja się do takiego zapisu. Dodatkowo, sami Rosjanie również wykazują tendencję do zapisu swoich imion w angielskiej transkrypcji (cóż, cyrylica to jednak jest zupełnie inny alfabet a żyjemy w czasach globalizacji). Oprócz tego, nasza transkrypcja nie oddaje do końca brzmienia rosyjskich głosek, ponieważ "cz" zasadniczo wymawia się jako "ć", np. "часы" (zegarek) w wymowie brzmi jak "ciesy" z akcentem na ostatniej sylabie i silną redukcją "e", a nie "czasy". Przykładów jest mnóstwo. W związku z powyższym, stosując transkrypcję angielską, unika się błędnego zapisu fonetycznego rosyjskich wyrazów. Nie mniej jednak, dzięki za wytknięcie błędu, w przyszłości na pewno będę mógł go uniknąć. (RogerRedeye - sądzę, że Lew Tołstoj jest na tyle znany, że nie trzeba go przedstawiać:))

Jeśli chodzi o tytuł... Hmm, a tak mi się podobał. Alternatywne były gorsze. Zdecydowanie.

Kwestia opisów i dialogów. Przez długi czas miałem problem, by stworzyć wiarygodne postaci i dialogi (może dlatego, że zbyt mocno koncentrowałem się na opisach kolejnych bitw, wybuchów itp.). Praca nad ich unaturalnieniem zabrała mi sporo czasu, nauczyłm się też cierpliwości przy ich tworzeniu. Być może w pewien sposób ucierpiały na tym opisy. Niezależnie od przyczyny, coś, na co również zwrócę uwagę.

Poprawione.

@vyzart:zapomniałem w poprzednim poście wrzucić kilku słów wyjaśnienia odnośnie twoich uwag związanych z dialogami.

Przede wszystkim: dzięki za zwrócenie uwagi. Z wyrazem "kadłub" rzeczywiście było trochę gimnastyki, a i tak nie udało mi się całkowicie wyeliminować tendencji do nadużywania tego słowa. Przeczące kręcenie głową - cóż, tu również nie mogę się nie zgodzić. Odnośnie zdania "Tą z Emiratem" (zamiast "tę" - w domyśle "wojnę") wyszedłem z założenia, że skoro jest to jeden z najpopularniejszych błędów, pojawiający się nagminnie w mowie potocznej, użyję formy niepoprawnej.

Przecinki: pracuję nad tym, ale zawsze gdzieś któryś ucieknie...

Jeśli chodzi o dobór słownictwa syna Tarkina, chciałem go (być może przesadnie) uwiarygodnić. Jeśli przyjmiemy, że ma około 5 lat, różne niepoprawne/dziwne/nietrafione wyrażenia w jego przypadku są do przyjęcia.

 

* Dodatkowo, nawiązując do kwestii brzmienia rosyjskich głosek, problem dotyczy nie tylko "ч" ale również innych, choćby "щ", nie wspominając o kwestii tzw. nieakcentowanego "o", które w wymowie brzmi jak "a". Proszę traktować to jednak jako dygresję, moje własny łos w dyskusji związej z transkrypcją rosyjskich nazw i imion. Absolutnie nie zamierzam kwestionować powszechnie przyjętych reguł.

   A to "cz" to kwestia akcentu i śpiewnego wymawiania większości zgłosek przez Rosjan. Tego żadna transkrypocja nie odda. Oczywiście, żw Lew Tołstoj jest znany, podobnie zresztą jak Aleksy Tołstoj, podobno pseudohrabia. Ale istnije zasadniczai i bardzo poważna różnica pomiedzy tytułem: "War and paece --- by Leo Tolstoy" a "Wojną i pokojem" Lwa Tołstoja, tak samo, jak nikt przytomny nie napisze o Dostojewskim, że mial na imie Teodor albo Theodor, bo Rosjanie dawno zmienili to imię na "Fiodor".  Czy mamy mamy pisać "Koln" zamiast "Kolonia" alno "Mainz" zamiast "Moguncja"?

   W języku polskim bez problemów odda się każde zdrobnienie imienia rosyjskiego - Aloszka, Aloszeńka, Wołodieńka, Jureńka, Nataszka... Nataszeńko, gołabeczku ty mój ukochany... W angielskim jest to niemożliwe. I po kiego grzyba nie korzystać z bogactwa i giętkości  własnego jezyka i wyważąź dawno otwarte drzwi?

Jeśli chodzi o dobór słownictwa syna Tarkina, chciałem go (być może przesadnie) uwiarygodnić. Jeśli przyjmiemy, że ma około 5 lat, różne niepoprawne/dziwne/nietrafione wyrażenia w jego przypadku są do przyjęcia. ---> i tu masz Waćpan rację. Przesadzać nie należy, grozi śmiesznością, ale jeden i drugi "akcent dziecinności" jest na miejscu.  

Miło mi widzieć "po naszemu" zapisane imiona Rosjan. a jeszcze milej czytac, że dałeś się "nawrócić na słuszną wiarę". Co ma do rzeczy globalizacja? To wykręt. O ile zrozumieć i akceptować można, że pan Czajkowski (ten od trylogii o Imperium Os, nie kompozytor) po przeniesieniu się do Anglii zaczął pisać się Tchaykovsky, o tyle za cholerę nie można zrozumieć i akceptować wiadomości, że którąś tam symfonię Tchaykovsky'ego wykona orkiestra filharmoniczna pod dyrekcją na przykład Yegora Polyakovsky'ego. Zbędna i niemądra maniera, nawet wygląda taki zapis idiotycznie...

   Tak przy okazji... Bardzo dobrze dobrana nazwa: "Skoryj". We flocie  rosyjskiej / radzieckiej / znowu rosyjskiej występowala i występuje często, właśnie w klasie torpedowiec  / kontrtorpedowiec/ niszczyciel. Ciekawe, że kupiony w latach sześćdziesiątych minionego wieku radziecki "Skoryj" w polskiej flocie otrzymal znaną nazwę "Wicher".  

Tekst chwilami taki sobie, ale dialog rodzinny całkowicie mnie przekonał i uratował całość. Przynalmniej jak dla mnie. Podobało mi się :)

@ AdamKB, RogerRedeye: nawrócenie na słuszną wiarę (kwestia transkrypcji) nie było szczególnie trudne - mimo to jeszcze raz dzięki za zwrócenie uwagi. Czasem trudno jest wychwycić błąd, nawet jeśli jest on oczywisty. Jak wspominałem gdzieś wyżej, w moim przypadku przyczyną było przede wszystkim opatrzenie się ze sposobem zapisu typowym dla języka angielskiego. Najważniejsze, że wróciłem już na właściwą drogę:)

@ RogerRedeye: co do nazwy okrętu, cieszę się, że przypadła do gustu. W założeniu to też trochę gra słów - w końcu "скорый" (skoryj) to "szybki" (lub alternatywnie "prędki") - a musieli być naprawdę szybcy, by przetrwać początek:)

@ homar: jeśli chodzi o dialog rodzinny... chyba jego właśnie najbardziej się bałem. Wcześniej rzadko zdarzało mi się wchodzić tak głęboko w emocje, nie mówiąc o przedstawieniu ich tak przekonująco (lub raczej ryzykownie - nie miałem pewności, jaki będzie końcowy efekt). Wstępna wersja powstała któregoś popołudnia, później trzeba było ją lekko doszlifować. Nie ukrywam, że poza pozbyciem sie kilku zbędnych elementów, starałem się ingerować w jak najmniejszym stopniu. I szczerze przyznam, bardzo się cieszę z tak pozytywnego odbioru:)

Obiecałem, to zaglądam :)

 

Woah, jak na debiut na tej stronie opowiadanie naprawdę dobre. Generalnie nie jestem wielkim fanem space oper, ale tutaj jest to coś, co "łapie". Z mniej dobrych rzeczy, zanim wrzucisz tekst na stronę, przerzuć go do .txt i wywal Wordowskie formatowanie - strona wali dodatkowe entery, co przeszkadza w odbiorze tekstu, szczególnie przy dialogach. Nie czepiam się drobnych błędów, w końcu nie jesteśmy w korekcie :)

Nowa Fantastyka