
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
„ Proteus” Jak wszyscy wielcy podróżnicy, widziałem więcej niż pamiętam i pamiętam więcej niż widziałem. Benjamin Disraeli I „ Pogrom… Stłamszenie… Próżnia… Więzienie”, okrutne były sny, które męczyły umysł Viktora, ale z pewnością ich okrucieństwo byłoby mniejsze, gdyby ich zła treść przybrała postać choćby najbardziej zamazanych wizji. Wystraszona i zdezorientowana jaźń pragnęła zobaczyć choćby cień swego wroga. Viktor mógł tylko zgadywać jakaż to groza ukrywa się w niezbadanych rejonach snu. Całymi siłami starał się wyprzeć intruza, który zdawał się zapełniać każdy fragment pustki, uczynionej przez siebie w głowie młodego chłopaka. Męczyła go zgroza zwana koszmarem. Na szczęście w odmętach sennego mroku, Viktor nie był sam. Jeśli ludzka wyobraźnia jest kluczem do krainy snu, to ten chłopak miał ich cały pęk. Po długich zmaganiach, Viktor pokonał koszmar, który postanowił dręczyć go tej nocy i udał się w odmęty swoich ulubionych snów, snów o wielkiej podróży, oślepiających Supernowych i błyszczących cudach kosmosu. II Rano, wschodząca gwiazda przyniosła ze sobą nowy dzień ciągnięty na starym, zużytym jarzmie rzeczywistości. Viktor, wieczny marzyciel, niespełniony odkrywca, który nade wszystko umiłował książki i sen, miał już dosyć niebieskiego nieba i latających pod jego sklepieniem ptaków. Potrzebna mu była zatoka, najlepiej należąca do wielkiego oceanu przestrzeni, z molem i przywiązaną do niego łódką, którą można by odpłynąć prosto ku źrenicy Stwórcy. Jakże wielki był świat jego pragnień, tego nie wiedział chyba nawet sam Viktor. Szepty syren codziennie kusiły go, w ciepłe letnie dni widział łąki trawione smoczym oddechem , a w nocy , prastare demony lasów wydawały swój złowieszczy zew, w pobliżu jego domu. Taki był świat marzyciela. Teraz jednak musiał zająć się czymś niezmiernie ważnym. Ktoś z bardzo daleka oczekiwał na wiadomość. Pisanie listów nie było już specjalnie popularną formą komunikacji, jednak Viktor już dawno temu odrzucił elektroniczne potwory na rzecz kartki i długopisu. Po chwili zadumy zaczął pisać: „ Droga Julio, Chyba tylko Ty wiesz co tak naprawdę kocham. Masa lektury, której oddaję się każdego dnia , wpatrywanie się w niebo z nadzieją ujrzenia skrzydlatych zastępów, myśli o potworach morskich za każdym razem gdy widzę morze oraz wiarę w cuda gdy umiera wszelka nadzieja. Moja nadzieja odżyła, więc przestałem już liczyć na cud. Mam wszystko czego potrzebuję, nic nowego nie może się już zdarzyć. Modlę się o to, by ktoś przerwał tą idyllę. . Śnię o nieistniejących krainach z cudami piękniejszymi niż ten glob ma do zaoferowania, a kiedy budzę się ,godzinami płaczę z ubolewaniem nad tymi światami, które umarły wraz z moim obudzeniem się. Ale zapewne nie to Cię interesuję. Pewnie też nie jesteś zachwycona tym, że czytasz ten list. Niestety po raz kolejny w swoim życiu muszę powiedzieć sobie , „ Jestem tchórzem”. Nie miałem odwagi przyjechać do Ciebie, nie znajdę tej odwagi przez bardzo długi czas. Jeśli chcesz przyjedź do mnie. Nasłuchasz się pewnie o moich snach i o innych mniej lub bardziej dziwnych rzeczach, ale na pewno nie będzie nam źle, bo przecież nigdy nie było. Viktor.” List został napisany, a Viktor był zadowolony, że przynajmniej na tyle było go stać. Bardzo chciałby mieć w sobie tyle odwagi co epiccy bohaterowie z kart powieści, które czytał. Młody człowiek wysłał list wieczorem, nie bez powodu wybrał tę porę. Jesienne wieczory były najbardziej urokliwe. Jesienna plucha, która przygnębiała ludzi szarych jak ona sama, dawała natchnienie poetom i nasycała duszę marzycieli szczyptą zimnego mroku. Wracając do domu uległ chęci spojrzenia w niebo. Skierował wzroku ku bezdusznym gwiazdom, starając się wyśledzić ich domy, zwane konstelacjami . „ Gdybym był pierwszy na Ziemi, nazwałbym to wszystko inaczej”– pomyślał Viktor, „ Gwiazdy nie nazywałby się gwiazdami, księżyc nie nazywałby się księżycem, kosmos nie nazywałby się kosmosem, ale gwiazdy byłyby gwiazdami, księżyc byłby księżycem i kosmos dalej byłby kosmosem… Nazwanie tego wszystkiego jednym słowem to świętokradztwo „ Viktor stał dłuższą chwilę. Chciał poczuć coś, co zamieniłoby jego marzenia w jawę, coś co skruszyłoby najgrubsze mury jego wewnętrznej więziennej twierdzy. Ale nie poczuł nic prócz zimna i wiatru. *** Sen zatopił świadomość Viktora. Zmieszał się z jego jestestwem w jednorodną masę, gdzie „ być” niekoniecznie znaczyło „ istnieć”. Byt pochłaniał niebyt, wszystko stawało się jednym. Nie było przestrzeni ani czasu, ale wszystko zdawało się być uporządkowane. Takie dryfujące, spokojne i nie gwałtowane. Viktor tkwił w błogim zawieszeniu, gdy pojawiła się przed nim jakaś postać, a może była tam cały czas. Gość wyglądał dziwnie, sprawiał wrażenie jakby był jedynie samą ludzką sylwetką, wyrwaną z obrysu jakiegoś ciała. „Szary ,wynaturzony cień”, przebłysk myśli przebiegł przez umysł śpiącego człowieka. Jednak najbardziej niesamowite były oczy przybysza. Tęczówki barwy topazu złożone były niby z dziesiątek cieniutkich włókienek, okalających bezkresną czerń źrenicy. Martwy głos w końcu wydobył się z nieistniejącego gardła: – Dryfujesz. I senne majaki runęły odsłaniając rzeczywistość zwykłego dnia… III – To było takie realne. – Według mnie dziwne. – Także. Julia i Viktor siedzieli w salonie nasączonym słońcem południa. – A więc dryfujesz. Ten koleś Ci tak powiedział? – Tak, tak mi powiedział. – Nie przejmuj się tym, nie myśl o tym. Sny to wytwór podświadomości, piętno spraw codziennych. To co nas dręczy i takie tam. – W życiu bym o tym nie pomyślał, że no wiesz, że dryfuję. – No i co to według Ciebie znaczy? – Nie wiem. – Daj już spokój Viktor, myślałam, że masz mi coś do powiedzenia – Julia podeszła do okna. – Muszę… muszę się stąd wyrwać. – Wyjedziesz? – spytała z niedowierzaniem. – Nie, nie. Nie o to mi chodzi. Czy ty mnie nie rozumiesz Julio? – Viktor wstał. – Ja chcę mknąć przez przestrzeń, zgłębiać tajemnice kosmosu. Chcę być oślepiany przez blask supernowych i słyszeć bijące serce Boga. Chce widzieć jak powstają nowe światy, a potem patrzeć jak obracają się w pożogę. Julio ja nie chcę być więźniem. – Viktor odmówił swą litanię z niebywałą pasją , głosem dźwięcznym i melodyjnym. Dziewczyna wydała się być zakłopotana. Ten chłopak oszalał, pomyślała. Może i miała racja, bo w tych marzeniach musiała być odrobina szaleństwa, być możne nawet chorej desperacji. – Ja to zrobię. – powiedział Viktor. – Co, polecisz w kosmos? – odparła Julia szorstko. – Jeśli będzie trzeba. – Podziwiam twój upór, ale też Cię nie rozumiem. Masz dom, żyjących rodziców. Nie spotkało Cię w życiu nic przykrego. Jestem ja, chcesz to zostawić? – Nie, nie rozumiesz mnie. Widziałem już wszystko co ten świat ma do zaoferowania. Jeśli tego nie wiesz, to widocznie mnie nie znasz. Milczenie wypełniło pokój na długi czas, po którego upływie dziewczyna przemówiła: – Ty naprawdę w to wierzysz. – Tak. – A więc, niech Ci się uda, choć wiedz, że nie rozumiem tego, co masz na myśli. – Dziękuję. Pożegnanie było krótkie. Julia wyszła, a Viktora ogarnęło takie uczucie, jakby już nigdy miał jej nie zobaczyć. IV – Wznieś się ze mną. – rzekł nieznajomy o dziwnych oczach. – Mogę? – Możesz. – Ale dokąd? – Tam gdzie zawsze chciałeś. – Na krańce wszechświata? – A nawet dalej. -A co z nimi? Co z Julią? – Poradzą sobie. Wyrwij się stąd, pragnij. Gnaj. Przestań dryfować. Obierz kierunek. – Naprawdę, mogę? To nie sen? – słowa Viktora mieszały się z euforią. – Sen, ale on także ma swoje granice, przez które można się przedrzeć. – A więc, niech się tak stanie. Chcę zobaczyć wszystko! Chcę odkryć wszelką tajemnicę! – Koniec więzienia! – Na granice czasu! – Przez eony eonów. – Będziesz mi towarzyszył? – Będę Cię obserwował. Me baczne oczy będą z Tobą. – Ty już wszystko widziałeś? – Myślałem tak, dopóki nie odnalazłem Ciebie. Nie martw się, nic Ci się nie stanie. Będę czuwał. Będę Cię widział i rozniecał w sobie twój zachwyt na widok cudów, które ujrzysz. – A więc czym prędzej. – Jesteś wolny Viktor ostatnią myśl zrodzoną na Ziemi poświęcił Julii i niezapominajkom jakie zawsze rosły w ogrodzie babci. Niby dwa niepowiązane z sobą obrazy, kompletnie niespójne. Dziewczyna i kwiatki. Dość złudzeń , pomyślał, po czym wystrzelił ponad granicę snu, ponad więzienie cielesnego bytu, gdzie nie obowiązywały żadne, nonsensowne prawa, tam gdzie jedynym prawem była myśl wyrwana spod wszelkiej bezwładności. V Julia obudziła się przeszyta dreszczem. Coś się stało. Coś niedobrego. Spojrzała na zegar, potem w kąt pokoju. Nie mogła zebrać myśli. Sen był okropny, zbyt niewyraźny i mało przerażający by nazwać go koszmarem, ale okropny. Sen składający się z ciągu nielogicznie poukładanych słów i zdań. Julia wzdrygnęła się, gdy dotarło do niej, że w jej umyśle ciągle dźwięczy jedno szczególne, „ On odszedł” . *** Niebywałe. Niesamowite. Niemożliwe. Na Boga , niemożliwe. Nie mogę tego widzieć. To cud, że mój wzrok jeszcze istnieje. Nie istniały słowa, które mogłyby opisać to, co widział i czego doznawał Viktor. Widział czas, widział energię, widział mechanizmy napędzające kosmos. Narodziny galaktyk i ich śmierć. Wprost niebywałe! Arkana kreacji , Kuźnia Światów, miliony cywilizacji, wręcz nie do zliczenia. Cuda o jakich nie śniło się człowiekowi odkrywały przed Viktorem swe tajemnice. Wyrwany spod czasu i praw fizyki istniał nie zdany na ich łaskę. Jednak odwiedzając coraz to nowe miejsca, odkrywając coraz to nowe prastare sekrety, naszła go pewna myśl, która spoczywała w jego umyśle od bardzo dawna. Od tak dawna, że gdy dała o sobie znać, wydała mu się zupełnie obca, jakby nie jego. „ Ziemia, dom” . Co u licha, pomyślał podróżnik, Ziemia? Lawina wspomnień, niczym stare graty wysypujące się z dawno nie używanej szafy, zalała jego umysł. Muszę tam wrócić, zobaczyć, czy wszystko w porządku, pomyślał i natychmiast znalazł się w punkcie, gdzie jego oczom ukazał się zapomniany przez niego świat. VI – Coś nie tak? – spytała istota o dziwnych oczach. – Tak… Ziemia. – Co z Ziemią? – Jest… płaska. – Tak, jest płaska, dziwi Cię to? – Tak, myślałem, że jest okrągła. – Ale nigdy nie sprawdziłeś tego. Mknąłeś tak szybko, że nawet tego nie zauważyłeś. – Muszę wrócić. – Czyżbyś wiedział już wszystko? Czyżbyś posiadł całą wiedzę? – Nie, właśnie zrozumiałem, że nie wiem wszystkiego. Muszę wrócić. – powiedział z utęsknieniem Viktor. – Nie możesz. – Jak to? Dlaczego? – Przekleństwo odkrywców, piętno wiedzy. – Ale… – Też chciałem kiedyś wrócić. Jednak w kompletnie inne miejsce. Nawet nie w miejsce. Tylko w kompletnie inną… postać. Twoim domem, jest Ziemia, moim domem jest pewna forma, postać, z której rezygnując znalazłem się na tej płaszczyźnie na której przebywasz ty, jednocześnie mogąc wypełnić sobą każdą przestrzeń. – Dlatego nie musiałeś podróżować ze mną.. Ty… – .. Byłem z Tobą, cały czas. – Niebywałe. Ale dlaczego ja? – Bo dostrzegłem w Tobie brata. Zjednoczyło nas jedno pragnienie.. i taki sam los. – Wiedziałeś, że tak będzie? – Przypuszczałem. – I co teraz? Jeśli nie wrócę, nie znajdę ukojenia nigdzie. – Żyw nadzieję. Ja szukam ukojenia już od bardzo dawna. I wierz mi, wszystkie wszechświaty, wszystkie wymiary wydają mi się teraz bezdennie puste. – Jak wygląda twój dom? – Nie zrozumiałbyś tego. Nie mam domu w takim sensie jak ty, choć opuściłem go w taki sam sposób. – Czy ty masz jakąś moc? – Nie, fizyka ma prawa, ale niekoniecznie obowiązki, przy odpowiedniej wiedzy można ten fakt wykorzystać. – Wytłumaczysz mi to? – Mamy całą wieczność na.. – .. tułaczkę i przemyślenia. – To z jaką pokorą to przyjmujesz wzbudza we mnie podziw. – A co mi zostało? – Masz rację, zatem chodźmy, gdzie tylko nas poniesie myśl. – Przez to wszystko zapomniałem się zapytać, jak masz na imię? – Proteus. – Gdzieś chyba słyszałem to imię. – Możliwe, wieści docierają do różnych uszu, nawet tych bardzo daleko. – Muszę odejść. Obserwuj mnie. – Będę. – Spotkamy się jeszcze? – Kiedy tylko będziesz chciał. – Dzięki przynajmniej za to, Proteusie . – A ja Ci dziękuję za aż tak wiele. – Do zobaczenia… – Do zobaczenia…
Tu coś, tam nic? Co jest?
Akapity plizz, to przeczytam.
"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "
Przeczytałem i nie podobało mi się. Za dużo metafizyki. Niektóre metafory interesujące. Pozdrawiam.
Jeśli Autor doprowadzi ten tekst do normalnego wyglądu, zajrzę jeszcze raz i przeczytam.
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Akapity...
Proszę, wiem, że może to być męczące, takie ciągłe zmienianie, poprawianie, ale czy mógłbyś jednak podzielić? Na cokolwiek? Tak, żeby łatwiej było się skupić.
Pozdrawiam:)
No staram się dzielić,ale nic to nie daje. Ma ktoś sposób na to jak wprowadzić akapity do tekstu? Kiedy wklejam do okienka wszystko wygląda normalnie.
Formatuj ręcznie funkcją "edytuj". Nie ma innego wyjścia. Dużo zależy od rodzaju i wcześniejszego sformatowania pliku, ale prawdą jest też, że edytor portalu jest do bani.
Rogerze, jak tam twoja "Przełęcz"?---pomysł obicia drewna blachą---fatalny. Nigdy i nigdzie nie stosowany. Blacha zwiększa, a nie zmniejsza niebezpieczeństwo pożaru. Postudiowałem obrony drewnianych umocnień.---Przeczytałem Sapkowskiego "Boży wojownicy". Nie podoba mi się. Zamiast blachy--- moczenie drewna i skór. Pozdrawiam.
Inny temat... Zaraż Autor się wkurzy.
Nie, umocnienia nie będą drewniane. Harkon, Darth i Earven wraz z innymi walczą na wale z kamieni, ziemi, gliny i żwiru. Materiał pochodzi z wykopanego rowu. Obijają platami żelaza tarcze i ruchome zasłony z cienkich pni, aby oslonić się przed pluciem ogniem przez latające stwory, podobne do smoków. Całkiem nieżle im idzie, choc notują spore straty. Ale łucznucy ustrzelili już parę tych stworów. Niestety, Darth juz zginął... Ale Hrkon ukryl jego złoty hełm i czerwony płaszcz, zanim zaplonął stos pogrzebowy Dartha. Nikt o tym nie wie, nawet Earven, mający w razie potrzeby poprowadzić kontratak. Jeszcze nie wie... Czy Darh zostanie nowym bogiem? Zobaczysz, jak przeczytasz.
Pisze się. Pozdrówko.
@ryszard - naprawdę nie podobali Ci się "Boży bojownicy"? Jedyna książka Sapkowskiego, która mnie się podobała :). Drax22 - przepraszam, że w Twoim temacie, ale tak tu czasem bywa :). Pozdrawiam.
Opowiadanie nie jest całkiem do niczego, bynajmniej. Autor poleciał zbyt wysoko na zbyt słabych skrzydłach. Zbyt wysoko się zamachnął. Należy mi się trochę swobody za to, że przedarłem się przez tekst. Coś w tym opowiadaniu jest...
Na pewno "coś w tym jest", ale trudno to "coś" wyłuskać z tekstu, którego czytanie jest drogą przez dzikie chaszcze i wertepy.
Podejrzewam, że Autor najzwyczajniej w świecie nie umie posługiwać się edytorem tekstu i tak nabajzlował, że głowa mała, albo stworzył to dzieło na jakimś zastępczym sprzęcie i w imitacji edytora.