- Opowiadanie: Szeptun - Krew na złotych maskach (Fragment VI)

Krew na złotych maskach (Fragment VI)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krew na złotych maskach (Fragment VI)

Link do całości (prolog + pierwsze V fragmentów)

 

http://greenboyz.nakoz.org/szeptun/szept_krew.pdf

 

 

 

 

Krew na złotych maskach (Fragment VI)

 

Autor: Piotr Grochowski

 

 

 

„Nimic vedea cand pastra laterna” – (ces.) Niewiele widzisz, gdy trzymasz pochodnię

 

Niyah Elbaz przygotowała się najlepiej jak mogła. Nawet na nieoczekiwane. Kątem oka spojrzała na rycerza. Ragnar nie okazywał zdenerwowania, dobył miecza, a w lewej pięści zacisnął swój druidyczny kamień – Prawdziwe Światło. Wierzył zapewne, że moc tego swoistego amuletu jest w stanie pomóc w starciu z przeciwnikiem posiadającym nieznane moce. Czarodziejka uśmiechnęła się gorzko.

 

„Niech wierzy, jeśli ma mu to pomóc w walce”. Ona jednak nie zamierzała pokładać nadziei w Magii Natury i w Sztuce Światła. Właściwie, to wolałaby nie znaleźć się w sferze oddziaływania przedmiotu należącego do Ragnara. „Mój Mrok i jego Światło. Wybraliśmy różne ścieżki”.

 

Woń kadzideł dobiegająca z komnaty była niezwykle intensywna. Zapach uderzył w ich nozdrza, gdy rycerz lekko naparł ramieniem na dwuskrzydłowe drzwi. Nie były zamknięte.

 

Spojrzeli na siebie.

 

– Pilnuj się, Ragnarze – szepnęła, a nordyjski szlachcic pokiwał głową.

 

I z impetem otwarł wrota.

 

Izba była obszerna, nie zawierała mebli i ozdób. I była skryta w półmroku, światło dawały zaledwie trzy szklane lampy. Ściany były poczerniałe i puste, a kamienna podłoga pozbawiona jakiegokolwiek wyścielenia. Pomiędzy filarami, pośrodku pomieszczenia, postawiono potężną skrzynię przykrytą kolorową tkaniną. Znajdowały się na niej trzy płaskie naczynia wypełnione dymiącą substancją. Wonny zapach dochodził stamtąd.

 

„Jak w cholernej świątyni…”

 

Czarodziejka wytężyła wzrok. Jej shaeidańskie korzenie nie były aż tak silne, by odziedziczyła dar widzenia cieplnej aury żywych istot, ale nauki pobierane u Ngiyry Zezak sprawiły, że w częściowej ciemności widziała doskonale.

 

Dziewczynka znajdowała się w głębi izby. Siedziała bez ruchu. Obok niej stał ten, który dziwnie emanował nieznanym rodzajem magii. Dotykał dłonią głowy Gratii. Pozostałe trzy osoby stały pod ścianami, z pochylonymi głowami, kołysząc się miarowo na boki.

 

Niyah przekazała Ragnarowi, co widzi. Rycerz uniósł miecz i wskazał na przywódcę.

 

– Oddaj dziecko – warknął.

 

Jakby w odpowiedzi, trzej pomocnicy czarownika ruszyli do przodu. Rozległy się dziwne dźwięki – coś jakby chrzęst czy szelest. Czarodziejka przyjrzała się przeciwnikom. Byli ubrani w strzępy tunik i kaftanów, a ich kończyny i korpusy owinięte były jakimiś grubymi sznurami. A sznury te zdawały się poruszać…

 

– Na Otchłańszepnęła czarodziejka i dodała głosem wewnątrz swojej głowy tak, że usłyszał ją szlachcic: „Te powrozy… one się poruszają…”

 

Dwaj mężczyźni i kobieta weszli w zasięg światła i można było obejrzeć ich dokładniej. Dziwne sznury, jak żywe istoty, zaciskały się i luzowały na ramionach i piersiach nieszczęśników. Ich ciała pokryte były krwią, bo powrozy, bardziej przypominające pnącza, posiadały kolce i ciernie różnej długości. Raniły swoich nosicieli, lecz ci jakby nie zwracali uwagi na ból – ich oczy były puste a twarze obwisłe i blade, jak u zmarłych. W zaciśniętych dłoniach trzymali kawałki wygiętego metalu, przypominające ostrza kos.

 

Ruszyli do ataku.

 

Rycerz zrobił krok w przód i zastygł na moment w obronnej pozie. Klingę opuścił nisko, tak, że zadźwięczała o kamienne podłoże. Lewą dłonią, delikatnie przesunął, czarodziejkę za siebie. Niyah uśmiechnęła się i wyciągnęła przed siebie obie dłonie, szepcąc pod nosem.

 

Pierwszy z przeciwników stracił ramię. Szerokie, nordyjskie ostrze przeszyło powietrze, barwiąc sufit krwistą plamą. Rag kopnął okaleczonego, unikając ciosu. W tym samym momencie na szlachcica rzuciła się kobieta. Była niezwykle szybka. Ragnar zasłonił się mieczem, ale nie zdołał uniknąć cięcia. Dostał w przedramię i syknął z bólu. Opętana wpadła na niego i przylgnęła do jego ciała. A żywe liny błyskawicznie zaczęły go oplatać.

 

Niyah przywołała Domenę Mroku i zacisnęła obydwie pięści, ale biegnący na nią przeciwnik nawet nie zwolnił. To, co nad nim panowało wywołało całkowitą odporność na fizyczny i mentalny ból. Zaklęcie okazało się bezużyteczne. Dwa kroki i mężczyzna z przerażającymi powrozami zaciskającymi się na szyi stanął naprzeciw czarodziejki. Cofnęła się i szybkim ruchem wydobyła miecz z pochwy, po czym rozpłatała czaszkę wroga.

 

Skoczyła w bok i cięła jeszcze dwa razy, odrąbując ramiona opętanego i unikając drgających lin, które niczym macki wyciągnęły się ku niej.

 

Ragnar odchylił głowę na maksymalną odległość i trzasnął czołem w twarz kobiety. Trysnęła krew. Przewrócili się, a pnącza zaciskały się coraz mocniej. Na ciele rycerza, w wielu miejscach pojawiła się krew.

 

„Ciernie”.

 

Niyah sięgnęła mroczną częścią swojej jaźni do Ympusa. Choć, tak po prawdzie, to nie potrafiła nazwać natury ich swoistego kontaktu, połączenia, czy może symbiozy. Jej komunikat nie zawierał słów, ale instynktowne odczucia. W tym akurat momencie brzmiał jak coś w rodzaju:

 

– „Zabij! Zabij! Zabij!”.

 

Stworzenie zmaterializowało się, roztaczając dookoła swoich skórzastych skrzydeł delikatną mgiełkę Mroku, dokładnie przed twarzą czarownika. I skoczyło mu do gardła plując kwasem z rozdziawionej paszczęki. Mężczyzna zawył z bólu i rzucił się na kolana.

 

Czarodziejka dopadła do miotających się po podłodze, zalanych krwią, rycerza i kobiety. Cięła najpierw dwa, a zaraz potem trzy razy. Końcem miecza, uważnie, szybko i precyzyjnie. Większość pnączy odpadła na boki, pozwalając Ragnarowi na uwolnienie się. Odturlał się w bok, a czarodziejka ścięła głowę opętanej, która w międzyczasie próbowała wstać.

 

Czarownik wrzeszczał, gdy kwasowa wydzielina wyżerała mu twarz. Jednakże jego krzyki zaczęły przemieniać się w niezwykły, zawodzący śpiew. A potem, Niyah była pewna: „On nie śpiewa… On się śmieje…”

 

Dziwna magia zadrgała w powietrzu. Dookoła. Zewsząd. Ragnar był już na nogach, trzymając miecz. Oddychał ciężko.

 

Ściany pokrywała rozprzestrzeniająca się w błyskawicznym tempie plątanina drgających i pełzających powrozów, lin i pnączy, uzbrojonych w długie i na pierwszy rzut oka niezwykle ostre ciernie. Podobnie wyglądał sufit i podłoga.

 

Przeklęty czarownik klęczał spokojnie, a powrozy zaciskały się na jego kończynach. Ympus owinął skrzydła dookoła jego głowy, ale mężczyzna jakby zupełnie nie zwracał na to uwagi.

 

Do umysłu czarodziejki dobiegła nieznana, plugawa myśl:

 

„Niech wyżera. Niech bestia z Otchłani żywi się moimi oczyma, niech trawi moją skórę. To tylko ludzkie oblicze: mięso, ścięgna, kości. Tam gdzie przebywam na co dzień, w świecie poświęconym Cierniomistrzowi, oczy nie są mi do niczego potrzebne”. Niyah zamrugała, przechyliła głowę i przebiegła wzrokiem od postaci mężczyzny do siedzącej obok dziewczynki. Z pod odzienia Gratii, z pod lnianej opończy, w którą ją ubrano wyłaniało się coś na podobieństwo korzenia. „Więc zorientowałaś się… Och, jakże cudownym bywa Los, co zsyła nam takie nieoczekiwane prezenty. Dziecię niewinne, posiadające tak potężny Dar, służyć będzie Mistrzowi jeszcze przez długi czas…”

 

– Szlag! – wrzasnęła na głos.

 

Zrobiło się ciemniej. Wokół Niyah i Ragnara gęstniało niezwykłe kłębowisko.

 

 

***

 

 

 

Całą komnatę wypełniała plątanina drgających, ciernistych tworów. Pnącza poruszając się z chrzęstem i skrzypieniem, utworzyły swoisty korytarz. Czarownik wolno zbliżył się nim, chwiejąc się i potykając, kilka chwil po tym, gdy Niyah odwołała Ympusa. Skrzydlaty stwór zniknął, a jedynym śladem jego bytności było zmasakrowane oblicze mężczyzny. Jego twarz właściwie przestała istnieć, stracił oczy i skórę. Krew i ślina ściekały mu na piersi, a w powietrzu unosiła się woń kwasu.

 

Człowiek nazywający siebie sługą Cierniomistrza, pomijając nawet straszliwie poranioną twarz, wyglądał odrażająco. Był wychudzony i blady. Ręce i nogi miał pokryte licznymi bliznami, a całe ciało oplatały mu pnącza, przy każdym ruchu zadając dodatkowe rany, kłując go i tnąc swoimi kolcami. Korpus, pozbawiony skóry wyglądał przerażająco: wewnętrzne organy pełne małych wijących się pędów, wystające żebra i cos na kształt grubego korzenia oplecionego wokół kręgosłupa.

 

Niyah delikatnie pokiwała głową ze zrozumieniem.

 

„Symbioza”, szepnęła w myślach tak, że usłyszeli ją wszyscy towarzysze. „Ten stwór, którego czarownik nazywa swoim panem, jest odpowiedzialny za całe zamieszanie. Są nierozerwalnie połączeni. I mam nadzieję, że się mylę, ale wygląda na to że istota w jakiś sposób połączyła się również z dziewczynką”.

 

Czarownik zatrzymał się przed nimi. Ragnar uniósł miecz.

 

„Przedziwne są zrządzenia Mistrza Cierni, Pana Labiryntu, Opiekuna połączonych w modłach. Cudowne wręcza nam Dary. Oto Wy…”

 

Nordyjski szlachcic poruszył głową, zapewne także słysząc myśli opętanego.

 

„Moja egzystencja w tym słabym ciele zakończy się niebawem. Widać, demon z Otchłani zesłany został przez mojego Opiekuna jako znak. Zapowiedź zmian. Nie mam już ludzkich oczu, ale widzę to wyraźnie. Podejdź tu, o Wybrańcu!”.

 

Drżącą dłonią wskazał na Ragnara, który zaskoczony potrząsnął głową. Niyah uśmiechnęła się półgębkiem.

 

„Tu cię mam! To nasza szansa. Ale powolutku i delikatnie. Pierwsze i najważniejsze: niech szaleniec mówi”.

 

Czarodziejka skupiła się na wewnętrznej mocy i przywołała Sztukę Umysłu. Uspokoiła oddech i zaczęła działać, przypominając sobie wszystko to, czego przed laty nauczyła się od Gogola Mahyndiego, nazywanego przez uczniów Liczącym Wrota.

 

Domena Umysłu pozwala nakłaniać innych do czynienia tego, czego zażąda czarodziej. Pozwala kontrolować ludzkie poczynania. Wydzierać najskrytsze tajemnice. Zabijać. Ale prawdziwą sztuką jest dokonać tego tak, aby ofiara nigdy nie zorientowała się, że została przez maga dotknięta. Aby osiągnąć cel czarodziej – Opiekun Myśli wizualizuje w pewien sposób swoje działania. Mahyndi, wykładowca Burzowej Akademii w Shkemb, uwielbiał porównywać ludzki umysł do twierdzy z niezliczoną ilością wrót. Te, które strzegły najważniejszych tajemnic były potężne, właściwie nie do pokonania. Można je było otworzyć, ale prawie na pewno wywołałoby to alarm. A w określonych przypadkach, cisza była najważniejsza. Cisza i zaskoczenie. Jak teraz.

 

Niyah wiedziała, że fizycznie nie zdołają osiągnąć sukcesu. Może i zdołaliby zabić czarownika, ale wielce prawdopodobne, że straciliby szanse na uratowanie Gratii Popper. Pozostawała inna możliwość. Musiała przejąć kontrolę nad przeciwnikiem, być może mentalnie go unicestwić. Szaleniec uznawał siebie za kapłana jakiegoś bóstwa, nie myślał racjonalnie, co więcej właśnie teraz zdawał się wierzyć w przeprowadzenie planu, którego częścią miał stać się Ragnar. Przerażający symbiont, istota pochodząca z jakiegoś plugawego miejsca kompletnie opętała ciało i myśli nieszczęśnika.

 

Magowi – Opiekunowi Myśli najłatwiej jest dostać się w głąb chorego, w jakiś sposób zaburzonego umysłu.

 

Czarodziejka wniknęła więc do środka, szukając wrót. Pamiętając słowa swojego nauczyciela, wyszukiwała te, które pozornie prowadziły do nieistotnych zakamarków, do pustych komnat lub ślepo zakończonych korytarzy. Władca Umysłu wie, że takie drzwi są zawsze słabiej zabezpieczone lub nawet półotwarte. Ludzka świadomość pilnuje tylko i wyłącznie cennych miejsc. Zarazem tylko częściowo przypomina ona prawdziwy zamek. I okazuje się, że jeśli sprawny włamywacz posiada wybitne zdolności ślepy korytarz może prowadzić do cennego pokoju. To tylko kwestia czasu i skupienia. Krok po kroku.

 

Pierwsze chwile spędzone wewnątrz umysłu czarownika wywołały u Niyah szok. Nawiązywała już kontakt z zaburzonymi, ale ten przypadek był wyjątkowy. „Opętanie… Ta istota włada nim całkowicie … To będzie trudniejsze niż zakładałam. Potrzebujemy czasu…”

 

Jednocześnie szaleniec nie przestawał:

 

„Oddasz swe ciało Cierniomistrzowi. Jesteś silny. Ciernie to wyczuwają. Będziesz żył długo. A Źródło w twoim wnętrzu pozwoli na wybitne zespolenie z Ziarnem Cierni. Dziewczynka jest zbyt młoda…” – przerwał jakby zastanawiając się przez moment. – „Ale ona, twa towarzyszka, niech zostanie niewolnicą sługi Cierniomistrza. Posiądziesz ją, by dała ci potomstwo. Też jest pobłogosławiona Darem Magii. Och jakże jesteś szczodry, o Panie Labiryntu”.

 

Czarodziejka zaśmiała się.

 

„Nie żeby mi to przez myśl nie przeszło, ale może w innych okolicznościach…”

 

Rycerz nie odezwał się, choć Niyah wiedziała, że dotarła do niego jej wiadomość. Odparł za to w myślach:

 

„Mamy plan? Bo nie zamierzam reszty, może nawet i długiego życia spędzić w objęciach cierni…”

 

„Ufasz mi?”

 

„Wiesz, że…” – zająknął się, odczekał chwilę i szepnął wewnątrz swojego umysłu. – „Tak…”

 

Czarodziejka odetchnęła i w jednej chwili przesłała do Ragnara wszystkie potrzebne informacje. W tym samym czasie wiadomość odebrał także Paulus i Koryntiasz.

 

 

***

 

 

 

Kamienie zawirowały, unoszone przez magię i kierowane sprawnymi dłońmi Władcy Kamieni. Po krótkiej chwili utworzyły konstrukcję przypominającą schody. Stopnie umożliwiły dotarcie do otworu znajdującego się w suficie najniższej kondygnacji. Ziggo Bragg ruszył za czarodziejem, klnąc w duchu.

 

„Wykonuj wszystko co ci powiem, nie pytaj, nie myśl, ino mi zaufaj. Kurwa!”. A to wszystko tylko dlatego, że nie zgodził się na grzebanie w swojej głowie. Reszta dostała dokładne informacje od czarodziejki. On musiał zawierzyć słowom magika.

 

„Bez tej cholernej magii świat byłby prostszy. Silni byliby silnymi, słabi słabymi. Jeszcze żeby ludzie dotrzymywali słowa…” Krasnolud gorzko zaśmiał się w duchu. „Chyba pora się obudzić”.

 

Nie podobało mu się to wszystko. Płowowłosy i czaro-dziewka odnaleźli dziewczynkę w górnych komnatach. To cieszyło. Dziecko zostało jednak opętane przez czarownika lub kapłana. To był problem.

 

Szybko pokonywali kolejne kondygnacje. Władca Kamieni biegł prędko, zdumiewająco sprawnie jak na jego gabaryty. Pieli się w górę po kamiennych schodach. W którymś momencie czarodziej zatrzymał się i po chwili skupienia wskazał na półotwarte drzwi. W powietrzu unosiła się woń kadzideł zmieszana z zapachem krwi. Śmierdziało także czymś, czego krasnolud nie potrafił określić. Na odrzwiach komnaty wiły się przedziwne pnącza.

 

„Tak, pamiętam. Czarownik włada takim cholerstwem…”

 

Bragg ujął ciężki topów w lewą rękę a prawą sięgnął do pasa, przy którym wisiał worek z feherstaub – Ognistym Pyłem. Dotknął mieszka z czułością i uśmiechnął się. Przypomniał sobie, jak długo przekonywał Jeremiasza Galbo, że krasnoludzki specyfik może się w końcu przydać i że warto skupować go przez ostatni tydzień, gdzie tylko się dało. Przydał się na podwórcu i resztka, która mu pozostała teraz będzie jak znalazł.

 

Odszukał wzrokiem Władcę Kamieni. Magik ostrożnie poruszał się w okolicy wejścia do komnaty czarownika. Dotykał kamiennych ścian i szeptał pod nosem, niezrozumiałe słowa. Wyraźnie przygotowywał się do ataku.

 

„Idealnie”. Krasnolud nienawidził czekać. Zwłaszcza, gdy wyczuwał zew walki. A teraz czuł zapach krwi i słyszał zbliżający się brzęk ostrza o ostrze, a może bardziej chrzęst ostrza o kość i ciało.

 

Okazało się, że tym razem się nie doczeka. Mag zamrugał oczami i bezgłośnie poruszył wargami, po czym podbiegł szybko.

 

– Bądź czujny i gotuj się na uderzenie w każdej chwili – szepnął, nachylając się do ucha Ziggo Bragga – jednakowoż panna Elbaz poleciła nam czekać. Od tego zależy los dziecka. I uprzedzając twoje kolejne pytanie: nie mam pojęcia jak długo to potrwa.

 

Wyjątkowo, w tej właśnie chwili, choć świat zapewne trwał w wyczekiwaniu, krasnolud postanowił nie zaszczycić go żadnym ze swoich barwnych przekleństw. Tylko skrzywił się i pokręcił głową.

 

 

***

 

 

 

– Psiamać! Będzie ze dwa kwadranse, jak nic. – Bragg wyglądał przez wąskie okno skierowane na zachód.

 

Widział większą część dziedzińca. Pełzająca nisko przy ziemi mgła mieszała się nań z kłębami dymu. Ognisty Pył mógł płonąć sporą ilość czasu, a pokryta nim ziemia potrafiła tlić się długie godziny. Krasnoludzki wzrok przebijał ciemność nocy i ukazywał zwęglone ciała południowych najemników. Kilku z nich, tych którzy nie zginęli od razu, dobił strzelec-komediant. Strzały Koryntiasza zwanego Szramą sterczały z głów i szyi trupów.

 

„Przynajmniej na cos się przydał”, pomyślał Bragg. I dorzucił na głos: – Kurewsko długo to trwa, śmiem zauważyć.

 

– Cóż poradzę – mruknął pod nosem Władca Kamieni, nie przestając zaklinać ścian. Majstrował przy nich nieprzerwanie, od wielu minut. Szeptał i przykładał dłonie.

 

– Jak to możliwe, że jeszcze nie jesteśmy w środku. – Krasnolud wymierzył ostrzem krótkiego toporka w dwuskrzydłowe wrota, spomiędzy których widać było pełzające dziwactwa, przypominające pnącza lub powrozy. – Źle mi z tym…

 

Magik przerwał na moment swoje zajęcie i zbliżył się. Po chwili namysłu stwierdził:

 

– To złożona sprawa. Trudna do wyjaśnienia sytuacja. Jak idzie o te pnącza… –wycelował palcem – to nie musisz się kłopotać. Nie sprawią nam trudności. Teraz, w tym momencie.

 

Bragg zmarszczył czoło, więc czarodziej kontynuował:

 

– Nie prowadzimy walki ze zwykłym przeciwnikiem. To osoba opętana, w inny sposób postrzegająca czas i przestrzeń. Dodatkowo, mająca pośrednio władzę mentalną nad dzieckiem, które mamy ocalić. Ten symbiont, byt który owładnął Gratią Popper jest nieprzewidywalny. Panna Elbaz nigdy nie spotkała się z czymś podobnym, ale istnieje szansa na powodzenie. Z istota połączony jest czarownik. Nasza czarodziejka próbuje przez ten cały czas dostać się do wnętrza jego świadomości. Tam szuka odpowiedzi: jak pokonać istotę, i jak skutecznie i bezpiecznie zerwać nić łączącą ją z naszą dziewczynką. Zdolności naszej czarodziejki są niezwykłe, ale wymagają czasu. Liczy się precyzja i doskonałe planowanie. I zgranie wszystkich elementów, rzecz jasna…

 

– Dlatego czekamy. – Krasnolud splunął pod nogi i wyglądnął za okno.

 

– Cieszę się, że rozumiesz…

 

Bragg nadstawił ucha. Gdzieś nieopodal odezwał się dźwięk dzwonu, po chwili przyłączył się doń następny. Nie minęła chwila i jeszcze kolejny zabrzmiał z oddali. Na dodatek coś niepokojącego działo się przy bramie. Krasnolud skrzywił się i mruknął:

 

– Tyle, że czasu może nam braknąć. Bo ktoś, zdaje się, zdołał otworzyć furtę w bramie. I coraz więcej ludzi kręci się przy wejściu. A wszystkich nawet nasz uzdolniony bękarci łucznik nie zdoła wystrzelać.

 

Czarodziej podbiegł i wyjrzał przez okno.

 

– Hmm… Cóż… To istotna rzecz, ale i tak nie zmienia naszego głównego planu.

 

– I te dzwony, pośrodku nocy…

 

– Twój ognisty specyfik był widzialny i słyszalny. Nie dziw, że to co się dzieje wewnątrz warowni wzbudziło podejrzliwość. Nie sądzę jednakże, aby mieszkający w okolicy biedacy stanowili dla nas zagrożenie. Jest ogień nocą, to i dzwony biją na ratunek…

 

Bragg wzruszył ramionami i pomaszerował wzdłuż korytarza, docierając do schodów. Zmarszczył czoło i przyjrzał się uważnie jednej ze ścian. Spomiędzy kamieni wysypywały się drobinki piasku. Chwilę później w szczelinach cos się poruszyło. Włosy zjeżyły mu się na karku. Cofnął się kilka kroków i podszedł do maga. Chwycił go za rękaw obszernej szaty i bez słowa, kręcąc głową z niedowierzaniem, pociągnął go za sobą.

 

– No i co to kurwa ma być?

 

Władca Ziemi nerwowo pokiwał głową.

 

– Jakoś mnie nie dziwi twój cholerny spokój – warknął krasnolud. – Może ten jeden raz dowiedziałbym się wszystkiego? Przewidujesz taką możliwość?

 

– Pnącza. Ta istota rozrasta się z ogromną szybkością – wyjaśnił czarodziej. – Wygląda na to, że przeciska się między kamieniami w ścianach. Oplata całą wieżę. Wysysa moc z dziewczynki, a teraz pewnie i z mości Ragnara…

 

– Jakżesz to? Czemu mówisz o rycerzu?

 

– Istota zamierza posiąść moc, umysł i jego ciało – szepnął czarodziej i ku zaskoczeniu krasnoluda dodał: – Ale to część planu. Dlatego musimy postępować powoli i bardzo dokładnie.

 

– Nic nie rozumiem, do stu demonów – mruknął Bragg.

 

– Byłoby łatwiej i wiedziałbyś…

 

– Tak, tak. – krasnolud przerwał magikowi i dorzucił szyderczo: – Oczywistym jest, że gdybym pozwolił czarownicy na włażenie do mojej głowy, wiedziałbym i rozumiałbym wszystko.

 

Mag nie skomentował. Dotknął dłonią kamieni i odezwał się po chwili:

 

– Wieża przestanie istnieć tak czy inaczej. Rozpęta się piekło. Ale ocalejemy. Musisz mi po raz kolejny zaufać i zrobić dokładnie to, co ci powiem. Zdołasz?

 

– A jak kurwa myślisz? – Ziggo Bragg przekrzywił głowę i spojrzał na Władcę Kamieni. – My, krasnoludowie mamy pod dostatkiem dwóch rzeczy. I to odróżnia nas od was, ludzi.

 

Czarodziej zrobił dziwną minę i spojrzał pytająco. Krępy wojownik uśmiechnął się pod nosem i rzekł:

 

– Honor nierozerwalnie połączony z odwagą to jedna z nich, ale ta druga i ważniejsza to cholerna wola przetrwania.

 

 

***

 

 

 

Zimny wiatr uderzał Koryntiasza w twarz, a z przodu łopotały czarne szaty służącego czarnoksiężników, który kierował latającą bestią. Zataczali szerokie kręgi dookoła wieży. Pozostałe dwa Nocne Skrzydła podążały za nimi. Poniżej, tłuszcza zgromadziła się w bramie, jakby obawiając się wejść na dziedziniec. Łucznik wpatrywał się uważnie w tłum, szukając ewentualnych strzelców. Jednocześnie słuchał umysłowych komunikatów czarodziejki.

 

Wynikało z nich, że ryzyko akcji prowadzonej wewnątrz baszty jest duże. Nordyjski szlachcic był unieruchomiony, zdany na łaskę symbiotycznej istoty. Mała Popperówna też była w jakiś sposób uzależniona od tajemniczego bytu. Przerażający twór kontrolował umysły, także ten należący do czarownika. Niyah Elbaz próbowała pokonać jego barierę umysłową, zanim szaleniec zdoła usidlić rycerza. Krasnolud i Paulus czekali na sygnał do ataku. Liczyły się precyzja i czas.

 

Szrama nigdy nie miał problemu z cierpliwością. Mógł godzinami czekać w zasadzce lub na czatach. Potrafił się dostosować. Niepewność zbliżających się chwil była mu obca. Dlatego nagłą wiadomość od czarodziejki przyjął bez emocji.

 

„Teraz. Celne oko. Pewne dłonie”.

 

Lewą dłoń zacisnął na łuku, palcami prawej przesunął po lotkach szaropiórej strzały. Mógł się tylko obawiać o stabilność istoty, na grzbiecie której siedział. Jedna rzecz, ważna ale możliwa do skorygowania.

 

„Teraz”.

 

Wieża zwana Psią Basztą zaczęła się rozpadać. Najpierw zadrżała, a jej wschodnia ściana eksplodowała odłamkami kamieni, chmurą piasku i pyłu. Jakby niewidzialna siła wypchnęła budulec na zewnątrz.

 

„Paulus, Władca Ziemi”. Wewnątrz świadomości Koryntiasza drwiny związane z talentami postawnego maga, jakoś dziwnie szybko przemieniły się w szacunek, a może strach, gdy łucznik zdał sobie sprawę z czarodziejskiej potęgi.

 

Górna część, dwa lub może trzy piętra, przechyliła się na wschód i zaraz po tym reszta ścian zmieniła się w niezwykły, wirujący kamieniami chaos. Pomiędzy unoszonymi magiczną mocą odłamkami widać było kawałki przedziwnych, wijących się łodyg. Rozerwały się w jednej chwili, uprzednio zapewne mocno wpijając się w ściany budowli.

 

Połowa wieży uderzyła w mur okalający ogród, a całe podwórze zasypały odłamki i resztki upiornych roślin. Kondygnacja stanowiąca teraz szczyt wieży, była miejscem szybkiej i doskonale zaplanowanej akcji.

 

W dwóch punktach eksplodował krasnoludzki Ognisty Proszek, spopielając kłębowiska pnączy. Ziggo Bragg biegł przed siebie tnąc ogromnym toporem drgające i pełzające po posadzce łodygi. Paulus Brega używał swojej mocy i za pomocą wirujących z ogromną prędkością kamiennych płyt, wyrwanych z podłogi, ochraniał krasnoluda, przy okazji niszcząc większe skupiska symbionta.

 

Ragnar ze Svero owinięty przez swoistego rodzaju kokon wyglądał przerażająco, blady i nieprzytomny, jakby w transie. Ale w tym właśnie momencie Niyah Elbaz wykorzystała widać swoją moc, bo rycerz ocknął się od razu próbując się oswobodzić. Szrama cały czas wyłapywał strzępki myśli czarodziejki, która w skupieniu atakowała szalonego czarownika umysłowo i dodatkowo cięła kolczaste pnącza mieczem. Koryntiasz dostrzegł charakterystyczny kształt ostrza. I brak jelca.

 

„Shaeidański oręż”.

 

Dziewczynka, Gratia Popper skuliła się kilka kroków dalej, z głową spuszczoną do przodu. Ubrana w powłóczystą szatę wyglądała podobnie jak jeszcze chwile temu Ragnar – odrętwiała i pozbawiona świadomości.

 

W centrum dawnej komnaty, teraz pozbawionej ścian Szrama zobaczył klęczącego i wyjącego z bólu mężczyznę. Twarz czarownika była całkowicie zniszczona, jakby poszarpana przez zwierzę. Korpus pozbawiony był skóry, a po całym ciele pełzały powrozy.

 

„Mój cel”.

 

Koryntiasz, syn Liviasza, przez przyjaciół nazywany Szramą, wstrzymał oddech, wziął poprawkę na wiatr i ruch skrzydlatej bestii, po czym wypuścił strzałę. Dokładnie w momencie, w którym czarodziejka blokowała umysł oszalałego mężczyzny, grot trafił go w oczodół i dotarł do mózgu, błyskawicznie zabijając.

 

Szrama czekał i naliczył trzy uderzenia serca nim usłyszał wewnątrz swojej czaszki głos:

 

„Udało się. Nie wierzyłam do końca, ale na Otchłań, udało się nam”.

 

 

 

(C.D.N)

 

 

 

Koniec

Komentarze

Melduję, że przeczytałem.

Fajne. Biorę sie za pozostałe częsci:)

Nowa Fantastyka