
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
c.d.
Ruszyli pędem z górki, wywracając się i turlając po drodze. W końcu dotarli do zarośli i zaczęli się przez nie przedzierać. Nie było to łatwe, ponieważ ostre gałązki, jakby w jakiejś zmowie kaleczyły ich twarze stając się przy tym bardziej gęstsze, przez co robiło się coraz ciemniej. Po chwili, gdy już zdawało się, że zupełnie ograniczyły ich ruchy, wyszli na otwartą przestrzeń. W oddali zobaczyli porywacza i czem prędzej ruszyli, by wznowić pościg. Pokonawszy, zaledwie kilka metrów, usłyszeli jakby trzask i nim zdołali się zorientować, co się dzieje, ziemia się pod nimi rozstąpiła i oboje wpadli w powstałą szczelinę. Ich droga w dół nie była zbyt długa, bowiem spadli jakieś trzy metry, wydając przy lądowaniu odgłos plaśnięcia, jakby wylądowali w niewielkiej kałuży. Po chwili, wstając zaczęli się rozglądać po miejscu, w którym się znaleźli tak niespodziewanie.
– Beniek, gdzie my do jasnej ciasnej jesteśmy?
– Nie wiem i zaczyna mi się to coraz mniej podobać.
– Skończ z tym nie podobaniem się i rusz swoją makówką i wymyśl, jak się z tego dołka wygrzebać?
– Najlepiej drzwiami.
– Beniek, za takie idiotyzmy, to zaraz oberwiesz.
– To nie ja – odpowiedział z lekka zszokowany chłopak.
– To My! – odpowiedział jakiś głos.
– Co za My? Wyłazić, bo jak nie, to na wszystkie latające stworzenia, zęby powybijam za takie kawały! – zagroziła Nora
– My nie możemy wyjść, bo Wy przygniatacie Nas.
Oboje spojrzeli pod nogi i w idealnej synchronizacji uskoczyli w bok. Uwolniona ciecz zaczęła nabierać dziwnego kształtu. W końcu uformowała się w różowego koloru rólkę z trzema parami małych nóżek i niewielkim ogonkiem. Nieco wyżej powstało coś na kształt palców wyrastających po obu stronach szyi. Było tych frędzlowatych wyrostków po siedem z obu stron. Najdziwniejszy był łeb stworzenia. Miał on, bowiem postać jakby głębokiego talerza obróconego do góry dnem, z którego wyrastały na metrowych rogach oczy. Trzecie oko znajdowało się pomiędzy tamtymi, osadzone na pysku. Jego paszcza była bardzo szeroka i bezzębna. Niewielkie stworzenie nie sprawiało wrażenia groźnego.
– My witamy w Naszym domu – powiedziało do nieco otępiałych przybyszów.
– Beniek, ja nawet nie chcę się zastanawiać, co tu się dzieje, ale powiedz mi, że nie zwariowałam i że też widzisz gadającego, różowego gluta?
– Zwariowałaś i ja też. Bo nie jestem w stanie racjonalnie wytłumaczyć, co to jest i czym było tamto i co się jeszcze zdarzy i to mi się bardzo nie podoba. To nie ma sensu, brak logiki. Musieliśmy zwariować w którymś momencie, bo lepszego wytłumaczenia nie mam.
– Beniek, dość! Potem będziesz wymyślał wytłumaczenie. Teraz musimy znaleźć Zigiego, bo zaczynam się o niego coraz bardziej bać. – A zwracając się do obserwującego ich stworzenia rzekła – słuchaj no, glucie, ilu Was jest? I wyłazić wszyscy, bo jak nie to przywalę!
– My jesteśmy tu sami z Wami. My zwiemy się Nlucior.
– Jak jesteś sam – zaczął Benjamin machinalnie – to powinieneś poprawnie mówić w liczbie pojedynczej, nie mnogiej. Czyli zamiast „My”, powinieneś powiedzieć „Ja”.
– Beniek! Weź się nie zajmuj pierdołami – krzyknęła. – A ty glucie, pokaż nam te drzwi, bo nie mamy czasu na gadanie.
– Chcecie iść na powierzchnię?
– Tak! – Wrzasnęła.
– My Was wyprowadzimy. Tu jest dużo tuneli, możecie zabłądzić. My Wam pomożemy, chodźcie – zaczął szybko drobić małymi kroczkami w stronę wejścia do korytarzy. Były one dość niskie i wąskie. Żeby przez nie przejść, dwójka przyjaciół musiała iść na czworaka, a czasami nawet zmuszeni byli się czołgać. – My jesteśmy ciekawi, kim jesteście i co tu robicie?
– Jestem Nora, a to Beniek – wskazała głową na przyjaciela, kroczącego w dziwnej pozycji za nią – a jakiś zmutowany zając porwał nam dziecko i teraz go ścigamy.
– Zmutowany zająć? My nie wiemy, co to jest. A jak wyglądał?
– Strasznie!
– Duży, denerwujący nos, małe czerwone ślepia i dziwne uszy – uściślił Benjamin.
– To Zajcak! My znamy Zajcaki, one głupie są. One służą Królowi.
– Zające, Zajcaki na jedno pieruństwo wychodzi. Po co im małe dziecko?
– Po nic. One tylko zbierają żywność dla swego Pana. Pewnie ten osobnik uznał wasze dziecko za jedzenie i wziął ze sobą.
– Rzeczywiście głupie.
– Tak, tak głupie – przytaknął Benjamin.
– Och niekoniecznie, wszystkim wiadomo, że królewskim przysmakiem są żywe stworzenia. Król lubi próbować różnych istot.
– To nieracjonalne – zaczął chłopak – nie jada się dzieci. To jakieś nieporozumienie. Nlucior czy zaprowadzisz nas do Króla, żebyśmy z nim porozmawiali odnośnie tej kwestii? Wyjaśnię mu zaistniałą sytuację, na pewno zrozumie i puści Zigiego wolno i wrócimy do domu. Jeszcze nie wiem jak, ale wrócimy. Tak, to brzmi racjonalnie.
– Beniek, idioto! Cofasz się w rozwoju, czy zawsze byłeś taki głupi!? – Zaczęła zdenerwowana Nora – co za pierdoły opowiadasz! Ruszże w końcu tą swoją mózgownicą jak to zwykle robisz! Zastanów się, czy ty kiedykolwiek słuchasz, co ci ma do powiedzenia jedzenie!? Nie! Ty je po prostu wtryniasz! Ten ich Król też nie będzie słuchał jak będziesz ględzić, tylko cię zeżre, a ja nie mam ochoty zostać zeżarta zawczasu przez jakiegoś pieprzonego ludożercę, nawet jeśli jest on Królem! Czy to dotarło do ciebie!? A teraz się zamknij i milcz! A Ty tam z przodu, daleko jeszcze?
– Nie, już blisko, jeszcze tylko dwa zakręty i wyjście.
Faktycznie, za drugim zakrętem szybko ich oczom ukazały się drzwi, a za nimi rozciągająca się szeroko równina, otulona ciepłymi promieniami słońca. Tuż obok znajdowało się siedlisko Władcy. Miejsce to przypominało kształtem ogromnych rozmiarów kretowisko. Ten kilkumetrowy kopiec, teraz pokryty grubą warstwą śniegu, nie sprawiał na przyjaciołach wrażenia królestwa.
Przy wyjściu Nora spostrzegła kilka drzew, z których odłamała dwa suche, lecz twarde gnaty i jednego z nich wcisnęła w ręce przyjaciela. Z takim uzbrojeniem cała trójka, rozglądając się na wszystkie strony, ruszyła szybko i ostrożnie w kierunku kopca.
Dotarłszy na miejsce weszli niepostrzeżenie przez boczny otwór w ciemny, wydrążony w ziemi tunel, żeby po chwili znaleźć się w dość dużej, oświetlonej pochodniami sali. Nie było to wysokie pomieszczenie, ale dość szerokie i w kształcie walca, do którego zbiegały się wszystkie korytarze. Pod ścianą, naprzeciwko nich był zbudowany podest, na którym umieszczono tron.
Po chwili ze wszystkich korytarzy zaczęło dobiegać coraz głośniejsze dudnienie, jakby jakieś olbrzymie stado zbliżało się w ich stronę. Do głównej sali z tuneli zaczęły wyłaniać się Zajcaki, spychając przestraszonych przybyszów w stronę tronu. Już z podestu, wystraszeni nie na żarty obserwowali, jak całe pomieszczenie wypełnia się dziesiątkami kopii stworzenia, które porwało Zigiego. Gdy sala była pełna po brzegi, zapadła pełna napięcia cisza. Po chwili Nlucior zbliżył się na kilka kroków w stronę Zajcaków, a te zareagowały gwałtownie, jakby na cichą komendę i padły na kolana, pochylając nisko swe głowy.
– Czy one się Tobie, Nlucior, kłaniają? – Spytał zdezorientowany Benjamin.
– Zajcaki kłaniają się tylko przed swoim Królem. My jesteśmy ich Władcą – odpowiedział spokojnie i nieco zmienionym, już nie tak uprzejmie brzmiącym głosem.
– Ty ohydny, parszywy, wstrętny glucie! – wrzasnęła Nora – Ty padalcu obślizgły! Ty dwulicowa szujo! – Wykrzykując wyzwiska pod adresem Króla, wzięła potężny zamach i z rozpędu walnęła drągiem w pysk Władcy. Ku jej zdziwieniu nie uczyniła mu najmniejszej szkody, ponieważ jego głowa wygięła się niczym guma pod wpływem uderzenia, by po chwili wrócić do poprzedniego kształtu.
– My nie lubimy, gdy Nam jedzenie podskakuje i nie zna swojego miejsca. – Zwracając się do poddanych rozkazał – brać ich!
Dwójka przyjaciół w mgnieniu oka została obezwładniona i powalona na kolana. Czując ciepły oddech wroga na swych szyjach, pozbawiani z każdą sekundą resztek nadziei na ucieczkę, zdani byli jedynie na obserwację dalszych wydarzeń.
– My jesteśmy spragnieni – rzekł Nlucior – My nie lubimy słońca. Ono zabiera nam energię i blakniemy. Zobaczcie Zajcaki, jaki Wasz Władca staje się przeźroczysty. Przyprowadzić natychmiast Nam dzisiejszą zdobycz!
W tej chwili zza pleców jeńców wyłonił się Zajcak prowadząc za rękę małego chłopca w dziwnym wdzianku przypominającym białego królika.
– Ty kreaturo rozlazła, ani mi się waż tknąć dzieciaka! – krzyknęła ze łzami w oczach dziewczyna – Niech ja tylko dorwę cię w swoje ręce, to na wszystkie żyjące potwory, tak ci przywalę, że już nigdy nie odzyskasz pierwotnego wyglądu swojej rozdziawionej japy!
– Jak śmiesz Nas obrażać! – A zwracając się do strażnika dziewczyny rzekł – Ty niegodny służyć Nam! Ty pozwalasz na obrażanie swojego Władcy! My Cię ukarzemy!
To mówiąc, wystrzelił wszystkimi siedmioma parami swoich wyrostków atakując strażnika z ogromną prędkością, szybko obezwładniając mu nogi i tułów, oraz wyłamując mu ręce w tył. Nora, popchnięta na ziemię została znowu pochwycona przez innego strażnika.
Schwytany Zajcak, z przerażeniem malującym się w oczach patrzył na swojego Władcę. Ten, bez najmniejszego zawahania, coraz mocniej ściskając ofiarę unieruchamiał ją. Po chwili zaczął wdzierać się wyrostkami w otwory uszne i tylko niewielkie stróżki krwi spływające po obu stronach głowy świadczyły, że dostał się do wnętrza stworzenia. Przerażona istota próbowała się uwolnić, rzucając swym ciałem na wszystkie strony, piszcząc przeraźliwie z potwornego bólu. Wdzierające się wyrostki wpełzły, niczym zjadliwe węże przez nos i usta by penetrować wnętrzności. Ostatni cios padł prosto w przerażone oczy Zajcaka, przeszywając gałki oczne na wylot, aż spływały, wraz z krwią i łzami, po policzkach kapiąc na nieskazitelnie białą pelerynę.
Przez te odnogi w stronę Króla zaczęła napływać krew, stanowiąca najwyraźniej jego pożywienie. Pochłaniając ciecz nabierał coraz bardziej wyraźnego, czerwonego koloru. Przy tej czynności zapadał w letarg, mrugając wszystkimi oczami, a parą osadzonych na rogach wywijał w różne strony zakreślając elipsy. Wszystko to wyglądało szalenie. Jedynie malujący się na jego obliczu szeroki uśmiech świadczył, że sprawia mu to ogromną przyjemność.
Pozostałe Zajcaki, jakby połączone niewidzialną nicią z cierpiącym bratem rzucały się na ziemię w szale bólu, wydając przy tym przerażające piski.
Niestety, dla ofiary nie było już ratunku. Wyciśnięte z krwi ciało stworzenia zostało rzucone na ziemię jak zepsuta zabawka. Można było jeszcze zauważyć wstrząsy pośmiertne przeszywające zwłoki, które tylko w małym stopniu przypominały dawnego Zajcaka.
Władca, jak i poddani zaczęli powoli powracać do rzeczywistości.
c.d.n.
Zalatuje mi to "Alicją w krainie czarów". Podobny rodzaj absurdu wprowadzasz. Miałaś rację, opisy niespecjalnie Ci wychodzą, bo się nie wiadomo dokąd spieszysz. Dialogi kotwiczą rozmowę do jednego, konkretnego wydarzenia, a narrator przypomina trenera drużynowego, który pojawia się na polu i robi się chaos.
Weźmy sobie na warsztat akapit pierwszy.
"Ruszyli pędem z górki, wywracając się i turlając po drodze. W końcu dotarli do zarośli i zaczęli się przez nie przedzierać. Nie było to łatwe, ponieważ ostre gałązki, jakby w jakiejś zmowie kaleczyły ich twarze stając się przy tym bardziej gęstsze, przez co robiło się coraz ciemniej. - "(...)jaby były w zmowie(...)" brzmi o wiele lepiej. Dalszej części zdania totalnie nie rozumiem. Co mają kolce do gęstości? A gęstość zarośli do ciemności? Zarośla to nie las ;)
Zobacz, jak wiele dzieje się w tym fragmencie(nie akapicie). Tempo zawrotne. Zwolnij trochę. Dodaj więcej opisu świata przedstawionego, zrównoważ proporcje. Momentami pędzisz jakby Cię stado Zającaków goniło, a za chwilę nadmiernie rozpisujesz się nad unicestwieniem jednego ze stworzeń. Zły dobór proporcji.
"Drobić małymi kroczkami" - to masło maślane. Bo nie drobi się długimi krokami, to pewne.
Błąd ortograficzny - stróżka.
Popadasz w coraz większy absurd, ale to zdecydowanie nie jest mój typ. Lubię absurd, owszem, ale inteligentny i przemyślany. Tu odniosłam jeszcze silniejsze wrażenie, że piszesz co popadnie, byle pisać dalej, nieważne czy ma to sens, czy nie. Jeśli miało być zabawnie - nie jest. Jeśli miało być strasznie - nie jest. Opowieść wydaje mi się złożona z niepasujących do siebie elementów.
Przeczytałam trzy części, bo trzecia przypadła na mój dyżur, ale dalej próbować nie będę. Nie zostałam wciągnięta i zainteresowana, a wręcz przeciwnie, jestem zniechęcona.
A może lepiej spróbować napisać i wrzucić tu coś dopracowanego, dopieszczonego, co stanowi spójną całość, wrzucić ją raz, nie dzielić na części? Bo po tym trudno ocenić, jak piszesz.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr