- Opowiadanie: Złocki - Farsa A.D.2012

Farsa A.D.2012

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Farsa A.D.2012

Pomaganie innym zawsze stanowiło dla mnie swego rodzaju niezgłębioną i zdaje się niezgłębialną, tajemnicę. Pomimo całej, gnieżdżącej się we mnie mizantropii, lubię pomagać ludziom. Dla tego nie miałem zbytnich oporów przed pożyczeniem Tomkowi zeszytu od matematyki, gdy przed kilkoma dniami mnie o to prosił. Miał go zwrócić w poniedziałek, tym czasem jest już piątek, a owego brulionu, ani widu, ani słychu. Co więcej, z krótkiej, międzylekcyjnej rozmowy wynikało, że również dziś są małe szanse, bym go ujrzał. Zbyt prędko przerwany pojawieniem się nauczyciela dialog, nie pozwolił na wyłuszczenie rozmówcy mojego szczwanego planu, który zakładał zjawienie się u niego w mieszkaniu i odebranie zawieruszonego przedmiotu.

Schodząc do szatni bacznie rozglądałem się w poszukiwaniu niecnego pożyczkobiorcy. Niestety wciąż go nie dostrzegałem. Powoli godziłem się z losem, gdy poczułem mocne szturchnięcie.

– Przyśpiesz trochę, bo cały ruch hamujesz! – padło z ust nie kogo innego, ale samego Tomasza, wyrostka szczupłej, ale postawnej budowy.

– Słuchaj, nie dałoby rady, żebym teraz wpadł do ciebie i odebrał ten zeszyt, o którym rozmawialiśmy? Sprawdzian niedługo i wypadałoby się cokolwiek pouczyć – wyłuszczyłem grzecznie swoje stanowisko.

– Że też nie masz co lepszego w czasie przerwy świątecznej do roboty… – odparł z nutą sarkazmu, a pokręciwszy głową mówił dalej. – Właściwie to mógłbyś wpaść, ale ja teraz jadę jeszcze na korki z polaka, bo „pupa” pana Witolda, za diabła nie wchodzi mi do głowy, a nie chciałbym żeby ten autor, którego znać przecież musimy, „bo wielkim pisarzem był”, stał się przeszkodą w dopuszczeniu mnie do matury. Także dopiero koło osiemnastej będę w domu.

– Dobra, może być osiemnasta – przytaknąłem zakładając kurtkę.

– I się nie spóźnij – dodał wiążąc buty – bo zaraz potem wychodzę.

Wyszliśmy z gmachu szkoły, kierując swe kroki na skąpany w słońcu przystanek, owiewany mroźnym oddechem zimy. Na ulicy nie leżał ani płateczek śniegu, jak to często bywa w dużym mieście na krótko przed gwiazdką.

Każdy z nas czekał na swój autobus, a czas upływał nam na niezbyt klejącej się rozmowie o niczym. W końcu przyjechał tomkowy transport, jak zwykle szybciej niż mój.

– Do zobaczenia o tej szóstej – pożegnałem kolegę.

– Tak, tak… – odpowiedział, jakby w zamyśleniu, wsiadając do pojazdu.

Tuż przed tym gdy zamknęły się drzwi, Tomkowi wypadła z kieszeni jakaś karteczka i majestatycznym lotem osiadła na krawężniku. Podniosłem ją z myślą zwrócenia znajomemu. Przy okazji postanowiłem zapoznać się z zamieszczonym na tej, jak się okazało ulotce, tekstem. Jaskrawe litery krzyczały: „Koniec już w ten piątek! Jeżeli chcesz przeżyć, schroń się pod skrzydłami Kaznodziei Ksawerego! 21.12.12 Plac Defilad. Godzina 18:30”.

Przed oczyma przemknął mi obraz kalendarza. Faktycznie, to dziś. Dwudziesty pierwszy grudnia tegoż roku i związany z nim planowy koniec świata. I ten twardo stąpający po ziemi przyszły naukowiec traktuje to powarzenie? Bo przecież stwierdził, że od razu po osiemnastej wychodzi i niby gdzie, jeżeli nie tam właśnie… Zaraz jednak przyszła refleksja, że to chyba jednak nie możliwe, że przecież jest piątek i przecież imprezy, które pewnie po tej szóstej staną się jego udziałem. Zresztą, oddając tę kartkę nie obędzie się bez podpytania o sprawę czasu schyłku tego padołu i nas na nim. Jest to przecież kwestia zaprzątająca głowy ogromnej rzeszy ludzi. Szkoda, że głównie tych, o słabej kondycji intelektualnej.

 

 

Gęsta ciemność przedwcześnie nadeszłej nocy otulała już miasto, gdy zmierzałem w stronę odrapanego bloku zamieszkiwanego przez, jak mogłem domniemywać z wydarzeń dzisiejszego popołudnia, nie tak znowu niewiernego Tomasza.

Drzwi do klatki schodowej były otwarte, ze względu na awarię domofonu. Szybkimi krokami zacząłem więc pokonywać schody w górę budynku, gdy usłyszałem czyjeś głosy. Z góry schodzili, rozmawiając ze sobą, dwaj policjanci.

– To był zwykły wariat – mówił pierwszy.

– Ale jednak to smutne, że tacy ludzie się zdarzają – kręcąc głową odpowiadał mu drugi.

– Szkoda tych dzieciaków, znałem je, były takie grzeczne i zawsze rozglądały się na pasach zanim przeszły przez ulicę.

– Tak, nie można się było o nic czepiać, a i matka porządna obywatelka.

Dalsza, zapewne nie mniej osobliwa rozmowa, zanikała w mrokach żelbetowej konstrukcji. Dialog tych dwóch funkcjonariuszy był na tyle niecodzienny, że zapytanie o niego dołączyło do listy spraw jaką miałem do omówienia przy okazji odbierania zeszytu.

Dotarłszy na piąte piętro, zadzwoniłem do drzwi. Po krótkim czasie otworzył mi Tomek.

– No, nareszcie – powiedział gospodarz wpuszczając mnie do środka.

– Sam jesteś? – rzuciłem.

– Ano – odpowiedział zamykając odrzwia i szybko przeszedł do dużego pokoju – spieszy mi się, więc do picia mogę zaproponować ci tylko wodę.

– Na to ci się spieszy? – zapytałem podając mu ulotkę podrzędnego kaznodziei – Zgubiłeś wsiadając do autobusu.

– Tak, tak – bąknął zakłopotany biorąc kartkę.

– Na poważnie to traktujesz? – Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.

– Ech, a ty jesteś kolejnym niedowiarkiem… – westchnął i po krótkiej pauzie kontynuował ze wzrastającym wzburzeniem. – Zbyt wiele znaków wskazuje na słuszność utożsamiania końca kalendarza Majów z końcem świata. Przyspieszające zmiany pola magnetycznego naszej planety, masowe wymierania ryb w naturalnych zbiornikach wodnych, wielkie trzęsienia ziemi i rosnące skonfliktowanie ludzi, które spowodowało wojnę Izraela z Palestyną, jak i wiele pomniejszych starć. Wciąż ci mało?!?

– Naprawdę nie czujesz, że to wszystko to po prostu zwyczajne zdarzenia, do których od czasu do czasu dochodzi zwyczajną koleją rzeczy, a teraz więcej się o nich słyszy z tego prozaicznego powodu, że media intensywniej je nagłaśniają?

– Kaznodzieja Ksawery wspominał o tych, którzy będą chcieli zamydlać nam oczy.

– A wspominał coś o fałszywych prorokach?!?

Tomek nieco ochłonął i ignorując moje ostatnie pytanie, retoryczne zresztą, mówił dalej:

– Więc za coś mieszczącego się w normie uważasz ojca mordującego swoją czteroosobową rodzinę i potem popełniającego samobójstwo?

– A to o tym mówili ci policjanci… – przypomniałem sobie dialog z klatki schodowej.

– Pewnie tak, bo jeszcze dziś rozpytują na ten temat po ludziach. Intrygujące jest też, że był to jedenasty tego typu przypadek w dzielnicy od początku tego miesiąca.

– Propagowana przez telewizję paranoja, jak widać, udziela się wszystkim.

– Pewnie, kpij dalej. – Parsknął zerkając na zegarek. – O matko, już tak późno! Bierz ten swój cholerny zeszyt i won z mojego mieszkania! Tylko potem nie wzywaj mnie na pomoc, gdy miasto stanie w płomieniach sprowadzonych przez przybyszów z kosmosu, a ja razem z innymi ocalonymi pod wodzą Proroka Ksawerego będziemy w bezpiecznym miejscu.

To mówiąc wepchnął mi w ręce moją własność, wypchnął za drzwi, które bez słowa zamknął i zaczął zbiegać po schodach. Ruszyłem za nim, perswadując mu wciąż, że daje się zwodzić i właściwie nie wie, gdzie ten cały Ksawery ich zawlecze. Tomasz odburkiwał tylko, że to nie on nie dostrzega prawdy, tylko ja, a gdy dotarliśmy w okolice przystanku, rzucił się w dyrdy, by zdążyć do autobusu wiozącym ludzi na Dworzec Centralny.

Stwierdziłem w duchu, że najprawdopodobniej już jutro przejrzy na oczy i zobaczy, jak dał się omotać. O ile ten cały koniec świata znowu nie zostanie przesunięty na inny termin.

Dłuższą chwilę stałem na przystanku w oczekiwaniu na środek transportu mający odwieźć mnie do domu. W końcu nadjechał.

Przemierzając miejskie, spowite mrokiem ulice, tłoczne jak zwykle o takiej porze, nie dało się nie zauważyć pewnej dozy niecodzienności wśród wszechobecnej tłuszczy. Wielu ludzi odznaczało się ekstrawaganckim wyglądem, a jeszcze większa ich liczba targała ze sobą rozmaite transparenty i tabliczki.

– Dalej nie pojedziemy! – krzyknął ze swej kabiny kierowca.

– A to dlaczego? – oburzyła się starsza pani z pieskiem.

– Bo widzi pani, że cały przejazd został zablokowany.

Faktycznie, w poprzek jezdni stały policyjne radiowozy, a w pewnej odległości za nimi, widoczny był gęstniejący tłum. W związku z tym, drzwi zostały otworzone, a my mogliśmy wysiąść i udać się każdy w swoją stronę.

– Co tu się dzieje? – zapytał przedstawicieli służb porządkowych jeden z moich współpasażerów.

– Wie pan… – podrapał się po głowie mundurowy – ciężko to nazwać. To chyba coś jak marsz z okazji końca świata.

Z odległości, w której się znaleźliśmy można było dostrzec napisy dźwigane przez rozmaitych ludzi na płachtach i kartonach: „Koniec już DZIŚ!”, „Nadchodzi nasza godzina!!”, „UFO, zabierzcie mnie ze sobą!!!” i podobne idiotyzmy królowały nad masą dziwacznie odzianych ludzi.

Zgłupieli! – pomyślałem sobie, po czym skierowałem swe kroki w boczną uliczkę, celem ominięcia tłumu i jak najszybszego dostania się do ciepłego mieszkania.

Szedłem niezbyt dobrze znaną mi okolicą, ustalając kierunek marszu względem co wyższych budynków, które kojarzyłem w mglistych zarysach. Jednak niedługo i one się skończyły.

Parłem dalej, czując, że już nie długo trafię w miejsce, z którego będę wiedział jak dojść do domu. W tym swoim marszu zabrnąłem na teren jakiegoś parku. Wszędzie leżały zwały gałęzi poobcinanych na zimę. Znajdując się przed największą górą ułożoną z kawałków drewna, dostrzegłem za nią nikły blask. Zwykle miejskie tereny zielone nie zachęcają do ich eksploracji, zwłaszcza wieczorami, tym razem jednak nie miałem wyboru, gdyż jedyny chodnik przebiegał właśnie koło tego zbiorowiska badyli. Przyspieszyłem kroku i kątem oka zerknąłem za hałdę gałęzi, po czym aż przystanąłem ze zdziwienia.

Moim oczom ukazał się sporych rozmiarów spiczasto – owalny kształt zwieńczony po środku kopułą.

– No, masz – przemknęło mi przez myśl – jacyś wariaci wybudowali sobie statek kosmiczny.

Prezentował się całkiem okazale. Postanowiłem sprawdzić, czy zrobili go z kartonu, czy może jednak z jakiegoś metalu. W tym celu zbliżyłem się i zapukałem w karoserię kosmicznego automobilu. Zadźwięczało, a chwilę potem, otworzyły się właz.

Przerażony odskoczyłem do tyłu.

Z maszyny wyłoniły się trzy, małe, zielone ludziki, o morfologii zbliżonej do naszej. Miały ręce, nogi, głowy (każdy po jednej), a na nich niewielkie czułki.

– Witaj Ziemianinie! – zaskrzeczał stojący najbliżej.

Nie wiedziałem czy śnię, czy powietrze zostało nasycone jakimś psychotropem. Nie byłem też w stanie wydusić z siebie słowa.

– Nie musisz się nas obawiać – ciągnął ten sam kosmita, modulując swój głos na nieco niższy – nie zrobimy wam krzywdy.

– Jak to, „nie zrobicie nam krzywdy”? – pisnąłem przeraźliwie – Większość mojej populacji myśli, że właśnie dziś macie zniszczyć ziemię.

– Aj, to jest zwykłe nieporozumienie – pokręcił głową obcy – Majowie trochę namącili z tym kalendarzem i tyle. Wzięli po prostu wszystko na wyrost.

– Co takiego niby? – nie mogłem uwierzyć jego słowom.

– To był taki kawał, spłatany przez mojego pradziadka. Eksplorując kosmos przybył na Ziemie, a że Majowie przyjęli go dość ozięble, to ich postraszył, że w 2012 świat się skończy. Oni się tym strasznie przejęli i popadli w taki nihilizm, że już im się kalendarza nie chciało dalej pisać. Dopiero potem przerodziło się to w taki socjologiczny eksperymencik. I muszę ci powiedzieć, że nigdy byśmy się nie domyślili, że wy to tak wszystko na serio traktujecie. No bo sam przecież powiedz, jaki byśmy mieli interes w niszczeniu tego waszego świata…

W tym miejscu puściły mi nerwy. Nie będzie ufok pluł mi w twarz i na mnie eksperymentował. Rzuciłem się na ich przywódcę, jednak ochroniarze wykazali się niebywałym refleksem i błyskawicznie porazili mnie jakimś tajemniczym promieniem. Upadłem na stwardniałą od mrozu ziemię.

– My tu do niego z wyjaśnieniami, a ten się do bitki porywa – stwierdził kosmita. – Ci Ziemianie to naprawdę idioci.

Koniec

Komentarze

-Witaj ziemianinie! – zaskrzeczał stojący najbliżej.

– Ci ziemianie to naprawdę idioci.

Ziemianin z dużej literki, raczej nie chodziło Ci o przedstawiciela ziemiaństwa, prawda?

Coż...zaczyna się. Od jakiegoś czasu zastanawiałem się, kiedy zaczną pojawiać się teksty o końcu świata. Nareszcie coś się ruszyło:). Dobrze napisane, idzie się przez opowiadania jak burza.

Pozdrawiam

Mastiff

Ech... ledwo człowiek zęby zdąży umyć, a już jego beletrystyczny debiut zostaje skomentowany.

Dziękuję za wytknięcie błędów. Poprawione.


Ech... ledwo człowiek zęby zdąży umyć, a już jego beletrystyczny debiut zostaje skomentowany.


Ganisz, Autorze drogi, czy zachwalasz?

Mastiff

Byłbym jeszcze większym głupcem, niż jestem, gdybym ganił jakikolwiek konstruktywny komentarz do swojej pracy, a już zwłaszcza taki, który odbieram jako pozytywny.

Wybacz, że moja odpowiedź była na tyle niejednoznaczna, iż można było ją zinterpretować w tak opatrzny sposób. Chciałem wyrazić jedynie zadziwienie możliwościami Internetu.

Pozdrawiam

(...)  opatrzny sposób.  ---> a nie przypadkiem: opaczny?  

Jestem tu po raz drugi i nadal nie potrafię sprecyzować zdania o Twoim opowiadanku. Wydaje mi się równie udane, co niedopracowane. Tak, jak gdybyś nie mógł się zdecydować, jakim posługujesz się językiem, potocznym czy literackim. W pierwszoosobowej narracji język potoczny jest akceptowalny, ale wtedy lekko zgrzyta "przemierzanie" ulic czy "środek transportu". Sam temat szorta jest, jak sam zapewne wiesz, oklepany, i będzie jeszcze sto razy oklepywany przez innych --- ale ratuje Ciebie trochę ironiczny sposób przedstawienia z pozycji osoby lekceważącej podobne przepowiednie. Remis? Chyba tak.  

Potrenuj umiejętności językowe. Trafiają się błędy interpunkcyjne. Ale ogólnie nie jest źle --- na tle innych debiutów strefa dolna bo dolna, ale stanów średnich.

Da się przeczytać, choć nie moja tematyka. Bohater jest nieco niewiarygodny psychologicznie - statek ląduje, kosmici wychodzą, a ten, widząc, że są uzbrojeni, rzuca się na nich? Ja bym się zestrachał prędzej. Technika zapisywania dialogów kuleje - poczytaj w Hyde Parku o zapisie dialogów. Jest ironia, jest sarkazm, jest dobrze, ale może być lepiej :)

Sprawdzian nie długo  - niedługo

- Zgłupieli! – pomyślałem sobie - myśli zapisujemy kursywą

 

 

 

Błędy w tekście poprawione. Dziękuję za ich wskazanie

"(...) opatrzny sposób. ---> a nie przypadkiem: opaczny? " Oczywiście moje "niedopaczenie" :)

Nieda się ukryć, że styl, zarówno jeśli chodzi o formę zapisu, jak i język, nie jest doskonały. Za mało w ostatnim czasie pisałem (to chyba pierwszy poważniejszy tekst jaki napisałem od czterech miesięcy), a z czytaniem też nie było najlepiej (ilościowo i poniekąd jakościowo). Co do tematu, to oklepany, ale na czasie ^^

Niemniej jednak spodziewałem się ostrzejszych reakcji, więc chyba tragedii niema.

Dziękuję za odzew i pozdrawiam.

 

Matko jedyna! Błędy w komentarzu pisanym za pomocą Worda :

Istnieje jakaś możliwość edytowania wypowiedzi?

W drugim zdaniu pierwszej linijki brak kropki (miała tam być), a "Nieda" powinno być "Nie da".

Oj, nie można, niestety. Raz napisane i jak wyryte w kamieniu, tylko DJ Jajko ma mazak do komentarzy chyba ;)

"Zbyt prędko przerwany pojawieniem się nauczyciela dialog, nie pozwolił na wyłuszczenie rozmówcy mojego szczwanego planu, który zakładał zjawienie się u niego w mieszkaniu i odebranie zawieruszonego przedmiotu." - Za długie zdanie, do tego bardzo złożone, przed co niezrozumiałe. 

 

Kłopoty z zapisem dialogów masz, z używaniem przecinków jest podobnie. Ogólnie w tekście sporo błędów, ale to nic, bo tekst czyta się bardzo dobrze! Płynna narracja, żywe dialogi, z nutką sarkazmu, podobało mi się. Trochę mi tu nie pasują opisy np przystanku, bo nie są spójne z resztą tekstu. Nazbyt poetyckie, o :) Ale to jak już mówiłam tylko błędy, wszystko jest do wyeliminowania :)   

Ach, zapomniałabym, odrzwia to nie do końca to samo, co drzwi. Raczej tam nie pasują. 

 

Tekst, moim zdaniem, wygląda tak, jakby był pisany głównie na przerwach. Albo w czasie lekcji, podczas których nauczyciel nie wymaga zaangażowania, a Autor, w związku z tym, postanowił sobie te zajęcia odpuścić. Tak nie można – nie można lekceważyć lekcji i lekko traktować pisania. Raz mogło się udać. Jednak w kolejnym,tak niedbale napisanym opowiadaniu, wszystkie błędy i źle złożone zdania, że tylko o nich wspomnę, wypełzną jak dżdżownice po deszczu.  

 

Dla tego nie miałem zbytnich oporów…Dlatego nie miałem zbytnich oporów…  

 

…zeszytu od matematyki – Dawno temu chodziłam do szkoły, może kolejne reformy wniosły coś nowego, ale wydaje mi się, że zeszyt był do matematyki. Chyba że się mylę…  

 

tym czasem jest już piątek… – …tymczasem jest już piątek… 

 

Schodząc do szatni bacznie rozglądałem się w poszukiwaniu niecnego pożyczkobiorcy. – Moim zdaniem: …niecnego zeszytobiorcy.

Przecież nie pożyczyłeś koledze pieniędzy, tym samym nie udzieliłeś mu pożyczki, ty tylko pożyczyłeś mu zeszyt.  

 

Także dopiero koło osiemnastej będę w domu.Tak że... 

 

Na ulicy nie leżał ani płateczek śniegu, jak to często bywa w dużym mieście na krótko przed gwiazdką. – Tę Gwiazdkę, będącą synonimem Wigilii, napisałabym wielką literą.  

 

…związany z nim planowy koniec świata. –  …związany z nim przewidywany koniec świata.  

 

I ten twardo stąpający po ziemi przyszły naukowiec traktuje to powarzenie? – Pal diabli literówkę, ale ten błąd ortograficzny! Zastanów się nad tym, poważnie 

 

…że to chyba jednak nie możliwe – …że to chyba jednak niemożliwe…  

 

i przecież imprezy, które pewnie po tej szóstej staną się jego udziałem. – To nie imprezy staną się jego udziałem, to on weźmie udział w imprezach.

 

…nie obędzie się bez podpytania o sprawę czasu schyłku tego padołu i nas na nim.Schyłek, to czas, kiedy coś się kończy, np. ostatnie lata wieku, to wieku tego schyłek. Tu mamy problem hipotetycznego, ale ostatecznego końca, nie schyłku, tego padołu.  

 

Drzwi do klatki schodowej były otwarte, ze względu na awarię domofonu. – …były otwarte z powodu awarii domofonu.

Ze względu na wizytę ciotki z Ameryki, zrobiliśmy remont mieszkania.  

 

Dialog tych dwóch funkcjonariuszy był na tyle niecodzienny, że zapytanie o niego…  Zapytania, wraz z interpelacjami, zostawmy posłom. My, zwykli śmiertelnicy, w zwykłych okolicznościach, zadawajmy pytania.  

 

…dołączyło do listy spraw jaką miałem do omówienia przy okazji odbierania zeszytu. dołączyło do listy spraw, które miałem do omówienia przy okazji odbierania zeszytu.

Do omówienia miałeś nie listę, tylko sprawy, a tych, mogła być długa lista.  

 

Pewnie tak, bo jeszcze dziś rozpytują na ten temat po ludziach.Pewnie tak, bo jeszcze dziś rozpytują ludzi w tej sprawie.  

 

…rzucił się w dyrdy, by zdążyć do autobusu wiozącym ludzi na Dworzec Centralny. – …rzucił się w dyrdy, by zdążyć do autobusu jadącego na Dworzec Centralny.

 

…nie dało się nie zauważyć pewnej dozy niecodzienności wśród wszechobecnej tłuszczy.Tłuszcza, to inaczej zgraja, hołota, motłoch, pospólstwo, hałastra. Czy to miałeś na myśli? Może niech to będzie ciżba, tłum, rzesza, chmara.  

 

…można było dostrzec napisy dźwigane przez rozmaitych ludzi na płachtach i kartonach… – Napisy dźwigane przez ludzi na płachtach i kartonach? A płachty i kartony, jako że to materiał niezbyt wytrzymały, pod ciężarem ludzi darły się dosłownie i wniebogłosy, czym powodowały jeszcze większy tumult i wrzawę coraz większą, że o harmidrze nie wspomnę. ;-)

Proponuję: …można było dostrzec napisy i hasła umieszczone na płachtach i kartonach, niesionych przez manifestantów/ demonstrantów.  

 

…pomyślałem sobie, po czym skierowałem swe kroki… – Czyje kroki, jeśli nie swoje, miałeś skierować? Cudze? Pomyślałeś sobie? 

 

skierowałem swe kroki w boczną uliczkę, celem ominięcia tłumu i jak najszybszego dostania się do ciepłego mieszkania. – To zdanie, i nie tylko to, brzmi jak fragment sprawozdania z jakich zajęć kluczenie po mieście.  ;-)

A może: Skręciłem w boczna uliczkę, by ominąć tłum, i jak najszybciej dotrzeć do ciepłego mieszkania.  

 

…ustalając kierunek marszu względem co wyższych budynków, które kojarzyłem w mglistych zarysach. Jednak niedługo i one się skończyły. –  Jednak niebawem i one się skończyły.

A konkretnie, to co się skończyło? Co wyższe budynki, czy mgliste zarysy? ;-)  

 

…czując, że już nie długo trafię w miejsce, z którego będę wiedział jak dojść do domu.…czując, że już niedługo trafię…  

Może: …czując, że już niebawem dojdę do miejsca, z którego będę umiał trafić do domu.  

 

Wszędzie leżały zwały gałęzi poobcinanych na zimę. –  Wszędzie leżały sterty / kupy gałęzi

Gałęzie drzew i krzewów obcina się raczej przed zimą, a nie na zimę. Zima nie jest głównym powodem pielęgnacyjnego przycinania tychże.  

 

…gdyż jedyny chodnik przebiegał właśnie koło tego zbiorowiska badyli. – Ja napisałabym: …właśnie obok tej starty / kupy / stosu gałęzi. Gałezie, to nie to samo co badyle.

 

Moim oczom ukazał się sporych rozmiarów spiczasto – owalny kształt zwieńczony po środku kopułą. – Ja napisałabym: Zobaczyłem duży/ wielki, spiczasto-owalny kształt, pośrodku zwieńczony kopułą.  

 

W tym celu zbliżyłem się… – Znowu ten sprawozdawczy styl. A nie można: Dlatego podszedłem…  

 

Z maszyny wyłoniły się trzy, małe, zielone ludziki, o morfologii zbliżonej do naszej. – …zielone ludziki, o wyglądzie zbliżonym do naszego…

Na tym etapie nie zagłębiałabym się, bez badań, w podobieństwa morfologiczne.  

 

…że właśnie dziś macie zniszczyć ziemię. – Masz tu na myśli naszą planetę, więc powinna być ona, ta Ziemia, honorowana wielką literą.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Prokris, wybacz, ale jestem zbulwersowana Twoją wypowiedzią.

Nie wiem co chciałaś przekazać Złockiemu, ale Twoja opinia, że Ogólnie w tekście sporo błędów, ale to nic, bo tekst czyta się bardzo dobrze!”- załamała mnie do tego stopnia, że zaczynam się orientować, czym jest depresja.

Jak można coś takiego powiedzieć komukolwiek, a już debiutantowi w szczególności?

Napisz, proszę, że to ja czegoś nie zrozumiałam.

Jestem smutna, lecz pozdrawiam tak jak umiem. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sens jest taki, że mimo makabrycznej ilości błędów tekst dobrze mi się czytało. Warta odnotowania rzadkość. Czy zawsze trzeba dołować debiutantów? Błędy są do eliminacji, a jeśli usunąć błędy, opowiadanie wypada dobrze. Rzadko czytam tu takie debiuty. Jeśli pojawią się w kolejnym tekście, te same wpadki, cóż... Wtedy będziemy rozmawiać inaczej z autorem ;)

Pozdrawiam serdecznie

Prokris, nie przyszło mi do głowy, że wskazanie błędów i sugerowanie, co w tekście można poprawić, będzie powodem dołowania autora. A czytelnika dołować można?

Myślałam, że skoro ktoś przedstawia opowiadanie pełne błędów, to pewnie nawet nie wie, że je popełnił, bo inaczej wszystkie by poprawił. Mam wrażenie, że czasem trzeba palcem pokazać, gdzie jest byk. Uważam, że nie wolno powiedzieć debiutantowi, żeby nie zawracał sobie głowy błędami, bo fabuła jest fajna a ogólnie czyta się nieźle. I nie mam na myśli żadnego konkretnego tekstu, żadnego konkretnego autora.

Nie wiem, czy zapowiedź „innej rozmowy z autorem, następnym razem”, jest dla piszącego właściwą przestrogą i mobilizacją do lepszej pracy nad tekstem. Zakładam, że wiesz co piszesz.

Jestem z Wami od niedawna, ale myślę, że – mimo wielkiego szacunku dla bardziej doświadczonych Koleżanek i Kolegów – pozostanę chyba przy moim sposobie komentowania opowiadań.

Pozdrawiam bardzo serdecznie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Debiutancki tekst jest długi, a mimo to przeczytałam go bez większego problemu, nie wytrącona z równowagi błędami. To rzadkość, która świadczy o tym, że autor ma duże umiejętności, bo mimo niechlujstwa i niewiedzy potrafi zainteresować i zwrócić uwagę na fabułę. Chyba wiesz, co mam na myśli? :)

 

Błędy wytknęłaś bardzo dokładnie we wcześniejszym komentarzu, uważasz, że swoją wypowiedzią umniejszam znaczenie poprawności w pisaniu? Jeśli tak, bądź pewna, że nie to miałam na myśli. Jeśli tak właśnie to brzmi, cholera mój błąd, widocznie dobry nastrój przeniknął przez mój komentarz. Nie chciałam! 

 

Czasem po prostu zdarza mi się spojrzeć łaskawszym okiem na tekst. Postaram się trzymać w takich chwilach w ryzach ;)

 

Również pozdrawiam

Staram się wszystko rozumieć i myślę sobie, że gdyby wszyscy komentowali jednakowo, to byłoby strasznie nudno.

A tego chyba nikt nie chce. ;-)

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Właściwie to się powtórzyłam w powyższym komentarzu, ech... W każdym razie wiedz, że dałaś do myślenia. Cenię Twój wkład w dział "Opowiadania", bardzo uparcie i dokładnie wyłapujesz błędy i to takie, których inni ( w tym ja) nie dostrzegają. Widocznie nie wszyscy znają wagę swych poczynań. Eh... 

Raptem dwa dni tu nie zaglšdałem, a jaka dyskusja się rozpętała.

Obydwu stronom tego dialogu dziękuję, regulatorzy (to się jakoœ odmienia, czy mam z tym nickiem postępować jak z „Ferdydurke”?) za konstruktywne pokazanie błędów (w mojej ocenie, momentami jest tam za dużo czepialstwa, ale po za tym jestem wdzięczny), a Porkirysowi za zbalansowanie tej krytyki miłym słowem.

Przechodzšc do konkretów…

Wszelki nadmiar spacji między wyrazami, gdzie nie powinno ich być w ogóle, mógłbym zrzucić na karb dysleksji (jak widać takich przypadków to i Word nie wychwytuje), ale że jest to raczej niezbyt przychylnie odbierane w internetowej społecznoœci, pozostaje mi jedynie uderzyć się w pierœ i przyznać, że popełniłem całš te gromadkę błędów.

Co do uwag typu: „(…)odrzwia to nie do końca to samo, co drzwi”; „Gałęzie, to nie to samo co badyle.”

Używanie na siłę wyrazów bliskoznacznych, nawet nie do końca trafnych, jest wynikiem traumy, jakš wyniosłem z niższych etapów edukacji. W podstawówce i gimnazjum polonistki w każdym moim wypracowaniu/rozprawce wytykały mi masę powtórzeń. W zwišzku z tym teraz staram się stosować jak najwięcej synonimów, a to, że nie wszystkie pasujš, nazwałbym „twórczym wypadkiem” :)

„Tłuszcza, to inaczej zgraja, hołota, motłoch, pospólstwo, hałastra. Czy to miałeœ na myœli. Może niech to będzie ciżba, tłum, rzesza, chmara.” – protagonista nie specjalnie przepada za ludŸmi (co jest napisane na poczštku tekstu), więc tłuszcza wydaje mi się jak najbardziej na miejscu :P

„Napisy dŸwigane przez ludzi na płachtach i kartonach?” – no tak, kajam się, niezgrabnie wyszło.

„Gałęzie drzew i krzewów obcina się raczej przed zimš, a nie na zimę. Zima nie jest głównym powodem pielęgnacyjnego przycinania tychże.” – co nie zmienia faktu, że jeżeli nie uprzštnš ich odpowiednie służby (z powodów opieszałoœci, zaniedbań prawno-formalnych…) to będš one leżały na ziemi nawet do grudnia.

Jeszcze raz dziękuję za wszystkie komentarze.

Pozdrawiam!

Ech... przeklejanie tekstu z Worda do tego edytora, to nie był najszczęśliwszy pomysł...

Nowa Fantastyka