- Opowiadanie: majatmajaja - Warszawskie czarownice

Warszawskie czarownice

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Warszawskie czarownice

 

 

Było już ciemno.

Niewielka, wciśnięta pomiędzy sklepy kamieniczka świeciła w mroku. Gdzieś nieopodal leniwie przechadzał się kocur. Niepozorny bezdomny z nudów pociągnął nosem.

 

Siedział na swojej starej, zmaltretowanej użytkiem kurtce. Nie chciał zabrudzić nowych spodni. Tych, które znalazł niedawno podczas swojego wieczornego patrolu śmietników.

 

 

Tylko jedna postać szła żwawo, nie zwalniając kroku. Głośno, niby na pokaz przeklinała pod nosem:

– Do stu piorunów! – splunęła. – Złodzieje, szubrawcy, wydrwigrosze! – W ręku mocno ściskała plik dokumentów. Jej długi, czarny płaszcz niezdarnie na niej wisiał. Kobieta jęknęła coś jeszcze, znikając za obskurnymi drzwiami.

– Widzisz Marcylu – przemówił mężczyzna do kota, gładzą jego futerko brudną łapą – Takie są te nasze baby.

 

*

 

W saloniku, na wielkiej kanapie spoczywał mały gekon. Jego czarne jak smoła ślepka wpatrywały się wyczekująco w czarownicę.

– Nawet nie pytaj – wycedziła przez zęby. Z impetem cisnęła teczką na zawalone biurko. – Marne siedemset złotych. – Jej złość powoli odparowywała. Nad siwą głową unosił się mały dymek irytacji. – Ja im jeszcze pokażę. Tak traktować starszą damę.

Żylasta ręka zacisnęła się w piąstkę. Na zapadnięte policzki staruszki napłynęła krew.

Anna jak zawsze była troszkę później. Przed lekcjami z panią Hortensją miała obowiązek przypomnieć sobie wcześniejszy temat, nakarmić swojego kanarka i co najważniejsze, upiec niewielkiego murzynka – tego o którego zawsze upominała się nauczycielka. Kiedyś zasłyszała, że kobieta będąc jeszcze młodą panną, lubowała się w ciemnoskórych mężczyznach. Dziś za to przenosi swój popęd na ciasto .

Co kto lubi.

Dziewczyna nacisnęła klamkę i niepewnym krokiem weszła do mieszkania. Czarownica siedziała na fotelu. Na małym stoliku stał kolorowy kubek, z którego parowały nie dawno zaparzone ziółka. To był znak. Pani właśnie obmyślała plan.

– Dzień dobry. – Niepewnie zaczęła panienka. – Jak się dzisiaj miewamy?

Staruszka podniosła swoje duże, wyłupiaste oczy. Chłodnym wzrokiem przeszywała uczennicę, próbując domyślić się, co miało oznaczać słowo „dzień dobry”. Do jasnej ropuchy. Nie był dobry.

– No nareszcie – wychrypiała. – Niech diabli spalą tą dzisiejszą młodzież.

Dziewczyna oburzyła się lekko. Już miała coś odpowiedzieć, gdy nauczycielka, bynajmniej nie przypadkowo weszła jej w słowo:

– Nie potrafią rozpoznać, czy dorośli są w szampańskim nastroju, czy też w podłym. Przy tym pierwszym, nawet na miejscu było by przywitanie: ”dzień dobry”.

Ania wiedziała o co jej chodzi. Gani ją za to, że nie zdołała zauważyć zmiany jej aury. Dziewczyna dopiero wtedy wytężyła wzrok.

Niewielką posturę okalała migocąca, srebrna poświata. Gdzieniegdzie tylko przebijały się brudne plamy żółci i czerwieni. Całkiem jak prace maluchów, które pierwszy raz trzymają pędzelek swoimi małymi, brudnymi od farby łapkami.

– No tak. Co jest?– zapytało dziewczę.

Położyła reklamówkę na kuchennym stole. Nie odwracając się do nauczycielki, wyciągnęła z szafki dwa małe talerzyki.

– Dostałam dzisiaj list o mojej emeryturze. Było napisane, że co miesiąc będzie mi przydzielana kwota siedmiuset pięćdziesięciu złotych. – Dziewczyna wbiła nóż w puszyste ciasto. Po pokoju rozszedł się przyjemny, słodkawy zapach. – Chciałam dopytać się w urzędzie czy to oby nie jakaś głupia pomyłka. Może to nie moja. Może to Róży. Nie uwierzysz jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że owszem pomylili się. – Ania postawiła przed staruszką jeszcze ciepły kawałek swojego wypieku. Kobieta chwyciła widelczyk. – Zamiast siedmiuset pięćdziesięciu miało być równe siedemset.

Pierwszy kęs trafił do buzi oburzonej czarownicy. Powoli, w skupieniu, przeżuwała placek uczennicy.

Ania usiadła naprzeciwko nauczycielki. Mechanicznie pogłaskała zielonego gekona po niewielkim łebku.

– Więc jaki ma pani plan?

– Plan? – Dziewczyna wskazała kolorowy kubek.

– A czytać w myślach to nie łaska. No cóż. Zaraz ci opowiem. Tylko daj mi skończyć. Mm. Niezły ci dziś wyszedł. Ty robiłaś? – dokończyła, mierząc do buzi ostatnim kawałkiem placka. Z głębokiego dekoltu zebrała ciemne okruszki ciasta, łapczywie wciskając je do pomarszczonych warg. Staruszka oblizała językiem palce. Ania skrzywiła się z obrzydzeniem. Dobrze, że nie musi oglądać tego widoku codziennie.

 

*

 

Pani Róża mieszkała piętro wyżej.

 

Jak to miała w zwyczaju, wyprowadziła swojego małego pieska. Pozwoliła by ten, załatwił się na wycieraczkę sąsiadki.Tak jak ludzie wstający tylko prawą nogą. Jeden mały błąd i dzień można było zaliczyć do nieudanych.

 

Czarownica stała pod drzwiami mieszkania, czytając kolorowe pismaki. Czasami brała do termosu swoją ulubioną kawkę z alpejskim mleczkiem. Stała. Sączyła ciepły płyn. Pimpulek robił swoje.

– Witam panią Głowicką. – Przywitała się szeroka, świecąca w mroku klaki schodowej, różowa postać.

– Wypieprzać mi tu z tym potworem! Poszedł! – wyryczała półprzytomna, zasuszona staruszka kopiąc niewielkiego psiaka. Zza jej pleców wychylała się drobna brunetka. – Nie jestem dzisiaj w nastroju do tego cyrku.

– Nie rozumiem.

– Ta – skwitowała Hortensja. – Powiedziałam coś. Ale już!

Na piętrze unosił się zapach moczu. Byłoby to całkiem do zniesienia, gdyby nie lekka nutka cynamonu, tworząca śmiertelną dla nosa woń. Przy każdym ruchu zapach, jakimś cudem, nasilał się. Ania naciągnęła długi golf na zgrabny nosek. Może to choć trochę osłabi ból głowy, jaki już zdążyła dostać.

 

– Co ci nie pasuje? Emeryturę ci przysłali? – zaczęła sąsiadka. – Ja też dostałam. Całkiem niezłą. Widać doceniają kwiaty narodu. Równe osiemset złotych.

– Ile?!

– Osiemset. Osiemset polskich złotych. Dostałam też bon na fiata. Ty ile? Pochwal się stara kutwo.

 

*

 

Przy okienku siedział niski, krępy mężczyzna. Ze znudzeniem godnym urzędnika czytał stare wydanie „Monitora”, które znalazł u siebie w piwnicy. Czarne litery dumnie wypinały obłe kształty. Nie raz dumał, czy aby nie jest spokrewniony z Krasickim lub Bohomolcem. Może mógłby wtedy rościć prawa do jakiegoś tytułu, albo choć jakiegoś spadku po rodzinie? Na razie nic nie planował. Samo czytanie dawało mu satysfakcje.

 

Raz po raz rozcierał załzawione, bolące oczy. Czekał na piątą. Dobiegał koniec jego zmiany.

– Ty! – Usłyszał. Zdezorientowany podniósł wzrok z nad kartek. – Jak śmiesz dawać mi takie nędzne grosze?! – Przed nim, w ciemnym płaszczu stała jakaś zgrzybiała kobiecina.

Demonstracyjnie przewrócił oczami. To już nie pierwsza w tym tygodniu.

– Tak? – zaczął mechanicznie. – Co dziś trapi?

– Emerytura! Siedemset! – wykrzyczała. – Polska. Chory kraj! Tak nisko cenić zasłużoną czarownicę.

Mężczyzna przewrócił stronę gazety. Przetarł oczy. Spojrzał na zegar.

Jeszcze dziesięć minut.

– Niech się uspokoi. Może odwołać się do urzędu, nie do nas. Napisać, dlaczego ma być więcej. Sensowny powód podać. Nie mi tu głowę zawracać.

Ania stała przy oknie. Posłusznie czekała na nauczycielkę.

 

*

 

Przy kamienicy siedział ten sam, miejscowy żebrak. Czarny kot łasił się do strzępek jego nogawek. Przed nim mignęła wychudła, czarna postać. Za nią dreptała żwawo jakaś nieco wyższa, dorodniejsza. Po zatłoczonej ulicy rozchodziły się głośne przekleństwa i groźby.

Mężczyzna pogłaskał zwierzę wielką łapą.

– I widzisz Marylu. Takie są te nasze czarownice – wyszeptał, gdy te schowały się za niewielkimi drzwiami parteru.

 

Wokoło panował, typowy dla Pragi zgiełk.

Ktoś znowu krzyknął.

– A to są ci nasi, warszawscy dresiarze – dokończył.

Koniec

Komentarze

Lubie Twój styl.

Wiele zdań poddałbym kwarantannie i remontowi od piwnic po dach - ale kilka perełek pozwala wierzyć, że masz wielki talent.

Rozwijasz sie, to pewne:)

Niebanalne postaci, urocze tło, kilka ciekawych zabiegów stylistycznych...

Ale tez sporo błędów językowych...

"Wiele zdań poddałbym kwarantannie i remontowi od piwnic po dach " dobrze napisane. Oby tylko udało mi się je zamknąć w głowie i nigdy nie wypuszczać. Cholipka. Same wychodzą. Upierdliwce.

Dziękuję Ci bardzo. Fiu, rozwijam:) To znaczy, że nie jest gorzej niż było? Sukces.

Mógłby Pan(jeśli ma chęci i czas) wskazać błędy językowę? Chciałq bym je jakoś poprawić lub po prostu więcej ich nie popełniać- jeśli się mi uda.

Pozdrawiam.

Jakiś bezdomny z nudów pociągnął nosem. – troszkę bym rozwinął tą postać, samo suche „jakiś” nie brzmi mi z pozostałymi zdaniami. Tym bardziej, że potem narrator zdradza wiecej informacji o tym bohaterze.

Nad siwą głową unosił się mały dymek irytacji. – fajne określenie! podoba mi się to zdanie :)

 

 

Żylasta ręka zacisnęła się w piąstkę. Na jej zapadnięte policzki napłynęła błękitna krew.- mozna pomyśleć że żylasta ręka ma policzki, dodatkowo - określenie błękitna krew - poprawne w odniesieniu do rodziny królewskiej - w tym wypadku razi moje poczucie koloru. Chyba że jej twarz zrobiła sie nagle niebieska;)

 

z panią Hortensją - sliczne imię !

 

Niewielką posturę okalała migocąca, szara poświata - szara barwa nie reaguje na swiatło, szarości nie migoczą, zmienił bym na srebrną

 

Łepku/ łebku - łepek , to kolezka w wieku 10 lat sępiący w bramie szlugę, albo klient taksówki. łeb, łbem, łebku

 

Jej rytuałem było wyprowadzanie swojego małego pieska, pozwalając mu załatwiać swoją potrzebę na wycieraczkę sąsiadki. -przezcytaj to zdanie na głos, cos tu nie gra :)

 

Czarny kot łasił się do strzępek jego nogawek - tu sam mam dylemat czy strzęków, czy strzępek (ale może Roger pomoże ;) )

 

Wokoło panowała, typowa dla Pragi ciżba. - Cizba mogła py panowac po przejęciu władzy na pPradze :) wszak to wiele osób, tłum...mógłby panować np zgiełk...ale cizba chyba nie

Oki, błędy chyba poprawione.:)

Bardzo Panu jestem wdzięczna. Za wytknięcie potknięć, za dodanie czasem otuchy, miłe słowa.

PS. Pan Roger na pewno nie omieszka tu wpaść i się wypowiedzieć. To kwestia czasu.

Pozdrawiam serdecznie!

Drobiazg ;) mysle , że inni pomogą Ci bardziej - jest na forum kilku fachowców od jezyka. warto im zaufać - człowiek sie wtedy rozwija.

Acha ! Mówmy sobie wszyscy na ty :)

Ps :Jeszcze taki drobiazg : Jak to miała w zwyczaju, wyprowadziła swojego małego pieska. Pozwalała prz tym by ten, załatwił się na wycieraczkę sąsiadki. Tak jak ludzie wstający tylko prawą nogą. Jeden mały błąd i dzień można było zaliczyć do nieudanych.

Przyznam że wstałem dzis prawa nogą, ale chyba byłem zaspany bo nie pamietam żebym odwiedzał jakąś wycieraczke :)))

Nie wiem czy dobrze zrozumiałam błędy w tych zdaniach. :)

A tak na marginesie, wycieraczka nie zając, nie ucieka. Jeśli wiesz co mam na myśli.

Pozdrawiam!

 

Siedział na swojej starej, zmaltretowanej użytkiem kurtce. Nie chciał zabrudzić swoich nowych spodni. - powtórzenie

 

Tych, które znalazł niedawno w wieczornym patrolu śmietników. - śmietniki mają swoje patrole?

 

Do jasnych ropuchy. - co to znaczy: do jasnych ropuchy?

 

- Witam Panią Głowicką. – Przywitała się szeroka, świecąca w mroku klaki schodowej, różowa postać. - panią z małej literki.

 

Poza tym przecinki szwankują. Nie bardzo rozumiem, o czym jest to opowiadanie? O emeryturach czarownic? Napisane całkiem przyjemnie, tylko jakoś fabuła mnie nie przekonała.

Pozdrawiam

Mastiff

"Do jasnej ropuchy" - miało być jako przekleństwo. Takie zaadoptowane: " do jasnej cholery".


Błędy już poprawiam. Dziękuję za komentarz.

Pozdrawiam.:)

Rozumiem, ale nie napisałaś "do jasnej ropuchy" tylko  "do jasnych ropuchy". To mi nie zagrało:).

Pozdrawiam

Mastiff

Oj, cholerka, fakt! Widzisz, moja ropucha jest jedna, a i tak świeci za dwie. Już poprawiam:)

Mogłoby być całkiem nieźle, gdybyś nieco uwagi poświęciła także temu jak piszesz, bo mam wrażenie, że jesteś skupiona wyłącznie na tym co piszesz. Gdy czytam nawet dobre opowiadanie, ale zawierające wiele błędów, mam skutecznie zepsutą przyjemność lektury.  

 

– Do stu piorunów! – splunęła. – Myślę, że najpierw powiedziała, potem splunęła. Bo chyba nie pluła stu piorunami. ;-)

 

Z impetem cisnęła teczką na zawalone biurko. – Ja cisnęłabym teczkę. Czy biurko zrujnowane? ;-)

 

Żylasta ręka zacisnęła się w piąstkę. – Moim zdaniem żylasta ręka zaciska się w pięść. W piąstkę zacisnęłaby się rączka.

 

Na zapadnięte policzki staruszki napłynęła krew. – Krew nie napływa na policzki, chyba że ze zranionego czoła, czy skroni. Na policzkach mogą pojawić się rumieńce, spowodowane wzrostem ciśnienia krwi, będącego wynikiem zdenerwowania.

 

…parowały nie dawno zaparzone ziółka. – …parowały niedawno zaparzone ziółka.

 

Staruszka podniosła swoje duże, wyłupiaste oczy. – Czy mogła podnieść cudze oczy? Czy duże, wyłupiaste oczy wcześniej staruszce wypadły i dlatego je podniosła? ;-)  

 

Niech diabli spalą dzisiejszą młodzież.Niech diabli spalą dzisiejszą młodzież.

 

…nawet na miejscu było by przywitanie: dzień dobry. – …nawet na miejscu byłoby przywitanie: ”dzień dobry”.

 

…załatwił się na wycieraczkę sąsiadki.Tak jak ludzie… – Brak spacji.

 

Czarownica stała pod drzwiami mieszkania, czytając kolorowe pismaki.Pismak, to marny  dziennikarz.

Myślę, że czarownica czytała kolorowe pisemka, a właściwie pisemko, chyba że, będąc czarownicą, mogła czytać wiele pisemek jednocześnie. ;-)

 

Może to choć trochę osłabi ból głowy, jaki już zdążyła dostać. – Ja napisałabym: Może to choć trochę osłabi ból głowy, który już zaczął jej dokuczać.

 

Nie raz dumał, czy aby nie jest spokrewniony…Nieraz dumał, czy aby nie jest spokrewniony

 

Zdezorientowany podniósł wzrok z nad kartek.Zdezorientowany podniósł wzrok znad kartek.

 

Nie mi tu głowę zawracać.Nie mnie tu głowę zawracać.

 

Czarny kot łasił się do strzępek jego nogawek. – Strzęp, strzępek są rodzaju męskiego, dlatego ja napisałabym: Czarny kot łasił się do strzępków jego nogawek.

 

– I widzisz Marylu. – Na początku opowiadania ten sam żebrak zwraca się do kota – Widzisz Marcylu. Jak ma na imię kot? Czy może to są różne koty?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za komentarz. Niestety już nie mogę poprawić, acz błędy zrozumiała. Postaram następnym razem ich nie popełnić:)

Pozdrawiam

Na to liczę i też pozdrawiam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Za błędy, pomyłki, niedopatrzenia i przeoczenia, czyli za wiadomo co, już dostałaś delikatne lanko, więc nie tylko nie będę dokładał Tobie stresów, ale wykażę się dobrą wolą i staroświecką dżentelmenerią (czasem mi się to zdarza). Bardzo sympatyczna opowiastka. Racz raczyć nas większą ilością takich lekkich, a jednak coś o ludziach mówiących, tekstów.

Mam coś w zanadrzu...ale czeka na sfermentowanie i dokładne zaparzenie. Czy będzie z tego jako takie znośne wypociny? Okaże się po paru dniach.

Dziękuję za komentarz. Chylę czoła, że jesteś (jest Pan) dżentelmenem. Więcej takich - choć pare razy już na forum takich spotkałam. Jest jeszcze nadzieja.

Pozdrawiam.

Nawet sympatyczna opowiastka, ale dla mnie trochę jakby za mało fabuły. Poza tym, gdyby wyrzucić element fantastyki nie miałoby to żadnego wpływu na opowiadanie. 

 

Sam początek, te kilka pierwszych zdań, nieco za mocno powyrywane z kontekstu. Rozumiem, że oszczędność była celowa, wyszło bardzo fajnie, ale należałoby dopracować. Połączyć kota z bezdomnym, bo najpierw to osobne elementy, a za chwilę okazuje się, że bezdomny głaszcze kociaka. 

 

Nie rozumiem też maniery zamieniania rąk na łapy. Dziwnie to brzmi, zwłaszcza kiedy bezdomny głaszcze łapą kota. 

 

Pochwalę Twój sposób kreowania postaci, krótki tekst, a postacie bardzo, bardzo wyraźne. Nie marnujesz ani jednej okazji, by zademonstrować charakter bohaterek. Super. 

Nowa Fantastyka