- Opowiadanie: floyd3 - Dzienniki Pisane Pięścią. Część 1.

Dzienniki Pisane Pięścią. Część 1.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dzienniki Pisane Pięścią. Część 1.

 

W wymiarze sięgającym daleko naszym wyobrażeniom. Poza układami wszelkiej materii nam znanych istnieje świat o nazwie OBAX. Jak trafiłem do tego świata ? Nie potrafię jasno sprecyzować odpowiedzi. Fantazję, majaki senne i wszystko co zakłóca pracę umysłu nie daję mi pełnego komfortu na wierne odtworzenie moich perypetii.

 

Byłem pilotem – dostawcą pracującym dla Spółki będącej w mocy zapatrywać wszystkie sztuczne satelity pięciu planet do, których udało się dotrzeć rasie ludzkiej. Licencję swoją zdobyłem pięć lat temu z oceną 6,6. W skali mojej szkoły mogłem podsumować to jednym wyrazem „średni”.Ta nota zadecydowała a o tym że przez prawię trzy lata wykonywałem pracę odpowiadającej moim umiejętnością. Przez rok kładłem znaczniki na pasie startowym następnie awansowałem i zostałem radiowcem. Przez zgoła 3 lata życie upływało mi na spokojnym dopijaniu kawy w cieple wieży nadawczej portu nr 4. gdzieś na środku Pacyfiku. Co zdecydowało o tym że zostałem Pilotem i wróciłem do swojego wyuczonego zawodu ? Przypadek!

Pewnego piątkowego wieczoru kiedy już miałem spakować swoją aparaturę do torby i udać się na spoczynek po całym dniu wytężonej pracy usłyszałem komunikat w radiu. Jeden z pilotów w tym czasie dość słynne nazwisko został poważniej ranny w wypadku podczas lądowania na jednej ze stacji kosmicznej. Wiedziałem, że w tym czasie w zapleczu pilotów zapasowych figurują same żółtocioby. Wiedziałem również, że jeśli złoże aplikację na stanowisko dostawcy będzie to dla mnie oznaczać przebudowę mojego życia. Sam jednak nie byłem przekonany do tego, że ktoś zaakceptuję moją kandydaturę więc w moim mniemaniu ryzykując „nic”, złożyłem stosowne dokumenty w biurze naszego szefa, którego niechlubnie nazwaliśmy Stary.

Po dwóch tygodniach nadeszła pozytywna odpowiedź. Tym razem także nie byłem wielkim optymistą bo departament jak było mi wiadomo wybierze najlepszego spośród grupy wstępnie wyselekcjonowanej ale sam fakt, że ktoś zauważył mnie „pracownika szaraka” świadczył o tym, że nim się naprawdę zestarzeje może na coś się w końcu przydam tam w przestworzach.

Na przesłuchanie i testy kontrolne miałem się wstawić za tydzień w dziale rekrutacji. W moim najdroższym garniturze pojawiłem się w drzwiach departamentu kadr. Przywitała mnie pracownica urzędowym chłodnym tonem w którym czuło się, że wszyscy tutaj nie mają czasy na żarty bo decydują o tym czy osoba taka jak ja nadaję się do potencjalnego spędzenia samotnych godzin w przestrzeni kosmicznej. – Zapraszam pana do sali nr jeden, zaczynamy prace. Poddali mnie serii testów i badań mających wykazać moją siłę psychiczną, orientację w terenie a także sprawność fizyczną. Badania obejmowały zamykanie człowieka w kapsule ciśnieniowej następnie rozpędzanej tej maszynerii do prędkości powodującej chwilowe omdlenie badanego. Potem miało się parę sekund na to by przebudzić się z tego stanu, wyłączyć maszynę i wyrecytować numery jakie na kilka minut przed startem miało się wyuczyć na pamięć. Tak w skrócie wyglądał cały proces. Po jakimś czasie miało się serdecznie dość całego tego miejsca i pracowników ciągle zapraszających do kolejnych pomieszczeń. Łącznie spędziłem 24h na to by udowodnić kompanii jakim jestem silnym i dobrze ułożonym psychicznie człowiekiem.

Wyniki miały nadejść za parę dni. Szefostwo dało mi mały urlop na pozbieranie sił po badaniach a także przeczekanie wyników w domowym zaciszu.

List z departamentu nadszedł dokładnie dwa dniu później. Poznałem kopertę mojego miejsca pracy a także urzędowy stempel. Z właściwym sobie spokojem ciągle myśląc że ryzyko jakiego się podjąłem jest sumą o wartości zero, ponieważ ciągle mogłem wrócić na wierzę kontrolną ustawiać i zapomnieć o karierze pilota. Zapewnienia względem siebie i przeczucia, że ostatecznie jestem zbyt słaby na to by zostać pilotem okazały się jednak błędne. List mówił wyraźnie ,że zostałem zakwalifikowany do pracy pilota w naszej firmie. Miłe zaskoczenie . Być może słowo miły jest tutaj nie na miejscu. Utraciło swoje znaczenie jednak o szoku ciągle nie mogło być mowy, bo w gruncie rzeczy miałem licencję pilota i praca owa była mi znana na parę lat zanim podjąłem się zajęcia na lotnisku.

Dostałem informację, że w celu dalszych przygotowań muszę stawić się w departamencie pilotów -czynnych pojutrze rano. List zawierał również informację , że moje dotychczasowe zajęcie jest automatycznie nieaktualne i od tej chwili jestem pod rozkazami Generalnego Admirała naszej kompanii. Co oznacza, że stałem się pełnoprawnym pilotem.

Można mówić wiele o satysfakcji i spełnianiu ambicji. Mógłbym pisać wiele o ryzyku i o tym co w życiu ważne. Czerpać godziny satysfakcji i adorować samemu sobie. To jednak nie leży w mojej naturze. Dobrze, postaram się być pilotem możliwie spełniającym kryteria kompanii na tyle by nie pozabijać innych a przy okazji siebie.

Udałem się z workiem pełnym moich rzeczy do centrum pilotów. Okazało się, że czeka mnie tydzień ćwiczeń z kapsułą sztucznych startów a także następny tydzień na loty próbne „statkiem orzeszkiem” jak nazywaliśmy to małe wypełnione aparaturą cudeńko. Prace swoją wykonywałem dobrze. Moi szkoleniowcy byli zadowoleni z moich wyników i opanowania. Tu muszę przyznać się, że żaden z nich nie szalał na moim punkcie a także nie bił przede mną pokłonów. Nie byłem geniuszem lotów ale swoją pracę wykonywałem dostatecznie dobrze żeby czuć się bezpiecznie w przestrzeni kosmicznej. W zasadzie bycie średniakiem to dla mnie komfort. Widywałem wielu pilotów z przerośniętymi ambicjami. Wszyscy oni mieli absolutnego bzika na punkcie bycia wirtuozem pilotażu. Problem z takim pilotem zaczynał się w momencie gdy wpadał w prawdziwe tarapaty i jego brawura zamieniała się w panikę by potem jego nazwisko zostaję upamiętnione minutą ciszy.

Po trzech tygodniach jak głosiła informacją na świstku „pilot został wyszkolony i jest w pełni gotowy do podjęcia lotów samotnych” Moja praca miała polegać na dostarczaniu materiałów radio-aktywnych do jednego ze sztucznych satelitów planety Mars. Na początek szefostwo nie powierzyło mi trudnych misji. Mówiąc trudnych mam na myśli loty na księżyce Saturna czy na sztuczne satelity Jowisza lub poza układ słoneczny jak miało to miejsce nie tak dawno gdy pierwszy człowiek dotarł w pobliże Alfy Centauri .

Miałem się udać tym razem do wydziału rejsów gdzie uzyskam szczegółowy rozkład mojej pracy. Nazwa „loty samotne” u większości ludzi wywołuje mieszane uczucia . Ktoś kiedyś zapytał się mnie dlaczego nie można wykonywać lotów parami? Co dawałoby więcej komfortu i bezpieczeństwa. Pamiętam, że moja odpowiedź zawierała w sobie wiedzę jaką musi posiąść pilot dopiero zaczynający naukę w szkolę. Ta forma astronautyki daję większą gwarancję na powodzenie misji ponieważ pilot będący sam na statku bądź w układzie latającym w całości ufa sobie i nie konfrontuję swojej wizji z kimś innym. Nawigacją a także sprzęt znajdujący się na pokładzie służą tylko i wyłącznie jednemu pilotowi. Wreszcie stan hibernacji w jaki zostaję wprowadzony pilot przed przekroczeniem prędkości światła jest zbyt kosztowny by móc zaopatrywać dwóch pilotów. Mówiąc ściśle jeden pilot to aż nazbyt wielka rozrzutność dla całej kompanii. Do tej chwili jednak nikt nie wymyślił niczego lepszego.

W dniu startu przebywałem w bazie gotowy na rozkazy. O godzinie ósmej zjadłem śniadanie. Jedynym towarzystwem były mi lustra przytwierdzone na każdej ścianie stołówki. Kanapki przypominały swoją budową marmur a kawa odbijała się od żołądka jak ciepła smoła. Zaczynał się lekki dygot nóg . Jeśli jesteś profesjonalistą musisz jakoś sobie z tym poradzić. Ostatecznie strach nie jest uczuciem złym .Dygot jest dygotem! Jesteś aktorem kosmicznej sceny a trema jest tutaj wliczona w pracę.

O samej aurze w centrali nie da się również powiedzieć czegoś optymistycznego. Atmosfera w bazię jest ponura . Centrala jest zdania, że należy wyizolować pilotów z życia towarzyskiego. Taki osobnik poddany swoistej alienacji jest bardziej skoncentrowany ,”nie rozkleja się w sytuacjach groźnych” i może też dzięki temu nie istnieje w kompanii poczta pantoflowa. Plotki, obgadywania czy wreszcie rywalizacja odnoszą się do struktur gdzie ludzie bytują razem. Tutaj było to po prostu niemożliwe. Kompania była nastawiona na pracę efektowną a znaczy to „uformować taką strukturę w której grupa jest tylko narzędziem docelowym”1.

Po śniadaniu poprawiłem przewody tlenowe. Mam w sobie coś z neurotycznego pedanta. Zawsze lubię gdy wszystko jest w porządku doskonałym. Tak samo jak przewody wysondowałem swój skafander i sprawdziłem stan obuwia, jakby z obawy że w czasie jedzenia śniadania uległy one zepsuciu. Wszystko gra ! Pora ruszać ! Udałem się spokojnym krokiem do rampy startowej. Pomieszczenie było ogromne . Przypominało hangar samolotów pasażerskich stąd różnicą, że dach tego hangaru otwierał się umożliwiając tym samym start a także co było drugą praktyczną zaletą oczyszczenie powietrza z dymów powstałych na skutek pracy silników. Ze wszystkimi szczegółami pamiętam rozmieszczenie maszyn i ich kolory. Na parę minut przed lotem ma się wyostrzone poczucie rzeczywistości. Człowiek w takim staniem jest w stanie zapamiętać rozmieszczenie figur na szachownicy partii zagranej do połowy. Usłyszałem głos w radioodbiorniku – Nr 1985 proszę zając miejsce obok maszyny nr 7. Podszedłem do statku . Był to układ latający typy B. Maszyna na pierwszy rzut oka niezbyt pokaźna w porównaniu z wielkim promami jakie udało mi się tutaj widzieć wcześniej. Co jednak uderzało i wygrywało z wielkimi gigantami przestworzy to jej opływowa dynamiczna sylwetka. Niejeden małolat byłby teraz urzeczony tym widokiem. Z przodu znajdowała szyba– wizjer, pod którą umieszczona została kabina pilota. Nad kabiną umieszczone były dwupłatowe skrzydła połączone łącznikami. Potem przebiegał krótki ogon zakończony małym sterowym skrzydłem. Była to konstrukcja wzorowana na śmigłowcu i super szybkim odrzutowcu U-2 produkowanym przez rząd USA. Całość koloru białego zrobiona została z włókna syntetycznego wynalezionego przez jakiegoś szalonego Rosjanina w niepamiętnej przeszłości. Układ– B był statkiem cywilnym jednak w razie nagłej potrzeby miałem do dyspozycji małe obrotowe działko wyposażone w klasyczną amunicję. Do owych nagłych potrzeb należały sytuację „ realnego zagrożenia i zdrowia pilota”2 O ile sobie dobrze przypominam jeden z pilotów stracił pracę ponieważ użył broni „w sytuacji prawnie wykluczającej taką możliwość”3. Cytowałem w głowie przepisy spółki ponieważ znałem je na pamięć. Zajęcia ćwiczebne to również praca z kodeksem pracownika a wiec mogłem podjąć się w przyszłości pracy doradcy prawnego naszej spółki. – proszę otworzyć właz układu i zająć miejsce pilota. Taki komunikat usłyszałem i przystąpiłem do wykonania rozkazu. Kopułę musiałem otworzyć sam przy pomocy małych uchwytów znajdujących się poniżej linii szyby. Zdałem sobie sprawę, że byłem obserwowany przez admirała naszej floty i dwóch wyspecjalizowanych psychologów których zadaniem było zwrócić szczególną uwagę na moje ruchy i zachowanie. Początkowo nie mogłem w to uwierzyć ale potrafili oni z dokładnością pokerową na podstawię paru ruchów ocenić mój stan psychiczny. Wszedłem po drabince do środka. W środku było sporo miejsca. Nie można powiedzieć że był to salon z kanapą ale człowiek czuł się tu swobodnie. Pierwsze układy latające daleko przed wprowadzeniem A' i A1 były prawdziwą katorgą dla pilotów. Ciasnota była nie do wytrzymania. Wiem to bo byłem szkolony na pierwszych prototypach układów latających. Tymczasem wdrapałem się do swojej maszyny i w pierwszej kolejności zająłem się sprawdzeniem stanu urządzeń pokładowych. Po mojej prawej stronię miałem kokpit łączności, stanowiący dwa małe radary kwarcowe tutaj zastosowane w formię dwóch ekranów. Do obsługi radarów potrzebowałem paru kontrolek i i sterowników. Nawigacja nie sprawiała wiele kłopotów pod warunkiem, że wszystkie urządzenia na pokładzie działały sprawnie. Po mojej lewej umieszczono centralę stanu pokładu. Sprawdzałem po kolei ,poziom tlenu, respirator do podtrzymywania akcji serca , kontrolki aplikantów letargowych. Wszystko było w normie! Następnie przystąpiłem do sprawdzenia kokpitu głównego. Nazywana była przez pilotów „deską rozdzielczą . Tu znajdowało się serce kontrolne całego lotu. Urządzenia wskazywały prace i wydajność reaktoru. Prędkość , obroty, trajektorię a także sondowały statek dookoła. Potwierdziłem gotowość do pracy wciskając guzik koloru zielonego. Zaraz potem, jakby wieża wiedziała o każdym moim kroku dostałem komunikat o uruchomieniu silnika a w zasadzie jak mawiało się w żargonie pilotów jego rozgrzaniu. Mega-odrzutowy silnik z napędem atomowym. Takie ulepszenie w technice kosmicznej dawało niesamowite możliwości. Po dziesięciu minutach przekroczę prędkość dźwięku by po ok. 20 min. przekroczyć prędkość światła. Zanim to jednak nastąpi przejdę w stan hibernacji. Zostanie zaaplikowany w moją potylice zastrzyk spowalniający akcje serca a tlen podawany będzie do moich płuc przy pomocy specjalnego urządzenia którego końce wystają mi ze skafandra.

Dlaczego zawód pilota dostawcy jest tak ryzykowny ?Przecież nad wszystkim czuwają komputery i wieża kontrolna na bieżąco otrzymująca auto-raport. Pilot jest w dobrych rękach techniki i ekspertów. Rzecz w tym, że dobie wynalezienia metody na przekroczenie prędkości światła która była niewątpliwym krokiem milowym w kosmonautyce ciągle inne gałęzie kuleją i jak do tej pory nie mogą dorównać swojej koleżance po fachu. Istnieje tutaj realne ryzyko nie wybudzenia się ze śpiączki. Miało to miejsce już parę razy, w takim wypadku uśpiony pilot wędruję w kierunku nieznanego kosmosu a szansę na wysłanie za nim ekipy ratunkowej są znikome, ponieważ silnik zwolni pracę tylko w wypadku przebudzenia się pilota. Lot nie jest spontaniczny ponieważ tuż przed dokładnie wiadomo gdzie ma się pilot obudzić i dokładnie w jakim miejscu kosmosu. Do głównych zagrożeń w przestrzeni należą także wolne obiekty latające w postaci meteorytów, kruszyn kosmicznych a czasami nawet śmieci które tak samo jak kawał skały mogą zabić pilota w czasie jego uśpienia. Wreszcie kolejne ryzyko że podczas przebudzenia wystąpi u pilota amnezja i nie będzie on wstanie podać ani kim jest ani co takiego robi na statku kosmicznym i czort jeden wie kto go tu wsadził. To jednak zdarza się bardzo rzadko i jak dotąd nie słyszałem o podobnym przypadku .

O godzinie 8:30 dostałem rozkaz zamknięcia włazu swojego statku. Sam siebie odgrodziłem od reszty świata. Silnik chodził równo poznałem to po lekkim bzyczeniu turbin chłodzących. Odebrałem następne polecenie. Tym razem miałem ustawić silnik na obroty startowe. Zostało mi parę sekund na ziemi, fakt ten nie zastanawiał mnie w ogóle. Włożyłem hełm i maskę tlenową czekałem na zastrzyk letargowy. Poczułem lekkie ukłucie z tyłu głowy. Teraz zostało mi ok dwadzieścia minut sterowania . Komunikat zawiadamia mnie o tym że właz startowy został otwarty. Podniosłem maszynę, pionowo wzniosłem się nad rampę i następnie całe lotnisko. Dookoła widziałem oceanu i nic prócz tego , tylko woda. Przeszła przeze mnie myśl, że za chwilę znajdę się w kolejnym bezmiarze. Turbiny silnikowe zmieniły ustawienia w stan poziomowy . Wcisnąłem dwa ostanie przyciski które nadały rozpędu maszynie. Usłyszałem za sobą lekki huk odrzutu i oznakę, że reaktor pracuję teraz na wysokich obrotach. Nie myślałem dużo w tym czasie . Nie mąciłem swojego umysłu refleksją co czeka poza atmosferą ziemską. Leciałem na swoje pierwsze spotkanie z kosmosem. Duma, radość, podniecenie być może wszystko naraz. Człowiek– łupina, twarzą w twarz z ogromem.

 

Z archiwum prasy.

Univers Life Newspaper

Wczoraj o godzinie dziesiątej rano czasu ziemskiego miała miejsce przerwa w emisji wszystkich programów nadawanych bezpośrednio z kosmosu. Jak udało nam się dowiedzieć przyczyną awarii był dość poważny wypadek mający miejsce w pobliżu stacji marsjańskiej. Agencja lotów kosmicznych Proxo 1 nie podaje na ten temat żadnych wyjaśnień zasłaniając się poufnością. Czy w katastrofie brały udział statki pasażerskie? czy jak sugerują niektórzy pracownicy stacji bliźniaczych ma to związek z wojskiem i próbami nad nową technologią? Jak do tej pory wszelkie wiarygodne źródła nie chcą podawać wyjaśnień. Nasi reporterzy od dwunastu godzin przebywają na jednej ze stacji marsjańskiej i na bieżącą będą informować państwa o przebiegu dochodzenia.

 

przypisy:

1Kodeks Pracownika Kompanii Zoona, art 1 us.10
2Kodeks Pracownika Kompanii Zoona, art 7, ust.27
3Tamże,art 7ust.24
Koniec

Komentarze

"W wymiarze sięgającej daleko naszym wyobrażeniom. " Tu już po oczach daje i do czytania zniechęca. Później kiksy przecinkowe i... poddałem się . Poleciłbym też mniej zaimków. Pozdrawiam.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

kazdy sie moze pomylic! tym bardziej ze nie mam polskiej czcionki. mea culpe towarzyszu !

.....culpa;)

To nie jest mój dzień dyżuru, więc łapanki błędów nie zrobię. Ale napiszę kilka słów o tym co przeczytałem. Nie wiem czy wiesz, liczebniki w literaturze zawsze piszemy słownie, są wyjątki, na przykład daty. Nie stosujemy też żadnych skrótów myślowych (tj., np., itp) - to nie referat. Zapoznaj się też z zasadami pisowni polskiej, bo zdania są tragiczne, w ogóle nie przemyślane, przykład dał już konik80. Interpunkcja też tu i ówdzie szaleje. To nie loteria i też są pewne zasady. I nadzaimkoza - też na to uważaj, bo jest ich za dużo.

Ogólnie bardzo kiepsko. Słaby tekst, bo źle się czyta. Może gdybyś więcej czasu poświęcił na poprawieniu tego tekstu, byłoby lepiej, bo pomysł nawet fajny, ale to tylko to jest pozytywne, bo wykonanie już jest słabe. Tyle ode mnie. Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Floyd3, towarzyszu! :) Kuknij łaskawie na swój komentarz i spróbuj doliczyć sie błędów (a masz przecinki? Czy też wcięło?). Popracuj nad zapisem, nad interpunkją i składnią. Nie wciskaj spacji przed wykrzyknikami i znakami zapytania; (tym bardziej) nie wstawiaj przed nimi przecinków:

"Czy w katastrofie brały udział statki pasażerskie, ? "

Zdanie zaczynamy z wielkiej litery; przed "że" stawiamy przecinek, a culpe to po hiszpańsku: winić. :)
Powodzenia na przyszłość. Czytaj więcej. Pozdrawiam.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Krótko, prawie brutalnie, za to szczerze i w pełni prawdziwie: jeszcze nie umiesz pisać po polsku, Autorze.  

Oczywiście wszystkiego można się nauczyć, więc spróbuj dokonać tej sztuki i wróć z tekstem, który nie będzie odpychał od siebie nagromadzeniem błędów.

Tekst wygląda jakby ktoś go przetłumaczył z obcego w automatycznym translatorze i nawet nie raczył sprawdzić. Nieczytliwe.

Zwarty tekst, bez dialogów, musi być wyjątkowo fascynujący, by dał się czytać dłuższą chwilę. Tutaj niestety tego brak. Wygląda to raczej na relację niż opowiadanie. Pomysł może być, z wykonaniem gorzej, a czasem niestety tragicznie np:  

" Dookoła widziałem oceanu i nic prócz tego, tylko woda. "

Koniecznie trzeba przeczytać kilka razy, najlepiej na głos, zanim coś się wrzuci do sieci.

Próbuj dalej. Na pewno będzie lepiej.

Pozdrawiam :):)

 

 

Zdecydowanie zgadzam się z przedmówcami. Jest co poprawiać. Naprawdę polecałbym przeczytać ten tekst (jak również każdy następny) kilkukrotnie przed wrzuceniem do sieci. Publikowana praca powinna być estetyczna i (w miarę) bezbłędna, inaczej odstrasza potencjalnych czytelników, a tego byśmy przecież nie chcieli, prawda?

Nowa Fantastyka