
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Drzewo było tam od zawsze. W samym środku ich małej wioski, wielkie, z powykręcanymi gałęziami. Wyższe od wszystkich budowli na około i wszystkich innych drzew, jakie widziała. Lidia była pewna, że wielu wędrowców mogłoby używać go jako drogowskazu. Gdyby przechodzili tędy jacyś wędrowcy. Wioska znajdowała się za daleko, by ktokolwiek ważył się do niej iść. Za daleko od wszelkiej cywilizacji. Ktoś musiałby mieć szczególny powód, by się tutaj udać. W ciągu stulecia nie pojawił się nikt taki.
Dorośli mówili, że to bardzo dobrze. Że ich społeczność nie potrzebuje nikogo z zewnątrz. Że tacy ludzie zhańbiliby tylko ich świętą ziemię. To od nich uciekli na ten kraniec świata. Od nich i ich postępu.
Opowiadali często pewną legendę. O społeczeństwie, które uznało swoją wyższość nad naturą. Ci ludzie uważali, że nie obowiązują ich żadne prawa. Dlatego bezlitośnie niszczyli naturę przy pomocy swoich machin. Niewolili ją i jej dzieci. Ale wśród nich znalazły się jednostki, które potrafiły rozpoznać to zło. Jednostki spotkały się i postanowiły uciec od tego zła jak najdalej. Wyruszyły w podróż przez najbardziej złowieszcze tereny, w nadziei, że Społeczeństwo nigdy za nimi nie podąży. Długo przemierzały nieprzyjazne obszary, nie mogąc nigdzie znaleźć właściwego miejsca do osiedlenia się. Aż wreszcie któregoś dnia postanowiły zatrzymać się obok wielkiego drzewa. Widząc, że ziemia wokół niego jest spękana i spalona słońcem, uznały początkowo, że to nie to miejsce. Ale zmęczone postanowiły zrobić tutaj postój. Tej nocy zmarło wielu z nich. Wycieńczenie w końcu zebrało swoje żniwa. Jednak tej nocy nie obwołano tragiczną. Obwołano ją cudowną. O świcie nie znaleziono bowiem ciał. W ich miejsce pojawiły się worki z jakimś dziwnym proszkiem i skrzynie wypełnione nasionami. Przy jednym z worków znaleziono kartkę, a na niej instrukcję użycia napisaną w zrozumiałym dla jednostek języku. Posypanie ziemi tym dziwnym proszkiem miało sprawić, że stanie się żyzna. Potem należało zasiać nasiona ze skrzyni i po pewnym czasie zebrać plony. O wodę nie należało się martwić – krew jaką ziemia spłynęła w nocy zamieni się wkrótce w życiodajny deszcz. Taka jest siła ludzkiej ofiary. Jednostki poczuły, że to pomoc od samej natury. Poczuły to wszystkie jednocześnie, wraz z przemożnym pragnieniem osiedlenia się właśnie tutaj. Wtedy jednostki przestały być jednostkami. Powstało nowe Społeczeństwo – zdeterminowane by nie popełnić błędów poprzednika.
Szybko okazało się, że nie będzie to łatwe. Bowiem deszcz padał i ziemia wydawała plony dokładnie przez rok. Po tym okresie powróciła do stanu pierwotnego. Rozgoryczeni ludzie udali się pod wielkie drzewo i zanosili modły przez całą noc. O świcie pojawiła się kolejna kartka. Było na niej wyjaśnienie. Ludzie nie otrzymali po prostu pomocy. Natura chciała prowadzić z nimi wymianę. Ofiara za możliwość dalszego egzystowania w tym miejscu. Wystarczy jedna na rok. Ale musi być. W końcu natura nigdy nie daje nic za darmo. Nowego Społeczeństwa jednak nie przerażały warunki wymiany. Wydawały im się wręcz idealne. Przebyli taki kawał drogi, by móc żyć w zgodzie z naturą. Powinni więc żyć według jej praw. Od tej pory corocznie składano jedną ofiarę. Nie minęło wiele czasu, jak zaczęto wybierać. Jedno dziecko urodzone w danym roku oddawano do wychowywania w ręce specjalnej kapłanki. Kiedy osiągnęło wiek siedemnastu lat, zabijano je. Poświęcenie ofiar uhonorowywano poprzez rzeźbienie figurek z ich twarzami. Jedna figurka dla jednej ofiary. Blisko drzewa wybudowano okrągłą chatkę, gdzie ustawiano je wszystkie.
Lidia często odwiedzała tę chatkę. Niezliczone rzędy upchniętych figurek wprawiały ją w dziwny nastrój. Nie umiała wytłumaczyć na czym on polega ani dlaczego cokolwiek odczuwała. Nie ona została wybrana. Powinna więc czuć wobec ofiar tylko wdzięczność nie poświęcać im więcej uwagi. Ale mimo to nie mogła przejść obok tej chatki obojętnie.
Tylko raz w życiu rozmawiała z Wybranym. Zazwyczaj ludzie tacy jak on byli odizolowani od reszty i całe dnie spędzali w domu kapłanki. Lidia jeden jedyny raz zapędziła się w jego pobliże. Chłopak, którego tam spotkała, znacznie różnił się od wszystkich znanych jej ludzi. Nie miał żadnych marzeń, żadnych przemyśleń na temat świata, nie czuł nic względem swojego otoczenia. Nic. Po co myśleć o świecie, kiedy się wie, że będzie się na nim tylko kilkanaście lat? Chłopak myślał już o życiu na tamtym świecie i nagrodzie, jaką na pewno otrzyma. Lidia nie miała okazji już więcej z nim rozmawiać. Dwa dni później został poświęcony.
Lidia widziała poświęcenie tylko raz. Noc była wtedy bardzo głęboka. Dziewczyna przykucnęła za krzakami, skąd miała świetny widok na całą okolicę, a jednocześnie jej nikt nie mógł zobaczyć.
Dorośli dokonali poświęcenia, po czym odeszli, zostawiając ciało. Czekała bardzo długo, ale nic się nie działo. Ciało przez cały czas leżało w tym samym miejscu. Aż wreszcie… zniknęło! Tak po prostu – spowiła je ciemność. Lidia zaczęła kląć pod nosem. Wiedziała, że teraz już nic nie zobaczy, bo worki, jakie się zawsze potem pojawiały, były wykonane z czarnego materiału. Ich kolor wtapia się idealnie w noc. Mimo to Lidia została w swojej kryjówce. Z ukrycia wyszła dopiero o świcie, by odkryć, że faktycznie tam, gdzie powinno być ciało, leżały worki.
Od tamtego czasu myślała intensywnie, jak poznać sekret drzewa. Już we wczesnym dzieciństwie była bardzo ciekawską osobą. Próba odkrycia największej tajemnicy jej wioski to tylko kolejna manifestacja jej osobowości. Przemyślała wszystkie możliwości, ale i tak przemawiało do niej tylko podglądanie. Czyli dokładnie to, co zrobiła. Być może jednak istniał jeszcze jakiś inny sposób. Na przykład obszukanie drzewa. Na tę myśl Lidia zadrżała. Od zawsze uczono ją traktować drzewo jak bóstwo. Miałaby potraktować je jak… jak…. Nawet nie wiedziała, jakiego określenia użyć dla takiej zniewagi. Ale myśl zostawiła trwały ślad w jej umyśle.
I tak pewnego popołudnia stanęła przed drzewem. Zanim jednak cokolwiek zaczęła, zmówiła prędką modlitwę. Czuła się, jakby miała właśnie popełnić największą zbrodnię w dziejach. Mimo to była zdeterminowana. Postanowiła zacząć od przeszukania korony.
Wdrapała się więc na sam szczyt drzewa. Dopiero tam zorientowała się co to za dzień. Trafiła akurat na dzień kolejnego poświęcenia. Ukryła się wśród gałęzi, nie wątpiąc, że gdyby ktoś ją przyłapał, czekałaby na nią przerażająca kara. Wstrzymując oddech, przeczekała tak całą ceremonię. Kiedy dorośli wreszcie odeszli, zapadł już zmrok. Lidia teraz zaczęła drżeć z podekscytowania. Już niedługo… już niedługo ciało zniknie. Być może stąd zobaczy coś więcej, coś co pomoże jej rozwikłać tajemnicę. Kiedy zmrok przerodził się w pełną noc ciało rzeczywiście zniknęło. Dokładnie tak jak wtedy. Rozpłynęło się w ciemność. Noc znowu była niezwykle głęboka. Tak głęboka, że nie mogła nawet dostrzec drzewa, na którym siedziała. I nic nowego się nie wydarzyło. Rozczarowana, wstała i spróbowała zejść łagodnie na ziemię. Próba się nie powiodła. Czyjeś silne, niewidoczne ręce chwyciły jej nogę i siłą pociągnęły w dół.
Lidia obudziła się w kompletnej ciemności. Nie mogła zobaczyć nawet konturów własnej ręki. Natychmiast zaczęła krzyczeć. Krzyczała długo i głośno, aż w końcu opadła z sił. Ale przyniosło to rezultaty. Gdzieś w oddali zapaliła się pochodnia, potem następna i kolejna. Wkrótce całe jej otoczenie spowite było w świetle.
Znajdowała się w dziwnym pomieszczeniu. Sklepienie, ściany i podłoże – wszystko wyglądało na zrobione z ziemi. Nie mogła ich też dosięgnąć… była w klatce. Klatce -wciśniętej w sam róg pomieszczenia, zbudowanej z grubych metalowych prętów, nie dającej żadnych szans na ucieczkę. Chociaż chyba Lidia powinna być za nią wdzięczna. Oddzielała ją od paskudnych stworzeń, trzymających pochodnie. One przypominały nieco ludzi. Małych, czarnych, obrzydliwych ludzi. Jedno z nich uśmiechało się do niej, uśmiechem drapieżnika, który chce zastraszyć ofiarę. Ofiarę. Ale ona przecież nie była Wybraną. Ciało Wybranego zostało już wzięte. Nic więc nie powinno się jej stać. Prawda?
W drugim końcu pomieszczenia dostrzegła długi stół. Na nim ułożone było zaginione ciało. Paskudztwo z niepokojącym uśmiechem odwróciło się od niej i podeszło do stołu. Pochodnię oddało innemu, po czym klasnęło w dłonie. W wejściu do pomieszczenia pokazało się jeszcze jedno paskudztwo, niosące jakieś ostre, metalowe przyrządy. Ostrożnie podało je pierwszemu, najwyraźniej liderowi, które wzięło je w ręce z wielką czcią. Następnie obróciło się z powrotem w stronę ciała.
W następnej chwili Lidia poczuła wyraźne nudności. Odwróciła się, nie mogąc patrzeć na tę scenę. Odważyła się spojrzeć znowu dopiero po upływie godziny. Lider odkładał właśnie sztućce, a reszta wyglądała na nasyconych.
Dziewczyna przeczołgała na drugi koniec klatki, jak najdalej od nich. Nie wiedziała, co zamierzają z nią zrobić. Nie wiedziała, gdzie była. Nie wiedziała nic. Mogła jedynie stworzyć sobie iluzję bezpieczeństwa, trzymając się z dala. Iluzja została zniszczona, kiedy Lider postanowił podejść do klatki. Mimo, że Lidia siedziała skulona, paskudztwo znajdowało się idealnie na wysokości jej wzroku. Pomachało. Dziewczyna automatycznie odmachała. Lider skinął głową z ukontentowaniem. Wyglądało to jakby, chciał sprawdzić, czy Lidia jest w ogóle w stanie reagować jeszcze na jakiekolwiek bodźce.
Ku jej zaskoczeniu po chwili postanowił dać jej spokój i opuścił pomieszczenie wraz z większością. Zostało tylko jedno paskudztwo, trzymające pochodnie. Przyglądało się jej z wyraźnym zainteresowaniem w zdeformowanych oczach. W końcu podeszło do klatki. Odezwało się.
Z początku Lidia usłyszała tylko skrzek. Potem zaczęła rozróżniać dźwięki. Wreszcie rozpoznawać słowa. Potwór mówił w znanym jej języku. Pytał się, czy jest głodna Gwałtownie potrząsnęła głową. Paskudztwo nadal stało przed klatką. Wreszcie zebrała się na odwagę i zapytała, gdzie jest.
– Pod ziemią.
– Jak głęboko?
– W samym sercu.
– Ale przecież w jądrze muszą panować olbrzymie temperatury!
Potwór spojrzał na nią z politowaniem, a ona poczuła się jakby właśnie zawiodła jego skryte oczekiwania.
– Wątpisz w nas? Jesteśmy przecież waszymi bogami.
Dawno zakorzeniona w Lidii pokora kazała jej spuścić wzrok. Znajdowała się w obecności boga. Kogoś, na kogo ledwo dało się patrzeć.
Potwór zaśmiał się, jakby spodziewał się dokładnie takiej reakcji.
– Już się bałem, że wasza idealna Społeczność nie jest w stanie okazać szacunku swoim bogom. W nagrodę zdradzę ci sekret. Ta ziemia to nie twoja ziemia. Ten świat to nie twój świat. Zanurzyliśmy się w czasie.
– Jestem w przyszłości? Przeszłości?
– W środku.
– W teraźniejszości?
– W środku, tam gdzie nie ma zmian. Tak właśnie zostaliśmy bogami. Bez biegu czasu. Zawsze ze świeżą przekąską.
Na te słowa Lidia gwałtownie cofnęła się. Pręty wbijały się jej w plecy, ale ona nadal próbowała się odsunąć. Zapewne na plecach zostaną jej ślady.
– Kim wy jesteście?!
Potwór wyglądał na rozbawionego.
– Ludźmi. Ludźmi, którym się udało. Ludźmi, którzy się zmienili. Teraz wszystko jest dużo lepsze niż wcześniej. Łatwiejsze. A wiesz dzięki czemu? Dokładnie dzięki temu, co wy odrzuciliście.
Lidia miała ochotę podziękować bogom, że jej Społeczność uciekła. Potem przypomniała sobie kim byli bogowie. Ale nadal się cieszyła.
– Odrzuciliście i co dało wam życie.
Dopiero teraz zauważyła leżące w kącie worki. Znała ten materiał. Wiedziała, co to były za worki.
– To produkty. Stworzone naszą ręką. Naszym postępem. Wasza społeczność nie przetrwałaby bez nas. Nie powstałaby bez nas.
Potwór przekrzywił głowę
– My lubimy gry. A wy jesteście zabawni. I smaczni.
Lidia nie odrywała wzroku od worków. One były matkami jej ludzi. Zaadoptowały, wykarmiły ich i wychowały, kiedy jak dzieci uciekli z domu. Okazuje się, że trafili do sierocińca koszmarów.
Paskudztwo uśmiechnęło się do niej. W tym uśmiechu było coś… miłego.
– Co byś zrobiła, gdyby udało ci się wrócić?
– Nic.
Pierwszy raz od rozpoczęcia rozmowy „bóg” wyglądał na zaskoczonego.
– Nic. Nic? Zupełnie?
– Bo bym nie wróciła. Nie do nich. Odeszłabym z wioski. Poszłabym do domu.
„Bóg” teraz zupełnie nie nadążał za jej tokiem myślenia.
– Chcę iść do domu moich przodków. Przynajmniej nie będę żyła w ułudzie. Wszystko jest lepsze od raz zniszczonej iluzji.
„Bóg” wreszcie ją zrozumiał. Znowu się uśmiechnął. Znowu w uśmiechu nie było nic odrażającego.
– Być może nie będziesz musiała żyć w ułudzie.
Pokiwał głową i wstał. Pochodnię umieścił w uchwycie zawieszonym na ścianie i wyszedł. Najwyraźniej rozmowa została zakończona.
W miejscu, w którym stał przed klatką, leżał klucz. Akurat na tyle blisko, by Lidia mogła go sięgnąć.
Dwie minuty później opuściła przerażające pomieszczenie.
Gry bywają okrutne.
> Paskudztwo z nieustępliwym(nieustannym?) uśmiechem odwróciło się od niej
Nas, czytelników pytasz, jaki wyraz chcemy sobie wybrać? Zresztą obie formy są nie na miejscu. I po co te pogrubienia? Przejrzałeś to w ogóle przed wysłaniem?
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
Przepraszam. Przejrzałaś to w ogóle przed wysłaniem?
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
No, powiem że coś jest w tym opowiadaniu, jakiś potencjał. Jest pomysł, ale niestety bardzo słabe wykonanie. Dlaczego? Nadużywasz zaimków, bardzo dużo powtórzeń. Zdania nie zaczynamy od "że", "ale", "więc" itp. W tekście jest trochę nieścisłości typu: drzewa stoją - drzewa rosną! To roslina, nie budynek. Przyjrzyj się temu opowiadaniu jeszcze raz i popraw błędy. Nie jest źle, ale musisz jeszcze trochę nad tym tekstem popracować. I po co cudzysłowia?
>> Drzewo stało tam od zawsze. << --- drzewa nie stoją, lecz rosną (jak już wspomniałem), nie od zawsze. Bardziej od wielu wieków, od stuleci, od niepamiętnych czasów itp.
>> W samym środku ich małej wioski, wielkie, z powykręcanymi gałęziami. << --- zbędny zaimek i okropnie brzi to okreslenie powykręcane gałęzie, wiem o co Ci chodziło, ale nie to nie to słowo. Powykręcać to można śrubki lub coś z czegoś.
>> Wyższe od wszystkich domków na około i wszystkich innych drzew, jakie widziała.<< --- powtórzenia!!!
>> Lida była pewna, że wielu wędrowców mogłoby używać go jako drogowskazu. Gdyby przechodzili tędy jacyś wędrowcy. << --- również powtórzenia!
>> Wioska znajdowała się za daleko, by ktokolwiek ważył się do niej iść. Za daleko od wszelkiej cywilizacji. Ktoś musiałby mieć szczególny powód, by się tutaj udać. << --- powtórzenia!!!
To kilka przykładów. Może Ci pomogą. Nie chcę tutaj odwalać całej roboty za Ciebie, ale błędów masz sporo w całym tekście. Pozdrawiam
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Przede wszystkim, to test jest napisany strasznie topornym stylem. Brakuje mu płynności, przez co czyta się go ciężko. Konstrukcja zdań pozostawia wiele do życzenia, przykłady przedstawił Ci mkmorgoth.
Do tego dochodzi masa powtórzeń i błędów logicznych.
Co do fabuły, to pomysł był ciekawy, ale zawiodło wykonanie. Opis podziemnego świata nie wzbudza zainteresowania, a żyjące w nim istoty z kanibalistycznymi zapędami również nie robią wrażenia.
Ode mnie polecałbym Ci zapoznać się z prozą starych pisarzy Weird Fiction, którzy bardzo często opisywali zaginione przed wiekami lądy i podziemne jaskinie z żyjącymi w nich istotami sprzed wieków. MOżna się z tych opowiadań dużo nauczyć.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Drzewo rosło, a nie stało... Dalej nie czytałem.
Czytanie tego opowiadania, to strata czasu. Polecam powieść H. G. Wellsa "Wehikuł czasu". Podziemni ludzie to Morlokowie z tej powieści. Ale tamta książka, to arcydzieło. Pozdrawiam
.