- Opowiadanie: Kargreedium - Obowiązek

Obowiązek

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Obowiązek

 

Uśmiechnąłem się mimowolnie, gdy przez szpitalny plac przebiegło stadko rozkrzyczanych dzieci, na których czele dziewczynka niosła małe jagnię. Wiedziałem, że obecność zwierząt, a raczej bakterii znajdujących się na nich, mogło niekorzystnie wpływać na pacjentów, ale tak bardzo nie chciałem odbierać maluchom i ich opiekunom tych drobnych radości. W każdej chwili mogło zjawić się wojsko, by zniszczyć to wszystko, co tutaj mozolnie budowaliśmy.

 

Usiadłem pod jednym z niewysokich drzew, chroniąc w jego cieniu. Nieznośne południowe słońce zdawało się wysysać ze wszystkiego życie. Wyjątkiem jak zawsze była radosna smarkatertia. Mały ogród w środku szpitalnego kompleksu zdawał się być istnym rajem, ostoją w tym chylącym się ku upadkowi budynku. Wokół rosło wiele krzewów obsypanych dorodnymi, kolorowymi kwiatami, odurzającymi swoim słodkim zapachem przyciągającym owady, których brzęk unosił się w gorącym powietrzu. Była to jedna

z nielicznych chwil, gdy mogłem spokojnie odpocząć, nie bojąc się, że zaraz zostanę wezwany na oddział, ponieważ stan jakiegoś pacjenta drastycznie się pogorszył. Od ostatniego napadu minęło sporo czasu, więc wszyscy zdążyli dojść do siebie po tak ciężkich wydarzeniach. Lecz nadal gdzieś w oddali wisiała nad nami groźba kolejnego ataku. Nieustannie miałem wrażenie, że żyjemy z nożami przyłożonymi do krtani, a pomimo to nieudolnie staramy się żyć jakby te wszystkie okrucieństwa nigdy nie miały miejsca.

 

Kiedy zmierzałem w kierunku tego miejsca, byłem niesamowicie zrelaksowany. Pamiętam jak żartowałem w samolocie, a moich uśmiechów nie było końca. Radość rozpierała mnie, gdy została zaproponowana mi bardzo dobrze płatna praca lekarza na froncie. Boże, to był dla mnie prawdziwy cud, najpiękniejszy prezent jaki w życiu dostałem. Byłem pewien, że zdołam ocalić mojego syna, przyszpilonego do szpitalnego łóżka w ojczyźnie.

 

Gregory ma dwanaście lat, to istny diabeł o platynowych, niemalże białych włosach, niesfornie fruwających wokół jego roześmianej buźki. Już przy porodzie dał swojej matce nieźle w kość, a z biegiem czasu było tylko gorzej. Nawet na chwilę nie potrafił się uspokoić. Potem nagle wszystko się skończyło. Wylądował w szpitalu. Do teraz nie mogę uwierzyć, że ja jako lekarz, nie byłem w stanie dostrzec jego choroby przez tak długi czas, przebywając

z nim dzień w dzień. Nawet wtedy, gdy została wydana diagnoza, nie wierzyłem w jej prawdziwość. Złośliwa odmiana białaczki. Czułem jakby ktoś uderzył obuchem o moją głowę, a ja nadal byłem przytomny.

 

Z czasem zaczął coraz bardziej słabnąć, nam brakowało natomiast pieniędzy na drogie jak cholera leki. Jak to mówią współcześni filozofowie, stanęliśmy na życiowym zakręcie. Co gorsza nie mieliśmy czasu na zastanowienie się, w którą stronę chcemy iść, bo stan syna się pogarszał. I wtedy zjawił się u nas mężczyzna zupełnie nie przypominający wojskowego. Wyglądał na biznesmena w dobrze skrojonym garniturze i gładko zaczesanych włosach. Mówił o wyjeździe na front, leczeniu żołnierzy w jednej z baz, z których jednostki były rozsyłane na dalszy teren. Nic ryzykownego, myślałem. Będę przesiadywać w bezpiecznej bazie, raz na jakiś czas kogoś zszyję i po sprawie. Ale najważniejsze były pieniądze. Moje wynagrodzenie zupełnie wystarczałoby na kurację.

 

Nigdy tak bardzo się nie cieszyłem jak w tamtym momencie. Wizja uratowania syna była aż nazbyt realna. Jeśli miałoby to mu pomóc, oddałbym za niego życie bez wahania, więc bierny udział w wojnie nie wydawał mi się taki straszny.

 

– Panie doktor! – zakrzyknęło jedno z dzieci, machając w moją stronę drobną rączką. Odpowiedziałem na gest dość niemrawo wybity z moich rozmyślań. Już po tym jak opuściłem dom zrozumiałem, że nie będę w stanie postrzegać ludzi w ten sam sposób. Jakby ktoś wyssał ze mnie wszystkie pozytywne uczucia względem nich i przelał je wszystkie na mojego syna.

 

Już pierwszego dnia w tym miejscu przeżyłem wielki szok. Okazało się, że miałem opiekować się cywilami, w oddalonej o kilka kilometrów od bazy wojskowej wiosce. Miejsce, które służyło za szpital, doszczętnie zniszczone, wszędzie brud, gruzy. A pomiędzy tym wszystkim leżeli ludzie. Niekiedy były to już tylko dogorywające szczątki. To wszystko zdawało się być wyłącznie kadrem z jakiegoś przerażającego filmu, ale słodki, mdły zapach gnijącego mięsa skutecznie odpędzał ode mnie te myśli. Ale to działo się naprawdę. Umierający w gruzach ludzie, promienie światła wpadające przez dziury w ścianach i obecność śmierci.

 

Personel również był dla mnie zaskoczeniem. Dwie miejscowe kobiety pomagały nam w charakterze pielęgniarek, z nimi był jeszcze stary kardiolog. Całym zespołem dowodziła Susan, czarnoskóra pielęgniarka oraz niesamowicie silna kobieta, potrafiąca dać ci w twarz, gdy zaczynałeś panikować. Nawet jeśli byliście w środku operacji.

 

 

Praca była wyjątkowo ciężka w takich warunkach, w dodatku nieznośny upał doprowadzał mnie do szału, ale nie poddawałem się. Cały czas w mojej głowie unosił się obraz Gregorego.

 

Dopiero po kilku tygodniach wszystko oszalało.

 

***

 

W kącie pomieszczenia stało niewielkie, przenośne radio, z którego wydobywała się cicha muzyka mieszająca się z zdenerwowanym oddechem pacjenta. Siedział na plastikowym krześle, wpatrując się we mnie oczami wielkimi jak spodki, gdy podszedłem do niego bliżej ze strzykawką.

 

– Będzie tylko odrobinę bolało. – Zmierzwiłem małemu włosy, chcąc dodać mu otuchy.

 

Wyraźnie zacisnął małe piąstki na materiale wytartych spodenek.

 

– Zawsze tak mówicie… A potem nie ma się siły wstać, tak to boli. – Zacisnął usta z zaciętym wyrazem twarzy.

 

Zmarszczyłem brwi. Zawsze starałem się stosować środki przeciwbólowe i nigdy nie słyszałem nawet słowa skargi, dlatego słowa małego mnie zaskoczyły. Musiałem porozmawiać z resztą i wyjaśnić… tę sprawę, myślałem. Przecież jesteśmy tu by im pomagać, nie ich krzywdzić.

 

Błyskawicznie zrobiłem zastrzyk i wróciłem do szafki z wszystkimi lekami oraz sprzętami.

 

– Nie bolało… – bąknął zaskoczony zza moich pleców. Uśmiechnąłem się na to mimowolnie kącikiem ust.

 

– Przecież ci mówiłem.

 

Ciche uderzenie drzwi świadczyło o tym, że wyszedł z pokoju. Odetchnąłem z ulgą, opierając rozgrzane czoło o chłodne szklane drzwiczki. To był jeden z najgorętszych dni odkąd tam byłem i z trudem sobie radziłem z temperaturą.

 

Z przymkniętymi oczami wsłuchiwałem się w spokojny rytm mojego serca, pozwalając wirować myślą w głowie. Po chwili do spokojnych uderzeń dołączyło głośne dudnienie. Nie zwróciłem na to większej uwagi. Ktoś się i tak powinien tym zająć, cokolwiek to było. Dopiero wystrzał mnie przebudził. Gwałtownie odsunąłem się od półek, błędnym wzrokiem błądząc po pokoju, jakbym liczył na to, że źródło hałasu jest przy mnie. Zupełnie zdezorientowany wyjrzałem przez okno i wtedy zauważyłem grupkę żołnierzy przemierzających ogród z bronią w ręku.

 

– Co się do cholery dzieje? – szepnąłem do siebie, a zaraz potem rozległy się krzyki. Nie myśląc wiele, rzuciłem się w stronę drzwi.

 

Na korytarzu panował rozgardiasz większy niż kiedykolwiek, miejscowi w panice biegali

w kółko, wykrzykując coś w nieznanym mi języku. Bez ociągania ruszyłem między nich, starając się znaleźć kogoś kto wytłumaczyłby mi wszystko co się działo. Ale nikt nie słuchał. Wszyscy mieli w oczach bezgraniczną panikę i zdawało się, że nie da się ich wybudzić z tego transu strachu. Odgłos strzałów się nasilał, a większość ludzi zaczęła wybiegać z budynku.

 

– Wasi zaatakowali? – krzyknąłem do młodej dziewczyny, którą udało mi się pochwycić. Domyślałem się, że musiało dojść do czegoś takiego skoro byli tu wojskowi.

 

Odpowiedziała mi silnym uderzeniem w brzuch i wyszarpnęła się ode mnie. Teraz dopiero rozumiem, że to uratowało mi życie. Bo gdy zdezorientowany opadłem na kolana, trzymając się za pulsujące miejsce, zaczął się ostrzał. Hałas był przerażający. Co chwila słyszałem świst przelatujących naboi, które zdawały się dosłownie chybić mnie o kilka milimetrów. Wystrzały mieszały się z krzykiem ludzi. Dziewczyna, która mnie uderzyła nagle padła na ziemię, a na mnie poleciało coś ciepłego. Dopiero kuląc się na ziemi pośród ciał zrozumiałem, że była to jej krew, która teraz pokrywała biały kitel. Piekło trwało jeszcze kilka chwil, nim ktoś nie podniósł mnie na równe nogi silnym szarpnięciem. Powoli zaczynały do mnie docierać głosy.

 

– To lekarz, nie strzelać! – wrzeszczał ktoś, mocno trzymając mnie za ramię.

 

Nic nie rozumiałem. Zaciągnęli mnie do jakiegoś pomieszczenia, nie tłumacząc niczego. A ja nie pytałem. Cały czas miałem przed oczami upadające ciało dziewczyny.

 

Ktoś mnie przytulił i chyba wtedy się ocknąłem.

 

– Co tu się dzieje..? – wychrypiałem, dostrzegając przy mnie personel i kilku wojskowych. Susan ściskała moje ramiona nieprzerwanie.

 

Z jakiegoś dziwnego powodu nikt mi nie chciał odpowiedzieć, więc powtórzyłem pytanie.

 

– Rozkaz – odpowiedział krótko wojskowy, trzymając w pogotowiu pistolet.

 

– Ale czemu oni mieliśmy mordować swoich? – Spojrzałem zdezorientowany na Susan, lecz ta uparcie odwracała wzrok w inną stronę. Reszta robiła podobnie. – Przecież rebelianci nigdy nie zabijali swoich!

 

– Taki był rozkaz, proszę pana.

 

Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach. Nie było żadnych rebeliantów, przeszło mi przez myśl, a serce coraz szybciej zaczęło uderzać w piersi. Nie było ich. Nasi zwyczajnie ich rozstrzelali jak kaczki. Bez żadnego powodu.

 

– Pozabijaliście niewinnych ludzi – szepnąłem wgapiając się pustym spojrzeniem w ścianę. Nawet nie zauważyłem, kiedy szept przerodził się w krzyk. – Zabiliście niewinnych ludzi! Kobiety, dzieci, starych, którzy w życiu nie mieli broni w rękach! Oni teraz wykrwawiają się, a ty mi gadasz o cholernym rozkazie!

 

Złapałem za klamkę, chcąc wydostać się z tego przeklętego pokoju i pomóc tym, którzy jeszcze żyli. Ale dwóch wojskowych szybko zaciągnęło mnie znowu na środek pokoju. Wrzeszczałem ile było sił w płucach. Starałem się wyrwać. Coś mocno wbiło mi się w ramię. Wściekle spojrzałem na strzykawkę.

 

– Przeklęci mordercy – jęknąłem, gdy zaczęło brakować mi sił, a wszystko wokół zaszło mgłą. Potem była tylko ciemność.

 

***

 

Kilka tygodni po tamtym wydarzeniu dowiedziałem się, że nie był to jednorazowy incydent. To bestialskie mordowanie ludzi było tu czymś w rodzaju chorej tradycji. Co jakiś czas wpadali żołnierze, zabijali i przywozili innych. Co gorsza, wszyscy zdawali się pogodzić

z tym stanem rzeczy. Pojechałem nawet w tej sprawie do bazy, by porozmawiać z kimś. Musieli to zakończyć. Po prostu musieli. Ale nikt nie raczył poświęcić mi nawet chwili. Nikogo nie obchodziło zdanie jakiegoś medyka z walącej się rudery.

 

Gdy po raz kolejny doszło do tej masakry na moich oczach, zdecydowałem, że wyjadę. Nie mogłem zostać w tym miejscu, patrzeć na ludzi, pomagać im i później oglądać ich w kałużach krwi. Czułem się współwinny temu wszystkiemu, bo nie potrafiłem im przeszkodzić. Ale wiedziałem, że gdy będę znowu w kraju opowiem o tym wszystkim. Doniosę do prasy, telewizji. Burza medialna wokół tego wydarzenia na pewno byłaby w stanie zaprzestać temu wszystkiemu. Przecież wojna miała być pomocą uciśnionym, nie bestialską eskapadą, podczas której mordowano tych, co mieli być ratowani.

 

Lecz stojąc przed walącym się budynkiem „szpitala” doszło do mnie, że nie mogę się uwolnić z tego miejsca. Przecież Gregory potrzebował tych pieniędzy. Gdybym wrócił, bylibyśmy zmuszeni przerwać kurację, a to na pewno by mu tylko zaszkodziło. Dlatego wróciłem do tego przeklętego miejsca.

 

Każdy dzień sprawiał, że coraz bardziej pochłaniało mnie szaleństwo. Niekontrolowane napady lęku, dostrzeganie rzeczy, których normalny człowiek nie powinien nigdy widzieć

i myśli. Myśli nawiedzające mnie nocami były najgorsze. Wszystko zaczęło się od rozmyślania o tym co robi armia. Starannie analizowałem wydarzenia z każdego napadu. Przeżywałem to wszystko na nowo. Chciałem wiedzieć dlaczego robią coś tak strasznego. Ale później… Później owładnęła mną zupełnie szalona siła. Zastanawiałem jak to jest zabić człowieka. Wielokrotnie wyobrażałem sobie, że to ja sam podrzynam komuś gardło. Dokładnie obmyślałem każdą zbrodnię. Nie potrafiłem już patrzeć w ten sam sposób na pacjentów. Wielokrotnie badając tych schorowanych, chciałem zakończyć ich życie. Tłumaczyłem się przed samym sobą. Przecież chciałem im tylko ulżyć, żeby już się nie męczyli. Lecz doskonale wiedziałem, że to było kłamstwo.

 

A potem pojawił się On i już całkowicie zatraciłem kontrolę nad sobą. Dałem się pochłonąć temu przeklętemu miejscu.

 

***

 

Zaciągnąłem się głęboko dymem papierosowy opierając się łokciem o kontuar na korytarzu, służący nam za portiernię. Delektowałem się jedną z niewielu chwil spokoju w tym szemranym miejscu. A tych było coraz mniej. Ostatnimi czasy sytuacja między mieszkańcami pobliskiej wioski i armią stała się bardzo napięta, więc regularnie byliśmy odwiedzani przez wojsko. O dziwo, kiedy wzrosła częstotliwość „inspekcji” proporcjonalnie zmalała liczba zmarłych. Wszyscy mogliśmy sobie pozwolić na chwilę wytchnienia.

 

Westchnąłem cicho, przecierając zmęczoną twarz dłonią, bo znowu wydawało mi się, że widzę coś co nie powinno chodzić po ziemi. Chciałem już wrócić do domu i móc zapomnieć o tym piekle. Chociaż… Wiele nasłuchałem się o tym, że starzy wojskowi nadal mają koszmary z frontu. W nocy nieustannie przeżywają wszystkie wojenne tragedie na nowo i nie mogą wrócić do normalnego życia. Nieważne ile lat minie, oni nadal czują zapach przelanej krwi. Bałem się, że ze mną będzie tak samo. Co gorsza

 

– Przepraszam… Czy pan kieruje tym miejscem?

 

Drgnąłem gwałtownie na dźwięk głosu, których dochodził zza moich pleców. Prędko spojrzałem za siebie, mimowolnie zaciskając dłoń na materiale kitla. Rozluźniłem się dopiero, gdy zrozumiałem, że za mną stoi jakiś chłopak. Nie żadna nocna zmora czy żołnierz, ale zwyczajny nastolatek. Jesteś już tak rozkojarzony, że nie słyszysz nawet, jak ktoś do ciebie podchodzi to żałosne, skarciłem się w myślach, przywołując na usta delikatny uśmiech.

 

– Można tak powiedzieć. – Skinąłem głową, gasząc depcząc niedopałek, który wcześniej rzuciłem na ziemię. – Potrzebujesz czegoś czy może kogoś szukasz?

 

Uśmiechnął się z wyraźną ulgą. Przyjrzałem mu się z zaciekawieniem. Nie wyglądał jak większość miejscowych, tym bardziej nie przypominał żołnierza. Miał przerażająco bladą skórę co było wręcz niemożliwe przy tych warunkach atmosferycznych. Czarne włosy nieustannie przysłaniały wielkie, zielone oczy. Wyglądał dziwnie egzotycznie w tych stronach i nie zdziwiło mnie, że usłyszałem nieznany akcent jego głosie.

 

– Jestem od niedawna w tym miejscu i chciałem się rozejrzeć, ale chyba do tego potrzebna jest pańska zgoda.

 

Uniosłem brwi w niemym zdziwieniu.

 

-Nie rozumiem czemu ktoś chciałby zwiedzać budynek, który udaje szpital. – Chłopak wyraźnie się zmieszał. – Ale jeśli nie masz nic innego do roboty to proszę bardzo. Tylko postaraj się nikomu nie przeszkadzać – dodałem wielkodusznie.

 

Nie było sensu zabraniać mu tego, skoro i tak codziennie po korytarzach szwendali się bez celu mundurowi. On chociaż nie biegał z bronią na wierzchu.

 

– Nie jesteś stąd – powiedziałem w końcu, gdy chłopak nadal stał obok mnie i uparcie wgapiał się we mnie, nie odrywając wzroku chociażby na sekund. Swoją drogą, byłem ciekawy skąd wziął się w tych stronach i dlaczego szwenda się po okolicy skoro w każdej chwili mogło dojść do walk.

 

– Ojciec stacjonuje w pobliskiej bazie – wyjaśnił rzeczowo wzruszając lekko ramionami. – Przyjechałem tu z Rosji, by przyglądać się przyszłej pracy.

 

– Twój ojciec jest wojskowym?

 

– Dziennikarzem. Pisze relacje z frontu.

 

Skinąłem niemrawo głową. W końcu może ktoś powstrzyma ten cały obłęd, przemknęło mi przez myśl. Powoli ruszyłem w głąb korytarza, ale jeszcze na odchodne rzuciłem:

 

– Miło było cię poznać, gdybyś potrzebował pomocy, zgłoś się do mnie.

 

Wsunąłem ręce do kieszenie, ponownie uciekając w azyl własnych myśli. Przy okazji starałem się zignorować czarny kształt przenikający ścianę. Chyba powinienem pomyśleć

o jakichś środkach uspokajających. Najlepiej końskiej dawce. Kątem oka zauważyłem, że coś za mną podąża. Zacisnąłem wargi w cienką linię, zaczynałem się irytować. Wszędzie gdzie szedłem pojawiały się te cholerne monstra! Przyśpieszyłem kroku, ale zdawało mi się, że postać za mną zrobiła dosłownie to samo.

 

– Panie doktorze, czy pan przede mną ucieka?

 

Zatrzymałem się gwałtownie, a ktoś wpadł na mnie z rozpędu. Wpatrywałem się zdezorientowany na chłopaka, którego kilka chwil temu zostawiłem na korytarzu przy wejściu.

 

– Czemu za mną idziesz?

 

– Ja nie znam tego miejsca, więc pomyślałem, że jeśli pójdę za panem, nie zgubię się, bo pan przecież zna tu wszystkie zakamarki! – wyrecytował szybko, oblizując nerwowo wargi.

 

– Co..? – szepnąłem zupełnie nie rozumiejąc o co chodzi temu człowiekowi. Zachowywał się strasznie nietypowo.

 

Już otwierał usta, by coś powiedzieć, gdy przerwałem mu zirytowanym głosem. Mój ton mnie samego zaskoczył.

 

– Przecież miałeś nie przeszkadzać!

 

– Ale przecież nie robisz nic takiego, po prostu idziesz przez korytarz. – Nawet nie spostrzegłem, kiedy gładko przeszedł na „ty”. Poraziła mnie prostota jego słów. – Co za różnica czy ktoś ci przeszkadza w nic nierobieniu skoro nic nie robisz?

 

Otworzyłem usta, by już coś powiedzieć, ale nagle każde ze słów wydawało się być zupełnie nieodpowiednie. Żadne z nich nie było w stanie wyrazić tego co w tamtej chwili czułem. Albo po prostu sam nie wiedziałem co chcę nimi wyrazić. Nie myśląc wiele, ruszyłem w dalszą stronę, a on podążył w ślad za mną,

 

***

 

Od tamtego czasu Nathaniel, bo tak właśnie miał na imię syn dziennikarza, pojawiał się

w szpitalu codziennie. Wszyscy bardzo szybko przyzwyczailiśmy się do jego obecności

i przyjęliśmy go o naszej rodziny. Pomagał nam w opiece nad chorymi, niekiedy nawet udało mu się przemycić dla nas z bazy większe ilości niezbędnych leków, a to wszystko dzięki temu, że jego ojciec nadal przebywał w bazie.

 

Polubiłem tego dzieciaka, przypominał mi Gregorego, gdy się tak nieustannie uśmiechał. Motywowało mnie to do cięższej pracy i na krótki czas pomaganie ludziom zaczęłoprzynosić mi satysfakcję.Ale nie dane mi było się tym długo cieszyć. Omamy i częste koszmary osłabiły mnie na tyle, że często nie byłem w stanie nawet podnieść się z łóżka. Ciągle słyszałem zawodzenia dochodzące ze ścian, z których wyłaniały się czarne sylwetki dalekie od ludzkich kształtów. Nie ma nic bardziej żałosnego niż chory lekarz. W końcu zacząłem realnie myśleć o powrocie do domu. Wiedziałem, że rezygnacja z pracy i brak pieniędzy mogłyby zaszkodzić mojemu synowi, lecz ja już nie byłem w stanie wytrzymać tego co się działo w mojej głowie. Zatraciłem zdolność odróżnienia nocnych koszmarów od rzeczywistości. Jednak nadal walczyłem dla jego dobra.

 

Chociaż byłem na skraju przepaści z przepaską na oczach. Jeden niewłaściwy krok wystarczył, by pochłonęły mnie czeluści szaleństwa i już nigdy nie mógłby ujrzeć światła słońca. Kiedy już myślałem o własnym końcu pogrążony w niekończącej się gorączce, przybył czart i ofiarował swą pomoc. Kosztowało nie to jedynie wyzbycie się duszy. Mała cena za odciągnięcie mnie od krawędzi.

 

Przyszedł do mnie jak każdego dnia. Położył zimny okład na moim rozpalonym czole i swoim spokojnym głosem opowiadał o wszystkim co się działo przez ostatni czas w pracy. Nawet nie starałem się go słuchać. Już sama obecność Nathaniela koiła moje zszargane nerwy. Wieści o chorych pacjentach i świadomość, że nie jestem w stanie im pomóc, była najgorszą torturą. Lekarze są po to żeby pomagać, myślałem, więc dlaczego nie mogę wypełniać mojego obowiązku? W pewnym momencie chłopak zamilkł. Zapytałem się go, czy coś się stało. Ale nie odpowiadał przez dłuższy czas. Dopiero po kilku chwilach niezręcznej ciszy zaszeptał cicho:

 

– Mogę pana wysłać do domu.

 

Serce mi zamarło. Byłem pewien, że żartuje, ale pomimo to nadzieja niespodziewanie wykiełkowała w moim sercu. Tak bardzo chciałem uciec z tego miejsca.Wiedziałem, że jeśli go czy prędzej nie opuszczę wykończę się. Nathaniel mógł mnie wybawić, podarować powód, usprawiedliwienie dzięki, któremu bez wyrzutów sumienia wyrwałbym się z tego piekła. Chociaż nie wiedziałem do końca, jak chciał tego dokonać.

 

Jakby czytając mi w myślach, zaczął tłumaczyć swój pomysł. Ale z każdym jego słowem byłem coraz bardziej przerażony. Dziwnie nerwowy głos, oczy jaśniejące jakimś nienormalnym blaskiem i usta nieustannie drgające w zdenerwowanych uśmiechach, nadawały mu tylko bardziej szalonego wyglądu. On chciał, bym zabił dziecko. Nie mogłem uwierzyć w to co mówił. Wszystkie zdania brzmiały niczym bełkot chorego człowieka

i zacząłem się zastanawiać, który z naszej dwójki jest większym wariatem. Odmówiłem mu. Nawet nie chciałem myśleć o odebraniu komuś życia, bo moje myśli automatycznie wzlatywały ku Gregoremu. Musiałem wrócić, ale nie za taką cenę. Lecz on nadal naciskał. Nieważne ile razy prosiłem by przestał, on nadal rozpościerał przede mną wizję powrotu do domu i ucieczki od tych wszystkich okropności, które mnie prześladowały. Nie dawał za wygraną. W pewnym momencie, gdy już byłem zmęczony, bliski płaczu, nawet byłem skłonny się zgodzić.

 

Teraz, kiedy wspominam tamte moment, jeden z najtrudniejszych w moim życiu, nie trzymam do siebie urazy, że się wahałem. Zostałem postawiony między młotem a kowadłem. Moje cierpienie w zamian za życie syna lub jego śmierć i moje wybawienie. W dodatku z tym wszystkim łączyło się to niczemu winne dziecko, które w żaden sposób nie było powiązane

z tą sprawą. Nigdy przedtem nie byłem tak zagubiony. Zawsze myślałem, że byłbym w stanie się poświęcić niczym Jezus, oddać moje życie bez wahania, by uratować innych. Bardzo się myliłem. Strach przed własną śmiercią zupełnie mnie sparaliżował.

 

Powiedziałem mu, że się zastanowię. Chociaż obaj dobrze wiedzieliśmy, jaką podjąłem decyzję.

 

***

 

Chwiejnym krokiem przemierzałem kolejne wąskie uliczki pomiędzy starymi, wyglądającymi jakby zaraz miały się rozpaść domami. W powietrzu unosił się zapach moczu i słodka woń zgnilizny. Co gorsza silne powiewy wiatru niosły ze sobą piasek, który boleśnie drażnił moje oczy. Nawet jeśli starałem się osłonić przed nim twarz chustą, było to niemożliwe. Drobiny były dosłownie wszędzie.

 

Trudno mi było ocenić w jakim kierunku zmierzam, wszystkie drogi wydawały się być identyczne, a burza piaskowa dodatkowo ograniczała widoczność. Dlatego szedłem przed siebie, nie mając pojęcia dokąd zmierzam i gdzie mogę znaleźć dziewczynkę, o której wspominał Nathaniel. Cały czas nie wierzyłem w to, że to robię. Pistolet ciążył przypięty do spodni. Zdawało mi się, że wszystko mnie obserwuje. Kiedy ze ściany wyłoniła się pomarszczona twarz kobiety o kilku pustych oczodołach, nie byłem pewien czy to wyłącznie halucynacje. Zagryzłem wargę z uporem prąc przez labirynt, z którego czeluści wypływało coraz więcej potworów podążających za mną niczym cienie. Może to kara za to, że pozwalałem na to całe okrucieństwo, przemknęło mi przez myśl, gdy jakaś szponiasta łapa sięgnęła w moją stronę. Ledwie udało mi się przed nią uchylić. Skręciłem w prawo.

 

Coś za moimi plecami głośno ryknęło. Za bardzo bałem się odwrócić, by sprawdzić co to było, więc przyśpieszyłem. W głowie niemiłosiernie mi się kręciło i czułem mdłości, gdy dziwny odgłos się powtórzył. Nie miałem sił iść dalej. Wtoczyłem się do jednego z budynków pozbawionego drzwi, coś przeleciało ze świstem tuż obok mojej głowy. Ukryłem się za ścianą głośno dysząc. W uszach wyraźnie słyszałem przyśpieszoną akcję serce. Zimny pot spływał mi po karku jeszcze bardziej mocząc wilgotną koszulę. Ślepo wierzyłem, że jeśli uda mi się pozbyć tej małej dziewczynki, to ten cały horror rozpłynie się w powietrzu. Wszystko wróci do normy, jak za dotknięciem magicznej różdżki.

 

Zmęczony osunąłem się na ziemię powoli uspokajając oddech. To była samobójcza wyprawa. Gdy wyruszyłem z szpitala do wioski oddalonej o jakiś kilometr, byłem pewien dobrych myśli. Chociaż nie wiedziałem w jakim miejscu mieszka i jak wygląda ta dziewczynka, sądziłem, że jeśli ukryję ją jakimś bezpiecznym miejscu i przekażę Nathanielowi o jej śmierci, to zostanę odesłany do domu, natomiast ona ocaleje. Ale tym więcej o tym myślałem, tym bardziej byłem niepewny co do tego pomysłu. Obawiałem się, że jeśli chłopak dowie się o moim oszustwie, uniemożliwi mi powrót. Bałem się tego jak cholera. Nie mogłem w ten sposób ryzykować.

 

Na czworakach ruszyłem wzdłuż ściany, powstrzymując odruchy wymiotne. Co gorsza,

w powietrzu widziałem czarne odłamki unoszące się wokół mnie. Nagle uderzyłem o coś głową, ale nie był to beton czy resztki jakiegoś mebla. Uniosłem pół przytomny wzrok.

 

Przede mną stała dziewczynka w różowej, falbaniastej sukience i wpatrywała się we mnie ze zdziwioną miną, jakbym był wyjątkowo ciekawym zwierzęciem, o którego istnieniu dopiero się dowiedziała. Miałem niejasne przeczucie, że to właśnie niej miałem szukać. Wyciągnąłem rękę w jej stronę, nie bardzo wiedząc co tak naprawdę chcę zrobić. Wykonała lustrzany gest, uśmiechając się do mnie sympatycznie. Zetknięcie jej małej dłoni z moją, przyprawiło mnie

o silny dreszcz biegnący wzdłuż pleców. Nie byłbym w stanie zrobić tej małej krzywdy. Po prostu było to dla mnie nierealne, gdy wpatrywała się we mnie z takim niewinnym wyrazem twarzy. Gregor patrzył na mnie podobnie, gdy obiecałem mu, że go uratuję. Poczułem, że po policzkach spływają mi gorące łzy. Jak mógłbym komukolwiek odebrać życie?

 

Wystrzał pistoletu ogłuszył mnie na kilka chwil. W pierwszej chwili nawet nie byłem w stanie stwierdzić z której strony został oddany. Odruchowo zamknąłem oczy, kuląc się, jakby to miało mnie ocalić przed nabojem. Kiedy już je otworzyłem, nie było obok mnie dziewczynki, za to przede mną stał Nathaniel, wyciągając w moją stronę pistolet. Wpatrywał się ze mnie

z smutkiem wymalowanym na twarzy. Nie wiedziałem skąd się tu wziął i gdzie podziała się dziewczynka. Na widok broni w jego dłoni krew odpłynęła mi z twarzy. Chciałem uciekać, ale nie byłem w stanie zmusić nóg do ruchu. Bezradnie wpatrywałem się w lufę skierowaną

w moją stronę.

 

– Co z tego, że nie wykonałeś zadania? – zapytał cicho, uśmiechając się z obłędem w oczach. – Przecież pomimo chcesz zobaczyć synka, prawda?

 

Strzał sprawił, że wszystko zniknęło.

 

***

 

Kiedy się ocknąłem, pierwsze co udało mi się zaboserwować to schludny, szpitalny. Tak bardzo różniący się od tego, w którym zwykłem przebywać.. Nie rozumiałem jakim cudem znalazłem się

w tym miejscu. Nie mogłem sobie przypomnieć ostatnich wydarzeń. Odruchowo musiałem sprawdzić, gdzie trafił mnie Nathaniel, ale jak się okazało nie było nawet śladu po kuli. Za to odkryłem, że z trudem mogę poruszać jedną z nóg. Jakiś czas później dowiedziałem się, że do końca życia będę miał ograniczoną możliwość chodzenia. A to dlatego, że będąc w wiosce natknąłem się na budynek, w którym rebelianci przechowywali małe ilości ładunków wybuchowych. Na moje nieszczęście, jeden z ich został wysadzony, przez co budynek się zawalił. Podobno moja noga została przygnieciona przez betonową ścianę. Właśnie dlatego zostałem sprowadzony do kraju. To wydarzenie zostało dokładnie opisane przez rosyjskiego dziennikarza, który znajdował się w bazie niedaleko wioski.

 

 

Koniec

Komentarze

Uśmiechnąłem się mimowolnie, gdy przez szpitalny plac przebiegło stadko rozkrzyczanych dzieci, na których czele dziewczynka w rękach niosła małe jagnię. - A w czym miała nieść? W nogach, czy w plecaku?


Usiadłem pod jednym z niewysokich drzew, osłaniając się w jego cieniu. - dziwnie brzmi, napisałbym: chroniąc się

 

Miejsce, które służyło za szpital, doszczętnie zniszczone, wszędzie burd, gruzy. - brud?

 

Niekiedy były to już tylko dogorywające szczątki. To wszystko zdawało się być wyłącznie kadrem z jakiegoś przerażającego filmu, ale słodki, mdły zapach gnijącego mięsa skutecznie odpędzał ode mnie te myśli. To wszystko było realne. - powtórzenia

 

Na personel składały się dwie młode kobiety pochodzące z tego kraju i jeden starszy człowiek, którego przedstawiono mi jako kardiologa, chociaż daję głowę, że nigdy nie miał do czynienia z układem krążenia. - brzmi to jak informacja na tablicy ogłoszeń w przychodni lekarskiej.

 

Nie miałem iść sił dalej. - Master Yoda:)?

 

Kiedy się ocknąłem leżałem na łóżku w szpitalnym pokoju, a obok mnie stał bukiet kwiatów, to pierwsze co pamiętam. - mieszasz czasy.

 

Poza tym brakuje sporo przecinków, co czasami utrudnia lekturę. Sama fabuła również mnie nie porwała, a zakończenie raczej rozczarowało. Pisz dalej, zobaczymy, co z tego będzie. Może następny Twój tekst bardziej mi się spodoba?

Pozdrawiam

Mastiff

Okkkej, wszystko poprawione. Dzięki wielkię za wytknięcie błędów i opinię!

Swoją drogą, nie ukrywam, że przecinki to moja zmora i wyjątkowo za sobą nie przepadamy. :D

Nie ma sprawy, polecam się na przyszłość. Jeszcze niedawno robiłem mnóstwo błędów i nterpunkcyjnych, ale posiedziałem kilka dni ze słownikami i poradnikami i teraz jest znacznie lepiej.

Pozdrawiam

Mastiff

    Bohdanie, mogła nieść na ramieniu... Mogła niesć jagnię za głową, oparte o szyję. To dość znane  sposoby -- i stosowane  do dzisiaj.  

A no rzeczywiście. Przepraszam za faux pas, zupełnie o tym nie pomyślałem:).

Mastiff

Nadal nie wiem, co sądzić o Twoim opowiadaniu. Czytałem zaraz po jego pojawieniu się na stronie, przeglądałem rano, przeczytałem teraz... --- i nie wiem. Fantastyka wydaje mi się pretekstową --- ot, aby dało się tak zaliczyć tekst --- jednego z rozwiązań fabularnych nie rozumiem (zabijania pacjentów przez wojsko), z kolei główny problem bohatera wydaje mi się niezgorzej przedstawiony i rozegrany. Taki jakiś dziwny remis...

Pomysł uważam za dość interesujący, mimo kilku zastrzeżeń, ale realizacja pozostawia bardzo wiele do życzenia. Odniosłam wrażenie, że Autor pisał bardzo szybko, aby to, co pojawia się w głowie, nim z niej uleci, zostało natychmiast zapisane. Tłoczyło się mnóstwo myśli, Autor ledwo nadążał wystukiwać słowa, a napisawszy wszystko, niczego nie przeczytał. Stąd tak wiele powtórzeń, brakujących lub źle użytych wyrazów, nie najlepiej sformułowanych zdań, że o interpunkcji nie wspomnę. Na przyszłość sugeruję więcej cierpliwości przed opublikowaniem tekstu, niech opowiadanie trochę  poleży. Gdy Autor, po kilkunastu dniach, przeczyta swoją pracę, sam będzie w stanie dostrzec większość usterek.  

 

Usiadłem pod jednym z niewysokich drzew, chroniąc w jego cieniu. – …chroniąc się w jego cieniu.

 

Wyjątkiem jak zawsze była radosna smarkatertia. – Literówka.

 

Pamiętam jak żartowałem w samolocie, a moich uśmiechów nie było końca. – …a moim uśmiechom nie było końca.

 

przyszpilonego do szpitalnego łóżka w ojczyźnie. – …przyszpilony do szpitalnego… to nie jest powtórzenie, ale, według mnie, brzmi nie najlepiej.

Może: …przykuty do szpitalnego łóżka…/ …unieruchomiony w szpitalnym łóżku

 

Czułem jakby ktoś uderzył obuchem o moją głowę… –  …obuchem w moją głowę

 

Wyglądał na biznesmena w dobrze skrojonym garniturze i gładko zaczesanych włosach. – Ze zdania wynika, że mężczyzna był w gładko zaczesanych włosach.

Ja napisałabym: …i z gładko zaczesanymi i włosami.

 

…w jednej z baz, z których jednostki były rozsyłane na dalszy teren. – Nie podoba mi się dalszy teren.

Proponuję: …z których jednostki były rozsyłane dalej, w teren.

 

Jeśli miałoby to mu pomóc… – Ja napisałabym: Jeśli to miałoby mu pomóc

 

Całym zespołem dowodziła Susan, czarnoskóra pielęgniarka oraz niesamowicie silna kobieta, potrafiąca dać ci w twarz, gdy zaczynałeś panikować. – Zdanie sugeruje, że oddziałem dowodziły dwie panie – Susan oraz niesamowicie silna kobieta. Jeśli opis odnosi się do Susan, to wystarczy: …dowodziła Susan, czarnoskóra pielęgniarka, niesamowicie silna kobieta

 

Cały czas w mojej głowie unosił się obraz Gregorego. – Nie znam angielskiego, i nie chcę się wymądrzać, ale chyba napisałabym Gregory’ego.

 

Zacisnął usta z zaciętym wyrazem twarzy. – Ja napisałabym: Zacisnął usta. Lub: Powiedział z zaciętym wyrazem twarzy.

 

Przecież jesteśmy tu by im pomagać, nie ich krzywdzić.Przecież jesteśmy tu, by im pomagać, nie krzywdzić.

 

To był jeden z najgorętszych dni odkąd tam byłem… – …odkąd tu byłem

 

…pozwalając wirować myślą w głowie. – Wirowanie jedną myślą w głowie jest dość ryzykowne. Pewnie miało być: …pozwalając wirować myślom w głowie.

 

błędnym wzrokiem błądząc po pokoju… – Powtórzenie.

Może: …błędnym wzrokiem wodząc po pokoju…/ …błędnym wzrokiem patrząc na pokój

 

…zauważyłem grupkę żołnierzy przemierzających ogród z bronią w ręku. – Czy ogród miał rzeczywiście broń w rękach?

Proponuję: …zauważyłem grupkę żołnierzy z bronią w rękach, przemierzających ogród. Lub: …zauważyłem, że ogród przemierza grupka żołnierzy z bronią w rękach.

 

…wykrzykując coś w nieznanym mi języku. – Język był bohaterowi znany, ale niezrozumiały. Proponuję: …wykrzykując coś w swoim języku.

 

Wszyscy mieli w oczach bezgraniczną panikę i zdawało się, że nie da się ich wybudzić z tego transu strachu. Odgłos strzałów się nasilał, a większość ludzi zaczęła wybiegać z budynku. – Powtórzenia.

Może: …i odniosłem wrażenie, że niełatwo będzie ich wydobyć z tego transu. Odgłos strzałów nasilał się

 

…i wyszarpnęła się ode mnie. – …i wyszarpnęła mi się.

 

Co chwila słyszałem świst przelatujących naboi, które zdawały się dosłownie chybić mnie o kilka milimetrów. – Myślę, że nie można kogoś chybić.

Proponuję: Co chwila słyszałem świst naboi, które zdawały się przelatywać dosłownie o kilka milimetrów ode mnie.

 

Dziewczyna, która mnie uderzyła nagle padła na ziemię, a na mnie poleciało coś ciepłego. – Powtórzenie.

Proponuję: …a ja poczułem coś ciepłego.

 

Piekło trwało jeszcze kilka chwil, nim ktoś nie podniósł mnie na równe nogi silnym szarpnięciem. – Przecież ktoś go podniósł, więc czemu piszesz nie podniósł?

Proponuję: Piekło trwało jeszcze kilka chwil, aż ktoś, silnym szarpnięciem, podniósł mnie na równe nogi.

 

– Co tu się dzieje..? –  Bez kropek. – Co tu się dzieje?

 

– Ale czemu oni mieliśmy mordować swoich? – Czy lekarz jest jeszcze w szoku i zadaje takie dziwne pytanie?

 

Gdy po raz kolejny doszło do tej masakry na moich oczach… – „Ta masakra” nie mogła się powtórzyć. One są „jednorazowe”, każda następna nie będzie już „tą masakrą”.

Wystarczy: Gdy po raz kolejny doszło do masakry

 

Burza medialna wokół tego wydarzenia na pewno byłaby w stanie zaprzestać temu wszystkiemu. – Ja napisałabym: …byłaby w stanie zatrzymać/ powstrzymać to wszystko. Lub: …byłaby w stanie przeciwdziałać temu.

 

Lecz stojąc przed walącym się budynkiem „szpitala” doszło do mnie, że nie mogę się uwolnić z tego miejsca. – Źle zbudowane zdanie. …uwolnić się od tego miejsca.

Ja napisałabym: Lecz stojąc przed walącym się budynkiem „szpitala” zrozumiałem, że… Lub: Gdy stałem przed walącym się budynkiem „szpitala”, dotarło do mnie, że

 

Zaciągnąłem się głęboko dymem papierosowy opierając się łokciem o kontuar na korytarzu, służący nam za portiernię.Papierosowym

W jaki sposób kontuar może służyć za portiernię?

 

Co gorsza – podejrzewam, że tu miał być wielokropek – Co gorsza

 

…gdy chłopak nadal stał obok mnie i uparcie wgapiał się we mnie – Powtórzenie.

Może: …gdy chłopak nadal stał obok i uparcie wgapiał się we mnie

 

…ponownie uciekając w azyl własnych myśli. – Ja napisałabym: …ponownie uciekając do azylu własnych myśli. Lub: …ponownie kryjąc się w azylu własnych myśli.

 

Nie myśląc wiele, ruszyłem dalszą stronę… – Pewnie miało być: Nie myśląc wiele ruszyłem w swoją stronę

 

…i przyjęliśmy go o naszej rodziny. – Literówka.

 

…przypominał mi Gregorego – Jak we wcześniejszej uwadze.

 

…pomaganie ludziom zaczęłoprzynosić mi satysfakcję.Ale… – Brak spacji.

 

…by pochłonęły mnie czeluści szaleństwa i już nigdy nie mógłby ujrzeć światła słońca. – Literówka.

 

Kosztowało nie to jedynie wyzbycie się duszy. – Myślę, że powinno być: Kosztowało mnie to

 

Tak bardzo chciałem uciec z tego miejsca.Wiedziałem… – Brak spacji.

 

…i usta nieustannie drgające w zdenerwowanych uśmiechachUsta nieustannie – nie brzmi to najlepiej. Uśmiechy nie denerwują się.

Proponuję: …i usta bez przerwy drgające nerwowymi uśmiechami

 

…wzlatywały ku Gregoremu. – Jak wyżej.

 

Teraz, kiedy wspominam tamte moment – Literówka.

 

nie trzymam do siebie urazy, że się wahałem. – Ja napisałabym: …nie mam do siebie urazy

 

Pistolet ciążył przypięty do spodni.  – Nie wiem jak pistolet można przypiąć do spodni. Czy nie wystarczy, że pistolet ciążył?

 

Gdy wyruszyłem z szpitala… – …ze szpitala…

 

…byłem pewien dobrych myśli. – Myślę, że miało być: …byłem pełen dobrych myśli.

 

…i przekażę Nathanielowi o jej śmierci… – Myślę, że miało być: …i przekażę Nathanielowi wiadomość o jej śmierci

 

Ale tym więcej o tym myślałem… – Ale im więcej o tym myślałem…

 

Uniosłem pół przytomny wzrok.Uniosłem półprzytomny wzrok.

 

…że to właśnie niej miałem szukać– …że to właśnie jej miałem szukać.

 

Przecież pomimo chcesz zobaczyć synka, prawda? – Myślę, że miało być: Przecież pomimo wszystko chcesz zobaczyć synka, prawda?

 

Kiedy się ocknąłem, pierwsze co udało mi się zaboserwować to schludny, szpitalny. – Literówka. Poza tym nie umiem się domyśleć, co było schludne, szpitalne. Może korytarz?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jak dobrze, że jest regulatorzy ;) Mogę w spokoju przeczytać i nie rozpraszać się absolutnie niczym. 

Prokris, cieszę się, że moje istnienie sprawia sprawia Ci radość. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cieszę się, że mogłam ucieszyć, ciesząc się ;)

Nowa Fantastyka