- Opowiadanie: RudaDusza - Bezdomny

Bezdomny

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bezdomny

Bezdomny

 

Deszcz lał się z nieba strumieniami zawsze, gdy od Bram Niebieskich odpędzano Anioła, lecz tym razem rozpacz chmur była dużo większa. Pioruny oplatały młodego Stróża swymi ramionami, krzycząc w agonii i lamentując nad losem niedoświadczonego młodzieńca, a także jego ziemskiej podopiecznej. Wokół ciemnych oczu szatyna latało mnóstwo białych piór o imponującej wielkości, które przed chwilą uwolniono, pozbawiając buntownika skrzydeł.

Upadł…

Jego urząd, tak pieczołowicie sprawowany, został mu brutalnie odebrany, właśnie z powodu dokładności i sumienności w wykonywaniu jego najświętszych obowiązków – obowiązków Anioła Stróża, strzegącego rudowłosej dziewiętnastolatki.

Nie chciał się zgodzić na los, który zgotował jej jeden z apostołów Boga, który odebrał chorobę komuś, na kim tylko świętemu zależało. Jassey nie mógł się na to, ot tak, zgodzić.

 

*

 

Nad Gorzowem Wielkopolskim szalała burza, choć niewielu mieszkańców zwracało na nią większą uwagę. Piorunochrony i inne dziwaczne urządzenia dawały ludziom złudne poczucie bezpieczeństwa, toteż o tej porze spali spokojnie. Jedynie kilkoro małych dzieci i przezornych dorosłych z niepokojem spoglądało w niebo. Szkoda tylko, że ludzie potrafią jedynie patrzeć, a nie prawdziwie widzieć.

Na długiej ulicy, nazwanej imieniem Franciszka Walczaka, dużo więcej spojrzeń wlepionych było w niebo. Spojrzeń, które widziały, ale cóż z tego? Przecież nikt nie uwierzy na słowo mieszkańcom budynku specjalistycznego szpitala, z którego większość pacjentów była uważana za niezrównoważonych psychicznie.

W oknie na pierwszym piętrze budynku z daleka można było dojrzeć młodą kobietę, zwłaszcza dzięki płomiennorudym włosom i bardzo zielonym oczom, a także wyjątkowo bladej cerze. To jej spojrzenie było najbardziej uważne, pomimo jej tak zwanej „normalności”. Dziewczyna była wolontariuszką w szpitalu psychiatrycznym, w którym bywała bardzo często. Lubiła słuchać ludzi, postrzeganych, jako wyrzutków społeczeństwa. Może, dlatego że bywali oni zdecydowanie dużo ciekawsi niż jej rówieśnicy, choć i tych można było znaleźć w tym, omijanym z daleka, budynku. Wrażliwość nastolatków zamieszkujących ten szpital była wprost proporcjonalna do ich siły. Oni po prostu widzieli często zbyt dużo i byli zbyt bardzo bezradni, dlatego lądowali, wpierw u psychologa, a później u psychiatry, który orzekał, że dla ich własnego bezpieczeństwa należy umieścić ich w odpowiednim ośrodku – rzadko innym niż szpital psychiatryczny. Rodzina szybko o nich zapominała, bo to przecież wstyd, a Lilianna ich rozumiała. Była jedną z tych, którzy Widzą, a zarazem jedną z tych, którzy potrafią utrzymać potwory własnej wyobraźni na wodzy, Walczą.

Teraz zielone oczy Lilii wpatrzone były w cichą tragedię Jassey’ a, w tragedię, która co jakiś czas ukazywała się oczom Widzących i nie pierwszy raz oczom Lilki, choć pierwszy raz z tak bliska i tak wyraźnie.

Grymas bólu i bezradności wykrzywiał twarz pięknego sługi samego Boga. Okrutnie okaleczony przez demonicznego Archanioła – od wieków speca w jego profesji – pikował w dół, otoczony własnymi piórami, które splugawione krwią były teraz czymś, co tylko budziło w nim wstręt. Chuda sylwetka nie miała siły, żeby się ruszyć i jakoś zamortyzować czekający go upadek, a nikt z jego Braci, raczej nie kwapił się do tego, by mu pomóc. Zostaliby potraktowani tak samo jak on, więc jakim prawem miałby wymagać od nich takiego poświęcenia?

Nie wymagał.

Bezradność bolała Liliannę, która siedziała w gronie najwrażliwszych mieszkańców Gorzowa. Jej żałość powielona była jeszcze żalem w sercach wszystkich obecnych w świetlicowej sali. Widzący mieli o wiele zbyt ciężko…

Szkoda, że kolejny już Anioł, którego widzieli kończącego w ten sposób, był jej Stróżem. Szkoda też, że rudowłosa nastolatka nie miała o tym bladego pojęcia.

 

*

 

– Szybko!

Ze wszystkich stron rozlegały się podobne krzyki. Ludzie w białych lub czerwonych strojach, biegali w tę i z powrotem, próbując opanować, a następnie ugasić pożar, jaki ogarnął przyszpitalny, wiekowy park po uderzeniu potężnego pioruna, który nie tylko podpalił jedno z drzew, ale przepołowił je i zepsuł jeden z głównych bezpieczników prądu, przez co pół szpitala pogrążyło się w całkowitych ciemnościach.

Lila biegała w tę i nazad razem z pielęgniarkami i ratownikami medycznymi, próbując przydać się do czegoś, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Tak naprawdę szukała młodego szatyna o mocno okaleczonym ciele, który spadł tu wraz z elektryczną błyskawicą o potężnej sile. Żaden człowiek nie był w stanie przeżyć podobnego upadku, ale skoro chłopak spadł z Bram Niebieskich, była szansa na to, że nie rozpłynął się w Nicości.

Jej poszukiwania trwały długo i bezowocnie przez kilka godzin. Co chwila ktoś prosił ją o pomoc, ale niestrudzenie szukała, gdy tylko pomogła proszącym.

Brodzenie wśród drewnianych odłamków drzew, kałuż i deszczu coraz bardziej zaczynało ją męczyć, jednak nie ustawała. Była pewna, że aniołowi można jeszcze pomóc. I kiedy powoli zaczynała tracić nadzieję na odnalezienie Wygnańca żywego, spod jednej z grubych gałęzi wiekowego dębu, leżących na betonowym chodniku, wydobył się jęk pełen rozpaczy i bólu.

– Piotr! – wykrzyknęła młoda kobieta, szukając wzrokiem drugiego z wolontariuszy – niestety, nie tak hojnie obdarowanego umiejętnością widzenia jak ona. Była pewna, że on po prostu przybiegł tu, żeby pomóc przy pożarze, nieświadomy tragedii szatyna, który teraz leżał przygnieciony wielką gałęzią.

– Lilian?! Co się stało?! – odpowiedział krzykiem blondwłosy wolontariusz. Jego niebieskie oczy, wlepione teraz w rudowłosą kuzynkę zdawały się być pełne troski o tę dziewczynę. Od zawsze mu na niej zależało.

– Pomóż mi! Tu ktoś jest! – poinformowała, przekrzykując hulający wiatr i coraz odleglejsze grzmoty burzy. Wskazała ręką na potężną gałąź, modląc się w duchu, żeby nie było za późno. Gdyby Anioł umarł, rozpadłby się i zniknął na zawsze ze świata, w którym kiedykolwiek, ktokolwiek żył. Znalazłby się w Pustce, Nicości, bez możliwości powrotu z niej do normalnego życia. Żyłby ciemnością. Byłby samotnym. A ona nie mogła na to pozwolić. Wiedziała przecież, jak dokuczliwą może okazać się samotność.

– Ktoś jest pod gałęzią? – zapytał Piotr, ówcześnie podbiegając do dziewczyny. Kiedy skinęła głową, chłopak złapał za konar i uniósł go pół metra w górę tak, by Lilianna mogła wyciągnąć chłopaka spod drzewa. Muskularne ramiona Piotra nie mogły jednak długo utrzymać gałęzi, toteż Lila musiała się spieszyć, a jednocześnie uważać, żeby nie zrobić krzywdy Upadłemu. Dziewczyna delikatnie wyciągnęła szatyna spod konaru, w ostatniej chwili wydobywając jeszcze jedno z chuderlawych ramion, bo Piotrek upuścił konar.

Zdyszany blondyn usiadł na gałęzi, próbując uregulować oddech, który wyrażał, jak wiele wysiłku kosztowało go te kilka minut trzymania drewna w górze.

Tymczasem Lilianna sprawdzała wprawną ręką puls Anioła i próbowała stwierdzić, jak wielkie obrażenia spowodował Upadek, ale oprócz dwóch paskudnych, podłużnych ran na plecach i kilku fioletowych sińców, szatyn wyglądał na całego.

Po kilku sekundach wokół Lilii, Anioła i Piotrka zebrało się kilka osób, żeby po chwili przenieść nieprzytomnego szatyna do jednego z budynków szpitala.

 

*

 

 

Blade powieki chłopaka otworzyły się powoli, ukazując światu niesamowicie czarne oczy, które były ciemniejsze nawet od źrenic. Cichy oddech przyspieszył momentalnie, by po chwili przerodzić się w bezradny szloch.

Na dworze było już jasno, a delikatne letnie słońce rozświetlało ostatnie, rozpaczliwie walczące, mroki nocy. Po burzy nie został na niebie ślad, choć tego samego nie można było powiedzieć o ziemi, ale to się nie liczyło. Nic już się nie liczyło. Jassey przegrał nierówną walkę, choć już prawie udało mu się zapobiec losowi.

Z jednego z krzeseł stojących w sali zerwała się ruda dziewczyna i przysiadła na brzegu łóżka szpitalnego, na którym leżał teraz Upadły Anioł.

Upadły Anioł – na samą myśl o tym, dlaczego został wygnany sprzed Bram Niebieskich, aż go zemdliło.

– Cicho, cicho – szepnęła Lil, głaszcząc Anioła po bladym policzku. Całe szczęście, że przynajmniej rozumiał język, w jakim mówiła do niego ta ruda nastolatka. Gdyby musiał uczyć się kolejnego dziwnego języka, chyba wolałby Pustkę. Nauka polskiego była i tak wystarczającą katorgą. – Już w porządku – mruknęła, odgarniając mu z czoła ciemny kosmyk włosów. Plecy paliły go niemiłosiernie, przypominając mu bezlitośnie o wydarzeniach z poprzedniej nocy. Wiedział, że ból będzie mu towarzyszył już do końca marnego życia ludzkiego ciała, w które odziała się jego anielska dusza. Chciał być sam. Chciał cierpieć w samotności, a obecność rudowłosej nastolatki uniemożliwiała mu to skutecznie. Anioł nie był w stanie uspokoić się na tyle by dojrzeć w niej przyczynę swego bólu.

 

*

 

 

Ściszone szepty dwóch kobiet wybudziły Anioła z powierzchownego snu. Podały mu jakiś lek, żeby zasnął, chwilę po tym, jak się obudził, bo wyrażał „dziwne, masochistyczne skłonności”. Teraz przebudził się, bez jakiejkolwiek siły na ruszenie choćby ręką. Słyszał jak o nim rozmawiają, ale nie rozumiał słów zupełnie, jakby mówiły w obcym mu języku, a tak przecież nie było. Rozróżniał poszczególne słowa, ale miał na tyle zamroczone myśli, że nie wiedział jak złożyć w całość to, co usłyszał.

Nagle drzwi sali, w której leżał, rozwarły się lekko i do środka weszły owe dwie kobiety. Jedna była mu już znana – rudowłosa dziewczyna, która zdawała mu się dziwnie znajoma, jednak nie mógł sobie przypomnieć, skąd. Druga zaś, odziana była w biały, szpitalny fartuch, a na głowie przypięty do czarnych włosów biały czepek z czarnym paskiem po środku świadczył o jej roli.

– Znasz go, Lilian? – zapytała pielęgniarka, podchodząc do łóżka Anioła i przykładając dłoń do jego czoła, w celu sprawdzenia temperatury.

– Nie, ale widywałam go już wcześniej w parku. To jeden z bezdomnych – mruknęła dziewczyna, przysiadając na skraju posłania Upadłego. Martwiła się – to zrozumiałe.

– Wiesz, że on nie może się pałętać po dworze, jak już wypuszczą go ze szpitala – oznajmiła popularnie zwana „piguła”, zdejmując ze stojaka przy łóżku puste opakowanie po kroplówce. Zdawała się być obojętna, ale Lilianna dobrze wiedziała, że pani Sara przejmuje się losem młodego chłopaka bardziej, niż daje po sobie poznać.

– Wiem, zajmę się nim, gdy już go wypuszczą – odparła rudowłosa, odgarniając kosmyk włosów za ucho tak, by nie przeszkadzał jej, kiedy będzie uzupełniała trzymaną w dłoniach kartkę.

Jassey zmusił się do otwarcia powiek, czym oznajmił Liliannie, że już nie śpi. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i zaczęła wypełniać formularz niebieskim długopisem, który miał na ochronnej gumce wymalowaną wróżkę. To mu coś przypomniało.

Gwałtowny chust powietrza sprawił, że Anioł rozkaszlał się mocno.

To była jego podopieczna.

To była Lilian.

To był jego ból.

 

*

 

 

– Lilian?

Cichy, męski głos wyrwał rudowłosą dziewczynę z zamyślenia. Siedziała przy oknie, spoglądając na spustoszenie, jakie wykonała burza, a jakiego nikt nie zdołał jeszcze naprawić, jednak nie widziała przed sobą wcale przyszpitalnego parku. Jej myśli wciąż krążyły wokół własnych obietnic i braku środków na wprowadzenie ich w życie. Już od dłuższego czasu miała problemy z pieniędzmi, bo rodzice w końcu przestali się nią przejmować – skoro i ona nie przejmowała się nimi. Jej praca nie była dobrze płatna – można by powiedzieć, że była tylko niewielkim dodatkiem do tego, co dostawała od rodziców na comiesięczne utrzymanie z dala od jej rodzinnych stron, których nienawidziła z całego serca.

– Wszystko w porządku? – zapytał młody blondyn, nie doczekując się odpowiedzi od swojej kuzynki. Martwił się o nią coraz bardziej, a już zwłaszcza, odkąd większość swojego cennego czasu zaczęła spędzać w szpitalu, często nawet nie wracając do domu na noc.

Ciche westchnienie wyrwało się z jej spierzchniętych warg, a zielonkawe oczy podniosły się na dziewiętnastolatka. Nikły uśmiech rozświetlił jej twarz, jednak już po chwili wyraz zamyślenia wrócił na jej twarz.

– W porządku – odparła, wstając z parapetu i okrywając, śpiącą na fotelu pielęgniarkę, kocem. Czarnowłosa kobieta, przez kilka godzin siłowała się z rozbudzonymi i niespokojnymi pacjentami, którzy dzisiaj wyjątkowo dali jej się we znaki. Lilia złapała za swój plecak i gitarę w pokrowcu, po czym opuściła świetlicę szpitala psychiatrycznego, by nie obudzić rozmową śpiącej pielęgniarki. – Idę do tego bezdomnego, wiesz, do kogo. Dzisiaj powinien wyjść ze szpitala, a nie ma gdzie mieszkać – mruknęła Lilian, a Piotr szybko przegonił ją i zatrzymał się, zagradzając jej drogę. – No, co? – warknęła zniecierpliwiona, widząc jego surowe spojrzenie. Nie lubiła, gdy tak na nią patrzył. Wtedy zawsze zabraniał jej czegoś, a ona z zasady nie słuchała żadnych poleceń, ba, zawsze robiła im na przekór.

– Chyba nie chcesz zabrać go do siebie? – zapytał gniewnie młodzieniec, marszcząc zabawnie brwi. – Lilka! – wykrzyknął, widząc jej zdecydowanie, wypisane w zielonych oczach. Dziewczyna wyminęła go szybko, ówcześnie wyrywając się z jego uścisku, po czym szybkim krokiem zniknęła za rogiem. – Lilka, do cholery, ty nie masz, za co sama się utrzymać, a co dopiero was dwoje! – zawołał za nią i szybko podążył jej śladem, mając nadzieję, że zdąży ją złapać przed wejściem do sali ów bezdomnego.

Dziewczyna nie zatrzymała się ani na sekundę, a gdy weszła do sali Upadłego Anioła, zamknęła kuzynowi drzwi przed nosem, bezpardonowo lekceważąc troskę chłopaka.

Jassey spał. Spokojny oddech wypełniał salę, jako jedyny głośniejszy dźwięk. Naga pierś chłopaka, który wiekiem dorównywał Lilii, unosiła się i opadała miarowo, a opuszczone powieki potwierdzały fakt jego uśpienia. Delikatne rysy twarzy i błogi spokój rozrysowany idealnie na jego czole, dodawały mu uroku uśpionego dziecka, które ufa światu z jemu tylko przypisaną naiwnością i bezbronnością.

Nagle okropny kaszel zmącił spokój na twarzy Anioła, a oddech przerodził się w chrapliwy i pełen bulgotu odgłos zalewanych wodą płuc, który przerażał nawet najbardziej doświadczonego lekarza. Lilian jednak doskonale wiedziała, co ma robić – wieloletnie doświadczenie z astmą bywało w takich przypadkach pomocne. Bez szemrania podniosła chłopaka do pozycji siedzącej, bo sam nie mógł się podnieść, podała mu kilka warstw ligniny, która w szpitalu pełniła rolę chusteczek higienicznych tylko, że większych i wytrzymalszych. Krwawe splunięcie nie było niczym nowym, toteż rudowłosa nastolatka spokojnie pozwoliła Aniołowi oprzeć się o swoje ramię i uspokoić czerwony kaszel. Do sali wpadł Piotrek i otworzył okno, by dać pacjentowi odpowiednią dawkę świeżego, chłodnego, porannego tlenu, co spotkało się z dezaprobatą Lil, która aż za dobrze wiedziała, że chłodne powietrze plus naga skóra od pasa w górę u Anioła, mogła się równać bardzo poważnym zapaleniem płuc, więc zgromiła spojrzeniem kuzyna.

– Zamknij je! – warknęła, na jednym ramieniu przytrzymując kaszlącego wciąż chłopaka, a drugą ręką narzucając mu na nagie plecy, które za nic nie chciały się zagoić, szpitalną kołdrę, która była po prostu kocem obleczonym w poszewkę. Piotr wzruszył ramionami i posłusznie wykonał jej polecanie, bo to w końcu ona była po jakimś dziwnym kursie opieki przedmedycznej, czy coś. – Chcesz, żeby nabawił się zapalenia płuc?! – prychnęła rudowłosa dziewczyna, kiedy Anioł powoli odzyskiwał względną normę. Lilian wiedziała, jak wyczerpującym może być zapalenie płuc, zwłaszcza, że płuca obecnego w sali Upadłego Anioła raczej dobrze się nie miały, a ogólne rozstrojenie organizmu tylko świadczyło o tym, że do poważniejszej choroby nie trzeba mu dużo, wystarczy chwila nieuwagi.

– Chciałem pomóc – mruknął Piotr, zwiesiwszy głowę. Nie lubił sprawiać jej kłopotów nawet, jeśli chodziło o jakiegoś bezdomnego.

– Zastanów się następnym razem, Piotr, bo dobrymi intencjami to piekło jest wybrukowane – oznajmiła, pomagając Jasseyowi oprzeć się o ścianę tak, by oddychał bez wysiłku i mógł z nimi rozmawiać, jeśli będzie chciał. Następnie nalała do plastikowego kubeczka trochę wody, którą przyniosła tu wczorajszego ranka tuż przed zajęciami w szkole, i podała kubeczek Aniołowi. – Tylko ostrożnie, małymi łykami – poinstruowała, odgarniając mu z czoła kosmyk brązowych włosów. Odpowiedział jej nikłym uśmiechem, nie mając ochoty po raz kolejny zacząć dusić się własną krwią, co było niestety prawdopodobne, przy każdym, nawet najmniejszym wysiłku.

– Dziękuję – powiedział jedynie chrapliwym głosem, patrząc na rudzielca z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony, cieszył się, że to ona zajmuje się nim, ale z drugiej czuł się, co najmniej dziwnie, bo to on zawsze zajmował się nią.

– Nic takiego – odparła, uśmiechając się dobrodusznie. Wstała z łóżka i wyrzuciła, trzymaną w dłoniach ligninę, po czym rzuciła zniecierpliwione spojrzenie kuzynkowi, bo wiedziała, że ten chce jej coś powiedzieć, nie koniecznie miłego, czy odpowiedniego w danej sytuacji.

– Uważam, że nie powinnaś zabierać go ze sobą do domu. Nie znasz go – powiedział niebieskooki, wskazując głową na, chłepcącego wodę, chłopaka. Lilianna prychnęła niczym wściekła kotka i założyła ręce na piersi. – Lil, przecież ty nie masz, za co się utrzymać. Ja wcale nie chcę dla ciebie źle, ale… – zaczął, jednak jego kuzynka nie zamierzała dać mu skończyć.

– Gówno cię obchodzi, czy mam się, za co utrzymać, czy nie, jasne? – warknęła, gromiąc kuzyna wściekłym spojrzeniem. – Poradzę sobie, choćbym miała zacząć wynajmować pokój, a tobie nic do tego – oznajmiła, uświadamiając sobie, że jej koleżanka z klasy chce zostać w Gorzowie na wakacje i szuka miejsca, w którym mogłaby mieszkać.

– Lil, nie bądź uparta – jęknął Piotrek, rzucając bezdomnemu błagalne spojrzenie, jednak ten nie patrzył na niego, a na jego kuzynkę, z czymś przypominającym… podziw? Widząc to, kuzyn Lilianny zrezygnowany pokręcił głową. Nie było szans na przekonanie jego kuzynki do zmiany decyzji. Teraz to nawet pomóc sobie nie pozwoli.

*

– Wiesz, kim jestem – powiedział niespodziewanie Anioł, patrząc na rudowłosą dziewiętnastolatkę, która właśnie przyszła z ubraniami dla niego, oznajmiając mu, że wychodzi ze szpitala i przez najbliższy czas będzie mieszkał u niej, żeby dojść do odpowiedniej formy. Lilianna spojrzała na niego zaskoczona, po czym powoli skinęła głową. – I nawet nie zapytałaś, dlaczego mnie wyrzucili – mruknął Jassey, kręcąc głową z niedowierzaniem. Lilia zawsze była lekkomyślna, ale żeby do tego stopnia?

– To twoja prywatna sprawa – mruknęła, podając mu torbę z ubraniami, po czym uśmiechnęła się niepewnie i wyszła z pomieszczenia, chcąc dać mu chwilę na przebranie się w to, co udało jej się wyciągnąć od Piotra. Jassey był zdecydowanie chudszy niż kuzyn rudej, a podobny wzrost był tylko argumentem w ręku Lilki, która przez niemal godzinę przekonywała rówieśnika do oddania starych, za małych ubrań, dla wciąż tajemniczego „bezdomnego”.

 

*

 

 

Kiedy Jassey wszedł za rudowłosą Lilian do jej mieszkania, praktycznie od razu poczuł się jakby był w swoim własnym domu. Często odwiedzał to miejsce, niewidzialny dla ludzi, kiedy jeszcze miał skrzydła, gdy jego zadaniem było pilnowanie tej nastolatki i opieka nad nią. Tymczasem los zadrwił sobie z Anioła i odwrócił ich role, bo teraz to Lilianna była tą, która zajmuje się, a on był tym, kim trzeba się zająć.

– Rozgość się – uśmiechnęła się, wskazując dłonią na wnętrze mieszkania. Malutki salonik urządzony był na zasadzie kontrastu. Czarne meble rodem z dziewiętnastego wieku ustawione były na białym dywanie, który cały czas lśnił czystością, mimo że ostatni raz czyszczony był kilka miesięcy temu. Białe ściany upstrzone były w czarne zawijasy, które przywodziły na myśl skomplikowanie rosnącą roślinę, która na suficie miała swój kwiat o czerwonym zabarwieniu. Na ścianie naprzeciw drzwi było wyjście na balkon, na którym identyczne kwiaty, jak ten na suficie, właśnie zaczynały kwitnąć. Na ścianie po lewej stronie od balkonu wisiał piękny obraz, który namalował ojciec Lilianny. Ruiny zamku porośnięte lasem, który kojarzył się tylko z ogromną puszczą, zdawały się być przejściem do innego, na swój sposób utopijnego świata.

Każdy, kto po raz pierwszy widział mieszkanie Lilii, długo nie mógł wyjść z podziwu, jednak Jassey już to wszystko widział wcześniej, więc bez większych emocji przysiadł na skraju skórzanej kanapy, tuż przy szklanym stoliku do kawy, i rozejrzał się po salonie bez entuzjazmu.

Dziewiętnastolatka nie dała po sobie poznać, jak bardzo zaskoczyła ją jego reakcja, a raczej jej brak, i weszła do kuchni, która była zaraz obok salonu. Trzeba było przez nią przejść, żeby gdziekolwiek więcej się dostać.

Mieszkanie Lilii było duże, bo oprócz kuchni i salonu miało jeszcze trzy osobne pokoje i dwie łazienki – jedną obok salonu, drugą obok pokoi sypialnych. Mieszkanie było projektowane przez Włocha, więc nie było nic dziwnego w tym ułożeniu pomieszczeń, bo taki właśnie styl panował we Włoszech.

Lilianna wstawiła wodę na kawę, nasypała jedzenia dla kota i wymieniła mu wodę, po czym otworzyła okno i przygotowała dwa kubki z aromatycznymi ziarnami, które budziły ją każdego ranka do normalnego życia i funkcjonowania. Zajrzała też do lodówki i wyjęła kilka rzeczy, które nadawały się jeszcze do spożycia, po czym postanowiła coś z nich ugotować.

Stanęła przy blacie szafki i wyjęła deskę do krojenia, by posiekać na drobno znalezione w lodówce warzywa, kiedy nagle poczuła na biodrach delikatny dotyk dłoni, które lekko drżały, jak podejrzewała, od emocji lub z osłabienia. Lilia odwróciła się gwałtownie i stanęła twarzą w twarz z Upadłym Aniołem, który zajrzał głęboko w jej oczy. Już zaczynała żałować, że zabrała go do swojego domu, kiedy odsunął się szybko, czując jej przyspieszony oddech i słysząc okropne walenie serca, które biło w zastraszającym tempie.

– Nie bój się, po prostu chciałem sprawdzić, jak to naprawdę wygląda – powiedział Anioł odwracając wzrok i uśmiechając się na widok czarnej kotki, która właśnie spożywała codzienny posiłek.

– Jak, co wygląda? – zapytała ruda nastolatka, opierając się o blat szafki i próbując opanować drżące serce, które szamotało się w jej piersi jak koliber w klatce.

– Upadli nie stają się do końca ludźmi. Nie wszystko odczuwamy w ten sam sposób, co ludzie – mruknął Jassey, przykucnąwszy przy, niespokojnie zerkającej w jego stronę, kotce.

– Świetnie – prychnęła Lilia, odgarniając kosmyk włosów z czoła. – Uważaj, jest dość wredna, jeśli kogoś nie zna – dodała, wskazując na kotkę, po czym wyłączyła gotującą się wodę i zalała kubki. Pomieszczenie już po sekundzie wypełniło się aromatem pełnoziarnistej kawy, czarnej jak smoła na dachu Belzebuba i gorzkiej jak rozstanie z największą miłością.

– Ona mnie doskonale zna! Co, Persefono? – zaśmiał się szatyn, drapiąc kotkę za uchem, przez co sprawił, że zaczęła mruczeć zachęcająco.

– Ale… – zaczęła, patrząc na Jasseya oczyma pełnymi zdziwienia. Rozdziawiła usta, kiedy zobaczyła, jak kocica zaczyna sama ocierać się o palce Anioła, domagając się więcej uwagi i kolejnych pieszczot.

– Zdążyliśmy się poznać, kiedy bywałem tu jeszcze, jako twój Anioł Stróż – powiedział młody mężczyzna, spoglądając na Liliannę z rozbawieniem wypisanym na zbladłej twarzy i w roziskrzonych oczach. Lilii szczęka opadła.

Dziewczyna, przytrzymując się mebli, usiadła na jednym z trzech krzeseł w kuchni i pochyliła głowę ku ziemi, by łatwiej było jej oddychać i powstrzymać zawroty głowy. Astmatyczne płuca dawały o sobie znać zawsze w najmniej odpowiednim momencie, a teraz chyba stwierdziły, że czas brutalnie przypomnieć właścicielce o swoim istnieniu. Dziewczyna, w lekkim szoku, nie wiedziała, co ma zrobić, żeby przerwać bolesne skurcze przepony, była zupełnie skołowana, a oddech przychodził jej z coraz większym trudem. Czarna kotka miauknęła rozpaczliwie i wybiegła w popłochu z kuchni, a Jassey przyklęknął przed zielonooką i zajrzał jej głęboko w czarne źrenice, próbując uspokoić obraz jej duszy. Zapomniał, że nie ma już tak wielkiej władzy nad tym dziwnym tworem Boga.

Po chwili kotka wróciła do kuchni, w pyszczku trzymając inhalator, który już nie raz ratował życie jej pani. Granatowe urządzenie ze sprężonym wewnątrz lekiem szybko zostało przyciśnięte do warg rudej, po czym dziewczyna zaaplikowała sobie odpowiednią dawkę leku, wstrzymując go w płucach przez chwilę, by skurczone mięśnie odpuściły. Palce Lil zacisnęły się na dłoni Anioła i inhalatorze, który na całe szczęście przyniósł pożądany efekt. Po bladych policzkach młodej kobiety spłynęły dwie stróżki łez bezsilności i przerażenia tym, jak Bóg, w którego od dzieciństwa wierzyła, postanowił z niej zadrwić, zostawiając ją bez opieki Stróża, teraz stojącego z nią twarzą w twarz i wymagającego jej opieki. W jej sercu po raz pierwszy w życiu zrodziło się tak silne zwątpienie, a w jej oczach po raz pierwszy widać było tak ogromny zawód, jaki miał być w przyszłości źródłem jej kłopotów.

– Nie bój się – mruknął Jassey. Otulał ją spojrzeniem pełnym troski i zmieszania, co spowodowało jego lekkomyślne zachowanie. Wiedział przecież, jak dziewczyna może zareagować na tak nieostrożnie przekazaną nowinę. Nowinę o samotności jej duszy.

– Jak? – zapytała rozpaczliwie, zaciskając palce na skrawku własnej bluzki, tuż obok serca. Czuła jak te wybija bolesny rytm rozczarowania, które zaczyna zalewać jej duszę trucizną zwątpienia. Czemu to tak bardzo boli?

– We dwójkę. Zawsze raźniej – odparł, wzruszywszy ramionami. Tak naprawdę wcale nie miał planu na przyszłość, jednak czemu nie mieliby choćby spróbować? Przecież nie zaszkodzi im to, jedynie może pomóc. A jeśli będą działać razem… może uda im się coś osiągnąć?

Bóg nie będzie mógł bardziej go ukarać. Nie będzie też miał sposobu na odebranie mu tego, co już wie. Wspólnie z jej umiejętnościami i jego wiedzą mogą spokojnie ułożyć życie. Wystarczy odrobina zaufania i trochę nadziei. Wystarczy przyjaciel. Bo przecież Ludzie to Anioły bez skrzydeł, i to jest właśnie takie piękne, urodzić się bez skrzydeł i wyhodować je sobie.1

_______________________________________________

1 – cytat J. Saramago.

Koniec

Komentarze

Bez urazy, Autorze, ale znudziło mnie to opowiadanie. Do połowy jeszcze jakoś szło, ale potem było coraz gorzej. Takie to sztampowe trochę. Zakończenie też niczym mnie nie zaskoczyło.

Pozdrawiam

Mastiff

Przykro mi, ale powtarzam za Bohdanem: nuda. Ale może w kontynuacji coś drgnie?

Przykro mi, że Was znudziłam.

Kontynuacji nie będzie, więc raczej nic nie drgnie.

Z przykrością muszę powiedzieć, że jest to jedno z najsłabszych opowiadań, które przeczytałam w ostatnim czasie. Mimo, że Autorka miała jakiś pomysł, banalny, ale jednak, napisała historię nudną i błahą. W dodatki napisała ją bardzo źle. Pod każdym względem. To co wyłapałam, to tylko część usterek, albowiem rozproszona ilością błędów, nie byłam w stanie porządnie skupić się na tekście.  

 

…lecz tym razem rozpacz chmur była dużo większa. – Ta rozpacz chmur, grafomaństwem mi trąci. Podobnych zdań jest w opowiadaniu więcej.

 

Nie chciał się zgodzić na los, który zgotował jej jeden z apostołów Boga, który odebrał… – Powtórzenie.

 

Piorunochrony i inne dziwaczne urządzenia dawały ludziom złudne poczucie bezpieczeństwa – Jakie to inne dziwaczne urządzenia ma Autorka na myśli?

 

Przecież nikt nie uwierzy na słowo mieszkańcom budynku specjalistycznego szpitala, z którego większość pacjentów była uważana za niezrównoważonych psychicznie. – Skomplikowane i mało zrozumiałe zdanie.

Może: Przecież nikt nie uwierzy w słowa pensjonariuszy specjalistycznego szpitala, których większość uważano za niezrównoważonych psychicznie.

 

W oknie na pierwszym piętrze budynku z daleka można było dojrzeć młodą kobietę, zwłaszcza dzięki płomiennorudym włosom i bardzo zielonym oczom, a także wyjątkowo bladej cerze. – Wątpię, by z daleka można dostrzec kolor oczu, chyba że oczy jarzyły się na zielono. ;-)

Może: W oknie na pierwszym piętrze stała dziewczyna o bardzo zielonych oczach. Z daleka można było dostrzec jej płomiennorude włosy i wyjątkowo bladą twarz.

 

To jej spojrzenie było najbardziej uważne, pomimo jej tak zwanej normalności. – Powtórzenie.

 

Dziewczyna była wolontariuszką w szpitalu psychiatrycznym, w którym bywała bardzo często. – Powtórzenie. Poza tym wiemy już, że piszesz o szpitalu psychiatrycznym. Może: Dziewczyna pracowała tu jako wolontariuszka i przychodziła bardzo często.

 

Lubiła słuchać ludzi, postrzeganych, jako wyrzutków społeczeństwa. – …postrzeganych jako wyrzutki społeczeństwa.

 

Wrażliwość nastolatków zamieszkujących ten szpital… – Myślę, że w szpitalu raczej się przebywa, nie mieszka. Choć czasem jest to bardzo długi pobyt.

 

Oni po prostu widzieli często zbyt dużo i byli zbyt bardzo bezradni… – Powtórzenie. Ponadto …zbyt bardzo… –  to masło maślane.

 

Teraz zielone oczy Lilii wpatrzone były w cichą tragedię Jassey’ a, w tragedię, która co jakiś czas ukazywała się oczom Widzących i nie pierwszy raz oczom Lilki, choć pierwszy raz z tak bliska i tak wyraźnie. – Powtórzenie na powtórzeniu.

 

Okrutnie okaleczony przez demonicznego Archanioła – od wieków speca w jego profesji… – …od wieków speca w swojej profesji…

 

Jej żałość powielona była jeszcze żalem – Powtórzenie. Tu przestaję zwracać uwagę na powtórzenia, by nie dostać oczopląsu.

 

…po uderzeniu potężnego pioruna, który nie tylko podpalił jedno z drzew, ale przepołowił je i zepsuł jeden z głównych bezpieczników prądu… – Czy bezpiecznik był zainstalowany w przepołowionym drzewie? ;-)  

 

Brodzenie wśród drewnianych odłamków drzew… – Masło maślane. Czy drzewa mogą mieć odłamki / drzazgi inne niż drewniane? Może wystarczy: Brodzenie wśród połamanych i nadpalonych gałęzi…

 

Była pewna, że aniołowi można jeszcze pomóc. – Wcześniej Anioł był pisany wielka literą.

 

Lilian?! Co się stało?! – odpowiedział krzykiem blondwłosy wolontariusz. – Z Twojego zapisu wynika, że chłopak pyta, nie odpowiada.

 

Gdyby Anioł umarł, rozpadłby się i zniknął na zawsze ze świata, w którym kiedykolwiek, ktokolwiek żył. – Nie rozumiem tego zdania.

 

Na dworze było już jasno, a delikatne letnie słońce rozświetlało ostatnie, rozpaczliwie walczące, mroki nocy. – Skoro było już jasno i świeciło słońce, to o jakich mrokach nocy mówisz?

 

Ściszone szepty dwóch kobiet wybudziły Anioła z powierzchownego snu. Podały mu jakiś lek, żeby zasnął… – Rozumiem, że to był szpital psychiatryczny, ale żeby ściszone niewieście szepty podawały chorym leki, to już lekka przesada. ;-)

Powierzchowny, to m.in. niedbały, pobieżny, ogólnikowy, prowizoryczny, mało istotny – czy taki może być sen?  

 

...zaczęła wypełniać formularz niebieskim długopisem, który miał na ochronnej gumce wymalowaną wróżkę. – Ochronna gumka z wymalowana wróżką? Na długopisie? Czy to na pewno był długopis??? ;-)  

 

…a zielonkawe oczy podniosły się na dziewiętnastolatka. – Czy coś sprawiło, że oczy dziewczyny wyblakły? Na początku opowiadania były bardzo zielone.

 

Dziewczyna wyminęła go szybko, ówcześnie wyrywając się z jego uścisku… – …ówcześnie, czyli kiedy? Pewnie miało być jednocześnie.

 

…mając nadzieję, że zdąży ją złapać przed wejściem do sali ów bezdomnego. – …do sali owego bezdomnego.

 

Białe ściany upstrzone były w czarne zawijasy… – Białe ściany upstrzone były czarnymi zawijasami…

 

…które przywodziły na myśl skomplikowanie rosnącą roślinę… – Rośliny nie rosną w skomplikowany sposób. Mają korzenie w podłożu i koniec. Skomplikowana może być ich uprawa – nawadnianie, oświetlenie, dokarmianie, pielęgnacja, itp.

 

Lilianna wstawiła wodę na kawę […] przygotowała dwa kubki z aromatycznymi ziarnami, które budziły ją każdego ranka do normalnego życia i funkcjonowania. – Czy ona te ziarna gryzła i popijała wrzątkiem, czy tylko wdychała aromat ziaren? ;-)

 

…po czym wyłączyła gotującą się wodę i zalała kubki. – Chyba jednak gryzła te ziarna, skoro zalała kubki. ;-)  

 

Pomieszczenie już po sekundzie wypełniło się aromatem pełnoziarnistej kawy, czarnej jak smoła na dachu Belzebuba i gorzkiej jak rozstanie z największą miłością. – Teraz jestem już pewna, że nikt nie zawracał sobie głowy mieleniem kawy, i wdychał aromat „pełnoziarnisty”. ;-)  

 

…spłynęły dwie stróżki łez bezsilności i przerażenia… – Rozumiem, że jedna ze stróżek, czyli dozorczyń, pilnowała łez bezsilności a druga przerażenia. Taki koleżeński podział obowiązków. ;-)  

 

Otulał ją spojrzeniem pełnym troski i zmieszania, co spowodowało jego lekkomyślne zachowanie. – Kolejne zdanie, którego nie pojmuję.

 

Czuła jak te wybija bolesny rytm rozczarowania… – Co to jest te i w jaki sposób to te wybija bolesny rytm rozczarowania?  ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka