
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Albert
Tadeusz usiadł na ławce i wyjął z plecaka opasłe tomiszcze. Z szacunkiem położył je na kolanach. Pogładził obwolutę. Albert Einstein patrzył na niego podejrzliwie.
-Tylko ty mnie rozumiesz, co? – spytał Tadeusz. Albert milczał.
Był słoneczny, choć mroźny listopadowy poranek. Słońce nieśmiało przebijało się przez pożółkłe liście. Wesołe cienie figlowały na twarzach przechodniów, nadając im kuriozalny wygląd.
Tadeusz lubił ich obserwować. Przeważnie w czasie długiej przerwy, siadywał na środku kampusu uczelni i coraz to zerkał na studentów. Próbował odgadnąć co studiują i na którym są roku.
Jeszcze tylko dwa lata, pomyślał. Za dwa lata zostanie inżynierem i zacznie się prawdziwe życie. Kusiło go, żeby zostać na uczelni. Miał dobre stosunki z wykładowcami i gdyby chciał na pewno znalazłby się dla niego etat. On jednak miał inne plany. Chciał jak najszybciej wykorzystać masę wykutej teorii i przekształcić ją w praktykę. Energię w materię. Wtedy dokona się cud.
Zatarł dłonie, próbując się rozgrzać. Do barku stała z byt duża kolejka o tej porze. Może jeszcze przez wykładem zdąży kupić coś automacie. Ziewnął. Zdecydowanie należała mu się kawa. Ostatnią noc spędził nad biografią Kurta Gődela. Jego twierdzenie o niezupełności było konikiem profesora Marcinkowskiego. Tadeusz upatrywał w tym drogę do pozytywnego wpisu w indeksie. Sam matematyk też go interesował, ale bardziej przez jego powiązania z Einsteinem, którego prace były głównym powodem, dla którego Tadeusz znalazł się na Politechnice. Nie było to może bardzo oryginalne, jednak fascynacja umysłem mistrza, pozostała mu do dziś i nie tylko zamierzał zaznajomić się bardziej z jego dziełami, chciał wręcz przenieść je na wyższy poziom. W swym młodzieńczym szaleństwie, nie widział problemu w odrobinie pychy. Pewność siebie uważał za cechę zwycięzców, jednocześnie rozumiejąc wylewne spojrzenia jego kolegów z roku. Samo słowo koledzy, brzmiało dla niego dziwnie obco.
Miał dwadzieścia trzy lata, ciemne włosy do ramion i druciane okulary. Zdawał sobie z sprawę ze swojej aparycji i nie zamierzał nic zmieniać. Za kilka lat to od niego będzie zależała przyszłość tych wszystkich do koła, uważających go za dziwaka. Wtedy wróci do tematu dziwactwa. Teraz miał ważniejsze sprawy na głowie.
Otworzył książkę i odnalazł fragment zaznaczony czerwoną karteczką. Uśmiechnął się do siebie na myśl o obcowaniu z kolejną partią wiedzy, gdy nagle czyjś cień padł na pożółkłe strony. Odwrócił się i został oślepiony promieniami słońca. Przyłożył dłoń do oczu i dopiero wtedy zobaczył średniego wzrostu dziewczynę, uśmiechającą się od ucha do ucha. Nie zdziwił go jej porozciągany sweter, ani krótko obcięte włosy. Moda była dla niego czymś, jak pogoda. Wystarczyło mieć przy sobie parasol. Najbardziej zdziwiło go jednak to, że dziewczyna uśmiechała się do niego. Stała tuż obok i wierciła mu dziurę spojrzeniem, jak gdyby znali się od lat.
Szybko przeszukał swój banki pamięci, ale nie odnalazł w nim żadnej adnotacji jakoby wcześniej miał z nią styczność. Wyglądała na młodszą i nietutejszą. Może świeżynka z pierwszego roku. Na tyle nowa, że jeszcze nie wie, do kogo warto podchodzić, a kogo omijać szerokim łukiem.
-Cześć – powiedziała wreszcie. – Mogę się przysiąść?
-Tutaj ? – zdziwił się Tadeusz. Przytaknęła. Wzruszył ramionami, starając się nie okazać zainteresowania całą sytuacją.
-Super – ucieszyła się dziewczyna – ale mógłbyś się trochę przesunąć, bo mój drugi pośladek będzie zazdrosny.
Tadeusz zauważył, że usiadł centralnie, blokując każdą inną osobę, której przyszłoby do głowy się przysiąść. Co pan na to panie Freud, pomyślał. Dziewczyna powoli, nie spuszczając go z oczu usiadała obok. Czuł się nieswojo. Gdy się potem nad tym zastanawiał, denerwował go brak kontroli nad nagłymi emocjami, a nie samo zachowanie nieznajomej. Coś w niej było bardzo znajome, a zarazem strasznie odległe, lub w ogóle nie znane.
-Einstein co? – zaciekawiła się.
-Co?
Wskazała na książkę.
-Ahh, no no – wzrastający dyskomfort blokował mu struny głosowe.
-Jesteś mądralą? – spytała, lecz nie dała mu odpowiedzieć. – Wyglądasz na mądrale.
Sięgnęła po druciane okulary i zanim zdołał zaprotestować, założyła je sobie na nos. Parsknął śmiechem.
-Teraz jesteśmy sobie równi – oznajmiła. – Dwie mądrale.
-Oddaj – wyciągnął rękę. Powoli zdjęła okulary.
-Ty jesteś Tadeusz, prawda?
-Tak. Potrzebujesz notatek? – wydawało mu się to nagle bardzo oczywiste.
Pokręciła głową.
-Czy mogę ci pomóc w czymś innym? Nowa studentka? – strzelał na oślep.
Przyglądała mu się uważnie.
-Która godzina? – spytała wreszcie. Spojrzał na zegarek.
-Dochodzi trzecia – odpowiedział, ale dziewczyna nie wyglądała jakby była zainteresowana odpowiedzią. Wodziła wzrokiem po przechodniach.
-Znasz może Martę Kaczewską ? – spojrzała na niego badawczo.
-Nie, nie znam. – seria pytań zaczynała go denerwować, szczególnie, że do końca przerwy zostało dziesięć minut.
-Ciebie też nie znam – zauważył szorstko.
-Ale ja znam ciebie – uśmiechnęła się promiennie. – Jesteś fajnym gościem, choć trochę naburmuszonym – pogroziła mu palcem. – Musisz popracować nad kontaktami z ludźmi, wiesz?
-Po to przyszłaś? Podzielić się ze mną opinią otoczenia? Powiedz swoim znajomym, żeby lepiej poświęcili czas na przygotowanie się do egzaminu. Wtedy pogadamy.
Znów wydawała mu się nieobecna. Przyglądała się studentom.
-Co mówiłeś? – spytała drapiąc się po głowie.
-Nic – rzucił i ostentacyjnie przełożył kartkę z książki.
-Myślisz, że miał rację? – odezwała się cicho.
Podniósł na nią wzrok. Jego mina wyrażała zniecierpliwienie.
-Kto? – wycedził.
-No Albert. Teoria względności mówi, że możliwa jest podróż w czasie, ale tylko w przyszłość. Dwóch bliźniaków i tak dalej, nie? – machnęła ręką, jakby mówiła o czymś oczywistym.
-Ale działa to tylko w jedną stronę. A gdybyśmy chcieli się cofnąć w czasie?
Tadeusz zamknął rozdziawione usta. Nagle dziewczyna znów wydała mu się niezwykle interesująca.
-Znasz teorię względności? – spytał. Pokiwała głową.
-Tylko mi ona nie leży – odpowiedziała.
-A gdybym chciała się cofnąć w czasie?
Wybuchnął śmiechem. -To nie możliwe.
-No właśnie dlaczego? – zmrużyła oczy. Miała duże, brązowe oczy, które kontrastowały z bladą cerą.
-Według Newtona czas jest jak strzała – wyjaśnił Tadeusz – nie cofa się tylko leci do przodu. Sekunda na ziemi, jest równa sekundzie na Marsie. Czas leci nieubłaganie.
Pokręciła głową.
-No, ale to obalił już Albert. – Tadeusz nigdy nie śmiałby o mistrzu powiedzieć Albert. To tak jakby o Bogu mówić Boguś. Pewnych rzeczy się nie robi, nie ważne czy się w nie wierzy czy nie.
-Albert Einstein przedstawił czas jako rzekę. Rzeka ciągle płynie, ale ma też zakola i wodospady. Czas może płynąć wolniej lub szybciej, jednak nie możemy go cofnąć. – rozłożył dłonie.
-I ty też tak myślisz? A czarne dziury czy wormhole? – zdziwiła się. Zagwizdał ze zdziwienia.
-Ile masz lat? – spytał nagle
Nie odpowiedziała.
-Znasz teorię względności i wiesz o wormholach?
Zaczerwieniła się. Na jej bladej skórze wyglądało to jak erupcja wulkanu.
-Tata mi o tym opowiadał. To bardzo ciekawe.
-I co ci tata opowiadał o wormholach? – zaciekawił się Tadeusz.
-Że jest możliwe wygenerowanie takiej energii, aby zakrzywić materię i przebić się na drugą stronę, ale w innym czasie.
-Możliwe? – parsknął śmiechem. – Kim jest twój tata? Fantastą?
-Był profesorem na Wydziale Astrofizyki w Warszawie – odcięła się wyraźnie urażona.
-W Warszawie nie ma takiego wydziału – pomachał jej dłonią przed oczyma. – Coś ci się chyba pomyliło.
-Czyli jest to niemożliwe? – nie dawała za wygraną.
Założył ręce i przybrał poważną minę.
-Każda rzeka ma wiry. Teoretycznie, istnieje prawdopodobieństwo zawrócenia jej biegu, lub anomalii na tyle silnej, by wywarła wpływ na czas i przestrzeń.
-A widzisz… – wyrwało jej się, ale nie dał jej dokończyć.
-Nie mamy jednak dowodów, na to by myśleć, że byłby to czas, naszej rzeczywistości. Gdyby istniała możliwość powrotu w czasie, mogłoby dojść do paradoksu. Wyobraź sobie, że wpływasz na przeszłość tak, aby się nie narodzić. Natura dąży do równowagi. – rozłożył dłonie, jakby nie pozostawiał już miejsca na dalsze argumenty.
Dziewczyna była pogrążona w swoich myślach.
-Czyli, że nie jest to niemożliwe – powiedziała wreszcie – tylko nie rozumiemy, w jaki sposób miałoby się to odbyć i jakie siły by temu towarzyszyły.
Pokręcił głową.
-Wiemy, że teoria nie pozostawia miejsca na przypadek. Jeśli z równania wynika, że liczba znajduje się poza zbiorem możliwych wyników, to zawsze tam pozostanie. Prawa fizyki są niezmienne.
-Jesteś bardzo pewny siebie – wycelowała w niego palec.
Wzruszył ramionami. Był najlepszy na roku. Miał do tego prawo.
Do ich ławki podeszła inna studentka. Była szczupłą blondynką o nieskazitelnym makijażu.
-Którędy do dziekanatu? – zapytała, nie uraczając ich spojrzeniem. Tadeusz miał odpowiedzieć, że właśnie idzie w tamtym kierunku na wykład, gdy jego nowa towarzyszka położyła dłoń na jego dłoni. Poczuł dziwną więź. Coś między nimi iskrzyło tak bardzo, że nagromadzona energia postawiła mu włoski na rękach. Spojrzał jej w oczy i zapomniał o wykładach. Zapomniał o blondynce. Zapomniał o zbliżającym się egzaminie. Nie było w tym ani krzty erotyki, ale samo przyciąganie i spierające się dziko siły.
-Ktoś mi odpowie ? – spytała blondynka. Tadeusz machnął jej ręką w stronę pobliskiego budynku. Nawet to, zrobił z trudnością.
Blondynka parsknęła coś i odeszła. Zaczepiła kolejną osobę, ale dla Tadeusza przestała istnieć.
-Kilka set lat temu, czciliście piorun. Potem okazało się, że to tylko naturalny proces eliminacji napięcia w ładunkach elementarnych. Chwilę temu, atom był najmniejszą cząstką podziału materii. Teraz odkrywacie fizykę kwantową. Cała masa pytań bez odpowiedzi. Za kilka lat świat znów stanie na głowie. Zawyjecie z radości, bo znów będziecie uważali, że wiecie już wszystko. Czy proces poznania, nie byłby efektywniejszy gdyby podejść do niego z większą pokorą? Dlatego zawsze będziecie do tyłu z religią. Z jednej strony chcecie, żeby wszystko miało racjonalne wytłumaczenie, z drugiej jesteście sami tak bardzo irracjonalni. Doskonałość człowieka, spoczywa w błędach przez niego popełnianych.
Tadeusz słuchał ze zdziwieniem, jak ta smarkula prawi mu morały i nie miał ani siły, ani co gorsza argumentów, aby się z nią spierać. Chciał tylko tak trwać. Nagle nie był już samotny. Egzaminy były tylko drogą do celu, a nie celem samym w sobie. Miał przeczucie, że znajomość z tą dziewczyną sprawi, że przeniesie góry. Chciał jej zadać tysiąc pytań, jednak, jedyne co mu przyszło do głowy to dowiedzieć się kim była.
-Jak masz na imię?
-Natalia – odpowiedziała już cicho.
-Jak moja mama.
-Jak twoja mama – przytaknęła.
Siedzieli tak w milczeniu.
-Nie musisz iść na zajęcia? – spytała wreszcie. Spojrzał na zegarek.
-O cholera – podskoczył z miejsca.
-Idź i nie przejmuj się egzaminami.
-Skąd… – zająknął się. – Zobaczymy się jeszcze?
Wzruszyła ramionami.
-Zależy czy Albert miał rację czy nie.
Odszedł, nie wiedząc co powiedzieć. Zbyt dużo myśli i system się resetuje. Poszuka jej potem. Na pewno to zrobi. Była ważna. Nie wiedział dlaczego, ale czuł to każdą komórką swojego ciała.
Natalia została sama. Wiatr się wzmógł, więc skuliła się i obserwowała jak Tadeusz znikał w drzwiach szkoły.
Po chwili sięgnęła do torebki. Powoli wyjęła pogniecione zdjęcie. Rozprostowała je i mimo kilku zagnieceń bez problemu rozpoznała te same czarne, potargane włosy i druciane oprawki. Na jego twarzy jednak, pojawiło się więcej zmarszczek, a błysk w oczach przygasł. Wyglądał jak puste naczynie. Bez życia i emocji.
Obok stała naburmuszona blondynka. Ta sama, która poszukiwała dziekanatu. Wtedy, gdy jej pomógł, zobaczyła w nim coś, czego poprzedni partnerzy jej nie mogli ofiarować. Stabilność i kozła ofiarnego swoich wiecznych, życiowych problemów. Po kilku dniach byli parą, a chwilę później urodziła im się córka. Gdyby nie ona, nie doszłoby do ślubu. Natalia rozumiała to, ile razy patrzyła ojcu w oczy. Oddał za nią swoje plany na przyszłość, swoją karierę, marzenia i wreszcie życie. Nigdy nie dokonał przełomowego odkrycia. Musiał zajmować się małym dzieckiem, gdy jego matka zaliczała kolejnych wujków.
Dziewczyna pamiętała wieczne kłótnie, tłuczone naczynia i niemal namacalny żal unoszący się w domu. Nienawidziła go. Nienawidziła tego, że nim przesiąkła. Że zanim się zorientowała, stała się taką samą wyobcowaną skorupą.
Zastanawiała się czy ojciec miał rację. Co się teraz stanie? Czy zniknie?
Zniknęła.
Zapis dialogów kuleje, czasami nie wiadomo, kto wypowiada dane kwestie:
-Znasz teorię względności? – spytał. Pokiwała głową.
-Tylko mi ona nie leży – odpowiedziała.
-A gdybym chciała się cofnąć w czasie?
Wybuchnął śmiechem. -To nie możliwe.
Poza tym niemożliwe piszemy razem. Dość szybko zorientowałem się, kim jest Natalia, więc nie było elementu zaskoczenia, niestety.
Pozdrawiam
Mastiff
postacie trochę już wyświechtane. nieatrakcyjny, ale inteligenty student, dziewczyna fajna, bo się nim zainteresowała, naburmuszona blondynka - ładna, ale niesympatyczna. wstęp o listopadowym poranku - mam wrażenie, że czytałam coś takiego już milion razy.
pomysł z Natalią całkiem niezły.
ogólnie takie sobie.
"Do barku stała z byt duża kolejka o tej porze." - "zbyt"
"Może jeszcze przez wykładem zdąży kupić coś automacie." - zgubiłeś "w"
"Sam matematyk też go interesował, ale bardziej przez jego powiązania z Einsteinem, którego prace były głównym powodem, dla którego Tadeusz znalazł się na Politechnice." - A ja bym zrobiła tak: Sam matematyk też go interesował, ale bardziej przez jego powiązania z Einsteinem. Jego prace były głównym powodem, dla którego Tadeusz znalazł się na Politechnice. W ten sposób unikasz nadużycia "którego".
"-Tutaj ? – Zdziwił się Tadeusz. "
"-Super. – Ucieszyła się dziewczyna. – Ale mógłbyś się trochę przesunąć, bo mój drugi pośladek będzie zazdrosny."
"Tadeusz zauważył, że usiadł centralnie, blokując każdą inną osobę, której przyszłoby do głowy się przysiąść."- A nie można było napisać po prostu: Tadeusz zorientował się, że siedzi na środku ławki.
"Co pan na to panie Freud, pomyślał." - zapis myśli piszemy kursywą
"Dziewczyna powoli, nie spuszczając go z oczu usiadała obok." - I znów nadmierny opis przy zwyczajnej czynności. "Dziewczyna usiadła obok." - W zupełności by wystarczyło.
"-Einstein co? – Zaciekawiła się." - Jeśli po kwestii wypowiadanej nie występuje opis wypowiedzi, a kolejna czynność, piszesz, jakbyś zaczynał nowe zdanie. Prześledź dokładnie zapis dialogów (zapraszam do HP tam są bardzo czytelne porady, [temat na samej górze, zaakcentowany gwiazdką]), a już do tego nie nawiązuje ;)
"-Jesteś bardzo pewny siebie – wycelowała w niego palec.
Wzruszył ramionami. Był najlepszy na roku. Miał do tego prawo." - Z tego zdania wynika, jakby miał prawo do bycia najlepszym na roku, a nie do pewności siebie. Mógłbyś zrobić np: Wzruszył ramionami. Miał do tego prawo, był najlepszy na roku.
"Do ich ławki podeszła inna studentka. Była szczupłą blondynką o nieskazitelnym makijażu." - Do ich ławki podeszła inna studentka. Szczupła blondynka o nieskazitelnym makijażu. Ta dam i pozbywamy się zbędnego słówka "była". Poza tym dlaczego akcentujesz "inna studenta" skoro rozmówczyni Tadeusza wcale nie jest studentką? Inna dziewczyna brzmi bardziej logicznie.
Koniec uwag technicznych. Wszystko jest do poprawienia, więc nie martw się nadmiarem. Twój styl jest przyejmny, ładnie wszystko opisujesz, bez zbędnego lania wody. Kanoniczni bohaterowie wcale nie przeszkadzają, idealnie wplatają się w historię. Żywe, zręczne dialogi zastępują brak fabuły. Przy zakończeniu napięcie nieproporcjonalnie rośnie, naprawdę dobry efekt. Z tym, że za dużo dramatyzmu jak dla mnie. Wystarczyłoby uzasadnienie, jakoby Tadeusz poświęcił się rodzinie i porzucił zamiłowanie do nauki. Motyw matki - dupodajki jakiś taki tani. Nie pasuje mi do tej historii.
Mimo to tekst podoba mi się. Pamiętaj o popracowaniu nad dialogami. Jeśli przyłapię Cię na kolejnym tekście bez poprawek nie będę taka miła ;)
Pozdrawiam
Wiesz co, to chyba kanoniczność blondynki tutaj nie pasuje. Jest małowiarygodna, sam pomyśl, co niby taka blondynka - dupodajka robiłaby na politechnice? :D
Prokris, co do błędów to no wstyd się przyznać. Dziękuję za uwagi i faktycznie z wieloma się zgadzam. Dziękuję też za fajne podejście, na pewno mam dużo do przemyślenia. Co do fabuły, dramatyzmu itd to na 10 os. które przeczytały 2 stwierdziły, że nie czują dramatyzmu, 2 kolejne, że jest go za dużo, reszta nie miała do tego uwag, ale przyczepiła się do czegoś innego. Co osoba to inna opinia.
Usiądę do dialogów, bo to po błędach moja największa zmora.
Jeszcze raz dziękuję.