- Opowiadanie: madziiam - Anioł Śmierci

Anioł Śmierci

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Anioł Śmierci

Był mroźny styczniowy poranek, gdy go zobaczyłam. Siedziałam znudzona i niewyspana w biurze. W takich chwilach moim głównym zajęciem było oglądanie przez okno ruchu na ulicy. Z pokoju, w którym pracowałam miałam widok na ogromny plac, po którym przewijały się cały dzień tłumy ludzi. Tamtego dnia jednak był mały ruch. Dzień zapowiadał się pochmurnie, wiał mroźny wiatr. Ludzie ciepło ubrani przemykali w pośpiechu przed budynkiem urzędu. Dochodziła ósma, gdy zaczęłam powoli odpływać w krainę marzeń. Moje myśli jak zwykle popłynęły w kierunku któregoś z moich eks. Lubiłam przypominać sobie te miłe momenty spędzone we dwoje w sypialni. Napełniało mnie to dawką pozytywnej energii. Dziś po raz kolejny mój wybór padł ma Marka. Przez ostatnich kilka dni sporo o nim myślałam. Chociaż minął prawie rok od naszego ostatniego spotkania wspomnienie o tym co nas połączyło było bardzo świeże. Spotkaliśmy się raptem tylko kilka razy, ale każde z tych spotkań było niesamowicie namiętne i pełne energii. Gdy się poznaliśmy rok temu w barze od razu coś miedzy nami zaiskrzyło. Przez cały wieczór spoglądaliśmy sobie zalotnie w oczy. W blasku stojącej na stole świecy miał niezwykle głębokie spojrzenie. Jego ciemne oczy przeszywały mnie na wskroś. Po paru godzinach spędzonych na rozmowach i śmianiu się przy piwie w gronie znajomych wszyscy postanowiliśmy zmienić lokal. W tej chwili nie jestem sobie w stanie dokładnie nawet przypomnieć w jaki sposób obydwoje trafiliśmy do pokoju w hotelu, w którym Marek się zatrzymał. Siedliśmy na dużym łóżku, które zajmowało większą część pomieszczenia. Po krótkiej rozmowie, podczas której musiałam ze sobą mocno walczyć by się na niego nie rzucić i go nie pocałować, to on nagle się do mnie zbliżył, jedną rękę wplótł w moje rozpuszczone włosy, zaś drugą chwycił mnie w talii i przyciągnął do siebie. Gdy poczułam jego gorące usta na swoich ogarnęła mnie dzika rządza. On chyba czuł to samo, gdyż jego ręka z mojej głowy szybko powędrowała na uda i jednym płynnym ruchem położył mnie na łóżku. Przez tę krótką chwilę spojrzał na mnie i łobuzersko się uśmiechnął, a następnie znów namiętnie pocałował. Nigdy wcześniej nie przeżyłam czegoś takiego, nigdy wcześniej nie przeżyłam takiej nocy jak tamta. Czułam się jak podczas jednej z filmowych scen, gdy para aktorów popada w miłosny szał, opanowuje ich namiętność ponad wszelkie granice, a ich ciała łączą się w cudownym uniesieniu. Nasza namiętność rosła z każdą chwilą, a ręce błądziły po całych ciałach głodne nowych doznań. Nie wytrzymaliśmy w tym stanie długo. Zaczęliśmy się rozbierać. Ubrania latały po całym pokoju, gdy je z siebie, prawie że siłą, zdzieraliśmy. Mimo tej całej pasji i szybkości w rozbieraniu, Marek całował każdą część mojego ciała, którą akurat odkrywał. To było coś niesamowitego. Jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak podniecona, rozpalona i chętna na sex, zwłaszcza na sex z praktycznie obcą mi osobą.

Przeskoczyłam kilka minut i moje myśli zatrzymały się na momencie, gdy po zdjęciu mi stanika Marek przerzucił mnie ponownie na plecy. Złapał mi ręce w nadgarstkach i przytrzymał je nad moją głową. Jego wzrok był pełen szaleństwa i podniecenia. Oczy mu błyszczały, a jego przyspieszony oddech był rozkosznie gorący. Pocałował mnie głęboko w usta, by po chwili przenieść się niżej i całować moją nagą pierś. Po kolejnych kilku sekundach złapał moje uwięzione nadgarstki w jedną dłoń, a drugą zaczął energicznie pieścić pierś, którą jednocześnie całował.

Uwielbiałam wspominać tę chwilę, chwilę w której byłam jednocześnie kompletnie bezbronna, gdyż leżałam pół naga i lekko skrępowana, a on przejął całkowitą kontrolę nade mną, a jednocześnie czułam cudowne ciepło rozlewające się powoli po moim ciele, błogą przyjemność i całkowite bezpieczeństwo. W tej jednej chwili zniknął cały świat wokół, nic się już nie liczyło poza mną i nim. Było idealnie.

Chociaż w biurze było dość chłodno nagle zrobiło mi się gorąco na wspomnienie tamtej chwili. Czułam, że oblał mnie rumieniec, gdyż policzki strasznie mi płonęły. Serce zaczęło mocniej bić i poczułam pulsowanie krwi między ciasno w tej chwili zaciśniętymi udami. I to właśnie w tej chwili mój wzrok spoczął na jakimś punkcie za oknem. Potrzebowałam sekundy by się ocknąć z zamyślenia i zrozumieć na co patrzyłam. Moją uwagę przykuł jakiś przechodzień. Był ubrany w czarny płaszcz, który sięgał mu mniej więcej do połowy uda i czarne spodnie. Pod rozpiętym płaszczem widniała śnieżnobiała koszula. W pierwszej chwili pomyślałam, że pewnie jest jednym z pracowników naszego urzędu, jednak coś mi w nim nie pasowało. W tym momencie wiatr zawiał mocniej i lekko rozchylił płaszcz nieznajomego. Ujrzałam wtedy, że koszule ma rozpiętą pod szyją, aż do połowy mostka, a kołnierzyk mocno postawiony do góry. Wyglądał wprost niesamowicie i na pewno nie był urzędnikiem. Był wysokim brunetem o wyraźnych rysach twarzy. Idealnie ogolony. Włosy miał postawione do góry, w lekkim nieładzie, co dodawało mu uroku. Miał pewny siebie, silny chód. I chociaż szedł powoli trzymając ręce w kieszeniach płaszcza, wyglądał tak jakby nikt nie był w stanie go zatrzymać ani powalić. Każda dziewczyna, która go mijała odwracała się za nim, jednak on na żadną zdawał się nie zwracać uwagi.

Nagle się zatrzymał i odwrócił głowę w moją stronę. Nie rozglądał się. Od razu spojrzał prosto w moje okno, prosto w moje oczy. Przeszły mnie dreszcze. Chciałam odwrócić głowę, ale nie mogłam się zmusić by przestać na niego patrzeć. Było w nim coś hipnotyzującego, coś, co sprawiło, iż moje serce zaczęło w tej chwili walić jak oszalałe, zaś w głowie pojawił się jakiś odległy głos, który krzyczał „Odwróć się! Przestań na niego patrzeć!” Jednak ja czułam, że muszę patrzeć, że muszę do niego podejść, a jeśli tego nie zrobię to zaraz umrę. Głos w mojej głowie bijący na alarm stawał się coraz bardziej stłumiony, coraz bardziej odległy, ale wciąż intensywny. Potężnymi uderzeniami, jakby młotka, próbował się przedostać do mojej świadomości. Mimo to pragnienie podejścia do tajemniczego mężczyzny, dotknięcia go, stawało się z każdym ułamkiem sekundy coraz mocniejsze. Byłam pewna, że jeśli w tej chwili nie ruszę w jego kierunku, to moje rozszalałe serce lada chwila wyrwie się boleśnie z piersi i samo ruszy ku niemu. Minęła sekunda. Postanowiłam – idę! Nie myśląc wstałam z krzesła, wyciągnęłam rękę do okna i złapałam za rączkę by je otworzyć. Przekręciłam ją w bok i pociągnęłam ku sobie. Moje serce biło w tej chwili chyba z szybkością 250 uderzeń na minutę, jednocześnie z podniecenia, że zaraz będę przy nim, a jednocześnie z opanowującego mnie strachu. Uchyliłam okno. Poczułam na ręku powiew mroźnego wiatru. Na mojej rozpalonej skórze było to tak, jakby mi ktoś rozciął rękę zimnym ostrzem. Jednak ten ból był dziwnie przyjemny. Otworzyłam okno szerzej. Serce znów przyśpieszyło. Waliło już jak oszalałe. Zaczęłam szybciej oddychać. Zimne powietrze wdarło się brutalnie przez usta do gardła, krtani i tchawicy, aż do płuc. Chociaż trwało to ułamek sekundy czułam każdy centymetr jego wpływu we mnie. Po chwili poczułam przyjemny chłód już na całym ciele. Ciągle patrząc nieznajomemu mężczyźnie prosto w oczy uniosłam prawą nogę i postawiłam ją na pudle z papierem do ksero, które stało tuż pod oknem. Przeniosłam na nie swój ciężar ciała. Oderwałam lewą nogę od ziemi i…

– Co ty wyprawiasz? – Z transu wyrwał mnie podniesiony głos Katie, koleżanki, która pracowała ze mną w pokoju.

Znieruchomiałam. Serce mi stanęło, a płuca przestały się napełniać powietrzem.

– Hej!? Nat! – Tym razem jej głos był bliższy i głośniejszy. Poczułam jej rękę na moim ramieniu. Była taka obca i ciężka.

Mrugnęłam i w tej chwili moje serce znów ruszyło i nabrałam powietrza do płuc. Tym razem nie było to przyjemne odczucie. Chłód rozdarł się wewnątrz mnie, tak jakbym wraz z powietrzem wdychała całą masę ostrych szpilek. Bezsilnie osunęłam się na krzesło stojące tuż za mną. Katie złapała za oparcie i obróciła je o 180 stopni. Jej twarz znalazła się dość blisko mojej. Była trochę wystraszona, ale w tamtej chwili nie mogłam zrozumieć czemu. Miałam kompletną pustkę w głowie. Przez chwilę zaczęłam się nawet zastanawiać jak się nazywam. Nie mogłam tez sobie przypomnieć co się działo przed chwilą. Wyraz twarzy Katie zmusił mnie do wyduszenia z siebie w końcu jakiś słów. Otworzyłam usta, ale jedyne co udało mi się wypowiedzieć to było słabe i niepewne:

– Co?

– Po co u diabła wchodziłaś na okno? – spytała drżącym głosem.

– Na okno? – powtórzyłam za nią zdziwiona i dopiero wtedy uderzył mnie natłok wspomnieć z ostatniej minuty.

Szybkim ruchem się odwróciłam i spojrzałam za okno. Przebiegłam wzrokiem cały plac, lecz już go tam nie było. Dla pewności wstałam z krzesła i wychyliłam się przez wciąż otwarte okno, ale nadal go nigdzie nie widziałam. Poczułam jak Katie łapie mnie jedną ręką za ramię, a drugą za biodro i ciągnie do tyłu. Znów opadłam na krzesło. Spojrzałam na nią. Na jej twarzy malował się gniew i zaniepokojenie. Zrobiła krok w stronę okna i je głośno zamknęła.

Zaczęła ogarniać mnie panika, a serce, które już zaczynało spokojnie bić znów przyśpieszyło. Jedyną rzeczą o której byłam w tamtej chwili wstanie myśleć, było to, że mogę go już nigdy więcej nie zobaczyć. Nie zobaczyć już nigdy więcej jego oczu. Oczu… tych… I nagle do mnie dotarło, że chociaż tak długo na niego patrzyłam, wprost w jego magnetyczne oczy to tak naprawdę nawet nie wiem jak wyglądał, poza pobieżnym opisem z pierwszej chwili gdy go ujrzałam.

– Kto jak wyglądał? – spytała Katie wciąż stojąca obok mnie.

Musiałam chyba nieświadomie wypowiedzieć moje myśli na głos. Spojrzałam na nią. Miała zmartwioną twarz. Idealnie wyregulowane brązowe brwi ściągnęła ku sobie i nerwowo przygryzała dolną wargę. Zawsze tak robiła, gdy się czymś mocno przejmowała.

– Nat. Co się stało? – Jej głos był zatroskany. – Strasznie zbladłaś. Dobrze się czujesz? – Wpatrywała się wytrwale w moje oczy, a ja nie wiedziałam jak jej powiedzieć co się przed chwilą wydarzyło.

– Wszystko … wporządku – wydusiłam z siebie.

– Nie wygląda na to – zaoponowała i przyłożyła dłoń do mojego policzka. Jej brwi jeszcze bardziej się ściągnęły. – Jesteś rozpalona – powiedziała.

– Coś ty. – Zabrałam jej rękę z mojej twarzy – Przestań gadać głupoty. Nic mi nie jest.

– Jasne. A to, że cała płoniesz jest spowodowane podnieceniem… Przestań mi kochana wciskać kity, że nic ci nie jest. Mam dwójkę dzieci, więc wiem jak wygląda gorączka.

– Katie, proszę cię. Ja tylko… Po prostu… Oj! Nic mi nie jest!

Położyłam ręce na jej ramionach i lekko ją odepchnęłam od siebie. Wstałam i się mocno do niej uśmiechnęłam.

– Widzisz? Jest ok – stwierdziłam ostro. Jednak trochę przedwcześnie, gdyż zaraz po wypowiedzeniu tych słów zakręciło mi się w głowie i zrobiło czarno przed oczami. Wyksztusiłam z siebie ciche – ojej – i z powrotem opadłam na krzesło.

– Może lepiej weź sobie dziś wolne – powiedziała podchodząc do swojego biurka i otwierając szufladę tuż pod blatem. – Masz – nachyliła się przez nasze złączone stoły i położyła przede mną wniosek o urlop zanim zdążyłam zaoponować. – Marsz do domu, bo jeszcze mnie tu pozarażasz tą nagłą gorączką. – Mówiąc to puściła mi oko i lekko się uśmiechnęła.

Próbowałam się zmusić, by odwzajemnić jej uśmiech, ale nic z tego nie wyszło. Po prostu nie mogłam się do tego zmusić. Całą sobą walczyłam w myślach z chęcią położenia się do łóżka z nadzieją, że ten dziwny poranek był tylko snem. Z drugiej jednak strony bałam się, że jeśli wyjdę z tego budynku, że jeśli wyjdę z tego pokoju, a nawet ruszę się z krzesła to ON mnie nie znajdzie, że nie będzie wiedział gdzie się podziałam.

– Mam wypisać za ciebie? – Głos Katie lekko mnie otrzeźwił. Bo w sumie to dlaczego on miałby mnie szukać. Nie zna mnie, ani ja jego. Omal przez niego nie wyskoczyłam przez okno. Idiotyzmem było by chcieć go znowu zobaczyć.

W chwili, gdy ta myśl pojawiła się w mojej głowie serce znów zaczęło mi mocniej i szybciej bić. Ogarnęła mnie nagła panika. Ja musiałam go znów zobaczyć! Po prostu musiałam! Złapałam wniosek od Katie i długopis i w mgnieniu oka go wypełniłam. Podskoczyłam do niej.

– Zaniesiesz go kochana na sekretariat? Proszę. Dzięki. – Włożyłam jej kartkę w rękę, ucałowałam w policzek i podeszłam szybko do szafy.

– Emmm… OK – wymamrotała niepewnie Katie. – Idziesz do domu, tak? – spytała już nieco pewniej.

– Ee… Tak, oczywiście – odrzuciłam.

Mój umysł już dawno nie pracował na tak dużych obrotach. Przywołałam w tej chwili w myślach plan ulic wokół placu, na którym stał nasz urząd. Starałam się sobie przypomnieć wszystkie sklepy i bary, do których mógłby wejść. Założyłam płaszcz, złapałam torebkę i ruszyłam w stronę drzwi z szalikiem w ręku.

– Dzięki. Pa – rzuciłam do Katie nawet na nią nie patrząc.

Szybkim krokiem przeszłam przez długi korytarz do windy. Nawet nie pamiętam czy kogoś mijałam. Nacisnęłam przycisk. Cisza. To oznaczało, że nie przyjedzie za szybko. A mi się teraz bardzo śpieszyło. Musiałam go przecież znaleźć zanim zniknie gdzieś w gąszczu uliczek osiedlowych. Skierowałam się w prawo, gdzie kilka metrów dalej była klatka schodowa. Zdecydowałam, że tak będzie szybciej. Zbiegałam ze schodów, zeskakując co chwilę z ostatnich kilku stopni. Po krótkiej chwili byłam już na parterze. Drzwi wyjściowe miałam kilka metrów przede mną. Ruszyłam w ich stronę nawet na chwilę nie zwalniając kroku. Nagle przede mną pojawił się ciemny, duży obiekt. Zamarłam na ułamek sekundy. To był James – kolega z pracy. Byliśmy niedawno na dwóch randkach, ale okazały się niewypałem, więc od paru dni go unikam jak ognia.

Złapał mnie za ramię i coś mówił, ale nie miałam na to czasu, więc wyrwałam rękę z jego niezbyt mocnego uścisku, odwróciłam się do niego bokiem i go wyminęłam. Przyspieszyłam kroku, by mnie znów nie zatrzymał. Każda sekunda była teraz na wagę złota. Z każdą sekunda ten nieznajomy mężczyzna z placu był coraz dalej ode mnie. A ja przecież musiałam go znaleźć. Nie wiedziałam czemu, ale czułam, że jeśli tego nie zrobię to stanie się coś złego.

Otworzyłam drzwi na zewnątrz. Chłód uderzył mnie w nagą szyję. Olałam to. Ruszyłam w lewo, w stronę gdzie widziałam go przez okno. Przed całą tą dziwną sytuacją kierował się w stronę dość długiej ulicy z kilkoma wąskimi odnogami. Problem był w tym, że był to deptak. Mimo chłodu było tu mnóstwo osób. Głównie dzieciaków idących do szkoły. Jednak mimo to, i tak ciężko było rozróżnić dorosłego od nastolatka, gdyż większość z małolatów jest w tych czasach niezwykle wyrośnięta. Nie obchodziło mnie to jednak. Nie zamierzałam się poddać. Ja po prostu musiałam go znaleźć!

Szybko poddałam selekcji budynki na deptaku, do których mógłby wejść. Odrzuciłam sklepy z damską i dziecięcą odzieżą, podrzędne bary, i moją ulubioną księgarnię, gdyż była o tej porze jeszcze zamknięta. I wtedy mnie uderzyło. Była dopiero 8 rano. Praktycznie wszystkie lokale były jeszcze zamknięte!

Prześlizgując się pomiędzy przechodniami rozglądałam się za jakimś otwartym pomieszczeniem. Sklep spożywczy – był dość mały, więc wystarczyło zajrzeć przez spore okno by móc sprawdzić kto jest w środku. Nie było go tam. To samo w drugim sklepie. Na deptaku też nie było go nigdzie widać pomiędzy spieszącymi się gdzieś ludźmi. Następny był punkt z kebabem. Miał przyciemniane szyby, więc musiałam wejść do środka by sprawdzić kto tam jest. Gdy otworzyłam ciężkie drzwi gorące powietrze z wewnątrz uderzyło mnie całą siłą. Było tam zdecydowanie zbyt gorąco. Obeszłam cały lokal. Nic. Zaczynam powoli tracić nadzieje, że go znajdę. Przeszłam już prawie całą ulicę i zero efektów. Postanowiłam jednak wrócić na deptak. Dopiero gdy wyszłam z nagrzanego lokalu poczułam panujący na zewnątrz mróz. Spojrzałam na zegarek. Było pięć po ósmej, i coraz mniej ludzi wokoło mnie. Rozejrzałam się dookoła w ostatnim porywie nadziei. Nic. Spuściłam głowę i westchnęłam czując jak serce mi drastycznie zwalnia a gardło się ściska. I wtedy przede mną, szybkim krokiem, przeszła wysoka postać w czarnym płaszczu. Pojawił się uśmiech i nowa nadzieja. Szybko ruszyłam za nim. Był wyższy ode mnie i szedł dużo szybciej niż ja, więc musiałam odrobinę podbiec, by go dogonić.

– Proszę, zaczekaj – rzuciłam przed siebie, ale bez reakcji ze strony mężczyzny.

Podbiegłam jeszcze kilka kroków i chwyciłam go za ramię by go zatrzymać. Odwrócił się zdziwiony. I wtedy poczułam się, jakby ktoś mi przyłożył ogromnym młotkiem w głowę. To nie był on!

– Tak? – zapytał mężczyzna. – Coś się stało?

Patrzyłam się nie przerwanie w jego twarz mając nadzieje, że mam zwidy, że to co widzę jest tylko omamem, że tan naprawdę to ON stoi przede mną.

– Proszę pani? – Zatrzymany przeze mnie mężczyzna dopraszał się o jakąś odpowiedź z mojej strony.

Na swój sposób był przystojny. Kwadratowa szczęka, lekki zarost, szare oczy i ciemne, krótkie włosy. Wysoki, postawny, ale sprawiał wrażenie, jakby nawet wiatr mógłby go przewrócić. To zdecydowanie nie był mężczyzna z placu.

Miałam ochotę usiąść dokładnie w tym miejscu, w którym stałam i po prostu zacząć płakać. Czułam jak moje serce mocno uderzało, ale były to coraz rzadsze uderzenia. Zaczęła ogarniać mnie panika. Coraz trudniej było mi łapać oddech. Mróz haratał mi gardło przy każdym wdechu. Nagle poczułam na ramionach czyjeś ręce.

– Co pani jest? – To mężczyzna, którego przed chwilą zaczepiłam. – Dlaczego pani płacze?

Spojrzałam na niego, ale jedyne co widziałam to rozmazany obraz. Dopiero wtedy zauważyłam, że siedziałam na ulicy. Dotknęłam policzka. Był cały mokry. Faktycznie płakałam. Próbowałam się jakoś uspokoić, przestać płakać, ale było coraz gorzej. W mojej głowie pojawiały się co chwile obrazy sprzed kilkunastu minut. Migawki tego co zaszło w pokoju. Z każdą chwilą było ich coraz więcej i coraz szybciej się zmieniały. Z każdym mignięciem widziałam jego oczy. Zupełnie tak, jakby były wgrane w każdy obraz. Były coraz bardziej wyraźne, coraz bardziej przerażające. I znów zaczął krzyczeć ten wewnętrzny głos: „Przestań na niego patrzeć!”. Tyle, że tym razem czułam się tak, jakby ktoś wrzeszczał mi wprost do uszu. Przyłożyłam do nich dłonie, ale głos nie ścichł nawet o odrobinę. Wręcz przeciwnie, robił się coraz głośniejszy. Był nie tylko denerwujący, ale i stawał się okropnie bolesny. Moje bębenki dudniły z każdym tonem tego wewnętrznego głosu. Z każdym mocniejszym akcentem skronie mi mocniej pulsowały. Robiło mi się coraz cieplej. Skóra na twarzy aż płonęła. Czułam jak z gorąca robię się cała mokra. Jedynym przypomnieniem o tym, że byłam na dworze było mroźne powietrze, które wdychałam z trudem do płuc. Miałam wrażenie, że razem z tlenem przez moje gardło przedzierało się milion ostrych igieł.

– Proszę się uspokoić! – Mężczyzna z ulicy zaczął mocniej mnie ściskać za ramiona i podniósł głos. – Niech pani…

Ale już nie usłyszałam reszty, gdyż mój krzyk go zagłuszył. Ten ból był już nie do zniesienia. Skupiłam się w sobie, nadał trzymając się za głowę. Próbowałam przestać krzyczeć, ale nie mogłam. To był bezwarunkowy odruch na ten ból. Wokół mnie zebrała się już grupka osób przypatrująca się z przerażeniem co się dzieje. Zaczęło mi się robić słabo. Nie mogłam już tego znieść. Miałam wrażenie, że zaraz umrę. I nagle! Ból, obrazy w głowie i cały ten wrzask w moich uszach, wszystko znikło. Ale nie poczułam się lepiej. Czułam, że odpływam. Usłyszałam zbliżającą się karetkę. Coraz głośniej. Nagle ludzie przede mną się rozstąpili. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Pojawili się sanitariusze. Biegli w moją stronę, ale także spowolnieni. Tuż za nimi stał ambulans. Jego sygnał wciąż narastał w moich uszach, by po sekundzie zacząć znów cichnąć w bardzo szybkim tempie. Czułam, że to już koniec. Wszystko stawało się coraz bardziej zamazane i coraz ciemniejsze. I wtedy go ujrzałam. Stał oparty plecami i jedną nogą o budynek niedaleko od miejsca, wtórym leżałam. Przyglądał się całej sytuacji z mrocznym uśmiechem. Odepchnął się ugiętą nogą od muru i zrobił krok do przodu ciągle patrząc wprost na mnie. Uchylił lekko usta jakby mówiąc: „Żegnaj moja droga.” Usłyszałam te słowa szeptem w uszach, chociaż on stał za daleko, by jego głos mógł do mnie dotrzeć. Znów się lekko uśmiechnął i odszedł w przeciwnym kierunku. Chciałam dalej za nim spojrzeć, jednak sanitariusz przesłonił mi widok. Wypuściłam powietrze z płuc i zamknęłam oczy. To był już mój koniec. Nastała ciemność.

 

Koniec

Komentarze

   Dziewięćdziesąt pięć procent czasownika "być" w najrozmaitszy sposob odmienianego --- do wywalenia  i zastąpienia czasownikami ruchu.  To "było", "był", "była" dominują w całym tekście... Za to brakuje bardzo wielu przecinkow.

    Nudne i sztampowe jak flaki z olejen, w dodatku jedzone na deser.

   Pozdrówko.

 Pokój, w którym pracowałam znajdował się na samym środku budynku - nie gra mi to, bo jesli na środku czy nawet w samym środku, to jak mogłaś wyglądać na zewnątrz? Po co sobie komplikować? Po prostu z pokoju miałaś widok na ulicę czy plac;)

Napisane niezbyt dobrze. Kilka niezręczoności językowych, błędny zapis dialogów, przecinki. Samo opowiadanie też mnie nie porwało.

Pozdrawiam

Mastiff

 Właśnie po to wstawiłam tu ten tekst, by się dowiedzieć jakie błędy popełniam. Dzięki za uwagi :) Postaram się poprawić :)

Nowa Fantastyka