- Opowiadanie: rockenroller87 - Przypadki detektywa Fortka - Odrodziny zła

Przypadki detektywa Fortka - Odrodziny zła

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przypadki detektywa Fortka - Odrodziny zła

PRZYPADKI DETEKTYWA FORTKA – ODRODZINY ZŁA

 

 

 

Olo Fortek pędził na swym małym motocyklu, wiatr rozwiewał jego długie, gęste włosy, zza starych, skórzanych gogli na drogę spoglądał groźny wzrok. Po obu stronach jezdni znajdował się pogrążony w ciemnościach las. Mgła mocno ograniczała widoczność. Detektyw odetchnął z ulgą, gdy spostrzegł przy drodze drewnianą tablicę z napisem: ,, Witamy w Bengor”. A więc nie zabłądził, wreszcie dojechał do celu, był już zmęczony podróżą. Przejechał jeszcze kilkadziesiąt smoczych kroków, nim ujrzał pierwsze zabudowania. Wzdłuż drogi wznosiły się domy ze spadzistymi dachami, w niektórych oknach paliły się światła. Olo dojrzał w oddali migające niebieskie sygnalizatory. To tam stały radiowozy. Detektyw zatrzymał motocykl koło nich. Gdy ustał głośny warkot silnika, w okolicy zapanowała niepokojąca cisza. Przy radiowozach stało dwóch policjantów, elf i człowiek, obaj mieli poważne miny. Olo zeskoczył zwinnie z motocykla, zdjął gogle i rzucił w kierunku funkcjonariuszy:

 

– Co do cholery się tu stało?

 

– Dobry wieczór, oficerze – odparł elf – musieliśmy wezwać kogoś z centrali, pierwszy raz coś takiego widziałem.

 

Detektyw włożył papierosa do ust i podszedł do policjantów, jak to niziołek, musiał mocno zadzierać głowę by spoglądać im w oczy.

 

– To żeście pewnie mało widzieli, towarzyszu – odparł Fortek – zaprowadźcie mnie na miejsce zbrodni.

 

– Trupy są wszędzie oficerze, w domach, na ulicy… – powiedział drugi policjant.

 

Detektyw zamyślił się, pogładził po kilkudniowym zaroście, po czym rzekł:

 

– Od czegoś trzeba zacząć.

 

Elf zaprowadził Fortka do najbliższego gospodarstwa, po budynku krzątali się technicy, którzy zbierali dowody zbrodni.

 

– Jadalnia, na prawo – usłyszał niziołek, gdy wszedł do przedpokoju.

 

Po chwili powolnie wkroczył do pomieszczenia, w którym znajdował się długi stół. Stanął jak wryty, takiego widoku się nie spodziewał. W jadalni leżały ciała trzech osób, ich twarze były potwornie okaleczone, wyglądały tak jakby zostały obdarte ze skóry.

 

– Ojciec, matka i syn – powiedział funkcjonariusz, spoglądając na ofiary.

 

Olo rozejrzał się po jadalni, na stole leżały talerze.

 

– Zostali zaskoczeni w trakcie posiłku, nie wygląda na to, żeby się bronili – stwierdził.

 

W pomieszczeniu panował porządek. Detektyw przykucnął przy jednej z ofiar:

 

– Kiedy tu przyjechaliście? – zapytał.

 

– Półtorej godziny temu.

 

– Krew jeszcze nie zakrzepła, dziwne… Mówicie, że to nie jedyne ofiary?

 

– Panie, oficerze, cała wioska… nikt nie przeżył.

 

– Co za bestia musiała tędy przejść… – mruknął detektyw, szukając w kieszeni swej skórzanej kurtki paczki papierosów.

 

W tym momencie spostrzegł za oknem, na ulicy, idącego chłopca.

 

– Skąd te dziecko? – zapytał szybko policjanta.

 

Zaskoczony funkcjonariusz wybiegł na ulice, jezdnią kroczył chłopiec w czerwonym swetrze, dziecko drżało, miało nieobecny wzrok wbity przed siebie. Policjant złapał chłopaka za ramię:

 

– Czekaj! – powiedział.

 

Chłopiec zatrzymał się, nic nie odpowiedział, miał przyśpieszony oddech, był zziębnięty. Funkcjonariusz zaprowadził go do radiowozu i owinął kocem.

 

– Mieszkasz tu? – zapytał policjant.

 

Dzieciak kiwnął głową, miał ciągle poważną, skupioną minę.

 

– W którym domu? – wtrącił detektyw.

 

Nie uzyskał odpowiedzi. Olo szepnął do policjanta:

 

– Nie ma co męczyć dzieciaka, sporo przeszedł, jak się uspokoi podpytaj co widział, ja przejdę się po okolicy.

 

Detektyw odbezpieczył broń i ruszył przed siebie. Tajemnicza wioska, na uboczu Wielkiego Lądu, teraz spowita mgłą, napawała go strachem. Prawie w każdym gospodarstwie leżały trupy, wszystkie ofiary były potwornie okaleczone. Fortek przeszukiwał także spichlerze i stodoły, odniósł wrażenie, że zwierzęta w zagrodach zachowują się niespokojnie. Wioska nie była duża, liczyła sobie kilkanaście gospodarstw, detektyw szybko dotarł do ostatniej chatki. Ta była drewniana, sprawiała wrażenie bardzo starej. Na posesji stały trzy nowe samochody, kontrastujące z podupadłym budynkiem. Detektyw zapukał trzykrotnie, potem niczym wytrawny włamywacz, za pomocą scyzoryka otworzył zamek. Podłoga skrzypiała pod stopami, potęgując zdenerwowanie, Olo jeszcze mocniej ścisnął w dłoni pistolet. Wszedł do obszernego pomieszczenia i zapalił światło. Jego oczom ukazał się pokój wypełniony dokumentami i mapami. Detektyw poczuł się, jakby był w centrum dowodzenia. Dla pewności sprawdził pozostałe pomieszczenia w chatce, tym razem nie znalazł trupów. Zaciekawiony zaczął przeglądać dokumenty i mapy. Na ścianie wisiała duża mapa Wielkiego Lądu. Czerwonym długopisem zapisanych było na niej wiele współrzędnych, południowy las, w którym znajdowała się wioska Bengor, zakreślony został czerwonym kółkiem. Wkrótce Olo znalazł mapę samej wioski i przylegającego do niej lasu, w pobliżu wioski zaznaczony był punkt. Fortek przeszukał także szafki, w jednej z nich znalazł gruby notes. Ostatni wpis został dokonany przedwczoraj. Detektyw przeczytał:

 

,,Czternasty kwietnia, 3041 rok PSE(po smoczej erze). Wrota odkopane, lata poszukiwań dobiegają końca, wciąż nie wierzymy, że skarb jest tak blisko. Jutro otwarcie, czujemy wielkie podekscytowanie”.

 

Olo znalazł w notesie plik zdjęć, przedstawiających grupę pięciu mężczyzn na tle głębokiego wykopaliska. Jedno ze zdjęć wyjątkowo zaintrygowało detektywa, na fotografii znajdowała się wysoka brama ozdobiona tajemniczymi inskrypcjami. Niziołek chwycił za mapę i szybkim krokiem wyszedł z chatki, wrócił do radiowozu, w którym elf pilnował chłopca.

 

– Mały jeszcze nic nie powiedział – rzucił policjant na widok oficera.

 

– Bierz broń, latarkę i chodź ze mną – odparł stanowczo Olo.

 

– Dokąd?

 

– Do lasu.

 

– Znalazł coś, oficer?

 

– Być może, pośpieszmy się.

 

Chłopiec słysząc te słowa, spojrzał uważnie na detektywa, przez chwilę w jego oczach pojawił się dziwny, błękitny blask. Elf poprawił mundur i wyjął broń. Fortek, widząc zdenerwowanie funkcjonariusza, patrzył na niego z politowaniem. Do mężczyzn po chwili dołączył drugi policjant. Detektyw zaprowadził drużynę na tyły gospodarstwa, gdzie zaczynał się las.

 

– Dowiemy się czego szukamy? – spytał zaniepokojony elf.

 

Olo wręczył funkcjonariuszowi zdjęcie znalezione w chatce i powiedział:

 

– Tego.

 

Potem spojrzał na mapę i odważnie wkroczył w las, oświetlając drogę latarką.

 

– Kim są ci mężczyźni ze zdjęcia? – zapytał policjant.

 

– Najprawdopodobniej poszukiwaczami skarbów.

 

– Co ma to wspólnego z naszą sprawą?

 

– Właśnie chciałbym się dowiedzieć.

 

– Nie możemy poczekać do rana? – spytał elf, lękliwym wzrokiem rozglądając się po leśnych ciemnościach.

 

Niziołek odwrócił się i rzekł:

 

– Kto dał ci chłopcze odznakę? Jesteś dwa razy większy ode mnie, masz lepszy słuch i wzrok, to chyba ja powinienem się tu bać? Opróżnij pełne portki i przyśpiesz kroku, bo inaczej spędzimy w tym lesie całą noc. Idziemy!

 

Mężczyźni szli wąską ścieżką, trzask łamiących się pod stopami gałęzi co chwila wzmagał ich czujność. Leśne ciemności przyprawiały funkcjonariuszy o gęsią skórkę, także detektyw, choć był legendą wydziału i uchodził za twardziela, nie czuł się za pewnie. Rzucał okiem na mapę i szybko podnosił wzrok, by nie zostać zaskoczonym.

 

– Musimy zejść ze ścieżki, jesteśmy już blisko – powiedział, po czym wszedł pomiędzy drzewa.

 

Po pewnym czasie Olo zwolnił i mruknął:

 

– To tu.

 

Drzewa rozstępowały się na boki, otaczając wykopaną w ziemi jamę. Mężczyźni zbliżyli się do niej niepewnym krokiem i zajrzeli do środka.

 

– Jasne pioruny! – rzucił elf – co to u licha jest?

 

Detektyw wskoczył do jamy i stanął na wprost wysokich, ozdobionych płaskorzeźbami wrót. Na łukach bramy znajdowały się inskrypcje, Olo poświecił na nie latarką:

 

– Co to za język? – spytał jeden z policjantów.

 

– Starokapłański, przed wiekami posługiwali się nim kapłani. Lata, które spędziłem w świątyni, nie poszły na marne – detektyw zaczął tłumaczyć inskrypcję – Oto jest brama końca, niech nie otwiera ten, kto nie ma dość siły, by przeciwstawić się złu, które za nią uwięziono. Ku przestrodze… By brama końca nie stała się brama początku.

 

Olo dotknął wrót i dodał:

 

– To stary, elficki kamień, Herbor, bardzo drogi.

 

– Chce oficer wchodzić do środka? – zaniepokoił się jeden z policjantów.

 

– Trzeba sprawdzić co znajduje się za tymi drzwiami. Chyba nie przestraszył was ten starodawny bełkot, spokojnie, smoki i duchy istnieją, ale tylko w bajkach…

 

– Ktoś otworzył już te drzwi wcześniej, pieczęć… – zauważył elf.

 

– Wchodzicie ze mną? Czy będziecie trząść tyłkami na zewnątrz? – rzucił zniecierpliwiony niziołek.

 

– Ja poczekam tutaj.

 

– Jak sobie chcecie, pomóżcie mi tylko otworzyć te drzwi.

 

Mężczyźni złapali za potężną klamkę i pociągnęli, drzwi były tak ciężkie, że udało się je jedynie lekko uchylić. Oczom detektywa ukazały się prowadzące w dół kamienne schody. Olo wycelował pistolet przed siebie i ruszył uważnym krokiem. Schody były śliskie, powietrze chłodne i wilgotne, każdy krok rozbrzmiewał głośnym echem. Detektyw zszedł na sam dół, latarka rozświetliła skalną komnatę, ściany były pełne malowideł i inskrypcji, pośrodku stał sarkofag z odsłoniętym wiekiem. Niziołek skierował latarkę na ziemię, ku swemu przerażeniu ujrzał ciała mężczyzn okaleczone w ten sam sposób, jak ofiary z wioski. To muszą być mężczyźni ze zdjęcia – pomyślał Olo, spoglądając na ich ubrania. Detektyw zbliżył się do sarkofagu, jego serce waliło teraz jak opętane, bał się co ujrzy w środku. W tym momencie usłyszał za sobą szmer, po chwili poczuł mocne szarpnięcie i wylądował na ziemi, ktoś się na niego rzucił, karzełek szarpał się i miotał, nic to jednak nie dało. Napastnik okazał się za silny, usiadł na niziołku okrakiem i przyparł jego dłonie do ziemi.

 

– Milcz, krasnalu, bo ukręcę ci kark – zagroził nieznajomy, ciemność wciąż kryła jego twarz – Kiedy otworzyliście kryptę? – zapytał stanowczym, lecz ściszonym głosem – Mów, to może przeżyjesz.

 

– Jestem detektywem, szukam poszukiwaczy skarbów z wioski Bengor – wydusił z siebie niziołek – nawet nie wiedziałem, że to krypta.

 

Napastnik odciągnął do góry powieki detektywa i poświecił mu w oczy.

 

– Co robisz –rzucił oślepiony Olo – moje oczy…

 

– Musiałem sprawdzić.

 

Napastnik puścił niziołka. Ten od razu odskoczył w bok i sięgnął po pistolet i latarkę. Skierował na nieznajomego strugę światła i wycelował w niego broń. Napastnik miał siwe włosy i brodę, krzaczaste, zmarszczone brwi i przenikliwe spojrzenie.

 

– Kim jesteś? –stanowczo zapytał Olo – Mam prawo podejrzewać, że to ty ich tak załatwiłeś – wskazał ciała poszukiwaczy.

 

– Nic ci tu po broni, krasnalu – zaśmiał się lekceważąco mężczyzna – mówią na mnie Jar.

 

– Czego tu szukałeś?

 

– Spóźniłem się – odparł Jar, spoglądając na otwarty sarkofag.

 

Detektyw zajrzał do wnętrza sarkofagu, ten był pusty, na wewnętrznych ścianach znajdowały się liczne zadrapania.

 

– Co się w nim znajdowało? – zapytał Olo.

 

– Coś co musimy jak najszybciej odnaleźć, w przeciwnym razie zginie więcej osób.

 

– Rzeczywiście, spóźniłeś się. Ktoś wymordował mieszkańców pobliskiej wioski.

 

– Pośpieszmy się – rzucił Jar, kierując się na schody.

 

– Zaczekaj – detektyw ciągle celował pistoletem w nieznajomego – wciąż nic z tego nie rozumiem, nie za bardzo wierzę, że coś wylazło z sarkofagu i wyrżnęło tyle osób. Ręce do góry, dziadziusiu, jesteś głównym podejrzanym.

 

– Dawno mógłbym cię zabić. Kiepski z ciebie detektyw, jeśli rzeczywiście mnie podejrzewasz.

 

– Co znajdowało się w sarkofagu?

 

– Endar, jeden z przedwiecznych demonów, ucieleśnienie najczystszego zła.

 

– Chcesz żebym uwierzył w taką bajkę? – zaśmiał się Frotek.

 

W tym momencie z góry dobiegł przerażający wrzask.

 

– Był ktoś z tobą? – spytał zdenerwowany Jar.

 

– Dwóch policjantów.

 

Jar ruszył schodami na górę, niziołek podążył za nim, rozległo się głośne zgrzytanie drzwi, ktoś zamykał wrota krypty. Mężczyźni dobiegli za późno, zostali uwięzieni. Z całych sił pchali drzwi, te jednak nawet nie drgnęły.

 

– Co teraz? – spytał Olo – nie przepchniemy tych wrót, ktoś musiał je zaryglować.

 

– Tu potrzeba czegoś innego – odparł starzec.

 

Jar oparł dłonie o wrota, opuścił głowę i zamknął oczy, zaczął mruczeć coś pod nosem. Detektyw z trudem powstrzymał się od uszczypliwego komentarza. Po jakimś czasie otworzył szeroko oczy z niedowierzania. Brama zaczęła cała drgać, jakby dłonie mężczyzny napierały na nią z potężną siłą. Rozległ się głośny trzask pękającego zamka i wrota uchyliły się, odsłaniając wyjście.

 

– Jak to zrobiłeś? – rzucił detektyw.

 

Jar przystawił palec do ust, uciszając towarzysza, powolnym krokiem, rozglądając się bacznie na boki, wyszedł z krypty. Przed wrotami leżały oszpecone ciała policjantów.

 

– Niech ja tylko dorwę tego sukinsyna – rzucił detektyw na widok trupów funkcjonariuszy.

 

Jar wyskoczył z wykopanego w ziemi dołu i zatrzymał się.

 

– On gdzieś tu jest – szepnął.

 

– Niech wyjdzie, z chęcią wpakuję mu kulę w łeb.

 

– To nie takie proste, synu.

 

Chwile później mężczyźni ujrzeli przed sobą małego chłopca. Olo rozpoznał dziecko spotkane w wiosce.

 

– Co tu robisz dzieciaku? –zawołał zdziwiony.

 

Nie uzyskał odpowiedzi, oczy dziecka zaczęły błyszczeć w ciemności, jego źrenice stały się jasno błękitne. Detektyw chciał podejść do chłopca, lecz Jar złapał go mocno za ramię.

 

– To on – powiedział starzec – to Endar, uciekaj.

 

– Nie powinieneś wracać – rzekł grubym, męskim głosem chłopiec, wpatrując się w Jara.

 

– Nie pozostawiłeś mi wyboru – odparł Jar.

 

– Stój, bo odstrzelę ci łeb – wtrącił Olo, celując broń w chłopca.

 

Nagle pistolet stał się tak gorący, że detektyw wypuścił go z ręki, broń stopiła się w leśnej ściółce.

 

– Uciekaj – powtórzył Jar.

 

Zerwał się wiatr, mocny podmuch strącił niziołka do jamy i cisnął nim o ziemię.

 

– Jesteś już starcem, nie dasz rady – powiedział chłopiec do Jara.

 

– Wtrącę cię do podziemi, tak jak zrobiłem to przed wiekami – odparł starzec.

 

Chłopiec zaczął się złowieszczo śmiać.

 

– Teraz jesteś sam, nikt ci nie pomoże – zabrzmiał gruby głos.

 

Las ogarnęła zamieć, do uszu niziołka zaczęły dobiegać niezrozumiałe okrzyki, po których następowały rozbłyski i głośne trzaski. Detektyw widział w życiu wiele, był odważny, lecz teraz zamarł z przerażenia, bał się wystawić głowę za krawędź jamy. Miał wrażenie jakby znalazł się w środku potężnej burzy, a pioruny trzaskały tuż nad jego głową. Pierwszy raz od lat zaczął się modlić, nie wierzył, że uda mu się przeżyć. Oślepiony zamknął oczy i się skulił, wkrótce przysypały go złamane gałęzie. Nagle wichura ustała, zapadła cisza. Po pewnym czasie detektyw wygramolił się spod gałęzi i nieśmiało wyjrzał z jamy. Jar leżał na ziemi, z trudem oddychał, był poraniony i spocony, jak po bardzo ciężkim wysiłku. Olo wyskoczył z dołu, nieopodal leżało ciało chłopca, twarz dziecka była okaleczona jak twarze pozostałych ofiar demona. Detektyw ukląkł przy Jarze, zobaczył na jego koszuli plamę krwi, rozdarł ubranie na torsie mężczyzny. Rana, na wysokości serca, mocno broczyła. Olo zaczął przygotowywać opatrunek z fragmentów koszuli. Jar chwycił go za rękę i powiedział:

 

– Zostaw! Musisz odnaleźć Endara!

 

– Zabiłeś go. Już po wszystkim – odparł detektyw.

 

– Nie, chłopiec był jedynie ucieleśnieniem demona, wypędziłem go z ciała, lecz duch przeżył. Weź mój naszyjnik.

 

Niziołek spojrzał na spoczywający na klatce Jara zielony kamyk.

 

– Weź go, tylko tak Endar nie będzie mógł wejść w twoje ciało.

 

– Nie mogę.

 

– Bierz! – wydusił z trudem Jar – zaraz umrę i nie będę w stanie cię bronić, odnajdziesz Horiona Ladego, mieszkańca Wielkiego Miasta, opowiesz mu co tu wdziałeś, będzie wiedział co robić…

 

Jar zacisnął zęby z bólu, po chwili stęknął, a jego oddech ustał.

 

Następnego dnia detektyw Fortek zatrzymał motocykl na zatoczce widokowej. Znajdował się na skarpie, z której rozciągał się piękny widok na Wielkie Miasto. Detektyw odebrał telefon:

 

– Zdałem raport rano – powiedział po chwili – To będzie długa sprawa, mordercy nie zostawili żadnych śladów – po dłuższej chwili milczenia dodał – mam prośbę, znajdź mi adres niejakiego Horiona Ladego…

 

Spomiędzy rozpiętej koszuli detektywa wystawał zielony kamyk. Olo usiadł na ławce i zapalił papierosa. Zamyślony spoglądał na miasto.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

O, masakra. Co to jest?

"Drzewa rozstępowaly się na boki, otaczając wykopaną w ziemi jamę" - nie cierpię chodzących drzew.

Odradzam czytanie.

Szczerze lubię ciekawe pomysły i innowacyjne podejście, ale tutaj przemieszanie konwencji zdecydowanie mi zgrzyta. Jakoś tak trudno traktować mi poważnie opowiadanie, co by nie powiedzieć, nowożytne i kryminalne, gdzie głównymi bohaterami są fantastyczne rasy. 

Poza tym, wszystko dzieje się zdecydowanie za szybko. Jeśli już zabierasz się za pisanie kryminału, musisz nie tylko mieć pod ręką zacną intrygę. Trzeba również umieć budować napięcie oraz tworzyć rzetelne i obrazowe opisy. Czytając ten tekst mam wrażenie, że chciałeś jak najszybciej przenieść fabułę z punktu A do punktu B, co jest nawet zrozumiałe - bo czytelnik szybko się nudzi - ale niebezpieczne, bo tak skonstruowany tekst w ogóle nie wciąga i szybko popada w zapomnienie.

"Starokapłański, przed wiekami posługiwali się nim kapłani" - no a niby kto? Indianie?

Faktycznie przemieszanie nowoczesności i ras znanych raczej z baśni, odrobinę razi, ale da się przeczytać. Nie jest to jakaś rewelacja, niemniej jednak  czytałem słabsze teksty.  

Nowa Fantastyka