
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Drzwi do gabinetu Sellusa Graviusa otworzyły się mniej więcej po raz setny tamtego dnia. Dochodziło popołudnie i nic nie wskazywało na to, że Biuro Spisów i Opodatkowania w Seyda Neen opustoszeje przed zmrokiem. Od wczesnego ranka krzątało się tam mnóstwo ludzi w różnych sprawach, od niesfornych obywateli aż po urzędników przybyłych w sprawach służbowych. Tym razem do środka wszedł mężczyzna prowadzony przez dwóch strażników. Jego lekko już zużyty, dziwny ciemny pancerz nie zdradzał przynależności do żadnej Gildii ani cechu. Twarz miał zmęczoną, świadczącą o dużym wysiłku i niewielkiej ilości snu w ostatnich dniach. Ciężko było z niej coś odczytać, gdyż mocno zarosła, a niedbale związane brązowe włosy zaczęły się nieco uwalniać, tworząc bałagan na głowie. Nietrudno było jednak poznać, że miało się do czynienia z osobą mniej więcej w średnim wieku. Jego prawa noga miała bandaż w okolicach łydki, a rana była najwyraźniej świeża, gdyż opatrunek w wielu miejscach naznaczyła jeszcze nie do końca zakrzepła krew. Uraz był na tyle poważny, że żołnierze musieli użyczyć więźniowi swych ramion, żeby doprowadzić go na miejsce.
– Posadźcie go na krześle – mruknął Gravius, odrywając się od dokumentów, które do tamtego momentu zaprzątały jego umysł.
Kiedy przybyły wreszcie się usadowił, a strażnicy wyszli, przyjrzał się uważnie otoczeniu. Pokój nie należał do wymyślnie urządzonych. Po bokach stały dwie duże półki, z których jedna mieściła stosy różnorakich książek, na drugiej zaś leżały talerze, świeczki i inne tego typu bibeloty. Nieco dalej, na przeciwległych ścianach wisiały malownicze, lecz wyblakłe już płótna przedstawiające popularny w tamtych stronach wzór. Najbardziej absorbującym widokiem dla więźnia była oczywiście centralna część mieszkania, gdzie znajdowało się biurko, na którym siedział młody mężczyzna w imponującej, złotobrązowej zbroi i czerwonej pelerynie. Miał ciemne włosy, krzaczaste brwi i jasną karnację. Wyraźnie widać było u niego podkrążone oczy, prawdopodobnie skutki posiedzeń przy swoich materiałach. Oficer lustrował go przez chwilę, aż w końcu się odezwał:
– No dobrze, co my tutaj mamy…? – zagadnął powoli, na moment jeszcze kierując wzrok na swoje notatki, jakby tam szukał odpowiedzi, ale potem szybko powrócił do poprzedniej pozycji – Aha, nasz bohater dnia. Odkąd się dziś pojawiłeś, nasi chłopcy gadają tylko o tobie.
– Czuję się zaszczycony – odparł cierpko brodacz, nie zmieniając swojego znużonego wyrazu twarzy.
Cesarski westchnął.
– Taak… słyszałem już o twym braku współpracy, choć jesteś u nas stosunkowo krótko. Podobno zdążyłeś się nawet poszarpać ze strażnikami. Pomimo odniesionych ran…
– Nie moja wina, że te jełopy najpierw idą z łapami, a potem pytają – odparł więzień, nieco się ożywiając – Niczemu nie zawiniłem.
– Raczysz żartować? Zostałeś złapany podczas walki – powiedział monotonnie Gravius, najwyraźniej znudzony argumentacją przesłuchiwanego.
– Zostałem zaatakowany! – po raz pierwszy podniósł lekko głos tamten, choć część wypowiedzianych słów zatrzymało mu się w gardle. Po chwili oddechu kontynuował, choć tym razem nawet nie próbował się unosić – Czy naprawdę ciężko to było dostrzec? Mało nas nie posiekali.
– Ale uwolnili cię od napastników swoją interwencją, prawda?
– Tak, zabijając przy okazji moich ostatnich towarzyszy i kalecząc mnie – wycedził, wskazując na swoją poranioną nogę – Gdyby tamten cholerny gad w zbroi przypadkiem mnie nie przykrył, nie gadalibyśmy teraz.
– Jednak żyjesz, a my cię opatrzyliśmy – odrzekł twardo Gravius – I to powinieneś wziąć za dobrą monetę. Radzę więc zmienić swoje nastawienie, bo mamy na podorędziu wiele opuszczonych cel.
– Czemu od razu mnie nie wsadzicie, zamiast torturować tymi przesłuchaniami?
– Cóż, przyznam, że w normalnych okolicznościach tak by się zapewne stało. Jednakże mamy obecnie pewien kryzys do zażegnania i musimy szukać informacji gdzie się tylko da. Dlatego uwierz mi, nie czerpię przyjemności z obcowania z takim obdartusem, jak ty.
– Och, jestem wzruszony tym wyznaniem.
Cesarski przemilczał te słowa.
– Zacznijmy więc od początku. Przede wszystkim łatwiej będzie się nam rozmawiało, jeżeli zdradzisz mi, jak cię zwą.
– Dexter – burknął tamten.
– Tylko tyle? A zresztą nieważne, w sumie mało mnie to obchodzi. Najważniejsze jest, żebyś opowiedział mi o okolicznościach swojego dostania się tutaj.
– Wiesz co, to już w zasadzie możesz mnie od razu wrzucić do tej paki, będzie szybciej – powiedział zrezygnowanym głosem Dexter – I tak mi nie uwierzysz w to, co mam do przekazania.
– Sprawdź mnie – skwitował Gravius, krzyżując dłonie na piersi.
Więzień wzruszył ramionami.
– Twój stracony czas – następnie odchrząknął przeciągle i począł mówić dalej – Myślę, że od razu musisz wiedzieć, że… nie jestem pewien, ale wygląda na to, że nie pochodzę z… tego świata… – ostatnie słowa wypowiedział nieco szybciej, by wnet urwać, spoglądając na oficera.
– Mów dalej – rzucił mu, jakby w odpowiedzi na milczenie zupełnie obojętnym głosem.
– Ja i moi zmarli już towarzysze od dobrych paru dni przemierzaliśmy w nie do końca zrozumiały nam sposób różne… właśnie… światy – Dexter marszczył czoło przy każdym słowie, które najwyraźniej wprawiało go w zakłopotanie i robił przy nich krótkie pauzy, przez co sprawiał wrażenie, że w trakcie mówienia zastanawiał się nad ich sensem.
– Aha, czyli to miejsce nie jest waszym pierwszym… przystankiem? – rzekł żwawo Cesarski, jakby usiłując zachęcić swojego rozmówcę do kontynuowania.
– N-nie – odparował wyrwany jego słowami z zadumy przesłuchiwany – Poza waszym, jeszcze jeden. Przemieściliśmy się za pomocą jakiegoś wielkiego… pola energii, które, jak zauważyliśmy, wciąga wszystkie żywe organizmy będące w pobliżu. Chwila, ty mi wierzysz?! – zdumiał się Dexter, gdy zorientował się, że legionista zapisuje jego słowa.
– Muszę – skwitował tamten – Twoje zeznania w kwestii tych zjawisk pokrywają się z tymi, które już mieliśmy.
– Zaraz, czyli znaleźliście już kogoś, kto tutaj trafił za pomocą tego ustrojstwa, czy tak? – spytał z zaciekawieniem.
– Właściwie to jak na razie tylko jednego, ale on nie ma raczej ochoty z nami rozmawiać, niestety. Reszta to tylko ci, którzy byli świadkami chwilowego zmaterializowania się tego pola energii.
– Hmm, może ktoś z chłopaków za nami poszedł i się zagubił… – szepnął Dexter.
– Jeżeli gustujesz w towarzystwie długowłosych ważniaków z olbrzymimi młotami…
– Em, nie, raczej nie.
– Jego dialog ograniczał się do wypowiadania gróźb i ustawicznym wspominaniu o jakimś swoim ojcu-królu. Na szczęście w Morrowind nie było jednego władcy od setek lat, a już na pewno o imieniu, które on podał, więc postanowiliśmy zaryzykować i zatrzymać panicza w jednej z naszych cel – uśmiechnął się lekko – Dobrze, że ty jesteś chociaż bardziej rozmowny. Bo widzisz, wśród zaginionych znalazło się wielu naszych żołnierzy, w tym persona niezwykle ważna w obecnie prowadzonym śledztwie.
– Obawiam się, że i ja wam niewiele pomogę, nawet gdybym bardzo chciał. Pomijając fakt, że nigdy nie należałem do najlepszych sprawozdawców, ostatnie wydarzenia, z dwoma… przemieszczeniami się na czele, nieco mnie skonfundowały i nie czuję się zbyt komfortowo.
– Mogę pomóc – Gravius po raz pierwszy podczas ich rozmowy wstał i zmierzył ku komodzie. Dexter zaobserwował, że jest nieco wyższy niż się z początku spodziewał. Wynikało to zapewne z powodu nieznacznie zgarbionej postawy strażnika. Mężczyzna wyciągnął z jednej z półek butelkę z czerwonawym płynem w środku.
– Mam nadzieję, że jeden z naszych materiałów dowodowych będzie ci smakował – powiedział, stawiając trunek na stole sięgając po kieliszek – Chociaż właściwie po śmierci głównego i w zasadzie jedynego podejrzanego chyba jednak stracił to miano, choć smak pewnie pozostał.
Dexter pociągnął łyk wina i mruknął.
– Wiesz, nie znam się na waszych zasadach, ale myślę, że znalazłby się na to jakiś paragraf.
– Mam popchnąć to śledztwo do przodu. Sposób, w jaki to zrobię, jest marginalny. Sytuacja to niecodzienna, więc i środki nie będą standardowe, normalka.
– Ech, niech ci tam będzie, jeżeli to mnie ma stąd uwolnić, to proszę bardzo. Ale ostrzegam, że nie będzie to zwięzły raport.
– Mamy dużo czasu. O ile mi wiadomo, nasi magowie niezbyt szybko się uwijają z tym problemem.
No dobrze… od czego by tu zacząć? Hmm, może od nakreślenia sytuacji. Pochodzę z wyspy Khorinis. To taka mała prowincja krainy o nazwie Myrtana. Moje problemy rozpoczęły się parę dni temu. I nie, nie pytaj mnie, ile, bo nie jestem w stanie ci tego powiedzieć. Te chmury energii muszą rządzić się swoimi prawami. Dla przykładu, tuż przed pierwszym przeniesieniem panowała noc, a gdy przeszliśmy „na drugą stronę”, był ranek.
– W porządku, czyli coś już wiemy. Niby nic wielkiego, ale warto pamiętać, że dzięki temu da się nawet rzucić hipotezą, że te portale mogą przenosić nie tylko do innego miejsca, ale i czasu – wtrącił Gravius, skrzętnie coś zapisując.
– Jakby nie patrzeć, coś w tym może jest – stwierdził Dexter – Po dostaniu się do was, pogoda również się zmieniła.
– Choć oczywiście można to uzasadnić tym, że podróż trwała kilkakrotnie dłużej, niż się wam wydawało. Ale wróćmy do twojej opowieści.
Więc, jak już mówiłem, wszystkie moje problemy związane z tym zjawiskiem zaczęły się ostatniej nocy podczas dziwnego rytuału. Wraz z grupą innych skazańców, którzy zbiegli z do niedawna otoczonej magiczna barierą kolonii karnej, udało się nam dobić targu z piratami, dzięki czemu przenieśli nas w swych okrętach na drugą część wyspy, zwanej Jarkendarem.
– No tak, skazaniec. Jest coraz ciekawiej – uśmiechnął się Cesarski.
– Jakbym przedstawił ci się jako uczciwy obywatel albo szlachcic, to byś mi uwierzył?! – żachnął się Dexter.
– W porządku, w porządku. Kontynuuj.
Myślałem wtedy, że największym problemem będzie czekająca nas przeprawa z tamtymi piratami, których nasi dowódcy chcieli łaskawie wydymać. Właściwie nie było to wielkim kłopotem, bo posiadaliśmy nad nimi sporawą przewagę liczebną. A ja już w ogóle miałem to gdzieś. Do Jarkendaru przybyłem tylko na parę dni, żeby pomagać w tworzeniu nowego obozu. Pieprzone bagna, nie chcesz tego słuchać (można jeszcze wina? Dzięki). W każdym razie wszystko wydawało się wracać do normalności, jeśli oczywiście bycie zasranym zbiegiem mieści się w choćby marginalnych granicach tego pojęcia. Nazajutrz miałem wrócić do tej ważniejszej, bardziej cywilizowanej części Khorinis w celu dopilnowania tamtejszego handlu do końca i przy okazji zlikwidowania pewnego zdrajcy. Ale nie! Temu sukinsynowi zachciało się więcej! Na nasze nieszczęście, bagna, w których się zakwaterowaliśmy, kryły w sobie pozostałości po jakiejś dawnej kulturze. Nie znam się kompletnie na historii, ale tamte rozpadające się świątynie miały już trochę lat na karku. I to wszystko jeszcze nie byłoby takie złe, gdyby Kruk nie zaczął brnąć dalej. Nie mam zielonego pojęcia, jak on to zrobił, ale za pomocą jakichś dziwnych przyrządów i pewnej ofiary należącej wcześniej do świrów z takiej jednej sekty zza Bariery stworzył coś nadnaturalnego.
– I zapewne to miał być ten czynnik przywołujący portal do innego świata?
Nie widzę innego wytłumaczenia. To od tamtej pory zaczęły się dziać przedziwne rzeczy. Aż do feralnej nocy, kiedy to nasz coraz bardziej świrujący przywódca zamknął się w jednej ze świątyń i paroma zaklęciami doprowadził do masowych trzęsień ziemi i czort wie, czego jeszcze, używaliśmy artefaktów ze świątyń co najwyżej jako pomoc administracyjną, jak na przykład kolorowe tabliczki będące przepustką do kopalni. Po krótkim czasie przebywania na bagnach Kruk zainteresował się rzeczą, którą do niedawna miał głęboko w dupie – magią. Chrzanił o pradawnej mocy czekającej na sięgnięcie po nią, a nocami podobno gadał do siebie. Zmienił się, i to strasznie. Kiedyś to nawet dało się z nim normalnie pogadać, a teraz stał się niedostępny jak diabli. Tylko kilka osób mogło w ogóle bez problemów do niego podchodzić. W zasadzie po dotarciu do naszego nowego posterunku widziałem go zaledwie kilka razy, w tym wtedy, gdy osobiście nadzorował dokopywanie się do tego nieszczęsnego miejsca, w którym się to wszystko zaczęło. Kiedy wreszcie dotarliśmy do świątyni której szukał, rozkazano nam się oddalić. Nie przeszkodziło to jednak usłyszeć upiornych dźwięków stamtąd, nie mówiąc już o porażającym świetle wystrzelonym z wewnątrz. Nigdy nie zapomnę tych chwil…
– Czy wtedy otworzyło się to przejście?
Jeszcze nie. Najpierw wielkie posągi stojące w świątyniach niespodziewanie ożyły i zaczęły atakować wszystko, co się rusza. Powstało wielkie zamieszanie i nim nasi najlepsi wojownicy zgładzili te monstra, zginęło wiele osób. Nawet się nie połapaliśmy, kiedy w okolicach starożytnego miasta wśród burz zmaterializowała się wielka chmura energii. Zareagowaliśmy dopiero po tym, jak doniesiono nam o zaginięciu w tamtych okolicach trzech kopaczy. Kilku świadków powiedziało nam, że to pole energii ich wciągnęło. Kruk natychmiast przerwał swoje dziwne przygotowania i zwołał zebranie najważniejszych osób w nowo uformowanym obozie. Zapewne miał w planach uspokojenie sytuacji, ale wyszło mu coś zupełnie odwrotnego. Taak, nigdy nie zapomnę tego uczucia, gdy wewnątrz budynku panował cholerny jazgot różnych ważniaków, podczas kiedy na terenie obozu strażnicy siłują się ze wzburzonym tłumem kopaczy… wreszcie po kilku godzinach jakiś kretyn wpadł na pomysł wysłania pieprzonej ekspedycji mającej zbadać to zjawisko. Kruk z Thorusem, przywódcą straży, na pewno zdawali sobie sprawę, jak głupi był to pomysł, ale mam wrażenie, że chcieli po prostu znaleźć sposób na zapanowanie nad obozem, a za najlepszy uznali rzucenie na pożarcie paru płotek, aby choć na moment uspokoić wariujące tłumy. Oczywiście ochotników wyznaczyli w swoim gronie. Zdecydowali się wysłać czwórkę „śmiałków”. Nie trzeba mówić, że wśród nich były osoby, które według nich warto było stracić. Scatty, nieco podstarzały już strażnik, Senyan, drobny złodziejaszek wrzucony do grupy pomimo ostrych sprzeciwów jednego z możnych obozu, Estebana , a ten osiłek Franko najprawdopodobniej znalazł się tam pewnie dlatego, że ostatnio fikał do Fletchera, jednego ze starych wyg w naszej straży z czasów Kolonii, a nikt nie chciał wtedy powodów do kolejnych rozruchów. No i pozostał jeszcze Fisk, cwany handlarz, też z naszego poczciwego więzienia, wmanewrował go w to Bloodwyn, tępy skurwiel z martwiącą mnie dziwnie rosnącą pozycją u szefa. Podobno miał z tym handlarzem jakieś zatargi o kasę. Zakładam, że na myśl przyszło ci pytanie, czemu nie wymieniłem siebie w tej zacnej drużynie? Odpowiedź jest prosta: Fisk, którego nie bez kozery wymieniłem jako ostatnią osobę, nagle sobie przypomniał pewien bardzo szczególny epizod z zamierzchłych czasów, o którym wiedziało zaledwie kilka osób. Nie będę zanudzał cię moimi historyjkami, ale wystarczy wiedzieć, że ujawnienie go w tamtym konkretnym momencie sprawiłoby, że bardzo chętnie wskoczyłbym do tamtego portalu dobrowolnie. Co jasne, z początku mocno mu się opierałem.
– Nie masz specjalnego wyboru, mój drogi. Jeżeli tamto ustrojstwo rzeczywiście zabija, najpewniej i tak po prostu oszczędzisz sobie większych cierpień przed śmiercią – pieprzy mi z tym swoim szyderczym uśmieszkiem.
Ja mu mówię:
- Wal się!
On mi odpowiada:
– Ty się wal!
A ja potem…
– Dosyć, opanuj się! – syknął Gravius i przewrócił oczyma.
– Ech… dobra, muszę się uspokoić, bo mnie aż noga od tego zabolała. Pieprzony, zdradliwy kutas… – mamrotał Dexter.
– Wiesz co, odstaw już to wino, bo ci podnosi ciśnienie.
W każdym razie, jak widać na załączonym obrazku, zdołał mnie jednak przekonać. I tak, ku zdziwieniu wielu osób i mocnemu wkurzeniu Bloodwyna, zgłosiłem się na samobójczą misję za Fiska. Długo się jednak nie zastanawiali i wrzucili nas tam o wiele szybciej, niż się naradzali. Ech, szkoda, że wtedy nie wiedziałem, że to draństwo dość szybko stamtąd zniknie…
– Coś się działo podczas tej… podróży?
Jak już pewnie wspominałem, ciężko określić, ile czasu się przenosiliśmy. Wszystko przebiegało tak, jakbyśmy śnili bez snów, dlatego dotarcie do nowego miejsca było dla mnie mocnym przebudzeniem.
– No dobrze, ale czemu założyliście, że przeszliście do innego wymiaru? W końcu teoretycznie mogliście zostać przetransportowani do innego, nieznanego wam miejsca w waszym świecie.
W pierwszych chwilach faktycznie uznaliśmy, że wyrzuciło nas gdzieś na peryferiach Khorinis. Przecież takie gęste lasy są u nas powszechne. Lecz po jakimś czasie zostaliśmy zmuszeni do zmiany zdania. Pierwszą głupotę popełniliśmy decydując o oddaleniu się od miejsca zrzutu i poszukania ścieżki. Szybko pojęliśmy, że nie wiemy, gdzie jesteśmy, a portal zniknął chyba zaraz po dotarciu. Wszystko uzupełniło spotkanie z oddziałem orków, który wypadł znienacka. Poznaliśmy rasę, ale tamci wyglądali jakoś… inaczej. Nie zdążyliśmy się przyjrzeć, bo zazwyczaj gdy widzimy zgraję tych zielonoskórych śmieci, wolimy zwiewać.
– Prowadzicie wojnę z orkami?
– To chyba oczywiste – zdziwił się tym pytaniem więzień – A u was co, spacerują wolno po ulicach?
– W zasadzie tak. Mój naród miał z nimi kilka starć, ale to należy do przeszłości.
– Nie do pomyślenia – zamyślił się Dexter – No to niezły macie pewnie burdel. Cholera, muszę znaleźć sposób na wykaraskanie się stąd, bo mnie zeżrą żywcem.
– I jak, schwytali was w niewolę? – zignorował jego słowa oficer.
Na nasze szczęście oni nas nie atakowali, tylko uciekali przed wrogiem. Nim się obejrzeliśmy, oskrzydliła ich i zmasakrowała obca armia ludzi. Nie muszę mówić, że nigdy w życiu nie widziałem takich zbroi. Na proporcach mieli jakąś wielką, srebrną rękę. Okazało się, że mili panowie byli równie zdziwieni naszą obecnością i postanowili się nam przyjrzeć w swoim obozowisku. Zabrali nas tam siłą i skuli kajdanami jak więźniów. Szybko zabrali nas do ich dowódcy, jakiegoś dziwnego gościa z wielkim młotem w łapie i błękitno złotej zbroi. Miał już swoje lata, ale wolałbym nigdy nie spotkać się z nim na polu bitwy.
– Co wy tutaj robicie w środku lasu? – zapytał z tym swoim basowym głosem.
Jako że Scatty był zbyt skołowany i wykończony ucieczką, Senyan zbyt wystraszony, a Franko zbyt tępy, postanowiłem zostać rzecznikiem naszej godnej pożałowania drużyny.
– Wiesz, nie jestem pewien, żeby moja odpowiedź cię zadowoliła… – zacząłem.
– Nie baw się ze mną w gierki! Mam za dużo problemów i za mało czasu, żeby się w coś takiego bawić!
Słabo pamiętam dokładny przebieg dalszej rozmowy, ale mogę z całą pewnością stwierdzić, że ostatecznie dowiedziałem się z niej znacznie więcej o nich, niż odwrotnie. Uther, bo tak się nazywał ten jegomość, był wieloletnim dowódcą czołowej armii króla… Tarenasa o nazwie Srebrna Ręka (subtelne, nie?). Aktualnie prowadził poszukiwania zaginionego księcia i paru oddziałów, które dziwnym sposobem zaginęły w akcji. Od razu domyśliłem się, jaka jest istota jego problemu.
– Zaraz – przerwał mu Gravius – Mówisz, że jak się nazywa ten król?
– Tarnas, Tranas, naprawdę nie pamiętam…
Ku zdziwieniu Dextera, Cesarski zerwał się na równe nogi i wyszedł z pokoju. Po kilkudziesięciu sekundach wrócił ze zwitkiem papierów i zasiadł ponownie na swym krześle.
– Wreszcie coś ruszyło do przodu – prawie krzyknął – Przetrzymujemy niejakiego Arthasa Menethila, syna tegoż Terenasa, władcy Lordaeron, bo tak miał na imię, czyż nie?
– Bardzo możliwe. Nawet przez mgłę przypominam sobie, jak wymawiali tą nazwę włości.
– Świetnie. A więc mamy już podstawy, jak rozmawiać z tym naburmuszonym wojakiem.
– Czy to znaczy, że już nie jestem wam potrzebny? – spytał z nadzieją w głosie Dexter.
– Nic z tych rzeczy. Dowiedzieliśmy się od ciebie wielu ważnych informacji, w połączeniu z tym, czego się możemy dowiedzieć od naszego panicza, te marudy z Gildii Magów mogą wreszcie mieć jakieś pole do popisu. Co się wydarzyło dalej?
Cóż, moje słowa nie spotkały się z aprobatą. Uther sprawnie sobie wydedukował, że zmyślając coś takiego albo jestem kompletnym szaleńcem, albo coś ukrywam. Dlatego też postanowił zatrzymać nas wszystkich „do wyjaśnienia”. Naprawdę nie rozumiem tych ludzi. Posługują się na co dzień magią, a gdy przychodzi coś paranormalnego z zewnątrz, nie potrafią w to uwierzyć. Wzięli nas do swego obozowiska i zamknęli w areszcie. Zakładam, że był on pierwotnie przeznaczony dla orków, bo chyba tylko oni wytrzymaliby tamtejszy odór. A tak oprócz nas siedział tylko jakiś podstarzały łysol z gołą klatą. Próbowaliśmy się czegoś od niego dowiedzieć, ale najwidoczniej był tak samo zdezorientowany jak my. Nie bardzo miał ochotę się z nami dzielić informacjami, ale wywnioskowałem z tego, w jaki sposób mówił o miejscu, w którym się znaleźliśmy, że też raczej nie był od nich.
– Powiedz mi, czy ten gość nie nazywał się Caius Cossades? Bo właściwie podałeś jego rysopis.
– Podał swoje imię, i tak, to chyba był Caius – odrzekł po namyśle bandyta.
– Co się z nim stało?! Gdzie jest?! – dopytywał się legionista.
– Spokojnie, chłopie, nie mam teraz pojęcia. Po tym, co się stało, może być wszędzie, nawet w jakimś rowie.
Gravius był wyraźnie zafrasowany tą wiadomością.
– No dobrze, opowiadaj dalej – powiedział po uprzednim uspokojeniu się.
Spędziliśmy jeszcze noc w areszcie, aż wreszcie ruszyliśmy w drogę. Nie będę się rozgadywał o tych kilku godzinach podróży, bo szkoda na to czasu. Ważne jest, co się potem stało. Mniej więcej po południu dostrzegliśmy wielką chmurę burzową z oddali. Okazało się, że była dokładnie pod jakimś miastem. Szybko spotkaliśmy jakiegoś uciekającego chłopa, który powiedział, że doszło do przywołania nieumarłych i na domiar złego w środku miasta zmaterializował się dziwny wir, który porywa wszystko, co jest w pobliżu.
Gravius pokiwał głową.
– A więc można przypuszczać, że te zjawiska uaktywniają się wskutek wywoływanych pewnych sił magicznych.
– Można powiedzieć więcej: sił ciemności. U nas Kruk wywołał swe moce prawdopodobnie dzięki ciemnym mocom Beliara, boga ciemności.
– Intrygujące, intrygujące… no dobrze, co się stało dalej?
Podeszliśmy bliżej. Uther planował ze swym wojskiem szturm, jednak został wyprzedzony. Już w okolicach miasta pomiędzy szeregi sił Srebrnej Ręki dosłownie z podziemi wyrośli nieumarli. Zrobił się kompletny burdel, z którego skorzystaliśmy z nawiązką. Franko, przy pomocy tego waszego Caiusa, zdołał odebrać klucze od naszych więzów jednemu z żołnierzy. Ucieczka poszła prawie idealnie, gdyż Uther i jego ludzie byli zbyt zaabsorbowani eksterminacją żywych trupów. Prawie, bo nagle Senyan został zaatakowany przez paru umarlaków. Scatty pomógł mu się oswobodzić z kajdan, ale ten wypłosz dostał takiego ataku paniki, że pchnął go przypadkiem wprost w objęcia śmierci. Mogliśmy tylko patrzeć, jak rozrywają go na kawałki. Biedny facet… Dalej ominęliśmy walczących i wpadliśmy do miasta. Oczywiście od pierwszych chwil, gdy usłyszeliśmy o zmaterializowaniu się tego portalu, pragnęliśmy się do niego dostać i poszukać szczęścia. Człowieku, co to był za widok! Ciężko nawet opisać burdel, jaki się narodził w murach miasta, ale możesz mi wierzyć, że wszyscy prorocy apokalipsy każdego zasranego padołu byliby tym widokiem zachwyceni. Jakimś cudem podczas tamtego chorego rajdu otrzymaliśmy tylko kilka zadrapań i zdołaliśmy wejść w portal.
– I dotarliście do nas?
Zgadza się. Znowu podnieśliśmy się z ziemi i trafiliśmy na wasze cholerne pustkowia. Oczywiście, oprócz nas, pojawiło się także kilka osób z tamtego świata. Jacyś robotnicy i paru żołnierzy było zapewne równie zdziwieni, co my podczas pierwszej podróży.
– A potem rzekomo trafiliście na oddział tamtych bandytów? Jak to się stało?
Wtem, do pomieszczenia wszedł jeden z legionistów.
– Ktoś chce się z tobą widzieć.
– Znowu jakiś ważniak z któregoś rodu?
– Nie wygląda na takiego – odparł niepewnie żołdak.
Gravius machnął ręką gestem przyzwalającym. Zza żołnierza wynurzył się starzec w czarnej szacie. Jego oczy wskazywały na to, że jest ślepcem, ale wydawał się wszystko widzieć.
– Pan do mnie? – spytał nieco skonfundowany Cesarski.
– Tak, pozwolicie, że się przedstawię. Mam na imię Xardas, i jestem tu, aby pomóc i wyjaśnić pewne problemy, które, jak już zdążyłem dostrzec przez okres pobytu tutaj, dotyczą także was – powiedział bez ogródek.
– Zamieniam się w słuch – odparł oficer.
– Cholera, niemożliwe – szeptał cicho Dexter.
– Znacie się?
– Ach, to ty – powiedział Xardas z lekkim uśmiechem – Zabawne, że nawet po dziesięciu latach nie zmieniłeś się właściwie wcale, no, może poza fryzurą i zarostem. Pogadamy później.
– Czyli mam rozumieć, że ty także jesteś z jego wymiaru?
– Owszem. Widzę, że miałem szczęście, trafiając tutaj, dzięki temu mogę omówić tą sprawę z kimś z wyższej instancji.
– Bez przesady, raczej z osobą zajmującą się różnego rodzaju biurokracją. Niemniej zamieniam się w słuch.
– Jesteśmy świadkami zazębienia się kilku światów, uniwersów, jeśli wolisz. Jest to rzecz nie tyle zaskakująca, co w teorii niemożliwa, bo według moich badań i konsultacji z pewnymi specjalistami, są to tak odrębne byty, że w zasadzie nie miały prawa w normalnych okolicznościach się spotkać.
– Ale jednak do tego doszło. Wiesz, jak to wszystko naprawić? – spytał Gravius, zapominając zupełnie o istnieniu przesłuchiwanego więźnia.
– Cóż, nie jest to łatwa rzecz, ale powoli zaczyna mi się klarować rozwiązanie. Na razie udało mi się nieco poznać przyczyny tego zamieszania – Xardas usiadł na podstawionym mu przez Graviusa krześle – Jak się może domyśliłeś, nie jestem tutaj przez przypadek. Udało mi się znaleźć sposób na przewidywanie, gdzie mogą pojawiać się najbliższe anomalie, dzięki czemu mogę swobodnie przemieszczać się po uniwersach. W Azeroth, innym świecie równoległym, spotkałem niejakiego Medivha, tamtejszego mędrca, wraz z którym udało mi się wysnuć pewną teorię. Według niej przyczyną tworzenia się tymczasowych furtek między naszymi światami jest wyzwolenie w podobnym czasie niesamowicie potężnej energii. W moim wymiarze takim zbiorowiskiem jest pewien incydent związany z upadkiem pewnego potężnego magicznego pola. Od Medivha wiem, że w Azeroth powstają anomalie związane z próbami przywołania potężnej armii z innego wymiaru o nazwie Płonący Legion.
– To ma sens. W naszych kręgach mówi się o niestabilności spowodowanej przez nasilanie się skutków pewnego dawnego wydarzenia – dodał Gravius.
– Legenda o Nerevaryjczyku i te sprawy, wiem.
– Znasz ją?
– Wystarczy przejść się trochę po waszym mieście i szybko znajdzie się rozmownych ludzi, a ta historia jest przecież, jak zdążyłem zauważyć, bardzo rozpowszechniona.
– Potrzebujecie pomocy?
Mag pokręcił głową.
– Lepiej, żeby wiedziało o tym jak najmniej osób. Wy możecie co najwyżej pomóc ukryć to wszystko, dopóki nie uda nam się znaleźć ostatecznego rozwiązania tej sytuacji. Pamiętajcie, że przy braku rozwagi uniwersa mogą zacząć na siebie zbyt mocno wpływać, a wtedy blisko już do afery międzysferowej. Dlatego postarajcie się na ten czas używać jak najmniej potężniejszych zaklęć. Dotarłem już do kilku ważniejszych magów w kilku miastach Morrowind, mniej więcej wiedzą, co się święci.
– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy – pokiwał głową Gravius.
– Zanim wyjdę, pozostała jeszcze pewna delikatna sprawa – rzekł Xardas, powoli podnosząc się z siedzenia – Doszły mnie słuchy, że przetrzymujecie tutaj królewskiego syna z Lordaeron.
– To prawda – przytaknął Cesarski – Właściwie dopiero niedawno się dowiedziałem, kim ten człowiek jest, albo raczej uwierzyłem w te słowa.
– Medivh wspominał mi, że powstało tam niemałe zamieszanie. Myślę, że jeżeli go stąd zabiorę, ustabilizuję nieco ich sytuację.
– W porządku, i tak zapewne niewiele bym z niego wyciągnął. Szczerze powiedziawszy, nie wiem, dokąd ten pyszałek zaprowadzi swoje królestwo, gdy zasiądzie na tronie.
– To już nie nasze zmartwienie – skwitował Xardas.
– A no właśnie, czy mógłbym liczyć w zamian na jakąś przysługę?
– A jakąż to?
– Wiem od twojego… współsferowca, że w Lordaeron utknął jeden z naszych ważnych ludzi, Caius Cossades. Jeżeli jeszcze żyje, ma być nam niezwykle potrzebny do przyszłych wydarzeń Morrowind.
– Spróbuję go poszukać – odparł starzec – Chciałbym zabrać ze sobą także twojego więźnia, który z kolei mi się bardzo przyda.
– Nie widzę problemu, ja już właściwie z nim skończyłem – po tych słowach onieśmielony od przybycia Xardasa Dexter stał się blady jak kreda – Tymczasem wydam ci pozwolenie na przejęcie naszego panicza.
Były skazaniec niechętnie podtrzymał się na ramieniu nekromanty.
– Potrzebujesz może pomocy w dostarczeniu go? Mogę ci dać paru swoich ludzi.
– Nie trzeba, poradzimy sobie – odrzekł uprzejmie Xardas, z niebywałą krzepą jak na swój wiek pomagając Dexterowi iść.
Kiedy mężczyźni oddalili się od siedzib straży, mag zabrał głos.
– Doszły mnie słuchy, że planujesz zasadzkę na swojego drogiego przyjaciela z Kolonii.
– Tego sukinsyna, który wykończył moich kumpli z obozu?
– Tak, tego sukinsyna, który was wszystkich uwolnił.
Dexter prychnął.
– To i tak jest nieaktualne przez tą całą zadymę.
– Wszystko jeszcze przed nami. Aha, i możesz mnie już puścić.
– Chcesz mnie dodatkowo upokorzyć i zmusił do czołgania się?
– A kto mówi o czołganiu się? – wzruszył ramionami Xardas i zaraz po jego słowach zmaterializowały się dwa szkielety, które pochwyciły Dextera, nim zdążył zaprotestować.
– Tak będzie znacznie wygodniej. Na czym skończyliśmy? Aha, już pamiętam, twój powrót do Khorinis. Akurat z tym będzie najmniejszy problem, bo da się łatwo rozwiązać, zaufaj mi. Sądzę też, że twoi koledzy chętnie ponownie zrzucą na twe barki problem stacjonowania w tamtej części wyspy. Będziesz robić dokładnie to samo, co ci uprzednio rozkazali, z tą różnicą, że zostaniesz kimś w rodzaju mojego agenta. Masz z tym jakiś problem? – łypnął na niego pytająco.
– M-mam dość Kruka za rzeczy, które ostatnio zrobił, ale nie będę mu się narażać. Jest niebezpieczny – wymamrotał Cień ze Starego Obozu, wciąż jeszcze patrzący z przerażeniem to na jednego, to na drugie kościotrupa.
– Och, Kruk wkrótce będzie miał znacznie poważniejsze kłopoty od nielojalnego podwładnego, zapewniam cię. Poza tym, nie mówię tego jakbyś miał jakiś wybór, tylko oznajmiam, co nastąpi. Cokolwiek ci powiedzą, zapamiętja sobie, że ja jestem o wiele bardziej niebezpieczny od Kruka. Ale nie obawiaj się, nie będzie tego zbyt wiele, po prostu pomożesz w kilku sprawach, ułatwisz dostęp do tych piratów, co macie z nimi interesy i przede wszystkim nie dopuścisz do żadnych zasadzek na swojego znajomego zza Bariery.
Seyda Neen oddalała się od mieszkańców Khorinis coraz bardziej, sprawiając wrażenie, jakby rozpływała się w palącym Słońcu.
– Dokąd idziemy, do… domu? – wypalił w końcu Dexter.
– Tak, odstawię cię już na miejsce. Na razie rób to co zawsze, dokładniejsze instrukcje dostaniesz w swoim czasie. Tymczasem ja zajmę się młodym Menethilem.
KONIEC
Opowiadanie pochodzi z konkursu z innego forum. Pisane głównie nocami, co da się pewnie zauważyć po paru literówkach czy większych lub mniejszych bykach. Z powodu roboty na studiach nie mam kiedy tego porządnie zredagować, więc wstawiłem tutaj. Korekty kwestii technicznej i oczywiście opinie na temat treści mile widziane!
Elder Scrolls, Gothic i Warcraft, zgadłem? :)
Niestety, w moim odczuciu jest kiepsko. Sam pomysł połączenia kilku uniwersów jest dość ciekawy, ale pozbawiony fabuły i zaserwowany w formie ciągnącego się niemiłosiernie dialogu wypada marnie. Masa błędów, i tych małych, i tych dużych uprzykrza lekturę (szczególnie przykre w odbiorze są pisane kursywą bloki tekstu).
Przy okazji, za oświadczenie "nie mam kiedy tego porządnie zredagować" zostaniesz najpewniej zjedzony przez stałych bywalców. Brace yourself...
na emeryturze
Tak, zgadłeś, choć istotnie trudno nie było :)
No cóż, dzięki za opinię. Do tej pory opinie były różne, choć Twoja najbardziej krytyczna i za to mogę podziękować.
A co do tego czy mnie zjedzą, to akurat ich sprawa. Znalazłem to forum i postanowiłem się opowiadaniem podzielić w celu usłyszenia opinii od większego grona odbiorców, lojalnie przy tym ostrzegając o możliwych błędach. Jeśli ktoś nie ma ochoty czytać, no to nie musi tego przecież robić, więc sorry :)
Nie było też łatwo ;)
Tak tylko, żeby nie wyjść na złośliwego czepialskiego, przykłady rzucających się w oczy niedociągnięć z pierwszego akapitu:
"Od wczesnego ranka krzątało się tam mnóstwo ludzi w różnych sprawach, od niesfornych obywateli aż po urzędników przybyłych w sprawach służbowych." - powtórzenie: "sprawach"
"Jego lekko już zużyty, dziwny ciemny pancerz nie zdradzał przynależności do żadnej Gildii ani cechu" - gildii z małej
"Twarz miał zmęczoną, świadczącą o dużym wysiłku i niewielkiej ilości snu w ostatnich dniach. Ciężko było z niej coś odczytać (...)" - Można było z niej bez problemu wyczytać, że jej właściciel i użytkownik był zmęczony, więc coś się jednak dało z niej łatwo odczytać
"Nietrudno było jednak poznać, że miało się do czynienia z osobą mniej więcej w średnim wieku." - "Mniej więcej" pasowałoby gdybyś podał jakiś konkretny wiek bohatera, w przypadku "średniego wieku" jest zbędne.
"Jego prawa noga miała bandaż w okolicach łydki" - jego prawa noga owinięta była bandażem
na emeryturze
Opowiadanie do poważnego remontu. "Cesarski westchnął". Co to oznacza? Jeżeli wprowadza się jakieś okreslenie, należy je wyjaśnić czytelnikowi. Cesarski urzędnik, na przykład... Potem, ewentualnie, mozna napisać, że w skrocie ludność miejscowa mówiła o nich 'cesarscy". Sporo jest takich niedoróbek, a innych też. Czemu dialogi kursywą? To nie jeden z dopuszczalnych zapisów myśli.
No i w sumie aż tak łatwo nie miało być - tamta praca była raczej dla osób zaznajomionych z między innymi tymi uniwersami :)
O ile dobrze pamiętam, w Morrowindzie pisze się to z dużej {np. Gildia Wojowników). Chyba że coś mi sie pokręciło, bo dawno w to grałem.
Dzięki za poinstruowania.
@RogerRedeye:
Cóż, to akurat wina tego, że tekst był pisany z myślą dla osób znających dobrze te gry. Ale faktycznie, na potrzeby wstawienia go mogłem, a wręcz powinienem dodać kilka wyjaśnień.
Zdecydowanie. Kreujesz świat, a świat winien byc spójny, logiczny --- i opisany. A nie wszyscy musżą znać tę grę... To jest hednak opowiadanie, a nie scenariusz jednej z kolejnych scen.
Odnośnie sprawy słowa "gildia" w świecie The Elder Scrolls, to zapisywane jest z dużej litery, gdy chodzi o konkretną gildię, ale już z małej w przypadku zbiorowości organizacji, więc powinno u Ciebie być "...przynależności do żadnej gildii...".
Hmm, masz słuszność, w sumie to całkiem logiczne i nie wiem, czemu w tamtej chwili o tym nie pomyślałem.
A co do kursywy, to miała ona oddzielić "glówną" część opowiadania od uwag snującego sprawozdanie więźnia.
Te pisane kursywą fragmenty są najzwyczajniejszymi pod słońcem wypowiedziami przesłuchiwanego osobnika. Po co takie wyróżnienie? Przecież to części dialogu.
Wiesz, nie wiem, taki kaprys po prostu miałem :P
W końcu przeczytałem całe opowiadanie, było nawet miło.
Ciekawa koncepcja połączenia świata TES'a i Gothica (z Warcraftem wierzę na słowo, uniwersum nie znam), ale niestety bez znajomości chociarz jednego wiele traci, może być nieciekawym dialogiem.
Specyficzny zapis kursywą. Ma on jednak sens i umotywowałeś jego użycie (kaprys to też jakieś umotywowanie).
Pozdrawiam
Dziękuję za przeczytanie. Jak już gdzieś może pisałem, to opowiadanie było wysłąne na konkurs do forum, w którym oceniający byli znakomicie zaznajomieni z tymi uniwersami. Moim błędem było to, że wstawiłem je tutaj bez pewnych niezbędnych rozszerzeń dla postronnych czytelników. Niemniej, kiedy wreszcie znajdę czas, wrzucę na to forum zredagowaną i bardzo mocną poprawioną wersję.