- Opowiadanie: ShiniKira - Ladrón – Biblioteka Lodowej Śmierci roz.1

Ladrón – Biblioteka Lodowej Śmierci roz.1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ladrón – Biblioteka Lodowej Śmierci roz.1

 

Witam wszystkich. Zamieszczam moje drugie opowiadanie w mniejszych częściach, aby łatwiej wam było złapać błędy i coś doradzić. Dziękuje za wszystkie komentarze i opinie. Tych, którzy przeczytali moje poprzednie opowiadanie prosze o opinię czy robię jakieś postępy.

 

 

Ladrón – Biblioteka Lodowej Śmierci roz.1

 

 

I

 

Czego on kurwa ode mnie chce ?! Co ja jakimś bogiem jestem. Ukradniesz byle błyskotkę, a już legendy piszą. Jak ja się tam dostanę ? To najlepiej strzeżone miejsce w mieście. Popatrzyłem mu prosto w oczy. Zwykły handlarz, a raczej przemytnik, tłusty i durny. Pełno tu takich, którzy myślą, że pieniądze dają im władzę. Staram się nie pokazywać stanu zamyślenia, w cieniu swojego kaptura czuje się pewnie. Jego oczy próbują wedrzeć się do środka i złamać barierę matowej czerni w jaką jestem przyodziany.

 

– To jak będzie Ladrónie ? A może mam cię nazywać tak jak chłopi ? Lodowy Sztylecie. Przyjmujesz zlecenie ? – zapytał, wyszczerzając zęby. Jego szczękościsk przypominał podziurawiony ser.

 

Nie cierpię tego przydomka. Nazywają mnie tak, bo podobno moje ofiary przed śmiercią czują lód w gardle. Nie, to nie magia, tylko mój zimny sztylet. Zasada pierwsza „Nie zostawiaj świadków.” Jego wybałuszone oczy, czekają na najmniejszy ruch, którego nie uczynię. Nie mam wyboru. Stoję nad przepaścią, muszę wziąć tą kasę jeszcze dziś w nocy. Małe zarobki na ulicy, nie starczają na dłuższą metę. Pewnie znalazł bym inną ofertę od razu po wyjściu z tej zapchlonej gospody, ale nie mam czasu na tracenie czasu i na pewno byłaby też gorzej płatna. Zaplanuje to jak najlepiej. Wieża jest dobrze chroniona, zwykły Ladrón, by sobie nie poradził, ale w końcu jestem jednym z najlepszych, a przynajmniej w plotkach potrafię przechodzić przez ściany. Jak zawsze poradzę się Fantola.

 

– Zgadzam się – odpowiadam z przekonaniem. Dwóch uzbrojonych strażników, stojących za grubym cielskiem swojego pana odetchnęło z ulgą. Domyśliłem się, że mają nie mały udział w zyskach z tej akcji. Przemytnik uśmiecha się szeroko i podaje mi rękę. Lecz ja nie odwzajemniam tego ruchu. Nadal siedzę i czekam na rozwój sytuacji. Nie mogę wzbudzać większego zaufania. Ja się narażam, ja stawiam warunki.

 

– Dobrze khe, khe. Dobry wybór ! Jeśli mamy dziś współpracować musze poznać twoje prawdziwe imię i być pewnym, że ci się uda – pogładził bujne wąsy, a następnie westchnął ciężko, łapiąc się za brzuch. Jakaś choroba, albo zwykłe przejedzenie. Patrząc na jego cielsko to raczej to drugie. Zdecydowanie za dużo pytań jak na jedno zlecenie. Nie ufa mi, myśli, że mogę to spierdolić. Przenoszę wzrok wyżej. Naga kobieta na obrazie uśmiecha się do mnie, leżąc na łóżku wije się jak łasica, zapraszając mnie uwodzicielskim gestem. Z trudem odrywam od niej oczy, by spojrzeć na strażników. Jeden wysoki i barczysty, zapewne gwałciciel, co chwile spogląda na dziwkę w drewnianej ramce. Drugi z krzywą gębą i czarnymi kręconymi lokami. Zwykłe uliczne cioty. Wzbudzam w nich strach. Zabić, wziąć, dostarczyć. W razie niebezpieczeństwa zabić zleceniodawcę i po zleceniu. Zasady, czym był by świat bez nich. Kupą śmieci w jednym mrowisku.

 

– No to masz problem – mówię z pogardą. Zasada druga „Żadnych wymian tożsamości”. Chce mnie wziąć na dłuższą metę. Próbuje wzbudzić we mnie zaufanie. I tu pojawia się zasada trzecia „Nie ma żadnej osoby na świecie, której możesz zaufać”, oprócz Fantola, dokańczam w myślach. Ten krasnal ma coś w sobie.

 

– Ja mam problem ! – wybucha niczym wulkan. Unosi zwały tłuszczu nad stół i uderza pięścią. Ani drgnąłem. – To ja organizuję transport przedmiotu. Nie możesz się spóźnić, ani być za wcześnie. Jak tam wejdziesz !? Chcę to wiedzieć ! Każe im cię zabić jeśli ci się nie uda ! – Krzywa Gęba patrzy tępo na swojego pana po czym odwraca się do większego kompana, który tylko bezradnie wzrusza ramionami. – Ani nie drgnęli, patrz jak się boją. Na co mi taka straż ! Wynocha stąd !- Rzucił gniewnie i wskazał palcem drzwi.

 

– Panie, jesteś pewien ? Tuż to Ladrón ?! – zapytał ten z krzywą gębą.

 

– Jazda stąd ! – warknął, niczym niedźwiedź. Od razu ruszyli do drzwi. Ostatnie skrzypnięcie podłogi potwierdziło iż jestem z nim tylko w cztery oczy. – Na czym to ja skończyłem. Hmm .. Tak… To ty masz problem jeśli nie wykonasz wszystkiego na czas. Nie wiem jak chcesz to zrobić, dla mnie byłoby to niewykonalne, ale wy macie swoje sposoby i oby zadziałały – stwierdził, rzucając mi drwiące spojrzenie. –Przyjmujesz zlecenie ? – po chwili milczenia wziął kufel i przechylił, wypijając do dna Qskie piwo.

 

Bardzo dobre i aromatyczne. Mając czternaście lat zacząłem kraść takie towary. Byłem najlepszy w tym fachu, a i piwa miałem pod dostatkiem. Kwestią czasu było zabranie mnie z ulicy do Bractwa Ladrónu i wyszkolenie. Od samego zapachu Qskiego chmielu rzygać mi się chce. Za młodu upijałem się po każdej akcji, aby złagodzić wyrzuty sumienia. Teraz już ich nie mam. A to piwo wzbudza we mnie wspomnienia. Otrząsam się.

 

– Przedmiot, czas i miejsce ? – rzekłem. Każdy szanujący się Ladrón musi wiedzieć tylko trzy rzeczy. Usłyszawszy pytanie przemytnik odstawił piwo, wykonując ciche „aaaaaaa”

 

– Księga Czarnej Magii, Północ i północna część portu . Tam będzie czekał na ciebie mój człowiek. Poznasz go po białym kapeluszu. – odpowiedział z zadowoleniem w głosie. Po co im Czarna Księga ? Szybko odpędzam tą myśl, to tylko przedmiot jak każdy inny. Nieźle na niej zarobię. Ale jednak bardzo dziwne zlecenie, cos mi tu nie pasuje. Z drugiej strony gdybym rozmyślał nad każdym zleceniem dawno umarłbym na ulicy z głodu. Jest ryzyko są pieniądze.

 

– Pozostaje kwestia zapłaty

 

– Ależ oczywiście ! Za takie przedsięwzięcie hojnie zapłacę. Dwa tysiące fraków ! – odpowiedział mi, melancholijnie podnosząc głos. Tyle fraków to kupa forsy. Potargujemy się trochę grubasie. Za tą księgę dostaniesz kilka razy więcej , a nawet jeśli nie to nic nie stracisz. Jest zależny ode mnie i wie, że nie znajdzie drugiego, który podjął by się tego zadania. Na czymś muszę budować swą legendę.

 

– Cztery.

 

– Sprytnie, dwa i pół !

 

– Trzy i pół, albo rezygnuję – Nie zostawiam mu wyboru. Gdy wyjdę już mnie nie znajdzie. Szaleństwem byłoby nie żądać tyle za niewykonalne zadanie. Śmieję się w duchu. To jest najbardziej strzeżony przedmiot w całej prowincji Ghaleila . Przemytnik kiwa głową. Wiedziałem, że ulegnie. Nikt nie porywałby się na tą księgę bez powodu.

 

– Nie rezygnujesz. Dam i tyle ! – potwierdził moje przypuszczenia.

 

Wstałem, poprawiając krótki miecz, który uciskał mnie w biodrze. Podałem dłoń grubasowi i wyszedłem z jego pomieszczenia. W gospodzie jest głośno i tłoczno. Mijam kolejnych ludzi stojących przy ladzie. Chudy, brodaty mężczyzna rozmawia sam ze sobą, mówiąc coś o swojej matce. O mały włos nie potykam się o leżącego na podłodze starca. Zlany potem i czerwony jak burak spogląda obojętnie w otchłań mojego kaptura. Czuje na sobie spojrzenia jeszcze trzeźwych ludzi, obsługiwanych przez cztery dziewki. Muzykanci zapraszają wszystkich do tańca. W jednym momencie roi się od wstających z krzeseł. Podchodzę do oberżysty i zamawiam kieliszek czystej. Podaje mi po chwili. Zaczerpuję pierwszego i ostatniego łyka. Rozglądam się wokół.

 

– Pij jeszcze, pij. Będziesz łatwiejszo – rzekł siedzący obok mnie młody strażnik. Rudowłosa dziwka drugą połowę kufla wylała na głęboki dekolt i wijąc się niczym pantera przystawiła go do twarzy młodzieńca. Przenoszę wzrok przed siebie. Niski, czerwonobrody krasnal podnosi głowę ze stołu i krzyczy:

 

– Olek ! Polefaj !

 

– Ale ja nie jestem Olek – odpowiada mu zdziwiony Hit, miejscowy alchemik. Na jego głowie widnieje czapka w kształcie gwiazdy, którą nosi każdy z jego bractwa. Ciemno zielony płaszcz zdecydowanie na niego za duży, spływa jak potok górski, wpadając pod stół.

 

-Dobfa, dobrfa. –odpowiada sepleniąc pijany krasnolud, plując się przy tym jak dziecko.

 

– Eeee. Nie śpij. Masz.

 

– Zostaw go –roześmiał się siedzący po drugiej stronie stołu mędrzec. W prawej ręce dzierżył drewnianą laskę z wyrzeźbionymi u szczytu runami mądrości. – Zobaczymy jak cię teraz nazwie, gdy się obudzi.

 

Chyba muszę już iść do mojego krasnala. Dopijam ostatni łyk piwa. Niemalże w tej samej chwili do gospody wpada zdenerwowany dziad, chwiejąc się na nogach obrzuca wszystkich spojrzeniem i mówi przekrzykując dźwięki lutni:

 

– Co tu tak mało ludzi ? Dawniej to … – Starzec zostaje stratowany przez wchodzącego właśnie komedianta miejskiego. Robi się gorąco, takiego tłoku jeszcze tu nie widziałem. Muzyka zamiera, a ludzie wracają do ław. Pół naga kobieta zeszła z kolan grubego czarnowłosego mężczyzny i ruszyła gęsiego za swoimi koleżankami. Jej tyłek przyciągnął więcej uwagi niż czytana właśnie deklaracja o podwyższeniu podatków. Wysoki i uzbrojony mężczyzna po przeczytaniu kłania się wszystkim i wychodzi z drwiącym uśmiechem. Jego obstawa podąża za nim w dwóch szeregach. Ledwo mieszczą się w drzwiach, ale zasady to zasady. Przeciskam się i wychodzę na zewnątrz. Langspoort, największy port w prowincji i pewnie w całym królestwie. Świeże morskie powietrze. W którym jak zawsze czuć smród rozkładających się ciał trędowatych. Leżą wzdłuż głównej ulicy, licząc na jakieś ofiary. W pobliskim domu gruba kobieta otwiera okno. Pochyla się i płynnym ruchem wylewa pomyje prosto na bruk. Jakimś cudem trafiają one jednak w przechodnia i rozchlapują się na jego głowie niczym jajka na patelni. Mężczyzna nic nie mówiąc zdejmuje kufajkę i kapelusz. Jak to powiedział Fantol „Tylko w naszym porcie, dostaniesz gównem po mordzie.” Pieprzona rzeczywistość. Nikt nikogo nie szanuje.

 

Ruszam szybkim krokiem , mijając kolejnych przechodniów. Ulica jest wąska. Z trudem przeciskam się na drugą stronę. Ludzie robią to co zawsze. Jedni wiozą zakupy w małych prostokątnych wózkach, inni elegancko ubrani zmierzają na koniach pohandlować na tutejszym targu. Tuż obok mnie przejeżdża powóz z żoną lorda Frieriecha, Gunerwą, która pewnie wraca z pobliskiego domu urody. Paru chłopów śmieje się, że właśnie przejeżdża „kunewra”. Dama wychyla się przez okienko i krzyczy do woźnicy aby jechał szybciej, bo strasznie tu śmierdzi. Konie rozchlapują błotniste kałuże, zalewając ludzi falami czarnego plugastwa. Docieram na drugą stronę ulicy i wchodzę w boczną uliczkę. Jest tu zupełnie pusto, ludzie boją się tędy przechodzić z powodu częstych napadów. Podążam wzdłuż zabudowań. Mijam kilka otwartych drzwi od tylnich wyjść oberży z których wydobywa się woń dziczyzny z kapustą, pierogów z mięsem i chmielu Qskiego, przechowywanego w ciemnych, chłodnych spiżarkach. Po chwili jestem na drodze prowadzącej bezpośrednio do portu. W tle widzę maszty ogromnych statków majaczących nad długą i rozległą bramą. Idąc dalej docieram na niewielkie wzniesienie, które pozwala mi ujrzeć most wraz z portem. Ten most będzie jedynym problemem. W nocy jest strzeżony, przemytnik nie ma wpływu na królewskich zbrojnych. Widzę jedyny widok jaki jest tu piękny i zdarza się raz dziennie. Wspinam się na pobliski dom po pnączach obrastających go zewsząd. Płynnym ruchem wyskakuję na dach i przykucam. Upewniam się, że nikt mnie nie obserwuje. Po czym spoglądam na zachód słońca emanujący w lustrze morza. Różowo fioletowe niebo spowija się z blaskiem tworząc istną bitwę różnokolorowych chmur. Odwracam się w drugą stronę . Jest. Pałac królewski położony na wielkim wzniesieniu w samym centrum miasta. Strzeliste wieże połączone ze sobą grubymi murami muskają chmury swoimi czapkami. Wokół zamku rozciągają się ulice i uliczki, z których główna łączy pałac z morzem. Tysiące dziwek i setki burdeli. Oberże, stajnie, warsztaty i inne dobrodziejstwa tego portu tworzą wielką plansze płaskich dachów. Po której można poruszać się dużo swobodniej i daje ona niezbędną niewykrywalność podczas ucieczek. Przejeżdżam wzrokiem tam i z powrotem. Siedziba lorda i port. Biblioteka leży w północnej części zamku i obym spotkał w niej lorda lub jego prawą rękę Van Dotha. Zabiję go tak jak on zabił Luvera. Do dziś pamiętam jego głowę turlającą się po schodach, a za nią czarną rękę, dzierżącą topór. Skurwiel ! Ten chłopak był za młody na śmierć, a ja nic nie zrobiłem, aby mu pomóc. Gdyby nie on daleko bym nie zaszedł w stopniach Ladrónu. Był dla mnie jak brat. Setki zleceń wykonanych bezbłędnie razem z nim i to jedno po którym wszystko przepadło. Już czas.

Koniec

Komentarze

Ech... Błędów jest sporo. Przeczytałam jedynie do "khe khe", więc o fabule się nie wypowiem dopóki nie dokończę, ale teraz nie mam na to sił. 

 

Sprawy podstawowe:

Nie rób spacji przed wykrzyknikami i znakami zapytania. Nie: To jak będzie Ladrónie ?, tylko: To jak będzie Ladrónie?

Mieszasz czasy w narracji. Raz piszesz w przeszłym, raz w teraźniejszym. Zdecyduj się na jeden( na początek najlepiej przeszły) i pilnuj tego.

Jego szczękościsk przypominał podziurawiony ser. - Sprawdź w encyklopedii co znaczy szczękościsk, a później zastanów się dlaczego to zdanie jest pozbawione sensu. 

nie mam czasu na tracenie czasu - Przeczytaj głośno. 

Oberże, stajnie, warsztaty i inne dobrodziejstwa tego portu tworzą wielką plansze płaskich dachów.   

Odkrywcze. Oberże, stajnie i warsztaty --- dobrodziejstwami. A co z domami mieszkalnymi, ratuszem i kapitanatem portu? Nie ma ich, nie liczą się, tworzą zło-dziejstwo?   

Oberże, stajnie, warsztaty i inne dobrodziejstwa tego portu tworzą wielką plansze płaskich dachów.  

Aż tak wysoko, by widzieć jedynie dachy jako płaską planszę, to on nie wlazł.  

Ladrón. Przypuszczam, że chodziło o zaznaczenie akcentu albo odmiernności wymowy głoski, a wyszło coś śmiesznego. Praktycznie nic nie wskazuje na odmienność wymowy tej nazwy, więc czytelnik "z rozpędu" czyta jako "Ladrun". Czy nie miało być: Ladròn? Jak widać, edytor akceptuje "grave"...   

Dzieła wybitnego powyższa część pierwsza nie zapowiada, niestety. Przydałaby się bliższa znajomość z polszczyzną...

Rzeczywiście mocno zalatuje amatorszczyzną niskich lotów, jednakowoż ciekaw jestem jak ów złodziej dostanie sie tam, dokąd nikt się nie dostał. W zamierzchłych czasach czytałem tekst z podobnym problemem i tam autor poprostu przeskoczył nie opisując kompletnie sposobu dostania się do twierdzy. dodatkowo nie tak dawno miałem wątpliwą przyjemność czytać tekst, w którym mag używa magii w miejscu, gdzie użyć jej nie można. Dlatego jestem ciekaw.

pozdrawiam

Nowa Fantastyka