Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Witam.
Niniejsze opowiadanie jest fragmentem większej całości. Wrzucam to jako zajawkę, do oceny.
Miłego czytania
***
Stary Majcherek rozejrzał się po izbie. Z perspektywy zapiecka wnętrze drewnianej chałupy wyglądało zawsze tak samo. Stół pod oknem, cztery krzesła, Matka Boska na ścianie z dzieciątkiem przy piersi, łóżko – dębowe, solidne, ze stertą puchowych pierzyn. Spod kołder wystawała brudna, kobieca stopa.
– Przynieś mi tabaki! – krzyknął starzec przeciągając się tak, że w izbie rozległ się dźwięk strzykających kości.
Stopa poruszyła się i zniknęła w piernatach.
– Przynieś mi tabaki wredna, stara jędzo! – powtórzył Majcherek.
Odpowiedział mu odgłos chrapania.
Staruszek z trudem wygramolił się z zapiecka. Sięgnął po laskę i podreptał w stronę kredensu.
– Kiedyś odrąbię ci ten tłusty łeb – syknął w stronę łóżka.
Niuch tabaki uspokoił go. Kichnął głośno. Matka Boska na obrazie zachwiała się i zdawało się przez chwilę, że wypuści małego Jezuska z rąk.
Pierzyny poruszyły się i po chwili wyjrzała z nich pucołowata, kobieca twarz.
– Na zdrowie – ciepły kobiecy głos wypełnił izbę.
Majcherek obrzucił kobietę niechętnym spojrzeniem.
-Już południe – powiedział – Piec jest zimny. Krowa nie wydojona muczy w oborze, jak by ją obdzierano ze skóry. Rusz się leniwa babo! Kiedyś stracę dla ciebie cierpliwość.
Kobieta odsunęła kołdrę, odsłaniając mlecznobiałe ogromne piersi.
– Jak ci zimno, to wskakuj do łóżka. Dziś niedziela. Krowa może poczekać.
Majcherek oblizał wargi.
– Ech babo – wymamrotał pod nosem i ściągnął kalesony.
***
– To Dziewanna , albo Marzanna – powiedział proboszcz oglądając z bliska trupa owiniętego w płócienne prześcieradło. – Gdzie ją znaleźliście?
Dwóch mężczyzn patrzyło na księdza z przerażeniem. W dłoniach miętosili swoje maciejówki z czerwoną lamówką, znakiem wójtowskiej straży.
– Nad rzeką, przy starym młynie. Leżała w trzcinach. Naga, jak ją Pan Bóg stworzył. – powiedział niższy z mężczyzn.
Ksiądz skrzywił się.
– Boga w to nie mieszaj– warknął – To diabelskie nasienie. Plugastwo i ścierwo.
Mężczyzna spuścił wzrok i zrobił krok do tyłu. Ksiądz klasnął w dłonie przywołując młodego ministranta.
– Pobiegniesz w te pędy do wsi po starego Majcherka. I każ mu ciosać osikowy kołek. Wróciły, psia ich nędza, Dziewanny nad rzekę. Znów zaczną chłopów na wiosnę od roboty odciągać. A wy – zwrócił się do strażników – ani pary z gęby, żeście coś widzieli. Przysięgnijcie na krzyż pański.
Sięgnął po drewniany krucyfiks. Strażnicy uklękli i spuścili głowy.
– Przysięgamy – powiedzieli jednocześnie, bijąc się w piersi zaciśniętymi pięściami.
***
Po skończonej szychcie, miejscowi górnicy odwiedzali tłumnie karczmę „Pod Kołtunem”. Skąd ta dziwaczna nazwa? Nie pamiętał tego nawet jej właściciel, pan Otomanek. Żartowano, że nazwa odnosi się do urody karczemnych dziewek i nie trzeba było być wielkim znawcą kobiecych wdzięków, by nie przyznać tej hipotezie racji. Żonaci i dzieciaci górnicy wypijali zwykle kilka kufli miejscowego, ciemnego piwa i wracali do ciepłych chat. Byli jednak tacy, którzy spędzali w karczmie większość wolnego czasu, pijąc i dyskutując do białego rana. Pan Otomanek słynął z tego, że zamykał swój przybytek tylko wtedy, gdy goście zjedli i wypili wszystkie zgromadzone zapasy. Piwniczkę miał jednak suto zaopatrzoną, więc ogień w karczemnym kominku palił się nieprzerwanie od zmierzchu do świtu.
Najbliżej ognia, na dębowej ławie siadał zazwyczaj Zdzisław Miś, górnik olbrzym, nazywany z racji postury Niedźwiedziem. Siadał plecami do kominka i ogrzewał swoje wielkie ciało popijając piwo z glinianego kufla. Bali się go wszyscy, mimo że rzadko wpadał w prawdziwą złość. Bywalcy gospody woleli jednak nie ryzykować, gdyż jak mawiano: rozgniewany Niedźwiedź gorszy jest niż trzęsienie ziemi. Sam pan Otomanek tłumił wszelkie konflikty w zalążku, pamiętając zapewne, iż przed kilku laty rozwścieczony olbrzym tak zdemolował gospodę, że trzeba było słać po dekarzy z sąsiedniego miasteczka by załatali dach. Wobec tych przesłanek, karczmarz uważnie obserwował zza lady swoich gości i gdy tylko do jego uszu dobiegało złowrogie mruczenie Zdzisława Misia podbiegał zgięty w pół, w uniżonym geście i dolewał Niedźwiedziowi piwa, powtarzając łagodnie:
– Proszę się nie denerwować. Proszę napić się świeżego piwka za zdrowie pana Otomanka .
Górnik-olbrzym wychylał wtedy sążnisty łyk i głaskał karczmarza po głowie. Rytuał powtarzał się w czasie jednego wieczoru kilka razy. W końcu Niedźwiedź osuwał się na ławę i zasypiał. Gwar gospody zagłuszało czasami jego chrapanie, tak donośne, że kufle na stołach drżały jak nadobna panna na widok gołego mężczyzny.
Tego wieczoru, a był to ten moment, kiedy pierwsze wiosenne podmuchy przepędzają precz Panią Zimę, piwo w gospodzie lało się strumieniami. Wybiła północ, lecz mimo to przybytek pana Otomanka zdawał się pękać w szwach. Karczmarz dorzucał do kominka kolejne szczapy drewna. Niedźwiedź spał na ławie, przy sąsiednim stole grupa mężczyzn dyskutowała o polityce. To właściwie bardzo dyplomatyczne określenie, w rzeczywistości bowiem, owa dyskusja polegała na tym, kto wymyśli i wypowie na głos bardziej obraźliwą i wulgarną inwektywę pod adresem miejscowego wójta. Prym wiódł w tym pan Grzesik, miejscowy rzeźnik.
– W koniec przyrodzenia może mnie cmoknąć ten tłusty wieprz z tym swoim dekretem o większych dostawach zboża. Z własnym koniem na łby się pozamieniał.
Wtórował mu w tym niski, krępy mężczyzna z wąsem zawiniętym do góry, na miastową modłę.
– Ja wam mówię. Pogonić skurwiałego syna. Wywieść go na kupie gnoju, jak poprzedniego wójta. Nauczy się moresu.
– Panowie, ciszej – pan Otomanek nachylił się nad stołem z palcem przy ustach. – Jeszcze kto usłyszy i doniesie wójtowi, że mu opozycja kwitnie w mojej gospodzie.
– A niech donoszą! – krzyknął pan Grzesik – Niech wie psiajucha, że mu się lud buntuje.
Pan Otomanek poprawił swój fartuch.
– Wy mocni jesteście, ale tylko w gębie. Jak przychodzi co to czego do boicie się pisnąć choćby słówko – wskazał przy tym na szparę w ścianie – Jak te myszki co harcują gdy kota nie ma.
Pan Grzesik poczerwieniał ze złości i byłby odpowiedział karczmarzowi zapewne coś dosadnego i obraźliwego gdyby nie ryk Niedźwiedzia, który wypełnił nagle całą gospodę.
– Gore! – wrzeszczał na całe gardło górnik-olbrzym.
Wszystkich ogarnął przeraźliwy strach. Patrzyli na Zdzisława Misia, który poderwał się z ławy i wypełnił swoją postacią pół karczmy.
– Gore! – powtórzył jeszcze głośniej i zrobił krok do przodu.
Wszyscy zamarli, wpatrując się w olbrzyma. Co u licha zdenerwowało tak Niedźwiedzia? Nikt do tej pory nie podejrzewał go o jakieś polityczne sympatie.
Pan Otomanek zrobił nieśmiały krok w stronę wrzeszczącego górnika.
– Co się stało? – zapytał niepewnie.
Niedźwiedź odepchnął karczmarza i potężnymi susami ruszył w stronę wyjścia.
– Dupa mi się pali ! – krzyczał przy tym wniebogłosy.
Dopiero teraz wszyscy zobaczyli języki ognia na jego portkach.
– Wody! Prędko wody! – wrzasnął pan Otomanek w stronę służby.
Niedźwiedzia nie było już jednak w karczmie. Wybiegł jak szalony na podwórze by ugasić ogień w najbliższej pryzmie śniegu, które leżały jeszcze po obu stronach ścieżki wiodącej do gospody.
Według mnie i Garpa wrzuciłeś drogi autorze nieodpowiedni fragment. Ten jest o niczym. Jeśli ciąg dalszy jest podobny życzę Wesołych Świąt.
Mi sie podoba!
Piękny, soczysty język. świetnie operujesz porównaniami.
Tworzysz postacie, które od razu widac oczyma wyobraźni.
Czekam na więcej. Doskonała proza.
Widze że debiutujesz na tym portalu, więc pewnie Cię zjedzą inni zawistni autorzy :) to juz niestety standard na tym portalu, więc lepiej slij prace na konkursy albo bezpośrednio do redakcji NF - mi sie tak udało opublikowac kilka rzeczy. ...tu szkoda czasu na zamieszczanie czegokolwiek...krytykanctwo i smrodek
pozdrawiam
:)))
troszkę za mocne :)
Widze że ktoś Panu zaszedł za skórę :)
Nie interesują mnie przepychanki między autorami tylko konkretna ocena.
Pisanie w konwencji fantastycznej rzeczywiście kręci mnie od niedawna. Do tej pory była to beletrystyka osadzona w realnym świecie.
pożyjemy zobaczymy czy komanterze będa zjadliwe czy nie :))
ps: Dzięki za ciepłe słowa :)
Panie Gwidonie - mysle że w kolejnych fragmentach , gdy akcja sie bardziej zawiąże będzie pan kontent ;)
zerknij na inne opowiadania i komentarze - bedziesz wiedział co mam na mysli
Zerkałem, czytałem.
śledze to forum od kilku lat i...uważam że w wiekszości przypadków krytyka jest uzasadniona.
nie można promowac słabych tekstów.Człowiek w ogniu krytyki może sie rozwijac literacko.
Wyznaje zasadę drogi imienniku (sądząc po loginie) że w zawodzie pisarza najważniejsza jest POKORA :)
Język faktycznie bardzo dobry. Ale to tylko scenka, więc nie bardzo jest co oceniać. Mignęły mi jakieś dwa zbędne przecinki.
Fajnie napisane. Widać, że jest to zalążek czegoś większego i być może nawet dobrego.
Nieżłe napisane, ale, niestety, zdecydowanie zbyt krótkie, aby powiedzieć coś więcej.
Wybiegł jak szalony na podwórze by ugasić ogień w najbliższej pryzmie śniegu, które leżały jeszcze po obu stronach ścieżki wiodącej do gospody. ---> jak by tu w miarę delikatnie... Bo ktoś uprzedzał, że gryzą, smrodzą... Aha. "W najbliższej pryzmie", liczba pojedyncza. Chyba nie mylę się? "Które leżały". Liczba mnoga, jak się nieśmiało domniemywam. Czy to się ze soba zgadza? Miałbym niejakie wątpliwości... Ale brakujący przecinek sam znajdę i wstawię, żeby nie było, że zbyt wiele wymagam...
Te drobne pomyłki, jakie się każdemu zdarzają, nie przeszkadzają w czytaniu (choć lepiej, żeby ich nie było). Fakt, wstrząsające wydarzenia nie mają miejsca, ale zapowiedź takowych padła. Co dalej?
Dziękuję za dobre słow.
Adamie - Twoje rady językowe pod opowiadaniami sa bardzo pomocne. Zwykle na takie rzeczy zwraca uwagę dopiero redaktor. Podziwiam twój słuch gramatyczny :)
Fajna końcówka, do śmiechu. Więcej jednak trudno coś napisać - za krótki tekst, nic nie wyjaśnia. Jeśli masz całość już napisaną, przeczytaj parę razy i wstaw tutaj. Tylko proszę o więcej takich fragmentów, jak ten na końcu;-)
Rzeczywiście, tekst trochę za krótki, żeby powiedzieć o nim coś więcej - ale widać, że napisany "z jajem" i bardzo sympatyczny, do bezbolesnego czytania.
Kiedy dalsza czesc?
Jeśli mam być szczery, zgrabnie i wartko potoczyła mi sie akcja w tym opowiadaniu i nie chcę "spalić" tekstu przedwczesną publikacją :) mam nadzieję, że mi wybaczycie ten falstart :)
Ganialny styl. Serio.
Najbardziej mi się podoba ta "swojskość", której Tobie nie brakuje. Trafność porównań. Ogólnie. Szacunek.
Pozdrawiam!;)
Trzy różne scenki, które w przyszłości, mam nadzieję, zwiążą się w logiczną całość. Wykażę się cierpliwością i poczekam, bo to co przeczytałam, podoba mi się.
Matka Boska na ścianie z dzieciątkiem przy piersi… – Ściana z dzieciątkiem przy piersi? Chciałabym zobaczyć karmiąca ścianę. Dziecko ściany – to chyba parawanik albo ścianka działowa. Intrygują mnie też piersi ściany – tu nie mam żadnego wyobrażenia. ;-)
Pewnie miało być: Na ścianie Matka Boska z dzieciątkiem przy piersi…
…łóżko – dębowe, solidne, ze stertą puchowych pierzyn. Spod kołder wystawała brudna, kobieca stopa. – To na łóżku były pierzyny, czy kołdry? W dalszej części opowiadania używasz tych nazw zamiennie, a kołdra i pierzyna nie są synonimami.
…podbiegał zgięty w pół, w uniżonym geście… – Gest, to «ruch ręki towarzyszący mowie, podkreślający treść tego, o czym się mówi, lub zastępujący mowę». Pan Otomanek podbiegał w uniżonej pozie.
Jak przychodzi co to czego do boicie się… – Jak przychodzi co do czego, to boicie się…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.