- Opowiadanie: Rey-line - Igranie

Igranie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Igranie

„Igranie”

 

Dym.

 

Alastair nienawidził dymu papierosowego. Słońce drażniło oczy, dźwięki miasta wbijały szpilki w umysł.

 

Sarknął pod nosem. Stał w cieniu niedawno odnowionej, bladożółtej kamienicy, niezauważony przez przechodniów tonących w słońcu. Naprzeciwko niego znajdowała się kawiarnia, równie urocza jak i luksusowa. Z otwartych drzwi płynął cichy jazz w towarzystwie woni mocnej kawy. W środku panowało rozluźnienie, podkreślone wygodnymi siedzeniami i ciepłymi barwami ścian.

 

Amator kawy i jazzu zapewne doceniłby atmosferę miejsca, ale nie Alastair. Jego interesowała jedna z kobiet goszczących w kawiarni. Usadowiona wdzięcznym profilem do niego, opierała się o stolik w dłoni trzymając filiżankę z parującym napojem. Najwyraźniej próbowała rozkoszować się chwilą, ale jakaś myśl nie dawała jej spokoju…

 

Alastair zmarszczył brwi w zamyśleniu. Kobieta odgarnęła kosmyk ciemnych, kręconych włosów z twarzy. Staranny makijaż podkreślał zieleń oczu, czerwona szminka odbiła się na filiżance. Zamyślona odstawiła porcelanę, kilka monet z brzękiem spadło na tackę z rachunkiem. Wyszła z kawiarni i nie rozglądając się na boki przeszła wzdłuż ulicy.

 

***

 

Otworzył drzwi biura, energicznie przeciął pokój, by w końcu opaść na fotel. Było mu zbyt gorąco, lato w tym mieście przekraczało wszelkie granice temperatur. Sięgnął dłonią by przyciemnić okna – automatyka się zepsuła, zresztą jak wszystko wokół. Odetchnął głęboko. Dźwiękoszczelne ściany zapewniły mu tę namiastkę ciszy, której potrzebował na co dzień.

 

Jane Wilson, lat 35, sekretarka. Pracuje na cały etat, pilna, punktualna, atrakcyjna. Szef nie szczędzi jej podwyżek.

 

Ściany zostały dosłownie zasłonięte zdjęciami, wycinkami z gazet, zapiskami i mapą z wbitymi szpilkami. Mieszka na obrzeżach miasta, wynajęła małą kawalerkę. Często przyjmuje gości, zwłaszcza płci męskiej.

 

Zna jej każdy krok, każdy nawyk, każde drgnienie ust.

 

Czerwony napój na stole rzucał krwawe refleksy wokół postaci siedzącej w fotelu. Alastair spojrzał na niego z pogardą, ale sięgnął po kieliszek, by wziąć parę łyków. Był głodny, nie miał wyjścia. Zerknął na zbiór informacji przed nim, a obraz w jego oczach rozmazał się, tworząc kalejdoskop danych. Odruchowo złapał się za skronie. Migrena dopadała go coraz częściej, organizm ostrzegał przed blokowaniem podstawowych czynności fizjologicznych, takich jak wchłanianie krwi do komórek.

 

Detektyw poderwał się, gdy szczęknęła klamka od drzwi.

 

– Witaj, szefie!- niski, chudy facet ukłonił się nisko po czym przełknął ślinę. Wyraźnie zwlekał z dalszą częścią wypowiedzi. –Zgubiliśmy ją przy Sinner Street.

 

Alastair zacisnął pięści, aż pobielały kłykcie.

 

– Rozdzielcie się i ją znajdźcie.

 

– Nie wiemy, w którą stronę poszła, rozpłynęła się w pow…

 

– Jesteś profesjonalistą, tak? Płacę ci. Masz całą armię ludzi, weźże się wreszcie do roboty. Sam powinieneś wiedzieć, co masz robić. Co tak sterczysz?!

 

Facet wybiegł z biura.

 

„Będę musiał wziąć sprawy w swoje ręce, ci idioci tylko partaczą robotę.”

 

Alastair sięgnął po stary, brązowy płaszcz i z nieskrywaną niechęcią otworzył drzwi.

 

***

 

The Guise. Bar wampirów, półwampirów i ludzi. Mieszanina ras o jednej cesze wspólnej: uwielbiają krew, pod różnymi postaciami. Jedni, kultywując stereotyp krwiopijcy, epatowali czernią i ponurym spojrzeniem, inni wręcz przeciwnie, równie dobrze mogliby iść do galerii handlowej będąc traktowanym jak przeciętni zjadacze chleba. Pary na randkach, mężczyźni topiący swoje smutki, kobiety desperacko szukające pocieszenia w ramionach tymczasowych partnerów. Młode dziewczyny (na biokwas, kto je tutaj wpuścił?) z minami kryjącymi strach, chłopcy z nadmiarem testosteronu oraz problemów w domu. I krew.

 

Alastair bez wahania wszedł w różnorodny tłum stworzeń i mutacji genetycznych, napinając każdy mięsień pod skórą. Skierował się ku barkowi, prosząc barmana o to co zwykle.

 

Był półwampirem, jednym z pierwszych. Zdecydował się na szczepionkę z wampirzym DNA z nadzieją, że zniweluje ona poważną wadę serca. Pomogło, a i owszem, ale niestety, musi pić krew, coś tak niesamowicie ohydnego, że nie potrafił jej przełknąć bez uprzedniego rozcieńczenia whiskey. Łyknął trochę z kieliszka, słonawy, metaliczny smak rozpłynął się po podniebieniu i połaskotał język. Zapach tytoniu i chemicznych skrętów drażnił wrażliwy nos, huk muzyki oszałamiał. Po tylu latach nadal nie mógł się przyzwyczaić, a nasilone bodźce powoli doprowadzały go do szaleństwa.

 

Zwykłe życie dawno go opuściło. Została tylko praca i gorzki posmak przeszłości, nic więcej. Skrzywił się, a na jego twarzy powstały nieprzyjemne zmarszczki.

 

– Masz ogień? – dosiadł się do niego mężczyzna, niezbyt wysoki, ale za to barczysty. Policjant. Alastair nerwowo poprawił się na krześle. Policja była niesamowicie ciekawska, a tym samym zbędna, żeby nie powiedzieć…niebezpieczna.

 

Alastair zajmował się nielegalnym „usuwaniem” wampirów na zlecenie. Między ludźmi a krwiopijcami obecnie trwał teoretyczny pokój. Żadna ze stron nie mogła być agresywna wobec drugiej, co starano się utrzymać, przynajmniej oficjalnie, ale w podziemiach wyglądało to zupełnie inaczej. Utworzyły się gangi walczące między sobą. Alastair działał sam, ale czasem współpracował z paroma gangami ludzi i półwampirów. Nigdy z gangami wampirów.

 

Z ociąganiem wyjął zapalniczkę, podał gliniarzowi, który popatrzył na niego.

 

– Wyluzuj, facet. Nie jestem na służbie.

 

Alastair tylko kiwnął głową. Gówno prawda. Zawsze tak mówią.

 

– Widziałeś może paru nieletnich tutaj? – spytał szeptem gliniarz. – Grupa trzymająca się razem… Mają tatuaże na nadgarstkach…

 

– Tak – kiwnął głową. – Często tu przychodzą, ale dzisiaj ich nie widziałem.

 

Facet odchrząknął i odszedł na drugi koniec sali. Smarkacze coraz częściej zajmują się handlem toksyn wampirzego pochodzenia. Jad i krew pomieszana w różnych proporcjach to hit młodego pokolenia. Grupa przychodząca do „The Guise” handlowała T-eksterminą. Jad 70%, krew 10%, reszta to amfetamina. Zapewniała totalne wrażenie wampirzych umiejętności, ale to tylko wrażenie. Gówniarze niestety dawali się na to nabrać.

 

Coś czerwonego przemknęło mu przed oczami. Rozejrzał się. Czerwona sukienka, te same ironiczne, czerwone usta, ale spojrzenie… Bił od niej chłód.

 

Ostrożnie wstał z krzesła.

 

Niepewna przygryzła wargę, czujne oczy zerkały na boki. Wystraszyła się. Próbował wtopić się w tłum, zmylić jej wzrok i tym samym podejść na tyle blisko, by…

 

Krzyk, tupot, rumor. Ktoś popchnął go na sąsiedni stół, obok rozgorzała bójka. Poprzednio spotkany policjant przytrzymał go, biorąc go za jednego z uczestników. To wystarczyło, by kobieta zniknęła mu z oczu. Co do cholery…?! Rozejrzał się. Trzasnęły drzwi ewakuacyjne. Odepchnął policjanta, przepchnął się przez chaos powstały z bójki i wypadł z pubu. Nie mogła mu uciec, nie kolejny raz. Podbiegł do ciemnej ulicy. Szlag. Ani śladu. Uderzył pięścią w ścianę krusząc tynk. Tak blisko…

 

***

 

W nocy, siedząc w gabinecie, rozmyślał o tych paru latach wstecz. Patrzył na zdjęcie zawieszone na ścianie. Mimo zmęczenia i mroku, widział je doskonale, zresztą znał na pamięć każdy jego szczegół. Ciemne fale włosów opadające na twarz, lekko zadarty nos, zmarszczki wokół oczu wywołane szerokim uśmiechem. Tęsknił, chociaż ich rozstanie nie było przyjemne. Coraz częściej się kłócili, najpierw o zmianę kodu genetycznego, na którą tak niecierpliwie czekał, a później właściwie o wszystko. Była przeciwna wszczepianiu ludziom wampirzego DNA, mówiła, że nic to nie zmieni. Wtedy nie umiał zrozumieć, czemu tak opierała się nowatorskim odkryciom, przecież to niezwykła szansa dla ludzkości i dla jego chorego serca. Zniknęła zaraz po jego operacji. Nie odezwała się już więcej. Zmarszczył brwi. Kogoś mu przypominała. Czy ta wampirzyca…? Nie…

 

***

 

Następnego dnia włóczył się po mieście bez celu. Zapadł wieczór, słońce zachodziło. Po ulicy kręciła się tylko grupka punkowców i paru półwampirów, zresztą rzadko kto tamtędy przechodził. Nieciekawa okolica, pełna mutantów, którym przeczep DNA nie wyszedł na dobre. Mieszkali w zatrutych zanieczyszczeniami i brudnych blokach, w powietrzu czuć było wszechobecne toksyny i dym. Zgubiło ich wampirze życie, tak odmienne od ludzkiego, perfekcyjne i pełne wygód… Tak nierealne.

 

Alastair gdyby mógł wybierać, zniszczyłby tę plagę, która wodziła złudzeniami naiwnych.Utracili to, co człowiecze, na rzecz wiecznej zabawy tudzież wiecznej udręki.Pokręcił głową.

 

Nagle coś go pchnęło w plecy. Zatoczył się, ale złapał równowagę. Błyskawicznie wyjął pistolet, rozejrzał się, lecz nikogo w pobliżu nie było. Znieruchomiał. Słyszał tylko szepty dochodzące z sąsiedniego bloku, nic poza tym.

 

Chyłkiem cofnął się do zaułku między blokami. Wyostrzone zmysły łapały ruchy i dźwięki z ulicy. Oparł się o coś twardego jak stal i nie była to ściana. Szybko wycelował w pierś nieznajomej.

 

To ona.

 

Spoglądała na niego ze spokojem w zielonych oczach. Wyprostowana wydawała się większa i potężniejsza od niego samego, choć zarazem bardzo kobieca. Wampir, czystej krwi.

 

Dreszcz przebiegł mu po plecach. Nie spodziewał się tego. Miała być zastraszona, to on miał ją złapać, nie ona jego. Kropla potu spłynęła po jego pomarszczonym czole. Zrobiła krok wprzód.

 

– Witam łowco – głos, mruczący i głęboki, odbił się echem po ścianach budynków. Alastair milczał. Zastrzel ją. Masz szansę. Tylko czemu dłonie tak drżą? Czemu nie chcą słuchać? – Wiesz, irytuje mnie ta twoja gra – zamachnęła się i w mgnieniu oka wytrąciła mu pistolet z ręki. Sięgnął do paska po kołek, ale nie zdążył go wyciągnąć. Nim się zorientował, uderzył w ścianę po przeciwnej stronie zaułka. W ustach poczuł znajomy smak krwi, i choć skołowany, szybko ocenił sytuację. Była silniejsza niż myślał, silniejsza od wampirów, które zabił do tej pory. Zgubiła go pycha i pewne skryte pragnienie. Popatrzył w jadowicie zielone oczy, które lśniły. Fascynowała go, jej charakter, moc…

 

– Kolejny naiwny człowiek. Wszczepili ci wampirze DNA, prawda? – szturchnęła go nogą. – I co, lepiej ci? Jesteś silniejszy? Szybszy? Wytrzymalszy? A jak wytrzymujesz hałas? Odór zepsucia? Jak wytrzymujesz gorąco lata, lodowatość zimy?

 

Warknął. Nie mógł się ruszyć. Wściekły i bezradny popatrzył na nią. Ciemne loki wiły się jak węże, oczy lśniły i elektryzowały. Ukucnęła koło niego.

 

– Wiesz w czym rzecz? Wampiryzm to nie tylko mutacja genetyczna. W naszych żyłach płynie coś więcej niż krew. To magia. Wiesz w ogóle o czym mówię?– dotknęła jego policzka. Te oczy…

 

– Dlatego nigdy nie zostaniecie wampirami przeszczepiając sobie DNA, pijąc naszą krew czy w jakikolwiek inny ludzki sposób. Magia daje nam potęgę, pomaga nam przeżyć. To jest to, czego wam brakuje. Wyprostowała się i jakby chwilę zawahała. – Chcesz bawić się dalej…? – zamruczała i chwilę potem wystrzeliła w górę.

 

Alastair natychmiast oprzytomniał. Spojrzał na dach. Czekała na niego, ale gdy tylko zaczął wspinać się po trzeszczących i zawalających się schodach, zniknęła mu z oczu. Gdy znalazł się na szczycie, wampirzyca już przeskakiwała z dachu na dach, więc podążył za nią, jak wilk za tropem zwierzyny. Kluczyła między szczytami, by wreszcie zeskoczyć na ulicę. Poruszała się, jakby nie sprawiało jej to żadnej trudności. Znała teren, mieszkała tutaj. Grała z nim, zwlekając z ucieczką lub też ostatecznym starciem. Zwalniała, by znowu przyspieszyć, zniknąć na chwilę i znów pojawiała się. Próbował przewidzieć jej następny krok, lecz za każdym razem go zaskakiwała – przebiegała po balkonach, gzymsach by znowu zeskoczyć na chodnik i wspiąć się na sąsiedni blok.

 

Zaczęło padać. Był to jeden z coraz częstszych kwaśnych deszczy, które powoli niszczyły miasto. Zielonkawa substancja zalewała ulicę.

 

Wampirzyca zeskoczyła z konteneru na śmieci i spojrzała w tył. Włosy oblepiały jej twarz a zielone oczy błyszczały na tle szarych zabudowań. Nagle zniknęła. Alastair przystanął ze zdziwienia. Mimo wampirzej wytrzymałości ledwo łapał oddech, a sam pościg trwał mniej niż kilka minut.

 

Coraz bardziej zdeterminowany rozejrzał się wkoło. Naprzeciwko niego stała potężna, zdobiona brama, otwarte wejście do kamienicy.

 

– No chodź! – krzyknął w przestrzeń. – Skończmy to wreszcie!

 

Kątem oka zobaczył ją przystającą w cieniu. Powoli skierował się ku bramie świadom tego, że w każdej chwili wampirzyca może mu złamać kark.

 

Nie. Ona za bardzo lubi rozrywkę. Będzie bawić się nim do końca, jak kot złowioną myszką.

 

Miał przy sobie dwa srebrne łańcuchy i kołek. Musi to zrobić. Jedno z nich zginie, i to nie będzie on. Nie dzisiaj.

 

Wszedł w głąb wejścia. Znalazła się przed nim, uśmiechając się zimno. Na to czekał – błyskawicznie zamknął bramę. Wampirzyca pobiegła za nim i dotknęła klamki, by potem odskoczyć z sykiem.

 

– Srebro… Ty draniu! – rzuciła się na niego, ale miał przygotowany łańcuch. Pasmo ogniw owinęło się wokół wampirzycy jak połyskujący wąż. Krzyknęła i osunęła się po ścianie. Wreszcie…!

 

Trzymając kołek w ręce, ostrożnie do niej podszedł. Pochylił się i wtedy zobaczył te jej zielone, przepełnione furią i strachem oczy. Identyczne oczy, które kiedyś patrzyły na niego czule, smutno, zaczepnie. Te, które wyrażały wszystkie uczucia świata i te, w które mógł się wpatrywać bez przerwy. Nie, to nie była ta sama osoba. Nie mogła być. Jednak wspomnienia odżyły na nowo, rozpaliły utraconą duszę. Wstrzymał oddech, czuł się jakby ktoś go powalił na ziemię, dusił i przygniatał.

 

Odrzucił kołek. Kobieta zdezorientowana wpatrywała się w niego z lekko rozchylonymi wargami.

 

Odwinął łańcuch i skierował się do bramy. Ruszyła za nim.

 

– Poczekaj…!

 

***

 

Rankiem słońce przedarło się przez okna, ogrzewając pokój. Promienie ślizgały się po nielicznych przedmiotach, w tym po kilku oprawionych zdjęciach dwójki uśmiechających się przyjaciół. Ciemnowłosa kobieta przy oknie wzięła głęboki oddech, chociaż nie musiała. To był jeden z nawyków, które przejęła od śmiertelnych. Niesamowite, jak pewne rzeczy mogą się zmienić… Czemu ma do ludzi taki sentyment…? Spojrzała na mężczyznę śpiącego w wymiętej pościeli. Nie, to by było za trudne. Nie teraz. Ale kto powiedział, że nie mogą się widywać…?

 

Wyskoczyła przez okno.

 

„Może kiedyś… Tymczasem, grajmy dalej, łowco”

Koniec

Komentarze

Ma klimat, jest akcja, przeczytałem bez wybrzydzania. Trochę nie zagrał mi motyw srebrnej klamki: w jakiejś bramie w kamienicy uchowała się srebrna klamka?

 

Pozdrawiam

Mastiff

Całkiem ciekawy pomysł na odświeżenie tematu o wampirach. Teskt staranny, nawet nie zwróciłam uwagi na błędy. Opowiadanie mnie wciągnęło. 

Nowa Fantastyka