- Opowiadanie: Prokris - Współlokator

Współlokator

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Współlokator

Niedziela – dzień w którym, wedle Biblii, Stwórca zrobił sobie wolne. Człowiek, doskonale łapiąc aluzję, również przeznaczył ten czas na regenerację. Kiedyś trzeba dojść do siebie, po całym tygodniu walki, lub po sobotniej nocy. Na szczęście mało kto odnajdywał lekarstwo na kaca w kościelnej nawie. Nie, niedziele w przybytku bożym niepodzielnie należały do wymierającej części społeczeństwa. Dlatego też, ten właśnie dzień był wyjątkowy. W żaden inny dzień człowiek nie był tak bezbronny wobec nowych współlokatorów.

 

Szedł niespiesznie długą, wyciszoną uliczką. Deszcz lejący się z nieba dusił w zarodku wszelkie przejawy aktywności. Było spokojnie i leniwie. Zatrzymał się przed jednym z domów. Na pozór nie wyróżniał się niczym szczególnym, ot klasyczny dwupiętrowy bliźniak, jakich mnóstwo w okolicy. Na pozór. Miejsce to było bowiem jego celem, gdyż stąd usłyszał zew, który wybudził go z letargu. Wbił wzrok w okno i obserwował jakiś czas, upajając się ciepłem emanującym z wnętrza.

 

Magda, tknięta instynktownym, irracjonalnym uczuciem niepokoju, wyjrzała przez okno. Podjazd był pusty. Przed domem nie było ani żywej duszy. A jednak wrażenie jej nie opuszczało, wręcz przeciwnie, z przedziwną zajadłością wierciło dziurę w brzuchu. Nieprzyjemną zadumę przerwał czteroletni synek zbiegający ze schodów, czemu towarzyszyło mnóstwo hałasu. Pokój wypełnił się radosnym śmiechem, gdy chłopiec pędził przed siebie, by ostatecznie wylądować w matczynych objęciach. Magda wzięła go na ręce i odeszła od okna nie oglądając się już ani razu.

 

***

 

Siedzieli naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. Otchłań między nimi wypełniał stół. Przeogromną, emocjonalną pustkę ukryli sprytnie pod postacią kolacji. Cmentarzysko ich wzajemnej adoracji zbudowali na greckiej sałatce i wędzonym łososiu. Widelce doskonale sprawdzały się w roli kneblujących ust sznurów. Język miast prężyć się niczym wąż, budując sylaby pełne wdzięczności i miłości, leżał uparcie na dnie jamy, ukryty pod liśćmi przeżuwanej sałaty.

 

Magda jak zawsze staranna, z makijażem delikatnie pieszczącym skórę, nienaganną fryzurą, w podkreślającej wdzięki sukience. Sprawiała mu ból. Adam wiedział, że to nie dla niego, a przeciwko niemu. Mimowolnie powrócił wspomnieniami do dni w których to nieziemsko cudowne ciało, oddawało mu się z ochotą. Poruszył się niespokojnie pod stołem.

 

On widząc to uśmiechnął się. Stał tuż za nią, szponiastą łapą trzymając za ramię, jakby gestem tym chciał dodać otuchy. Był ogromny, wielki łeb oddzielała od karku muskularna szyja. Z paszczy szczerzyły się ogromne zębiska, układając w szyderczy uśmiech. Widok iście groteksowy. Jednak stwórca w swej łasce nie udostępniał widoku demona obecnym przy stole.

 

Brzęk widelca z impetem uderzającego o talerz obwieścił koniec codziennego rytuału. Dotarli na sam szczyt ignorancji nie zakłócając kolacji ani jednym słowem. Jak zawsze odsunął krzesło pierwszy, by czym prędzej zejść ze sceny nędznej resztki wspólnej codzienności. Zniknął jak zjawa, w pokoju obok, a demon, niczym monstrualnie wyrośnięty pies, ruszył za nim. Ukryć się w swej mrocznej otchłani i zatopić kolejny wspólny fragment w zbawiennej butelce wódki. To właśnie miał zamiar mu zaproponować.

 

Adam usiadł na łóżku nie zapalając światła. Niegdyś był to ich wspólny pokój. To w tym łóżku kochali się, w tym łóżku razem spali i budzili się co rano. Demon usiadł obok i wbił szpony w jego ramię. Mężczyzna zgarbił się przytłoczony ciężarem swej tragedii. Mówią, że czas leczy rany. W tym przypadku było to kłamstwo.

 

Dobrze pamiętał tamten dzień. Każdy by go zapamiętał. Miał zawieźć Adasia do przedszkola. Jak zawsze zresztą. Aura tego ranka była wyjątkowo paskudna. Niebo zasnute chmurami, z których siąpił deszcz. Nie ulewa, która atakuje nagle i przechodzi, ustępując miejsca słońcu, ale złośliwa mżawka, która potrafi dręczyć przez cały dzień, kąsając zimnymi kroplami.

 

Adam nie wyspał się tamtej nocy, dręczony koszmarami. Był zmęczony, ale nie zdradził się z tym ani przez chwilę. To miał być pierwszy dzień syna w przedszkolu i za nic nie miał zamiaru go zepsuć. Chłopca roznosiła energia, wstał bez marudzenia, wykonał w pośpiechu wszelkie poranne czynności oddzielające go od wyjścia z domu, by wreszcie obwieścić gotowość do podróży.

 

W samochodzie Adaś uspokoił się nieco, jakby dotarła do niego powaga sytuacji. Miał spędzić dziś cały dzień bez rodziców, razem z nieznanymi mu rówieśnikami, w całkiem innym otoczeniu. Odwrócił się twarzą do okna i nucił coś cichutko pod nosem. Jechali przez las, oddzielający przedmieścia od centrum.

 

Dziś był pewien, że tamtego dnia po prostu zasnął. Wmawiano mu to tak długo i z takim uporem, że w to uwierzył. Może i rzeczywiście tak było? Może deszcz bębniący miarowo w szyby samochodu uśpił jego czujność na drodze i Adam zapadł w drzemkę? To miało sens. Jednak z dnia katastrofy zapamiętał obraz, który nie chciał opuścić go, mimo że upychał wspomnienie w najgłębszych zakamarkach pamięci.

 

Obraz syna, kiedy odwrócił się do niego, nie przestając nucić, lecz zamiast dobrze znanej mu twarzy Adasia zobaczył groteskową maskę demona, szczerzącego do niego dwa rzędy kłów. I właśnie wtedy stracił panowanie nad kierownicą, w efekcie czego rozpędzony samochód zjechał gwałtownie z jezdni i z całą siłą uderzył w drzewo. Adam wyszedł z kolizji bez szwanku, z chłopca nie zostało nic.

 

***

 

Gdy wrócił do kuchni, Magda nadal siedziała przy stole. Podszedł do niej od tyłu i wbił jej pazury w ramiona, przygważdżając do krzesła. Targnęły nią żal, rozczarowanie i wściekłość. Chciała by mąż tym razem jej pragnął, by jej to okazał. Jej ciało trawił od wewnątrz ogień pożądania. Marzyła by nim wzgardzić i go odrzucić. To jedyna zemsta, która przynosiła jej satysfakcję. Lecz on nie przyjdzie, wiedziała o tym. Spał już, uprzednio upijając się wódką. To jedyny sposób, by nie mieć dręczących sumienie snów. Powiedział jej o tym kiedyś, gdy jeszcze rozmawiali. Z czasem zaczęli się od siebie oddalać. Śmierć syna wisiała między nimi, odsuwając ich od siebie dzień po dniu, coraz dalej i dalej.

 

Doprowadziła kuchnię do porządku i udała się do swego pokoju, niegdyś będącego pokojem dziecięcym. Tragedia zabrała jej miłość i szczęście. Dała jednak coś w zamian. Najpierw żal, a później nienawiść. To z tym uczuciem kładła się spać, z tym uczuciem budziła, z tym uczuciem żyła. I pomimo tego, że nie było jej z nim dobrze, czuła, że inaczej już nie potrafi. Nie chce.

 

Demon przyglądający się jej myślom wyszczerzył zęby z uciechy. Uwielbiał karmić się jej uczuciami. Były tak intensywne, że momentami dochodził do słodkiej ekstazy przepełnienia. Nie chciałby być skazany na żadną inną, ludzką egzystencję.

Koniec

Komentarze

3x" było" w pierwszym, krótkim akapicie.

"Mimowolnie powrócił wspomnieniami do dni, w których to nieziemsko cudowne ciało, oddawało mu się z ochotą." - drugi przecinek niepotrzebny.

Poprawnie napisane, ale nic więcej. Może innym przypadnie do gustu.

Pozdrawiam :)

A mówiłam o tym przecinku! ; p

 

"Byłości" jest całkiem sporo, choć trzy są w drugim akapicie. Dużo jest ich na podglądzie wyszukiwania, w tekście chyba jednak tak bardzo nie rażą, na szczęście.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

 

" Siedzieli naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. Otchłań między nimi wypełniał stół. Przeogromną, emocjonalną pustkę ukryli sprytnie pod postacią kolacji. Cmentarzysko ich wzajemnej adoracji zbudowali na greckiej sałatce i wędzonym łososiu. Widelce doskonale sprawdzały się w roli kneblujących ust sznurów. Język miast prężyć się niczym wąż, budując sylaby pełne wdzięczności i miłości, leżał uparcie na dnie jamy, ukryty pod liśćmi przeżuwanej sałaty."

Środkowy kawałek pierwszego akapitu, dla jasnosci... Jest to tak zabójczo pretensjonalne, że chyba Autorka nie przewidziała, ze u niektórych --- a ja do nich należę --- wzbudzi salwę smiechu. Ta otchłań miedzy nimi wypałniona stolem jest niebywala cudowa. Prawie ze rarytas. To jest nawet lepsze, niźli polowanie  na zająca przy pomocy miecza dwuręcznego bladym świtem w gęstym lesie. A historyjka o zającu też miala już prawie, prawie że walor doskonalości.

I dalej w opowiadaniu też jest nie najgorzej --- pod tym względem, oczywiście...

Nirwątpliwie fragmenick zająłby jedno z czolowych miejsc w rankingu  literackiego kiczu.

Pozdrówko.

Fajne. Takie 4 na 5 - nie ma fajerwerków, ale dobrze się czytało.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Rogerze, a ja błam )taka dumna z tego fragmentu;) Tak mi się dobrze i przyjemnie wykręcało ten fragment tekstu, że zostawiłam. Nic tak nie sprowadza na ziemię, jak Wasze uwagi. 

Podsumowując, zauważyłam, że żadne moje opowiadanie "grozy", nie zyskało aplauzu. To chyba jednak coś znaczy;)

Przed "...nie zyskało aplauzu..." niepotrzebny przecinek. ;) Czytając komentarze ludzie też się czegoś uczą.

Przypuszczam, że autor/ka nie zauważył/a. Rozumie się, błędu w zdaniu, a nie tego, że opowiadania grozy nie zyskały aplauzu. ;)

 Zdarza się.

Kiedy będzie możliwość edycji komentarzy?

    A piorun wie... Pytaj w wątku "Rewolucja w ocenach?' w "HP".

Widocznie Twoja groza jest nazbyt bliska życiu. Tak mi się wydaje. Ale, jeśli to Ciebie pocieszy, mi się podoba. Łącznie z tym "rozbuchanym" opisem wspólnego posiłku. Taki jakiś prawdziwy w swoim baroku...

Ciekawie napisane. Niebanalnie w rodzinne nieszczęście została wpleciona postać demona. Całkiem, całkiem.

Pozdrawiam

Mastiff

Dobre. Cieniutka warstewka fantastyki nałożona na obyczaj. Świetnie napisane, szybko się czyta. Tylko temat śmierci dziecka tak mnie trochę denerwuje. Jako wątek poboczny byłby dobry, ale jako oś akcji - było już tyle razy...

Nie jestem zachwycona Twoim opowiadaniem, ale nie mogę powiedzieć, że mi się ono nie podoba.  Podejrzewam, że konstruowanie takich osobliwych zdań, łatwizną nazwać nie można i rozumiem Twoje przywiązanie do nich.      

 

„Szedł niespiesznie długą, wyciszoną uliczką.” – Czy uliczkę wyciszały ekrany chroniące przed hałasem, czy była wyciszona w inny sposób?

 

„Język miast prężyć się niczym wąż, budując sylaby pełne wdzięczności i miłości, leżał uparcie na dnie jamy, ukryty pod liśćmi przeżuwanej sałaty.” – W trakcie przeżuwania, nie tylko sałaty, język nie poleży bezczynnie na dnie jamy. On aż się rwie, żeby trochę pomieszać. ;-)

 

„Z paszczy szczerzyły się ogromne zębiska, układając w szyderczy uśmiech.” – Zęby nie układają się w uśmiech. To usta rozciągają się w uśmiechu, a kiedy rozchylimy wargi pokażemy zęby. W przypadku demona – ogromne zębiska.

 

„Jak zawsze odsunął krzesło pierwszy, by czym prędzej zejść ze sceny nędznej resztki wspólnej codzienności.” Czy druga część zdania mówi o tym, że Adam szybko wyszedł z pokoju? ;-)

 

„Jednak z dnia katastrofy zapamiętał obraz, który nie chciał opuścić go, mimo że upychał wspomnienie w najgłębszych zakamarkach pamięci.” – Jeśli nie chcę czegoś pamiętać, staram się to zapomnieć, wyprzeć z pamięci. Nie chowam takiego zdarzenia w najgłębszych zakamarkach pamięci.

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sporo tu emocji, językowej gimnastyki:) nawet ok.

Szkoda, żekolejne z opowiadań, które tu czytam( w mojej ocenie) tym opowiadaniem nie jest.Fabuły brak, napięcia brak. To prawie jak w poleskiej kinematografii. Amerykańce nakręcili 8 milę, a Polacy, Jesteś Bogiem. Też o hip-hopie.

Regulatorzy, podejrzewam u Ciebie talent, do wyłapywania tego, co niewyłapywalne przez samego autora tekstu. 

Gwidonie, niestety, masz rację, napięcia budować nie potrafię, dlatego ćwiczę, by pojąć tę, póki co, nieuchwytną wiedzę. Co do drugiego zarzutu, to bardziej trening mych "mrocznych" umiejętności, niż pisanie opowiadania z fabułą. Ot, scenka rodzajowa z życia, albo się spodoba, albo nie. 

 Blaskinie, no niby był, ale trudno by tu było użyć zdrady czy samego alkoholizmu, byłoby niewiarygodnie. Dziecko to właśnie element, który zawsze najmocniej łączy i w razie utraty najbardziej dzieli. Może właśnie dlatego motyw ten był już tyle razy? To tak jak karczma w opowiadaniu fantasy. Stały element pewnego rodzaju tekstów. 

Największe wrażenie zrobia na mnie scena w samochodzie. Jakbym czytał E.A. Poe'ego. To nie jest zarzut, to jest pochwała.

A mnie się bardzo podobało. Brak akcji całkowicie rekompensuje przekaz emocjonalny. Gdyby bylo dłuższe to faktycznie akcji by zabrakło. Fragment, który pojechał RogerRedeye, spodobał mi się równie jak całość (możesz mnie Roger nazwać pasjonatem kiczu - taki rodzaj tegoż własnie, odpowiada mi).

Pozdrawiam :) 

Opowiadanie grozy to to raczej nie jest ; P Jeśli miało nim być, to porażka.
Ale jest smutne. Przygnębiające. I to moim zdaniem jego zaleta.

Ale wspomniany już opis obiadu był powalająco śmieszny. Odradzałbym pisania w taki sposób.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Niezle. Podobalo mi sie, chociaz w malo fantastyczny sposob.

Dziękuję za komentarze, jesteście niezawodni, jak zawsze.

Nowa Fantastyka