Witajcie. Zamieszczam fragment mojego opowiadania (mam już 100 stron) o Batmanie. Jeśli się spodoba, będę wrzucał po kawałeczku.
Liczę na dobry feedback i komentarze. Mile widziana krytyka.
Dlaczego Batman? Ponieważ od zawsze byłem fanem tej postaci, moja fascynacja powróciła wraz z nowymi filmami Christophera Nolana. Have fun.
------------------------------------------------------------------------------
Wleciał przez drzwi do środka jak pocisk artyleryjski, w akompaniamencie wirujących drzazg.
Upadł na szklany stół, uderzenie wydusiło resztki powietrza z płuc. Czuł metaliczny posmak krwi w ustach. Otworzył oczy. Wzrok miał mętny, dostrzegł zdobiony żyrandol na suficie. Słyszał, jak ciężkie buty jego oprawcy rozgniatają kawałki szkła na podłodze. Batman nie mógł się ruszyć, był wykończony.
Pobity.
Pokonany.
Jego ciało odmówiło posłuszeństwa.
Czuł palący ból w klatce piersiowej, na którą przyjął trzy pociski z bliskiej odległości.
Czuł, jak jego żyły tłoczą kwas z baterii prosto w jego skatowane mięśnie.
Czuł pulsujący ból w karku, gdzie oberwał łomem.
Spróbował się podnieść, ale głowa eksplodowała obezwładniającym, agresywnym bólem. Opadł ciężko na ziemię. Skupił się na oddychaniu. Desperacko wciągał płytkie hausty powietrza. Przymknął na chwilę powieki, które przyjemnie się ze sobą skleiły, wciągając go w czarną, rozkoszną otchłań.
Nie.
Nie może zemdleć. Otworzył oczy i spróbował przełknąć ślinę. Zamiast tego połknął całkiem sporo krwi. Uniósł na chwilę głowę. Wzrok mu się rozjechał, po chwili jednak złapał ostrość. Znajdował się w pokoju hotelowym. Resztki drzwi majtały się żałośnie na jednym zawiasie. Pokój urządzony był w eleganckim, klasycznym stylu. Oświetlony jedynie przez pobliską latarnię, której mdłe, żółte światło sączyło się przez okno. Człowiek w czarnym płaszczu i kominiarce zbliżył się do półki, na której stał gramofon. Batman usłyszał dźwięk włącznika, a następnie charakterystyczne trzeszczenie, gdy igła dotknęła wirującej płyty. W chwilę później po pokoju rozpłynęły się dźwięki piosenki.
Bell bottom blues, you made me cry.
I don't want to lose this feeling.
And if I could choose a place to die
It would be in your arms.
– Lubisz Claptona? – spytał mężczyzna ochrypłym głosem – ja uwielbiam. I tak, wiem że nie w ten sposób wyobrażałeś sobie swoją śmierć.
Do you want to see me crawl across the floor to you?
Do you want to hear me beg you to take me back?
Podszedł do barku nieopodal.
– Życie ma to do siebie – ciągnął monolog wlewając sobie irlandzką whisky w szklankę. – że jest wredną dziwką. Kiedy myślisz, że dałeś z siebie już wystarczająco dużo, kiedy myślisz że zasługujesz na o wiele, wiele więcej za swoje cierpienia, wtedy wali cię prosto w nos. Zostajesz wydymany. W przenośni.
It's all wrong, but it's all right.
The way that you treat me baby.
Once I was strong but I lost the fight.
You won't find a better loser.
– Chcę, żebyś mi powiedział – najemnik wlał w gardło zawartość szklanki – ja wiem, że nie jestem wyjątkowy. Pewnie myślisz, że jestem narcyzem. Nie jestem. Zdaję sobie sprawę z tego, że kiedyś również zostanę wydymany przez życie. Wiem też, że nie będę na to gotowy, bo nie da się być gotowym na coś takiego. Wiem, że będę tak samo zaskoczony i zszokowany jak ty teraz.
Mężczyzna odstawił pustą szklankę na stół i odpalił papierosa.
– Myślimy, że jesteśmy nieśmiertelni, jak pieprzeni bogowie. Że będziemy zawsze trwać. Mylimy się. Tak bardzo się mylimy.
– Jim.. – wyszeptał Bruce. Zapach tytoniu przypomniał mu wszystkie spotkania z Gordonem. Odpływał coraz dalej i zaczynał majaczyć. Co więcej, był tego świadom. Tylko za cholerę nie mógł tego powstrzymać.
I don't want to fade away.
Give me one more day please.
I don't want to fade away.
In your heart I long to stay.
Mężczyzna zrobił kilka kroków i kucnął nad twarzą Batmana.
– Więc chcę, żebyś mi powiedział Batmanie – wypuścił strużkę dymu prosto w twarz Mrocznego Rycerza. – jakie to uczucie, wiedzieć że to koniec?
– Idź.. – wyszeptał Bruce – ..idź do diabła.
– Obawiam się, że z nas dwóch.. – papieros rozżażył się w ustach mężczyzny – ..tylko ty się tam wybierasz.
Batman poczuł potworny ból. Jego oprawca dotykał jego klatki piersiowej.
– Kamizelka kuloodporna, co? – w półmroku błysnął nóż, rozcinając materiał kostiumu – nieźle. Ale powiem ci, że jest do wymiany. Całkiem nieźle strzelam, musisz przyznać. Prosto w serce. Trzy pociski obok siebie. Właśnie je wyłuskałem i powiem ci, że gdybym wpakował jeszcze czwarty nie odbylibyśmy tej pogawędki.
Batman poczuł ostrze noża na piersi.
– Co za heca. Ta kamizelka serio jest do dupy. Właśnie wszedłem w nią nożem.
Ostatnie dźwięki piosenki wyciekły z głośnika.
Zapadła przerażająca cisza, zakłócona przez trzeszczenie igły gramofonowej.
Bruce miał tylko jedną szansę. Jego ręka wystrzeliła w górę. Napastnik odskoczył do tyłu myśląc, że Batman go atakuje.
Mylił się.
Ręka spadła na obolałą pierś. Miał tylko jedną, jedyną szansę. Musiał trafić igłą w dziurę w kamizelce i dotrzeć do..
Serca.
Ciało Batmana eksplodowało energią, gdy adrenalina ze strzykawki znalazła się w sercu. Ciarki, które zelektryzowały jego ciało były tak potężne, że z całych sił zacisnął zęby czując, jak kruszy szkliwo. Otworzył szeroko oczy, źrenice wypełniły całą tęczówkę, nastąpił krótki skurcz mięśni i nagły przypływ sił.
Ale co najważniejsze czuł, jakby wynurzył się z otchłani na powietrze. Jego umysł był klarowny.
W mgnieniu oka był na nogach. Napastnik złożył się do dźgnięcia nożem.
Nie zdążył.
Pięść Batmana wbiła się w jego splot słoneczny jak taran w drzwi. Bruce doskoczył do zataczającego się przeciwnika i poprawił od dołu, prosto w szczękę, miażdżąc ją, niby porcelanę. Mężczyzna upadł na bar. Batman podniósł w połowie pustą butelkę Jamesona i z hukiem rozbił ją na jego czole. Przeciwnik osunął się na ziemię jak szmaciana lalka.
Bruce zrobił krok w tył, zaplątał się w pelerynę i oparł się ciężko o ścianę, po której zsunął się na ziemię.
Był oszołomiony. Miał wrażenie, że jego serce jest potężnym potworem, który uderza w klatkę piersiową z furią, jakby chciał wydostać się na zewnątrz.
– Alfredzie – Batman uniósł do ust nadrarstek – potrzebuję pomocy.
W powietrzu unosił się zapach papierosów, whiskey i dźwięk igły szorującej po płycie.
Batman sięgnął do gniazdka, chwycił kabel gramofonu i pociągnął z całej siły. Sprzęt grający roztrzaskał się na podłodze, nieopodal nieprzytomnego napastnika.
– Nie. Nienawidzę Claptona.
*
– Bruce… – zaczęła Madeleine drżącym głosem. Jej oczy uciekły w bok i zatrzymały się na panoramie Gotham City. Znajdowali się na 253 piętrze Rear Tower, w ekskluzywnej restauracji. Zajmowali stolik przy potężnej szybie, zastępującej jedną ze ścian. Rozciągał się stąd zapierający dech w piersiach obraz miasta, rozżażony tysiącami neonów, poprzecinany potężnymi wieżowcami, owinięty plątaniną ulic. Bruce nie zauważał piękna miasta. Po pierwsze dlatego, że znał jego mroczną stronę zbyt dobrze, po drugie teraz cała jego uwaga była poświęcona kobiecie siedzącej naprzeciw. Jej lazurowym oczom. Tonął w nich tyle razy, ale nigdy wcześniej nie widział w nich takiego smutku. Jej seksowne, zwykle uśmiechnięte usta były ściągnięte w wąską kreskę, drgały wręcz niezauważalnie. Czarne, długie włosy opadały swobodnie na ramiona. Madeleine odgarniała je co chwilę nerwowo.
To wisiało w powietrzu. To musiało się w końcu tak skończyć. Kogo chciałeś oszukać, Bruce?
– Chcę, żebyś ten jeden raz.. – kontynuowała wciąż patrząc w bok – .. ten jeden jedyny raz był ze mną szczery.
Bruce nic nie odpowiedział. Tonął w jej oczach. Czekał na wyrok, a Gotham po jego prawicy czekało wraz z nim. Zastygło w intensywnym oczekiwaniu, by parsknąć ironicznym śmiechem. Kogo chciałeś oszukać?
– Kim dla ciebie jestem? Czego we mnie szukasz?
Słowa Madeleine obijały się w czaszce Wayne'a w poszukiwaniu odpowiedzi. Bruce wyprostował się w fotelu. Kobieta w końcu podniosła wzrok. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Zwykle w takiej sytuacji rosło między nimi pożądanie, przeskakiwały iskry namiętności. Teraz ten kontakt wzrokowy był pusty. Nie znaczył nic.
– Szczęścia, tak myślę. Przez ten cały czas szukałem w tobie szczęścia, ukojenia.
Słowa, które wypowiedział zaskoczyły jego samego. Były rzeczywiście prawdziwe i szczere. Przez ostatnie miesiące czuł, że traci nad wszystkim kontrolę. Był zagubiony i nie wiedział już dokąd zmierza. I wtedy spotkał ją. Była uosobieniem wszystkiego, czego potrzebował by znów znaleźć w tym całym szaleństwie jakiś sens. Odrobinę normalności. Była dla niego tym, czym są psychotropy dla pomyleńców w Arkham. Czasami zastanawiał się, czy przypadkiem nie powinien być zamknięty w którejś z cel razem z nimi. Gdy Madeleine była blisko wiedział, że nie.
Pokazała mu inną drogę.
A teraz ją traci.
Francuskie uosobienie seks bomby. Istna bogini. Zawsze elegancka i oszołamiająco pociągająca. Inteligentna, zabawna. Marzenie każdego mężczyzny. Utalentowana negocjatorka, którą Bruce osobiście sprowadził z Francji, by nadzorowała przejęcie Funsys Corp przez Wayne Enterprises. Spotkanie z nią było jak grom z jasnego nieba. W momencie, gdy zobaczył ją po raz pierwszy wiedział.
Po prostu wiedział, że jest dla niego stworzona.
A teraz ją tracił.
– Bruce – zaczęła Madeleine z tym swoim słodkim akcentem, który zawsze topił twarde serce multimilionera. – jak możesz znaleźć we mnie szczęście, kiedy nie możesz być szczęśliwy sam ze sobą? Masz swoje demony, którymi nie chcesz się ze mną dzielić. Izolujesz mnie, odcinasz mi dostęp. Bardzo cierpisz, to widać. Ja cierpię jeszcze bardziej nie dlatego, że nie mogę ci pomóc, tylko dlatego że ty nie chcesz żebym ci pomogła.
Kobieta jednym szybkim ruchem wychyliła swoje martini.
– Dopóki będziesz uzależniał swoje szczęście od innych osób, tak długo będziesz odczuwał ból za każdym razem gdy stracisz partnera. Musisz nauczyć się być szczęśliwym sam. Dopiero wtedy możesz się z kimś wiązać. Jeśli jesteś nieszczęśliwy, co masz do zaoferowania drugiej osobie oprócz swego zagubienia i cierpienia? Myślałam nad tym długo.
– Madeleine – zaczął Bruce, ale kobieta uciszyła go gestem ręki.
– Myślałam nad tym długo. Jesteś wspaniałym facetem. Przystojnym, szaleńczo inteligentnym. Pokazałeś mi zupełnie nową definicję słów "wspaniały seks". Spędzanie z tobą czasu było dla mnie magiczne. Do czasu, gdy zdałam sobie sprawę z faktu, że skrywasz w sobie te wszystkie tajemnice. Ciągłe wymówki, odwoływanie spotkań, kontuzje i siniaki. Zrozumiałam, że nigdy nie dasz mi siebie poznać w stu procentach. Czuję się trochę oszukana, otworzyłam się przed tobą, poznałeś mnie na wylot. Ja poznałam jedynie twoją maskę, którą nosisz na codzień. To nie fair Bruce.
Zapadła cisza. Kojący dźwięk skrzypiec niósł się po sali mieszając się z przyciszonymi rozmowami gości lokalu. Bruce oddychał głęboko przez nos, za każdym razem czując ukłucie w piersi i ciasnotę bandaży, które założył mu Alfred.
– Popraw mnie, jeśli się mylę Bruce. Nawet teraz, gdy wszystko się sypie nie powiesz mi, prawda?
Cisza. Wymiana spojrzeń. Żaden mięsień na twarzy Wayne'a nawet nie drgnął.
– Tak myślałam. – Madeleine wstała od stolika, podeszła do siedzącego Bruce'a i pocałowała go w policzek. Zastygła w tej pozycji. Czuł jej oddech przy swoim uchu.
– Szczęście, to bezwarunkowy spokój ducha, niezależny od innych ludzi. Nikt nie może dać ci szczęścia. Nikt poza tobą samym, Bruce.
Wayne spojrzał na panoramę Gotham słuchając, jak stukot szpilek Madeleine coraz bardziej się oddala, by utonąć w morzu dźwięków na sali.
Nie czuł się źle.
Czuł się fatalnie.
Ona ma rację.
Kogo chciałeś oszukać, Bruce?