- Opowiadanie: Villandra - Prawo odpowiedniej ceny (4)

Prawo odpowiedniej ceny (4)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Prawo odpowiedniej ceny (4)

Mój ulubiony rozdział ;-)

Prawo odpowiedniej ceny (4)

 

To była stal, był tego pewien, czuł jej chłód na szyi… Zrobiony był z niej lekko już wyszczerbiony sztylet, którego kościana rękojeść spoczywała w dłoni Kortha. Ven raz jeszcze przeanalizował niedawne minuty. Zabawne jak taka odrobina czasu może sprawić, że jego życie znalazło się na ostrzu noża, i to dosłownie. W pierwszej chwili, gdy go zobaczył, nie mógł uwierzyć, że oto przed nim stoi brat Luvii. Jak się potem okazało, to nie to było największym zaskoczeniem.

– Korth? – zapytał wtedy szeptem, bo nie był w stanie wydobyć z siebie normalnego głosu.

Chłopak przygarbił się nieco, obrzucił pomieszczenie szybkim spojrzeniem, czy aby nikt na niego nie patrzy, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia z gospody.

– Korth, Korth, bracie, gdzie jest Luvia!? – zawołał Ven.

Zapytany nie odezwał się, wyszedł z karczmy, a Ven pobiegł za nim, czując, że tamten chce porozmawiać bez świadków. Przeszli w milczeniu kilka ulic, aż w końcu skręcili w jeden z węższych zaułków. Gdy tylko się w nim znaleźli, Ven zabrał głos.

– Korth, co się dzieje, czemu nic nie mówisz?

Młodzian odwrócił się gwałtownie, chwycił go za koszulę i przycisnąwszy do ściany, przystawił do gardła nóż.

– Zawrzyj gębę, idioto! – syknął – jesteś od Setha?

– Kogo? – zapytał Ven, zupełnie nie rozumiejąc – dlaczego grozisz własnemu niemalże bratu? Głodny jesteś czy co?

– Jakiemu bratu? O czym ty kurwa bredzisz?! Pierwszy raz cię widzę na oczy. – przycisnął nóż mocniej – Pytałem czy jesteś od Setha. Gadaj człowieku!

– Nie znam żadnego Setha – bronił się Ven.

– Skoro nie jesteś od Setha to czemu szukasz tej suki? I skąd u licha wiesz kim jestem?! – warknął tamten – odpowiadaj!

Kiedy się odwracał, kaptur spadł mu z głowy, więc Ven mógł przyjrzeć mu się dokładniej. Nie miał wątpliwości, to był Korth, bez dwóch zdań.

– Nie powinieneś się tak wyrażać o siostrze – powiedział Ven, siląc się na spokój.

Chłopak zmrużył oczy, nie podobała mu się ta sytuacja, bardzo mu się nie podobała.

– Jakiej siostrze, co ty pieprzysz? – warknął znów – Najpierw robisz z nas rodzinę, to ci jestem skłonny wybaczyć, ale że chcesz mnie przybracić do tej przeklętej magiczki, to już przechodzi ludzkie pojęcie!

Magiczki? Luvia władała magią, to fakt, ale zwykle wszyscy określali ją mianem wampirzycy, albo wampirzej wiedźmy, nie pamiętał, żeby ktokolwiek nazwał ją magiczką. Przyjrzał się oprawcy jeszcze uważniej. I wtedy Ven zrozumiał. Zrozumiał, dlaczego Korth, go nie poznaje, zrozumiał dlaczego w wyglądzie chłopaka od początku mu coś nie pasowało, zrozumiał, co tu się właściwie dzieje i… uspokoił się. Korthowi brakowało blizny na lewym policzku, to nie był brat Luvii, nie ten, którego znał Ven. Nie ten, którego uratowała z wampirzej obławy, gdy był jeszcze szczeniakiem. Nie ten, za którego oddałaby życie, bo kochała go jak rodzonego brata, mimo, że nie było między nimi więzów krwi. Nie, to nie był Korth, jakiego znał były demon. To była jego alternatywna wersja, do tego wersja, która z jakiegoś powodu nienawidziła Luvii – tutejszej Luvii, poprawił się po chwili namysłu. Spostrzegł, że zielone oczy chłopaka wpatrują się w niego nieufnie, szarpnął Venem nieznacznie w geście zniecierpliwienia.

– Nie znam żadnego Setha – odezwał się w końcu Ven. – Ale mogę rozwiązać twój problem z, jak to określiłeś, przeklętą magiczką.

– Zabijesz ją? – dopytywał się chłopak.

– Wilku, ręczę ci, że po wszystkim będzie martwa.

– Wilku?

Ven zastanowił się przez chwilę. Fakt, że Korthowi brakowało blizny nie znaczył, że dzieciak nie jest wilkiem, a może znaczył? Nie szkodziło zapytać, tym bardziej, że nóż został odsunięty nieco.

– Nie jesteś wilkołakiem? – zapytał Ven.

– Co to wilkołakiem? – odparł pytaniem Korth.

– Czyli nie jesteś – uciął.

– Ale czym?! – Korth odstąpił o krok widocznie zaabsorbowany.

– Wilkołak to takie połączenie wilka z człowiekiem.

Zielone oczy wzniosły się ku górze, jakby ich właściciel starał się wywołać obraz w oknie wyobraźni, po chwili spojrzał na Vena i uśmiechnął się głupkowato.

– Takie coś nie istnieje. – powiedział i machnął ręką niedbale.

– Uwierz mi, znam miejsca, w których istnieje. – odparł Ven.

– Jak świat długi i szeroki nie słyszałem o czymś takim. – Korth zabrał nóż, założył kaptur i ruszył przed siebie.

– Ja jestem z innego wymiaru. – rzekł Ven poważnie, idąc obok niego, chyba cierpiał na chorobliwą szczerość.

– Innego wymiaru? – chłopak przystanął – to jakiś nowy stopień magii?

– Wiesz o istnieniu innych światów, prawda?

Korth spojrzał na niego tępo, najwyraźniej nie wiedział. Vena ogarnęło zdumienie, zawsze przecież myślał, że mieszkańcy światów wiedzą o innych uniwersach.

– Istnieje setki tysięcy innych światów, w innych wymiarach – kontynuował Ven – i można się do nich przenosić za pomocą magii – wyjaśnił.

– Chyba za mocno uderzyłem cię o tą ścianę – powiedział chłopak, wzruszając ramionami.

Były demon uznał, że nie ma co tłumaczyć, gdyż Korth, najwyraźniej wcale, a wcale mu nie wierzy. Zastanowił się przez chwilę do jakiego świata trafił. Był przecież w kilku, wiedział, że mogą się diametralnie różnić. Będzie musiał się dowiedzieć, gdy nadarzy się okazja.

– A jak ty się w ogóle nazywasz? – zapytał Korth.

Ven zawahał się. Wprawdzie chłopak go nie znał, przynajmniej nie z widzenia, ale może słyszał o jego alternatywnej wersji. Za nic w świecie nie chciałby być uznany za kogoś, kim nie jest. Sam pobyt tutaj był już wystarczająco dziwny.

– Sora – przedstawił się.

– A zatem Sora, skąd znasz moje imię? – zapytał Korth.

Przeszli spory kawałek ulicy, skręcając kilkakrotnie, teraz zatrzymali się przed jakimś barakiem, czy też magazynem. Ven zastanowił się, wiedział już, że Korth nie wierzy w teorię wielowymiarowości światów, zatem upieranie się przy tym może przynieść kłopoty. Trzeba podać mu jakieś w miarę logiczne i realne wyjaśnienie.

– A to jednemu psu, Burek? – zapytał Ven z roztargnieniem – przypominasz mi kogoś kogo znam.

Korth spojrzał na niego, podejrzliwie zmrużywszy oczy. Widać było, że trawi to wytłumaczenie, bardzo powoli i dokładnie. W końcu wyraz skupienia zniknął z jego twarzy, zastąpiony wesołym uśmiechem.

– Tego Kortha z innego… jak to nazwałeś? – zastanowił się – wywaru?

– Wymiaru – skorygował łagodnie.

– Tak, właśnie.

– Owszem – odparł szczerze, widocznie alternatywny Korth miał przebłyski rozumu.

Tamten zaśmiał się krótko i poklepał Vena po ramieniu.

– Tak naprawdę mało mnie obchodzi, kim jesteś, skąd mnie znasz i z jakiego wywaru, czy też wymiaru przybyłeś. Jedyne, co mnie interesuje, to, jak możesz się nam przydać, chodź – po czym poprowadził go do magazynu.

Pomieszczenie było sporawe i, jak można się było spodziewać, zawalone wszelakimi skrzyniami i workami. Najwięcej uwagi przyciągał podłużny stół, usytuowany na niemalże samym środku. Na stole znajdowało się kilka świec, oraz mniej, lub bardziej oczyszczonych już z jedzenia talerzy, kilka kufli i dzbanków. Do Vena doleciał zapach pieczonego mięsa i ryb, oraz taniego piwa i równie taniego tytoniu. Przy stole siedzieli jacyś ludzie. Jeden z nich, wysoki drab z kręconymi czarnymi włosami, odwrócił się w stronę przybyszów i rzekł, równie potężnym głosem.

– Hej Korth, kogoś że przyprowadził, do jego maci, to ten zabójca od Setha?

– Nie – odparł Korth – ale to jest Sora i chyba nam pomoże – wskazał na Vena.

– Sora, hę? – typ przyjrzał mu się podejrzliwie – a cóż to za człek, do jego maci, nie widzę u niego broni!

Podeszli do stołu. Poza typem w kręconych włosach, siedział tam jeszcze szeroki w barach człowiek z długim blond warkoczem, dwóch pogrążonych w grze karcianej wyrostków, zdecydowanie bliźniaków i chudy mężczyzna w okularach. Ten ostatni przyglądał się Venowi dziwnie.

– Różdżki też przy nim nie widać – odezwał się blond warkocz, miał wielkie niebieskie oczy, które teraz równie uważnie, co okularnik, obserwowały przybysza.

– No… bo nie mam – odparł Ven.

– Skoro nie jesteś człowiekiem Setha, to po co szukasz tej wiedźmy? – krzaczaste blond brwi uniosły się nad niebieskimi oczami.

– Muszę ją zabić – Ven wysilił się na twardość głosu. – Pierwej zaprowadziwszy w odpowiednie miejsce.

– Więc mamy z grubsza ten sam cel – dodał Korth, po czym przysiadł się i nalał sobie piwa z antałka. – Tak czy siak, magiczkę będziemy mieli z głowy.

– Chcesz ją zatem porwać i zabić – podsumował warkocz, na plecach miał dwa miecze – Tak całkiem bezbronny? – zapytał.

– Fakt, nie mam broni…

– Zdajesz sobie sprawę, jaka ona jest potężna? – zapytał ten w kręconych włosach – do jego maci, toż to ona zna wszystkie pięć stopni magii!

– Arzin! – rozdarł się Korth, widocznie do kogoś za wieżami ze skrzyń – nie masz tam gdzieś na zbyciu jakiego brzeszczotu?! Sora wygląda jak ten kołek bez broni!

Gdzieś z zakamarków pamięci byłego demona powoli, choć z uporem maniaka, zaczęło wygrzebywać się jakieś wspomnienie. Imię drążyło w mózgu niczym robak próbujący wygryźć sobie drogę na powierzchnię.

– To naprawdę.. – zaczął Ven.

– Arzin! – wydarł się ponownie Korth – miecz!

Ludzka pamięć nie była tak dobra, jak demoniczna, ale Ven jakimś cudem sobie przypomniał. Dopisał imię do twarzy i profesji. Arzin był zabójcą, w którego ciele przebywał jakiś jaszczurczy mag. Ven poznał go kilka miesięcy temu i od razu poczuł, że nie zrodzi się między nimi sympatia.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – odezwał się spokojnie właściciel warkocza.

– Zaraz! – rozległo się zza skrzyń, i jeszcze – kobieto, weź ten, nie, nie ten, tamten ci pokazuje, podaj mi to.

– Myślę, że jakoś bym sobie poradził – odparł Ven.

– Mogę dać mu to – odezwał się nieco drżącym głosem okularnik.

Wyciągnął niedużą różdżkę ozdobioną trzema małymi, czerwonymi klejnotami.

– Jest na poziomie niestety pierwszego stopnia i ma tylko trzy możliwości użycia, a skoro nie jesteś magiem, to nie możesz jej naładować, ale zawsze może się przydać… to znaczy tak sądzę… – spuścił wzrok.

– Niezrzeszeni są tacy płochliwi – zaśmiał się warkocz.

– Siadaj Sora – rzekł Korth, nalewając sobie już drugi kufel – napij się z nami, a Arzin zaraz ci znajdzie jakieś żelastwo.

– Niezrzeszeni? – zainteresował się Ven, przysiadając się.

– Magowie, którzy odeszli z uniwersytetu, odrzucając swoje tytuły i przywileje – wyjaśnił blondyn.

– Dlaczego odszedłeś? – zapytał Ven okularnika.

– Do jego maci powód to nasz Zimir ma przedni, nie ma co!

Facet w kręconych włosach klasnął wielką dłonią o kolano, aż grający młodzieńcy na chwilę podnieśli na nich oczy. Rychło jednak stracili zainteresowanie, zapewne znając „przednie” powody Zemira. Mag skulił się nieco, a Venowi wydało się, że na jego twarz wypłynęło coś na kształt rumieńca.

– Nasza doradczyni królewska, do jego maci – zaczął wielkolud – wyobraź sobie Sora, nie dała wiary prawdziwie szczerym uczuciom miłosnym tego oto tutaj, do jego maci, Zemira. Mało tego, zrobiła z niego pośmiewisko, odmawiając mu zalotów przy sporawej grupie, do jego maci, zrzeszonych, ponoć śmiało się z niego pół uniwersytetu.

– A zatem zemsta – podsumował Ven beznamiętnie.

Patrzył na tego niepozornego, chudego okularnika o podłużnej twarzy i przestraszonych oczach. Miał narzuconą pelerynę, ale spod niej wystawało nieco materiału, który bezbłędnie pozwalał sądzić, iż mag ma na sobie szatę. Ven nie musiał się bardzo wysilać, by domyślić się, że Zemir czuje się tu, delikatnie mówiąc, niezręcznie i nie na miejscu. Poza tym był zbyt przestraszony, by naprawdę pragnąć jej śmierci, Ven sądził raczej, że mag po prostu ukrywa się dopóki plotki nie ucichną.

– Scaro – zwrócił się Korth do mężczyzny w kręconych włosach – tak na dobrą sprawę, to ja jej się wcale nie dziwię, patrz jaki on wystraszony, jak mysz przy kocie! – zarechotał, na co mag obrzucił go nieufnym spojrzeniem.

– Czym są stopnie magii? – były demon zmienił temat.

– Gdzieś ty się, do jego maci, wychował?! – zapytał typ z kręconymi włosami. – Girv – tu zwrócił się do blondyna – on jest jakiś, do jego maci, niedorobiony – zaśmiał się.

– Nie niedorobiony – wziął Vena w obronę Korth – tylko z innego wywaru.

– Wymiaru – sprostował Ven odruchowo.

– Właśnie, wymiaru – poprawił się Korth, nalewając sobie czwarty już chyba kufel – znaczy z innego świata zupełnie, mówię wam chłopaki, chyba za mocno go walnąłem – zarechotał.

Kompania zaskrzeczała czymś, co miało być zbiorowym śmiechem, nawet chłopaki przy kartach się przyłączyli, chociaż nie mieli pojęcia. z czego się śmieją. Jedynymi, którzy się nie śmiali był sam zainteresowany i Girv, który przyglądał mu się w milczeniu, tym dziwnym spojrzeniem człowieka, który wie, że coś jest na rzeczy, ale jeszcze nie jest pewny co. W salwie śmiechu, jaka opanowała zebranych, zza skrzyń wyłoniła się czarnowłosa kobieta o piwnych oczach. Ubrana była skąpo. Jej wysokie, skórzane buty sięgały niemal do ud, ciemnozielona tunika zaś ledwie zakrywała wolną od butów przestrzeń, a sznurowanie na klatce piersiowej sprawiało, że oczy Vena naprawdę nie miały ochoty patrzeć w inną stronę. Przy pasie miała krótki sztylecik, a na rękach skórzane karwasze. Kręcone włosy związała niedbale na karku. Piwne oczy przesunęły się po Venie z ciekawością, ten zamarł na jej widok.

– To jest … – zaczął Girv.

– Pati, wiem – odparł Ven odruchowo.

– A skąd ty, do jego maci, wiesz jak nazywamy naszą Patile? – zapytał zdziwiony Scaro.

– Mówiłem wam – odezwał się Korth – inny wywar!

– Wymiar – tym razem chłopaka poprawił Girv, który nie spuszczał wzroku z Vena.

– A mnie się widzi – odezwał się znów Scaro – że to, do jego maci, sztuczka jakaś jest, z rodzaju tych jarmarcznych!

– Moje imię też znał – pochwalił się Korth.

– A pewnie w kartach wywróżał, jak te, do jego maci, kobity na straganach!

Kompania jak jeden mąż ryknęła śmiechem, ubawiona najwyraźniej przednie. Ven zerknął na Scaro, ale nie odpowiedział. Patile poznał w Etherni, a ta tutaj była alternatywną wersją narzeczonej ojca Luvii.

– Nie jestem magiem – zaprotestował w końcu.

– Do kart nie trzeba być magiem – rzekł Girv.

A– ni babą! – dorzucił Scaro.

– Do tego też nie trzeba być magiem – wtrącił nieśmiało Zemir, wskazując na wciąż leżącą na stole różdżkę.

– Dajcie że chłopu odetchnąć – wtrąciła Patile – przecie widać, że nie ma pojęcia o czym wy durnie gadacie! – wzięła się pod boki – Korth! – zmierzyła chłopaka wzrokiem.

– Oż jasna cholera, Patile! – krzyknął ze złością, starając się wytrzeć wylane na spodnie piwo – musisz mnie tak straszyć?!

– Ja cię straszę? – zapytała dziewczyna z przekąsem – Sam się straszysz, bo masz coś na sumieniu!

Dziewczyna podeszła do Vena i podała mu miecz. Nie była to zbyt misterna robota, ostrze było wyszczerbione, a sama broń słabo wyważona, dla niego osobiście trochę za lekka. Przyglądał się broni, a ona kontynuowała.

– Przyznaj się, mocno walnąłeś naszego gościa w głowę?

– Ja go tylko popchnąłem – bronił się – lekko – dodał z naciskiem – jeśli się uderzył, to sam – uniósł ręce w obronnym geście.

– Lekko jasne, tak lekko, że Sora teraz nie wie nic o podstawach magii panującej na świecie i do tego wydaje mu się, że pochodzi z innego, i to się nazywa lekko?! – zawołała, Korth aż się skulił.

– Starczy Patile – poprosił Ven łagodnie, widząc, że alternatywna wersja wilka jest w opałach – nie uderzył mocno, ale opowiedzcie o tych stopniach magii – poprosił.

– Jest pięć stopni magii – zaczął Zemir – tworzenie, niszczenie, zmiana, leczenie i karma.

– No dobra, te cztery jako tako rozumiem, a karma?

– Magowie, którzy opanowali karmę mogą używać czterech poprzednich stopni na obszarze, bez tego inne stopnie są używane tylko pojedynczo.

– A Luvia? – chciał wiedzieć Ven.

– Luvia potrafi władać wszystkimi pięcioma stopniami magii, przez co jest bardzo niebezpieczna.

– Skoro chcesz jej śmierci, dlaczego jej nie zabiłeś?

– Ja? – Zemir zawahał się – ja jestem ledwie magiem trzeciego stopnia, zgniotłaby mnie w mgnieniu oka – znów zrobił się jakiś mały.

– Rozumiem – Ven pokiwał głową jak psychoanalityk – A wy? – rozejrzał się po zebranych – próbowaliście?

– Arzin próbował – odezwał się Korth głucho – teraz ma zmiażdżone obie nogi i złamany lewy nadgarstek.

– I dlatego potrzebny wam zabójca – podsumował Ven po dłuższej ciszy – jak niby mam ją zabić tym – wskazał na miecz – i niedorobioną różdżką?

Zemir spojrzał na niego z gniewem, najwyraźniej była to jego osobista „niedorobiona” różdżka. Patile też nie obdarzyła go uśmiechem, widział w jej oczach, że obraził jedną z ich najlepszych broni. To zgromadzenie zbójeckich idiotów porywało się na magiczkę piątego stopnia bez uzbrojenia i zaplecza wojennego. Oni nie mieli pojęcia jak sobie poradzić z tym, czego chcieli dokonać, nie różnili się przez to zbytnio od podwórkowej bandy ośmiolatków.

– Słuchaj Sora – rzekł Girv – ty chcesz ją zabić i my chcemy ją zabić. – zrobił pauzę – My nie mamy środków, a ty nie masz informacji. Mnie się widzi, że możemy tu ubić niezły interes. My ci powiemy, co wiemy o miejscu, gdzie przebywa magiczka, a ty sobie tylko znanym sposobem ją ukatrupisz. Bo mniemam, że masz jakiś sposób, albo jesteś idiotą porywającym się z motyką na słońce, ale na takiego mi nie wyglądasz.

– Co ona wam takiego zrobiła? – zapytał Ven.

– Ty naprawdę nie wiesz, co tu się dzieje, co? – zapytała niemal łagodnie Patile, przysiadając się do nich.

Ven spojrzał na Kortha, jakby czekając na kolejny błyskotliwy komentarz o innym wymiarze, ale nie doczekał się.

– Nie – odparł po chwili.

– Kiedy rodzi się dziecko – zaczęła Patile – które zaczyna przejawiać zdolności magiczne… – westchnęła – wiesz, jak wokół dzieciątka zaczynają unosić się przedmioty, albo kamienie same się ustawiają, lub coś się zapala i tego typu rzeczy…

– Wtedy nie wiadomo skąd zjawia się ona – wtrącił Girv – doradczyni króla.

– Ta cholerna, do jego maci, magiczka – dorzucił Scaro – porywa dzieci i to w świetle prawa! Nikt nie może się przed nią ukryć. Nie wiemy jak znajduje te dzieci, ale je znajduje, zawsze. Potem zabiera je do budynku szkoły.

– Zabrała moją małą siostrzyczkę – wtrąciła cicho Patile – a potem dostałam tylko list, że dziecko umarło w – nieszczęśliwym wypadku. – dziewczyna zadrżała, Scaro objął ją wielkim ramieniem.

– Wiele dzieci tak ginie. – dodał Girv.

– Nie wiemy, do jego maci, co oni tam robią z tymi dzieciaczkami, ale robią coś niedobrego!

– Zatem gdzie ona jest? – zapytał Ven.

– W zamku, do jego maci, a gdzie może być?

– Po tym jak król mianował ją doradczynią, zamieszkała w pałacu. – dodał Girv.

– I pewnie chędoży się z nim po komnatach! – zarechotał Korth, starając się na nowo wprowadzić utraconą przed paroma minutami atmosferę.

– Nim też można byłoby się zająć – dodała Patile – podnosi podatki do niewyobrażalnych sum! Okrada własny kraj.

– Chcecie dołożyć do planów królobójstwo? – Ven skrzywił się z niesmakiem.

Co prawda potrzebował ofiary by wrócić, ale w jego planie nie było miejsca na mordowanie monarchy, a już na pewno nie przy niej. Jeśli wszystko miało zadziałać, nie może stracić jej zaufania, przynajmniej dopóki nie wypełni misji.

– Jeśli wejdzie ci pod miecz, do jego maci, nie wahaj się – rzekł Scaro – inaczej pewnikiem stracisz głowę!

– To nie będzie takie proste – dodał Girv – do zamku się nie dostaniesz, to królewski pałac, a nie jakiś podrzędny dworek, jest dobrze pilnowany.

– Wszystko zależy od tego, jak bardzo tego chcecie – odparł Ven.

– Mamy już plan – Girv spojrzał mu w oczy – jutro wiedźma będzie w lasku nieopodal zamku. Zbierać będzie jakieś zioła, czy coś. Robi to raz na miesiąc, a to idealna okazja, by ją wyeliminować.

– Nie martw się – Korth klepnął Vena po ramieniu – króla raczej nie obaczysz, magiczka zwykle sama chodzi po kwiatki.

– Bez eskorty? – zdziwił się były demon.

– Eskorta jest oczywiście, ale na około, do samego lasu nie mają wstępu, ponoć jaśnie pani nie lubi, jak ktoś jej przeszkadza – rzekł jeden z chłopaków grających w karty, dobitnie akcentując „jaśnie panią”.

– Rozumiem. Kiedy wypada to jej zbieractwo?

– Jutro rano. – Korth wyszczerzył zęby.

– A zatem jutro rano magiczka przestanie być waszym problemem – Ven poklepał rękojeść miecza.

>>*<<

Koniec

Komentarze

Znacznie zgrabniejsze niż poprzedni rozdział, ale wciąż zdumiewa mnie sposób, w jaki główny bohater jest traktowany w obcym dla siebie świecie. Wydawałoby się, że powinien on dostać w mordę jako prowokator i, w szczęśliwym dla siebie przypadku, unosić się swobodnie po falach oceanu z nożem wbitym między żebra, w mniej szczęśliwym zaś zostać obudzonym przez ból wyrywanych kleszczami genitaliów. Zamiast tego zostaje oficialnie przedstawiony wszystkim spiskowcom, po czym, po uzbrojeniu nieboraka w zardzewiały miecz, wysłany w celu zabicia najlepiej strzeżonej osoby w kraju (przy czym może jeszcze dziabnąć króla, o ile ten mu się nawinie pod ostrze...). Wszystko to jest szczególnie dziwne w gnębionym podatkowym uciskiem kraju, gdzie stężenie szpicli na metr kwadratowy potrafi być wyjątkowo wysokie.  

Acha, jeszcze to:

"Jej wysokie, skórzane buty sięgały niemal do ud (?), ciemnozielona tunika ledwie zakrywała uda od drugiej strony(która jest pierwsza?), a sznurowanie na klatce piersiowej uwidaczniało piersi zamiast je skrywać.(sznurowanie nic nie uwidacznia, może co najwyżej sprawiać, że materiał ciasno przylega do ciała)".

Fakt, to trochu dziwnie brzmi ten opius stroju, coś z tym zrobie, dzięki :)

Zgadzam się z opinią  Lassara, i mam nadzieję, że kolejne części będą bardziej dopracowane.

 

„Jak się potem okazało, to nie to było największym zaskoczeniem.” – Powtórzenie. Pierwsze nie jest zbędne.


„Gdy tylko się w nim znaleźli, Ven zabrał głos.” – Czy urządzili zebranie, by móc zabierać na nim głos? ;-)

Ja napisałabym: …Wen zapytał.


„…dlaczego grozisz własnemu niemalże bratu? Głodny jesteś czy co?” – Dlaczego Ven pyta Kortha, czy jest głodny, bo nie rozumiem.

 

„…ale że chcesz mnie przybracić do tej przeklętej magiczki…”Przybracić – domyślam się, co chciałaś powiedzieć, ale wydaje mi się, że takiego słowa nie ma. Z drugiej strony, skoro je czytam, to wszak istnieje, ale podejrzewam, że nie jest to sformułowanie poprawne.

 

„Przyjrzał się oprawcy jeszcze uważniej.” – Oprawca, to kat, ktoś torturujący, mordujący. Korth tych warunków nie spełnia, więc nie można go nazwać oprawcą.

 

„Chyba za mocno uderzyłem cię o ścianę…” – …o ścianę…

 

„Jeden z nich, wysoki drab z kręconymi czarnymi włosami, odwrócił się w stronę przybyszów i rzekł, równie potężnym głosem.” – Kto wcześniej mówił potężnym głosem, by głos draba można z nim porównać? ;-)


„Hej Korth, kogoś że przyprowadził…” – Rozumiem, że swoim postaciom każesz posługiwać się językiem stylizowanym na dość prosty.

Ja napisałabym: Hej, Korth, kogoś przyprowadził / przywiódł… Lub: Hej, Korth, kogo żeś… Albo: Hej, Korth, kogóż to

 

„Poza typem w kręconych włosach, siedział tam jeszcze szeroki w barach człowiek z długim blond warkoczem, dwóch pogrążonych w grze karcianej wyrostków, zdecydowanie bliźniaków i chudy mężczyzna w okularach.” – To moje ulubione zdanie w tej części opowiadania.

Pierwszy raz spotykam się z przypadkiem, kiedy pięciu chłopa siedzi w kręconych włosach. ;-)


„Zdajesz sobie sprawę, jaka ona jest potężna? – zapytał ten w kręconych włosach…” – Proszę dookreślić, który z pięciu mężczyzn zadał to pytanie. Ten w kręconych włosach, to za mało, skoro siedziało ich w nich pięciu. ;-)

 

„Facet w kręconych włosach klasnął wielką dłonią o kolano…” – Ta sama prośba, co wyżej. ;-)

 

„Scaro – zwrócił się Korth do mężczyzny w kręconych włosach…” – Tu nareszcie poznajemy imię jednego z mężczyzn okupujących kręcone włosy. ;-)

 

Villandro, kręcone włosy można mieć, można je nosić, można próbować prostować je, można je zgolić albo zapuścić. Można z nimi robić różne rzeczy, ale nie można być w kręconych włosach, insekty zmilczę. Dotyczy to wszystkich rodzajów i kolorów włosów.

Natomiast włosy można uczesać, np. w kok, w koński ogon, w kucyki.

We wszystkich zdaniach, które Ci wytknęłam, winnaś użyć zwrotu: z kręconymi włosami, mający kręcone włosy lub ten, o kręconych włosach.

 

„Mało tego, zrobiła z niego pośmiewisko, odmawiając mu zalotów przy sporawej grupie…” – Ja napisałabym: Mało tego, zrobiła z niego pośmiewisko, szydząc z jego zalotów, przy sporej grupie.

 

„A pewnie w kartach wywróżał…” – Ja napisałabym: A pewnie z kart wywróżył

 

A- ni babą! - dorzucił Scaro.” – Ani babą…


Dajcie że chłopu odetchnąć…” – Ja napisałabym: Dajcież chłopu odetchnąć…

 

„Rozumiem – Ven pokiwał głową jak psychoanalityk…” – Gdzie i kiedy Wen nabył umiejętności kiwania głową jak psychoanalityk?

 

„…wiesz, jak wokół dzieciątka zaczynają unosić się przedmioty…”, „…co oni tam robią z tymi dzieciaczkami…” –  Nic nie mam do tych zdań, tylko bardzo nie lubię takich zdrobnień.                

 

„…a to idealna okazja, by ją wyeliminować.” – Ja napisałabym: …a to idealna okazja, by się jej pozbyć.


„Eskorta jest oczywiście, ale na około…” –…ale naokoło

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O matko, tak mnie rozbawiłaś tymi włosami, że zbieram okulary z dywanu :P Już pomijam fakt, że mało ze śmiechu nie przywaliłam czołem w klawiaturę :P

Oczywiście poprawię co uważam i co się da, jak tylko znajdę trochę czasu ;)

Myślę, że Lassar trafił w sedno - cała sytuacja jest nielogiczna i mało przekonująca. Tekst daje się czytać, ale musisz jeszcze mocno popracować nad stylem. Przyznam szczerze, że po lekturze nie jestem pewien, czy opowiadanie ma być tekstem komediowym, pastiszem, czy też to jest na poważnie...

 

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka