
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Praca nocą z cała pewnością najbardziej jej odpowiadała. Znikał całodzienny skwar, powietrze było tak cudownie rześkie. I co najważniejsze – nikt jej nie przeszkadzał. Bo jak do licha ciężkiego miała skupić się na robocie, gdy za plecami miała głupka, który chciał "sobie jeno popatrzeć mości dobrodziejko". A jakiś idiota zawsze się znalazł!
Zresztą jeden więcej, jeden mniej – co za różnica? Za to były z nich dobre przynęty. I zawsze do końca wierzyli, że ich uratuje… Naiwni!
Victoria usiadła i oparła się o drzewo . Jeszcze raz spojrzała na pasące się w dole stado. Miała stąd idealny widok, a pobliskie krzaki posłużą jej za dodatkową ochronę.
Z sakiewki przy pasie wyjęła kryształowy flakonik. Wypiła zawartość małymi łyczkami i przymknęła oczy. Zmiany bywały szokujące, nawet dla tak doświadczonej osoby jak ona. Mogła jedynie w niewielkim stopniu je umniejszyć.
Zawroty głowy przyszły wraz z wyostrzeniem się słuchu. Mało przyjemne, ale cóż… Świat zawirował jak w szalonym tańcu przy ogniskach w noc Walpurgii. Jednocześnie wyraźnie poprawił się słuch. Wszystkie odgłosy nocy wręcz rozrywały jej głowę. Słyszała najlżejszy szelest, tupot nóżek mrówek, każdy oddech wszystkiego co żyje. Trwało to zaledwie kilka chwil, a zdawało się jakby całą wieczność. Siły zaczęły ją opuszczać, ciało stawało się dziwnie lekkie, a świadomość odpływała. Tylko dzięki twardej woli zdołała nie stracić przytomności.
Odczekała, aż wszystko się uspokoi. Dopiero wtedy powoli uniosła powieki. Mrok nocy zajęła lekka szarość. Widziała jednak wyraźnie.
Spośród miliona odgłosów wyłowiła cichy tupot łap. Coś zbliżało się do stada. Bezszelestnie przeszła za krzaki. Jednocześnie przygotowując łuk i strzały. Kunsztownie wykonana broń z białego złota, wykuta przez najlepszych elfickich Mistrzów zawsze budziła podziw. Jej cudowne zdobienia i niezwykła lekkość, a przy tym celność i siła większa niżeli z najlepszej kuszy.
Całą uwagę skupiała jednak na stadzie.
Czekała.
W końcu dostrzegła jakieś poruszenie. Owce najwyraźniej wyczuły zagrożenie. Nie miały jednak pojęcia, że napastnik był tuż obok. Kilka kroków dalej w zaroślach gotował się do ataku. Powietrze przepełniało napięcie. I coś jakby delikatne magiczne wibracje.
Victoria zmarszczyła brwi. Wilkołak używający magii? To było niemożliwe. Pod wpływem tego impulsu owce zdecydowanie się uspokoiły.
Co do licha? – przebiegło jej przez głowę.
W końcu z krzaków wyskoczyła bestia, na którą czekała. Większa dwukrotnie od wilka, z gęstym ciemnym futrem i pyskiem pełnym kłów. Z niebywałą szybkością pomknęło ku pierwszej z owiec. Victoria błyskawicznie naciągnęła cięciwę i wypuściła dwie strzały, jedna za drugą. Pierwsza chybiła o włos. Stworzenie zrobiło unik, ale druga smyrgnęła go po napiętym karku.
Przez chwilę spojrzenie piekielnie czerwonych oczu utknęło w dziewczynie. Przygotowała się do kolejnego strzału, niepewna kolejnego kroku bestii. Ta jednak najwyraźniej zrezygnowała z posiłku. Okręciła się w miejscu i zniknęła w kniei.
Victoria słyszała jak pospiesznie oddala się. Dopiero uzyskawszy pewność, że jest bezpiecznie opuściła łuk.
Jasne, wilkołak. A ja morska bogini -mruknęła do siebie.
Zbiegła na dół do dolinki i odszukała miejsce, w którym trafiła "wilkołaka". Wykorzystując wciąż jeszcze ulepszone zmysły obejrzała odciski łap i ślady po szponach. Wyżłobienia w ziemi nie napawały optymizmem. Spokojnie mogła w nich zmieścić dwa palce.
Dotknęła plamy krwi. Roztarła ją na dłoni i uniosła do ust. Nie była to krew ludzka ani zwierzęca. Zamoczyła w cieczy koniuszek języka. W smaku też niczego takiego nie przypominała… nagle poczuła leciutkie kopnięcie jakby prądem.
Ogarnął ją niepokój. Cokolwiek to było nie powstało dzięki naturze.
Zdołała wrócić do wioski nim eliksir przestał działać. Zaledwie weszła do swojej izby poczuła jak ziemia usuwa się jej spod nóg i bez zmysłów runęła na łóżko. Zdążyła.
Przespała resztę nocy i dopiero w południe odzyskała przytomność. Leżała teraz czekając aby wszystko przestało wirować, a kowal w jej głowie zrobił małą przerwę. Wykorzystywała ten czas na rozmyślanie.
Została wezwana przez miejscowego maga, aby ubiła grasującego w lesie wilkołaka. Dodatkowe talary zawsze się przydają, więc dlaczego miałaby nie przyjąć wyzwania? Tym bardziej, że oferował całkiem przyjemną sumkę. Według wszelkich przesłanek miała to być robota jak każda inna. Przez kilka dni poobserwuje jego zwyczaje, znajdzie słaby punkt i po prostu się go pozbędzie. Szybko, prosto i przyjemnie.
Był tylko jeden problem. To nie był wilkołak!
Z wyglądu stwór faktycznie go przypominał. Może niezbyt wielkiego ale jednak. I tu podobieństwa się kończyły. Był szybszy i nie reagował na srebro – a właśnie z tego były strzały, którymi go raniła. Według wszystkich norma powinien był zawyć z bólu. Przynajmniej! A on zareagował jakby to co szmyrgnęło go po karku nie różniło się wiele od wielkich wściekłych much. Poza tym, w jego krwi znajdowała się magia. Zupełnie jakby dzięki niej został stworzony…
Nagle uderzyła ją pewna myśl. Bezczelny magik wpuścił ją w maliny, doskonale wiedząc z czym ma do czynienia. Przypomniała sobie rozmowę z nim.
Na ogół ludzie proszą, by odczarować wilkołaka a zabić tylko w ostateczności. On zażądał czego zupełnie innego. Chciał jego truchła. Zupełnie, jakby potrzebował pewności, że stwór zostanie zlikwidowany. Pytanie tylko dlaczego?
Westchnęła. Nie cierpiała zagadek. Zazwyczaj oznaczały nic innego jak rozczarowanie.
Podeszła do miednicy z wodą i wyszeptała formułkę w pradawnej mowie. Spokojna dotąd powierzchnia spiętrzyła się tworząc wir. Po chwili znów się uspokoiła ukazując postać młodej kobiety w bordowej sukni pochłoniętej wertowaniem jakieś starej księgi.
Odchrząknęła. Kobieta po drugiej stronie rozejrzała się. Dopiero po chwili spojrzała w kierunku Victorii.
– Cześć siostra – uśmiechnęła się. – Miło cię widzieć, nawet jeśli tylko w filiżance kawy.
– Tak, jasne. Gdzie jesteś?
– W Bibliotece Uniwersyteckiej, a co?
– Pozwolili ci ją tam wnieść?
Magiczka roześmiała się wesoło.
– Powiedzmy.
Victoria uniosła brwi.
– Zmaterializowałam ją sobie. Ale smakuje jak prawdziwa. Masz ochotę? Na odległość też potrafię.
– Nie. Mam prośbę.
– Ty do mnie? Słucham.
– Znajdź mi wszelkie możliwe informacje na temat przemian międzygatunkowych. Chodzi mi głównie o wilkołaki. Klątwy, ukąszenia i tego typu rzeczy.
– Znów mordujesz niewinne stworzenia? – w głosie kobiety zabrzmiała ciekawość.
– A one mordują ludzi.
– Żeby przeżyć. A ty robisz to dla pieniędzy.
– Żeby przeżyć.
Magiczka zacisnęła usta, zmieniając je w wąską kreskę.
– Wiesz, że nie musisz tego robić. Matka…
– Wiem. – przerwała jej Victoria. – Znajdź dla mnie te wiadomości. Odezwij się, kiedy coś będziesz mieć. Muszę iść.
Nie czekając na odpowiedź, przeciągnęła otwartą dłonią nad misą. Woda znów była tym czym powinna – przeźroczystym płynem.
Zerknęła przez okno. Powoli mijało południe. Do zmroku zostało więc sporo czasu. Miała zamiar wykorzystać go na rozmowach z wieśniakami. W końcu to oni najwięcej mieli do czynienia z "wilkołakiem".
Tak jak myślała, mimo upału mieszkańcy wioski zajęci byli pracą w polu. Wszak sianokosy zbliżały się wielkimi krokami. Nie mieli jednak żadnych oporów przez rozmową z Panią Czarodziejką, jak ją nazywali. Wręcz przeciwnie.
W przeciągu kilku godzin zdołała więc wysłuchać dziesiątek historii (niekoniecznie na interesujący ją temat). Jak to Jasiek, ten od młynarza nocą na raki poszedł i rusałkę spotkał. A że głupi niby osioł to za nią poszedł. Mało się chłopina nie utopił bo taki był w nią zapatrzony. To znów że Wiesiek co koło karczmy mieszka, jak mocno podchmielony do domu wracał zjawę spotkał. A ta Marynka spod topolowego zagajnika to chłopom w głowach mąci…
I wiele innych podobnych opowieści.
Victoria wysłuchiwała tego z uwagą, od czasu do czasu potakując i zadając pytania. Zdobywała tym samym zaufanie wieśniaków uradowanych, że ktoś "tak znamienity ichnim żywotem się interesuje". Na wspomnienie o wilkołaku sypały się kolejne anegdoty. Bo tak to Władek owce pasł i bestię okrutną zobaczył…
Wkrótce też miała pełen obraz. Wieśniakom domniemany wilkołak jawił się niczym innym jak "bestią z piekła rodem". Według ich słów wielkością dorównywał niedźwiedziom, posiadał szpony niczym sztylety – długie i ostre oraz paszczę pełną wielkich ostrych kłów ociekających śliną, których nie powstydziłby się niejeden rosły smok. Całości dopełniały ślepia błyszczące ogniem piekielnym.
Z tym to pięknym, choć nieco przesadzonym wizerunkiem potwora i licznymi opisami sposobów, w jakie atakował Victoria opuściła ciężko pracujących, przyjmując zaproszenie na obiad do sołtysa.
Posiłek podano na podwórzu w cieniu drzew. Gdy przyszła stoły uginały się już od jadła i napitku a ławy zajmowali najbogatsi gospodarze. Jako gość honorowy, zasiadła po prawej ręce sołtysa. Początkowo skrępowani jej obecnością mężczyźni rozluźnili się w miarę, jak ubywało w dzbanach. Sama Victoria piła niewiele, zauważyła też, że również sołtys stroni od nadużywania piwa.
Kiedy towarzystwo poweselało przyszedł czas na rozmowę.
– Waszmość dobrodziejka widziała tego stwora? – sołtys pochyliła się ku niej.
– Widziała.
– I co myśli? Da się go ubić?
Victoria pokiwała głową i spojrzała poważnie na mężczyznę uważnie.
Potężnej postury, z siwymi włosami i sumiastym wąsem wyglądał staro. Wrażenie to pogłębiały zmarszczki wokół oczu.
– Wszystko się da. Sołtysie powiedzcie mi jedno. Dlaczego mnie wezwaliście? Ale prawdę chcę wiedzieć – zastrzegła.
– Bo Mistrz sam kazał. Widział Waszmość panią w swoim lustrze i kazał sprowadzić. Powiadał, że jeno dobrodziejka da sobie radę ze stworem.
– Mistrz? A dlaczego wyście nie wyszli z tym pomysłem. Nie chcecie się go pozbyć?
– Panienko, po prawdzie to on nam nie wadzi zbytnio.
Dziewczyna uniosła brwi ze zdumienia. Od Maga słyszała coś zupełnie innego.
– Nie?
– Mości dobrodziejko stworzenie boskie jak każde inne – westchnął sołtys. – Straszne po prawdzie, ale szkód większych nie czyni. Od chałup trzyma się z daleka. Od czasu do czasu jakąś owieczkę, czy bydlątko sobie zje. Ale zawsze te słabe wybiera. I jeno wyglądem straszy, a tak to od ludzi stroni.
– A ci wszyscy, których pożarł? Ilu ich było? Nie żal wam?
– Panienko, toż on nikogo nie ruszył. Kilka chłopów zaginęło. Ale ginęło już wcześniej, nim wilkołak się pojawił. Czasem który za dużo piwa wyżłopie, w lesie zabłądzi, to go wilcy zjedzą. Albo do stawu wpadnie i topielec go porwie. Ale bestia ludzi nie rusza. Tylko Mistrz się strasznie na niego zawzięli. Powiadają, że on niebezpieczny. A gówno on – za przeproszeniem mości dobrodziejki – niebezpieczny.
– Mistrz powiadacie? Czyli to jemu tylko zależy.
– Tak panienko on nam nie wadzi. I szkody wielkiej też nie robi. A od bandytów wszelkich broni, bo jako tylko który usłyszy, że to w lasach taki grasuje, to boją się zbliżyć.
Victoria westchnęła. Wszystko pięknie ładnie i cudownie zarazem ale przestawała rozumieć o co tu chodzi. Mag wezwał ją do rozprawienia się z wilkołakiem, który ludziom zagraża, a wieśniakom najwyraźniej takie sąsiedztwo nie przeszkadza. Tylko tyle, że straszny, to historie przerażające o nim opowiadają. Ot, taka atrakcja miejscowa. To po cholerę ją tu ściągano?
– Sołtysie, nic nie rozumiem. Wam nie przeszkadza, to dlaczego mag karze go ubić?
– A, bo widzi panienka. On się strasznie zeźlił na bestię. Powiadają, że dlatego, bo ona mu ucznia zżarła.
– Ucznia?
– Tak. Bo mości dobrodziejka wie, że magowie to co jakiś czas młodych chłopaków na przyuczenie biorą. A ten chłopaczek to taki porządny blondynek był. Grzeczny, nikomu nie wadził i pomógł jak trza było. Mistrz mieli z niego pociechę. Aż tu nagle wilkołak się pojawił i chłopak zniknął. Mistrz prawił, że bestia go pożarła. Ale ja myślę, że on do swoich wrócił.
– Skąd ten pomysł?
– A, bo widzi panienka, on przed zniknięciem to taki dziwny był. Blady się zrobił, mało rozmowny i takie cienie pod oczami miał. A chudy strasznie, jakoby śmierć go jaka zabrać miała.
Czarodziejka poczuła, że wszystko powoli zaczyna układać się w całość. Miała tylko nadzieję, że się myli. Tak, czy owak koniecznie musiała pomówić z magiem.
– Sołtysie gdzie znajdę waszego Mistrza?
– A w takim wielkim domu z kamienia mieszka. Tam pod lasem, co się już droga kończy. Panienka do niego pójść chce? – spytał widząc, że dziewczyna wstaje od stołu.
– Tak, dziękuję za gościnę. Koniecznie muszę z nim pomówić. Powiedzcie mi jeszcze, gdzie ten wilkołak zaczął się pojawiać?
– W lesie, niedaleko Mistrzowej chałupy.
Mistrza Kaellera zastała zajętego jakimiś miksturami. Zmarszczyła nos, gdy dotarł do niej zapach wydobywający się z różnorakich szklanych pojemniczków. Kilka z buteleczek wisiało nad małymi płomyczkami. Cokolwiek zawierały wrzało sobie spokojnie i napawało ją mieszanymi uczuciami. Sam mag był niewątpliwie mało zadowolony gdy bez ceremonii wtargnęła do jego pracowni, machnięciem ręki zrzuciła na ziemię zwoje pergaminu i usiadła na udostępnionym w ten sposób fotelu.
– Ależ proszę usiąść – powiedział, próbując zachować spokój. – Może czegoś się panienka napije?
– Nie, dziękuję. Słucham.
– Proszę?
– Słucham. Po co mnie wezwaliście Mistrzu.
Spokój i opanowanie wręcz ją rozświetlało. Ale wewnątrz aż gotowała się ze wściekłości. O co tu do diabła chodziło? Tak czy inaczej cały czas zachowywała chłodną uprzejmość. Wszak czarodziej kimkolwiek by nie był, wiekiem znacznie ją przerastał.
– Do ubicia wilkołaka.
– Ponieważ?
– Ponieważ moja droga, zagraża on życiu miejscowej ludności. Może jednak wina? – wskazał karafkę pełną czerwonego płynu.
Pokręciła przecząco głową. To, że sama była w pewnym sensie czarodziejką, nie wywoływało w niej jakiegokolwiek zaufania do magów. Tym bardziej, iż wiedziała, jakie świństwa potrafią zawierać wszelkie wykonywane przez nich mikstury.
Kaeller wzruszył ramionami. Nalał sobie czerwonego płynu i usiadł w fotelu naprzeciw.
– Czy coś się stało?
– Chcę wiedzieć prawdę.
– Jaką prawdę?
– Wieśniakom to stworzenie, czymkolwiek jest, a z pewnością nie wilkołakiem, wcale nie przeszkadza. To Wy Panie uparliście się, by go uśmiercić. Pytanie tylko dlaczego.
– Już mówiłem. Zagraża ludziom, którzy są pod moją opieką – głos mężczyzny nagle zrobił się zimny niczym lód.
Teraz była pewna, że poruszyła odpowiednią strunę.
– Zwykle ludzie proszą o zdjęcie klątwy.
– Ale to niemożliwe prawda?
– Nie zawsze. I oboje o tym wiemy. Mistrzowi jednak zależy na usunięciu tego czegoś. Dlatego ponawiam pytanie. Dlaczego?
Mag wstał nagle i odstawił kielich z winem.
– To już moja sprawa – powiedział. – Twoim zadaniem jest wykonać zadanie. Płacę i wymagam. Dwieście talarów to sporo pieniędzy prawda?
– Jego śmierć jest tyle warta?
– Płacę i wymagam. Do pełni chcę mieć jego głowę na tym stole – wskazał zastawiony fiolkami blat. – W przeciwnym razie znajdę kogoś, kto zrobi to, nie zadając głupich pytań. Masz dwie doby.
Victoria wstała.
– Wystarczy.
Wychodząc wiedziała jednak, że staruch coś ukrywa. A ona musi zorientować się co.
Do swojego pokoju w karczmie wróciła późnym popołudniem. Od razu przejrzała zapas mikstur, które mogły być jej pomocne, po czym położyła się. Musiała nazbierać sił. Zresztą i tak nie miała nic lepszego do roboty.
Nie wiedziała, jak długo spała. W każdym razie obudził ją lekki ból. Coś dziobało ją w ucho!
Machnęła ręką i wstała słysząc skrzek. Czarna wrona usiadła na oknie. Victoria właśnie sięgnęła po buta chcąc ją przegonić, gdy ptaszysko przemówiło. I to doskonale znanym jej kobiecym głosem.
– Nie próbuj!
– Sara? – dziewczyna z wrażenia usiadła. – Co to ma znaczyć?
– A jak inaczej miałam cię znaleźć, co? – Wrona nie skrzeczała, a po prostu mówiła.
– Transformacja w ptaka?
– Nie, zresztą mam lepsze rzeczy do roboty niż latać po kraju, czy gdziekolwiek jesteś i cię szukać. Zwykła wrona, tylko trochę… inna.
Victoria pokiwała z podziwem głową. Nie ma co. Jej siostra najwyraźniej nie próżnowała na uniwersytecie. Wyciągnęła się wygodniej.
– W takim razie słucham. Znalazłaś coś?
– Niewiele więcej ponad to, co już wiesz. – wrona sfrunęła i siadła obok. – Wilkołakiem można zostać poprzez pogryzienie przez innego wilkołaka lub klątwę. To ostatnie zdarza się rzadziej, ale jednak.
W tym drugim przypadku można czar zdjąć, choć nie jest to takie proste. Ponadto można zabić go srebrną strzałą, jeśli trafisz w serce.
– Powiedz, znalazłaś przypadek, żeby poświęcone srebro nie wyrządziło mu większej szkody? – zapytała Victoria.
– Nie. To niemożliwe. Powinno go dotkliwie poparzyć – wrona popatrzyła na nią czarnymi koralikami oczu. – Dlaczego pytasz?
– Wczoraj zraniłam go elficką strzałą zanurzoną w źródle Nocnej Pani. Ale nie wyrządziłam mu tym większej krzywdy.
– Niemożliwe!
– Mhm… powiem ci więcej. Jestem coraz mniej pewna czy to wilkołak. Jego zachowanie przeczy wszystkiemu. Jest szybszy, nie atakuje ludzi. Wręcz przeciwnie, stara się trzymać od nich z daleka. Ze stad pożera tylko najsłabsze sztuki, a w jego krwi znalazłam ślady magii. Ale miejscowy mag strasznie się na niego uparł.
– Hm… a jak się nazywa?
– Ten mag… Kaeller.
– CO?
Wrona eksplodowała zostawiając ku uldze dziewczyny tylko garstkę czarnych piór. Za to w pokoju zmaterializowała się jej siostra. Dopiero gdy stanęły obok siebie było widać bliźniacze podobieństwo. Oczywiście pomijając czarny strój podróżny Victorii i elegancką (dziś szafirowo zieloną) suknię Sary z wielkim dekoltem.
Magiczka oparła się o łóżko.
– KAELLER NADAL UPRAWIA MAGIĘ?
– Uspokój się. – Victoria niezbyt przejęła się tym wybuchem. – O co chodzi?
– Pamiętasz tą aferę z magiem, którego pozbawiono prawa do czarów?
– Tego, co wam uciekł?
– Bardzo śmieszne. Tak tego, co został skazany za eksperymenty na ludziach.
– Tego, co próbował zmieniać ludzi w dziwne stwory? Pamiętam i co?
– To był właśnie KAELLER!
– O cholera! – Victoria zerwała się i chwytając w locie broń wybiegła.
Po chwili wróciła. Zabrała buty, po czym opuściła pośpiesznie izbę, nie zwracając uwagi na hologram siostry.
Zastanawia mnie jedno: mag twierdzi, że wilkołak zagraża ludności, ludność zaprzecza, nawet wyraża opinię przeciwną. Czy Victoria jest taką gapą, że na "wywiadzie" kończy, zamiast od niego zacząć? Chyba należałoby to jakoś uzasadnić...
No właśnie, bohaterka wydaje się trochę tępa, w rozmowie z siostrą również. Poza tym, jeśli nie-wilkołak zostawia takie ładne ślady, to nie można go później próbować w dzień wytropić? Pomysł niezły, ale nad opowiadaniem trzeba porządnie popracować.
Zmiany bywały szokujące, nawet dla tak doświadczonej osoby jak ona. Mogła jedynie w niewielkim stopniu je umniejszyć. - szokujące coś może być, jak się z tym styka po raz pierwszy, później już się człowiek zwykle przyzwyczaja. Może o bolesne ci chodziło?
Zawroty głowy przyszły wraz z wyostrzeniem się słuchu. Mało przyjemne, ale cóż... - co cóż?
Siły zaczęły ją opuszczać, ciało stawało się dziwnie lekkie, a świadomość odpływała. Tylko dzięki twardej woli zdołała nie stracić przytomności. - poluje na wilkołaka i bierze coś, co czyni ją bezbronną? Aż dziw, że żaden tego jeszcze nie wykorzystał..
W końcu z krzaków wyskoczyła bestia, na którą czekała. Większa dwukrotnie od wilka, z gęstym ciemnym futrem i pyskiem pełnym kłów. Z niebywałą szybkością pomknęło ku pierwszej z owiec. - - kły nadają się tylko do szarpania zdobyczy, inne zęby też się przydają przy jedzeniu.. Jak bestia, to nie tylko wyskoczyła, ale i pomknęła
Stworzenie zrobiło unik, ale druga smyrgnęła go po napiętym karku. - wilkołak smyrgnął na końcu, czyli uciekł; Viktoria mogła smyrgnąć strzałą, czyli rzucić, cisnąć (chociaż skoro miała łuk, byłoby to oczywiście bez sensu), ale sama strzała nie mogła nikogo smyrgnąć, najwyżej musnąć, ale to by spowodowało tylko draśnięcie - nie wiem, czy o to chodziło
Przez chwilę spojrzenie piekielnie czerwonych oczu utknęło w dziewczynie. Przygotowała się do kolejnego strzału, niepewna kolejnego kroku bestii. - wypadałoby wyjaśnić, czemu nagle się waha - najpierw posyła strzałę za strzałą, a później nagle nieruchomieje i tylko się przygotowuje, nie strzelając już, pozwalając bestii umknąć...
Owce najwyraźniej wyczuły zagrożenie. Nie miały jednak pojęcia, że napastnik był tuż obok. - skoro wyczuły, to jakieś pojęcie miały. No i powinny zacząć beczeć...
Według wszystkich norma powinien był zawyć z bólu. Przynajmniej! A on zareagował jakby to co szmyrgnęło go po karku nie różniło się wiele od wielkich wściekłych much - norm; i znowu szmyrgnęło...
On zażądał czego zupełnie innego. - czegoś
Na razie tyle, trzeba trochę popracować.
Aha, no i przecinków praktycznie nie ma, jakby gryzły...