- Opowiadanie: shelbeg - Swit.

Swit.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Swit.

Mżyło. Krzyki uciekających przed zbliżającym się zmrokiem mew wypełniały powietrze chłodnego, wietrznego wieczoru. Morze niespokojnie kąsało brzegi skalistej zatoki.. Otulona długim płaszczem postać nieruchomo wpatrywała się w dal. Nieopodal przywiązany do konaru rachitycznego, powykręcanego drzewa stał, nerwowo przestępując z kopyta na kopyto, ubłocony po sam brzuch, biały koń. Młoda kobieta bez wątpienia była elfem, blade, popękane od górskiego wiatru usta, podkrążone zmęczone jednolicie czarne oczy, oraz kosmyki brudnych długich kruczoczarnych włosów robiły raczej przygnębiające wrażenie, podobnie jak wytarte buty, mokre, przetarte, obcisłe spodnie, przemoknięty i poszarpany płaszcz, przygniatający ją swoim ciężarem do ziemi.

 

Skalistym wąwozem, wąską, pełną skalnego rumoszu drogą zbliżał się jeździec; ubrany był podobnie, jednak jego odzienie było czyste i w znacznie lepszym stanie.

 

– El! To ty? – zwolnił nieco i zeskoczył z konia, nie zatrzymując go. Rozpędzony koń pokonał jeszcze kilka metrów, po czym zwolnił opuścił łeb w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Mężczyzna podbiegł do kobiety, jednak ta zdawała się nie reagować. – Firinal powiedziała mi, że tu jesteś – El, jak ty wyglądasz? – Był nieco zmieszany i przestraszony. Delikatnie zsunął jej kaptur i położył dłoń na jej policzku. – Jesteś sama?

 

-Tak– ucięła, spoglądając mu prosto w oczy wtuliła policzek w jego dłoń, przymknęła powieki.

 

– El, siostro, oszalałaś? Przecież wiesz, jak jest niebezpiecznie. –pokręcił głową z niezadowoleniem. Wolną ręką sprawdził obwód jej pasa.– Bogowie, ty nie masz nawet miecza!

 

– Wszystko mam przy siodle – odpowiedziała spokojnie, nadal nie otwierając oczu i napawając się ciepłem jego dłoni.

 

– Gdyby koń się spłoszył, zostałabyś bez broni; poza tym jak mogłaś wyruszyć sama, wiesz, że nie jest bezpiecznie – spojrzał na nią karcącym wzrokiem. – a teraz jedźmy już, jesteś cała przemoczona i na pewno strasznie głodna. – delikatnie ujął jej dłoń, podprowadził do konia.

 

– Wsiadaj – przytrzymał jej strzemię; zawahała się przez chwilę, spojrzała przez ramię.

 

– Poczekaj– szepnęła – Jest coś, o czym chciałabym z tobą porozmawiać, właściwie kilka spraw…

 

– El, proszę cię, nie musimy tu moknąć, jedźmy, zanim zrobi się ciemno. Spokojnie porozmawiamy przy ogniu – mimowolnie obrzucił spojrzeniem horyzont. Zauważyła to.

 

– Kiedyś nie baliśmy się zmroku…

 

– Jeźdźcy atakują nocą albo we mgle, kiedy nie można ich wypatrzyć – potrząsnął strzemieniem – no dalej, wsiadaj i jedźmy.

 

Oparła się plecami o koński bok. – Nie wiem… Czasem wydaje mi się, że nasza walka po prostu nie ma sensu. Myślę, że oni nas wszystkich zabiją.

 

– To minie El, wszyscy mamy chwile zwątpienia – westchnął i mimowolnie przygryzł dolną wargę.

 

– Co minie? – syknęła. – O czym ty mówisz, to nie sen. Nie obudzimy się… niestety – podeszła do skalistej krawędzi, utkwiła wzrok w ciemniejącym już morzu.

 

– To się przecież kiedyś skończy… Musi się skończyć…Musimy walczyć… a teraz nie traćmy czasu, proszę, jedźmy już – podszedł do niej wyraźnie zniecierpliwiony

 

– Tak skończy się, razem z nami. Właściwie… to już nas nie ma

 

– odwróciła się na pięcie, ich czarne oczy spotkały się. – Kim jesteśmy? Dwojgiem przerażonych dzieci, czekających na cud, który nie nadejdzie. Chciał coś powiedzieć ale jedynie bezgłośnie otworzył usta.

 

Milczeli przez chwile. Przerwał cisze.

 

– El, posłowie Ashayne był w stolicy i rozmawiał z Królową. Na pewno dotarł już na południe i szykują armię by nam pomóc! To tylko kwestia tygodni może miesiąca. To musi potrwać, dzieli nas ocean więc…Roześmiała się drwiąco.

 

– Mój ty biedny, głupi bracie, posłowie Ashayne wyjechali dawno temu, oni nam nie pomogą – zmrużyła oczy – wierzysz w te bzdury? Naprawdę? To tylko nasze pobożne życzenia, nic więcej. Nie wiem czy ktokolwiek w to wierzy oprócz ciebie.

 

– Jakie bzdury? Virenfell mówiła mi, że na pewno nam pomogą. Ze względów bezpieczeństwa nikt nie powinien się o tym dowiedzieć.

 

Roześmiała się głośno.

 

– To nie względy bezpieczeństwa, ale hańba! No, ale jeśli pani Virenfell tak powiedziała, to na pewno tak jest, w końcu ona jest Far'ean, a w moich – jak i twoich – żyłach płynie tylko połowa szlachetnej krwi, więc w połowie jesteśmy niegodni.

 

– Proszę cię, przestań – potrząsnął głową i odwrócił się spoglądając na coraz to ciemniejsze morze.

 

– Tak się akurat składa, że znam prawdę i jestem pewna, że i ty ją znasz, ale wolisz udawać, że wierzyć w te bajki twojej białowłosej pani. Popatrz mi w oczy – wśliznęła się przed niego, próbując odnaleźć jego wzrok.

 

– To było życzenie samej Arthelayne – wyszeptał, unikając jej wzroku patrząc gdzieś poza linię horyzontu. – Nie mogła odmówić – dłoń zacisnęła się na głowicy miecza.

 

– Więc to jednak nie bajki? – roześmiała się triumfalnie – Przypłynęli tu, aby upokorzyć nas jeszcze bardziej. Przypłynęli, by odebrać nam resztkę godności, jaka nam pozostała, ale twojej pani Virenfell to na pewno nie przeszkadza, bo ona jej nie ma. Rozumiesz? Będzie rozkładać nogi przed każdym, nawet małpoludem czy innym dzikusem, który pozwoli jej zachować swoje nędzne życie, podobnie pewnie zresztą jak sama Arthe…

 

– Dość tego, El! – przerwał, jego ręka sama sięgnęła do rękojeści miecza zastygł przez moment, nie wiedząc, co robić. – Wybacz mi, proszę – przytulił ją.

 

Nie odepchnęła go ani nie odwzajemniła uścisku.

 

– Dlaczego wyjąć na mnie miecz? – poddała się jego objęciom niczym szmaciana lalka.

 

– Nie, nie na ciebie… Tylko na to, co powiedziałaś! Nie powinnaś tak mówić ani nawet myśleć o Arthelayne. Nie wolno nam kwestionować jej rozkazów ani polityki. W ten sposób siejemy tylko zamęt i zwątpienie pośród nas. Dlaczego ty musisz mnie ranić, moja kochana siostro. Dlaczego właśnie ty? Mówisz jak ci przeklęci buntownicy.

 

– To nie ja cię ranię, to prawda cię rani a ci buntownicy o których wspominasz mają więcej racji niż myślisz – delikatnie, lecz stanowczo wyswobodziła się z uścisku jednocześnie dobywając jego miecza. Głownia zalśniła w powietrzu.

 

– Co robisz El? -wyciągnął rękę niemal chwytając za ostrze.

 

– Co ja robię? Popatrz na siebie wyciągasz miecz na własną siostrę, tylko dla tego, że nie podoba ci się to co mówię. Myślałeś, jak to jest? – powoli przesunęła palce wzdłuż ostrza, zamknęła oczy. – Jakie to uczucie, kiedy małpolud wbija w ciebie taki lodowaty sopel, kiedy życie razem z krwią wycieka z ciebie… i ten zapach śmierci, znamy go obydwoje. Obydwoje nim przesiąkliśmy. Strach i śmierć idą razem. Upadasz a potem… zaczynasz trząść się jak jesienny liść na wietrze…i nadchodzi koniec. Czasem szybki, litościwy a czasem…

 

– Wiem, że się boisz – podszedł z tyłu, objął ją i odebrał miecz. – wszyscy żyjemy teraz w strachu, ale musimy walczyć, mieć nadzieję, no i… starać się przetrwać za wszelką cenę. Przetrwanie to klucz do przyszłości El.

 

– Boję się? Tak, masz rację. Strasznie się boję. Boję się spać, bo śnią mi się koszmary, bo ciągle śni mi się ucieczka, a oni są wokoło. Śmieją się i wiwatują. Czasami jestem znowu małą El. Biegnę przez dziedziniec wśród drzew, na końcu alejki nasz ojciec uśmiecha się do mnie i wyciąga ręce. Biegnę do niego, ale jestem mała i wiem, że nie mogę biec szybko. Nagle robi się ciemno. Cień przesłania słońce a potem… ogień jest wszędzie.– zakryła twarz rękami.

 

– Mówisz przetrwać? Za wszelką cenę. Jaką cenę? O jakiej cenie mówisz? Powinnam próbować uciec na południe, tak? Jak twoja pani. Uciec do Eshlayne?

 

– El proszę cię

 

Bez złota bylibyśmy tam nikim. A my nie mamy złota bracie. Już lepiej zginąć tutaj niż zostać tam, ich zabawką. Kim bym się tam stała? Niewolnicą?

 

– A gdybyśmy mieli pieniądze El i mogli przeczekać tam całą tą przeklętą wojnę.

 

– Jesteśmy dziećmi Arylona. Nasz ojciec mógł uciec. Nie zrobił tego, bo miał honor i ja jego córka jestem z tego dumna.

 

CDN…

Koniec

Komentarze

Popraw szybciutko ten straszny błąd w tytule (tą kropkę na końcu), zanim tu Roger zajrzy. A on tego bardzo nie lubi.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nie tylko kropka. Pierwsza litera również.  

Nienajlepiej. Niestety. W kilku miejscach zlanie didaskaliów z kwestiami dialogowymi bardzo utrudnia doczytanie się, poza tym kuleje interpunkcja.  

Scena nieźle nadająca się na otwarcie dłuższej opowieści. Trudno powiedzieć cokolwiek więcej, ale już to nieźle rokuje. Tylko, Autorze, więcej uwagi przy formatowaniu tekstu, uważniejsza korekta przed wstawieniem...

Kolejny dialog. Tuz nizej tez jest opowiadanie -dialog. A nie mozna tak jakiejs fabuly w to wplesc?

>> Młoda kobieta bez wątpienia była elfem, blade, popękane od górskiego wiatru usta, podkrążone zmęczone jednolicie czarne oczy, oraz kosmyki brudnych długich kruczoczarnych włosów robiły raczej przygnębiające wrażenie, podobnie jak wytarte buty, mokre, przetarte, obcisłe spodnie, przemoknięty i poszarpany płaszcz, przygniatający ją swoim ciężarem do ziemi. << --- to jest zdanie-śmietnik, nawrzucanie wszystkiego po trochu do jednego garnka. A do tego, chyba napisane na jakąś olimpiadę czytania tekstów na czas, i to na jednym wdechu. Spróbuj to przeczytać na głos, polecam. Ja ledwo co wytrzymałem i myślałem, że mi płuca rozerwie. No i co do gwidon napisał - sam dialog, a gdzie fabuła?

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nad brzegiem morza spotyka się rodzeństwo i rozmawia o tym że oboje się boją, że mają chwile zwątpienia i jednocześnie nadzieję, że to się kiedyś skończy, potem znów się boją, przeczuwają coś złego – a ja nie wiem o co chodzi.

 

„…podkrążone zmęczone jednolicie czarne oczy…” – Ponieważ Autor nie raczy używać przecinków, nie wiem czy podkrążone oczy były zmęczone jednolicie, czy jednolicie czarne. ;-)

 

„Przerwał cisze.” – Przerwał ciszę.


„…jego ręka sama sięgnęła do rękojeści miecza zastygł przez moment, nie wiedząc, co robić.” – Kogo  samosięgająca po miecz ręka, zdezorientowała do tego stopnia, że nie wiedząc co zrobić, zastygł przez moment? ;-)

 

„Popatrz na siebie wyciągasz miecz na własną siostrę, tylko dla tego, że nie podoba ci się to co mówię.” – Tu, ponieważ Autor także nie używa przecinków, czytam, że brat El na siebie wyciąga miecz na własną siostrę, i nie wiem o co chodzi. ;-)

Ponadto: …tylko dlatego

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Daięki za krytykę (:

Cha cha to znaczy Dzięki za krytykę.

Nowa Fantastyka