- Opowiadanie: sniety.odys - Świecidełka

Świecidełka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Świecidełka

 

Siedział przy barze pogrążony we własnych myślach, z kieliszkiem czerwonej esencji w dłoni. Zdawało się nie docierać do niego nic, co działo się za jego plecami. Klub pękał w szwach. Wypełniony stałymi bywalcami przybywającymi pojedynczo, w miłosnych parach, trójkach, czwórkach lub w korowodach liczących nawet kilkanaście osób. Z drugiej strony, przeczesując wzrokiem wielki tłum można było natrafić na nowe, nigdy wcześniej niewidziane twarze. A nawet niektóre z nich należały do ludzi zainteresowanych nimi – wampirami.

 

Między gośćmi lawirowali z gracją kelnerzy i kelnerki, nie roniąc przy tym ani kropelki esencji, niby-krwi, wina, czy kolorowych drinków. Gdzieniegdzie, w towarzystwie co bardziej znakomitszych gości, poruszały się osoby do towarzystwa obu płci i gatunków, ubrane w wyzywające, pełne wampirzego stylu skąpe stroje. Górując nad wszystkimi, w klatkach lub na niewielkich podwyższeniach, tańczyły wampirzyce, chwaląc się swoją nieludzką zmysłowością. A całą resztę wolnego miejsca, szczególnie główny parkiet, zajmowali amatorzy tańca pogrążeni w zachwycie nad swoimi, tanecznymi i nie tylko, partnerami.

 

Zapomniał się i upił łyk z kieliszka. Poczuł wyraźny nienaturalny, wręcz chemiczny posmak zimnego płynu. Wykrzywił twarz w grymasie odrazy obnażając przy tym śnieżnobiałe kły. Nieskazitelnie piękne, wybitnie mocne dwa wampirze atrybuty.

 

Dlaczego mnie to spotkało – zastanawiał się – mnie, wampirzego lorda.

 

Lord cierpiał katusze z powodu piekielnego pragnienia nieustannie palącego gardło. Jak każdy krwiopijca wyższego stanu przywykł do spijania ciepłej posoki wprost z poddanego ciała ludzkiego sługi. Jednak dziewczyna, do niedawna będąca mu źródełkiem, zdradziła go. Splamiła honor nie tylko swego pana, ale i imię całej społeczności. Wyrok za podobny występek mógł być tylko jeden. Wygnanie. Wiadomo, że wszyscy patrzą lordom na ręce. A szczególnie tym o świeżo nadanych tytułach. Nie mógł postąpić inaczej.

 

Przyrzekł sobie, że przezwycięży wszelkie trudności związane z utrudnieniem dostępem do krwi. Wykaże się jako silny, zaradny, a przede wszystkim dojrzały wampir. Nie skończy jak lord Drake, dziś bardziej znany jako Świr Drake. Biedak pod naporem podobnych problemów załamał się. Pozbawiony przez długi czas regularnych dawek osocza zaczął nagabywać innych, by oddali mu swoje ludzkie sługi. Takie zachowanie nie podobało się wszystkim, a najbardziej królowej. Dziś nieborak wegetuje gdzieś na prowincji, z dala od dworu, pijąc tylko od wielkiego dzwonu.

 

Lord zebrał się w sobie. Najpierw podniósł kieliszek do ust i, z niedbale ukrywaną miną męczennika, wypił zawartość jednym haustem. Potem zajął się conocnym życiem klubu; zamienił kilka słów z barmanami, dowiadując się przy tym, jakie trunki tej nocy najchętniej spożywają goście i czy aby na pewno bar jest zaopatrzony w odpowiednie ich ilości, rzucił okiem na tancerki, widząc oznaki zmęczenia w ruchach niektórych, dokonał kilku zmian. Wyszedł przed klub, gdzie dwaj bramkarze, wielkie byki, zapewnili go, że wszystko jest w najlepszym porządku. Następnie, wróciwszy do wewnątrz, lord odbył kilka krótkich rozmów z VIP-ami, zbierając przy tym liczne superlatywy co do klubu i atmosfery w nim. Zadowolony podziękował serdecznie i życząc miłej zabawy skierował się w stronę baru. Nim dotarł do swojego punktu widokowego szepnął do ucha przywołanego gestem kelnera, by zaniósł autorowi przed chwilą wysłuchanych komplementów butelkę najlepszej niby-krwi jaką znajdzie.

 

Lord z uczuciem ulgi zasiadł przy barze. Życie zdawało się być odrobinę lepsze, niż jeszcze moment temu. Nawet przymus picia marnych ekwiwalentów krwi zdawało się mniej straszne.

 

Chciał zamówić kolejny kieliszek esencji, kiedy coś kazało mu się odwrócić.

 

Wtedy to po raz pierwszy zobaczył .

 

Stała u szczytu kilku schodków przy wejściu. Przepiękna, olśniewająca, po prostu boska istota. Lord zamarł w zachwycie nad jej bladą niczym marmur cerą i długimi blond falami włosów opadającymi zjawiskowo na ramiona. Jej czarna koronkowa kreacja, uszyta tak, by ściągać na właścicielkę jak najwięcej spojrzeń, wyglądała niczym suknia sprzed wieków naddarta w strategicznych miejscach, odkrywając przez to nieco więcej, niż to kiedyś było uważane za stosowne. Mimo lekkiego odurzenia widokiem nowo przybyłej lord spostrzegł, że dziewczyna nie nosi na sobie żadnego symbolu przynależności do jakiegokolwiek z wampirów. Takiej okazji nie mógł przegapić, szczególnie w aktualnych okolicznościach. Ruszył więc w jej kierunku, odwracając wzrok od jej postaci tylko po to, by zdusić w zarodku zapędy innych, chcących roztoczyć swą opiekę nad, póki co, wolną miłośniczką ludzi nocy. Wszyscy niedoszli pretendenci ustępowali lordowi przez wzgląd na jego tytuł bądź malującą się na jego twarzy zwierzęcą żądzę. Żądzę krwi.

 

Lord stanął przy dziewczynie, dysząc ciężko z podniecenia. Nie wypowiedział ani słowa, napawając się aurą nietkniętej przez zimne palce krwiopijcy. Wtedy odwróciła do niego swoje wielkie niebieskie oczy. Lord nie miał wyjścia, utonął w nich. Nic nie było już tak ważne jak właścicielka przepastnych, niebiańsko błękitnych oczu. W głowie miał tylko jedną myśl; musi ją mieć. Tu. Teraz.

 

Chwycił ją za rękę i pociągnął w tłum, drogą, którą sam przed chwilą pokonał, między bawiących się wampirów i ich ludzi. Poprowadził ją na tyły klubu, do swojego biura, jedynego miejsca na ziemi, gdzie nikt nie mógł przeszkodzić jego planom.

 

Gdy masywne drzwi odgrodziły ich od gwaru nocnej zabawy, lord wskazał dziewczynie skórzaną kanapę pod ścianą, a sam napełnił dwa kieliszki wiekowym czerwonym winem.

 

– Mogę? – spytał delikatnie ujmując lewą dłoń towarzyszki. Chciał mieć stu procentową pewność, że blond piękność nie należy już do kogoś innego. Niespiesznie przestudiował palce, dłoń i nadgarstek dziewczyny. Nic; żadnych znaków oddania. Spojrzał na nią. Właśnie upiła łyk wina i uśmiechnięta patrzyła lordowi w oczy. Już nic nie stało na przeszkodzie, by jej skosztować. – Jesteś wspaniała – słodził lord dziewczynie – będziesz zachwycającą wampirzycą.

 

Zbliżył się do dziewczęcia na odległość oddechu. Oboje widzieli co nastąpi. Lord, pochyliwszy się, złożył usta do pocałunku. Wtem spod przymkniętych oczu ujrzał pędząca piąstkę.

 

Zwalił się z kanapy uderzając boleśnie plecami o podłogę. Chwilę trwało aż pojął co się stało. Przed oczami majaczyły mu mroczki; ze zmiażdżonego nosa po policzkach powolnym strumieniem spływała posoka.

 

– Jak to? – wyrwało się z ust lorda. W odpowiedzi poczuł jak kobiece dłonie podnoszą go z podłogi.

 

– Żyjesz? – spytała blondynka podnosząc lorda do poziomu swoich oczu. Mimo, że nadal oszołomiony, odpowiedział niepewnym kiwnięciem głowy.

 

Umysł lorda powracał do chwiejnej równowagi. Spostrzegł, że postanowiono go na fotelu, a tuż przed nim na biurku przysiadła dziewczyna. Tylko sekundę trwało, by wezbrał w nim gniew.

 

– Ty suko! Każę wybić z ciebie ducha! Ty… – nie zdążył dokończyć obelgi. Dziewczyna bez oporów włożyła mu palce w usta. Namacała kieł. Chwyciła w pewnym uchwycie kciuka i palca wskazującego. Jednym, nieludzko silnym ruchem pociągnęła. Lord ryknął potwornie. Usta wypełnił mu metaliczny smaku krwi.

 

– Ty… ku… kułwo! – wystękał pomiędzy jękami.

 

Oprawczyni zdawał się nie zwracać uwagi na jego utyskiwania. Przyjrzała się zdobyczy, pokiwała głową w geście zrezygnowania.

 

– Koronki – stwierdziła z niesmakiem.

 

– Kolonki… a coś myślala? – spytał niewyraźnie lord – czemuś to zrobiła?

 

– Nie wiem – wzruszyła ramionami – chyba po prostu, lordzie Edwardzie, nie lubię świecidełek.

 

Uśmiechnęła się szeroko, obnażając zęby. Nim przywarła do jego szyi, lord zobaczył jak jej kły wydłużają się. A więc one naprawdę istnieją, pomyślał, po raz ostatni w życiu.

Koniec

Komentarze

Zostawię ten tekst innym, amatorom i znawcom wampirów. Kłaniam się, mnie tu nie było.

co bardziej znakomitszych gości??

 

Scenka nieciekawa. Mało wyraźna, mało subtelna.

 

Pozdrawiam

- Kolonki... a coś myślala? – spytał niewyraźnie lord – czemuś to zrobiła?   - Raz nie wymiawia "r", a za chwilę wymiawia. Zresztą po stracie kła wymowa "r" nie uległa by znaczącej zmianie.

Ogólnie, dla mnie, tekst taki nijaki. 

Zgadzam się z przedmówcami, stylistycznie jest ok, kilka błędów już wymieniono, acz co do przesłania... Teraz naprawdę ciężko zrobić coś ciekawego z wampiryzmem. Doceniam próbę, acz nie ma w tym nic oryginalnego.

Pozdrawiam.

Kiepskie. Bardzo "standardowe". Lubię konwencje i uważam, że istnieją po to, żeby z nich czerpać, ale korzystanie z konwencji ma sens, jeśli dorzuci się również coś od siebie. Tu tego nie ma. Poza tym, nazwanie kolejnego wampira Edwardem, tylko po to, by po raz kolejny zażartować sobie ze zmierzchu to nie jest najlepszy pomysł. Żart słyszany po raz setny nie jest śmieszny. 

Poza tym - mogę się mylić - ale wydaje mi się, że brak kłów nie powoduje seplenienia. Do tej pory sądziłem, że seplenienie spowodowane jest uszczerbkiem na przednich jedynkach lub dwójkach, bo to one stykają się z językiem podczas mówienia.

Ech, czerwona esencja skojarzyła mi się z esencją herbacianą (oczywiście z czerwonej herbaty).

Nie jestem znawcą wampirów, ale tekst wydał mi się na zakończenie lekko zabawny.

Nowa Fantastyka