- Opowiadanie: fosforr - Moskwa (tytuł roboczy), wstęp

Moskwa (tytuł roboczy), wstęp

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Moskwa (tytuł roboczy), wstęp

Nie lubię Rosji. Budzi we mnie swego rodzaju odrazę. A może to po prostu strach? Niełatwo nie bać się jedynego państwa które nie uległo Watykanowi. W zasadzie nie do końca wiadomo dlaczego kościół zagarniając pod swoje skrzydła wszystkie narodowości postanowił zatrzymać swoje oddziały przed granicami Rosji. Może w ówczesnym papieżu również budziła strach?

 

Niesamowite głupoty człowiekowi przychodzą na myśl, gdy trzeba wyczekiwać. A moje oczekiwanie zdecydowanie się przedłuża i staję się uciążliwe. Nie z powodu braku jakiegokolwiek zajęcia na dworcu w środku nocy. Raczej bardziej doskwierają mi warunki atmosferyczne, które aktualnie są wyjątkowo nieprzyjazne jak na październik. Jeszcze 20 minut i powinien być. 20 minut rozpaczliwego chodzenia wzdłuż peronu. Dla zabicia czasu wyciągnąłem z kieszeni kopertę z pieczęcią w kształcie krzyża, rozłożyłem umieszczony w niej kawałek pergaminu i przeczytałem treść, po raz kolejny.

 

Gustaw, kongres podjął decyzje. Twój cel, Moskwa. Dimitri będzie na dworcu.

 

Proste i krótkie zdanie. Zrozumiałem wszystko. Oczywiście kongresowi chodziło o to abyśmy nie zwracali na siebie uwagi. No i ponadto mieliśmy zbadać, jak z rządami radzi sobie nowy car. Kongres cały czas chciał mieć na oku potęgę XIX wieku. A my byliśmy tylko narzędziami w ich rękach. „Jedź tu, zrób to, uważaj na tego”. Idzie się przyzwyczaić. Bywały gorsze rzeczy i zadania.

 

Postanowiłem zapalić. Choć trochę się ogrzeję. A raczej to tylko złudzenie. W momencie nabijania fajki tytoniem i odpalania z mgły wyłoniło się światło pociągu. Cała procedura wjazdu na peron zajęła tyle czasu, co moja procedura palenia i jej dotarcie do półmetka. Z wagonu wysiadły dwie osoby. Lekko zdenerwowany nieobecnością kompana postanowiłem wyczyścić fajke z resztek tlącego się tytoniu i ruszyłem żwawo w stronę lokomotywy. Po zrobieniu paru kroków usłyszałem krzyk za sobą, a raczej wołanie.

 

– Gustaw! Tytoń musi strasznie źle działać na twój wzrok!

 

Dimitri. I jego marne poczucie humoru. Początki naszej współpracy były bardzo ciężkie. Zarówno problem języka jak i odmienności stylu. Ale po pewnym czasie zawiązała się między nami nić współpracy. Ciekaw jestem jak udał się jego pobyt na wschodnich terenach potężnej Rosji.

 

– Dobrze cię widzieć całego i zdrowego Dimitri. Jak twoja podróż?

 

– Wschodnie rubieże tego kraju to coś pięknego. Ale trzeba być bardzo zahartowanym, mróz niesamowity. Jak sprawy się mają w Londynie?

 

– Londyn jak to Londyn, ciągle chcą wiedzieć wszystko. Szkoda, że nie widzą jak bardzo daremne są ich działania. Kongres bardzo chcę byśmy złożyli wizytę carowi. Widzi potencjalnego sojusznika w tym człowieku. Miejmy tylko nadzieję, że te szwajcarskie gnidy za nami nie przylazły.

 

W trakcie tej krótkiej wymiany zdań udało nam się żwawym krokiem wyjść z dworca i ruszyć ulicami stolicy w kierunku siedziby cara. Chcieliśmy załatwić wszystko od razu. Podróż do Londynu nie trwa chwilę, dlatego musieliśmy się spieszyć.

 

Nie upłynęła pełna godzina, gdy zjawiliśmy się na kremlu. Do pałacu wpuścił nas audiutant, który był wcześniej poinformowany o naszym przybyciu. Prowadził nas długimi, nieoświetlonymi korytarzami. Mijaliśmy dziesiątki zamkniętych drzwi, zastanawiając się w które będziemy musieli wejść i ewentualnie z których przyjdzie nam uciekać. Miałem nadzieję, że nocna pora nie wpłynie negatywnie na samopoczucie i zachowanie cara, choć sam nie byłbym zachwycony taką wizytą. W końcu dotarliśmy do otwartych drzwi do wielkiej komnaty, z której wylewało się światło. Dopiero po jakimś czasie nasz wzrok oswił się ze spotkaną jasnością. Nasz audiutant– przewodnik zapowiedział nas w swoim ojczystym języku. Usłyszałem szept mojego przyjaciela.

 

– Myślisz, że to był bardzo głupi pomysł? A co jeśli zapragnie zesłać nas na Syberię? Już mniejsza nawet o to! Jeśli będzie chciał podpisać ugodę z Watykanem?

 

– Nie bądź głupi, nie znasz swojego kraju? Przecież przez całą historię Rosjanie byli niezależni. Bardziej martw się o nasz żywot. W razie gdyby coś poszło nie tak, pamiętasz gdzie masz biec?

 

– Tak.

 

– Wyśmienicie. A teraz, ukłońmy się przed carem.

 

Dyskusja z samym carem wypadła dość kiepsko, znacznie lepiej wyglądała nasza ucieczka. Carowi bardzo nie podobała się pobudka o tej porze i dwóch ludzi namawiających go do wsparcia zakonu. Dodatkowym czynnikiem był chyba fakt, że z jego bocznych komnat wyszła grupa Szwajcarów, w tych swoich kolorowych, jaskrawych wdziankach. Nie było szans na żadne negocjacje. Zdążyliśmy wybiec z komnaty i nie zastanawiając się wyskoczyć przez olbrzymie okno, umykając przed kulami z muszkietów. Jednak jak się okazało to był dopiero początek. Przed nami ogromna powierzchnia placu do przebycia, a za nami już szykowała się cała armia, jaka ochraniała cara. Na pewno źle zinterpretowali nasze intencje. Lądowanie nie było dla nas bolesne. To było tylko pierwsze piętro. Dimitri zaczął biec przed siebie, więc moim zadaniem było osłanianie go. Gdy tylko odbiegłem na środek placu usłyszałem za sobą biegnącą grupę carskich strażników. Zwolniłem biegu i wyczekałem na odpowiednią odległość. Echo na placu długo brzmiało w uszach wszystkich obecnych ludzi, głównie tych uzbrojonych w muszkiety i celujących we mnie. Sięgnąłem do kabur przy pasie i szybko, lecz względnie dokładnie wymierzyłem strzał. Dwa skrócone specjalnie do możliwości korzystania z dwóch jednocześnie bandolety wykonały powierzone im zadanie. Nie tylko raniły dwóch z napastników, ale również wzbudziły lekki chaos i zamęt w szeregach reszty. Nie marnując ani chwili ruszyłem biegiem w stronę miasta, starając trzymać się cieni.

 

Cały pościg nie trwał długo. Straż odpuściła sobie chwilę po tym jak ukryłem się w pierwszym podwórku. Postanowiłem dla pewności odczekać 10 minut. Idealny czas, żeby uspokoić nerwy i cały organizm dawką tytoniu. Jak tylko skończyłem palić otworzyłem drzwi do kamienicy i udałem się schodami na samą górę. Przez drewnianą klapę wspiąłem się na dach. Poczułem przeszywający chłód, ale również zachwyt na widok miasta. Czekała mnie teraz długa przeprawa po mokrych dachówkach miejskiej zabudowy. Miałem nadzieję, że Dimitrij jest cały. Dachy były delikatnie strome, co sprawiło, że moja niezbyt ostrożna szarża zatrzymywała mnie, gdy z przerażeniem czułem jak ześlizguje mi się noga. Minąłem dwie sekcje, trzecia miała być tarasem, czymś w rodzaju ogrodu na dachu, piętro niżej niż ten po którym biegłem. Podbiegając do krawędzi, myślami widziałem już to swobodne lądowanie. Jednak ktoś w locie przechwycił moją osobę i wylądowaliśmy w dość bolesnym duecie. W słabym świetle księżyca dostrzegłem twarz mojego towarzysza i nóż wycelowany w moją szyję. Dimitri też to dostrzegł, dlatego już chwilę później podawał mi rękę i pomagał się podnieść.

 

– Już myślałem, że to któryś z tych psów tu biegnie. Gdybym nie zauważył, że to ty…

 

– Dimitri, to nie pierwszy raz i zapewne nie ostatni, kiedy próbujesz wbić mi nóż. Ważne, że żyjemy.

 

Zaśmiałem się, bo nie można było tego powstrzymać. Dumna twarz rosyjskiego przyjaciela w końcu też zaczęła się uśmiechać. Jednak nadal nie było czasu. Dalszą podróż dokończyliśmy razem dobiegając w końcu do zawieszonego obok dachu jednej z kamienic balonu. Zwinny skok do gondoli, wyrzucenie ciężarków, przecięcie cumy i byliśmy w drodze do Londynu.

Koniec

Komentarze

     Oho, ho, ho... Autor nie zna historii powszechnej, sądząc po pierwszych kilku zdaniach, i nic nie slyszał o wielkim  podziale kościola chrześcijańskiego na wschodni i zachodni, dawno, dawno temu, istniejacym do chwili obecnej...  

Jednego nie jestem w stanie pojąć. Jaki idiota wymusza na władcy potężnego państwa, by udzielił audiencji w środku nocy? Cytat: Carowi bardzo nie podobała się pobudka o tej porze i dwóch ludzi namawiających go do wsparcia zakonu. No jasne, że podobać się nie mogło takie nachalstwo. Dyplomacja od siedmiu boleści...  

Podejrzewam, na granicy pewności, że Autor pisał pod dyktando pospolitego chciejstwa i mętnawych wyobrażeń.

Przeczytałam.

Nowa Fantastyka