- Opowiadanie: engell_ - Zemsta smakuje najlepiej. Domowa wizyta w Piekle.

Zemsta smakuje najlepiej. Domowa wizyta w Piekle.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zemsta smakuje najlepiej. Domowa wizyta w Piekle.

Zemsta smakuje najlepiej.

Nienawiść.

Aż trudno uwierzyć, że to było jedyne co czuł w tej chwili. Wypełniała go całego; począwszy od zakończonych czułymi nerwami końców palców, a skończywszy na wyczuwalnym impulsie w stopie. Przez to jak bardzo kochał został cholernie zraniony. Dał się wykorzystać temu rzekomo, jakże pięknemu uczuciu, które zwali miłością. Gówno, a nie miłość.

Chęć zemsty przejęła nad nim kontrolę, wyłączyła zupełnie zdrowy rozsądek i racjonalne rozumowanie. Odkąd dowiedział się, że znalazła sobie innego mężczyznę, z którym dokładnie tak jak z nim, chciała założyć rodzinę, nie był sobą. Zatracił się w sobie, a ta część w jego ludzkim ciele została bezpowrotnie zniszczona. W tym momencie nie widział niczego złego w swoim zachowaniu. Cokolwiek by nie zrobił, nie powiedział to i tak wszystko wskazywało właśnie na nienawiść. Kiedyś był inny, a teraz…? Dla niego to było zupełnie normalne. Nie miał żadnych wyrzutów sumienia, nie czuł nic, co pozwoliłoby mu zmienić zdanie, siebie.

Stał przed nią, nagi i słyszał w głowie wszystko nad czym się zastanawiała. Czekała aż przestanie? I odejdzie? Haha, obawiam się, że szybko się nie doczeka. Nie pozbędzie się go od tak, po prostu, nie tym razem. Chciał widzieć jak cierpi, jak płacze, jak w jej oczach nie ma nic oprócz pragnienia śmierci, jak zaczyna żałować, jak nienawidzi, jak… umiera.

Wiedział, że nie odpuści. Gdyby naprawdę go kochała to nigdy by nie poszła szukać pocieszenia w ramionach jakiegoś frajera. Wyjaśnienia? Wydaje mi się, że było na nie za późno. Na czym właściwie polega wybaczenie? Na zachowywaniu się jak gdyby nigdy nic czy zapomnieniu o tym co tak bardzo bolało? Odpowiedź jest z pozoru bardzo łatwa, a jednak na swój sposób niewyobrażalnie trudna. Czym jest „wybaczenie”? Pomocą dla osoby, która chce zagłuszyć wyrzuty sumienia? A może jest to likwidacja przeszkód na drodze oprawcy?

W rzeczywistości, jeśli nie masz dobrego serca, czarna płachta przykrywa ci oczy i jedyne co widzisz to chęć zemsty. Krwawej, bolesnej, a jednak bardzo słodkiej. Dla niej czekanie kilku miesięcy oznaczało straszną katorgę. Co on miał powiedzieć? Czy zastanowiła się chociaż przez chwilę co on czuje? Jak za nią tęskni? Nie, nie pomyślała… bo po co! Najlepiej było się rzucić na pierwszą, lepszą męską ciotę.

Na początku miał zupełnie inne plany. Chciał najpierw zabić tego całego Jamiego, potem odebrać jej wszystko co miała, a na samym końcu zająć się nią. Jak widać, pominął niektóre punkty. Wolał sobie darować brudzenie sobie rąk tą ohydną krwią tego idioty. Jeszcze by mu się jakieś przerzuty zrobiły. No tak, tak, wytłumaczenie w pełni zabawne. Na Drake'a nie było siły i każdy kto wiedział jaki jest mógł to potwierdzić. Nikt nie był w stanie go zabić. Czuł się niezniszczalny, silny, niepokonany. Potomek samego Szatana. Syn Władcy Piekła.

Krew tej suki była mimo wszystko znakomita. Smakowała wyśmienicie, więc nawet sobie nie żałował. Pił do syta, gryząc w różnych miejscach szyję dziewczyny. Z kącików ust spływała mu rubinowa ciecz plamiąc przy okazji śnieżnobiałą skórę. Pragnienie zemsty było tak silne, że nie był w stanie nad nią panować. Złość przejęła nad nim kontrolę.

Zabicie jej od razu byłoby za proste, takie bezbolesne. Dla niego liczył się ból, długie męki przepełnione cierpieniem i katuszami – tymi fizycznymi jak i psychicznymi.

Przeczuwał, że zrobi wszystko, żeby wyrwać się z jego szponów. Leżała na łóżku z przypiętymi rękoma do ramy łóżka, ze złamanym karkiem, zgwałcona po raz kolejny. No i proszę! Chwila, moment i już mu zniknęła, co spowodowało niekontrolowany wybuch śmiechu Drake'a. Była taka głupia i naiwna! Myślała, że.. co? Ta umiejętność teleportacji na coś się przyda? Jasne, powodzenia.

Pojawił się w łazience równie szybko co ona. Widział w jej oczach toczącą się walkę pomiędzy bezradnością i nadzieją a wściekłością. Wiedziała, że prędzej czy później ją znajdzie. Dlaczego nie ułatwiła mu zadania popełniając samobójstwo? Szatanie, przecież to takie szczeniackie! Akurat pasujące do niej, prawda?

Oparł się plecami o ścianę patrząc na krew wypływającą z ust kobiety. Zacmokał ironicznie, tak samo się uśmiechając. Alice osunęła się bezwładnie po ścianie na kafelki. Chciał ją zabić? Ależ nie musiał. Mógł sobie patrzeć jak umiera, jak opuszczają ją siły. Przez niego.

– Wiesz… – zaczęła, ale zamilkła czując kolejną falę napływającej do gardła krwi. Wznowiła, kiedy ta ustała. – Byłeś ideałem. Nikt nigdy dla mnie tyle nie znaczył i nikogo nie kochałam w ten sposób jak Ciebie, lecz kiedy zniknąłeś, tęskniłam. Tak bardzo, że to aż…

Ponownie przerwała wymiotując do miski stojącej obok.

– Myślisz, że takie wytłumaczenia Ci pomogą, suko? Nie zniżaj się jeszcze bardziej. Upadłaś na samo dno. – przerwał jej te sentymentalne pierdolenie patrząc na to jak się męczy.

Ah, cóż za piękny widok dla oczu!

– To bolało! – krzyknęła zaraz kuląc się pod jego spojrzeniem – On pojawił się tak nagle, ja nie wiedziałam co mam robić. Wizje pokazywały, że nie żyjesz. Myślałam, że Cię więcej nie zobaczę. Chciałam ze sobą skończyć, ale on mi na to nie pozwolił… nie pozwolił, rozumiesz? Był cały czas i nie zostawił mnie tak jak Ty! BYŁ! Nie ulotnił się bez słowa dopóki nie postanowiłeś łaskawie wrócić! – warknęła ostro jakby to miało ją uratować. Wyglądała żałośnie.

Prychał raz za razem wywracając teatralnie oczami. Szatanie, ratuj swoje dziecko przed tą męską tłumaczeń, bo uszy więdną!

– Ten czas, kiedy Ciebie nie było… przez ten czas cierpiałam najbardziej i tylko przez Ciebie, Drake. – szepnęła tracąc siły.

Chcąc czy nie słuchał dalej tego co mówi. Wyciągnął przed siebie dłoń i znikąd pojawiła się na niej pacynka naśladująca właśnie ją. Haha, ale wybitne poczucie humoru, Drake. Nic tylko pogratulować!

– A teraz umrę. Teraz, a Ty możesz sobie na to popatrzeć. Kochałam Cię… naprawdę Cię kochałam i gdyby nie to, co mi zrobiłeś… To, że straciłam przez Ciebie osobę, z którą byłam szczęśliwa… To, że straciłam dziecko… To, że odszedłeś… Kochałabym Cię nadal. – dodała na zakończenie słabym głosem przymykając oczy.

Gdy zmilkła, odetchnął z ulgą. W końcu! Co z tego, że była cała we własnej krwi, naga i posiniaczona, a wokół niej były kałuże szkarłatnego płynu? Ważne, że się już zamknęła. Uśmiechnął się złośliwie wyciągając z kieszeni spodni karteczkę. Mała, prostokątna, w czarnym kolorze.

– Wiesz, to tak, żebyś wiedziała jakie mam dobre serce. Niemożliwe, nie? Ja i litość… Kurwa, coś mi się klepki poprzestawiały.

Znowu wybuchnął śmiechem, który odbił się echem od ścian łazienki. Miał wybornie świetny humor.

– Jesteś podłą suką, ale to już wiesz. Nienawidzę Cię, ale to już też wiesz. Żałuję, że Cię spotkałem, ale to już też wiesz. Kochałem Cię… – przerwa na kolejną salwę śmiechu – ale teraz Cię nienawidzę, ale przecież to już też wiesz.

Rzucił karteczkę w jej stronę, która zawisła prosto przed oczami dziewczyny. Srebrnym atramentem były wypisane trzy słowa układające się w jedno, pełne, sensowne zdanie.

„Dobiję Cię, chcesz?”

Alice podniosła wzrok znad własnej krwi i spojrzała na tą dziwną aczkolwiek kuszącą propozycję. Aż grzechem byłoby z niej nie skorzystać. Wiedziała, że tylko czeka na to aż zacznie go o to prosić. Szybciej zakończy swoją udrękę, jeśli będzie siedziała cicho. Głowa niespodziewanie opadła jej w dół, a ona zacisnęła zęby by nie jęknąć z bólu. Oddychanie wydawało się być bardzo trudną czynnością do wykonania.

Drake zbliżył się kucając przed nią. Złapał palcami podbródek kobiety zmuszając ją do patrzenia na niego. W wolnej ręce pojawił się niebezpiecznie połyskujący w słabym świetle żarówki Sztylet Rýtingur. Został stworzony po to, żeby usuwać demony, takie jak ona. Zawierał on bowiem silną truciznę, która w ciągu kilkunastu sekund atakowała komórki, tkanki i narządy w ciele. Wszystko obumierało w zastraszającym tempie, a cała moc odebrana demonowi skupiała się w ostrzu.

– Czyżbyś widziała swoje marne życie jak na przyśpieszonym filmie? – zadrwił, po czym przesunął powoli po klatce piersiowej dziewczyny Rýtingurem. Pojawiło się wówczas rozcięcie, które zaczęło krwawić.

Potem nie czekając na żadną odpowiedź z łatwością pchnął mocno sztylet wsuwając go w serce po samą rękojeść. Alice zachłysnęła się powietrzem wydając z siebie cichy jęk. Spojrzała mu prosto w oczy tak jak tego chciał, a po jej policzku popłynęła samotna łza. Drake przekręcił go mocno o trzysta szcześćdziesiąt stopni licząc, że to pomóże sprawić jej więcej bólu. Otępiającego, rozrywającego każdy mięsień od środka, bólu.

Teraz wystarczyło poczekać aż śmiertelny jad rozprzestrzeni się w jej organizmie. Niemożliwe było, żeby wytrzymała długo. Śmierć krążyła nad nią od czasu odkąd się pojawił. Nie tylko przez to, że ostrze było zaklęte, lecz również dzięki temu, że wcześniej straciła wiele krwi. Zamknęła oczy; ze wszystkich stron otoczyła ją upragniona, tak wyczekiwana ciemność. Nie musiała dłużej oglądać tej jego mordy, którą wykrzywiał grymas zwany przez niego uśmiechem.

– Masz taki koniec, na jaki sobie zasłużyłaś. Kochanie. – powiedział wyraźnie akcentując ostatnie słowo. Wyrwał sztylet Rýtingur patrząc na ściekającą po ostrzu krew.

Bądź z siebie dumny, Drake. Zrealizowałeś swój cel.


Domowa wizyta w Piekle.

Zewsząd otaczała go ciemność. Wokół unosiły się przerażające szepty nieumarłych. Odór gnijących ciał mocno drażnił noc. Z początku się skrzywił. Po tak długiej nieobecności w domu zdążył się odzwyczaić od tego smrodu.

Widocznie nikt nie zauważył jego niespodziewanej wizyty w Piekle, bo jakoś żaden z nich nie pokwapił się pojawić. Oj, niech on tylko nagada ojcu o jego przeklętych sługach! W dupę im pójdzie, że popamiętają.

W ręce trzymał zwinięty materiał, który po krótkim zastanowieniu postanowił na siebie zarzucić. Przynajmniej nie będzie aż tak śmierdział jak wróci z powrotem… Była to czarna peleryna do kostek z dużym kapturem. Ręce zniknęły w długuch rękawach, twarz została zasłonięta. Nie dało się zbytnio ukryć, że w takim przebraniu wyglądał o wiele mroczniej, groźniej i seksowniej niż zazwyczaj.

– I odwiedzaj tu częściej starego. – prychnął, po czym ruszył dobrze znaną mu drogą.

Po kilkunastu minutach w miarę szybkiego marszu, przeszedł przez wielkie, mosiężne wrota, które skrzypiąc przeraźliwie jako pierwsze powitały go w skromnych progach Nicości. Znalazł się w prostokątnym korytarzu, oświetlonym powbijanymi w ścianę trupimi czaszkami, z których tliło się płowe światło dogasających świeczek. Złudzenie pozwalało wierzyć w to, że ciągnie się on w nieskończoność, a nawet jeśli gdzieś znajdował się koniec to nikt nie chciał go znaleźć.

Pamiętał jak pierwszy raz miał problem, żeby określić gdzie on się kończy. Ojciec wysłał go z jednym sługą do Wrót Piekieł, by pokazać mu co robią z grzesznikami, którzy do nich trafiają. No nie wspominał tego dobrze.

Uśmiechnął się cwaniacko. Odkąd był tu ostatni raz, nic się tu nie zmieniło. Dziwne by było gdyby kochany tatuś ruszył swoje tłuste dupsko i zmienił cokolwiek. Rzygać można tą całą szpitalną bielą, trupimi szczątkami ludzi, ble. Ileż można?

Nie chciało mu się iść taki kawał drogi, więc poszedł na łatwiznę. Pstryknął palcami pojawiając się w odpowiednim dla siebie miejscu. Pchnął kolejną bramę wkraczając pewnym krokiem do ogromnej sali przypominającej jedną z tych, które przypominały te ze średniowiecznych zamków. Przechodząc przez sam środek jedynym odgłosem, jaki mącił tą nieskazitelną ciszę był trzepot jego peleryny i kroki odbijające się od posadzki. Jak za pomocą czarodziejskiej różdżki zapalały się rzędy kandelabrów płonąc nienaturlanie szmaragdowym blaskiem. Czyżby ojczulek spodziewał się swojego wygnanego synka?

Skręcił niespodziewanie w korytarz kończący się masywnymi drzwiami. Bez wahania otworzył je wchodząc do dużego, kwadratowego pomieszczenia.

Piekielna Biblioteka, oczywiście. Z góry na dół ciągnęły się potężne regały z książkami oprawionymi w grubą skórę. W całej bibliotece panował półmrok spowodowany ciemnym, wiśniowym drewnem zdobiącym podłogę i ściany oraz słabym migotaniem lampionów krążących nad głową. Naprzeciwko niego stał podłużny stół, za którym ustawione były trzy krzesła z krwistoczerwonym obiciem. Na samym środku śiedział ojciec Drake'a, dwa pozostałe były puste. Mężczyzna był tak pochłonięty pisaniem czegoś w księdze, żę zupełnie zignorował przybycie swojego potomka.

– Przebywanie wśród tych śmiertelników niczego Cię nie nauczyło. Dalej tak samo bezczelny. – powiedział nagle nawet nie zaszczycając go spojrzeniem.

Mogłoby się wydawać, że zrobił to specjalnie świadom zachowania Drake'a. On nigdy nie potrafił panować nad sobą i swoimi emocjami. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? W ciągu dalszym wpatrywał się w białe litery zapisane na pergaminie.

Patrzył na niego spode łba. Nie mógł sobie wyobrazić bardziej rozczulającego, chwytającego za serce i wyciskającego łzy, powitania.

– Ja też się cholernie cieszę, że Cię widzę. – odparł nie stroniąc od sarkazmu – Chciałeś to jestem. Jak możesz to się streszczaj, bo mam inne sprawy do załatwienia.

Siegel z lekkim rozdrażnieniem przerwał swoje dotychczaswoe zajęcie, po czym cmokając ze zniesmaczeniem zetknął końce swoich palców wskazujących razem. Był zadziwiająco spokojny jak na Szatana, który był odpowiedzialny za potępianie grzeszników.

– Jak już zaszczyciłeś obecnością swoją dupę tutaj to łaskawie stosuj się do tego co mówię. – powiedział wbijając w niego swój wzrok – Gdybyś był mniej rozwydrzonym bachorem to pewnie nie musiałbym patrzeć na Ciebie teraz.

Drake prychnął wywracając teatralnie oczami.

– Mam lepsze sprawy do roboty niż wysłuchiwanie Twojego biadolenia nad uchem. Daruj sobie te wychowawcze pogadanki.

Zapadła grobowa cisza, którą przerwał starszy mężczyzna wybuchając śmiechem. Tyle szyderczości, poczucia górowania nad kimś i cynizmu, Drake nie potrafił wyczuć gdzie indziej. Szatan wstał zza burika podchodząc do swojego syna.

– Coś jeszcze masz mi do powiedzenie, chłopcze? – zapytał.

Nogi Drake'a ugięły się niespodziewanie, kiedy złapał go za ramię i ściskając mocno, wypchnął z biblioteki prosto do sali, przez którą przechodził. Rzucił chłopaka w stronę krzesła tak gwałtownie, że ledwo złapał równowagę, kiedy się z nim zderzył. Siegel wyciągnął przed siebie rękę, a jego usta zaczęły się szybko poruszać; mamrotał jakieś niezrozumiałe słowa. Na dłoni – na której skóra nagle zczerniała i zakończyła się ostrymi szponami – pojawiła się kula strasznie jaskrawego światła. Cisnął nią na posadzkę wprost na wymalowany pentagram. Patrzył jak płonie, czując drżenie na całym ciele.

O co tu do cholery chodziło? Zaledwie chwilę później pojawił się Lucyfer, jeden z upadłych Aniołów, poddanych jego ojca. Z umięśnionego ciała przybysza wyrastała para potężnych, czarnych skrzydeł, lekko połyskujących na samych końcach. Wyglądały jakby ktoś zamoczył je w srebnym pyle.

Jeszcze tego gnojka tu brakowało! Drake wziął głęboki wdech mimowolnie zaciskając palce na drewnianym podłokietniku krzesła. Robił to z taką siłą, że ułamek sekundy później można było usłyszeć odgłos pęknięcia. Wielokrotnie miał z nim do czynienia i jakoś nie przypominał sobie, żeby to były przyjazne sprzeczki. Ledwo się powstrzymywał, żeby na niego nie skoczyć i nie powyrywać mu tych przeklętych piór. Jego spojrzenie padło w końcu na ramiona Lucyfera, w których trzymał bezwładne ciało kobiety. Nie musiał patrzeć na jej twarz, żeby widzieć kim jest. Tak, to była Alice. Suka jakich mało.

A jednak… rodziło się pytanie: Kto ją, do kurwy nędzy, kazał tu przynosić?

– Postarałeś się, żeby do nas trafiła. Gratuluję. – Upadły uśmiechnął się cwanie. Chciał mu pokazać, że ich rachunki dalej zostały niewyrównane pomimo upływu czasu.

– Zapraszamy Cię na małe przedstawienie, chłopcze.

Siegel po tych słowach skinął głową swojemu słudze, który z dziewczyną na rękach podszedł do płonącego znaku. Rzucił jej ciało prosto w jasne płonienie. Naga, splamiona własną krwią, bez jakiejkolwiek godności, z powykręcanymi w różne strony kończynami. W miejscu, gdzie zadał ostatni, śmiertelny cios zionęła głęboka dziura. W środku można było dostrzec serce – małe niczym zaciśnięta pięść dziecka, czarne, przepełnione zabójczą trucizną Rýtingura.

A potem stało się coś, na co nie był zupełnie przygotowany. Szatan stanął przed kręgiem, rozłożył szeroko ramiona. Jej ciałem zaczęły straśać mocne drgawki, wiła się i kręciła jak wąż, a z ust ściekały stróżki śliny z pianą. Klątwa, jaka została rzucana przez Siegela wywoływała męki dla dziewczyny, która teoretycznie rzecz ujmując już nie żyła. Z praktycznego punktu widzenia musiały upłynąć pełne trzy dni, by można było powiedzieć, że umarła. W Piekle strasznie uwielbiali znęcać się nad duszą i ciałem męczennika.

Drake patrzył na wszystko i niedowierzał. Wiedział, że jego ojciec jest prawdziwym katem, bezdusznym Królem Podziemia, nieznającym w ogóle litości… Ale nie potrafił zrozumieć jaki ma w tym cel. Przecież ją wykończył! Po co te tortury?

Ofiara Siegela nagle znieruchomiała i w przeciągu jednego mrugnięcia powieką, z oczu kobiety, uszu oraz ust wytrysnęły strumienie gorącej krwi bryzgając na posadzkę prosto pod jego nogi. Ciało Alice zaczęło pękać, jakby cała krew w niej zwiększyła kilkukrotnie swoją objętość. Eksplodowało wydając przy tym obrzydliwy odgłos i rozrywając się na kawałki. Strzępy skóry, narządów powyskakiwały poza okrąg złociście płonącego pentagramu razem z ciepłą cieczą.

Szatan, niewykle zadowolony z siebie, ukłonił się. Z uśmiechem pochylił się sięgając po leżące w kałuży krwi…

– Czy was kurwa wszystkich pojebało?! – krzyknął.

Zerwał się z miejsca chcąc uciec jak najdalej. Czyjeś silne ręce przytwierdziły go z powrotem do krzesła. Spojrzał z przerażeniem wymalowanym w oczach, na mroczne oblicze Lucyfera. Warknął zaciekle szarpiąc się. Nic to jednak nie dało. Upadły miał więcej siły na obecną chwilę niż on.

W momencie, gdy czuł się zbyt bezradny, by opuścić to miejsce, poczuł w sobie raptowny przypływ złości. Jakim, do chuja pana, prawem sprawiali jej tyle bólu po śmierci? Kto wpadł na ten popierdolony pomysł, żeby go tu ściągnąć? Takie rzeczy się kurwa leczy!

Złapał Anioła za przód koszuli i rzucił nim na przeciwległą ścianę. Filar zadrżał, po czym odpadł spory kawał marmuru, który przygniótł lewe skrzydłe Upadłego. Drake spojrzał na swojego ojca czując niepohamowany wstręt. Owszem, on nie był święty. Mordował, zachował się w ten, a nie inny sposób, zabijał, gwałcił, mścił się, nienawidził, wyssysał z ludzi cenną krew i nic, ale to nic nie wywoływało u niego wyrzutów sumienia. Teraz po prostu brzydził się tego kim jest i kogo jest synem.

– Kawał sukinsyna z Ciebie, ojcze.

Poprawił swoją pelerynę i sekundę później już go tam nie było. Biegł jak najszybciej potrafił pragnąć wydostać się stąd jak najszybciej. W uszach rozbrzmiał mu gromki śmiech Szatana, który zdawał się dotrzeć w każdy zakątek Nicości.

 

 

 

Amatorskie, cóż tu dużo mówić.

Koniec

Komentarze

Zamiast pisać ,,amatorskie'', popraw tekst, póki możesz.

“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”

Usuń kropkę w tytule, bo Roger nie śpi:). Poza tym przecinki do poprawy oraz  błędny zapis dialogów. A samo opowiadanie takie sobie.

Pozdrawiam

Mastiff

     Pisownia tytułów to jedna z łatwiejszych spraw... A taka nieszczęsna kropka na końcu tytułu często powoduje, że czytelnik traci ochotę na dalsze czytanie. I ma rację.Czyja to wina, że ktoś sadzi błędy już w tytule? Przecież nie czytelnika...

Okej, poprawię. Mimo wszystko dzięki, że ktoś był w stanie wytknąć mi jakieś błędy. Z pewnością to zapamiętam. 

  Widzę, że nic nie poprawiono...

Nie za bardzo rozumiem, o co chodzi w opowiadaniu. W pierwszej części mamy chorego psychicznie dzieciaka, który bawi się w kata. I dziewczynę - nie wiadomo jakiego demona, która nie tylko potrafi się teleportować, ale też biegać i krzyczeć ze złamanym karkiem. Za to ginie od zwykłego noża w serce. Znowu w drugiej części niby ten sam bohater, ale jakby ozdrowiał i zarzuca ojcu chorobę tylko dlatego, że robi to samo, co on trochę wcześniej... Ja tu sensu nie widzę. Językowo też słabo. Czeka cię dużo pracy.

 

 

Ja tu widzę mnóstwo błędów.

 

"– Jak już zaszczyciłeś obecnością swoją dupę tutaj to łaskawie stosuj się do tego co mówię." - ???

 

 "powiedział wbijając w niego swój wzrok"  - Nie swój wzrok też można w kogoś wbić?


"– Mam lepsze sprawy do roboty niż wysłuchiwanie Twojego biadolenia nad uchem. Daruj sobie te wychowawcze pogadanki."  -  Czy to list?


"Tyle szyderczości, poczucia górowania nad kimś i cynizmu, Drake nie potrafił wyczuć gdzie indziej."  - Tyle szyderstwa, tyle wyższości i już brzmi o wiele lepiej.


"Szatan wstał zza burika podchodząc do swojego syna."


"Rzucił chłopaka w stronę krzesła tak gwałtownie, że ledwo złapał równowagę, kiedy się z nim zderzył." - Kto ledwo złapał równowagę? Poza tym, by się nie przewrócić należy utrzymać równowagę. 

"na której skóra nagle zczerniała" !!! "sczerniała"


"strasznie jaskrawego światła" Czy światło może straszyć?:)


"Chciał mu pokazać, że ich rachunki dalej zostały niewyrównane pomimo upływu czasu." - nadal były niewyrównane


"Rzucił jej ciało prosto w jasne płonienie."

 

"Jej ciałem zaczęły straśać mocne drgawki(...)"


"Eksplodowało wydając przy tym obrzydliwy odgłos i rozrywając się na kawałki." - rozpadając się na kawałki. 

Na tym skończę, bo to zaledwie błędy z drugiego fragmentu tekstu i wcale nie wszystkie. Generalnie, pomijając niedbalstwo, interpunkcję, która gdzie niegdzie również szwankuje, masz kłopot z doborem słów. Przykład, martwe ciało nie może rozerwać się na kawałki, gdyż do rozrywania potrzebne jest żywe ciało. 

Musisz nad tym posiedzieć, a to znaczy, dużo, dużo czytać. 

Fabularnie do mnie tekst nie trafia, nie wiem dokąd i po co to wszystko zmierza? Jest brutalnie, wstrętnie, flaki latają, jest dużo krwi, jeśli taki klimat Ci odpowiada, to Twoja sprawa, ale nawet historia z flakami zazwyczaj ma jakiś swój cel, a nawet sens. U Ciebie niczego takiego nie widać. Poczytaj teksty Fasolettiego, zobacz, co to znaczy dobrze spisane opowiadanie.








Edytor oszałał.

Nowa Fantastyka