- Opowiadanie: Cokolwiek - Hobby

Hobby

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Hobby

Spokojnie zapalam sobie papierosa.

 

Nie bądź ciekawym. To pierwszy stopień do piekła – mówię.

 

Biorę jednego. Końcówka papierosa zapala się na chwilę. Dym unosi się w powietrzu, zdaje się tańczyć. Taka miniaturowa nimfa.

 

Mój rozmówca mnie nie słucha. Ignoruje.

 

– Słuchaj stary, odpuść sobie tę całą sprawę. Po prostu zapomnij, że kiedykolwiek o tym słyszałeś. Nic na tym nie zyskasz. – odkręcam głowę w kierunku baru – Natomiast łatwo można stracić. Ciekawość to droga do piekła.

 

Przygniatam resztki papierosa do stołu. Mój towarzysz pstryka do barmana. Jeszcze dwa. Ma przy tym ten uśmiech. Taki typowy dla idioty. Jestem wielki, nie boję się.

 

– Zapamiętaj te słowa. Serio. Nie jako proste przysłowie. Potraktuj je jak najważniejszą zasadę w życiu. Jak nie zabijaj albo nie kradnij samochodów.

 

Opierając łokcie na stole przybiera biznesową postawę. Nie widzę jego oczu, zasłoniętych tanimi okularami przeciwdeszczowymi. Lecz ciągle głupio się uśmiecha. On nic nie rozumie.

 

– Człowieku, mówię całkiem poważnie. Naprawdę może cię to załatwić. Bez mydła. Uwierz mi, wiem co mówię.

 

Ciągle nic. W jego głowie nie zapala się żarówka.

 

– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Powtórz sobie te słowa. Tylko tym razem się skup. Wytęż uwagę. Wbij do twojej pustej czaszki, że nie warto.

 

Głos mi się łamie. Odruchowo sięgam do paczki i wyciągam jeszcze jednego.

 

– Masz ogień? Moja zapalniczka jest na wyczerpaniu.

 

Podaje mi swoją. Nówka, dopiero co kupiona. Zachowuje przy tym ten swój styl. Luzacki heros.

 

– Proszę, nie rób tego. Nie olewaj tego tematu. Pewnie, nic nie będzie. Raz czy dwa można. Guzik prawda. Za każdym razem jak próbujesz, możesz zaliczyć potężnego kopa w …. No, sam wiesz w co. Mnie w każdym razie tak załatwiono. I już nie da się niczego naprawić. Więc mówię, nie bądź ciekawy.

 

Barman przynosi nasze zamówienie. Odchodzi, nie zamieniwszy ani słowa.

 

– Nie wierzysz. I tak spróbujesz.

 

Nie odzywa się.

 

– Dobrze, skoro trzeba. Opowiem tę historię. Jak raz byłem ciekawy. O ten jeden raz za dużo.

 

Piję. Płyn wlewa się do mego gardła. Przynosi ochłodę, uspokaja umysł. Wracam wspomnieniami do tego pamiętnego dnia.

 

Tak, pamiętam. Piątek wieczór. Dworzec Centralny. Pociąg do Poznania. Hałas. Tłumy. Kolejki do kas i punktów informacyjnych. Masa ludzka wpatrzona w niebieskie tablice. Ten odjechał. Ten ma opóźnienie. Baba miłym głosem mówi, że trzeba się przenieść na peron drugi. Koleś je batonik, przed chwila kupiony w kiosku. Wszędzie leżą torby. Kółka szurają po podłożu. Zmęczeni podróżnicy siadają na ławkach. Wśród nich jestem ja.

 

Wybrałem złe miejsce. W samym centrum dworca. Wkoło masa sklepów, urządzonych w ładnych, trójkątnych pomieszczeniach. Wprost widać tablicę z odjazdami i przyjazdami. Jeszcze to miejsce wolno koło mnie. Pewniakiem jest, że ktoś usiądzie. I usiadł.

 

To powinna być jakaś dziewczyna. Słodka szatynka. Brunetka czytająca nową powieść Cholera, ucieszyłbym się nawet z głupiej blondynki. Ale usiadł on.

 

– Pociąg spóźniony? Czy czekasz na kogoś? Może na dziewczynę?

 

Pierwsze, co rzucało mi się w oczy to ten jego nienaturalnie wielki uśmiech, odsłaniający ostatnią, zdrową parę zębów. Dalej ukazywała się jego twarz. Stara, pomarszczona skóra, przypominająca bardziej gumę. Żyły tak widoczne, jak rurki w maszynie. Lecz oczy nadal pełne wigoru. To patrzy człowiek, który nadal się trzyma w kupie. Ułożył nawet elegancko włosy, jakby wybierał się do kościoła.

 

– Nie, pieniądze zbieram. Ale ludzie coś niechętnie je gubią.

 

Zaśmiał się. Dawno nie widziałem, aby ktoś się tak śmiał. On nie udaje. Czuje ten śmiech całym sobą. Ludzie wkoło obejrzeli się, ale zaraz wrócili do swych codziennych spraw.

 

– Powodzenia. Ale to teraz kiepski biznes.

 

Siada. W końcu zwracam uwagę na jego ubranie. Najzwyklejsza jak się da. Przy tym niespotykanie zadbane i schludne, jakby wyjęte z poprzedniej epoki.

 

– Skoro zamierzasz jechać, to chyba nie sam, prawda?

 

– To już zabronione?

 

– Nie, ale za to jakie nudne. Co będziesz robił w pociągu? Teraz jedzie się minimum z pięć godzin. Wyobrażasz to sobie?

 

– Niestety muszę.

 

Sięga do kieszeni. Wyjmuje paczkę papierosów, częstując mnie jednym. Moją uwagę zwracają jego kieszenie w płaszczu. Jest ich nienaturalnie dużo. Przypomina tym mego dawnego nauczyciela. „Nie wiesz, kiedy jakaś notatka ci się przyda. A komputera używać nie będę”.

 

– Powiedz mi, co będziesz tam robił? Czytał książkę? Używał telefonu? Spał?

 

– Nie zastanawiałem się.

 

– A ja mogę ci pomóc się domyślić. – mówi i wyjmuję małe pudełeczko. Stare. Farba odeszła już w wielu miejscach. Drewniana obudowa oberwała więcej niż jeden raz.. Ale to wciąż sprawna szachownica – Ale to zależy od twych umiejętności..

 

– Umiejętności? – uśmiecham się.

 

– Daje ci szansę, synku. Mam przy sobie moją specjalną szachownicę. Nie jakąś taniochę za pięć złotych. Takich już dzisiaj nie robią. To prawdziwy skarb. Starczy ci, aby zagrać i w pociągu, i dużo później. Ale mogę ci ten skarb oddać. Musisz mnie tylko pokonać w pojedynku.

 

Każde zdanie, wręcz słowo mówi powoli i długo. Podnosi przy tym palce, jakby mi wskazywał, pouczał mnie. Głos ma za to bardzo przyjazny, ciepły.

 

– Ja nie za bardzo lubię grać w szachy, drogi panie. – odpowiadam mu i przez chwilę nić się nie dzieje. Nagle mój rozmówca prostuje się i spogląda na mnie, uśmiechając się szyderczo.

 

– A to wielka szkoda. Sądziłem, że rozmawiam z człowiekiem inteligentnym. A za takiego uważam wyłącznie szachistów.

 

Powinienem mu powiedzieć coś ostrego. Co to w ogóle miało znaczyć? Przychodzi taki staruch i denerwuje zwykłego człowieka. W szachy chce grać, co on nie ma rodziny. Niech ich denerwuje.

 

Ale zagrałem. Co mam powiedzieć. Zaciekawił mnie. Czy w końcu codziennie spotykasz kogoś, kto chcę z tobą grać w szachy na dworcu?

 

– Nie bardzo wiem, czy chcę mi się terać grać w szachy. Poza tym – sięgam do kieszeni po papierosa – mój pociąg odjeżdża za pół godziny.

 

– A to nie jest problem. Mecz ze mną zajmie ci z połowę tego czasu. Może ze trzy czwarte, jeśli pozwolę ci się pobawić.

 

Chwilę potem już gramy. Mnie przypadły w udziale czarne. Robię ruch pionkiem. Uwalniam do ataku królową i gońca. Gram tak już od dziecka. Jego tura. Nagle robi on coś niespodziewanego. Zaczyna mówić.

 

Mówi, że zna taktykę, którą się posługuję. Tak samo grał jego przyjaciel z lat dziecinnych. Jeszcze przed wojną. On mieszkał wtedy w dużej rezydencji, niemalże jak arystokraci. Miał służbę. Służba też z nim grała. Dobra była zwłaszcza pokojówka. Wygrał z nią dopiero w wieku dwunastu lat. Metoda konia i wieży. A tak, mówił o przyjacielu. Poznali się jak jeździł na wieś do siostry. A może w szkole? W każdym razie założyli się. On przegrał i musiał pożyczyć mu swoją parę kaloszy. Takich kalosze, ze skóry. Lanie w domu zapamiętał do końca życia. A potem się odegrał. Na tydzień zdobył rower.

 

To tylko streszczenia jego historii, znacznie też gorzej opowiedziane. Jego opowieść ciągnie się i ciągnie. Mówi o swych przygodach, zwłaszcza o grze w szachy. Jak grał w szkole, jak podczas wojny, jak po. Kogo pokonał, co przez to miał. Z kim przegrał i dlaczego. Co mu się w życiu udało, a co nie. Historia wprost do książki. Może i filmu. A poznałem tylko jej kawałki.

 

To wszystko mówi w niecałe 15 minut. Przegrywam. Zagadał mnie to pewne. Tylko dlatego przegrałem. Gramy więc jeszcze raz. Tym razem atakuje koniem. Potem przerzucam się na wieże. Znowu przegrywam.

 

A on cały czas mówi. Jak grał w szachy z mistrzem Polski z lat 60, jak w latach 70 udało mu się wyjechać za granicę, by walczyć z graczami z Zachodu. Jak po 89 wyjechał pierwszy raz do Stanów, by spróbować swych sił na turnieju. Wspaniałe historie. Powinien się zatrudnić w radiu, ludzie waliliby do niego drzwiami i oknami.

 

Chcę grać jeszcze raz.

 

– Odmawiam. Jestem dobry, ale nie wygram z tobą w dwie minuty. Spóźnisz się na pociąg.

 

Pociąg. Nagle wraca poprzedni świat. Bez podróży, gier z szachami, przygodach za granicą. Świat podróży biznesowej.

 

Macham ręką – Nie trzeba. Kupię bilet na inny.

 

Mój kolega szachista wstaje, ciągle się uśmiechając. Część mnie mówi, że cała ta sytuacja go bawi, jakby rozmowa z wnuczkiem.

 

– Nie, broń Boże nie. Marnotrawstwo pieniędzy to okrutna zbrodnia. Ale nie odmawiam rzuconej rękawicy. Spotkajmy się tutaj za tydzień o tej samej porze. Wtedy będziemy mogli grać do woli.

 

I widzę jak wychodzi. Siedzę jeszcze przez chwilę, po czym biegnę na pociąg. Wsiadam do pociągu i to powinien być koniec opowieści. Zajmę się książką, prześpię się, może nawet pooglądam krajobrazy i z czasem zapomnę o tym całym zdarzeniu. W końcu jestem poważny, muszę zajmować się pracą. Ale tak nie jest. Zamiast tego co jakiś czas powraca staruszek z jego historią, niesamowitymi zdarzeniami i grą w szachy. Ale cóż, pewnie nie będę miał czasu w przyszłym tygodniu.

 

W wyznaczony dzień znowu siedzę na dworcu. Sam nie wiem, jak się to stało. Byłem blisko, robiłem zakupy, okazało się, że mam zapasowe dwadzieścia minut.

 

Czuje się jak idiota.. Siedzę teraz na dworcu. I po co? Bo jakiś stary gość chcę ze mną grać w szachy? Ponownie poprawiam czapkę. Aby nie widział mnie jakiś mój znajomy. Nie wiem, jak mu się mu wytłumaczę.

 

Słyszę znajomy głos.

 

– Dzień dobry. Jak zawsze zaczynasz grę czarnymi.

 

Nawet nie widziałem, jak się zbliżył. Odpowiadam na przywitanie. Rozkładamy szachy, a on znowu snuje opowieść. Kogo spotkał w tym tygodniu, co stało się zabawnego. Raz, czy dwa się zaśmiałem.

 

Zaczynamy grać. Kombinuję nową taktykę. Wymyśloną tuż przed chwilą. Wychodzi, że powinienem to zrobić wcześniej. Miażdżąco przegrywam.

 

– No, cóż. Nie postarałeś się tym razem. Ale głowa do góry, masz szansę się odegrać. Gramy jeszcze raz?

 

I zagraliśmy. Potem kolejną i kolejną partię. Pod koniec po raz pierwszy sam mówię. Opowiadam zabawne anegdotki, własne przygody. Po prostu rozmawiam. Miło jest się do kogoś otworzyć. Mija nam tak z godzina. Mój towarzysz musi już kończyć. Czekają na niego w domu. Umawiamy się na następny tydzień

 

I tak rozpoczynają się nasze spotkania. Co piątek. Co mówić, polubiłem grę w szachy. Wymyślam nowe techniki, kombinuje. To naprawdę jest fajne. Ale nie tylko dlatego tam chodzę. Przez cały tydzień brakuje mi rozmów z tym pokręconym staruszkiem. Chciałem go nawet zaprosić na facebooka.

 

Heh, z dzisiejszej perspektywy jeszcze jedna rzecz wydaje się niezwykle zabawna. Zupełnie zmieniło się moje postrzeganie Dworca Centralnego. Wcześniej traktowałem go, no cóż, jak normalny dworzec. Stworzony po to, abym miał dojazd do np. Poznania. Ale od kiedy przychodziłem tam grać… Jako dziecko zbudowałem sobie domek na drzewie. Bardziej przypominało to duże pudełko z drzwiami. Wyglądało naprawdę okropnie. Moja matka zawsze bała się, że to kiedyś walnie o ziemię. Ale mnie wydawał się idealny. Spotykałem się tam z przyjaciółmi, ćwiczyłem do sztuki, czy robiłem inne bzdety. Ale zawsze tam. Ten domek stawał się dla mnie sceną, bazą, siedzibą klubu. Dla dziecka posiadanie miejsca, które ma ten tajemniczy, trochę mistyczny posmak było wielką frajdą.

 

Tak samo z dworcem. Stał się moim miejscem do gry w szachy. Kto może pochwalić się czymś takim?

 

Sięgam do kieszeni i wyjmuje kolejnego papierosa. To już trzeci dzisiaj. Mówię sobie, że muszę przystopować.

 

– I tak ciągnęła się moja przygoda. Z czasem zacząłem specjalnie ustawiać sobie piątki, aby mieć czas na grę. Nikt nie pytał, gdzie wybywam na tę parę godzin. Zrobiłem się też bardziej otwarty podczas rozmów. Mówiłem o moich przygodach, kogo spotkałem. Kiedy zacząłem interesować się geografią. A tak, studiuje geografię, mówiłem ci to?

 

Mój towarzysz nic nie mówi. Zamiast tego lekko dygnął, jakbym zbudził go z letargu. Porusza niemrawo głową w lewo i prawo.

 

Zapomniałem się – mówię. Nie rozmawiam już ze staruszkiem. Nie opowiadamy już sobie historii życia. Nikogo to nie obchodzi. Gaszę papierosa

 

– Więc spotykaliśmy się. Zawsze w piątek, wieczorem na dworcu. – Wziąłem oddech – Aż w końcu przestaliśmy. Raz nie przyszedł. Pamiętam ten dzień. Akurat wtedy lało, cholerna dramaturgia. Ale dzięki temu miałem też powód, by przeczekać.

 

Mimowolnie przypominam sobie dudnienie kropel deszczu o chodnik. Prawie niesłyszalne plaski. Jest godzina dwudziesta. Na dworcu bez zmian. Ludzie biegają, ktoś coś gada, ktoś inny próbuje zarobić prowadząc sklep. A ja siedzę na miejscach siedzących. Na początku niecierpliwy. Ale z każdym obrotem minutnika od wyznaczonej godziny spotkania niecierpliwość zaczyna ustępować strachowi. Nie przyjdzie. Czy coś mu się stało? Może nie przyjechał przez ten deszcz? Stanęło metro? Nie jeżdżą autobusy? Może też po prostu zrezygnował. W końcu nie musi przychodzić codziennie. Ma sprawy rodzinne albo coś w tym stylu. Powinniśmy mieć swoje numery komórkowe. Ale ten nigdy nie chciał takich kontaktów.

 

Czekam jeszcze przez godzinę. On ciągle nie przychodzi, więc odchodzę bez gry.

 

Tydzień upłynął mi niespokojnie. W życiu osobistym, jak w pracy. Nie działo się nic złego, nawet dostałem pochwałę. Lecz z głowy wciąż nie mogła mi wyjść ta brakująca partia szachów. Powtarzam wciąż – co się stało? Czy będzie w piątek. Czuje się nieco rozdrażniony. Nie za bardzo mogę się wypocząć w domu, oglądając jedynie telewizję.

 

W piątek wychodzę wcześniej. Przyjeżdżam na miejsce długo przed czasem. Upewniam się, że metro i autobusy działają. Pogoda jest piękna i świeci słońce. Na dworcu kupuje sobie butelkę nie gazowanej wody i paczkę papierosów.

 

Czekam. Nie mogę usiedzieć dłużej niż jednego papierosa. Chodzę wciąż z jednego miejsca w drugie. Ludzie muszą mnie brać za idiotę, ale trudno.

 

Zastanawiam się, czy nie spytać kogoś, ochroniarza dla przykładu, czy nie widział ostatnio tego staruszka. No właśnie, staruszka. Co ja właściwe o nim wiem. Znam całą jego historię życia i tyle. Nie wiem jak się nazywa, gdzie mieszka. My razem tylko gramy w szachy.

 

Parę minut po wyznaczonym czasie, widzę jak wchodzi. Przez wejście od strony Złotych Tarasów, na górze. Wydaje się zmęczony, nieco przybity. Ale widząc mnie już się uśmiecha.

 

Rany, aż mam ochotę go wyściskać. Siadamy, rozmawiamy. Zaczynam podejrzewać, że coś jest nie tak. To nadal ten sam staruszek z niemal hipnotyzującym głosem i talentem do opowiadania. Ubranie też schludne. Ale nie czuje już od niego takiej otwartości, gotowości do rozmowy. Oczy ma domknięte, wręcz obudzone z głębokiego snu. Nie tkwi się w nich ten sam duch co poprzednio.

 

Ale udaję, że tego nie zauważam. Mam przecież w końcu partnera do gry. Takiego z naszym utajonym miejscem. Kto tak ma?

 

Mój towarzysz szybko wyjmuje szachownicę. Migiem rozstawia figury, każe zaczynać. Próbuję go zagadać. Opowiadam jak zmartwiłem się jego nieobecnością. A on tylko – tak, tak, grajmy dalej. W ogóle mówi mniej. Nie dzieli się szczegółami ze swego życia, prawie nie śmieje się.

 

Gramy jakieś piętnaście minut. To jedna z naszych najgorszych gier. Nie tylko dlatego, że prawie nie zamieniamy słow. Mój towarzysz gra zupełnie inaczej. Jest agresywny. Nie wybacza błędów. Chcę jak najszybciej mnie pokonać. Prawie mnie upokorzyć.

 

W końcu przegrywam. Mówi się trudno. Zachęcam do kolejnej partii. Staruszek wyjmuje papierosa i zapala go.

 

– Jak gramy, to na pieniądze. Każda przegrana to 10 zł dla zwycięzcy. Zaczynając od tej.

 

I to jest koniec bajki. Trzask, pęka magiczne lustro i wracamy do rzeczywistości.

 

– To my już gramy na pieniądze? – odzywam się dopiero po dłuższej chwili.

 

– Owszem. Pośpiesz się. Jak nie chcesz grać, to mam innych chętnych.

 

Jestem w szoku. Dosłownie mnie zatkało. W głowie mam tylko wspomnienia naszych spotkań, tego co osobie opowiadał. Myślę, że zaraz zacznę paplać bez sensu. Wyjmuje papierosa i staram się go zapalić.

 

– Nie mam przy sobie pieniędzy – wybełkotałem pierwszą rzecz, jaka mi przyszła do głowy.

 

Patrzy na mnie. Jego wzrok już się zupełnie zmienił. Tak patrzy typowy szuler.

 

– Nawet dziesięciu złoty? Nie wygłupiaj się. To doda smaczku grze.

 

W końcu zapalam papierosa i biorę głęboki wdech. Końcówka zapala się, a popiół delikatnie spada na ziemię.

 

Odzyskuję sprawność umysłu. Tworzę pierwsze zdanie.

 

– Może i mam, ale nie są one na grę. Jeśli chcesz zagrać na wygraną, to nie ze mną.

 

Wściekł się. Kurczę, myślałem, że mnie nawet uderzy. W mig zbiera wszystkie figury i zmierza do wyjścia.

 

– Zawsze możemy zagrać dla przyjemności – rzucam, na odchodne.

 

Mój kolega-szachista zatrzymuje się i odwraca głowę.

 

– Ja muszę teraz zarabiać na życie, nie grać.

 

Wychodzi.

 

To było nasze ostatnie spotkanie.

 

Podnoszę do ust szklankę i wypijam ostatnie krople piwa. Głowa zaczyna mnie boleć. Chyba muszę znowu zapalić.

 

– Wiesz, czasami myślę, że powinienem dać te dziesięć złoty. W końcu to żaden majątek. Ile bym wydawał na te piątkowe gry? Może z pięćdziesiąt złoty. Przecież stać mnie. A miałbym dalej gdzie chodzić w piątki. Ale cóż, szlag trafiłby aurę mistycyzmu. Poza tym, to marnotrawstwo pieniędzy.

 

Mój towarzysz mruga, a po chwili potrząsa głową. Zachęca mnie też ręką, żebym mówił dalej.

 

– Dalej? Ech, nie ma nic dalej. Nie chodzę już z nim grać w szachy. Nawet unikam dworca w piątki. Dlatego też ci radzę, nie próbuj. Też byłem raz ciekawy, co wyjdzie z tych gier. Nic nie wyjdzie. Odpuść sobie, będzie na dłuższą metę lepiej.

 

Skończyłem. Czekam na jego reakcję. Może w końcu zrozumie. Jak nie, to jego problem. Sam się w końcu przekona.

 

Nagle robi on coś niespodziewanego.

 

– Człowieku, znajdź ty sobie w końcu jakieś hobby. – mówi, po czym wstaje i wychodzi, zostawiając mnie samego.

 

Zaraz po tym, podchodzi barman i prosi mnie, abym przestał w końcu zamawiać po dwa kieliszki, bo on jeden musi ciągle wylewać, a to marnotrawstwo.

 

– Rozumiem. Proszę się nie martwić, już wychodzę.

 

Płacę mu za picie i wychodzę. Za oknem jest zimna, lecz bezdeszczowa noc. Tutaj w podziemiach dworca centralnego jest nadal ciepło.

 

Hałas. Tłumy. Kolejki do kas i punktów informacyjnych. Masa ludzka wpatrzona w niebieskie tablice. Ten odjechał. Ten ma opóźnienie. Baba miłym głosem mówi, że trzeba się przenieść na peron trzeci. Koleś je kanapkę, przed chwila kupioną w sklepie. Wszędzie leżą torby. Kółka szurają po podłożu. Zmęczeni podróżnicy siadają na ławkach.

 

Przypominają mi się chwile spędzone przy grze.

 

Idę do Złotych Tarasów kupić sobie tanią szachownicę.

 

Ps.

 

Wszystkim, którzy przeczytali, a w dodatku skomentowali bardzo dziękuje. Opowiadanie jest pisane po dłuższej przerwie, spowodowanej z wielu powodów. Fantastyki jest w nim niewiele, lecz mam nadzieję, że to mała wada. Co do wszelkich blędów stylistycznych i gramatycznych, to w komentarzach napiście najgorsze dla was babole, to postaram się wrzucić kiedyś wersję poprawioną.

Koniec

Komentarze

Całkiem ciekawe, fakt, fantastyki mało, ale mi to nie przeszkadza.

Wszystko było świetnie do chwili, gdy okazuje się, że staruszkowi chodziło o pieniądze. Rozwiazanie według mnie nieciekawe, a do tego kompletnie nieprzekonujące. Marnować tyle tygodni w niepewności, żeby w końcu zaproponować zakład? Rozumiem, że to miała być swego rodzaju inwestycja, w celu "uzależnienia" swojej ofiary od gry, no ale... Przez tyle czasu chłop wiecej by zarobił rozdając ulotki, albo nawet żebrząc. Trochę słaby motyw.

To jedyne czego się przyczepię - chociaż to mi zgrzytnęło poważnie - wszysto inne było według mnie w porządku, czytało się przyjemnie.

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

     Ciekawy i nieżle podany pomysł, mimo błędów w zapisie dialogow  i nie do końca jasnej i zdyscyplinowanej narracji.. Zabraklo jeszcze kilku zdań. 

     Ale -- fajne, a co ważniejsze, wciągające.  

Potwierdzenie istnienia różnic w zapatrywaniach i odbiorze, czyli: mnie jakoś nie ruszyło do tego stopnia, by chwalić. Z jednym wyjątkiem --- opis hali dworcowej.  

Czytać daje się bez trudności i przykrości, ale to wszystko, jeżeli pominiemy garść rozsianych po tekście potknięć. Aha: przeskoki narracji nie przeszkadzały, nawet przeciwnie.

Dobrze sie czyta, wiec szkoda, ze nic bardziej konkretnego nie wynika z tego tekstu.

Pozdrawiam

I po co to było?

     Parę zdań więcej, wyrażniej sugerujących motyw samotności, potrzeby szukania kontaktu i  rozczarowania wobec niespodziewanego i niewyjanionego zachowania grającego bialymi --- a tego Autor nie musi wyjaśniać --- a byloby znacznie lepiej..,

       Ciekawa byłaby werjsa poprawiona. Zachęcam do napisania. 

Dobrze się to czytało, ale fantastyki brak, a zakończenie jest niestety mocno rozczarowujące. Nie przekonuje mnie taki dramatyzm przestróg na początku tekstu wobec tak błahego zagrożenia. Opowiadanie nie wzbudziło większych emocji.

 

Pozdrawiam.

"- Pocišg spóŸniony? Czy czekasz na kogoœ? Może na dziewczynę?"

Tutaj już się pogubiłem, czy mówił to główny bohater, czy ten facet, który dosiadł się do niego. Przeszkadza mi brak jasnego okreœlenia, kto co mówi, także przy kilku następnych kwestiach - na szczęœcie potem już nie ma takiego problemu.

"Aby nie widział mnie jakiœ mój znajomy. Nie wiem, jak mu się mu wytłumaczę."

Wiesz, to drugie zdanie brzmi tak, jakby miał jakiegoœ konkretnego znajomego na myœli...

"- Więc spotykaliœmy się. Zawsze w pištek, wieczorem na dworcu. – Wzišłem oddech"

A tu czasy pomieszałeœ. :)

"Nie za bardzo mogę się wypoczšć w domu, oglšdajšc jedynie telewizję."

Hm, to już "się" wkrada się nawet do "wypoczšć"?

OK, wytknšłem kilka błędów (z tymi drobnymi i jednoczeœnie mniej istotnymi dałem sobie spokój), ale w sumie niewiele one zmieniajš. Wiesz, co najbardziej mi się w tym opowiadaniu spodobało? Że czytało mi się je gładko. Wcišgnęło mnie ono na tyle, że ani razu nie pomyœlałem, żeby dać sobie z nim spokój - a to jest moim zdaniem jedna z najważniejszych rzeczy w prozie. Wprawdzie tekst jest dla mnie miejscami niejasny (w jakiej konkretnie sytuacji znalazł się kolega głównego bohatera i co zamierza zrobić po jego opowieœci? Co się stało, że tamten staruszek najpierw grał dla przyjemnoœci, a potem chciał robić to za kasę? Choć rozumiem, że to drugie pytanie specjalnie zostało pozostawione bez odpowiedzi), ale wrażenia oceniam ogólnie na pozytywne.

Tylko taka rzecz: na Twoim miejscu przyjrzałbym się tekstowi jeszcze raz. Znalazło się w nim odrobinę drobnych błędów (brakujšce lub nadmiarowe ogonki, kończenie niektórych zdań będšcych pytaniami kropkš zamiast pytajnikiem, gdzieniegdzie literówki czy nawet ortograf - "niegazowanej" napisane oddzielnie - itp.), a choć szczególnie na jakoœć opowiadania moim zdaniem nie wpływajš, wyglšda to doœć niechlujnie.

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

To prawda, że tekst daje się czytać, ale mnie przeszkadzały liczne błędy. I nie przyjmuję Twojego wyjaśnienia, że piszesz po dłuższej przerwie, bo to, moim zdaniem, nie jest żadne tłumaczenie.

Domyślam się, dlaczego bohater na koniec chce kupić szachy, mimo że to nie rozgrywka była dla niego najważniejsza, a konwersacja ze starszym panem, prowadzona podczas gry. Potrzeba rozmowy doprowadziła do stworzenia wyimaginowanego słuchacza, a kiedy ten znika, trzeba znaleźć kogoś, kto z bohaterem zagra i wysłucha go. Bo bohater, myślę, od możliwości pogawędki z drugim człowiekiem się uzależnił.

Mam nadzieję, że uwagi innych komentatorów i wytknięte przeze mnie błędy, pozwolą Ci poprawić opowiadanie, byś za jakiś czas mógł pochwalić się naprawdę dobrym tekstem.

 

”Nie bądź ciekawym.” – Nie bądź ciekawy        

 

„…odkręcam głowę w kierunku baru…” – Głowa na gwincie? :-)  Ja głowę odwracam.

 

Ma przy tym ten uśmiech. Taki typowy dla idioty.” – Zastanawiam się, czy słuszne jest mówienie o uśmiechu, w kategoriach posiadania.

Ja napisałabym: Uśmiechnął się przy tym. Jak idiota.

Bałabym się pisać o „typowym idiocie”, jako że nie miałam okazji, do tej pory, osobiście poznać typowego przedstawiciela tej grupy naszego społeczeństwa. Chyba, że jakiś polityk… :-)

 

„Nie widzę jego oczu, zasłoniętych tanimi okularami przeciwdeszczowymi.” – Noszę okulary od 12 roku życia i do tej pory nie miałam pojęcia, że są przeciwdeszczowe okulary. Mają parasolkę czy pelerynkę?  :-)

Pewnie miało być: …tanimi okularami przeciwsłonecznymi.

 

„Barman przynosi nasze zamówienie.” - Zamówienie można złożyć. Barman przynosi / podaje zamówione napoje.

 

„Odchodzi, nie zamieniwszy ani słowa.” – Przedtem też z nikim nie rozmawiał.

Ja napisałabym: Odchodzi bez słowa.

„Piję. Płyn wlewa się do mego gardła.” – Wyraz mego zbędny. Skoro wiemy kto pije, wiadomo też do czyjego gardła trafia napój.

 

Wprost widać tablicę z odjazdami i przyjazdami.” – Myślę, że tablicę widać nie wprost, a: Na wprost…

 

„Jeszcze to miejsce wolno koło mnie.” – Ja napisałabym: Jeszcze to wolne miejsce koło mnie.

 

Pewniakiem jest, że ktoś usiądzie.”Pewniak, to ktoś, o kim jesteśmy przekonani, że nas nie zawiedzie.

Myślę, że miałeś na myśli: Pewne jest, że ktoś usiądzie. Lub: Pewnikiem, ktoś tu usiądzie.     

 

„Słodka szatynka. Brunetka czytająca nową powieść Cholera, ucieszyłbym się nawet z głupiej blondynki. – Wątpliwej jakości akcent, w zamierzeniu zapewne, humorystyczny. Jestem zdania, że powtarzając żarty złej jakości , wystawiamy sobie świadectwo braku posiadania dobrego smaku w tej materii.

 

„Pierwsze, co rzucało mi się w oczy…” – Czy rzucało się wielokrotnie? :-)

Ja napisałabym: Pierwsze, co zauważyłem… Lub: Pierwsze, co zwróciło moją uwagę...

 

Dalej ukazywała się jego twarz. Stara, pomarszczona skóra, przypominająca bardziej gumę. Żyły tak widoczne, jak rurki w maszynie. Lecz oczy nadal pełne wigoru. To patrzy człowiek, który nadal się trzyma w kupie. – Czy oczy starszego pana były bliżej, skoro twarz ukazywała się dalej? :-)

Ostatnie zdanie tego fragmentu, uważam, nie trzyma się kupy. Ja napisałabym: Tak patrzy człowiek, który nadal dobrze się trzyma.

 

„Ludzie wkoło obejrzeli się, ale zaraz wrócili do swych codziennych spraw.” – Nie wydaje mi się, by ludzie na dworcu, zaabsorbowani czekającą ich podróżą, zajmowali się swoimi sprawami codziennymi. Uważam, że wystarczy jeśli napiszesz …wrócili do swoich spraw.

 

„Najzwyklejsza jak się da.” – Piszesz o ubraniu, więc najzwyklejsze, i tyle, moim zdaniem, wystarczy. „Jak się da” – darowałabym sobie.

 

„Teraz jedzie się minimum z pięć godzin.” – Skąd starszy pan wiedział, że jedzie się minimum pięć godzin, skoro nie miał pojęcia, dokąd wybiera się bohater?

 

„Moją uwagę zwracają jego kieszenie w płaszczu.” – Do starszego pana należy płaszcz. Kieszenie są elementem płaszcza.

Zdanie winno brzmieć: Moją uwagę zwracają kieszenie w jego płaszczu.

 

„…mówi i wyjmuję małe pudełeczko.” - …mówi i wyjmuje

 

Daje ci szansę, synku.”Daję ci szansę, synku.

 

„…odpowiadam mu i przez chwilę nić się nie dzieje.” - …przez chwilę nic się nie dzieje.

 

„A za takiego uważam wyłącznie szachistów.” – A za takich uważam wyłącznie szachistów. Szachiści są tu w liczbie mnogiej.

„Nagle robi on coś niespodziewanego. Zaczyna mówić.” – Moim zdaniem zupełnie wystarczy: Nagle zaczyna mówić.

 

„Kogo pokonał, co przez to miał.” – Ja napisałabym: Kogo pokonał i co z tego miał.

 

„Tym razem atakuje koniem.” – Tym razem atakuję koniem.

 

„Ale nie odmawiam rzuconej rękawicy.” – No tak, nie można odmówić rzuconej rękawicy, bo gotowa się obrazić. :-)

Ja napisałabym: Ale nie odmawiam rewanżu. Lub: Ale podnoszę rzuconą rękawicę.

 

„…po czym biegnę na pociąg. Wsiadam do pociągu…” – Powtórzenie. Skoro bohater biegnie do pociągu, to wiadomo, że po to, by do niego wsiąść.

Ja napisałabym: …po czym biegnę by zdążyć na pociąg. Wsiadam…  

 

„Zajmę się książką, (…) muszę zajmować się pracą.” – Powtórzenie.

 

„…co jakiś czas powraca staruszek z jego historią…” - …co jakiś czas powraca staruszek ze swoją historią…

 

„…okazało się, że mam zapasowe dwadzieścia minut.” – Od kiedy można mieć zapasowy czas? Gdyby to było możliwe, robiłabym zapasy czasu w dziesięciolitrowych słojach, pasteryzowała i trzymała w piwnicy obok najcenniejszych win, bo wino z czasem jest lepsze. Poza tym, mając tyle czasu, mogłabym dzielić się nim z przyjaciółmi. :-)

Myślę, że chciałeś napisać, że bohater miał dwudziestominutową rezerwę, albo wolne dwadzieścia minut, bo np. krócej robił zakupy.

 

Czuje się jak idiota.. – Czuję się jak idiota. Jedna kropka wystarczy.

 

Ponownie poprawiam czapkę.” – Pierwszy raz piszesz, że bohater w ogóle posiada czapkę, skąd więc to ponowne jej poprawianie?

 

„Aby nie widział mnie jakiś mój znajomy. Nie wiem, jak mu się mu wytłumaczę.” – Pierwszy raz słyszę, że ktoś musi się tłumaczyć z pobytu na dworcu. Nawet jeśli to dworzec publiczny. :-)

Miło jest się do kogoś otworzyć.” – Nie wiem czy miło, ale niektóry to ponoć pomaga w odnalezieniu samego siebie. :-)

Ja napisałabym: Dobrze jest się przed kimś otworzyć.

 

„Mija nam tak z godzina.” – Ja napisałabym: Tak minęła nam godzina.

 

Co mówić, polubiłem grę w szachy.” – Pewnie miało być: Co tu mówić, polubiłem grę w szachy. Lub: Co tu dożo mówić, polubiłem grę w szachy.

 

Heh, z dzisiejszej perspektywy…”Heh, to jakiś dziwny twór. Może: Ech, z dzisiejszej perspektywy…

 

„…ćwiczyłem do sztuki…” – Jeśli chłopiec jest na tyle mały, że bawi się w domku na drzewie, to ćwiczy, moim zdaniem, raczej do przedstawienia, a nie do sztuki.

 

„Nikt nie pytał, gdzie wybywam na parę godzin.” – Nikt nie pytał, dokąd wybywam na tych parę godzin.

 

„Zamiast tego lekko dygnął, jakbym zbudził go z letargu.”Dygać, to kłaniać się, lekko ugiąwszy kolana. Dobrze wychowane panienki robią to z prawdziwym wdziękiem. Przynajmniej kiedyś. :-)

W tym przypadku starszy pan zapewne lekko drgnął.

Muszę też wyznać, iż spotkałam się z powiedzeniem o kimś drżącym  „ale nim dyga”, jednak ja takiego zwrotu nie użyłabym.

 

„Akurat wtedy lało, cholerna dramaturgia. Ale dzięki temu miałem też powód, by przeczekać.” – Co dramatycznego jest w ulewnym deszczu? Poza tym, uważam, że nie ulewa była powodem do posiedzenia na dworcu, a nadzieja na spotkanie starszego pana.

 

„Mimowolnie przypominam sobie dudnienie kropel deszczu o chodnik. Prawie niesłyszalne plaski.” – Dudnienie jest głośne. W jaki sposób padał deszcz, że dudnił o chodnik i jednocześnie były to prawie niesłyszalne plaski?

 

„…ktoś inny próbuje zarobić prowadząc sklep.” – Ja napisałabym: …ktoś inny próbuje zarobić pracując w sklepie.

 

„A ja siedzę na miejscach siedzących.” – Szalenie odkrywcze stwierdzenie. Proszę jeszcze o informację, na ilu miejscach siadł bohater, jednocześnie, naturalnie. :-)

 

„Na początku niecierpliwy.” – Ja napisałabym: Niecierpliwię się.

 

„Ale z każdym obrotem minutnika od wyznaczonej godziny spotkania niecierpliwość zaczyna ustępować strachowi.” – Ja napisałabym: Z każdą minutą upływająca od wyznaczonej godziny spotkania, moja zniecierpliwienie zamieniało się w strach.

 

„Czekam jeszcze przez godzinę.” – Czekam jeszcze godzinę. Uważam, że przez jest zbędne.

 

„On ciągle nie przychodzi, więc odchodzę bez gry.” – Czy gdyby starszy pan przyszedł, bohater odszedłby z grą?

Ja napisałabym: …więc odchodzę nie zagrawszy.

 

„W życiu osobistym, jak w pracy.” – Ja napisałabym: W życiu osobistym, tak jak w pracy.

 

„Lecz z głowy wciąż nie mogła mi wyjść ta brakująca partia szachów.” – Ja napisałabym: …ta nierozegrana partia szachów.

 

Powtarzam wciąż – co się stało? Czy będzie w piątek.” – Ja napisałabym: Pytam wciąż – co się stało? Czy będzie w piątek?

 

„Nie za bardzo mogę się wypocząć w domu...” - …Nie za bardzo mogę wypocząć w domu…

„…kupuje sobie butelkę nie gazowanej wody…” - niegazowanej

 

„Nie mogę usiedzieć dłużej niż jednego papierosa.” – Nie umiem palić papierosów, więc nie wiem, co Autor ma na myśli.

Ja napisałabym: Nie mogę usiedzieć dłużej, niż paląc jednego papierosa.

 

„Ludzie muszą mnie brać za idiotę, ale trudno.” – Nie twierdziłabym, że muszą, raczej wyraziłabym przypuszczenie, że: Ludzie mogą mnie wziąć za idiotę, ale trudno.

 

„…widzę jak wchodzi. Przez wejście od strony Złotych Tarasów, na górze.” – Powtórzenie.

Może: …widzę jak pojawia się. Przez wejście …

 

„Ale nie czuje już od niego takiej otwartości…” – Ja napisałabym: Jednak nie wyczuwam już takiej otwartości…

 

„Oczy ma domknięte, wręcz obudzone z głębokiego snu. Nie tkwi się w nich ten sam duch co poprzednio.” – Coś dziwnego porobiło się ze starszym panem. Ma domknięte, czyli całkiem zamknięte oczy, a porusza się jakby nigdy nic, nie ma nawet białej laski. Może dlatego bohater nie czuł dawnej otwartości? :-)

Nie wiem co Autor chciał tu powiedzieć. Nie umiem poprawić tego zdania.

„Takiego z naszym utajonym miejscem. Kto tak ma?” – Skoro poczekalnia Dworca Centralnego jest miejscem utajnionym, to bardzo wiele osób tak ma. :-)

 

„Nie tylko dlatego, że prawie nie zamieniamy słow.” – nie zamieniamy słów.

A nie jest prościej: Nie tylko dlatego, że nie rozmawiamy.

 

Chcę jak najszybciej mnie pokonać.” – Chce jak najszybciej mnie pokonać.

 

Wyjmuje papierosa i staram się go zapalić.” – Wyjmuję papierosa…

„Nie mam przy sobie pieniędzy – wybełkotałem pierwszą rzecz, jaka mi przyszła do głowy.” – Nie można wybełkotać rzeczy. Można wybełkotać pierwsze słowa, które przyjdą do głowy.

Tak patrzy typowy szuler.” – Skąd wiadomo jak patrzy typowy szuler? Gdyby to było takie proste, nie byłoby szulerów, bo nikt by z nimi nie grał.

 

„Jeśli chcesz zagrać na wygraną, to nie ze mną.” – Ja napisałabym: Jeśli chcesz zagrać ze mną na pieniądze, to nic z tego.

A miałbym dalej gdzie chodzić w piątki.” – Ja napisałabym: I miałbym nadal dokąd chodzić  w piątki.

 

„Zachęca mnie też ręką, żebym mówił dalej.” – Ja napisałabym: Zachęca mnie też gestem, żebym mówił dalej.

„Nawet unikam dworca w piątki.” – Ale od soboty do czwartku, zawsze możesz mnie tam spotkać. :-)

 

„Odpuść sobie, będzie na dłuższą metę lepiej.” – Ja napisałabym: Odpuść sobie. Tak będzie lepiej na dłuższą metę.

„Nagle robi on coś niespodziewanego.” – Ja napisałabym: Nagle on robi coś niespodziewanego.

 

„Płacę mu za picie i wychodzę.” – Czy barman pił kolejkę za kolejką, a bohater płacił mu za to? :-)

Myślę, że Autor chciał, żeby bohater powiedział: Płacę mu za drinki i wychodzę.

 

„Idę do Złotych Tarasów kupić sobie tanią szachownicę.” – Proponuję, by bohater kupił sobie szachy. Szachownica bez figur na niewiele mu się zda. :-)

 

 

Ponieważ postscriptum jest dopiskiem do listu, w tym przypadku do opowiadania, pozwalam sobie zauważyć:

 

„Opowiadanie jest pisane po dłuższej przerwie, spowodowanej z wielu powodów.” – Okropne powtórzenie. Powinno być: …spowodowanej wieloma przyczynami.

 

„Co do wszelkich blędów… -  Co do wszelkich błędów

 

„…to w komentarzach napiście…” - …to w komentarzach napiszcie

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki wszystkim za krytykę i pochwały ( w szególności regulatorowi, o takim komentarzu nawet nie marzyłem). Postaram się kiedyś wrzucić poprawioną wersję, a takze napisać nastepne opowiadania ( mam nadzieję, że zrobię to szybciej niż przez rok).

Niestety, nie podobało mi się. Dużo błędów psuje przyjemność z lektury, w dodatku opisy rozgrywek szachowych zupełnie nie przypadły mi do gustu.

"Chwilę potem już gramy. Mnie przypadły w udziale czarne. Robię ruch pionkiem. Uwalniam do ataku królową i gońca. Gram tak już od dziecka. Jego tura. Nagle robi on coś niespodziewanego. Zaczyna mówić. Mówi, że zna taktykę, którą się posługuję."

W życiu nie spotkałem się z tym by szachista użył sformuowania "twoja tura", na ogół jest to "twój ruch", podejżewam, że chciałeś uniknąć powtórzenia, ale brzmi to nienaturalnie. Skoro ruch czarnym pionkiem uwalnia królową i gońca to będzie to e6 albo e5, najbardziej standardowe otwarcie z możliwych (otwarcie, nie taktyka) więc nic dziwnego, że bohater gra tak od dziecka i jego oponent spotkał się już z takim otwarciem. W dodatku nie ma nic niespodziewanego w tym, że szachiści ze sobą rozmawiają w trakcie rozgrywki..

Nie podobają mi się też dialogi:

"Zapamiętaj te słowa. Serio. Nie jako proste przysłowie. Potraktuj je jak najważniejszą zasadę w życiu. Jak nie zabijaj albo nie kradnij samochodów."

Samo "nie kradnij" jest dość kiepską najważniejszą zasadą w życiu, ale "nie kradnij samochodów" jest już absurdalne.

"Proszę, nie rób tego. Nie olewaj tego tematu. Pewnie, nic nie będzie. Raz czy dwa można. Guzik prawda. Za każdym razem jak próbujesz, możesz zaliczyć potężnego kopa w …. No, sam wiesz w co"

Nie kupuję tego, że dorosły mężczyzna wstydzi/boi się użyć słowa "dupa", a nawet jeśli to istnieje masa zamienników jak "tyłek", "zadek", "cztery litery".

"Powiedz mi, co będziesz tam robił? Czytał książkę? Używał telefonu? Spał?"

Niby poprawnie, ale dla mnie naturalniej by brzmiało "bawił się telefonem".

"Ja nie za bardzo lubię grać w szachy, drogi panie."

To "drogi panie" mocno mi zgrzyta w kontekście swobodnego stylu wypowiedzi bohatera.

Za grosz nie jestem w stanie zrozumieć zachowania bohaterów: mamy staruszka, który poświęca masę czasu i energii na to by uzależnić młodego człowieka od gry w szachy by potem na tym zarobić by ostatecznie zaprzepaścić swoje starania w idiotyczny sposób - zdejmuje maskę sympatycznego dziadka, rezygnuje ze snucia opowieści i twardo domaga się pieniędzy, podczas gdy powinien z uśmiechem proponować zakłady o niskie stawki. Mamy głównego bohatera, który uzależnił się od pogawędek i rozgrywek, ale żałuje poświęcić kilkudziesięciu złotych bo rozwiałoby to aurę mistycyzmu (chyba, że jego najważniejsza zasada w życiu brzmiała "nie graj w szachy na pieniądze". Wreszcie, na samym końcu, mamy barmana, który ma pretensje do klienta, że zamawia dwa razy więcej alkoholu niż wypija i musi ten alkohol wylewać.

Wybacz tę dość chaotyczną krytykę. Sam pomysł na opowiadanie ciekawy, cała reszta w moim odczuciu do niczego.

pozdrawiam

na emeryturze

Fajny klimat udało Ci się wprowadzić do opowieści. Kasa faktycznie niszczy tę atmosferę, ale chyba właśnie o to chodzi. I w ten sposób po raz kolejny dowiadujemy się, że proza życia i brak kasy zmusza romantyków do pragmatycznego podejścia do życia.

Narobiłeś koszmarnie dużo błędów, gubisz podmiot, piszesz jakby z wysiłkiem i jeszcze zdenerwowałeś mnie "głupią blondynką". Bardzo mi się nie podobało.

Nowa Fantastyka