
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
17 kwietnia 1889 roku
Tłum zebrał się na Placu Czerwonym. Obywatele miasta i okolic zeszli się po to, aby zobaczyć niesamowite wydarzenie.
Wszyscy czekali…
Był to chłodny, wilgotny dzień. Niebo było zachmurzone.
Na podeście stał carski urzędnik, nerwowo ściskał zawinięty dokument, czekał na coś ze zniecierpliwieniem. Nareszcie na plac wjechał powóz ze skazańcem. Nic nie było słychać. Zazwyczaj w ruch szły przekleństwa lub modlitwy, w zależności kogo wieziono. Ludzie stali w milczeniu, patrzyli z zaciekawieniem. Ta ciekawość była taka… inna. To ciekawość, kiedy się patrzy na płonący budynek, wszyscy zdają sobie sprawę, że w środku są uwięzieni ludzie, że zginą. Nikt się nie ruszy z miejsca, bo ludzka tragedia jest… ciekawa. Strażnicy wprowadzili skazańca na podest.
Był to młody mężczyzna o kruczoczarnych włosach, niebieskich oczach i nosie jak u orła.
Ubrany w swój elegancki garnitur, w którym zwykł występować, bandaż skrywał jego lewą dłoń.
Był to Iwan Iwanowicz Iwanow, najsławniejszy iluzjonista, znany niemal na całym kontynencie. Stał wyprostowany, patrzył na widownię, jakby miał zaraz powiedzieć „Proszę państwa oto zwykła pieciokopiejka, poproszę ochotnika, aby sprawdził, czy przypadkiem nie kłamię. O! Pan proszę, śmiało.” Widzowie czekali, cokolwiek miałoby się stać z monetą było warte swojej ceny. Ludzie niemal z całego świata zjeżdżali, aby zobaczyć jego magię, bo cokolwiek miałoby się zdarzyć Iwan Iwanowicz zadawał proste pytanie „Czy patrzysz uważnie?” i w tym momencie zaczynał się spektakl. Takie proste pytanie nadawało kształt całemu widowisku. Niby rzucone ot tak, a jednak skierowane do każdego widza z osobna. Każdy w takim momencie skupiał uwagę na przedmiocie. Bo dokładnie w tej chwili działa się magia.
Kat założył skazańcowi na szyję pętlę, ale zrobił to w taki sposób, jakby chciał oddać szacunek, podziękować, że to jemu przypadł taki zaszczyt. Urzędnik poprawił sobie okulary, rozwinął dokument i zaczął czytać:
– Iwanie Iwanowiczu Iwanowie! – przy każdym słowie leciała mu para z ust – Czy przyznajesz się do próby zabójstwa Emilly Wolterówny Tee w dniu 9 kwietnia 1889 roku?
– Przyznaję. – odpowiedział krótko i zwięźle iluzjonista. Patrzył cały czas na tłum, stojący w milczeniu.
– Zatem na mocy prawa kodeksu karnego, oraz za zgodą miłościwie nam panującego cara Aleksandra III, Iwanie Iwanowiczu Iwanowie zostałeś skazany na karę pozbawienia życia przez powieszenie. Czy oskarżony ma jakieś ostatnie słowo?
Iwan powoli obrócił głowę w jego stronę, patrzył na niego zdrowym okiem przez kilka sekund, w końcu znów skierował wzrok na publiczność.
– Czy patrzysz uważnie? – zapytał spokojnie.
Kat chwycił za wajchę i pociągnął ją do siebie. Zapadnia pod stopami skazańca otworzyła się. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Upadek w pierwszych chwilach przypomina lot, tak było i w tym przypadku. Iwan zamknął oczy, nie czuł gruntu pod nogami. Siła bezwładności podciągnęła jego ręce lekko w górę. Starannie uczesane włosy zamieniły się w rozwichrzoną czuprynę. Pętla leniwie zaciskała się wokół szyi, aż w końcu sznur się naprężył. Gwałtowne szarpnięcie obudziło iluzjonistę z pseudo snu. Otworzył szeroko oczy i zaczął się szarpać, desperacko walczyć o oddech. Zakończył swój wisielczy taniec. Rybim spojrzeniem patrzył się na publiczność. Nie trwało to dłużej niż dwa mrugnięcia oka. Tłum stał w milczeniu. Nie było wiwatów, jak podczas wieszania przestępców, nie było modlitw, takich, które ludzie śpiewają, kiedy giną bohaterowie.
Była cisza…
„W finale Pucharu Stanleya sezonu 1898/1899, Montreal Shamrock pokonał Queen's University 6:2” tak brzmiały nagłówki gazet wydawanych w tym dniu. Jednak porażka Queen’s University nie była największą tragedią…
Mgła spowijała miasto. Powietrze było wilgotne i zimne. O tak późnej porze nie było żywego ducha na ulicy. Lampy bardziej podkreślały ciemność, niż dawały światło. Na ulicach niepodzielnie panowała cisza. Gdy nagle przez King’s Road przejechała dorożka. Woźnica chłostał konie jakby goniły go same demony. Klekot kopyt i stukot kół niemal echem roznosił się po okolicy. Powóz skręcił w kierunku Opactwa. Pasażer popatrzył na Westminsterską Katedrę. Okazała budowla po prostu tonęła w mroku, ciemność jakby wsiąkała w mury, pochłaniała ściany. Kiedy dorożka minęła Big Bena tajemniczy jegomość sprawdził, czy ma wszystko przy sobie. Notes – jest. Lupa, proszek – jest. Pęseta – jest. Rewolwer – nabity. Woźnica skręcił w Bridge Road, zatrzymał się mniej więcej w połowie długości ulicy. Drzwiczki otworzyły się, pasażer wysiadł. Założył swój elegancki, czarny cylinder i ruszył przed siebie. Furtka domku szeregowego była otwarta. Kiedy szedł po chodniku, obcasy stukały po bruku. Było to słychać na całej ulicy i choć żaden z sąsiadów nie spał, nikt nie wyjrzał, aby zobaczyć, co się dzieje. Doskonale wiedzieli co się stało, byli przerażeni. Dżentelmen w cylindrze minął już na niewielki ogródek. Dotarł do wyważonych drzwi, które zwisały żałośnie na dolnych zawiasach. Otworzył je. Wszedł do niewielkiego korytarzyka. Postawił nogi na czerwonym dywanie, jednak czerwień nie była jedynym kolorem dywanu. Na środku korytarzyka leżał na brzuchu trup, zwrócony głową ku drzwiom. Był to dosyć wysoki mężczyzna, na oko miał pięćdziesiąt lat. Ubrany w bardzo elegancki i równie drogi garnitur. Kawałki mózgu i czaszki rozsiane po niemal całym przedpokoju nadały mu dodatkowo barwę ciemnobrunatną. Przybysz zdjął cylinder i przyklęknął przy ciele. „Hmmm… Ślady prochu, strzał musiał paść z niewielkiej odległości” – pomyślał. Popatrzył się na drzwi, kula musiała rozbić górny zawias, więc strzał musiał paść z… Odwrócił się, gdy nagle usłyszał:
– Witaj Charles, w łazience już skończyłem, jeszcze tutaj zrobię zdjęcia i to wszystko na dzisiaj. – powiedział do niego młody, rosły mężczyzna, który wyglądał jak murarz na siłę wciśnięty w marynarkę.
– Mamy dwa trupy? – spytał Charles.
– Taaa… Ten drugi jest ładniejszy i ciekawszy.
– Pięknie, a zapowiadał się taki fajny dzień.
Charles wstał, wyminął Williama i wszedł do łazienki. Natychmiast uderzył go smród magnezji i… siarki. Oczywiście w przejściu stał jeszcze aparat na statywie, z wanny nie spłynęła woda, zaś na środku łazienki, na niebieskich kafelkach leżała naga kobieta. Nie miała żadnych widocznych ran, nie została zastrzelona, ani utopiona. Po prostu leżała na środku łazienki w okręgu z dziwnymi symbolami narysowanymi białą kredą. Wyglądała jakby spała. Za życia była piękną kobietą, lecz teraz jej widok przyprawiał o mdłości.
***
Jak zawsze po występie, wieczorem pani Brown przygotowywała sobie kąpiel. Wielka wanna pełna ciepłej wody już czekała. Przyjemny zapach wilgoci wypełniał łazienkę. Emily zamknęła za sobą drzwi. Jej piękne blond włosy opadały kaskadą na ramiona. Teraz odcięta od zewnętrznego świata, od wszystkich jego trosk, miała czas tylko i wyłącznie dla siebie. Wsypała trochę soli do kąpieli. Niebieskie kryształki musując opadały lekko na dno. Pani Brown powiesiła swoja szlafmycę na haku szafki i weszła do wanny. Gorąca woda w cudowny sposób usuwała zmęczenie, a w jego miejsce umieszczała kojącą ulgę.
Sól nagle zaczęła musować. Zapachniało siarką. Emily próbowała wyskoczyć, ale ku jej zdumieniu… nie mogła ruszyć żadnym mięśniem. Serce biło mocno. Waliło jak szalony dobosz. Próbowała wziąć głęboki oddech… nie mogła! Jedyne na co mogła sobie pozwolić to zdawkowe ruchy przeponą.
ŁUP!
Ktoś wyważył drzwi. Źrenice Emily rozszerzyły się z przerażenia. Usłyszała, jak ktoś charczał:
Baju – bajuszki – baju
baju – bajuszki – baju
Ktoś szedł korytarzykiem.
nie łożisia na kraju
pridiot siereńkij wołczok
on uhwatit za boczok
on uhwatit za boczok
Drewno leniwie skrzypiało. Kroki przybysza głucho dudniły, kiedy szedł po dywanie.
i potaszczit wo liesok
pod rakitowyj kustok
Nastała cisza. Drzwi od łazienki otworzyły się powoli, jakby z namaszczeniem. Nieznośna chwila ciszy trwała… trwała w nieskończoność. Serce Emily biło coraz szybciej. Zachrypnięty głos śpiewaka brzmiał przerażająco znajomo.
k nam, wołczok, nie hodi
naszu Maszu nie budi[1]
Serce biło coraz wolniej i wolniej…
***
Już zbliżała się północ. Pan Brown wracał właśnie z partyjki pokera. Zatrzymał się. Furtka do ogrodu była otwarta. Dałby sobie rękę uciąć, że ją zamknął przed wyjściem. Popatrzył na drzwi do mieszkania. Były niedomknięte. Ostrożnie wszedł do niewielkiego korytarzyka, na podłodze leżał czerwony dywan. Był to piękny dywan. Poczuł siarkę. Zajrzał przez uchylone drzwi do łazienki. Zauważył wysoką postać ubraną w stary, połatany płaszcz. Pochylała się nad wanną. W wannie leżała Emily. Patrzyła na niego błagalnie swoimi martwymi oczyma. Pan Brown jęknął z przerażenia. Postać usłyszała go. Odwróciła się powoli ukazując swoje blade, upiorne oblicze. Nos jak u orła, niegdyś czarna broda – teraz z siwymi włosami, stary, brudny bandaż na lewym oku. To coś wyglądało jak uosobienie nędzy i nienawiści. Brown zerwał się do ucieczki, wybiegł na korytarz. Skręcił w lewo. Widział drzwi, były tak blisko!
HUK!
Ciemność…
***
Już świtało. Poranne promyki światła nieśmiało oświetlały miejsce zbrodni.
– Z tego, co udało mi się ustalić, celem morderstwa była Emily Brown, zaś jej mąż był przypadkowym świadkiem. Z domu nic nie zniknęło. – mruknął Charles – Morderca wszedł, zabił i miał jeszcze sporo czasu. Potem zauważył go pan Brown. Włamywacz go zastrzelił i opuścił miejsce zbrodni.
Inspektor słuchał, a przynajmniej robił taka minę.
– Od sąsiadów niczego się nie dowiemy, państwo Brown mieszkają tutaj tylko sezonowo. Zaledwie dwa miesiące na rok.
Rudy funkcjonariusz nadal ignorował Charlesa. Charles był prywatnym detektywem, najętym w dodatku przez burmistrza miasta. To tak, jakby policja nie była w stanie złapać jakiegoś przestępcy. Zresztą, co mógłby zrobić taki „prywaciarz”? Nic!
– Doskonale wiemy, co mamy robić sir. – burknął inspektor.
– Wiem, sprawdzę, czym się zajmowali.
– Wiemy czym się zajmowali, to aktorzy. – policjant postarał się, aby każde słowo było największa możliwą zniewagą, jednak nadal w granicach dobrego smaku.
– Widziałem ich pracownię. Oni byli iluzjonistami.
– Oszustami.
– Sprawdzę, czy… – popatrzył na rude baczki inspektora, na ten jego wyraz twarzy i zrezygnował – nieważne.
– Doskonale.
Charlesowi zaświtała pewna myśl. Może jest jakiś klub, który zrzesza magików. Dzisiaj będzie występ Wielkiego Vespuziniego. Postanowił zobaczyć jak to wygląda, tam powinien znaleźć większość odpowiedzi na swoje pytania.
***
Kurtyna podniosła się w górę, ukazując olbrzymią scenę. Pustą scenę. Magika nie było. Nic się nie działo. Publiczność zaczęła szemrać. Gdy nagle…
HUK!
Błysk!
Z chmury dymu wynurzył się iluzjonista. Czarny garnitur, cylinder i białe rękawiczki. Ubiór może standardowy, ale taki specjalny… Dym się rozpłynął. Charles zauważył niesamowitą rzecz. Magik wisiał kilka stóp nad ziemią. Przedstawienie się zaczęło.
– Witam państwa! Jestem Wielki Vespuzini. Będę potrzebował pomocy jakiegoś odważnego ochotnika. – oczywiście odpowiedział mu las rąk – O! Pani. Tak, tak, proszę, proszę. – z widowni wstała młoda kobieta o zgrabnej figurze – Brawa dla odważnej ochotniczki! Jak się pani nazywa?
– Ewa – odpowiedziała.
– A teraz. Czy widzą państwo ten sznur? – wyciągnął z rękawa dosyć gruby sznurek, długości mniej więcej sążnia, czyli około sześciu stóp, złożył go na pół i jeszcze raz. Wyciągnął z kapelusza nożyczki i wręczył je kobiecie. – Chciałbym aby pani przecięła ten sznur na pół. – i podał nadstawił go tak, że oba końce i środek znajdowały się w lewej ręce. Ochotniczka przecięła go.
– Wszystko dobrze, ale te dwie połowy nie są równe, czy mogłaby pani to przyciąć? – mówił, kiedy chwycił prawą ręką sznur i przeciągnął w drugą stronę, połowy rzeczywiście nie były równe. Sznur został przycięty.
– Wszystko dobrze, ale te dwie połowy nie są równe, czy mogłaby pani to przyciąć? – mówił, kiedy chwycił prawą ręką sznur i przeciągnął w drugą stronę, połowy miały długości jak poprzednio. Ewa niepewnie popatrzyła na kawałek leżący na ziemi. Poprawiła cięcie.
– Wszystko dobrze, ale te dwie połowy nie są równe, czy mogłaby pani to przyciąć? – mówił, kiedy chwycił prawą ręką sznur i przeciągnął w drugą stronę, widownia wybuchła śmiechem, „połowy” nie zmieniły długości, pomimo dwóch kawałków leżących na ziemi.
– Skoro cięcie sznurka nam nie wychodzi, to spróbujmy czegoś innego. – powiedział upychając sznur do lewej pięści, potem ją otworzył, była pusta. – Ewo, poproszę cię, abyś patrzyła na ten zegarek – niewiadomo skąd pojawiła się złota „cebulka” w jego prawej ręce – i uważnie słuchała tego co ja mówię. Zgoda?
Kiwnęła głową.
– Poparz na zegarek – wprowadził go w lekki, wahadłowy ruch – A teraz… Raz… Dwa… Trzy!
Ewa zemdlała, ale iluzjonista złapał ją, zanim bezwładnie opadła na ziemię. Potem, jak gdyby nigdy nic, położył swoją ochotniczkę w powietrzu. Widownia zaczęła klaskać, ale magik wykonał taki gest, jakby chciał wszystkich uciszyć. Widzowie w napięciu oglądali, co się stanie dalej. Asystentka magika przyniosła mu obręcz. Vespuzini wziął ją i przeszedł obok ochotniczki tak, że znalazła się wewnątrz obręczy. Zero sznurków. Zero oszustw. Prawdziwa magia.
Przedstawienie trwało i wiedz czytelniku, że było arcyciekawe.
Po spektaklu Charles udał się za kulisy. Bez problemu znalazł dębowe drzwi ze złotym napisem Wielki Vespuzini. Zapukał.
– Czego? Czy nie mówiłem, żeby mi nie przeszkadzać?! – odpowiedział głos zza drzwi.
– Charles Blackhill, prywatny detektyw. Chciałbym zadać parę pytań.
– W jakiej sprawie?
– Państwo Brown zostali ostatnio zamordowani. Chciałbym się dowiedzieć, czy nie mieli jakichś wrogów.
Nastąpiły odgłosy szybkiego pakowania, po chwili otworzyły się drzwi. Ewa wyszła pierwsza i śpiesznym krokiem udała się w kierunku swojej garderoby. W drzwiach stanął sam magik. Wielki Vespuzini, mężczyzna średniego wzrostu, brązowe włosy zaczesane do tyłu, wyglądał na trzydziestolatka. Zaprosił Charlesa do środka. Garderoba okazała się niewielkim pomieszczeniem, jednak na tyle dużym, aby zmieściła się wielka szafa, dwa krzesła i stolik z lustrem. Charles usiadł naprzeciwko iluzjonisty.
– Więc co mam z tym wspólnego?
– Nic, chciałbym się dowiedzieć, czy nie mieli wrogów. To wszystko.
– Każdy ma wrogów, ale nikt nikogo nie zabija. Morderstwa nie są w dobrym guście.
– Rozumiem, czyli nie było nikogo, kto mógł życzyć im śmierci?
– Nikt z żywych – magik uśmiechnął się enigmatycznie – pamiętam jak około dziesięć lat temu Emily miała zostać zabita przez Czarownika Iwanowa. Słyszał pan o nim?
– Nie…
– Miał genialne pomysły na sztuczki, jednak nie umiał ich pokazać w taki sposób, aby były interesujące. Widział pan mój występ?
– Tak, fascynujący.
– Otóż to! Sztuczka powinna być skomplikowana. Iwanow miał kilka asów w rękawie, ale nigdy nie pokazywał swoich sztuczek w sposób… właściwy.
– Czyli wszystko tak jak należy, ale jeszcze nie to?
– Dokładnie, pozwoli pan, że opowiem co się wtedy działo…
***
31 marca 1889
Było chłodno, padał deszcz…
Krople bębniły o dach…
W Teatrze Bolszoj trwało przedstawienie. Chcieliśmy wykraść jego największą sztuczkę. Znikający Człowiek. Próbowaliśmy jakoś ją skopiować, ale wciąż się nie udawało. Najprostszym sposobem było ośmieszenie go. Bez publiczności musiałby zmienić profesję, a wtedy na pewno sprzedałby swoje triki. Mówiąc my mam na myśli mnie, Edwarda Thomsona, panią Brown i Jamesa Watta – autora całego planu. Tak więc w Teatrze Bolszoj…
… trwało przedstawienie.
Czarownik Iwanow pokazywał nową sztuczkę. Wszedł na scenę ze złotą klatką w rękach, w środku tej klatki zamknięty był gołąb, nakrył ją chusteczką.
– Aby udowodnić państwu, że klatka się nie składa, poproszę parę ochotników. Czy ktoś chętny? – zapytał, oczywiście odpowiedział mu las rąk – O! Pani. – wskazał nosem na jedną z pań, ale wstała blondwłosa piękność, sztuczka nie wymagała podstawionych asystentek, więc zignorował „pomyłkę” – O! I pan. Proszę nałożyć na klatkę tę oto chusteczkę – kawałek materiału przykrył klatkę – i przytrzymać, pan od przodu i z tyłu, a pani po bokach.
Ochotnicy ustawili się tak jak magik prosił. Blondynka wsunęła lekko rękę pod chusteczkę. Paznokciem obluzowała pierwszą śrubkę. Iluzjonista nic nie zauważył.
– Zaraz sprawię, że klatka zniknie, a gołąb zostanie uwolniony.
Druga, trzecia…
– Czy patrzysz uważnie?
Zzzgrzyt!
Klatka się złożyła, ale nie tak jak Iwanow przewidział. Palce lewej reki wkręciły się między pręty złożonej klatki, kości były zgruchotane, a stawy wybite. Krew z zmiażdżonego gołębia ściekała na scenę. Iluzjonista wrzasnął z bólu. Zakrył lewe oko, został trafiony przez jedną ze śrubek. Widzowie z niesmakiem pośpiesznie opuszczali swoje miejsca.
***
– Udało się?
– Jak najbardziej, ale Iwanow szybko się zorientował, że wszystko było zaplanowane. W jakiś sposób nas znalazł i chciał zabić Emily, na całe szczęście wtedy byłem z Wattem w jej mieszkaniu. Gdyby nie my, pani Tee już by nie żyła.
-A co się stało z sztuczką?
– Cóż, przejęliśmy projekt, ale wciąż brakowało najważniejszego elementu. Iwan zabrał go ze sobą do grobu.
***
– Jeżeli byłbym motywem zbrodni, to gdzie bym się ukrył? – zapytał sam siebie Charles, kiedy stał w niewielkim korytarzyku z czerwonym dywanem – Gdzie bym się podział?
W pracy detektywa bardzo łatwo szukać rzeczy których nie ma. Bardzo łatwo zobaczyć brak czegoś. Brak książki na półce. Brak drewnianego pudełka w szufladzie z bielizną. Brak kluczyka pod wazonem.
Z domu państwa Brown nic nie zginęło, a przynajmniej tak to wyglądało.
Wszedł do salonu. Książki poukładane na półkach, prochy starte, wszystko utrzymane w nienagannym porządku. Jednak coś było nie tak.
-Will, sfotografowałeś pozostałe pokoje?
– Mhm. – odpowiedział elegancki murarz.
– Możesz pokazać mi te zdjęcia?
Fotograf wyciągnął z teczki czarnobiałe odbitki i wręczył je detektywowi. Patrzył to na minę Charlesa, to na zdjęcia oczekując czegoś niezwykłego. Charles uważnie porównywał obrazki ze stanem rzeczywistym. Żadnych zmian. Nikt niczego nie ruszał. Usiadł przy sekretarzyku. Popatrzył uważnie na blat. Kałamarz stał po lewej stronie. Zaczął szukać jakiegoś notatnika. Otwierał szuflady. Szpeje, bibeloty, nic godnego uwagi. Jedyna rzecz, która była zrobiona z papieru to arkusz kartek, czystych, białych, tabula rasa.
– Hmmm… – mruknął.
– Co?
– Ktokolwiek pracował przy tym biurku, ukrywał swoje notatki. Pan Brown był iluzjonistą, Emily jego asystentką. Jeżeli powstała jakaś nowa sztuczka, to asystentka musi znać szczegóły, więc…
– Tajemnicze notatki należą do Emily, ukrywała coś przed mężem?
– Dokładnie.
Charles opukał dokładnie sekretarzyk w poszukiwaniu schowka. Nic.
– Gdzie ukryłbyś mały kajecik? – zapytał Charles.
– Skąd wiesz, że mały?
– Jeżeli należał do kobiety, to musiał się mieścić w torebce. – uśmiechnął się krzywo.
Deszcz zaczął nieśmiało stukać w szyby.
– Przed mężczyzną? W szafce w kuchni.
– Czemu?
– Kochanie, gdzie jest masło? – fotograf zapytał niewiadomo kogo – W szafce w kuchni. – odpowiedział sam sobie piskliwym głosem.
Obydwaj parsknęli śmiechem. Charles popatrzył w lewo, w kierunku drugich drzwi. W sumie to nie takie głupie. Jeśli w tej chwili pisałby coś przy sekretarzyku i usłyszałby ogłoś otwieranych drzwi frontowych, to miałby wystarczająco czasu, aby dojść do kuchni.
– Sprawdź jej szafkę nocną, a ja przeszukam kuchnię.
Detektyw wszedł do kuchni. Nienagannie czysta. Jakby czekała aż ktoś napali w piecu i zacznie robić obiad. Popatrzył przez okno i zamyślił się na chwilę. Nadal padał deszcz. Cofnął się o parę kroków. Jeżeli była mańkutem to sięgnęłaby do szafki po lewej. Otworzył ją. Uderzyła go intensywna woń przypraw. Majeranek, bazylia, pieprz, kawa wszystko. Włożył rękę do środka.
Szukał.
Szukał…
Deszcz wciąż kropił…
Kap.
Kap…
JEST!
Mały, stary kajecik. Charles otworzył go. Jakieś pożółkłe kartki upadły na ziemię. Stronice były zapisane starannym, kaligraficznym pismem. Obejrzał to co spadło. Nierówno przycięty obrazek wieży Eiffla, fragment artykułu zapisany cyrylicą. Obrócił kartkę na drugą stronę. Ten artykuł był cały. Tytuł zapisany dużą czcionką, zakończony wykrzyknikiem. Niżej portret mężczyzny w średnim wieku, orli nos, czarne włosy wystające spod cylindra, równiutka broda jak u popa. Wyglądał jak uosobienie uprzejmego i intrygującego zła. Charles nie zdziwił by się, gdyby bukwy pod zdjęciem oznaczały „Mefistofeles”. Patrzył się na czytelnika, jakby chciał od niechcenia o coś zapytać.
Rozpadało się na dobre.
Charles zagłębił się w lekturze.
***
Światła zgasły. Zapanowała ciemność. Było słychać, jak kurtyna unosiła się w górę, kiedy zapalił się pierwszy reflektor. Oświetlał Czarownika Iwanowa. Iluzjonista popatrzył na widownię. Publiczność milczała. Czekała na przedstawienie. Wśród widzów siedziała Emily, James, Edward i Steward.
– Przyszli państwo, aby zobaczyć prawdziwą magię! Zatem zaczynajmy! – powiedział donośnym głosem magik.
„1 styczeń 1889 roku. W tedy po raz pierwszy widziałam Znikającego Człowieka”
Iwanow rzucił swój cylinder w górę. Reflektor podążył za nim. Pomimo ciemności idealnie było widać tor lotu. Cylinder poleciał idealną parabolą na drugi koniec sceny i…
… został złapany przez Czarownika.
„Wykluczyliśmy lustra, przecież koś musiał rzucić i złapać kapelusz. Nie było pomocy jawnego asystenta. Podczas przemieszczenia nie było żadnego dźwięku. Sam Iwanow ma dość charakterystyczne znamię, stracił połowę serdecznego palca u prawej dłoni. Wątpię, aby jakiś sobowtór dałby sobie odciąć palec.”
***
O drugiej w nocy tylko w jednym pokoju paliło się światło. Paliła się lampa naftowa, dając słabe, migotliwe światło. W pokoju znajdowały się cztery postacie. Blondwłosa kobieta siedziała na fotelu i notowała coś w swoim kajeciku. Gruby dżentelmen w drucianych okularach jakby modlił się nad schematycznym rysunkiem. Mężczyzna o twarzy rzymskiego senatora właśnie rozkoszował się Cavendishem[2]. Muskularny brunet chodził poirytowany wokół siedzącej trójki.
Aromatyczny, lekko słodkawy dym mieszał się z wonią palonej nafty.
– Na pewno użył zapadni, tylko jak pojawił się obok? Nie miał wystarczająco dużo czasu, aby przebiec z jednego końca na drugi. Skonstruowanie windy dla sobowtóra też jest problematyczne. Przypominam, że nie było żadnego dźwięku, a scena jest zaprojektowana specjalnie po to, aby doskonale było słychać aktora. Trzask windy byłoby słychać na całej widowni. – odezwał się grubasek.
Dźwięk zapalanej szwedzkiej zapałki, zapłon oświetlił twarz Rzymianina, kiedy rozpalał tytoń w fajce.
– Zawiodłem się Edwardzie, myślałem, że umiesz skonstruować taką windę. – mruknął senator, kiedy tytoń już się żarzył.
Okularnik zaczerwienił się, albo po prostu taki cień padł na jego twarz.
– Nie mówię, że tego nie zrobię. Wciąż potrzebujemy sobowtóra.
– Nie możemy podstawić mu Emily?! – prawie wrzasnął poirytowany młodzieniec.
Dziewczyna siedząca na fotelu popatrzyła na niego spode łba.
– Jeśli się nie uda, nie będziemy mieli drugiej szansy. Najpierw spróbujemy innych sposobów. – powiedział powoli acz stanowczo James, znów włożył fajkę do ust.
Ciemność tańczyła wokół lampy, menuet między mrokiem a światłością…
Idealne ¾…
***
Słuchacz mógłby odnieść wrażenie, że ktoś go gilgocze w uszy, wysokie dźwięki skrzypiec wywierały takie wrażenie. James grał swoją ulubioną melodię, a robił to w sposób nadzwyczajny. Jakby ktoś grał pierwsze i drugie skrzypce jednocześnie. Wydawało się to niemożliwe, ale James to potrafił. Ktoś zapukał. Rzymianin przerwał grę i otworzył oczy.
– Proszę.
Drzwi się otworzyły. Do jasno oświetlonego pokoju weszła Emily. Odłożyła koszyk z zakupami na skrzypiący taboret.
– Byłam na zakupach. – oznajmiła – Kończą się pieniądze. Trzeba będzie się pośpieszyć, jeśli nie chcemy tutaj zamieszkać.
– Nie chcemy, mają tutaj paskudny tytoń. Na szczęście wziąłem ze sobą zapas.
Emily podeszła do okna. Patrzyła jak tłum rozchodził się do domów, właśnie była pora obiadu.
– Wiesz, pieniędzy starczy na cztery tygodnie. Chyba jednak będziemy musieli kogoś podstawić, tak będzie szybciej.
– Edward nadal nie skończył projektu. – mruknął sam do siebie James, westchnął – Pójdziesz na przedstawienie ze Stewardem, przygotuj się, trzeba będzie przerwać trik.
– Który?
– Klatkę, Edward wyjaśni ci szczegóły.
***
Ciemność tuliła przedmioty, jak kobieta swojego ukochanego. Jedyne źródło światła było na stole, a przy nim siedział pulchny jegomość.
Kończył właśnie ostatni schemat. W końcu odłożył ołówek, zdjął okulary i przetarł zmęczone oczy. Wyciągnął z torebeczki okrągłą landrynkę, przyjrzał się, jak załamuje światło. Wyglądała jak bursztyn, smakowała jak pomarańcza. Ssał cukierek powoli. Jeszcze raz ocenił rysunek. Wszystko wyglądało dobrze. Rysunek był swego rodzaju majstersztykiem. To tak, jakby ktoś zrekonstruował mechanizm zegara na zasadzie prób i błędów, oraz obserwacji działających egzemplarzy. Jeżeli rysunek był poprawny, to usunięcie śrubki 5a, 5b i 5c spowoduje złożenie dolnej ścianki w poprzek, a nie wzdłuż. Gołąbek nie będzie miał najmniejszych szans. Ocenił rysunek pod względem estetycznym. Idealnie proste linie, żadnego poprawiania, dobrze zagospodarowana przestrzeń kartki, cudo. Jedynie nie zadowalał go rysunek ptaka. Rysunki techniczne nigdy nie sprawiały mu problemu, zaś natura to co innego. Chwycił za kurek i lekko przekręcił. Lampa dała nieco więcej światła. Sprawdził, czy na rysunku nie zostało żadne zabrudzenie, muśnięcie grafitem, rozmazane boki, cokolwiek, co mogło być przejawem choćby najmniejszego niechlujstwa. Nic. Tylko biel kartki i czerń prostych linii. Ideał. Ułożył projekt równo na biurku. Idealnie równolegle do krawędzi stołu. Oparł się na krześle, gdy nagle podskoczył.
– Emily! Wystraszyłaś mnie! Trzeba było zapukać.
– Pukałam, potem zrobiłam herbatę i postawiłam ci na parapet. Pewno już dawno wystygła. Kanapek też nie tknąłeś.
Edward uważnie przypatrzył się parapetowi. Stała tam filiżanka z zimną herbatą. Obok, na talerzu leżała kanapka. Popatrzył na zegarek, wskazywał na pierwszą rano. Kiedy Edward zabierał się za projektowanie, cały świat przestawał istnieć. To była jego pasja, sens życia. Projekt zawsze musiał być idealny. Rysunek wymagał wiele pracy, aby ktoś na niego rzucił okiem, potem złożył na cztery części i schował do kieszeni. Projektant westchnął.
– Projekt Klatki już jest gotowy. Zrobiłem dwie kopie, jedną dla was, drugą do archiwum. Zasada działania jest prosta. Mechanizm składający zasilany jest przy pomocy dwóch napiętych sprężyn schowanych tu i tu. Jest na tyle mały, że można go schować w dłoni. Teraz najważniejsze, aby…
– Jutro nam wytłumaczysz. – przerwała Emily – Masz za sobą ciężki dzień i na pewno chcesz odpocząć. Zjedz kolację i idź spać.
Edward teraz poczuł się naprawdę zmęczony. Kiedy tłumaczy zasadę działania mechanizmów zawsze wstępuje w niego nowa siła, wobec ignorancji czuje się bezsilny. Zrezygnowany popatrzył na kanapkę. Przecież Klatka jest taka ciekawa! Ile autor miał wiedzy w tej dziedzinie! Jeżeli Iwanow sam ją skonstruował, Edward z przyjemnością uścisnąłby mu dłoń.
– Masz rację, zaraz się położę. – westchnął.
Emily łagodnie się do niego uśmiechnęła.
– Dobranoc.
– Dobranoc.
***
– W tym triku najważniejsze jest, aby widz nie zauważył dwóch sprężyn ukrytych w dłoniach. Zwalniając blokadę uruchamiamy mechanizm, który…
– Po prostu powiedz, jak przerwać trik i tyle. Nie potrzebujemy żadnych szczegółów. – Steward przerwał wykład.
Edward jak zwykle się zawiódł na słuchaczach. Sztuczka była istnym cudem inżynierii, a oni chcą tylko wiedzieć jak ją zepsuć. Tyle myśli technicznej, tyle kunsztu, czysty perfekcjonizm! Co jest najważniejsze? Jak to zniszczyć!
Poprawił swoje druciane okulary i wskazując palcem mówił:
– Aby przerwać trik wystarczy obluzować te trzy śruby. O te. Są po lewej od przodu, patrząc z perspektywy iluzjonisty. Najważniejsze! Podczas sztuczki ochotnik ma przykryć klatkę chusteczką. Upewnijcie się, że będzie dokładnie zasłaniała przód. Dzięki temu łatwiej ukryjecie odkręcanie śrubek. Jakieś pytania? – zapytał z nadzieją.
– Mam robić za zwykłego ochotnika, a to Emily zajmie się śrubami? – zapytał Steward poprawiając mankiety.
Pytanie nie dotyczyło zasad działania mechanizmu, więc cała energia jakoś wyparowała z Edwarda. W tym momencie weszła Emily. Wyglądała pięknie, skromna, ale elegancka suknia, łagodny makijaż podkreślający naturalne piękno jej twarzy, włosy opadające kaskadą na ramiona… bauté![3]
– Gotowi? – spytała krótko.
Steward kiwnął głową, a inżynier się rozmarzył. „Klatka” nie była najbardziej skomplikowanym trikiem. Wyobraził sobie, co będzie, kiedy przejmą zapiski Iwanowa. „Kula”, „Klatka”, „Znikający Człowiek”, „Lot” – wszystkie te sztuczki tylko czekały, aż ktoś je rozpracuje. Każda z nich była sfinksem, który zadaje zagadki i wie, że nikt mu nie odpowie.
***
Ukończono budowę najwyższej wieży świata.
Jak donosi nasz paryski korespondent właśnie ukończono budowę najwyższej wieży świata, planowane otwarcie 6 maja br. więcej informacji znajdą państwo na stronie 6.
***
Tak, gazeta to wspaniałe źródło informacji. Kto by pomyślał, że akurat dzisiaj „Dama Paryża” zostanie ukończona. Niesamowite. Niestety Emily dziś nie miała czasu na czytanie gazet. Cały dzień przygotowywała się do roli, jaką ma odegrać w przedstawieniu.
„Teatr Bolszoj był ogromny. Przeogromna widownia, pięć pięter balkonów, pozłacane dekoracje, a przykryte czerwono krwistymi kotarami. Scena zasłonięta złotą kurtyną, teatr przepełniony splendorem i blaskiem”
Zajęła miejsce najbliżej sceny. Zauważyła, że jej się ręce trzęsą. To od niej zależało, czy uda się przechwycić triki, czy nie. Ogromna odpowiedzialność, a pomyśleć, że jeszcze sześć miesięcy temu była zwykłą asystentką. Nagle na widowni zgasło światło. Wszelkie rozmowy ucichły, a spóźnialscy zajęli miejsca. Zapalił się reflektor. Widowni ukazało się żółte koło oświetlonej kurtyny. W końcu podniosła się. Leniwie, powoli pięła się w górę. Odsłoniła sylwetkę mężczyzny w garniturze i cylindrze. Miał równo przyciętą, czarną brodę. Stał w bezruchu, czekał, aż kurtyna całkowicie się podniesie. Nagle podniósł do góry obie ręce, jakby chciał wychwalać Pana i… podniósł się! Lewitował w powietrzu! Między jego stopami a sceną ziała pustka.
– Panie i panowie! – zagrzmiał, a jego głos było słychać na całej widowni – Przybyli państwo, aby zobaczyć prawdziwą magię i tak się stanie! – powiedział, kiedy opadł na ziemię – Przedstawienie czas zacząć!
Chwycił prawą dłonią cylinder. Jego blade palce kontrastowały z czernią kapelusza, widać było, że nie miał połówki serdecznego palca. Rzucił. Reflektor powędrował w górę oświetlając szybujące nakrycie głowy. Cylinder idealną parabolą leciał nad sceną. Teraz opadał i został złapany przez Iwanowa, po drugiej stronie sceny. Założył go prawą dłonią, było wiadomo, że to ten sam Iwanow.
Emily tyle razy widziała te sztuczki, że już jej spowszedniały. Kiedy publiczność robiła „Och i ach” ona siedziała podenerwowana i czekała. Sekundy zamieniły się w minuty. Czas się wlókł niemiłosiernie. Kolejna sztuczka, kolejny aplauz. Dziwny skurcz brzucha nie dawał jej spokoju.
W końcu Iwanow przyniósł pozłacaną klatkę. Trzymał ją oburącz. Lewa ręka podłożona pod spód, a prawa przytrzymywała górę. W klatce siedział zamknięty szary gołąb.
– Aby udowodnić państwu, że klatka się nie składa, poproszę parę ochotników. Czy ktoś chętny? – zapytał, oczywiście odpowiedział mu las rąk.
– O! Pani. – wskazał nosem na jedną z pań.
Emily wstała tak jakby siedziała na sprężynie. Nikt nie zaprotestował. Weszła na scenę. Magik zauważył, że dziewczyna jest zdenerwowana. Uśmiechnął się uspokajająco. Odwzajemniła uśmiech, poczuła się nieco pewniej.
– O! I pan. – czarownik znów się zwrócił do publiczności. Wstał wysportowany brunet. Emily rozpoznała w nim Stewarda. – Proszę nałożyć na klatkę tą oto chusteczkę – poprosił iluzjonista, Steward przykrył klatkę tak jak inżynier zalecał, tak – i przytrzymać, pan od przodu i z tyłu, a pani po bokach.
Iwan przykrył klatkę chusteczką.
Emily delikatnie wsunęła dłoń pod chustę. Wymacała śrubki. Iwanow dalej ze spokojem patrzył się na publiczność. Jest! Pierwsza obluzowana!
– Zaraz sprawię, że klatka zniknie, a gołąb zostanie uwolniony.
Pojawiła się kropla potu na twarzy Stewarda, zaczęła szybko ściekać w dół. Druga poszła! Czas na trzecią… Kropla zwisała na czubku nosa, jakby nie mogła się zdecydować czy spaść, czy nie. W końcu rozpoczęła swój niesłychanie powolny lot.
– Czy patrzysz uważnie?
Zzzgrzyt!
Chusta powoli opadła na scenę ukazując potworny widok. Zmiażdżony gołąb i polce wkręcone między pręty klatki. Publiczność zerwała się z miejsc. Iwanow zawył z bólu. Zgiął się wpół zasłaniając lewym ramieniem oko, krew ciekła mu po twarzy. Dla Emily to było za dużo wrażeń jak na jeden dzień, zdecydowanie za dużo.
***
Minął już tydzień, a Emlily wciąż nie mogła zasnąć. Za każdym razem kiedy zamykała oczy widziała dzieło swojego sabotażu. Siedem dni temu okaleczyła niewinnego człowieka. Leżała na łóżku, czekając, aż zmęczenie samo rozwiąże sprawę. W pokoju panował półmrok, cichy, spokojny, jak gospodarz, który pozwala ciżbie zająć się swoimi sprawami. Dziewczyna już miała zasnąć, kiedy coś uderzyło o drzwi. Otworzyła oczy. Była sama w pokoju.
Łup!
Drzwi się wybrzuszyły.
Łup!
Ustąpiły po trzecim ciosie siekiery. W wejściu stał Iwanow. Bandaż na lewej ręce. Broda i włosy rozczochrane. Iskierka szału tliła się w zdrowym oku.
– Znalazłem cię! Zatłukę, ty suko! – wrzasnął.
Emily piszczała. Zasłoniła się kołdrą, jakby to miało w czymś pomóc, jakby to był tylko koszmar. Silne szarpnięcie pozbawiło ją ochrony. Była odsłonięta. Szybko zerwała się z miejsca zanim siekiera wbiła się w posłanie. Wybiegła na korytarz. Niemal zderzyła się z Stewardem.
– Co się dzieje do cholery?! – krzyknął i oboje popatrzyli się w kierunku pokoju 24.
Wybiegł Iwanow dzierżąc siekierę i rycząc jak ranny niedźwiedź. Zakręcił nią młynek, ale chybił celu. Steward w ostatniej chwili odsunął się ciągnąc za sobą Emily. Siekiera wbiła się w piękną boazerię.
– Biegnij! – wrzasnął Steward.
Emily zerwała się i biegła. Czuła jakby miała nogi z waty. Przewróciła się. Zerknęła przez ramię, Iwanow dusił Stewarda, przyciskając go do ściany. Chciała krzyknąć, ale nie mogła! Dziwny skurcz chwycił ją za gardło. Steward machał wściekle nogami, szukając jakiegoś gruntu. Wtem przybiegł James. Chwycił krzesło stojące pod ścianą i roztrzaskał je na głowie Iwana. Czarownik zaskoczony wypuścił Stewarda. Rzymianin chwycił iluzjonistę za kołnierz i rzucił nim o ścianę korytarzyka, potem razem z Stewardem obezwładnili go.
– Zatłukę! Słyszysz?! – krzyczał z ziemi Iwanow – Zatłukę! Zamorduję! Zabiję! Dziś! Jutro! Za dziesięć lat, ale ciebie dopadnę! Będziesz błagała o śmierć!
***
„Z żalem informujemy, że wczoraj zmarł wybitny pisarz Jules Amédée Barbey d'Aurevilly”
Emily odłożyła gazetę, już miała serdecznie dość śmierci i magii. Stało się. Przejęli projekty Iwanowa. Teraz Steward cierpliwie tłumaczył inżynierowi notatki rysunków. Z całej czwórki tylko Edward nie znał rosyjskiego, co stanowiło pewnego rodzaju przeszkodę. Siedzieli sami w przedziale. Było południe. Słońce oświetlało wnętrze wagonu. Czuła się wreszcie bezpieczna. Iwanow już nie będzie jej groził, a ona jedzie do domu. Popatrzyła przez okno. Dworzec Brzeski malał w oczach. Monotonię podróży przerwała dyskusja, co może oznaczać sieczenije[4], ale nie to było ważne. Najważniejsze, że wracała do domu.
***
7 kwietnia 1899 roku
– Proszę państwa! Za chwilę wezwę ducha zza światów. Proszę się nie bać, będzie całkowicie pod moją kontrolą. – powiedział mistrz Iljon.
Publiczność czekała w napięciu. Spoglądała na magika z pewną dozą przerażenia i fascynacji. Zapłacili za ducha i go zobaczą. Mistrz zamknął swoje niebieskie oczy. Twarz rzymskiego senatora przybrała wyraz nadludzkiego wysiłku. Scenę spowiła mgła, kiedy dotknął prawą ręką czoła, a lewą wyprostował wskazując bliżej nieokreślone miejsce. Z mgły wynurzyła się półprzezroczysta szkarada. Wychudła, brodata postać wyglądająca gorzej niż najbiedniejszy żebrak ze slumsów. Prawdziwy duch! Nie jakieś prześcieradło z łańcuchami. Publiczność po raz pierwszy widziała coś tak ohydnego, widzowie byli zachwyceni. Postać była lekko przygarbiona, tuliła do piersi jakieś zawiniątko. Mistrz Iljon otworzył oczy. Nie takiego widoku się spodziewał. Szkarada uśmiechnęła się do niego pokazując brudne zęby.
– Mnoho wody utiekło c naszej poslednijej wstreczi.[5] – w końcu przemówiła.
Osobowość mistrza nie dawała złudzeń, takiego typu człowieka nie da się zaskoczyć.
A jednak…
Na twarzy Iljona zagościła mieszanka prawdziwej trwogi i zdumienia. Potwór wyprostował się. Zawiniątkiem była zabandażowana ręka. Stała w bezruchu, jakby syciła się wszechogarniającym przerażeniem. Brodaty stwór wyciągnął rękę w kierunku Mistrza, prawa dłoń nie miała serdecznego palca.
– A tiepier pojdiom tuda, otkuda ja priszoł.[6]– warknął brodacz.
– Nieee! – krzyknął iluzjonista, już prawie miał biec, ale rozpłynął się we mgle.
Nadal było słychać wrzask Mistrza. Szkarada zniknęła nagle, jak się pojawiła.
Krzyk się urwał…
Mgła się rozpłynęła…
Nastała cisza…
Publiczność nie wiedziała jak zareagować. Po raz pierwszy widziała ducha, który nie wyglądał jak prześcieradło! Magik świetnie odgrywał swoją rolę. Autentyczne przerażenie, coś, czego nie da się odegrać! Krzyk rozpaczy na sam koniec, genialny pomysł! Ktoś nieśmiało zaklaskał. Potem ktoś jeszcze…
Aplauz na stojąco…
***
Theatre Royal przy Drury Lane wystawiał głównie komedie i utwory muzyczne. Ostatnio pierwszą rolę grał pewien magik. Dziś był martwy, a Charles miał się dowiedzieć, w jaki sposób został zabity. Wszedł na widownię. Ogrom Sali po prostu przytłaczał. Wysokie, białe sklepienie wsparte łagodnymi łukami. Popatrzył na najwyższe piętro balkonów. Gdyby ktoś go stamtąd zepchnął, to z pewnością by zginął. Dokładnie w tej chwili uderzała Charlesa niezwykła cisza. To tak, jakby cała konstrukcja odpoczywała. Cisza jaka następuje po sztormie, łagodna, spokojna. Usiadł na jednym z foteli, był niezwykle wygodny. Spokój Charlesa zmąciło dziwne wrażenie, siedząc na widowni miał wrażenie, że słyszy dalekie echa najbardziej dramatycznych scen, jakie tu miały miejsce. Emocje zaklęte w drewnie. Siedział chłonąc osobliwą atmosferę martwego teatru. Nagle zauważył Wiliama na scenie. Rozglądał się z otwartą gębą, jakby po raz pierwszy widział teatr od strony sceny. Charles pomachał mu na przywitanie, ale Will nie odpowiedział. Detektyw wstał i wolnym krokiem pomaszerował w stronę sceny. Fotograf wyglądał trochę inaczej, tak jak zawsze, ale coś nie pasowało. Był półprzezroczysty. Charles wspiął się na scenę.
– Will, dobrze cię widzieć.
– Charles? Pozwoliłem sobie się trochę rozejrzeć. Gdzie stoisz?
– Przed tobą.
William poparzył się w stronę detektywa. Stał tak, jakby przed sobą nikogo nie widział. Charles zauważył kółko kotary leżące pod jego nogami. Zapewne spadło podczas przedstawienia. Podniósł je, a potem rzucił w Williama. Mała obręcz przefrunęła przez ciało fotografa i z brzękiem uderzyła w posadzkę.
– Pierwszy raz takie coś widzę. – odezwał się elegancki murarz.
– Ja również. – mruknął detektyw.
Nastała chwila ciszy. William nadal patrzył się w tylko sobie znany punkt.
– Powinieneś zejść pod scenę.
– Gdzie jest zejście? –Charles trzeźwo zareagował na prośbę widmowego przyjaciela.
– Pierwsze drzwi na lewo od lin za kotarą.
Śledczy szybkim kokiem udał się do drzwi, niemal zbiegł po schodach i trafił do dziwnego pomieszczenia.
Wewnątrz kręgu podobnego z Bridge Road leżał magik, który z powodzeniem mógłby odgrywać rzymskiego senatora. Charakterystyczne rysy, surowa twarz, błękitne, martwe oczy wpatrzone w klapę w suficie. Jednak najistotniejsze były rany. Magik miał złamaną lewą nogę, prawdopodobnie w wyniku upadku. Z piersi ziała mu dziura. Morderca jednym, precyzyjnym ciosem odebrał ofierze życie. Najprawdopodobniej zrobił to ostrym, ciężkim narzędziem. Podręcznikowy przykład vulnus caesum[7]. Z jakiegoś powodu ofiara nie próbowała się bronić. Może była zbyt przerażona? Może ból ją sparaliżował? Z rozmyślań wyrwał go jęk nienaoliwionych zawiasów. Odwrócił się. Z dziwacznej konstrukcji wyszedł William, tym razem nie był widmem. Owe dziwadło wyglądało jak dwa talerze, jeden postawiony normalnie, a drugi na nim do góry dnem.
– Niesamowite co tu można znaleźć, prawda? – spytał materialny przyjaciel – Ciekawe do czego to służy…
Charles zajrzał do środka. Wnętrze dziwnego walca było wyłożone czymś podobnym do lustra.
– To coś przywołuje duchy.
William pytająco uniósł brew.
– Kiedy asystent jest w środku, widać go na scenie. Wygląda jak widmo.
– Fascynujące.
Fotograf cofnął się o dwa kroki, aby widzieć całą konstrukcje, gdy nagle wpadł na ramę okalającą lekko wygiętą blachę. Usłyszeli basowy pomruk burzy. Charles dopiero teraz rozejrzał się po pomieszczeniu. Przez nikogo nie używane dźwignie aż prosiły, aby ktoś nimi poruszył. Liny, tylko w sobie znanym celu, wisiały przywiązane do haków. Nieznane przyrządy stały pod ścianami. Niemal każda cząstka w tym pomieszczeniu czekała, aby odegrać swoją rolę w niedokończonym przedstawieniu. Chwilę zadumy przerwały kroki. Ktoś bardzo szybko schodził po schodach. W drzwiach pojawił się rudowłosy inspektor. Uśmiechnął się pod nosem, ostatnie dwa tygodnie współpracy z Charlesem spowodowały, że nie tylko zaakceptował ingerencję prywaciarza, ale też nauczył się z nim współpracować.
– Witam panowie, znaleźliście coś? – zapytał uprzejmie, ale ta uprzejmość oznaczała tylko jedno, inspektor górował nad prywaciarzem.
– Nic ciekawego, ofiara została zabita przy użyciu ostrego, ciężkiego narzędzia. – odpowiedział Charles.
– Siekiery?
– Możliwe.
– Więc muszę was poinformować, że znaleźliśmy narzędzie zbrodni. Mamy jeszcze jednego trupa.
– Asystent?
– Asystentka, skąd wiedziałeś?
– Podczas przedstawienia pojawił się upiór, który przeraził iluzjonistę. Ktoś musiał pójść za asystentkę i zająć jej miejsce.
Jeszcze raz popatrzył na pomieszczenie. Mrok czaił się w najciemniejszych zakamarkach, czekał aż zgaśnie światło, czekał aż będzie mógł pochłonąć rekwizyty.
– Chodźmy więc.
***
Charles doszedł do drzwi z napisem „Garderoba 4”. Z przyzwyczajenia zapukał, potem nacisną klamkę i wszedł do środka. Pierwsze co zauważył, była kobieta o zgrabnej figurze oparta na ręce, siedząca przed lustrem.
– Przepraszam najmocniej. – odruchowo powiedział Charles, miał już wycofać się z pokoju, gdy nagle sobie coś uświadomił…
…drugą ofiarą była asystentka.
Wszedł do środka, stąpał ostrożnie po dywanie. Garderoba była bardziej długim, niż szerokim pomieszczeniem. Lustro z fotelem ustawione tak, że w odbiciu widać było wejście. Ten, kto wchodził musiał przeciskać się między lewą ścianą, a wieszakiem po prawej stronie, który robił za prowizoryczną ściankę działową. Rząd ciasno porozwieszanych strojów stanowił szczelną barierę dla zbyt ciekawskich oczu.
Siedziała przed lustrem, martwa zjawa, kobieta o bladym obliczu. Broda wsparta ręką, jakby w tej chwili upiór nad czymś się zastanawiał. Charles widział idealnie swoje odbicie oraz jej twarz w lustrze. Musiała widzieć mordercę. Z jakiegoś powodu nie zareagowała na przybycie intruza. Kimkolwiek on był, musiał być kimś znanym ofierze, kimś, kogo darzyła zaufaniem.
Charles przypatrzył się jej twarzy, wyglądała dziwnie znajomo. Musiał ją gdzieś widzieć! Gładkie oblicze ze zgrabnym noskiem, wąskie, ostre brwi, małe usteczka, teraz pozbawione uśmiechu. Ładna, łabędzia szyja osadzona między parą drobnych ramion… Był tylko jeden niepokojący szczegół. Mały, różowy punkcik idealnie za tchawicą, ale przed mięśniem mostkowo-obojczykowo-sutkowym[8], pod żuchwą. Morderca celował prosto w tętnicę. Ktokolwiek to zrobił, musiał podejść zauważony od drzwi do ofiary, stanąć za jej plecami, a następnie zadać tą dziwną ranę.
– Przyszedł po ciebie, czy po iluzjonistę? – zapytał Charles, nie spodziewał się odpowiedzi.
Kolejne morderstwo. Znowu ofiarami jest iluzjonista i jego asystentka. Znowu kobieta nie broniła się przed mordercą. Tym razem nie czuć było siarki, więc można wykluczyć środki chemiczne, a przynajmniej ich część. Czemu ofiara się nie ruszyła?
– Można? – zapytał William.
– Już wychodzę, uważaj, jest dosyć ciasno.
– Dam radę, będę ostrożny.
Charles wyszedł z pokoiku, a Will zaczął rozstawiać swój fotograficzny sprzęt.
„Zobaczmy jak wygląda garderoba magika.” Pomyślał Charles i niezwłocznie udał się do pokoju oznaczonym napisem „Garderoba 2”. Zaledwie kilka kroków dalej, w stronę sceny. Jeśli iluzjonista się śpieszył, mógł nie minąć garderoby asystentki.
Wszedł do środka.
Natychmiast uderzyła go woń tytoniu. Ten pokój był niemal kwadratowy. Znowu lustro ustawione tak, że widać wejście. Na biureczku leżał czarny futerał na skrzypce, zaś sam instrument pozostawiony został na krześle. Skrzypek musiał grać na stojąco, a potem w pośpiechu odłożyć instrument i pójść w swoją stronę. Po lewej stronie na stole poukładane były drobne rekwizyty, które magik musiał zakładać do występu. Pokoik sprawiał wrażenie przytulnej samotni pozwalającej skupić się przed spektaklem. Do garderoby wszedł inspektor.
– Jakieś pomysły?
– Martwi mnie jedna rzecz… – zaczął Charles.
– Tylko jedna?
– Ofiarami jest znowu iluzjonista i asystentka. Osoby w pierścieniach są ze sobą powiązane, pani Brown i James Watt zniszczyli karierę Iwanowi. W tym przypadku, mordercą jest ta zjawa, co pojawiła się podczas występu, jestem tego pewien. To coś mówiło po rosyjsku. Kto mógł mówić po rosyjsku? Iwanow. Kto miał motyw? Iwanow. Kto nie żyje od ponad dziesięciu lat? Iwanow.
– Szukamy ducha? – uśmiechnął się złośliwie inspektor.
– Nie, szukamy kogoś, kto znał ofiary, mówi po rosyjsku i przebiera się za widmo z przeszłości. To dość oryginalne, nieprawdaż?
– Wcześniej nie mieliśmy świadków, a teraz mamy ich za dużo, w dodatku myślą, że to była część przedstawienia. W jednym i w drugim przypadku nic nam to nie daje.
– Właśnie. Wracając do mordercy… Wszystko starannie zaplanował, ale w przypadku Jamesa emocje wzięły górę nad zimnymi kalkulacjami.
– Co masz na myśli?
– Zwróciłeś uwagę na rany?
***
Ciemność była tak gęsta, że można było powiesić nuż. Otworzyły się drzwiczki dziwnej konstrukcji, a z niej wybiegła postać ubrana gorzej niż żebrak. Chwyciła za dźwignię i…
…klapa w suficie się otworzyła. Magik z wrzaskiem spadł na ziemię, słychać było trzask łamanej kości. Iluzjonista zaczął bezradnie czołgać się na łokciach. Brodata zjawa wolno chwyciła za siekierę.
– Nieee! – krzyczał magik.
Brodacz stanął nad ofiarą, wolno podniósł siekierę, sycił się przerażeniem ofiary. James podniósł prawą rękę, aby osłonić się przed ciosem. Jednak to nic nie dało. Pierwszy cios był śmiertelny. Krzyk urwał się nagle. Morderca poczuł ulgę i niesamowitą satysfakcję. Jeszcze raz się zamachnął. Zrobił to z czystej radości bycia Panem Życia i Śmierci. Cios był całkowicie zbędny, ale pomagał ukoić złość.
Kolejny – w ciemności nie było widać krwi.
Jeszcze raz – na zaś.
Kat czuł to specyficzne uczucie, zaskakujący spokój. To nie była zemsta, tylko wyrównanie rachunków.
Katharsis…[9]
Stał jeszcze przez chwilę, słyszał, jak publiczność biła brawo.
– Przynajmniej biją ci brawo, Brown skończył gorzej od ciebie, nie musisz dziękować. – wycedził, nie spodziewał się żadnej reakcji od strony Jamesa. Powiedział, bo po prostu poczuł, że brakuje jakiegoś pożegnania.
Postanowił w końcu odejść. Siekierę zawiesił na pasku materiału, który sobie przyszył po wewnętrznej stronie płaszcza. Zapiął go. Opatulił się szalikiem tak, że od nosa do szyi był okryty materiałem. Założył swój stary, postrzępiony cylinder starannie przykrywając ciemne włosy.
– Przez ciebie musiałem zabić Emily i jeszcze ten cały Brown. Skąd go wytrzasnąłeś?! Zasługiwała na kogoś lepszego! – morderca przerwał irytującą ciszę – Uważaj, jak podstawiasz asystentki. Spartoliłeś sprawę z Emily, spartoliłeś i teraz. – ostatnia, bezcelowa rada, ale człowiek czasem musi coś powiedzieć, nawet, kiedy nikt go nie słucha – Mówiłem ci, jak bardzo ciebie nienawidzę? Po co wciągałeś w to Emily? Nienawidzę cię. – burknął na koniec.
Za wiele emocji, zdecydowanie za wiele. Szedł zataczając się jak pijany. Źrenice miał szerokie z podniecenia. Dyszał ciężko.
Dziwne…
Wcześniej nie miał takich problemów. Może dlatego, że nie miał czasu na wyrażenie swoich emocji? Zderzył się z jakimś stojakiem, wykonał niemal cały obrót i szedł dalej, do wyjścia. Nogi mu się plątały jak początkującemu gitarzyście palce podczas zmiany akordu. Ostrożnie stawiał kroki, skupiał się, aby iść prosto. Czuł niepokojące uczucie ulgi. Staranował drzwi i wydostał się na ulicę. Nawet ta paskudna pogoda wydawała mu się zaskakująco piękna. Dzień był chłodny, ale wspaniały. Szedł już dobry kwadrans. Ulica jak zwykle tętniła życiem, przechodnie, dorożki, wszystko wydawało się takie doskonałe. To uczucie, jakby ciężar spadł z serca…
…ciężar… spadł…
Zatrzymał się nagle. Źrenice poszerzyły się jeszcze bardziej z przerażenia. Pomacał lewą stronę płaszcza. Brakowało czegoś, czegoś, czego nie chciał zgubić! Siekiera! Musiała się urwać jeszcze w teatrze! Spojrzał za siebie… kwadrans… to stanowczo za dużo… trudno! Nie może wrócić. Musi jeszcze jedną sprawę załatwić.
***
– Widzisz? Ta rana była definitywnie śmiertelna. Mogła zostać zadana na końcu, czyli zabójcą jest sadysta, albo na samym początku, więc ofiara już nie żyła, kiedy padały kolejne ciosy, a morderca działał pod wpływem emocji. Ktoś chciał widzieć Mistrza martwego… – mówił Charles spacerując po miejscu zbrodni.
– Świadkowie zeznają, że krzyk się nagle urwał. Iluzjonista umarł od pierwszego ciosu. – przypomniał Inspektor.
– Co mogło wzbudzić taką agresję u mordercy? Pamiętasz przypadek z Bridge Road? Tam ofiara, to jest pani Brown była niemal nietknięta. Najprawdopodobniej otruta. Żadnych ran na ciele, zacięć i zadrapań. Pan Brown to inna sprawa. Co my tu mamy? Dosłownie zarąbane ciało. – w tym momencie Charles przykucnął przy ofierze, patrzył się na rany i podziwiał, podziwiał jak ornitolog podziwia zupełnie nieznany gatunek papugi – Czym zawiniłeś?
– Hm? – zapytał Inspektor.
– Do siebie mówię. Oto podręcznikowy przykład eskalacji agresji. Następną ofiarę będziemy musieli zbierać po całym pokoju.
Inspektor zacisnął szczękę. Nie podobała mu się, współpraca z prywatnym detektywem bo ktoś z „góry” stwierdził, że asysta takiej persony będzie niezbędna. Nie podobała mu się fascynacja Charlesa, a przede wszystkim…
Nie podobały mu się monologi detektywa.
– 31 marca, 7 kwietnia, nie mówi to panu coś?
– Hm? Nie, a powinno?
– Powinno, pamięta pan jak wspominałem o pamiętniku, który znalazłem?
– Ten z Bridge Road?
– Tak jest, kolejne morderstwo będzie 17 kwietnia, mam pewien pomysł…
***
Tancerka stała pośrodku sceny tyłem do widowni. Czekała, aż zapalą się światła, czekała na swoją Wielką Chwilę… która właśnie nadeszła…
Łagodny blask padł na scenę, a miedziana blacha łagodnie odbijała światło.
Tyk. Tyk…
Zaczęła grać muzyka. Orkiestra składała się z metalowego bębna i rzędu metalowych pręcików o różnej długości, wprawianych w ruch jego wypustkami. Tancerka ze zgrzytem podniosła swoje zbutwiałe ręce ku górze. Obróciła się ku publiczności pokazując swoje smutne, łuszczące się oblicze. Tańczyła w samotności w rytmie powolnej muzyki i stukania mechanizmu. Zatrzymała się, znowu zgrzyt, bezwładnie opuściła ręce. W krąg światła wjechały nogi. Stały blisko siebie, jak na baczność. Z pomiędzy sterczących kawałków drewna wysunął się metalowy pręcik, gdyby tancerz był w jednym kawałku, zapewne ukłoniłby się. Tancerka odwzajemniła ukłon i tańczyli, ona zbutwiała, on połamany. Przedstawienie wyglądało żałośnie, ale nie dla kogoś, kto wie, co się stało z pozytywką. Jeszcze miesiąc temu było to połamane pudełko z dwiema uszkodzonymi figurkami i roztrzaskanym mechanizmem. Bez żadnych projektów podobnej pozytywki udało się wszystko naprawić. Edward siedział oparty o stół i podziwiał efekt swojej miesięcznej pracy. Nagle słychać było dźwięk usuwanego skobla zamka. Drzwi otworzyły się powoli, bezszelestnie.
Do pracowni wszedł rosły mężczyzna, miał starą przepaskę na lewym oku. Uśmiechnął się, a w tym momencie jego broda wydawała się szersza. Drżącymi dłońmi wyciągnął zza pazuchy tasak rzeźnicki i chwycił go pewnie. Szedł powoli, z namaszczeniem… Rozkładał ciężar stóp tak, aby deski nie zaskrzypiały. Zatrzymał się idealnie za Edwardem. Podniósł ostrożnie tasak, jakby ostrze miało zaraz zdradzić jego obecność. Zamachnął się, brzeszczot z trzaskiem zanurzyło się w ciele ofiary. Edward osunął się na stół. Kolejny cios. Z ciała ofiary zaczęły się sypać trociny. Napastnik już przygotowywał się to trzeciego zamachu, gdy nagle spostrzegł, że coś nie pasuje.
Trociny…
Chwycił Edwarda za ramię i obrócił go. Kukła bezwładnie ułożyła się na plecach. Głowa zsunęła się z połamanego kija i potoczyła się po podłodze…
Dźwięk odciąganego kurka rewolweru przetoczył się jak grom.
– Nie ruszaj się.
Niedoszły morderca odwrócił się powoli w kierunku drzwi. Stał tam detektyw Charles i mierzył do niego z rewolweru.
– Odłóż broń.
Brodaty mężczyzna pomalutku przykucnął i ostrożnie odłożył tasak cały czas patrząc się na lufę rewolweru. Rozłożył dłonie, odciągając rękawy, blada skóra świeciła między wełnianymi rękawicami, a rękawami szarego, połatanego płaszcza. Wstawał jeszcze wolniej niż kucał. Gdy był w półprzysiadzie… skoczył. Osłaniając rękami głowę przebił się przez szybę w oknie.
Charles zaklął szpetnie i rzucił się w pościg.
Brodacz już przeskoczył przez płot, detektyw popędził za nim.
– Stój bo strzelam! – krzyknął oddając strzał ostrzegawczy.
Problem podczas pościgu nie stanowił mokry i wiecznie śliski bruk, ale ciemność. Ciemne chmury przesłaniały niebo w tę bezksiężycową noc, a jedynym źródłem światła były lampy gazowe. Uciekinier wpadał w ciemność po to, aby się z niej wynurzyć podczas morderczej ucieczki. Charles wymacał w kieszeni gwizdek, wziął go do ust i dmuchnął. Rozległ się charakterystyczny sygnał który oznaczał tylko jedno: pościg! Wszyscy policjanci w okolicy biegli do źródła sygnału.
– Łapać go! Morderca! – krzyczał Charles co sił.
Brodacz dalej biegł niemal przeskakując przez słabe kręgi światła dawane przez latarnie. Przewrócił skrzynie ustawione przy jednej z ulic, Charles przeskoczył przez jeszcze rozsypujący się towar. Morderca niemal się przewrócił, kiedy gwałtownie skręcił by wbiec do przez Boga zapomnianej fabryki. Detektyw wpadł do środka z niewielkim opóźnieniem. Ciężkie, zardzewiałe maszyny o nieznanym przeznaczeniu jakby spały w równych rzędach i czekały, aż ktoś je obudzi z bezproduktywnego snu. Tworzyły istny labirynt ciemnych kształtów. Charles poruszał się niczym drapieżnik. Jego ofiara była blisko! Nasłuchiwał w skupieniu. Nagle w kompletnej ciszy rozległ się hałas! Morderca wspinał się po metalowych schodach. Charles strzelił, ale spudłował! Ruszył za nim. Biegli po chybotliwym rusztowaniu rozpiętym pod dachem hali. Ofiara została zapędzona w kozi róg! Brodacz odwrócił się i zmierzył Charlesa desperackim spojrzeniem. Stali tak w bezruchu zaledwie ułamek sekundy, gdy nagle morderca przeskoczył między stelażami. „Jestem detektywem, a nie bohaterem do cholery!” pomyślał Charles gdy popatrzył w otchłań między rusztowaniami. Nie było czasu na wahanie! Skoczył! Pędem kontynuował pościg. Uciekinier wspiął się po drabinie na dach. Charles pobiegł za nim. Tu, na szczycie, niby nie było drogi ucieczki. Detektyw był pewien wygranej, aż zobaczył jak on skacze… nad przepaścią ulicy i ląduje na sąsiednim budynku. Charles skoczył, ale zamiast zgrabnie wylądować rąbną tułowiem w rynnę. Impet uderzenia wypompował mu powietrze z płuc. Rewolwer uderzył w dachówki, a potem się ześlizgnął. Charles wspiął sie na dach. Mordercy wkrótce skończyły się drogi ucieczki, zatrzymał się na skraju dachu i popatrzył na czerń rzeki. Kiedy usłyszał Charlesa skoczył. Z pluskiem wpadł do lodowatej wody. Podczas podejmowania decyzji o skoku nie wziął pod uwagę jednej rzeczy… swojego ubrania, które natychmiastowo nasiąkło, ciągnąc go w dół. Wściekle młócił wodę próbując dopłynąć do powierzchni. Walczył zaciekle o życiodajne powietrze. Widział, że cel jest blisko, ale dawanie nadziei topielcowi najwyraźniej sprawiało rzece perwersyjną satysfakcję. Ofiara nie wytrzymała. Wzięła wdech lodowatej wody. Brodacz czuł, jakby jego płuca wypełniały się ciekłym lodem. Szamotał się przez chwilę, aż ustał w bezruchu, z rękami wyciągniętymi ku górze, jak dziecko sięgające po zakazane pudełko pełne upragnionych słodyczy.
Coś ciężkiego wpadło do wody.
Coś pociągnęło go na powierzchnię.
Magik natychmiast wypluł wodę, a jego płuca napełniły się zbawczym powietrzem.
– Zostałeś złapany panie Iwanow, – wydyszał z nutą satysfakcji Charles – a może panie Vespuzini? – chwycił pojmanego z brodę i mocno pociągnął. Sztuczne włosy dały się bez problemu zdjąć.
– Skąd wiedziałeś? – wysapał magik.
– Pech chciał, abym się z tobą spotkał, a ty wykorzystałeś okazję i sprzedałeś naiwnemu detektywowi bajeczkę o spisku. Chciałeś naprowadzić policję na fałszywy trop, niech sobie szukają człowieka, co nie żyje od dziesięciu lat! Kolejne morderstwo było przedstawieniem, a świadkowie widzieli ducha, którego poszukujemy. Sprytne. Asystentka pana Watta została zamordowana przez jej bliską osobę i znowu pech chciał, żebym ją kiedyś wcześniej widział. Ona była również pana asystentką.
– Została przysłana przez Watta, aby mnie szpiegować. Odkryłem tajemnicę „znikającego człowieka”!- usprawiedliwił się pan V.
– A pani Brown?
Magik wściekle popatrzył na detektywa, gdyby wzrok mógł zabijać, Charles leżałby trupem.
– Kochałem ją! Ale ona mnie nie chciała! Jeszcze odkryłem tajemnicę Iwanowa! Ona też by mnie zabiła! A ja wiedziałem! Poznałem! – wrzeszczał iluzjonista jak opętany.
– Nie udawaj, szalonych też się wiesza za morderstwo! – ostrzegł detektyw.
– Odkryłem! Poznałem! Prawdziwa magia! Żadnych sztuczek! Byłem pieeerwszy!
***
Bezchmurna noc, świetliste gwiazdy ozdabiały czarne niebo, a srebrzysta tarcza księżyca dawała wystarczająco dużo światła, aby w celi było widno. Steward leżał na swojej pryczy. Nie mógł zasnąć. Kiedy człowiek zdaje sobie strawę, że w najbliższym czasie zginie staje się zaskakująco… spokojny. W tej chwili był zajęty robieniem niczego, różni się to od nic nie robienia tym, że przestaje być brakiem czynności, a staje się czynnością samą w sobie. Powstrzymywał się od wstania i chodzenia po celi, myślał o kamieniach, z których zbudowana cela, myślał o czymkolwiek byle nie myśleć o zbliżającej się egzekucji.
Usłyszał… kroki, ktoś szedł korytarzem, mając ubrane ciężkie, podkute buty. Ten ktoś stawiał równe kroki w jednakowych odstępach czasowych. Poruszał się pewnie, nie zatrzymywał się. Steward nawet nie zwracał uwagi na nowy hałas.
Kroki ustały.
Charakterystyczny dźwięk odsuwanej klapy na okienku do drzwi celi… celi Stewarda.
Były magik obudził się z swoistego letargu i popatrzył się na drzwi. W okienku ujrzał oblicze niewidziane przez ostatnie dziesięć lat. Drzwi otworzyły się ze zgrzytem. W wejściu stała wysoka postać, w słabym świetle widać było tylko niewyraźny zarys, jakby z niedośnionego koszmaru obłąkanego umysłu.
– Nie, to niemożliwe! – krzyknął podrywając się z pryczy.
– Kak sam znajesz wsio wozmożno. – blade ostrze błysnęło w ciemności – Ja sam pożałuj okończu, szto ty naczał.[10] Proszczaj.[11]
– Nieee! – a jego krzyk cichł w mrokach więzienia.
[1] (ros. fonetycznie) Lulaj – że, lulaj
Lulaj – że, lulaj,
Nie kładź się na kraju.
Przyjdzie szary wilk,
Złapie za boczek,
Złapie za boczek
I poniesie do lasu,
Pod krzak wierzby.
Do nas wilku nie przychodź,
Naszej Maszy nie budź!
[2] Rodzaj aromatycznego tytoniu fajkowego.
[3] (fr.) piękność, ślicznotka
[4] (ros. fonetycznie) przekrój
[5] (ros. fonetycznie) Dużo czasu upłynęło od naszego ostatniego spotkania.
[6] (ros. fonetycznie) A teraz zabiorę cię tam, skąd przybywam.
[7] (łac.) rana rąbana
[8] (łac. musculus sternocleidomastoideus) – jeden z powierzchownych mięśni szyi. Jest to silny mięsień, dobrze widoczny u żywego człowieka – zarysowuje się on bardzo wyraźnie na szyi przy obrocie głowy w prawo lub w lewo.
[9] (gr. Oczyszczenie) – uwolnienie od napięcia, odreagowanie zablokowanego napięcia
[10](ros. fonetycznie) Jak sam wiesz, wszystko jest możliwe. Pozwolisz, że dokończę, co już sam zacząłeś.
[11] (ros. fonetycznie) Żegnaj.
Opowiadanie bardzo ciekawe i wciągające. Pomijając nawet to, że spora część pomysłu do złudzenia przypomina pewien film sprzed kilku lat. Jeśli mnie pamięć nie myli, film nazywał się bodajże "Prestiż".
No ale nic to, poza filmową inspiracją pomysł naprawdę jest ciekawy. Nieczęsto trafiają się tutaj opowiadania detektywistyczne, a jeszcze rzadziej takie, które są sensownie napisane. Intryga sama w sobie jest dobrze skonstruowana i sprawia wrażenie przemyślanej. Wszystkie elementy są tam, gdzie powinny być i, koniec końców, łączą się w sensowną całość.
Tak więc, za fabułę plus. Mogę szczerze powiedzieć, że nie nudziłem się podczas czytania. Z wykonaniem jest trochę gorzej. Nie chodzi o to, że piszesz źle, Autorze, bo tak nie jest - po prostu w tekście są niedociągnięcia. Niestety w ilości dość sporej.
A więc czas na małą łapankę:
"Postawił nogi na czerwonym dywanie, jednak czerwień nie była jedynym kolorem dywanu." - Jeżeli dywan jest czerwony, a czerwień nie jest jego jedynym kolorem, to on tak naprawdę nie jest czerwony, co czyni to zdanie absolutnie bezsensownym.
"Pięknie, a zapowiadał się taki fajny dzień." - anachronizm. Mogę się mylić, niemniej, sądzę, że pod koniec dziewiętnastego wieku słowo "fajny" generalnie nie istniało, a już na pewno nie było stosowane przez eleganckich jegomościów w cylindrach.
"usłyszałby ogłoś otwieranych drzwi frontowych" - "odgłos" - bo nad literówkami trzeba panować.
"ostatnie dwa tygodnie współpracy z Charlesem spowodowały, że nie tylko zaakceptował ingerencję prywaciarza, ale też nauczył się z nim współpracować." - Niepotrzebne powtórzenie. Nie pierwsze zresztą. Osobiście mie mam nic przeciwko powtarzaniu niektórych wyrazów, jeśli robi się to z sensem i w jakimś konkretnym celu. W twoim tekście jednak, wszystkie powtórznia mogłyby śmiało zostać zastąpione synonimami. Wtedy nie byłoby poczucia tego charakterystycznego zgrzytu, które towarzyszy czytaniu tego samego słowa kilka razy pod rząd.
"a następnie zadać tą dziwną ranę" - pozostaje mi tylko głośno westchnąć. Autorze, jeśli już pokazujesz czytelnikowi klasę używając dialogów po rosyjsku i mądrych słów pokroju katharsis, zadbaj by nie zepsuć szacunku czytelnika czymś tak absurdalnym, jak błędna odmiana. Proszę?
"Ciemność była tak gęsta, że można było powiesić nuż" - i czymś tak absurdalnym jak błędy ortograficzne
"reakcji od strony Jamesa" - "ze strony"
"Nie podobała mu się, współpraca z prywatnym detektywem bo ktoś z „góry” stwierdził, że asysta takiej persony będzie niezbędna" - a tutaj mamy błąd logiczny. Zaprzeczasz sam sobie, Autorze. Wcześniej pisałeś, że inspektor docenia współpracę z detektywem, a teraz nagle już nie?
"Problem podczas pościgu nie stanowił mokry i wiecznie śliski bruk, ale ciemność" - "problemu" - bo literówki to zło.
Podsumowując, opowiadanie wywarło na mnie duże wrażenie, niemniej jedna, wywarłoby na mnie wrażenie jeszcze większe, gdyby nie wspomniane przeze mnie niedociągnięcia. Ale źle nie jest, więc do zobaczenia w następnym twoim tekście.
"Był to dosyć wysoki mężczyzna, na oko miał pięćdziesiąt lat. Ubrany w bardzo elegancki i równie drogi garnitur." A potem następne zdania...
Dobrze, ale kto to widzi? Facet, ktory wszedł? Nie, ze zdania to nie wynika. Informuje o tym podmiot zewnętrzny --- Autor. Dobra, ale wtedy trzeba w tym kawalku tekstu zastosować podział na akapity... Albo zmienić zdanie.
Częsty błąd ---- gubienie podmiotu narracji i perspektywy, kto opowiada.
W zasadzie podobało mi się. W zasadzie, bo część przyjemności popsuły mi liczne błędy. Miejscami opowiadanie zawiera fragmenty niezbyt przejrzyste, jakby Autor nie radził sobie do końca z opisami scen, które ma w wyobraźni, a które niełatwo zamienić w słowa.
„Był to chłodny, wilgotny dzień. Niebo było zachmurzone.” – Powtórzenie. Jest ich bardzo dużo, obawiam się, że pochłonięta interesująca lekturą, nie dostrzegłam wszystkich.
„Zazwyczaj w ruch szły przekleństwa lub modlitwy…” – W ruch szły, w odniesieniu do przekleństw i modlitw, wydaje mi się złym pomysłem. Proponuję: Zazwyczaj słychać było przekleństwa lub moflitwy.
„Strażnicy wprowadzili skazańca na podest.” – Ten podest, to szafot.
„Ludzie stali w milczeniu, patrzyli z zaciekawieniem. Ta ciekawość była taka… inna. To ciekawość…” – Znów powtórzenia.
„Nikt się nie ruszy z miejsca, bo ludzka tragedia jest… ciekawa.” – Można odnieść wrażenie, że tragedia ludzka jest ciekawska. Proponuję: …bo ludzka tragedia budzi ciekawość / zaciekawienie.
„Ubrany w swój elegancki garnitur, w którym zwykł występować” – „w swój” jest zbędne, bo zgaduję, że nie włożył cudzego.
„Widzowie czekali, cokolwiek miałoby (…) bo cokolwiek miałoby się zdarzyć…” – Powtórzenie.
„Czy oskarżony ma jakieś ostatnie słowo?” – Delikwent, który został osądzony a potem wydano na niego wyrok, przestaje być oskarżonym i staje się skazanym.
Prawo do ostatniego słowa przysługuje oskarżonemu przed wydaniem wyroku.
Aby nie było, że się wymądrzam, zaznaczam, że nie wiem, jak było w dziewiętnastowiecznej Rosji.
„Siła bezwładności podciągnęła jego ręce lekko w górę.” – Skazaniec ma zazwyczaj skrępowane ręce. Z tyłu. Nie wydaje mi się możliwe, by siła bezwładności mogła je unieść.
„Rybim spojrzeniem patrzył się na publiczność.” – Ludzie oglądający egzekucję, to nie publiczność. Raczej tłum, gawiedź, pospólstwo. Proponuję: Rybim spojrzeniem patrzył na tłum.
„Gdy nagle przez King’s Road przejechała dorożka.” –„Gdy” jest zbędne.
„Klekot kopyt i stukot kół niemal echem roznosił się po okolicy.” – Klekot nie pasuje do kopyt, a stukać mogą koła jadącego pociągu. Poza tym nie wiem, co to jest „niemal echo”.
Proponuję: Stukot kopyt i odgłos kół niosły się echem po okolicy.
„Założył swój elegancki, czarny cylinder” – Tu znowu „swój” jest zbędne.
„Kiedy szedł po chodniku, obcasy stukały po bruku.” – Czy obcasy szły oddzielnie? :-)
Skoro zaznaczyłeś, że szedł po chodniku, to rozumiem, że wybrukowana była jezdnia.
„Dżentelmen w cylindrze minął już na niewielki ogródek.” – A tego zdania kompletnie nie rozumiem.
„Dotarł do wyważonych drzwi, które zwisały żałośnie na dolnych zawiasach. Otworzył je.” – Skoro były wyważone, to i otwarte.
„Na środku korytarzyka leżał na brzuchu trup, zwrócony głową ku drzwiom. Był to dosyć wysoki mężczyzna, na oko miał pięćdziesiąt lat.” – Jak można, na oko, ocenić wiek trupa leżącego na brzuchu, mającego najprawdopodobniej skrytą twarz?
„Kawałki mózgu i czaszki rozsiane po niemal całym przedpokoju nadały mu dodatkowo barwę ciemnobrunatną.” – Czy kawałki mózgu i czaszki nadały dodatkową barwę przedpokojowi?
„Popatrzył się na drzwi…” – Popatrzył na drzwi.
„- Pięknie, a zapowiadał się taki fajny dzień.” – Fajnie, ale skąd, bardzo późnym wieczorem, może nawet nocą, wiedział jak zapowiada się dzień?
„Pani Brown powiesiła swoja szlafmycę na haku…” – Szlafmyca, to miękka czapka, w której dawniej spali mężczyźni. Pani Brown mogła na haku powiesić swój szlafroczek, peniuar, piżamę, koszulę nocną, ale nie szlafmycę!
„Jedyne na co mogła sobie pozwolić to zdawkowe ruchy przeponą.” – Zdawkowe, to szczątkowy, fragmentaryczny, powierzchowny, mało ważny, śladowy, że na tym poprzestanę. Wypowiedż może być zdawkowa. Ale zdawkowe ruchy przeponą?
„Magik wisiał kilka stóp nad ziemią.” – Wisi coś, co jest zawieszone. Magik, moim zdaniem, unosił się, lewitował.
„Jak się pani nazywa?” – Pytanie powinno brzmieć: Jak pani na imię?
„Chciałbym aby pani przecięła ten sznur na pół. – i podał nadstawił go tak, że oba końce i środek znajdowały się w lewej ręce. Ochotniczka przecięła go.” – Z tak przeciętego sznura wyszły mi trzy części, więc nie możemy mówić o połowach. W opisywanej przez Ciebie sytuacji była mowa o dwóch nierównych kawałkach sznura, więc to też nie były połowy. Chyba, że sprawę wyjaśnia tajemnicze „i podał nadstawił go tak”, którego nie rozumiem, a gdzie „i”, powinno być napisane wielką literą.
„…połowy rzeczywiście nie były równe.” – W takim razie to nie były połowy. Połowy są zawsze równe.
„Nastąpiły odgłosy szybkiego pakowania…” – Jak przez zamknięte drzwi można rozpoznać, po odgłosach, że ktoś się właśnie szybko pakuje?
„…prochy starte…” – Domyślam się, że miałeś na myśli „starte kurze”.
„Otwierał szuflady. Szpeje, bibeloty, nic godnego uwagi.” – Nie wiem, co to są „szpeje”.
„Jedyna rzecz, która była zrobiona z papieru to arkusz kartek, czystych, białych, tabula rasa.” – Arkusz, to arkusz, czyli płat papieru. Nie ma czegoś takiego, jak „arkusz kartek”
„Cofnął się o parę kroków.” – Cofnął się parę kroków.
„Charles nie zdziwił by się…” – Charles nie zdziwiłby się…
„Patrzył się na czytelnika, jakby chciał od niechcenia o coś zapytać.” – Patrzył na czytelnika, jakby…
„Reflektor podążył za nim. Pomimo ciemności idealnie było widać tor lotu. Cylinder poleciał idealną parabolą na drugi koniec sceny i…” – Powtórzenie. Skoro reflektor podążał za rzuconym przedmiotem, nie ma w tym nic niezwykłego, że w ciemności doskonale widoczny był tor jego lotu.
„Wątpię, aby jakiś sobowtór dałby sobie odciąć palec.” – Wątpię, aby jakiś sobowtór dał sobie odciąć palec.
„Dźwięk zapalanej szwedzkiej zapałki, zapłon oświetlił twarz Rzymianina, kiedy rozpalał tytoń w fajce.” – Powtórzenia.
„…to usunięcie śrubki 5a, 5b i 5c spowoduje…” – …to usunięcie śrubek 5a, 5b i 5c spowoduje…
„Jedynie nie zadowalał go rysunek ptaka.” – Ja napisałabym: Nie zadowalał go jedynie rysunek ptaka.
„- Pukałam, potem zrobiłam herbatę i postawiłam ci na parapet.” – …i postawiłam ci na parapecie. Lub …i odstawiłam ci na parapet.
„Popatrzył na zegarek, wskazywał na pierwszą rano.” – Nie ma takiej godziny. Jest pierwsza w nocy, albo pierwsza po południu.
„Poprawił swoje druciane okulary i wskazując palcem mówił:” – Czy istotnie palcem mówił?
„Nagle podniósł do góry obie ręce, jakby chciał wychwalać Pana i… podniósł się! Lewitował w powietrzu!” – Podniósł się, to jakby wstawał z krzesła. W tym przypadku użyłabym „uniósł się”.
„Proszę nałożyć na klatkę tą oto chusteczkę…” – Proszę nałożyć na klatkę tę oto chusteczkę…
„Iwanow dalej ze spokojem patrzył się na publiczność.” – Iwanow dalej, ze spokojem, patrzył na publiczność.
„…oboje popatrzyli się w kierunku pokoju 24.” – …oboje popatrzyli w kierunku pokoju 24.
„Mistrz zamknął swoje niebieskie oczy.” – „swoje” jest zbędne. Nie zamykał cudzych oczu.
„Zawiniątkiem była zabandażowana ręka. Stała w bezruchu, jakby syciła się wszechogarniającym przerażeniem.” – Czy faktycznie zabandażowana ręka stała w bezruchu?
„William nadal patrzył się w tylko sobie znany punkt.” – William nadal patrzył w tylko sobie znany punkt.
„Wewnątrz kręgu podobnego z Bridge Road leżał magik…” – Pewnie miało być: Wewnątrz kręgu, podobnego do tego z Bridge Road, leżał magik…
„Z piersi ziała mu dziura.” – Ja napisałabym: W jego piersi ziała dziura.
„Owe dziwadło wyglądało jak dwa talerze…” – Owo dziwadło wyglądało jak dwa talerze…
„Fotograf cofnął się o dwa kroki…” – Fotograf cofnął się dwa kroki.
„Znowu ofiarami jest iluzjonista i jego asystentka.” – Znowu ofiarami są iluzjonista i jego asystentka.
„Ofiarami jest znowu iluzjonista i asystentka.” – Ofiarami są znowu iluzjonista i asystentka.
„Ciemność była tak gęsta, że można było powiesić nuż.” – Nóż! To nóż nuże nurzał się w gęstej ciemności. ;-)
„…patrzył się na rany…” – …patrzył na rany…
„Łagodny blask padł na scenę, a miedziana blacha łagodnie odbijała światło.”- Powtórzenie.
„Bez żadnych projektów podobnej pozytywki udało się wszystko naprawić.” – Nie wiem czy domyślam się słusznie, ale podejrzewam, że zdanie winno brzmieć: Bez żadnych projektów, podobnej pozytywki, nie udałoby się nikomu naprawić.
„Nagle słychać było dźwięk usuwanego skobla zamka.” – Nagle rozległ się dźwięk usuwanego skobla.
„Problem podczas pościgu nie stanowił mokry i wiecznie śliski bruk, ale ciemność.” – Problem podczas pościgu nie był mokry i wiecznie śliski bruk, ale ciemność.
„…kiedy gwałtownie skręcił by wbiec do przez Boga zapomnianej fabryki.” – Ja napisałabym: …kiedy gwałtownie skręcił, by wbiec do dawno opuszczonej, zapomnianej fabryki.
„…swojego ubrania, które natychmiastowo nasiąkło, ciągnąc go w dół.” – Tu także „swojego” jest zbędne.
„…chwycił pojmanego z brodę i mocno pociągnął.” – …chwycił pojmanego za brodę…
„Asystentka pana Watta została zamordowana przez jej bliską osobę…” – …została zamordowana przez bliską jej osobę…
„…myślał o kamieniach, z których zbudowana cela…” – …myślał o kamieniach, z których zbudowano celę… Lub: …myślał o kamieniach, z których zbudowana była cela…
„…ktoś szedł korytarzem, mając ubrane ciężkie, podkute buty.” – W co, ktoś idący korytarzem, miał ubrane buty? Butów się nie ubiera! Buty się wkłada! Buty się zakłada! Buty się nosi!
Zdanie winno brzmieć: …korytarzem szedł ktoś ubrany w ciężkie, podkute buty.
„Były magik obudził się z swoistego letargu i popatrzył się na drzwi.” – Były magik obudził się ze swoistego letargu i popatrzył na drzwi..
Pozdrawiam.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Przykro mi: próbowałam, ale poległam. Raz dlatego, że mnie po prostu nie wciągnęło, dwa, że przemieszanie scen zaczęło mi w pewnym momencie działać na nerwy, trzy, że napisane jest ze sporą ilością potknięć i niezręczności językowych.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
To opowiadanie jest napisane w bardzo irytujący sposób. O.o
Nie wiem czy tu wrócę.
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)
Dużo tego będzie, oj dużo. I nie wiem, co już wylapała regulatorzy, bo nie miałam siły sprawdzać. Na twoim jednak miejscu, autorze, wzięłabym sobie jej rady do serca.
Na początku, po pierwszym, drugim akapicie, uznałam, że jedyne błędy mogą dotyczyć wyniku meczu, nazwy ulicy, albo czegoś podobnego.
Niestety...
Naprawdę z uwagą przeczytałam opowiadanie. Podobało mi się. Lubię te klimaty, gdybyś lepiej pisał i trochę więcej wiedział, byłabym bardzo zadowolona.
Niestety, hej, helloooł? Mamy problem. A nawet kilka.
Nie chciało mi się ich grupować, więc będzie po kolei.I zaznaczam, że gdybym wywlekała wszystko, to zepsułabym sobie przyjemność czytania.
(PS. Nienawidzę, kiedy ktoś robi ze mnie idiotę przypisami)
Przejdźmy do meritum:
1. Problem: Dialogi tak sztywne, że każdy aktor udławiłby się, próbując je odegrać. kto wie, czy nie udlawiłby się przy czytaniu.
Exemplum:
"- Witaj Charles, w łazience już skończyłem, jeszcze tutaj zrobię zdjęcia i to wszystko na dzisiaj. – powiedział do niego młody, rosły mężczyzna, który wyglądał jak murarz na siłę wciśnięty w marynarkę.
- Mamy dwa trupy? – spytał Charles.
- Taaa… Ten drugi jest ładniejszy i ciekawszy.
- Pięknie, a zapowiadał się taki fajny dzień."
I stąd nam wynika drugi problem:
2. Rejestr językowy i anachronizmy
Exe.: "- Pięknie, a zapowiadał się taki fajny dzień."
"Jeszcze raz – na zaś."
3. Problem trzeci. Niezrozumienie tego, co się pisze.
Exe.: "szlafmyca (pani Brown)"
Za wikipedią: "szlafmyca (z niem. Schlafmütze) − dawne nakrycie głowy, które było zakładane do snu, zazwyczaj przez ludzi starszych, łysych lub przez osoby odczuwające dotkliwy chłód w nocy"
Może chodziło ci, autorze, o czepek? Zapewniam cię, że nawet w czasach wiktoriańskich pani Brown nie nosiłaby czepka w swoim własnym domu bez powodu. Chyba, że chciałabym utrzymać pod spodem śweżo ułożoną fryzurę, ale jak sam rozumiesz, zapewne w takim wypadku nie zdejmowałaby go do kąpieli.
4. Problem "napiszę cokolwiek, byle nalać wody, bo tekst wygląda tu trochę łyso"
Exe.: "Przyjemny zapach wilgoci wypełniał łazienkę."
Zapach wilgoci to mamy w starej piwnicy i tylko grono entuzjastów o dość szczególnych upodobaniach mogłoby uznawać go za przyjemny.
5. Problem: "Nie tylko dialogi mi szwankują. W ogóle niech już te postacie odwalą swoje, bo ja mam ciekawszą rzecz do napisania."
Exe.: " - Poparz na zegarek – wprowadził go w lekki, wahadłowy ruch – A teraz… Raz… Dwa… Trzy!"
Wątpię, żeby dało radę kogoś zahipnotyzować w ten sposób. Nawet, gdyby miało to być udawane.
A dlaczego mieliby magicy hipnotyzować naprawdę, zamiast zawsze polegać na asystentkach? A gdyby na przyjęciu sama księż a poprosiła o zahipnotyzowanie jej dla zabawy? A gdby na przedstawieniu wiejskim asystentka dostała ospy wietrznej? Taaak, trzeba było umieć to robić.
6. Problem: "Nie straszna mi ortografia i interpunkcja! Niech się walą!"
Exe.: "Bez problemu znalazł dębowe drzwi ze złotym napisem Wielki Vespuzini."
Tak piszą sześciolatki. Normalny, dorosly człowiek po szkole (jakiejkolwiek) pisze (skoro już musi to dodać): drzwi ze złotym napisem: "Wielki Vespuzini".
Przy okazji, co on, miał tam występny na stałe, był na utrzymaniu teatru? Bo jeśli nie, to mogli co najwyżej kartke przyczepić na jakiś czas...
7. Problem. "Nie umiem pokazać, jak rozmawialo dwóch 'dżentelmenów' więc nie pokażę. Wykażę się umiejętnościami pisarskimi scenarzystów "wspomnień z wakacji" (w niektórych kręgach zwanymi 'twórcami porno-dialogów')"
Exe.: "- Charles Blackhill, prywatny detektyw. Chciałbym zadać parę pytań.
- W jakiej sprawie?
- Państwo Brown zostali ostatnio zamordowani. Chciałbym się dowiedzieć, czy nie mieli jakichś wrogów."
"- 31 marca, 7 kwietnia, nie mówi to panu coś?
- Hm? Nie, a powinno?
- Powinno, pamięta pan jak wspominałem o pamiętniku, który znalazłem?
- Ten z Bridge Road?
- Tak jest, kolejne morderstwo będzie 17 kwietnia, mam pewien pomysł…"
8. Problem: "mam nagły problem z logiką fabuły! Help!"
Exe.: "Obydwaj parsknęli śmiechem. Charles popatrzył w lewo, w kierunku drugich drzwi. W sumie to nie takie głupie. Jeśli w tej chwili pisałby coś przy sekretarzyku i usłyszałby ogłoś otwieranych drzwi frontowych, to miałby wystarczająco czasu, aby dojść do kuchni."
Tylko po co? Miala na pewno suknię z kieszeniami. Zwyczajowo mąż po wejściu do domu nie przeszukiwał żony jak dziki kieszonkowiec, więc żona nie musiała biec do kuchni akurat i tylko w takiej sytuacji...
Pytanie przyokazyjne, bo to nadal ten sam problem: Skąd detektyw wiedział, że Ewa B. (dobrze, że nie Braun, to by dopiero było dziwne...) była mańkutem?
Pytanie przyokazyjne numer dwa, dotyczacec tego fragmentu: "Majeranek, bazylia, pieprz, kawa wszystko. Włożył rękę do środka.". Czy piłeś kiedyś, autorze, kawę pachnącą majerankiem, pieprzem, bazylią, wszystkim?
Pytanie numer trzy: Czy czytales kiedyś chociażby Monatową, z której wiedziałbyś, że w ten sposób się przypraw i KAWY nie przechowywalo? A jeśli nie, jesli przyjmiemy, że bywali tam dwa miesiące do roku, to po co mieliby te wszystkie przyprawy trzymać? Nie zatrudniali służby, więc zapewne jadali na mieście. W związku z czym trzymałaby co najwyżej kawę. Ech.
9. problem "Ja i gramatyka nie lubimy się zbytnio."
Exe.: "Wśród widzów siedziała Emily, James, Edward i Steward." Siedziała James, siedziała Edward i siedziała steward? (Tak, z małej, z wielkiej to mógłby być Stewart, nie boy okrętowy)
10. Problem "Nie czytam, co napisałem. NIGDY".
Exe.: "O drugiej w nocy tylko w jednym pokoju paliło się światło. Paliła się lampa naftowa, dając słabe, migotliwe światło."
"William poparzył się w stronę detektywa."
11. Problem "Język ojczysty sprawia mi trudności"
Exe.: "W pokoju znajdowały się cztery postacie."
"Ciemność była tak gęsta, że można było powiesić nuż."
12. Problem "jestem leniwy"
Exe.: "Idealne ¾…"
13. Problem w zasadzie wtórny, ale tym razem nazwałam go "WTF?!"
Exe.: "(...)pięć pięter balkonów, pozłacane dekoracje, a przykryte czerwono krwistymi kotarami. (...)"
"Zmiażdżony gołąb i polce wkręcone między pręty klatki."
"William poparzył się w stronę detektywa. Stał tak, jakby przed sobą nikogo nie widział. Charles zauważył kółko kotary leżące pod jego nogami. Zapewne spadło podczas przedstawienia. Podniósł je, a potem rzucił w Williama. Mała obręcz przefrunęła przez ciało fotografa i z brzękiem uderzyła w posadzkę."
14. Problem "wikipedia wyświetliła mi tylko zdarzenia z europejskiej części świata, więc nie zaznaczę nigdzie, że koniecznie bohaterka kazała sobie sprowadzać francuskie gazety, bo po co się wysilać?"
Exe.: "„Z żalem informujemy, że wczoraj zmarł wybitny pisarz Jules Amédée Barbey d'Aurevilly”".
15. Sprawdziłam i to jest nowy typ problemu: "Napiszę to tak, żeby to CZYTELNIK nie wiedział, o co mi chodzi, ha! Ależ jestem przebiegły, sysysys!"
Exe.: "- Pierwszy raz takie coś widzę. – odezwał się elegancki murarz."
16. Probolem "Jak zrobic maksymalną liczę blędów w jednym zdaniu?"
Exe.: "Z dziwacznej konstrukcji wyszedł William, tym razem nie był widmem. Owe dziwadło wyglądało jak dwa talerze, jeden postawiony normalnie, a drugi na nim do góry dnem."
Znaczy William był owem dziwadłem?
Poczułabym się dziwnie, gdybym wyglądala jak dwa talerze.
A jeszcze dziwnije, gdybym nagle, znienacka, uświadomiła sobie, że w tym wypadku powinnam odmienić "OWO" nie "OWE" bo TO dziwactwo anie TE dziwactwa... Ręce opadają. Czego oni was uczą w szkołach?
17. I teraz już luźno, bo dalej sił nie miałam:
"Do pracowni wszedł rosły mężczyzna, miał starą przepaskę na lewym oku." Gdyby nie miał przepaski, nie byłby rosły? Czy może miały być to dwa oddzielne zdania?
"- Została przysłana przez Watta, aby mnie szpiegować. Odkryłem tajemnicę „znikającego człowieka”!– usprawiedliwił się pan V."
Aaa, już go złapali, więc teraz podpada pod ochronę danych osobowych? Czy miało być pieszczotliwie? ("Och, panie E!")
Zaznaczam po raz kolejny, że przeczytałam. Widzę potencjał. Gdybym nie widziała, nie pokusiłabym się o taki kawał bety. Będzie dobrze, tylko zalecam kurację książkową. Można naprzemiennie czytać i walić się po łbie z każdym nowo poznanym faktem, przez który kiedyś się wygłupiłeś.
PS2 Widzę, że zrobilam całą masę literówek. Przepraszam. Mam nadzieję, ze nie zaburzą sensu i nie przeszkodzą w odbiorze.