
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Opisuję to szybko, mażąc po ścianie jak jakiś wariat, byś mógł poznać moją historię. Czar zaraz zacznie działać i stanę się bezmózgim niewolnikiem. Przeczytaj. I nigdy więcej nie tknij chińskiego ketchupu.
Zaczęło się niewinnie. Oto przychodzę wraz z Kasią do znajomych na grilla. Lato w pełni, mój kolega, Paweł podaje nam kiełbaski. Przyrządził do nich swój specjalny sos, jednak ja wolałem coś pomidorowego. Paweł pobiegł do lodówki i przyniósł ketchup. Postawił go na stole. Spojrzałem z ciekawością na opakowanie, bo nigdy takiego czegoś nie widziałem. Polskie opakowanie, skład też po polsku, ale na dole jakieś azjatyckie znaki.
– A cóż to ? – pytam Pawła.
– Kupiłem to ostatnio w pobliskim supermarkecie – wyjaśnił – Podobno oryginalny chiński ketchup, nie żadne tam radomskie podróby. Zasmakował mi, przyznam szczerze.
– A te znaczki na opakowaniu ?
– Może jakieś zaklęcie ? – rzuciła od tak Kasia. Roześmialiśmy się. Nawet nie wiedziała jak blisko była prawdy.
Wycisnąłem trochę, ostrożnie, na spróbowanie. I po prostu zakochałem się w tym smaku. Od tego momentu zaczęły się problemy.
Nawet nie zauważyłem, ale dodawałem ketchup do wszystkiego. Kasię to dziwiło, ale uznała to za jakąś przejściową fanaberię. Wpadła w panikę dopiero, gdy polałem sobie ketchupem lody. Stale odwiedzałem też supermarket obok Pawła. To był nałóg, najpierw brałem jedno opakowanie na tydzień, później na pięć, dwa dni, aż w końcu kupowałem go codziennie. Używałem go w pracy, w domu, nie mogłem się oprzeć. Byłem jak dziecko opętane żądzą słodyczy, tylko, że ja kochałem ketchup. Dwa, trzy opakowania dziennie, co to dla mnie. I kiedy w naszym domu wszędzie walały się już puste opakowania, Kasia kazała mi iść do psychiatry, powiedziała, że to trzeba leczyć, powiedziała też, że Paweł zaginął, ale nie przejąłem się tym. A kiedy zbagatelizowałem wszystko, pakując sobie do ust ketchup prosto z opakowania, nie wytrzymała. Wyprowadziła się, rzucając na odchodnym, że jestem nienormalny. Zostałem sam. I tona ketchupu. W końcu rzuciłem pracę. Ketchup był, jak to śpiewał pewien rockowy zespół, moją serotoniną. Gdzie jest mój ketchup, powtarzałem ciągle. Pewnego dnia znowu poszedłem do supermarketu. Jakże się zdziwiłem, kiedy okazało się, że ketchupu nie ma. Z paniką i obłędem w oczach poleciałem do sprzedawcy.
– Chiński ketchup ? Z promocji ? Niestety, nie mamy go już. Podobno jakiś wariat przychodzi tu codziennie i wykupuje ilości hurtowe, uwierzy Pan ? – tak powiedział.
Wtedy zrobiłem coś o co bym się nie podejrzewał. Pistolet, Boże, nie wiem skąd on się wziął w mojej ręce. Miałem go przecież w biurku, zawsze go tam trzymałem. Nie pamiętałem nawet po co i dlaczego go wziąłem. Przystawiłem go sprzedawcy do głowy. Biedaczek cofnął się. Zagroziłem, że go zabiję, jeśli nie da mi ketchupu. Wystraszony, powiedział mi, żebym sprawdził w magazynie. Tak też zrobiłem. Sterroryzowałem obsługę sklepu przetrząsnąłem zaplecze. Znalazłem dwa ostatnie opakowania. W tymczasie w okolicy zjawiły się gliny. Uciekłem tylnym wejściem, jak najszybciej, byle dalej. Zostawiłem na parkingu samochód, przypomniałem sobie później. Nie wiem jak, ale bez szwanku znalazłem się w domu. Jednak te dwa nędzne opakowania nie starczyły na długo. Zdesperowany, wyszukałem w necie, gdzie ten ketchup produkują. Nie było to trudne. Gdzieś pod Warszawą. Zamówiłem taksówkę, po drodze wyskoczyłem z samochodu i uciekłem przed taksówkarzem. Dotarłem na miejsce.
Zupełnie inaczej wyobrażałem sobie fabrykę ketchupu. Był to jakby zwykły magazyn. Jakoś sprytnie uniknąłem pilnujących obiektu strażników i wśliznąłem się do środka. Węch miałem już tak wyostrzony, że przed wejściem wyczułem mój ukochany ketchup. Nagle ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłem się i zobaczyłem ogromnego Chińczyka w błękitnym mundurze strażnika. Mocno ścisnął mnie za ramię, aż padłem na ziemię z bólu. Zaciągnął mnie do jakiegoś dziwnego, ciemnego i ciasnego pomieszczenia, jakby pokoju. Tam posadził mnie na krześle, przywiązał i wyszedł. Po chwili nade mną zapaliła się lampa. Do środka wszedł starzec z długą, siwą brodą. Podszedł do mnie, powiedział coś w swoim języku i zaczął mnie badać. Wyjął zza koszuli stetoskop, zbadał rytm serca. Specjalnymi kroplami rozszerzył źrenice. Położył mi na czole dwa palce, zamknął oczy i wyszeptał coś jak modlitwę. Naraz zdrętwiałem i zesztywniałem. Starzec przestał i klepnął mnie po policzku.
– Nie dać sie, Poliak. Walć – szepnął mi na ucho. Do pokoju wszedł jakiś Chińczyk w gajerku i ten sam ogromny strażnik.
– Nowi pracownik – zaśmiał się.
– Co ze mną zrobicie ? Co tu się dziej ? – krzyczałem.
– Uspokoić się, albo Dang uzić siła – elegant wskazał na olbrzyma – Ty teraz pracować dla mnie – wskazał na siebie. Dang rozwiązał mnie. Już miałem mu przywalić, kiedy starzec ruszył gwałtownie ręką i znieruchomiałem. Chińczyk zarechotał.
– Nie mieć siła, co ? Mój czarownik być dobra w swoja robota – tu staruszek opuścił smutno głowę – Iść za mną.
Starzec wyszeptał coś, zrobił gwałtowny gest rękoma i upadłem na ziemię. Dang podniósł mnie i zaciągnął za swoim szefem. Wzięli mnie do wielkiej hali, gdzie pracowało wiele ludzi. Założyli na mnie biały fartuch i kazali mieszać łychą w wielkiej misie z czerwonym sosem. Jakoś dziwnie zapomniałem o ketchupie. Teraz nie było to ważne. Do misy podszedł jakiś facet z wiadrem. Wylał zawartość. Poznałem go od razu. To był Paweł.
– Stary, co tu robisz ? – pytam, a on nic. Nie mogłem puścić łychy, wyglądało jakbym był pozbawiony wolnej woli. Domyśliłem się, że to sprawka tego chińskiego czarownika.
– Paweł, stary, obudź się ! – rozpaczliwie krzyknąłem. Paweł odwrócił się do mnie i zmierzył swoimi pustymi oczami. Jakby był zombie. Powoli odszedł i wróciłem do monotonnego mieszania.
Po chyba godzinie mieszania zobaczyłem jak obok przechodzi stary czarownik. Spojrzałem na niego błagalnie. Zatrzymał się na chwilę. Machnął jakby od niechcenia ręką i poszedł dalej. Pięć minut później uświadomiłem sobie, że odzyskałem władzę w rękach. Staruszek musiał mnie uwolnić, dzięki Bogu. Powoli, jak inni zombie odszedłem. Udało mi się przejść obok strażników. Następnie błąkałem się po fabryce. W końcu znalazłem wyjście i uciekłem. Nikt mnie nie widział, nikt mnie nie zatrzymał. Wróciłem do domu, znowu nie wiem jakim cudem. Nagle poczułem jakby ktoś wdzierał mi się do mózgu. Ktoś próbował przejąć nade mną kontrolę. Resztkami woli oparłem się atakowi. Wiedziałem, że to nie potrwa długo, zanim znowu stanę się zombie, niewolnikiem w chińskiej fabryce ketchupu. Musiałem to komuś powiedzieć. Ale nikt by mi nie uwierzył. Lepiej, żeby zjawiła się tu policja. Strzał usłyszą sąsiedzi. Z szuflady w swoim biurku wyjąłem pistolet. Nabazgrałem to wszystko resztkami ketchupu, który został w opakowaniach, których, co dziwne, nie znalazłem podczas moich intensywnych poszukiwań.
Nie mogłem napisać tego na kartkach, długopis wylatywał mi z trzęsących się rąk.
Cała moja historia na ścianie.
Musisz coś z tym zrobić, ty który to czytasz. Musisz ich powstrzymać.
Nie bierz tego paskudztwa do ust. To moje ostatnie słowa. Przykładam sobie pistolet do ust…
Policyjni technicy fotografowali miejsce samobójstwa. Flesze błyskały nieustannie. Detektyw Kostrzewa wszedł do środka. Musiał przyznać, że dużo widział w życiu. Ale to go zaskoczyło zupełnie.
– Witam ! – przywitał się z jednym z techników – Co tu mamy ?
– Samobójstwo. Denat strzelił sobie prosto w usta z glocka. Śmierć na miejscu. Zaalarmowali nas sąsiedzi, nasi właśnie ich przesłuchują.
– A te ślady na ścianach ? Wygląda jakby przeszedł tędy jakiś rzeźnik. To krew ?
– Właśnie nie wiemy co to jest – technik podrapał się po głowie w zadumie – Wiemy, że nasza ofiara zapisała coś na ścianach, sfotografowaliśmy to, a nasi grafolodzy spróbują to odczytać. A, zapomniałbym powiedzieć. Nasz samobójca przed śmiercią sterroryzował obsługę supermarketu i uciekł pościgowi. Jakiś kompletny wariat, wkurzył się, bo zabrakło ketchupu, czy coś…
Kostrzewa podziękował technikowi i założył rękawiczki. Podszedł do ściany. Ostrożnie, by niczego nie uszkodzić, nabrał trochę czerwonej mazi na palec. Przyłożył go do języka. Dziwne, pomyślał. Smakuje jak ketchup. Bardzo dobry ketchup.
Lato w pełni, mój kolega, Paweł podaje nam kiełbaski. - Lato w pełni. Mój kolega, Paweł, podaje nam kiełbaski.
Zauważyłem jeszcze kilka zdań z problemami przecinkowymi. Czasami tekst wydawał mi się trochę choaotyczny. Poza tym: dlaczego bohater napisał wszystko na ścianie, w dodatku ketchupem? Nie łatwiej na kartce, długopisem? Średnio mi się podobało to opowiadanie.
Pozdrawiam
Mastiff
Napisałem przecież, że trzęsły mu się tak ręce, że nie mógł pisać na kartce ;)
Rzeczywiście. Prawdopodobnie tak kliknąłem myszką, że ominąłem ten wers:). Przepraszam za faux pas.
Mastiff
Wstrząsająco beznadziejna historia obłędu, wywołanego spożywaniem chińskiego ketchupu...
Bez czarodzieja ani rusz...*) W dodatku czarodzieja nielojalnego wobec pracodawców.
*) coraz silniejsza jest moja obawa, że tak, jak bez Internetu nie da się za pięć lat spuścić wody w klozecie, tak bez czarów nie da się (w literaturze F) wypić herbaty.
Nie wiem o co chodzi z tym ketchupem. Przecież wszyscy wiedzą, że najlepszym na świecie produktem spożywczym jest zupka chińska - vifon złoty kurczak.
Nic więcej nie napiszę bo muszę lecieć do sklepu po nowy zapas zupek.
Hmmm... Interesujace podejście do ketchupu. :)
Dlatego ja świństwa nie tykam, o!