- Opowiadanie: Szary - Przedwiośnie

Przedwiośnie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przedwiośnie

Jesień roku 1865 była niczym lawina, która przygniotła Lady Margaret Percy. Przez blisko tydzień płakała w poduszkę, a potem już nigdy nie była taka sama, ubierała się na czarno, a twarz zakrywała koronkowym welonem niczym dama w żałobie. Pomiędzy tymi dwoma okresami jej jestestwa upadł największy chyba możliwy dla Lady Percy życiowy kamień milowy. Było to 12 listopada 1865 roku w Upper Norwood, hrabstwo Sussex. Konkretnie dom wiceadmirała Sir Roberta FitzRoya.

Wieczór był wietrzny, bardzo elegancka kobieta około lat czterdziestu szła jak na ścięcie po brukowanym chodniku. Inni przechodnie patrzyli na nią z czymś w rodzaju politowania, oczywiście ci z wyższych sfer; w końcu nadal była córką Georga Percy'ego, earla Beverley i od niedawna piątego księcia Northumberland. Nikt, kto nie był przynajmniej baronem, nie miałby na tyle czelności, żeby otwarcie, choćby spojrzeniem, okazać jej brak szacunku. Chociaż jej ojciec był już w niezwykle podeszłym wieku, jego koneksje i władza nadal pozostawały ogromne. Omal nie wpadła na umorusanego chłopca, który zapewne ukradkiem wszedł na teren najbogatszej z dzielnic Upper Norwood.

– Psze pani, weźmie pani amulet przeciw klątwom! Tylko pięć pensów uchroni panią przed wszelkimi niecnotami, belzebubami, czarownikami i antychrystami!

Konsekwentnie go ignorowała, patrząc przed siebie. Och, ironio… Mały ulicznik nie wiedział, jak bardzo takie amulety przydałyby się miłości jej życia, Robertowi FitzRoyowi. Czy to może być przypadek, że zaproponował go właśnie jej? Oczywiście, że przypadek! To połówka cholernej łupiny od orzecha wypełniona kolorowym woskiem i jakimś koralikiem. Dzieciaki ze slumsów starają się jak mogą, żeby przeżyć. Czasami chyba nawet wolą umrzeć na ulicy, niż trafić do ochronki. W takim świecie przyszło nam żyć. Jedyne co w tej chwili widziała Margaret Percy to rozmazane kolejne kostki z bruku układające sie w chodnik. Dłonie schowane miała w mufce, cały czas przyśpieszała kroku. Ogryzek ołówka i zapisanego pergaminu, które trzymała niemal na sercu, w wewnętrznej kieszni płaszcza wierzchniego, zdawały się być nieprzyjemnie gorące. Nie mogła uwierzyć w to, co miała zrobić. Ale po przeczytaniu krótkiej notki od wiceadmirała FitzRoya, nie mogła czekać, tym bardziej, że to jutro mijał czas wyznaczonych jej dwóch tygodni. Ten mały zwitek papieru listowego zgnieciony w kulkę, nie wyglądał jak najbardziej przerażająca i wyczekiwana wiadomość w życiu tej szlachetnie urodzonej kobiety w średnim wieku. Była to wspomniana notka od Roberta FitzRoya, a Lady Margaret znała ją na pamięć.

 

"Droga panno Percy!

 

Ufam, że jest pani w dobrym zdrowiu. Muszę z przykrością zawiadomić panią, iż po przemyśleniu całej naszej rozmowy uznałem, że bez znaczenia są pani domniemane zasługi dla mnie, jak i uczucia żywione wobec mojej osoby. Akt , którego byłem świadkiem, a pani prowodyrem, wzbudził we mnie największą odrazę. Był to występek przeciw Bogu Wszechmogącemu i wszystkiemu innemu co dobre, nawet jeśli ofiarą stał się, mój do niedawa wielki przyjaciel, Charles Darwin. Co za tym idzie, pozostawiam pani dwa tygodnie na przemyślenia i stosowne poczynania. Po upływie tego czasu zalarmuję samą Jej Królewską Mość.

 

Wiceadmirał Floty Zjednoczonego Królestwa, Robert FitzRoy"

 

 

*

Tego dnia było jeszcze mroźniej niż zwykle, a zamiatacze uliczni uzbrojeni w łopaty jak w ukropie uwijali się, odśnieżając ulice z zasp, które zesłała Londynowi noc. Poniedziałkowy poranek zawsze jest najgorszy, kiedy wszyscy się śpieszą, wielcy panowie na spotkania warte tysiące funtów, zwykli ludzie do prac, a biedacy do ochronek, mając nadzieję, że znajdzie się dla nich jeszcze jakaś miska ciepłej zupy.

Nadinspektor Frederick Abberline stał w oknie swojego gabinetu, obserwując to wszystko. Kiedy zaczęły się śnieżyce, miał dopiero siedem lat, ale świetnie to pamiętał. Na początku podobał mu się okraszony białym puchem Londyn, w którym wcześniej śnieg uświadczano bardzo rzadko i to raczej w postaci szarej i śliskiej brei rozjeżdżonej przez powozy. Odwrócił się od okna, kiedy wiatr przywiał do jego szyby pierwszą stronę porwanego komuś z dłoni dzisiejszego numeru "The Guardian". "Jak długo królowa Wiktoria będzie udawała wiktorię?" uderzał w oczy ogromny nagłówek i przewijające się pod spodem komentarze zagranicznych obserwatorów i wściekłego ludu. W masa wrze, tylko patrzeć rewolucji. Nie ciekawił go też specjalnie widok ulic, od trzydziestu lat wyglądały tak samo – wszystko przysypane śniegiem, ludzie ubrani w grube płaszcze, zawinięci szalami pod sam nos. Oto obraz Londynu i całego Zjednoczonego Królestwa. Tyle lat, Boże miej nas w opiece… Jego gabinet był zarzucony mnóstwem papierów, materiałów dowodowych w szklanych słoiczkach i policyjnych szkiców przedstawiających najróżniejsze miejsca i osoby. Każda wolna przestrzeń, łącznie z umywalką, barkiem i jego osobistym biurkiem. Niedopałki papierosów, cała kolekcja brzytew w różnym stanie, odpisy z prac naukowych zmarłego przed trzydziestu laty Roberta Fitzroya, informacje na temat rodu Percych, ze szczególnym uwzględnieniem Lady Margaret Percy. Spłonęła już dawno na stosie w księstwie Northumberland podczas linczu urządzonego przez miejscowych. Za każdym razem, kiedy mu o tym wspominano, krew się w nim gotowała. Nie zdążono jej przesłuchać, nawet spisać aktu oskarżenia, aresztować! Gdyby tylko była wtedy tutaj, w Londynie, a nie na północnym krańcu Zjednoczonego Królestwa. Nie da się tak poprostu aresztować i przewieźć na drugi koniec kraju córki księcia hrabstwa, członka parlamentu i kapitana straży Jej Królewskiej Mości. Po raz kolejny przejrzał materiały dowodowe, zapiski śledczych z Northumberland, kiedy usłyszał pukanie do drzwi.

– Proszę wejść.

Do gabinetu wszedł mężczyzna dobrze po piędziesiątce, z marsowym wyrazem twarzy. Zamknął za sobą drzwi, na w miarę wolnym kawałku sekretarzyka położył niewielką kopertę zapinaną na tasiemkę, zaadresowaną do Nadinspektora Frederica Abberlina, sam nie usiadł ani nie wyszedł.

– List z Agencji Pinkertona z Chicago, od Allana Pinkertona dla pana, panie Abberline.

Frederick szybko wziął kopertę, rozsupłał tasiemkę i przeleciał wzrokiem po treści listu.

– Dziękuję panie McWilliam, może się pan zająć własnymi obowiązkami, inspektorze.

James McWilliam wyszedł stanowczo, zbyt głośno zamykając drzwi. Można by go posądzić nawet o trzaskanie nimi w gniewie i nie byłoby to nieuzasadnione. Dla nikogo nie stanowiło tajemnicy, jak bardzo inspektor James McWilliam nienawidził Fredericka. To w końu jemu, ledwie miesiąc temu odebrano sprawę, kiedy Abberline dowiódł z pomocą kustosza głównego muzeum historii naturalnej w Londynie, że znak, który znajdował się na brzytwie, którą Robert FitzRoy odebrał sobie życie, nie był mistyfikacją. Trzydzieści lat… dla opini publicznej, królowej i parlamentu był to ogromny postęp w śledztwie, ale nie dla niego. Jak możliwe, że jedna z tak oczywistych spraw musiała czekać aż trzydzieści lat tej piekielnej zimy? Ale to co potęgowało gniew inspektora McWilliama to fakt, iż Frederick Abberline został przez samą królową w trybie natychmiastowym mianowany nadinspektorem Policji Kryminalnej na Scottland Yard. On pracował latami na stanowisko inspektora, a ten niewiele ponad trzydziestoletni człowiek został nadinspektorem z godziny na godzinę. Obiektywnie trzeba jednak przyznać, że budził respekt jako nadinspektor. Szereg rozwiązanych spraw, na czele z zagadką Śnieżnego Rzeźnika, który tak długo był utożsamiany ze sprawą "wiecznej zimy". Z sumiastymi czarnymi wąsami i pokobrodami, wieloma zmarszczkami na czole wyglądał bardzo dostojnie jak na swój wiek, co nie odbierało mu jednak przychylnego spojrzenia wielu dam. Jeśli wierzyć plotkom, czasem zbyt przychylnego. W płaszczu chesterfield i wysokich butach oficerskich oraz amerykańskim rewolwerem remington .44 był cichym cieniem, postrachem tych, co chcieli wykorzystać dramat kraju dla swoich kryminalnych celów.

List, który dostał z Agencji Pinkertona, miał być kamieniem milowym w sprawie. Frederick był w bardzo przyjaznych stosunkach z Allanem Pinkertonem od prawie dziesięciu lat i korespondowali cały czas, jednak, aby przedstawić szefowi agencji obcego kraju informacje w sprawie tak ważnej dla całego Zjednoczonego Królewstwa, musiał mieć zgodę parlamentu. Opłaciło się. Allan Pinkerton starszy od niego o dwadzieścia cztery lata był dla Fredericka wielkim autorytetem od zawsze. Udaremnienie zamachu na Abrahama Lincolna, prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki, praca dla departamentu sprawiedliwości rządu federalnego, inwigilowanie strajkujących związkowców… Pinkerton wykazywał się nadzwyczajną bystrością umysłu, a przy tym był wręcz niebezpiecznie chytry. Osiągnął to wszystko, pracując na własną rękę, zakładając pierwszą na świecie agencję detektywistyczną.

Kiedy tylko James McWilliam wyszedł z jego gabinetu, Frederick spokojnie nabił fajkę i jeszcze raz powoli przeczytał list.

 

"Drogi Fredericku,

 

Przede wszystkim przyjmij moje gratulacje związane z Twoim awansem błyskawicznym awansem na nadinspektora. Co prawda, nie uważam, żeby praca dla organizacji rządowej mogłaby być wyzwaniem godnym Twoich umiejętności, ale znam Twoje przywiązanie dla Zjednoczonego Królestwa i miłość do waszej Królowej.

Ale do rzeczy, kiedy zapoznałem się z przysłanymi mi przez Ciebie dowodami w tej tragicznej i bardzo ciekawej sprawie, musiałem pozwolić sobie na parę dni przemyśleń, stąd opóźnienie w terminie przysłanego odemnie listu."

 

Zawsze dużo mówił i pisał, jednak nigdy daremnie. Pinkerton, zresztą tak samo jak Abberline, niecierpiał niedotrzymywania terminów i pomijania ważnych spraw bierzących. Zawsze więc rozpoczynał list wstępem, dzieląc się krótko swoimi uwagami co do nich. Fredericka nawet czasem to irytowało, biorąc pod uwagę, że o niektórych z tych rzeczy w ogóle nie powinien wiedzieć. Ale nie da się niczego ukryć przed wielkim Allanem Pinkertonem.

 

"Oczywistym jest, że inspektor James McWilliams to idiota, skoro wiązał morderstwa tego tzw. "Śnieżnego Rzeźnika" z kataklizmem, jaki spotkał Zjednoczone Królestwo. Zgadzam się z Tobą, co do nienaturalnych aspektów tego, co dzieje się na wyspach. Jako ludzie posługujący się najbieglej chyba w dzisiejszym świecie dedukcją i rozsądnym, zdrowym myśleniem, zdążyliśmy już przemyśleć wszystkie możliwe wersje tego, co się dzieje i każda była tak samo pozbawiona sensu. Niestety, przez wspomniane wyżej nasze cechy trudno będzie działać na mistycznej płaszczyźnie tej sprawy. Jednakowoż w tej chwili wierzę (jakkolwiek niedorzecznie to brzmi), że zamieszane jest we wszystko coś, czego umysł człowieka nie może ogarnąć. Na szczęście, nasze umysły daleko przewyższają te przeciętnych ludzi."

 

Oczywiście, jak zwykle jest wręcz niesmacznie zarozumiały, Frederick zdążył się już do tego przyzwyczaić i zaakceptować to, co nie znaczy, że takie zachowanie pochwalał.

 

"Myślę, że mogę Ci pomóc, drogi przyjacielu. Jeśli wyrazisz zgodę i chęć współpracy, jestem gotowy w trybie natychmiastowym pojawić się w Londynie w towarzystwie stosownego eksperta, którego wiedza w nam obcej materii może okazać się niezwykle przydatna.

Nie chciałbym przekazywać w mało pewny listowny sposób większej ilości ważnych informacji. Proszę, wyślij mi telegram z odpowiedzią.

 

Z najlepszymi pozdrowieniami,

Allan Pinkerton"

 

Frederick nie krył radości, prawda jest taka, że, o ile darzył przyjaźnią Pinkertona, nie napisałby do niego, gdyby na prawdę nie był w martwym punkcie. I Allan na pewno o tym wiedział, jednak był profesjonalnym detektywem do szpiku kości – nigdy nie przegapiłby takiej okazji. W głebi duszy nie ma dla takich jak on i Abberline nic bardziej rozbudzającego umysłu i podniecającego niż sprawa, której na pierwszy rzut oka nie da się rozwiązać. Jedynym problemem była wizyta, która miała umożliwić im współpracę… Frederick odłożył fajkę na wykonany z orzecha stojak i wyszedł ze swojego gabinetu, kierując się na dół do swojego sekretarza. W siedzibie głównej Scottland Yardu jak zwykle było pełno ludzi, biegających z papierami chłopców na posyłki, którzy mieli nadzieję na dobrą karierę, przestępców, którzy czekali na swoje sprawiedliwe wyroki i ogrzewających się przy kawie agentów terenowych. Biura sekretarzy znajdowały się na parterze, co sprawiało, że Frederick był zmuszony przejść pomiędzy wszystkimi tymi ludźmi i każdemu odpowiedzieć "Dzień dobry". Jednym, którzy go szanowali (o dziwo, spora część przestępców znajdowała się w tej grupie), innymi, którzy chcieli się pokazać przed innymi z tak ważną osobistością, nawet tym, którzy w głebi duszy chcieliby, żeby wisiał (tutaj znajdowali się agenci terenowi, którzy życzyli śmierci każdemu detektywowi, który zazwyczaj siedział w ciepłym gabinecie na Scotland Yard).

Wszedł bez pukania do pomieszczenia, gdzie siedzieli sekretarze i skierował się do biurka swojego osobistego asystenta. Był to niespełna dwudziestoletni chłopiec, który gdyby nie to, że Frederick Abberline był najbardziej wpływową osobą na Scotland Yard, szczerze by nie lubił jego sposobu bycia z miło-aroganckim tłem wielkiego umysłu detektywistycznego. Podziwiał go oczywiście, tyle że Frederick nie potrafił postępować z ludźmi, jak uważał Owen Flin.

– Owen chłopcze, wyślij do siedziby parlamentu wiadomość, że muszę się, najszybciej jak to możliwe, spotkać z premierem Gascoyne-Cecilem.

Przez chwilę w pomieszczeniu, w którym caly czas panuje szum rozmów, telegrafów i maszyn do pisania zrobiło się cicho.

– Tak jest panie nadinspektorze, natychmiast.

*

Na szczęście, kiedy dwa dni później nadszedł termin umówionej rozmowy z premierem, zawieja nieco ustała. Frederick Abberline ubrany w czarny płaszcz chesterfield, z zaciśniętym na głowę melonikiem i szalem zakrywającym usta i nos przed zimnym powietrzem wsiadł do wyposażonego w pług śnieżny dyliżansu. Był to poranek, jednak od czasu pojawienia się zimy w Anglii nie rozumiano ich tak samo. Były ciemne, nieprzyjemne i częstokroć niebezpieczne, a najmniejszym z owych niebezpieczeństw było zostanie stratowanym przez konie powozu, którego woźnica nie zauważył przechodnia. Kiedy znaleźli się pod budynkiem parlamentu, dobijała godzina dziesiąta rano. Spotkanie było na dziesiątą piętnaście, a Frederick bardzo nie lubił się spóźniać. Szybkim krokiem wszedł więc do budynku i podał szatniarzowi płaszcz, szal i kapelusz, nie spoglądając nawet na niego. Nawet ci ludzie, od których etykieta tego nie wymagała, kłaniali mu się grzecznie. Abberline nie był fanem mianowanego przed trzema miesiącami premiera Roberta Gascoyna-Cecila, trzeciego markiza Salisbury. Na szczęście bez wzajemności, chociaż ten konserwatywny do bólu człowiek nie tolerował nikogo o nieco innych nawet poglądach niż tych w stu procentach oddanych jego wizji Angli, to nie uszedł jego informacji fakt, iż to właśnie Frederick Abberline zdemaskował "Śnieżnego Rzeźnika" jako wybitnie inteligentnego psychopatę bez sumienia, z ochronki dla umysłowo chorych. Poza tym nowy nadinspektor wszystko co robił, robił dla Zjednoczonego Królestwa i Jej Królewskiej Mości. Wszystko to nie zmieniało niestety faktu, że wieść o propozycji pomocy od Allana Pinkertona, którego agencja współpracuje z rządem federalnym Stanów Zjednoczonych Ameryki, będzie dla premiera jak cios w policzek. Dla niego to nadal była zbutnowana kolonia Zjednoczonego Królestwa z przed grubo ponad stu lat.

Uderzył dwa razy mosiężną kołatką w obejcowane na czarno masywne drzwi i wszedł do środka. Człowiek, który siedział w pierwszym pomieszczeniu, był asystentem premiera Gascoyna-Cecila, poważnym człowiekiem mniej więcej w wieku Fredericka, nosił jednak włosy wymodelowane brylantyną oraz angielski wąsik, co sprawiało wrażenie, jakby miał już przynajmniej sześćdziesiąt lat. Frederick usiadł na obitej wygodnej ławie, na której zwykli czekać petenci. Kiedy tylko asysten premiera to spostrzegł, zerwał się niemal ze swojego fotela.

– Och pan nadinspektor! Nie musi pan czekać, pan premier już na pana oczekuje, panie Abberline.

Było to oczywiście tak miłe, że aż nieszczere. Zapewne chciał tylko przypomnieć mu, że jest godzina dziesiąta osiemnaście, więc jest spóźniony. Oczywiście przypominać mu o tym nie musiał, Frederick był znany z tego, że jego zegarek był, co do sekundy, ustawiony zgodnie z Big Benem. No i nienawidził się spóźniać.

– Dziękuję.

Premier rzeczywiście czekał przy swoim bogato zdobionym stole, racząc się drugim śniadaniem złożonym z krakersów z serem i szynką z dzika oraz gorącą kawą. Spostrzegając Abberlinea, wskazał mu tylko z pełną powagą krzesło po przeciwnej stronie stołu, gdzie również znajdował się talerz z krakresami i kawa.

– Witam pana, panie nadinspektorze Abberline. Proszę się nie trapić, nie czekam na pana długo, a, jak widać, mam zajęcie. Proszę się częstować, pan zapewne również zgłodniał i zziębł w drodze.

Frederick wziął kawę, nie interesując się specjalnie fałszywie wyszukanymi przekąskami z parlamentarnej kuchni.

– Dziękuję, nigdy nie jadam drugiego śniadania.

– Och tak, doszły do parlamentu plotki, że najzdolniejszy śledczy Zjednoczonego Królestwa żyje o kawie, tytoniu i śniadaniu przez cały dzień.

Jakkolwiek to nie zabrzmiało, nie odbiegało specjalnie od prawdy. Plotki na temat zachowań i przywar nadinspektora przybierały już niemal rozmiary legendy.

– Panie Premierze, pozwoli pan, że przejdę do rzeczy. Skoro jest Pan tak zorientowany w moich przyzwyczajeniach żywieniowych, zapewnie doszły do pana również plotki, że od dwóch miesięcy sypiam trzy godziny na dobę, a pozostałe dwadzieścia jeden godzin spędzam na rozwikływaniu, że tak pozwolę sobie go określić, największego nowożytnego problemu Zjednoczonego Królestwa. Czas gra na naszą niekorzyść premierze Gascoyne-Cecil i dlatego poprosiłem z pozytywnym skutkiem o pomoc najtęższy znany mi umysł tego świata, mojego serdecznego przyjaciela, Allana Pinkertona. Panie premierze, jedyne, co dzieli pana Pinkertona od służby nad przerwaniem "wiecznej zimy" w Zjednoczonym Królestwie, to pańska zgoda.

O tak, Frederick Abberline nigdy nie potrafił postępować z ludźmi. A w szczególności z tymi bardzo ważnymi, z którymi rozmowa powinna być grą słówek, ułożoną tak, aby uważali, że wszystko, co się dzieje, to ich wola. Niestety ton Abberlinea był zwykle wręcz oburzający i, zapewne, gdyby nie to, że to nie pierwsze jego spotkanie z premierem, zostałby posądzony o cokolwiek, byleby tylko trafił do więzienia. Na jego szczęście, był jedną z tych osób, które mogą sobie pozwolić na znacznie więcej niż inni. Co, rzecz jasna, nie zmieniało faktu, że ostateczna decyzja należała do premiera.

– Pan Pinkerton może współpracować z panem… tylko ze względu, że pan zna i ceni go osobiście. Jednak jest pewien warunek…

*

Edward Gordon, który jeszcze trzy dni temu był osobistym asystentem premiera Zjednoczonego Królestwa, teraz stał, marznąc na śniegu w Londyńskim porcie, czekając na parowiec, którym miał przybyć Allan Pinkerton. Nadinspektor Frederick Abberline, który z początku nie przyjął dobrze warunku postawionego przez premiara, teraz był w świetnym humorze. Osobiście Gordon nie przepadał za nadinspektorem, widział w nim dziwactwo graniczące z szaleństwem, wiedząc w jaki sposób oddaje się sprawie, którą powierzyła mu Królowa Wiktoria. Zachowywał się, jakby to była rozumowa zabawa, a dla niego najwyższym punktem honoru było ją wygrać, a los mieszkańców Anglii schodził na boczny tor. Obawiał się dodatkowo, że Pinkerton, będzie taki sam, a fakt, że był o wiele starszy od nadinspektora Scotland Yardu i dodatkowo wiele razy oddał ogromne usługi Stanom Zjednoczonym Ameryki, sprawiał, że uważał go w zasadzie za wariata niebezpiecznego dla jego kraju. Dzień był wyjątkowo wietrzny, wszędzie hulała zamieć, a Abberline stał zadowolonony z fajką w zębach, przez co szal zupełnie opadł z jego twarzy, wystawiając ją na przykre podmuchy śniegu. Edward Gordon zastanawiał się, dlaczego nie mogą zaczekać na Pinkertona w hotelu albo budynku Scotland Yardu, ale Frederick uparł się, żeby być w przystani, kiedy ten przybędzie. A poza tym, jak z resztą nadinspektor mu przypomniał, asystent premiera miał czuwać nad ich gościem, od czasu kiedy postawi swoją stopę na Angielskiej ziemi. Kiedy zaryczał gwizd parowca RMS Red Rose, a reszta oczekujących na przybywające osoby ludzi zbiegła się z nikąd, Frederick Abberline zniknął z Grodonowi z oczu.

*

Allan Pinkerton wyglądał jak typowy Amerykanin posunięty wiekiem po sześćdziesiatce, twarz okalana bujną brodą pozbawioną wąsów, typowy amerykański kapelusz i cygaro w zębach. Zaczerwieniony nos i policzki, jak i nie dość grube jak na śnieżny Londyn ubranie zdradzały, że nie bywa w Anglii zbyt często. Pomimo to roztaczał w okół siebie aurę mądrości.

– Jeszcze raz dziękuję, Allanie, że zdecydowałeś się na tę podróż, jak tylko dojedziemy do hotelu Royal, rozgrzejemy się szklaneczką whiskey. Gdzie jest owy pan, jak mówiłeś, ekspert od rzeczy dziwnych?

Pinkerton uśmiechnął się szeroko, pozwalając sobie na sekundę otworzyć drzwi dyliżansu celem wyrzucenia niedopałka. Po zmarszkach biegnących po czole i w okół oczu sądzić można było, że uśmiechał się często pomimo stresującego i pełnego strapień trybu życia.

– Znów nie dostrzegasz drobnych faktów, Fredericku, aż tak zaprzątają ci głowie wielkie sprawy? Zresztą nieważne. Cóż… widać, nie tylko ty nie chciałeś porozmawiać bez zbędnych par uszu, sądząc po tym, że taki szpieg jak ja nie ma swojego "opiekuna", którego mi zapowiedziano. Streszczajmy się nadinspektorze, bo do hotelu mamy tylko dwadzieścia minut.

*

– Gdzie pan zniknął Abberline! Nadinspektorze, sam żeś pan słyszał dokładne zalecenia premiera! Nie wiem. Nie wiem, czy nie będę musiał napisać do niego informującej o tym noty! Detektyw Pinkerton pojawia się w Londynie, a JA, wyznaczony dla niego opiekun, spotykam go dopiero w hotelu, kiedy przestałem panów szukać na mrozie!

Krzyki Edwarda Gordona słychać było nawet piętro niżej z hotelowej restauracji, w której siedział Allan Pinkerton ze szklanką burbonu. Proponowano mu oczywiście szkocką whiskey jako rodowitemu szkotowi, ale on już do końca swojego, zapewne już krótkiego, życia będzie Amerykaninem. To jego drugi z kolei tytuł w szeregu tytułów Allana Pinkertona – pierwszym dla niego był "detektyw". Plan, który zdążyli obmyślić w dwadzieścia minut, przyprawiał go o gęsią skórkę podniecenia, jego ekspert od rzeczy nienaturalnych brał właśnie kąpiel. Nie będzie musiał eksperta przekonywać, ma u niego dług wdzieczności większy niż cokolwiek. Jedyne, co go martwiło, to nastawienie pana Gordona, ale jeśli autorytet Fredericka jest tak duży, jak on sam uważał, a miłość Gordona taka, jak autorytet Fredericka i chęć Pinkertona do rozwiązania najbardziej zawiłej sprawy jego życia… Wszystko pójdzie dobrze. Następnych słów, które już Abberline wypowiedział bardzo zimnym tonem do asystenta premiera, już nie było słychać.

– Nie rozumie pan, panie Gordon, jeśli mamy uratować Zjednoczone Królestwo od naszej prywatnej epoki lodowcowej, musi pan przyjąć do wiadomości, że Pinkerton i jego służący to nie szpiedzy, nasłani mordercy ani straż przednia armii Stanów Zjednoczonych Ameryki. Pinkerton jest detektywem do szpiku kości i, na Boga Wszechmogącego, jeśli będzie miał się pomalować w niebieskie pasy i biegać nago przed Pałacem Buckingham, żeby rozwiązać sprawę, to zrobi to. Pan powinien najlepiej rozumieć, że są dla niektórych ludzi rzeczy ważniejsze niż wszystko inne. Więc zamknij się pan i pomóż nam ocalić swoją ojczyznę, jeśli nie chcesz, żeby pana wnuki żyły jak Eskimosi. A teraz niech pan znajdzie miły pokój bez czujek nasłanych przez pana premiera i przyjdzie z Allanem. Mamy rzeczy do omówienia.

Edward opanował oddech i przetarł hustką pot z czoła. W tym, co mówił nadinspektor, było dużo prawdy. Nieraz udowodnił oddanie Królowej i krajowi, a tego Amerykanina znał lepiej niż jakikolwiek inny Anglik. A jeśli obaj są tak dobrzy, jak się mówi… Bez słowa przytaknął mu skinieniem głowy. Frederick słyszał zza zamkniętych drzwi, jak definitywnie zbyt mało dyskretnie Gordon szepcze do kogoś, że może zostawić ich samych, po czym zszedł piętro niżej, do restauracji.

– Kelner, proszę butelkę Old Smugglera, kubełek lodu, cztery szklanki i pudełko cygar do Pokoju Fotelowego. Proszę również się upewnić, że nikt nieproszony przeze mnie ani pana Nadinspektora Abberlinea tam nie wejdzie.

Kiedy odwrócił się w stronę Pinkertona, na jego twarzy znajdował się znów nieprzenikniony spokój, ręce miał założone za plecami.

– Panie detektywie, proszę za mną.

*

Siedzieli w Pokoju Fotelowym w trójkę, popijając od niechcenia whiskey i paląc cygara. Tylko Gordon pod całą tą swoją maską iście angielskiego spokoju był niezwykle nerwowy, co spostrzegawczy obserwator mógł wywnioskować z tego, że co chwila wyciągał z wewnętrznej kieszeni zegarek i drapał paznokciem o oparcie fotela. Nie chcąc nadużywać jego nerwowości, Frederick odezwał się pierwszy.

– Allan, rozumiem, że są osoby, które niezwykle dbają o higienę osobistą, ale nie uważasz, że godzina dziesięć minut w kąpieli to już nadgorliwość?

Starszy detektyw zaśmiał się pod nosem, wypuszczając dym z cygara, dorzucił do swojej szklanki dwie kostki lodu i splótł palce dłoni, opierając łokcie o oparcia fotela.

– Tak przyjacielu, masz jak największą słuszność, ale zrozumiesz to, kiedy tylko zobaczysz mojego eksperta.

Edward Gordon trochę się zirytował, powinien wszak być najlepiej zorientowanym w sytuacji pobytu Pinkertona na angielskiej ziemii, a wydawać się mogło, że wie najmniej.

– Panowie już któryś raz z rzędu użyli sformułowania "ekspert". Czy jako angielski opiekun pana Pinkertona i asystent premiera Zjednoczone Królestwa mógłbym wiedzieć o co chodzi?

Drzwi otworzyły się powoli, a do środka weszła dama, ale było w niej coś takiego, że Abberline przetarł skronie z uśmiechem politowania dla swojej własnej niedomyślności, a Gordon oczy, gdyż nie uwierzył w to, co zobaczył. Kobieta była olśniewająco piękna, z wydatnym biustem, ustami i idealną figurą, którą jednak skrywała pod, dość dziwnego kroju, prostą suknią w kolorach fioletu i czerni, włosy zaś zakrywała wpół przeźroczysta czerwona husta. Egzotycznego wyglądu dopełniał z pewnością fakt, że była czarnoskóra.

– Przepraszam, że panowie musieli czekać, ale nie zwykłam odświeżać się na chybcika, a łazienki w tym hotelu są niezwykle przytulne. No i nie muszę panom mówić, że pogoda na zewnątrz jest dla mnie czymś obcym.

Akcent miała niejmniej egzotyczny i pociągający jak urodę. W bardzo skromnej pozie, która paradoksalnie również przyśpieszała krążenie krwi u mężczyzn, spoczęła na fotelu i również nalała sobie alkoholu.

– Kim pani jest?!

– Panie Gordon, proszę nie być grubiańskim dla damy. Allan, sądzę, że ta dama to twój ekspert? Aż wstyd mi, że dałem się nabrać na tą gierkę, muszę przyznać, że mnie zaskoczyłeś.

Edward zaczerwienił się i zamilkł, speszony swoim, bądź co bądź, szalenie nietaktownym zachowaniem. Na szczęście czarnoskóra pani ekspert musiała być przyzwyczajona do tego typu reakcji, bo tylko uśmiechnęła się serdecznie i upiła łyk whiskey. Pinkerton zaś zachichotał pod nosem, odchrząknął i wstał.

– Wybacz mi tą małą zabawę Fredericku, szkoda tylko, że jak zwykle popsułeś mi ją, gdyż nie było po tobie widać żadnego zdziwienia. Ale odpowiadając na twoje pytanie! Tak, oto ekspert, a w zasadzie ekspertka, która powinna nam bardzo pomóc. Pozwólcie panowie, że przedstawię wam madame Abina. Zdolna szamanka voodoo i jasnowidzka.

Abina prychnęła z udawaną dezaprobatą i spojrzała na niego z uniesioną głową.

– Niech pan znów mnie nie obraża przy obcych, panie detektywie, jestem mambo. I proszę mnie nie tyłować per madame, bo czuję się jak romska starucha, która swoimi kłamstwami mota ludziom w głowach. Ale z grubsza, to co pan detektyw powiedział to prawda… I pan detektyw mówił mi, co was trapi, jednak dopiero teraz zdałam sobię sprawę ze skali problemu.

Zapadła cisza, tylko Pinkerton i Abberline patrzyli na siebie porozumiewawczo. Po chwili nadinspektor Frederick wstał i podszedł do okna, jakby nagle widok padającego za nim śniegu stał się dlań niezwykle frapujący.

– Cóż, myślę, że w takim razie czas powiedzieć, jaki jest nasz plan Allanie. Ale wpierw proszę mi powiedzieć, panie Gordon, czy potrafi się pan posługiwać bronią?

*

Była noc, koło godziny trzeciej, a Frederick nie potrafił spać. Ćmił fajkę w swoim pokoju, krążąc w koło. Przygotowywana przez nich zasadzka była dobra, na tyle dobra, że nie zamierzał kłaść się w ogóle do łóżka w obawie, że dłuższe przebywanie w objęcia Morfeusza odbiorą mu sprawność umysłu. Jednak żeby wszystko się udało, wszystko musi się wydarzyć jeszcze przed wydaniem popołudniowej gazety. Powtarzał sobie całą sekwencję w myślach, krok po kroku, kiedy poczuł, jak coś zaczyna w nieprzyjemny sposób naciskać na jego plecy. Odruchowo sięgnął do kieszeni po rewolwer.

– Proszę tego nie robić.

Głuchy dźwięk odciąganego kurka broni utrzymał go w przekonaniu, że to nie najlepszy pomysł. Sądząc po kształcie lufy przykładanej do jego pleców, był to czterolufowy derringer kaliber .22, co oznaczało, że szanse obezwładnienia przeciwnika po strzale w kręgosłup są w zasadzie żadne. Jednak długość i ilość luf oraz zastosowany przy tym zestawieniu materiał miotający w pociskach sprawiały, że na pewno nie zdołałby uciec. Okna były zamknięte hotelowym kluczem. Zakładając, że ukradł go boyowi hotelowemu, może go rozpozna. O ile żyje. Błąd. Na pewno żyje; nikt nie zadawałby sobie tyle trudu, żeby przekazać informacje i zostawiać po sobie tak oczywisty ślad jak martwy człowiek.

– Proszę mnie posłuchać, panie nadinspektorze, jeśli chce pan żyć, odwoła pan Pinkertona i tę czarną wiedźmę. Będzie pan pracował nad sprawą samotnie i wyjątkowo mało skutecznie. Jeśli będę musiał, wrócę i pana zabiję, ale na razie proszę, niech pan zostawi sprawy takimi, jakimi są. I proszę przerwać swój słynny tok myślowy. Wszyscy w tym budynku przez następną godzinę będą spać, nawet jeśli bym go wysadził. Tymczasem, dobranoc.

*

Abberline miał stanowczo przesyt nocnych wizyt nieznanych gości w jego pokoju. Kiedy tylko usłyszał naciskaną klamkę, odciągnął kurek rewolweru. Panna Abina widocznie nie przestraszyła się widoku lufy pistoletu, bo pewnym krokiem weszła do środka ubrana w nocną koszulę z narzuconym szlafrokiem.

– Czy możemy chwilę porozmawiać, panie nadinspektorze?

Zabezpieczył remingtona na powrót, niezauważalnie ocierając pot z czoła i odłożył go na blat stołu.

– Proszę, wystarczy Fredericku.

Usiadła na jednym z krzeseł znajdujących się przy obiadowym stole i wyciągnęła z kieszeni szlafroka papierośnię z cieńkimi cygarami. Nie wyglądała teraz tak bardzo uwodzicielsko jak wczoraj; była raczej smutna i samotna.

– Wie pan… Fredericku, przeczytałam dokładnie akta Lady Margaret Percy, od której to się zaczęło. Tak, potrfię czytać. I wydaje mi się, że jako eksperta potrzebowałbyś Fredericku zakochanej kobiety, a nie czarnoksiężnika.

Zaciągnęła się cygarkiem, wypuszczając dym nosem. Abberline nalał do dwóch kieliszków porto i usiadł na krześle obok.

– Nie rozumiem.

– Są rzeczy, których mężczyzna nie zrozumie, nawet taki jak Pinkerton czy ty.

*

O godzinie dziesiątej rano wrota budynku głównego Scotland Yardu otworzyły się z łoskotem, a do środka wszedł Frederick Abberline, prowadząc człowieka, sądząc po posturze – mężczyznę. Jego nogi i ręce skute były łańcuchami, a na głowie miał czarny lniany worek. Wszyscy, którzy nie byli niezbędni na swoich stanowiskach, zbiegli się z okrzykami zdziwienia dookoła niego.

– Operacyjnych już! Wziąć go na cel i się nie zbliżać! Panowie, mamy tutaj źródło tej obrzydliwej klątwy. Proszę zaraz nadać telegram do parlamentu! Przygotować mi pustą celę! Panowie, za dwie godziny wasze żony będą mogły posadzić kwiaty w donicach na oknach!

Wybuch radości był wręcz niekontrolowany, wszyscy zaczęli skakać sobie do ramion, rzucając pod sufit kapelusze. Frederick niespostrzeżenie się uśmiechnął bardzo tryumfalnie i spojrzał na tarczę zegarka.

Kiedy szedł z więźniem do celi, Abina była już w bezpiecznej, ogrodzonej części kanałów zaraz pod Scotland Yardem i od godziny wyrysowywała przedziwne symbole kredą na ścianie, mrucząc coś co chwila. W kluczowych najwyraźniej momentach swego malunku patrzyła na zegarek.

*

– Tak, drodzy panowie, niemożliwe jest, żeby klątwa z taką siłą działała już tyle lat bez niczyjej pomocy… Ta kobieta, Lady Margaret Percy musi żyć i ją odnawiać. Przynajmniej raz dziennie… raz w tygodniu, jeśli jej moce są na prawdę potężne, potężniejsze od moich. Albo ma naśladowcę, może grupę naśladowców. Mówił pan, panie Fredericku, że na wsiach zima jest łagodniejsza? Uważam… że klątwa musi być odnawiana tutaj… tutaj… i tutaj. Przynajmniej.

Panna Abina stała przy mapie i pokazywała większe miasta Anglii już widocznie zmęczona niskimi temperaturami i długą podróżą z małą ilością snu.

– To musi być akt terroryzmu, Allan. Dają nam w kość, ale nie zabijają, pozwalając uprawiać choćby minimalną ilość plonów.

Pinkerton zaczął krążyć po sali, paląc jak smok. Coś rodziło się w jego głowie.

– To bez sensu… Z tego co mówiłaś, do tego są niezbędne niezwykle potężne moce. Po co szukać aż tak wielu osób władających nimi, skoro wszystko odbywa się za pomocą rytuałów kręgów… Panie Gordon, czy gdzieś na wyspach znajduje się większy dworzec kolejowy niż w Londynie?

– Niedorzeczne, oczywiście, że nie.

– Dokładnie, wiesz do czego dążę Fredericku?

Abberlineowi rozszerzyły się aż źrenice.

– Transport. Kolej, promy rzeczne, wozy… Panienko Abi, czy jest problem, żeby aktywne zaklęcie transportować?

– Nie wydaje mi się… znaczy, nigdy nie próbowałam…

Zatrzepotała aż rzęsami z niepewności i podziwu dla sposobności, którą zauważyli oni, a taka mambo jak ona nie. Edward Gordon aż spocił się z podniecenia, wyglądał jak młodziak, słuchający opowieści przygodowych.

– Pinkerton, omówmy jeszcze raz cały plan…

*

Powoli popijali porto, przez jakiś czas w milczeniu. Zegar wybił już czwartą nad ranem, za sześć godzin wybije dziesiąta, a oni będą musieli wprowadzić swój plan w życie.

-Skąd się tutaj wzięłaś, Abi?

– Przypłynęłam na prośbę Pinkertona tym samym statkiem co on.

– Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi.

Wypiła resztę porto ze swojego kieliszka i dolała do pełna sobie oraz Abberlineowi.

– Pinkerton mnie uratował od masakry czarnych w Arizonie. Nie interesowałam go ja, ale moje umiejętności, które, nota bene, były powodem pogromu. To nie tak, że Pinkertona nie interesuje ludzie życie, białych czy czarnych. Jest pragmatykiem.

W pokoju było już siwo od dymu z cygar, jak w klubie dla biznesmenów grających w pokera.

– A dlaczego przyszłaś do mnie?

– Jesteś detektywem do cholery, domyśl się. Ale nie dziś, chodźmy spać.

*

Wybiła dziesiąta trzydzieści, kiedy śnieg w całym Londynie zaczął topnieć. Wieść, że nadinspektor Frederick Abberline zatrzymał winnego, rozeszła się po całym mieście. Zresztą teraz właśnie szedł z dziesięcioma uzbrojonymi w karabiny funkcjonariuszami Scotland Yardu i premierem Gascoyne-Cecilem po ulicy, na której po raz pierwszy od trzydziestu lat prawie nie było śniegu. Premier nie umiał nawet się go nachwalić, jak szybko po przejęciu rozwiązał to zło nękające Anglię.

*

W budynku policji kryminalnej aż wrzało, rozwiązano wszak największą sprawę, jaka trafiła na biurka Scotland Yardu. Nikt nie zauważył tego człowieka, który wemknął się na schody prowadzące na dół, wskazując tylko palcem strażnika, zanim ten osunął się na ziemię nieprzytomny. W piwnicach, gdzie znajdowały się cele, było zimno i mokro, panował tutaj smród i gwar, gdyż w większości z nich siedziało po paru aresztantów. Oprócz jednej. Przy tej jednej było dwóch strażników, a jeden z nich krążył. Wszyscy trzej uzbrojeni byli w strzelby.

– Śpijcie…

Kiedy bezwładne ciała opadły na posadzkę, bezceremonialnie podniósł klucz, przywieszony do pasa jednego z nich i otworzył celę. Ubrany w długi płaszcz i kapelusz z rondem uniemożliwiał stwierdzenie w tych warunkach jego tożsamości.

– A co do ciebie, to sprawdźmy, kim ty jesteś.

Głos miał nieprzyjemny, zbyt pewny siebie, oj zbyt pewny. I taki… nie znoszący sprzeciwu. Musiał się więc bardzo zdziwić, kiedy więzień zrzucił w jednej chwili kaptur z głowy, kiedy okazało się, że łańcuchy ma odpięte… I kiedy Allan Pinkerton ogłuszył go, a Frederick Abberline zakuł mu ręce. Wyciągnął rewolwer i, przykładając bardzo silnie do potylicy, tak, żeby poczuł zimno lufy bardzo dokładnie, podniósł go z ziemi.

– Porozmawiamy sobie z Panem, ale, jeśli pan pozwoli, w bardziej ustronnym miejscu.

– Fredericku, dochodzi dziesiąta i czterdzieści minut.

*

Gordon mistrzowsko ucharakteryzowany przez Amerykanina na Fredericka Abberlinea zaczynał się martwić. I to bardzo poważnie. Właśnie okłamuje premiera Zjednoczonego Królestwa, podszywa się pod nadinspektora Scotland Yardu i przetrzymuje informacje służbowe na temat Allana Pinkertona i Abiny… Za to grozi stryczek. Spojrzał na zegarek. Była dziesiąta czterdzieści pięć. Jeśli nie wykonali planu, to nie będzie drugiej szansy. Och, Boże jedyny, jaką on miał nadzieję, że ryba złapała haczyk. To trochę dziwne, że poczuł się częścią tak niezwykłego zespołu. Nadinspektor Scotland Yardu, najsłynniejszy na świecie prywatny detektyw ze Stanów Zjednoczonych Ameryki, afrykańska piękność, szamanka kultu voodoo, czarnoksiężnik i jasnowidzka. I on, w zasadzie nikt, za to potrafiący grać kogoś, kim nie jest, jak żaden inny człowiek w tym mieście, choćby i zawodowy aktor. To wszystko było tak nierealne… wiedział już, co czuł Pinkerton, będąc tak podniecony śledztwem. Wiedział, bo na Gordona działało tak być tej niezwykle ważnej drużyny (?!). W pewnej chwili premier się zatrzymał.

– Panowie! Rozkazuję wam zatrzymać tego człowieka!

Krzyknął niemal, wskazując na Gordona-Abberlinea, a po chwili już mierząc do niego z pistoletu.

Wszyscy stanęli jak wryci, nie wiedząc, co mają robić, Edward również.

– Czy panowie nie dosłyszą?! Premier Zjednoczonego Królestwa każe wam aresztować tego oszusta, to nie jest Frederick Abberline!

Gordon miał już uciekać, jednak Gascoyne-Cecil zdarł z jego twarzy sztuczne wąsy i bokobrody. To był koniec.

*

Człowiek w płaszczu zaczął się śmiać przerażająco wręcz, jakby ktoś opowiedział mu najzabawniejszy żart wszechczasów.

– Nie panowie… – powiedział niezwykle poważnym tonem, kiedy się opanował. – Nie wydaje mi się. To wy pójdziecie ze mną, kiedy oddacie mi broń. Pójdziemy prosto do posiadłości premiera Gascoyne-Cecila. Inaczej Edward Gordon, który został właśnie zdemaskowany, zginie. Czy na prawdę myśleliście, że się nie zabezpieczymy? Podejrzewaliśmy, że to może być pułapka. Wasz fałszywy nadinspektor właśnie jest u nas, a zaklęcia czarnej wiedźmy, potrwają… minutę? Dwie? Czy już się skończyły? Proszę mnie rozkuć.

Allan Pinkerton przeładował winchestera, który był podrzucony pod ławą w celi i wycelował prosto w jego twarz, końcówką lufy zrzucając jego kapelusz.

– Jak mnie nie dziwi, że to pan, panie dyrektorze Stanford… Jak długo rytualne kręgi rozjeżdżają się na kraj pociągami pana lini kolejowych?

– Dowiecie się, a teraz… śpijcie.

*

Dworek na obrzeżach Londynu będący własnością premiera był imponujący. Strażnicy, którzy zostali wynajęci do ochrony wilii, wyglądali nieciekawie. Byli zawodowcami, jak na oko ocenił Pinkerton. Trochę go to niepokoiło, ale chętnie by ich widział w swojej agencji. Nawet nie zwolnili jazdy, brama była otwarta i zaczęto ją zamykać tuż po tym, jak powóz przejechał ogrodzenie. Pinkerton był teraz zachwycony tym, że przyjął ten obleśny wisiorek z kurzej łapki od Abiny, gdyż najwidoczniej tylko dzięki niemu nie zasnął tak jak Frederick. Chyba, że on też udawał.

Silnoręcy zawlekli ich do środka, do sali z wielkim stołem na piętrze. Stół był zastawiony suto jak do najwystawniejszej uczty. Premier widocznie bardzo lubił dobrze zjeść i wypić. Siedział na czele stołu jak ojciec witający synów marnotrawnych. Po obu jego stronach znajdowało się blisko dwadzieścia osób w czerwono-czarnych togach z głębokimi kapturami naciągniętymi na twarze. Zaś na przeciwnej stronie były trzy krzesła. Dwa były puste, a na trzecim wierciła się związana Abina. Zaraz obok Roberta Gascoyna-Cecila stał jego usłużny asystent, Edward Gordon.

– Proszę usiądźcie. Nie mogę sobie wyobrazić, drodzy panowie i ty, piękna pani, lepszego obrotu spraw. Dzielny nadinspektor Scotland Yardu brutalnie zamordowany przez amerykańskiego szpiega, jego czarną służącą i ich wspólnika… Biedny pan Abberline; leży martwy w celi na Scotland Yard. Ale proszę się nie obawiać, sprawiedliwość będzie szybka i bezwzględna. Winni amerykanie zostaną szybko ukarani… Nie zapytacie dlaczego?

Pinkerton wybuchł śmiechem, którym zanosił się dość długo nawet pod krytycznym spojrzeniem Abberlinea i Abiny. A premiera i wszystkich tych ludzi zastanawiał on tak, że dopiero po paru sekundach Gascoyne poczuł lufę pistoletu przyłożoną do skroni. Lufę, którą przykładał Edward Gordon.

– Nie, panie premierze, nie zapytamy dlaczego. Bo jest pan, z całym szacunkiem jako do oficjalnie nadal piastującego premiera Zjednoczonego Królestwa, idiotą. Wykorzystuje pan tragiczną w skutkach miłość, podtrzymuje pan to, co było wybuchem niewyrażonego smutku, od pięciu lat naród szykuje się do rewolty, myśląc, że Jej Królewska Mość nic z tym nie robi. A teraz, kiedy w końcu został pan premierem, w tak niefortunnym czasie, kiedy ja zostałem nadinspektorem… czas zebrać plony tak? Koronę Zjednoczonego Królestwa, fotel prezydencki Stanów Zjednoczonych?

Słowa Fredericka Abberlinea były bardzo pewne, tak jakby stał właśnie na własnych nogach, z rewolwerem w dłoni, podobnie jak Pinkerton i Abina. Co rzecz jasna robili.

– Drogi kolego Edwardzie, jeśli byłbyś tak łaskaw.

Słowa Allena były tak przesączone żartem, że nawet w takiej chwili, nawet Gordon prawie się zaśmiał. I pociągnął za spust tak jak pozostali.

*

Dokładnie według wskazówek nadinspektora operacyjni funkcjonariusze policji kryminalnej Scotland Yardu oraz przerzuceni za zgodą Królowej Wiktorii agenci Agencji Pinkertona uzbrojeni w pistolety i karabiny wtargnęli na teren posiadłości premiera, aresztując każdego, kogo zobaczyli.

*

– Edwardzie, dlaczego to zrobiłeś?

Zapytałby premier Robert Gascoyne-Cecil, gdyby żył.

– Dla prawdy. Dla mojego kraju… I ludzi, którzy zdołali mi zaufać na tyle, by mi na to pozwolić.

Odpowiedziałby Edward Gordon, gdyby również żył.

*

Strzelanina skończyła się tragicznie dla spiskowców z najwyższych sfer. Gdyby to była książka przygodowa, Abberlinea powinny interesować ich motywy, powinien zakochać się Abini. Ale to, co go zajmowało teraz najbardziej, to tamowanie krwi z tentnicy szyjnej Edwarda Gordona, którą rozdarł pocisk z pistoletu, który premier miał cały czas na kolanach.

Zima skończyła się na dobre tydzień później. Abinia twierdziła, że ostatnie zaklęcia przestaną działać za niedługo. Wrócili do stanów dwa dni po nalocie na willę premiera. Abberline został; w tej chwili już sir Frederick Abberline, dowódca policji kryminalnej Scotland Yardu. Pinkerton wczoraj przysłał mu jego przemyślenia na temat grupy spiskowców chcących obalić Królową Wiktorię, której przewodzili kolejni premierzy, ale Frederick wyrzucił ją do kominka. Był drugi list od Abini, który położył na samej górze, ze stosu listów ważnych do przeczytania, który leżał na jego biurku w gabinecie. Zignorował nawet butelkę whiskey z karteczką świadczącą, że to podarek i przeprosiny od Jamesa McWilliama.

Poszedł na cmentarz i położył świeczkę na pewnym grobie "ku pamięci Edwarda Gordona". Ładna wiosna była tego roku tysiąc osiemset dziewiędziesiątego piątego.

Koniec

Komentarze

Witaj,

 

Trzy opowiadania wrzuciłeś dzisiaj na raz! Dlaczego tak mało?

 

PS. Zajrzyj też do komentarza Eferelina, pod jednym z Twoich tekstów.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Moim skromnym zdaniem opowiadanie ma potencjał, ale jest niedopracowane. Kilka chaotycznych zdań np.:  "Wiedział, bo na Gordona działało tak być tej niezwykle ważnej drużyny (?!)." Trochę literówek i przede wszystkim jak dla mnie za bardzo rozwleczone. Myślę, że odchudzenie dobrze by mu zrobiło

Nowa Fantastyka