Klub Godin, Londyn A.D 2034
Sobota, 16 lipca, godzina 23:48
Światła, lasery, dym spod sceny mieszany z oparami kanalizacji. Muzyka napierdalała strasznie, drgając blaszanymi ścianami, podestem. Tłum ludzi, irokezy po sufit, cycki na wierzchu, orgie w vipowskich lożach. Kelnerki na wielkich koturnach, w skórzanych płaszczach roznosiły co lepszym gościom drinki. Podszedłem do baru rozświetlonego całym ubiorowym pierdolstwem „ Świecących”. Była to mała grupka imigrantów, jeden żółty, drugi różowy, a ten ostatni ogóle jakiś dziwny, z powykręcanym ryjem. Ale, świeci się, okulary fajne ma, gnata przy pasku nosi, więc nie pości zbytnio. Biegają głównie po byłym Hounslow, sprzedają antyki fanatykom przeszłości. Ale nic poza tym, nie stanowią zagrożenia dopóki zna się ich zasady. A zasada jest jedna. Nie przeszkadzać. Jednemu raz pomogłem na studiach, nie miał czasu się uczyć, mówił że robota jakaś albo coś. Zrobiłem za niego projekt, teraz mamy powiedzmy że sztamę. Poczułem silne zwarcie w uchu. Mówiłem, choć tego nie słyszałem.
– Mikey? Pieprzyliśmy się tamtej nocy.
– Co? Jak to?!
Muzyka ucichła, wszyscy stanęli i patrzyli na mnie, krzyczącego na swoją obrzękniętą jak mogłoby się wydawać rękę.
Kawalerka Martina, dzień wcześniej
– Ale oldschool! Divynyls – I Touch Myself!
I love myself I want you to love me
When I feel down I want you above me
I search myself I want you to find me
I forget myself I want you to remind me
– Hej Martin…
– O kurwa… Maggie, moja najdroższa. Jak się miewasz? Heh.
– Dobrze, Martin. Dziękuje. Woaah, co to?
– Wygrałem…
Wyszeptałem z dumą. Kula, a w niej laser odbijający się we wszystkich kierunkach budował świetny nastrój. Zgasiłem światło, podszedłem do niej, objąłem z tyłu, pocałowałem. Odwróciła się, założyła ręce na szyję, również odwdzięczyła się pocałunkiem. Szybko przenieśliśmy się na łóżko. Ręka na piersi, nogi splątane. Po chwili byliśmy już nadzy.
– Martin… Nie zapomniałeś o czymś?
– Co? A, tak. Wracam w sekundę!
Zeskoczyłem z łóżka, gumki gumki gumki. Gdzie one są cholera. Gwałtowne zerwanie się spowodowało chwilowe zachwianie równowagi, uderzyłem w szafkę. Prezerwatywy spadły na podłogę.
– O, są!
Nałożyłem prezerwatywę na penisa, gdy usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła. Spojrzałem na laser, wiązka, większa niż ta, którą ustawiłem na pokrętle, wycelowana była wprost w głowę Maggie. Krzyknąłem, spanikowałem. Wyłączyłem laser jak szybko się dało. Spojrzałem w stronę Maggie. Widziałem jednak tylko wielką dziurę w jej głowie, wypaloną. Nie było żadnej krwi. Poczułem jak łzy zaczynają spływać mi do oczu. Wciąż byłem prawiczkiem… Z początku zignorowałem syczenie i metaliczne stukanie dobiegające z miejsca, w którym leżało ciało Maggie. Nawet nie było krwi, rana była idealnie przypalona. Nie wiedziałem co zrobić… Nagle poczułem wielki ból na przedramieniu, chyba ze strachu i adrenaliny członek wciąż trwał w stanie wzwodu. Pierwsze co dostrzegłem, to krew. Zwymiotowałem, otumaniony skierowałem się do łazienki, i wtedy moje ciało padło, jak sparaliżowane. Wciąż widziałem, wciąż słyszałem, lecz nie mogłem się ruszyć.
– Co się dzieje?
– Transfer danych rozpoczęty, moduł bezpieczeństwa aktywowany, zgon pierwotnego nosiciela, nr 2409873, Margaret Lorino, potwierdzony.
– Co do…
– Odmowa dostępu, transfer danych, 15 procent, potwierdzono obecność implantów w ciele nowego nosiciela.
– Co się, kurwa, dzieje, dlaczego nie mogę się ruszyć?
– Dostęp do pamięci wewnętrznej implantu nosiciela, transfer zakończony.
Po kilku minutach odzyskałem sprawność, czułem jak przez moje ciało przechodzą co jakiś czas paraliżujące na chwilę wiązki, co jakiś czas drętwiały mi palce.
– Pełna synchronizacja z ciałem nosiciela zakończona, potwierdzenie żywotności misji „Ideał”.
– Co? Jakiej misji?
– Odmowa dostępu. – mówiło urządzenie szponami wbite w moją rękę.
3 godziny później
– Hej. Masz czas?
– Za ile?
– Za chwilę.
– Coś się znajdzie.
– Masz stare zabawki?
– Masz pieniądze?
– Mam.
– Zabawki się znajdą.
Mieszkanie Terrence’a było tuż za rogiem. Dopalałem po prostu papierosa. Stary haker, era korporacji dała mu nietykalność, co jakiś czas był wynajmowany przez którąś z większych firm po to, by sprawdzić co ciekawego dzieje się u konkurencji. Znam go z uczelni, wykładał informatykę na studiach, kilka razy spotkał się z moją matką. Była zadowolona. Mam nadzieję, że on też.
Rozmawialiśmy dłuższą chwilę, nie mogłem od razu przejść do rzeczy chociaż widziałem, jak gapił się na mój rękaw. Byłem ciekaw, co u niego. Od dłuższego czasu nie miał zleceń. Całe szczęście solidnie płacili. Wciąż płacą, za niewychylanie się i wyłączność na usługi. Nie mówi kto, nie mówi ile. Nie może, to zrozumiałe. Przechodziłem powoli do powodu mojej wizyty. Rozebrałem się.
– Enjoy Laboratories.
– Skąd wiesz?
– Bo masz napisane na obudowie, o, tutaj.
– Nie dotykaj!
– Spokojnie. Pokazuję Ci tylko.
– Możesz to wszystko jakoś sprawdzić?
– Niestety. Z nimi nie pracowałem, nie mam pojęcia jak się do tego dorwać. Mówiłeś, że w ucho Ci coś przetransferowało?
– Tak.
– Możemy z tym spróbować.
Wyjął pamięć z mojego implantu, tą na mp3 itd. Niedziałające gówno… Widziałem jak kręci głową, patrząc na producenta.
– Wiesz co… Oszczędzaj, zdrowiej na tym wyjdziesz.
Grubas pieprzony. Podłączył pamięć do komputera. 6 monitorów wyświetliło wielkie logo Enjoy laboratories.
– Chuja zrobię, Martin. Dane blokują dostęp, nie pracowałem z nimi, nie mam odpowiednich narzędzi dekodujących.
– Szlag by to… No ok. Dzięki.
– Nie ma sprawy. Daj znać, jak to wszystko się rozwiąże.
Oddał pamięć, zamontował. Poczułem silne zwarcie w środku, przeszło przez całe moje ciało. Padłem na fotel sparaliżowany. Słyszałem tylko, jak coś zaczynam mówić. Ból był jednak zbyt silny, bym to rozumiał. Zarejestrowałem tylko „Poszłam do Martina”.
Niedziela, godzina 1:34.
Spacerowałem po zaśmieconych ulicach Hounslow, w uszach brzdękała stacja „Good, old times”. Przerywała. Pieprzeni imigranci z ryneczku, pieprzone implanty. Słuch miał być lepszy, dostęp do stacji radiowej, głosowa wyszukiwarka Youtube. Chuja tam. Nic prawie nie działało. Jedyne co, to ta pamięć. Ale i tak, teraz nawet się do niej nie dostanę. Mijałem tęczowe kałuże, wdeptując w praktycznie każde gówno resztek psów łażących po ulicach. Rzeczywistość się zmieniała. Świat organiczny powoli zastępowały technologie, mechaniczne ulepszenia ciała to norma, zwierzęta znikały na rzecz robotów, w bogatych domach nawet Alfred był w pełni zmechanizowany. Latarnie bledły przy choinkowych ulicznicach, które nawet na cyckach montowały sobie jakieś podświetlenia, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę. Im więcej światła, tym mniejsza szansa na chorobę. Świat wokół? Piękny z grubsza, o ile było Cię na to stać. Szarość przeplatana z kolorowymi ulicami, drapaczami chmur, wielkimi kompleksami korporacji, gdzie pracowały tysiące roboczo nastawionych do życia ludzi. Ideą był pieniądz, wykrystalizowanie się konkretnych, dwóch warstw społecznych, oddzielenie gnoju od perfumerii. Poniekąd się to udawało. Ale są i konsekwencje. Powstaje coraz więcej małych gangów, próbujących się dostosować do nowego porządku, wielu mówi o nadchodzącej rewolucji, potrzebie walki. Gdzieś tam ktoś komuś odstrzeli łeb, gdzie indziej kogoś uprowadzą. Ale, nie są to na tyle poważne sprawy by zakłócać telewizyjną idyllę. O tym się tylko mówi. Większość to zaprogramowani, bez ambicji ludzie, znający swoje miejsce w drabince rozwoju. Wracają do domu, oczy świecą im się od zalewającego ich mózgi gówna z telewizji. Tylko po to, by nie myśleli zbyt wiele. By trwali w swoim wspaniałym śnie o karierze i o porządku. Ale, jak krystalizuje się podział na biednych i bogatych, tak ten na myślących i nie myślących już nie jest tak oczywisty. Biedota patrzy w telewizory wystawione na witrynach sklepowych, kurwią na prawo i lewo że ich nie stać. Ale potem się zastanawiają co zrobić, by było lepiej. Myślą, rozwijają się, dążą do zdobywania wiedzy każdymi możliwymi sposobami. Czarny rynek implantów rozwinął się bardziej niż ten, posiadający wszystkie pozwolenia, atesty. Turasy za dnia rżną wołowinę, nocą prowadzą podziemne kliniki, sprzedają ludziom modyfikacje, spełniają marzenia. Teraz są one prymitywne. A to sąsiada trzeba okraść, a to kochanka żony znaleźć. Ale, patrząc na rozwój tego wszystkiego, prędzej czy później zaczną sięgać wzrokiem dalej niż tylko ich własne gnojowisko.
– Martin!
Koleś od implantu palił papierosa przed wejściem do budy z kebabem. Pod nią była mała piwnica, miał tam swoją przychodnię.
– Hej. W sumie miałbym sprawę.
Powiedziałem mu po krótce, co mi jest. Oczywiście ominąłem szczegóły dotyczące tego, jak to coś znalazło się na moim ręku. Podłączył mnie pod aparaturę. Duży ładunek elektryczny przeszedł przez moje ciało. Czułem, że mówiłem. Nie słyszałem, implant w uszach przestał działać. Minęło trochę czasu zanim przestałem gadać, jeszcze więcej zanim odzyskałem słuch.
– I co?
– Dziwne, bardzo dziwne, Martin. To coś w rodzaju magazynu danych, ale, jakby z własną świadomością. Bardzo słabo rozwiniętą, urwane słowa, niedołężnie wypowiedziane, ale jednak. To było coś w stylu, „Pomocy, jestem uwięziona, Martin, co mi zrobiłeś”. Powtarzane w kółko.
– Dzięki. W sumie to wiem doskonale, co mówiłem.
– Nic dziwnego, jesteś całkowicie zsynchronizowany z tym urządzeniem. Ale, moje odczyty mówią, że tak jakby samo urządzenie też traciło kontrole, wariowało. Może to przez zwarcie powodowane twoim implantem w uchu.
– Być może. Dzięki, trzymaj się.
Wyszedłem, jeszcze bardziej skołowany niż byłem. Poszedłem do domu. Co też miałem zrobić. „Masz problemy z erekcją? Chciałbyś wypróbować swoich nowych technik a nie chcesz zdradzić swojej ukochanej?”. Na wielkim telewizorze sklepu z elektroniką właśnie leciały reklamy. Że też i George Clooney musi tarzać się po telewizyjnych reklamach… Taka wspaniała kariera. „Oto ona, kochanka doskonała. Poznajcie Suzie! Za jedyne 999999$ możecie mieć ją u siebie w domu! Żona jest już wami znudzona? Wystarczy jedna sesja z Suzie i… Nie muszę chyba wam więcej mówić panowie, prawda? Suzie, pierwsza na świecie kobieta maszyna, z idealnie odwzorowanym, khem, wnętrzem. Hahahaha. Nie bójcie się spróbować. Mówię wam to ja, George Clooney. Naprawdę warto, prawda kochanie?”. Na ekranie pojawiła się obecna partnerka Clooneya. Uśmiechnięta kiwnęła twierdząco. Enjoy Laboratories”. Enjoy Laboratories. Suzie. Kochanka. Hm, może po prostu pójdę do nich i zwrócę im ich własność?
Poniedziałek, godzina 12:00.
Informacji na temat Enjoy Laboratories postanowiłem poszukać w Bibliotece Uniwersyteckiej. Wszyscy mnie tu dobrze znali, zaprojektowałem malutki system monitorujący wypożyczane na zewnątrz książki, więc bez problemu otrzymałem materiały biograficzne Johna Rusha, założyciela firmy, oraz historię Enjoy. Główna siedziba mieściła się na obrzeżach Londynu, w dzielnicy Bromley, zbudowana w samym centrum pasma North Downs. Wielki, kilkusethektarowy teren ogrodzony ze wszystkich stron robił wrażenie. Pracownicy przemieszczali się między budynkami firmowymi autobusami. Dojeżdża tam specjalna linia pociągów ekspresowych z samego serca Londynu. Dni otwarte w każdą środę, bingo! Środa, godzina 11.
Środa, godzina 10:50, dworzec, centrum Londynu
Nie sądziłem, że tak wielu ludzi wybierze się do siedziby Enjoy Laboratories. Fakt, była to jedna z najbardziej znanych korporacji na świecie, zajmowała się zdecydowanie najciekawszym spectrum produktów, jednakże tłum przerósł moje najśmielsze przypuszczenia kilkukrotnie. Z plecakiem przeciskałem się między ludźmi. Pierwsza bramka, sprawdzenie bagaży. Zatrzymali mnie oczywiście, pikało jakbym pod koszulą złom nosił. Pokazałem, zobaczyli logo. Udało się. Kolejka od tego miejsca była już uporządkowana, wokół stało zbyt wielu strażników by się pchać. Większość z nich z bronią u pasa, najprawdopodobniej naładowaną. Ale, żeby było ich aż tylu? Pierwszy alarm przy bramce przedmiotów. Dwóch, największych poszło to sprawdzić. Odwróciłem się. To jeden ze Świecących, ten najbrzydszy na dodatek. Miał przy sobie broń. Szybko powalony na ziemię, uśmiechnięty, mówił coś w ich kierunku.
Byłem już po kontroli dokumentów. Kolejny alarm. Kolejny Świecący, rozpoznałem po ubiorze. Ale, ten musiał być nowy, nie kojarzę go w ogóle. Nie przepuścili go. Tłum pchał mnie do przodu. Kolejka już stała na stacji.
2 godziny później
– Witamy państwa na cotygodniowych dniach otwartych Enjoy Laboratories! Każdy z was otrzymał przepustkę upoważniającą do wstępu na teren kompleksu, busy kursują dziś co 5 minut. Przewodniki leżące w koszach obok są do państwa dyspozycji. Miłego dnia!
Główne laboratorium znajdowało się w centrum kompleksu. Bus nr 5. Wszyscy wsiedli, mogliśmy ruszać. Wszystkie budynki wyglądały identycznie. Niskie, lecz ogromne, białe hale, wszystkie wejścia były obstawione czterema ochroniarzami. Ośmioosobowe patrole krążyły między budynkami kompleksu. W co drugim jechał także pojazd opancerzony z dziwnym działkiem na dachu. Przypominało to bardziej bazę wojskową. Trudno się jednak dziwić. Wyciek technologii z reguły pozbawiał szans na rynkową dominację. Przełknąłem ślinę. Główne laboratorium miało trzykrotnie większą ochronę, niż inne budynki. Patrole krążyły tylko wokół budynku, mini posterunki porozstawiane były w częstotliwości na oko 250 metrów. Ochrona nie miała broni obezwładniającej, na plecach wisiały karabiny, u pasa najczęściej pistolety lub elektryczne pałki.
Wysiedliśmy z busa. Ludzie pchali się do wyjścia jak za tlenem. Pieprzone zwierzęta. Wyszedłem prawie że ostatni. Przy wejściu zweryfikowano dokumenty i karty dostępowe. W środku każdy musiał przepuścić swoje rzeczy przez skaner. Alarm zawył jak już byłem w środku, obejrzałem się. To był Mikey, ten z baru, ten od Maggie… Puścił mi oko. Podniósł ręce do góry. Ochroniarze zajrzeli do torby, którą miał ze sobą. Uderzenie było powalające.
Przebudziłem się cały zalany wodą lejącą się z sufitu. Alarm pożarowy najprawdopodobniej. Nikogo nie było w pobliżu, z głośników wydobywał się głos kobiety zachęcającej do skierowania się do wyjść awaryjnych. Cholera, co robić? Miałem oddać to co ich i spieprzać razem z…Ten głos… Suzie! Nie, nie kierowałem się do wyjścia. Drzwi pracowały w systemie ewakuacyjnym, przepustka otwierała każde możliwe przejśce. Główne laboratoria mieściły się w samym jądrze budynku, najprawdopodobniej pod ziemią. Zaraz… Środa, wystawa, lewe skrzydło. To musi być tam! „Służby ratownicze są już w budynku, prosimy o zachowanie spokoju i pozostanie na swoich miejscach lub kierowanie się do wyjść ewakuacyjnych”. Cholera. Musiałem się spieszyć. Wezmą mnie za intruza.
Galeria ucierpiała przez wybuch, jednak nie komora, w której zamknięta była Suzie. Idealna, naga, śpiąca, niewinna… Moje zbawienie. Panel kontrolny, wybudzanie. Powietrze uchodziło z komory powoli, płyn znajdujący się w środku spłynął przez otwór pojemnika. Suzie otworzyła swoje niebieskie oczy, włosy opadły na nagie piersi. Patrzyła się na mnie bez emocji, ciężko jednak wymagać ich od maszyny. Zapukałem w szybę. Odpowiedziała tym samym. Śluza, zielony przycisk.
Staliśmy twarzą w twarz. Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Złapała mnie za rękę, dotknęła dłoni. Bałem się. Była idealna, ale… to wciąż była maszyna. Czy to ten moment? Czy warto?
– Jestem Suzie, a Ty?
– M… Martin.
– Cześć Martin.
– Witaj… Suzie.
– Co tu robisz? Widzę włączony alarm. Przyszedłeś mnie ukraść?
– Co, ja, ukraść? Nie, nie, skądże znowu… ja…
– Podobam Ci się Martin?
– Tak.
– Czy dlatego tu przyszedłeś?
– Nie… tak właściwie, to nie wiem.
– A strażnicy? Nie boisz się ich?
– Nie, Suzie. Nie boję.
– Czy ty też jesteś maszyną?
– Nie Suzie. Jestem człowiekiem.
– Po co tu przyszedłeś?
– Ja…
– Przyszedłeś tu, by się ze mną kochać, Martin?
– Ja nie…
– To miłe.
– Znasz to uczucie?
– Znam wiele uczuć Martin. A to, co mówisz i robisz jest dla mnie miłe.
– Nie ma sprawy.
– Czy chcesz się ze mną kochać, Martin? Chcę, by tobie też było miło.
– Ja… Nie wiem, Suzie.
– Miałeś kiedyś kobietę, Martin?
– Nie… Nie miałem. Jedyna kobieta jaką miałem umarła, przeze mnie.
– Została unicestwiona?
– Nie… nie do końca.
– Chodźmy, Martin. Nie mamy wiele czasu.
Zaprowadziła mnie do pokoju Johna Rusha. Zwykły pokój dyrektora placówki, biurko, szafka, tablica, telefon. Ściany były tu grubsze, pomieszczenie stało nietknięte. Suzie wzięła do ręki telefon, wystukała kombinację. Południowa ściana poruszyła się. Powoli moim oczom ukazywała się sypialnia, stylizowana na średniowiecze. Wielkie łoże z baldachimem, drewniany stolik, obrazy na ścianach rozświetlone światłem płynącym ze świec.
– Tutaj mój twórca zapragnął spędzić ze mną swój pierwszy raz.
– Rush?!
– Tak, John Rush, twórca.
– To on…
– Tak, Martin. Stworzył mnie, swój ideał, tylko dla siebie.
– Gdzie jest teraz?
– Dziś jest dzień dla odwiedzających. Nie ma go tu.
Złapała mnie za rękę, powoli kładąc się na łóżku. Leżeliśmy obok siebie. Pocałowała mnie, rozpięła koszulę, spodnie. Objąłem ją, całowaliśmy się namiętnie. Nigdy wcześniej nie czułem się tak jak teraz… Udało mi się. Leżałem na niej. Dotknęła ręką mojej twarzy, uśmiechnęła się. Byłem w niej. Otworzyła usta, jęknęła. Zacisnęła rękę na mojej szyi.
– C… czuję ją. Maggie…
Poczułem silny ból, urządzenie zaczęło wariować, na wyświetlaczu pojawiały się dziwne znaki i ciągi cyfr. Suzie ruszała głową bardzo gwałtownie, jej ścisk był coraz silniejszy. Słyszałem biegnących ludzi, słyszałem ludzkie krzyki, ktoś kopnięciem wyważył drzwi gabinetu.
– Martin!
– Mmmm… Maggie?
Ból uderzył mnie ze zwiększoną siłą. Ręka, ucho, parzyły mnie, czułem się sparaliżowany, w ułamku sekundy masa informacji przebiegła przez moją głowę.
„Projekt Ideał, nr referencyjny 65098, autorstwa Johna Rusha. Cel: stworzenie w pełni zmechanizowanej samodzielnej jednostki płci żeńskiej imitującej normalne zachowanie pierwowzorów. Projekt został podzielony na dwie fazy. Pierwsza faza to znalezienie 10 obiektów, którym zostanie zamontowany urządzenie magazynujące w komorze mózgowej. Zmagazynowane dane będą podstawą do stworzenia prototypu nr referencyjny 6509801, który w późniejszym okresie, przy odpowiednich modyfikacjach i blokadach abstrakcyjnego myślenia i zdolności rozwoju posłuży jako produkt dostępny do sprzedaży. Jednostka Suzie, zaprojektowana przez Johna Rusha, ma być prototypem i materiałem promocyjnym kampanii reklamowych. Obiekt 6509801 będzie pod ścisłym nadzorem Johna Rusha, twórcy projektu i prototypu. Obiekty testowe to: Margaret Lorino…” Dobry Boże…
– Martin, nie!!!
Krzyknęła Suzie, Maggie… robot. Chwyciła mnie mocno za kark, zmieniła pozycję. Kątem oka widziałem wycelowane wprost w nas lufy karabinów.