- Opowiadanie: cymelia - Niezwykła kałuża

Niezwykła kałuża

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Niezwykła kałuża

 

Ubrana w najlepszy wyjściowy płaszcz i cudne czerwone szpilki spieszyłam na autobus, który odjeżdżał za dziesięć minut. Od dawna marzyłam o samochodzie, ale niskie zarobki nie pozwalały na spełnienie tego pragnienia. Świadomość, że jeśli spóźnię się na "mój" środek transportu, to wraz z nim odjedzie też praca, sprawiała, że gnałam tak szybko, jak mogłam, nie bacząc na błoto – o butach wolałam nie myśleć. Wyobrażam sobie jak zabawnie musiałam wyglądać z torebką łopotającą jak żagiel na wietrze i szybko przebierając nogami, do czego zmuszała mnie bardzo obcisła spódniczka sięgająca za kolana. Mieszkanie na wsi i nie posiadanie auta to naprawdę duży problem.

 

Biegłam więc jak co dzień – nie przypominam sobie, by kiedykolwiek udało mi się wyrobić – po piaszczystych, zabłoconych drogach, na których prawie nigdy nikogo nie spotykałam, gdy natrafiłam na olbrzymią kałużę. Normalnie zapewne ominęłabym ją i nie zajmowała nia myśli, ale była wyjątkowo wielka i otoczona błotem, którego moje szpilki by nie zdzierżyły. Postanowiłam więc pójść przez nią, niby nic, zwykła woda, nie spodziewałam się, że głębokość wyniesie więcej niż kilka nieszkodliwych centymetrów. Jakże się zdziwiłam, gdy po chwili okazało się, że sięga za kostki. A miałam naprawdę wysokie szpilki!

 

Dokładnie na środku kałuży poczułam, jak coś szarpie moje stopy. Przeraziłam się i chciałam wyjść, ale było już za późno. Coś ciągnęło mnie w dół. Nim się zorientowałam, spadałam ciemnym tunelem.

 

Zaskakująco sucha z impetem uderzyłam w kamienną podłogę.

 

– Au, mój tyłek.

 

Chciałam wstać, ale zachwiałam się i upadłam.

 

– Świetnie – oderwałam ledwo trzymający się obcas. – Już nigdy nie kupię szpilek po przecenie.

 

Zabrałam się za walenie drugim butem o podłogę, aby i jego uczynić czółenkiem. Okazało się to zajęciem o tyle trudnym, że albo on trzymał się naprawdę dobrze, albo ja miałam mniej siły niż potrzebowałam.

 

Poczułam – a właściwie czułam od dłuższego czasu – czyjeś spojrzenie, lecz pochłonięta wielce absorbującym zajęciem nie zwracałam uwagi na otoczenie. Ten natarczywy wzrok nie pozwalał jednak na dłuższe ignorowanie. Poza tym trudno jest swobodnie uderzać butem o podłogę, gdy ktoś się czujnie przygląda. Podniosłam więc głowę i ujrzałam pięknego bruneta przypatrującego mi się z zainteresowaniem, jego twarz zdobił kilkudniowy zarost, a ramię znaczyła blizna.

 

– Witaj! – uśmiechnął się zabójczo.

 

– Gdzie jestem? – zapytałam, rozglądając się.

 

Miejsce, w którym się znalazłam, wyglądało jak niewielka grota. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że przecież po wejściu do kałuży wpadłam do jaskini. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, stało się naprawdę, a ja co? Zamiast jak każdy normalny człowiek zainteresować się tym, gdzie się znajduję, wzięłam się za buty, ale cóż…

 

– Jesteś w Krainie Bohaterów – odpowiedział.

 

– Gdzie? – spytałam raczej głupkowato i sama sobie odpowiedziałam. Wstałam przy tym tak energicznie, że uparty, choć nadłamany obcas w końcu odpadł. – Wpadłam do innego wymiaru! Jak chodziłam do podstawówki, babcia opowiadała mi, że gdy była dzieckiem, przechodzenie między wymiarami stanowiło normalność, a później coś się popsuło.

 

– Dokładnie, a to co się popsuło to przede wszystkim wyobraźnia. Wielu ludzi przestało wierzyć w inne światy. Chociaż może to nie brak wyobraźni jest ważniejszy, ale wojny jakie rozgrywały się między wymiarami – zamyślił się.

 

– Rozumiem – przytaknęłam. – Od dawna mi się przyglądasz?

 

– Od czasu, gdy wypadłaś z tunelu – odparł beztrosko, jakby nie było to niczym nadzwyczajnym.

 

– Zaraz – zastanowiłam się. – Widziałeś jak wylatuję z tunelu?

 

– Tak – potwierdził.

 

– To czemu mnie nie złapałeś? Skoro to Kraina Bohaterów, chyba powinieneś to zrobić? – dopytywałam z czystej ciekawości.

 

– Ależ nie – odrzekł zdumiony tą myślą. – Ja zajmuję się ratowaniem niewiast przed dzikimi zwierzętami.

 

– A przed zbójami? – spytałam ironicznie, zadziornie się uśmiechając.

 

– Od tego jest mój brat bliźniak – poważny ton zbił mnie z tropu, mężczyzna kontynuował tymczasem: – tobie powinien pomagać książę ratujący damy, którym grozi upadek.

 

– Gdzież więc się podziewa mój niedoszły wybawiciel? – dociekałam z przekąsem.

 

– Spójrz za siebie.

 

Odwróciłam się i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Na dużym kamieniu w kącie jaskini siedział przystojny blondyn. Może i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że dookoła głazu – i tylko tam – rosła soczyście zielona trawa. Zaś sam bohater – rozświetlony promieniami słonecznymi – wpatrywał się w niewiadomy punkt, który zdawał się być odległy i widoczny tylko dla niego. Długie do ramion włosy unosił silny wiatr. Co ciekawe wiatr ten wiał tylko w tamtym miejscu, tu gdzie ja stałam, nie dało się odczuć nawet najlżejszego powiewu.

 

– Czemu tam wieje i rośnie trawa, i świeci słońce? Gdzie ono właściwie jest? Przecież tu nie ma niczego co mogłoby dawać światło.

 

Zamiast odpowiedzi usłyszałam pytanie:

 

– Kogo ci przypomina?

 

– No, nie wiem. Jakiegoś melancholijnego… kogoś – nigdy nie umiałam się za dobrze wysławiać, na ogół odpowiednie słowa przychodziły mi do głowy po fakcie.

 

– Chodzi o to, żeby było romantycznie. W takiej scenerii wygląda na smutniejszego, bardziej przybitego, jakby jego serce pękło na pół. Gdyby siedział tak po prostu, zabrakłoby odpowiedniego efektu.

 

– Dlatego mi nie pomógł? Jest nieszczęśliwie zakochany?

 

– Tak, co nie wyjdzie naszemu wymiarowi na dobre – pokręcił głową ze zrezygnowaniem.

 

– Czemu nie wyjdzie? Kto go zranił?

 

– Niewiasta, którą uratuje, powinna być wdzięczna, a potem się w nim zakochać. Później może byliby razem, a jeśli nie, wróciłby uratować kolejną damę. Ostatnio trafiła się księżniczka, która wykorzystała go, by zbliżyć się do czarnego charakteru i to z tamtym się związała. Książę jest załamany. Siedzi tak już od trzech dni.

 

– Biedaczek… Ale trochę to dziwne. To, że jest wybawcą, nie znaczy, że każda kobieta, którą uratuje, musi go pokochać.

 

– Do tej pory tak się działo – oznajmił, a ja dziwiłam się coraz bardziej.

 

– Może gdyby znów zaczął ratować, to znalazłby tę jedyną?

 

– Spróbuję z nim porozmawiać, ale niewiasty nie spadają już tak często – stwierdził rzeczowo, kręcąc głową. – Kiedyś to były czasy… A jak często musiałem bronić je przed bestiami! – rozmarzył się.

 

– A dlaczego nie możecie ratować kobiet, nie zwracając uwagi na to, co im grozi?

 

– Ależ to zakazane! – krzyknął szczerze strwożony, jakbym dopuściła się świętokradztwa. – Nie możemy zakłócać ustalonego porządku. Już i tak "książę od łapania" zawodzi. Kto wie, do czego taka dysharmonia może doprowadzić nasz wymiar?

 

– Taaa… – nic mądrzejszego nie przyszło mi do głowy.

 

Podejrzewam, że życie według schematów jest w nich zakorzenione tak mocno, że nic tego nie zmieni.

 

– A znasz może bohatera, który mógłby mi pomóc wrócić do domu?

 

W sumie miło się gadało, no i był całkowicie zniewalający, w stu procentach w moim typie, ale musiałam wracać. Pamiętam, że babcia mówiła, że w niektórych światach czas płynie inaczej, a ja nie chciałam przegapić własnego życia.

 

– O to się nie musisz martwić. Tak się składa, że jest w sąsiedniej grocie. Zaczekaj tu chwilę.

 

Odszedł, a ja stałam i rozważałam wszystko, co usłyszałam. Nie rozmyślałam jednak długo, bo już po minucie zjawił się z powrotem. Jego towarzysz okazał się powalającym – w końcu bohater musi być przystojny! – szatynem. Zastanawiałam się, czy zdążę zobaczyć jeszcze rudego i białowłosego.

 

Nie zdążyłam. Po zapoznaniu dowiedziałam się, że jego specjalizacja to – a jakżeby inaczej – pomaganie damom w powrotach do domu, gdy sytuacja wydaje się beznadziejna. Ciekawe, czy od wszystkiego mają bohaterów? Chwilę później leciałam tunelem, nie wiedząc nawet, jak do tego szło. Wyskoczyłam z kałuży kompletnie przemoczona.

 

Autobus już dawno odjechał. Nic to, i tak nie byłabym w stanie skupić się na cyferkach i liczeniu. Wyglądając jak kaczka – wina "czółenek" – poczłapałam w stronę domu, żeby się przebrać, wypić kakao i poinformować szefa, że dziś nie będzie mnie w pracy z powodu choroby – mam nadzieję, że uwierzy i mnie nie zwolni.

 

Może powinnam wtedy powiedzieć, że książę wygląda jak melancholijny kochanek pogrążony w tęsknocie za ukochaną, która nie odwzajemnia jego uczuć?

Koniec

Komentarze

Kolejne opowiadanko o znalezieniu się w innym wymiarze, gdzie bohaterka spotyka kilku przystojniaków, i z którego to spotkania nic nie wynika. Dla mnie to trochę za mało.

 

„Ubrana w najlepszy wyjściowy płaszcz…”  - Płaszcz jest okryciem wierzchnim, noszonym dla ochrony przed, np. chłodem. W domu płaszcza nie używamy, dlatego uważam, że niepotrzebnie zaznaczasz „wyjściowy płaszcz”, choć podejrzewam, że miałaś na myśli wyjątkowo eleganckie okrycie, przeznaczone na specjalne okazje. Ty jednak szłaś do pracy.

 

„…spełnienie tego pragnienia. Świadomość tego, że…” – Powtórzenie.

 

„…łopotającą torebką…” – Łopotać może żagiel na wietrze, sztandar, suszące się prześcieradło czy ptak skrzydłami. „Łopotająca” torebka jest wykluczona.

 

„…trzymajšcy…” – Zapewne kłopot z literą „ą” .

 

„Zabrałam się za walenie drugim butem o podłogę, aby i jego uczynić klapkiem.” – Urwanie obcasa nie uczyni ze szpilki klapka. Nie sprawi tego także walenie butem o podłogę. Należy pozbawić buty pięt.  

 

„…ktoś się czujnie przygląda. Podniosłam więc głowę i ujrzałam pięknego bruneta przyglądającego mi się…” - Powtórzenie. Może w drugim zdaniu ...przypatrującego mi się...

 

„Zamiast jak każdy normalny człowiek zająć się tym, gdzie się znajduję, wzięłam się za buty…” – Ja napisałabym: Zamiast jak każdy normalny człowiek zainteresować się tym, gdzie się znajduję, wzięłam się za buty…”

 

„…to znalazłby jedyną?” - …

 

„…że ksišżę wyglšda jak melancholijny kochanek pogršżony w tęsknocie za ukochanš, która nie odwzajemnia jego uczuć?” – Tu znowu „ą” odmówiło współracy.

 

 

 

 

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Słaby tekst. Napisany na chybcika, kompletnie nie wzbudzający emocji. Akcja pędzi do przodu jak japoński pociąg pośpieszny. Zawiązłaś wątek nieszczęśliwie zakochanego księcia, po czym dokumentnie go olałaś, a był to świetny motyw do rozwinięcia fabuły.

Podsumowując: Za krótko, za szybko i bez większego sensu.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Bardzo dziękuję za uwagi. Większość poprawek już wprowadziłam."Wyjściowy płaszcz" chyba zostawię, bo moja bohaterka każdą okazję uważa za dobrą, żeby taki założyć.Jeszcze się zastanowię.

Po wstawieniu tekstu zniknęły wszystkie akapity, ą, ś, ź i -, stąd te kłopoty.

Jeśli chodzi o to, że bez większego sensu... prawdę mówiąc, właśnie tak miało być. Ledwo się zaczęło, a już skończyło i nic się nie stało. Cóż, dziwne mam upodobania.

A ja widzę sens: boahterka spotyka "specjalistów od ratowania" i nie zakochuje się, o zgrozo, w żadnym! Ot po prostu jest współczesną pewną siebie niewiastą, która męskiej pomocy nie odmówi, ale nie widzi jej jako początku Wielkiej Prawdziwej Miłości. Mojej wewnętrznej feministce się podobało. Bez zachwytów, ale zabawne było/

Autorze! Autorko! Ludu piszący miast i wsi! Pamiętaj, żeby zjeść, nim napiszesz!

(Jest szansa, że nie zjesz tylu przecinków!)

Nowa Fantastyka