- Opowiadanie: tamlin1125 - Dziwny świat - Fantasmagoria

Dziwny świat - Fantasmagoria

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dziwny świat - Fantasmagoria

 

Początek.

 

 

– Baldur, do cholery!!!

Głos z głębi sali oderwał mnie od ślicznej karczmareczki. Spojrzałem najpierw w ten jej głęboki, rozsupłany do połowy dekolt, a następnie powoli odwróciwszy głowę, wydarłem się na cały bar:

– Czego?

– Chodź tu ty stary rypadło! Mamy malutką kwestię do obgadania z zacnym Świętobliwym.

Powoli oderwałem się od miejscowej piękności i podniosłem kufel z ohydnym piwem (dam sobie ręce obciąć, że właściciele wyszynku chrzczą to tak zwane piwo wodą). Wstałem i klnąc pod nosem na Korniego, przecisnąłem się w jego kierunku.

– Co jest tak ważne, by odrywać mnie od tej tam?

– Bies jest – rzucił Korni. – Niedaleko podobno widziano straszne straszydła, skrzydła nietoperza, morda psa z pianą na warach i takie tam.

– Toć to zwykłe hydry, niech woje się tym zajmą albo Klecha wodą przechrzci, to odejdą.

– Chłopy w pole nie chcą lyźć, a tu zbiory… Zzzzapppłacimy… – wtrącił jakiś niski człek siedzący za księżulkiem.

– Coś ja kurwa nie ufam klechom – powiedziałem. Księżunio popatrzył na mnie z pogardą i lekkko wyczuwalną niechęcią. Już miałem odejść z powrotem w kierunku mojej chuci, kiedy Korni złapał mnie za rękę i rzucił krótko:

– Płacą żywym złotem.

Księżulo rzucił na stół dwa mieszki monet. "Skoro tak" pomyślałem i usiadłem podnosząc rękę na karczmarkę, by podała kolejne piwo. Powoli odpiąłem pas z mieczem i odłożyłem na bok. Cholernik przydatny jest w boju, ale niewygodny, jak się ino siedzi. Zrobiłem ostatni łyk i odstawiłem kufel.

– Dobra, świętobliwy, co mamy zabić? Tylko nie mów, że hydrów kilka, bo nie uwierzę. Do tego nas się nie woła. – Znów ta pogarda w jego wzroku. Sam pewno chętnie by mnie wodą przechrzcił, głowę na pal wbił, a ciało poćwiartował i wilkom na pożarcie rzucił. Odwrócił jednak tylko głowę w stronę śmiesznego człowieczka, a ten zaczął opowieść.

 

– Było to może z miesiąc temu, jak nasz stajenny, klasztorny stajenny zzznaczy się, był klaczkę ujeżdżać za tym polem, co my od Księcia dostali i jak wracał przez las, to to cosi zoczył w ziemi, znaczy ten dół, w który mało że nie wpadł, jak mu klaczka dębem stała. Taka w strachu to nawet żona burmistrza nie jest, jak ma do spowiedzi iść – powiedział to na tyle głośno, że kilku okolicznych pijusów, co to z nienacka słyszeli, parsknęło krótkim, acz głośnym śmiecho-rechotem. Z lekka zażenowany kontynuował opowieść, choć już pół tonu ciszej. – Przerażona klaczka zrzuciła naszego, znaczy klasztornego stajennego, a ten jak nie łupnie i sruuu do tej dziury, a tam patrzy na dnie coś w ciemnym się czai i tak ślipie na niego, ten się zerwał i do Starszych Klasztoru pognał w te pędy, ale ci mu nie uwierzyli i chłostę jeszcze zerwał, że klaczkę młodą zgubił. Wieczorem za to… – tu zrobiwszy pauzę przechylił z dzbana wina, oblizał wargi i rozejrzał się,by sprawdzić, czy nikt nie słucha. – Łuna taka jakaś nad tym lasem powstała i krzyki my słyszeli, a że zbrojne do miasta pojechali na pałace, bo tam wszelce wielmoża turniej wystawiał, a tu u nas pokój do tej pory był, to pojechali, a wrzask taki, jakby ludzi zabijali. Rano chłopy przygnali do nas kilku i o ochronę bożą proszą, co by ich te czorty już nie naszły więcej. Ponoć kilka dziewek znikło, a wszystkie psy i bydło rozszarpane po całej wsi leży do teraz. Nikt truchła nawet dotknąć nie chce, co by zarazy nie złapać jakiej.

 

Na tym się opowieść nie skończyła, lecz ja już wiedziałem, co stoi w naszej umowie i mimo uwag księciunia sobie przydybałem karczmareczkę do stolika.

– Korni.

– Co zaś do Jasnej Panienki?

– Waruj na tych waszmości, a ja na stronę skoczę. Jutro mi powiesz co i jak, tylko przypilnuj, by nas nie orżnęli. Albo li na stos jakiś nie wyszykowali, bo coś mi tu brzydko gównem zajeżdża, a może te sakwy tak bystro Świętobliwy ukrył, że teraz jego tyłami przesiąkły?

Odwróciłem się szybko i łapiąc za pośladek (pulchny niczym dorodny bochen chleba) przy wtórze chichotu obłapianej i pośród złożeczeń gawiedzi (że taki skur… im dziewkę podbiera i jeszcze z bękartem ostawi) na tyły poszełem, po drodze miecza i sakwę zgarniając. Weszliśmy do jakiejś ciemnej izby, wyglądała jak obora, ale trochę bardziej ogarnięta. Pod ścianami stały beczki z miejscowym trunkiem, na ścianach suszyły się jakieś dziwne liście, a pod sufitem wisiało solone mięso. Na środku izby stało prymitywne leżę, bo łożem bym tego nie nazwał. Ślicznotka powoli podeszła do niego, musnęła moją dłoń swoją dłonią, odebrała mi miecz i powoli odłożyła go na bok, cały czas patrząc mi w oczy. Rozpiąłem kubrak i usiadłem na leżu. Wziąłem ostatni łyk piwa i odrzuciłem kufel na podłogę.

– Chodź tu śliczna, kobity dawnom nie miał, a chuć mam taką, że bym nawet łoszę wychędorzył.

– Aś zać narwany. A te twarzyczke kto ci tak ślicznie przyfasadził? – zaśmiała się dotykając mojej blizny, ciągnącej się od lewego ucha do nosa.

– Wilkołak Księcia waszmości Księstwa Krakowskiego. Psubrat zapłacić nie chciał i stworem poszczuł. Aliści niech szczeźnie, dość mam gadania! – po czym chwyciłem ją mocno i przyssałem się do jej ust. Dłoń wbiłem w jej krocze i zerwałem jej suknię, poszło nadzwyczaj łatwo, jakby szwy i materiał tylko czekały na rozerwanie, wpadliśmy oboje w obłąkańczy szał ciał… Pamięć płata mi figle, co się wtedy działo, grunt, że trwało to całą noc chyba. Przynajmniej, tak oceniam po pianiu kura, jak już schodziłem z niej po całym misterium.

 

Spałem jak niemowlę…

 

Rozdział pierwszy.

 

Baldur obudził się.

 

Z jękiem podniósł swoją oszpeconą i skacowaną twarz. Karczmarka nadal spała. Była całkiem naga, a jej spocone i skalane nasieniem ciało aż kleiło się przy dotyku. "Wcale nie jesteś taka piękna" pomyślał. Wstał, rozejrzał się po izbie i w zwolnionym tempie ubrał gacie, koszulę, kolczugę i kubrak.

– Cholera, gdzie ta czapka? – Przeklął zaglądając pod leże. Była tam, a wraz z nią lewy but i onuce. Gdy już skompletował ubranie wyszedł, a dziewce, z którą spędził noc w tym przybytku zostawił dwa srebrne talary "zasłużyła" pomyślał. Trzasnął drzwiami. Salvia, bo tak na imię miała uwiedziona dziewka, otworzyła szeroko oczy. Znów była sama. Uświadomiła to sobie gdy zobaczyła obok te dwa talary…

-A w życi go mam! -Krzyknęła rzucając monety w stronę drzwi.

Korni już siedział przy jednej z ław po środku sali. Jak zwykle o tej porze pił piwo przegryzając je surowym wędzonym mięsem. Dookoła panowała cisza, w wyszynku nie było nikogo poza nimi, karczmarzem i kilkoma klechami w głębi. Baldur dopiero teraz zauważył te same liście na ścianach co i w przyzbie na tyłach budynku.

– Bestio! – Krzyknął kompan w stronę Baldura – Wreszcieś wstał! Żeś mnie zostawił z tymi Psiakrwiami Świętobliwemi wczora. Choć żeż tutaj i napij się. Gospodarzu! Kolejka!!!

Piwo. Jak zwykle. Wiecznie na kacu, wiecznie w drodze. Potwory, popijawy, rżnięcie, potworne dziewki, popijawy. Zaklęty krąg z którego nie da się wystawić nosa, a co dopiero nogi. Później nazwą to alkoholizmem, ale teraz? Tylko patrzą z pogardą i boją się. Ich sława dotarła tu przed nimi. "Wyklęci", "Przeklęci", "Potwory w ludzkiej skórze", "Dziwadła" i wiele innych określeń, a każde obraźliwe, bo jak nazwać kogoś kto lubuje się w bójkach, dziewkach i potworach? Nieważne. Że kościół exkomunikę nałożył? Nieważne. Ze ściga ich połowa Królestwa Polskiego? Nieważne. Że Król miłościwie panujący trzy razy od wyroku śmierci odwoływał za zabicie gorgony, Biesa, czy w końcu Smoka pod Wawelem, co później zwalili na Szewczyka (biedak trafił za to na stos, bowiem był ten stwór własnością Księcia Waszmości Księstwa Krakowskiego. Podatki nim wymuszał a w zamian pozwalał okoliczne chłopy gnębić i owce im podkradać)

Baldur podszedł do ławy, usiadł, oparł się wygodnie i wziąwszy do ręki kawał mięcha z misy Korniego zapytał:

– I jak?

– Normalnie. Kilka stworków, bestia i zatkać dziurę, co by znowu nie przyszły żadne potwornickie do tych Świętojebliwych waszmości z wizytacją.

– I tyle? Za taką zapłatę? – Baldur wyjął mieszek z kieszeni i potrząsnął nim przed nosem towarzysza. – Śmierdzi mi to Stary Durniu. Straśny to smród. Bo to smród tego klechy. Gdzie ten Świętobliwy Wielce? Sami mamy w paszcze się pchać tym gadom?

– Przyślą nam tu kogoś dzisiaj, bodaj zara powinien tu być.

Karczmarz właśnie doniósł kolejne kufle złotego napoju. Drzwi wyszynku otworzyły się i do środka weszło dwóch chłopów. Szybko jednak wycofali się widząc obcych, uzbrojonych i w dodatku w nastroju wielce bojowym. Z zewnątrz powiało upałem.

– Konie nakarmione?– zapytał Kornie łapiąc karczmarza za rękaw

– Tak Panie.

– Objuczone?

– Też Mości.

– Możesz odejść. Którędy do klasztoru?

– Jak wyjdziecie Pany to w lewo i tam pod te gorke, a jak bydziecie na górze to w lewo, przez te pola co tam widać prosto drogą do jeziorka, a stamtąd to jeszcze ze dwie chwile i będzie widać klasztoru bramy.

– Dobra idź już. – Kornie wcisnął mu monetę w dłoń. Gdy barman oddalił się szepnął – Mi też śmierdzi ta cała historia. Jedźmy do klasztoru.

– Nie, jeszcze nie jestem na tyle napity co by do tych Chimer w ludzkiej postaci jechać. – Spokojnie przechylił kufel – Zabijemy stwory jak zwykle i jedziemy dalej. Książę depcze nam po podkowach a ty chcesz się z Księżuniem w podchody bawić? W dupie mam co tu śmierdzi i kto przejście otworzył. Robimy to co należy i w drogę.

– W sumie masz rację. Druid ma ciężko w naszych czasach.

– Druid… Pieprzony zawód, drzewiej starczyło tylko ziół nazbierać i gusła odprawić. Nikt Bram nie otwierał, ni w Czarcich Magów nie bawił, a tera?

Drzwi znowu się otworzyły i wszedł wysoki na dwa metry, szeroki w barach kapłan. Rozejrzał się po pomieszczeniu przyzwyczajając oczy do panującego weń półmroku i szybkim krokiem (jak na takiego olbrzyma) podszedł do druidów.

– To wyście?

– Kto my?– odparował Baldur.

– Droidy co Twory zadźgać mają. Jak tak to sie spieszta, boć droga daleko a przed wieczorem trza być.

– Dupa Biskupa. Jeszczem nic nie jadł, a tu mi byle klecha każe cztery litery na siodło pakować, by byle strzyge, czy inne łajno ubić. Szacunku zero dla starej wiary.

– Jak dla mnie to bym tylko jedno miał dla was. Tryczek, albo ćwiartki!- wrzasnął klecha doskakując do Baldura. Podniósł go do góry sapiąc wprost do ucha – Ino Ociec przełożon kazał, co bym was do Tworów dostarczył i odejść pozwolił.

Po czym opuścił go na ziemię i usiadł przy sąsiedniej ławie.

– Kurwa, ze wszystkich klechów świata przerośnięty nawiedzony się nam musiał trafić! – Baldur pomasował się po szyi – Zjem i wyjdziem. Hej Klecho! Napij się z nami. Na trzeźwo nie da się myśleć.

 

Do izby weszła Salvia.

Na początku nie zwrócili na nią uwagi, niepostrzeżenie podeszła więc do nich i dysząc ze złości wycedziła zdziwionemu Baldurowi prosto w ryj.

– Ty chamie parszywy. – Podniosła do jego oczu zaciśniętą piąstkę – Ty prostaku, coś żeś se myślał, że jak byle kurwiszcze wydymiesz, talarki rzucisz i w piczu ostawisz? O nie Asanie, nie ze mną te gierki, ja ci pokażę gdzie se te piniyndze możesz wrazić! W dupe! O tam se je wsadź. – Rzuciła mu je prosto w twarz. We trzej zdziwieni patrzyli na nią jak majestatycznie odchodzi. Jej lekko prześwitująca suknia falowała w rytmie kroków. – Ociec juże jestem!

-To bier się za gary, bo sie zara będą pospół schodzić zaś! – dobiegł głos z izby na wprost wejścia.

– Ostra jest. – stwierdził patrząc za nią Baldur.

– Te Druid – zaczepił Klecha – Widzę że już Cię tu Waści polubieli. Hehe, a juści, kamratów to wy dwaj wszędy najdziecie. – parsknął śmiechem.

– Aś zabawny klecho. Jak Cię zwą?

– Brat Josef.

– Józek. Ładnie… Mamusia nazwała, czy przełożeni nadali? Józiu posłuchaj, tu nie bramy klasztoru, gdzie świętego każdy udaje. Tu jest szary świat, z którego wygnaliście naszych Bogów, pozbawiliście nas ich pomocy, a teraz to nas prosicie o pomoc, jak wasze zło spod władzy wam się wymyka? Obrzydliwe.

Przechyliwszy kufel pociągnął spory łyk i odbekając odstaił go na stole. Wytarł zatłuszczone dłonie o kubrak, wstał i udał się w kierunku wyjścia.

– Poczekam na dworze.

Pchnął mocno drzwi i wyszedł na zewnątrz. Było naprawdę gorąco. Baldur spojrzał w górę osłaniając oczy przed nadmiarem światła. Gorąco. "Bogowie nie są nam już przychylni" pomyślał. Miał rację. Większość Bogów odeszła, obrażona najazdem Chrześcijańskich Barbarzyńców. Ci którzy zostali w dumie swej odwrócili się od swych poddanych i nieczuli na ich prośby, modły i błagania pozostawali. Jedynie Druidzi, ich kapłani mogli czuć się w miarę bezpiecznie, otoczeni dawnym błogosławieństwem i ignorancją swych Bogów. Niektórzy z Bóstw, nudząc się zapewne, czasami wspierała działania swych kapłanów w walce z innymi Bogami, przywleczonymi przez misjonarzy Chrześcijańskich.

– Dadźbóg nam dziś daje się we znaki. – szepnął sam do siebie Baldur. – Gdzież jesteście Łado i Swątevicie? – Posmutniał. Dłonie opuścił wzdłuż ciała i popatrzywszy w dół wyszeptał "Chwała Ci Svątevicie i Tobie Tryglowy Bożycze." Rozejrzał się dyskretnie. Wokół ni żywej duszy. Po prawej stronie od wejścia do karczmy ciągnął się potok, który kiedyś był rwącą rzeką mogącą przenosić towary. Tuż za potokiem stał młyn. Po tej stronie niegdysiejszej rzeki stała kaplica, a przed nią na placu ogromny drewniany krzyż. Pod krzyżem stały stosy i dyby, czające się na heretyków i innowierców (pominąwszy druidów na których nałożono exkomunikę, jednak rozprawą papieską obłożono ochroną i wynajęto do walki ze złem jako Świeckich Egzorcystów). Droga prowadząca do kościoła nie była utwardzana, typowa małomiejska dróżka wyjeżdżona wozami w ziemi. Naprzeciw karczmy stało kilka chałup krytych słomą. Na lewo od chałup stał mały dworek. Mieszkał w nim właściciel tych ziem, pan Onufry Gwizdek. W gruncie rzeczy poczciwy chłopina, ale jego żona to już inna historia. Wredny babsztyl co każdą morgę ziemi wydrze zębami i ostatnią kroplę potu wyciśnie z chłopów batogiem. Baldur zrobił krok naprzód. Piach zazgrzytał mu pod stopami. Gorąco. Svątevid się gniewa i suszę zesłał na okolicę. Bogowie są zazdrośni i okrutnie każą gdy ktoś ich rozsierdzi. Kolejny krok. Piach poderwał się z drogi i niesiony wiatrem zawirował mu wokół nóg. Już prawie południe. Cisza panująca w powietrzu była wręcz fizyczna. Wbijała się w uszy niczym szpikulce.

Drzwi karczmy otworzyły się. Korni i brat Josef wyszli na światło słoneczne mrużąc oczy. Dopiero teraz Baldur zauważył że jest coś przerażającego w wyglądzie zakonnika. Coś z jego szatą, kolor? Jego brak? Czy też ten… Ta! To niezmyta krew zastygła purpurą na jego habicie.

– Ty! Braciszku przy uboju robisz coś w krwie cały?

Braciszek ponuro spojrzał spode łba na niego i nie spiesząc się jednym zdaniem odparował:

– To krew chłopów przelana przez te Twory, ja żem ich chował na święconej ziemi.

Jego słowa ciążyły w głowie niczym ciężarki. Stali przez chwilę w milczeniu.

– Przykro mi – odparł Korni. – Ale teraz w drogę. Sam żeś mówił co by się spieszyć bo do nocy trza tam być. Zabiłeś kiedy kogo?

– Nie.

– To zabijesz, ale nie chłopy tylko Twory bić będziesz a to ważka rzecz i grzychu nie bydzie za to. Którędy jedziem?

Nie czekając na odpowiedź Baldur skręcił za karczmę w kierunku stajni. Był to budynek postawiony z surowych beli, bez okien (zresztą jak i karczma) z wąskimi, acz wysokimi wrotami na przedzie. Wewnątrz było miejsca na dziesięć koni. Przed wejściem krzątał się młody chłopak. Widząc nadchodzące osoby wbiegł do środka krzycząc:

– Już prowadzę Acanowie.

Po krótkiej chwili wyłonił się prowadząc wysokiego, czarnego i wychudzonego ogiera. Znać było po koniu iż wiele już przeżył ze swoim panem.

– Twoja Chabeta jest jeszcze chudsza jak wcześni. – Zaśmiał się Korni patrząc na Baldura. – Zdało mi się, że my tu ino jedyn dzień byli, aliści patrząc nań to w wątpienie wpadam. Ty stary Rypaczu, cóś żeż tak markotnym?

– Bogi nam nie zmogą w tej Bitwie. Znaki widziałem. Nie jest im na rękę nasza bytność tutej.

 

 

Ciąg dalszy nastąpi, mam nadzieję że wam się spodoba opowieść :)

 

Część poprawiłem, do momentu "Spałem jak niemowlę"

Koniec

Komentarze

Błąd w tytule... Wyraz "fantasmagoria" odmienia się, także w liczbie mnogiej.

Dzięki za poprawkę. Jak oceniasz całość?

Słownik ortograficzny

fantasmagoria, (o) tej fantasmagorii, tę fantasmagorię, tą fantasmagorią; tych fantasmagorii, tym fantasmagoriom

Istnieje funkcja "edytuj"...

Poprawione. Nie mogłem znaleźć funkcji edytuj na początku. Dzięki za uwagę raz jeszcze.

Jeszcze raz przemyśl tytuł --- po poprawce.... Kłania się pisownia tytułów w języku polskim  ---  i to uprzejmie.

Nie biorę odpowiedzialności za tak napisany tytuł.

.  

Za mało przecinków i za dużo wielkich liter (chrześcijański, papieski - to nie są nazwy własne).

Zawsze miałem kłopot z przecinkami :) A prócz błędów, jak oceniacie fabułę, rozwój, czytalność?? Da się to czytać, czy raczej sazmira którą po wydrukowaniu do kibla się wrzuca i wodą spłukuje, co by nikt więcej nie czytał? Proszę o szczere oceny.

A tytuł to już taki zostaje. Też uprzejmie. 

Nie do kibla. Do pieca się wrzuca. Wszak ogień ma moc oczyszczającą. Potem, po takiej ofierze tworzy się rzeczy znacznie lepsze.

W końcu jakaś opinia co do treści :)

A co Ci się nie podobało? ;)

Nie w moim stylu, po prostu. Zbyt jajcarskie, przeszarżowane. Choć wiem, że niektórzy lubią taki niepoważny styl, więc nie musisz sobie brać mojej opinii do serca.

Czyli ten sznur zawieszony na chaku mogę rozplątać ;)

Możesz rozplątać, możesz... Do pieca niczego nie wrzucaj, lecz potraktuj to jako materiał ćwiczebny. Robisz takie dziwne błędy... Postudiuj zasady używania wielkich liter, poducz się interpunkcji --- gdy przeanalizujesz słowo po słowie i zdanie po zdaniu powyższe dzieło, w następnym błędów zrobisz mniej. To istotne, ponieważ błędy utrudniają czytanie. Łap się za słowniki --- nie gryzą, daję słowo! --- i do roboty.  

Co do samej treści: mnie ta forma nie przeszkadza. Niech sobie będzie z przymrużeniem oka, chwila relaksu i uśmiech to rzeczy cenne.

No cóż zasady znam dzięki raz jeszcze za opinie :) wezmę je sobie do serca i biorę się za poprawki, cóż myślałem że już jest ok, a co do zdań niektóre chciałbym zostawić w takiej formie jak są (na przykład to:  "Powoli odpiąłem pas miecza i odłożyłem na bok, cholernik przydatny jest, ale niewygodny jak się siedzi ino." świadomie zastosowany zestaw słów.) Ogólnie jednak macie rację.) Przejżę to wszystko raz jeszcze, z pomocą słownika i może jeszcze kogoś do pomocy wezmę co by na pewno więcej błędów nie robić.

Powoli odpiąłem pas miecza i odłożyłem na bok, cholernik przydatny jest, ale niewygodny jak się siedzi ino.  

To zdanie oznacza, że miecz miał własny pas, który to pas bohater odpiął i odłożył, ponieważ pas przeszkadza mu w zajmowaniu pozycji siedzącej. To zdanie mówi o pasie, tylko o nim. Czy nadal chcesz to zdanie zostawić?  

>> Odpiąłem pas z mieczem i odłożyłem je na bok. Bez miecza ani rusz, wiadomo, ale gdy się siada, cholernik przeszkadza jak mało co innego. <<

>>Powoli odpiąłem pas z mieczem i odłożyłem na bok. Cholernik przydatny jest w boju, ale niewygodny jak się ino siedzi. << myślę że ta forma zadowoli nas obu ;)

A dlaczego nie napisałeś tak od razu?  :-)

Z rozpędu :) najpierw piszę później poprawiam, sprawdzam jeszcze raz, po prostu mi umknęło ;) Ale już sprawdzam ponownie całość. To mó pierwszy publikowany tekst jest i niestety, nigdy wcześniej nie przykładałem uwagi do błędów w treści. Ale po poprawie i rozwinięciu wrzucę raz jeszcze, ponieważ mam pomysł na całą serię opowieści z Dziwnego świata ;) 

 

O ile oczywiście będziecie chcieli poczytać sobie takie historie (postaram się najpierw sprawdzać błędy i stylistykę a później publikacja. Powinno więc być dużo lepiej pod tym względem)

:-)  Szczere przyznanie się do winy łagodzi wymiar kary.  :-)    OK, teraz bez żartów. Czy nazwiesz to rozpędem, czy radosnym pospiechem, skutek jest ten sam. Piszesz "jak leci", żeby myśl nie uciekła. Wydaje się Tobie, że dobrze napisałeś, bo wiesz, o co chodzi. Ale ja nie wiem, ja się dowiaduję dopiero z Twoich slów. Jeżeli zdanie wyszło Ci kulawe, muszę rozszyfrować, co takiego autor miał na uwadze... Dlatego nie tylko staraj się, ale rzeczywiście uważnie rewiduj swój tekst --- po tygodniu co najmniej, a najlepiej po dwóch, trzech, gdy już sam nie będziesz znał w szczegółach treści na pamięć...   

Powodzenia

Przy poprawianiu tekstu -- pomijając tytuł, nadal z błędem, i to podstawowym  -- dobrze byłoby usunąć  trzy błędy ortograficzne w tekście. 

W pisowni wyrazów dużą  literą Autor, zdaje sie, pisze nową gramatykę języka polskiego... 

Wszystko popoprawiam, obiecuję ;)

Tytuł może i z błędem... ok, ale powiedzcie, czy coś oprócz błędów które już wytknięto jest zauważalne, czy jest dość poczytne? Czy rozwijać ten świat i pissać dalej, czy raczej brać się za coś innego? Tak szczerze. Krytyka mnie buduje, więc śmiało :) każde zdanie jest dla mnie na wagę złota.

Można pisać bardzo dobre historie, tylko -- co z tego, jeżeli od czytania odstręczają błędy…

Weźmy tytuł opowiadania. Teraz brzmi on tak: ”Dziwny świat Fantasmagoria”.

W języku polskim rzeczownik odmienia się przez przypadki, w tym, oczywiście, odmieniamy nazwy własne państw, krajów, miejsc itp.

Czyli --- od razu mamy oczywisty wniosek: tytuł powinien brzmieć tak: „Dziwny świat Fantasmagorii”. Możliwe jest poprawne zapisane tytułu w inny sposób: „Dziwny świat --- Fantasmagoria”.

Ale -- to jeszcze nie jest koniec, tylko początek. Bo -- od razu wątpliwość, i to uzasadnioną, budzi pisanie wyrazu „Fantasmagoria” dużą literą. W języku polskim dużą literą pisze się między innymi nazwy własne. Polska, Czechy, Watykan, Karpaty, Londyn…

Ergo: użyty w tytule wyraz „Fantasmagoria”, aby napisać go wielką literą, musiałby być nazwą własną. Albo na przykład nazwiskiem, powiedzmy, Diego Fantasmagoria. Jest możliwe takie nazwisko? Jest, czemu nie. Ale i wtedy to nazwisko należałoby odmienić. Kogo świat? - pana Fantasmagorii…

Ale to nie jest nazwisko.  A więc, Autorze, w tekście opowiadania musiałbyś wyraźnie podać, że wyraz „Fantasmagoria” oznacza nazwę własną. Można to zrobić na przykład w dialogu.

Powiedzmy, bohater mówi do towarzysza: „ W dupsku to wszystko mam! Dobrześ nazwał tę krainę Fantasmagorią.”

Wtedy przywołanie tej nazwy w tytule i pianie wielką literą jest uzasadnione.

Kończąc.

Prawidłowo tytuł należałoby napisać tak: „Dziwny świat fantasmagorii” albo „ Dziwny świat - fantasmagoria”. Ostatni wyraz dużą literą wtedy, kiedy z tekstu będzie wynikać, że w tytule przywołano nazwę własną.

W znaczeniu słownikowym wyrazu „fantasmagoria” treść opowiadania, sygnalizowana przez tytuł, doskonale się mieści. Mieści się także w stylizacji języka bohaterów. 

Co jeszcze? Nie „złożecząc”, tylko „złorzecząc”.

Istniej zasadnicza różnica pomiędzy czasownikiem „żyć” a rzeczownikiem „rzyć”, oznaczającym tyłek, a właściwie po prostu dupę, a nawet dupsko...

Podobnie jest z dystynkcją pomiędzy czasownikami „kazać” i „karać”, a tym samym pomiędzy wyrazami „każe” a „karze”.  A w tekście zamiast „rzyć” użyłeś, Autorze, wyrazu „żyć’ -- a to jest już ortograf, a zamiast „karze” wyrazu „każe” --- także brzydki ortograf. Nie mówiąc o wcześniej wymienionym wyrazie „złożecząc”.

Przy okazji -- przestudiowanie zasad pisanie wyrazów dużą literą pozwoliłoby, Autorze, na wyeliminowanie niczym nieuzasadnionego pisania w tym opowiadaniu poszczególnych wyrazów wielka litera, nie wiadomo, dlaczego.

Nie można sobie wymyślać nowych zasad gramatycznych, bo to tak ładnie w tekście wygląda..

Może i wygląda ładnie, tylko ze, niestety, głupio. 

Pozdrówko.

Ps. Pisanie w tym poście wyrazu „Autorze” dużą literą jest jak najbardziej uzasadnione gramatycznie.  Można pisać ”powstanie warszawskie”, a można pisać „Powstanie Warszawskie”. Ciekawa zasada.

Ps.  W poście powyżej parę razy, tak z rozpędu,  miast "dużą  literą", napisalem  " wielką literą"...

Sorry za błąd. 

czyli wytykasz wciąż to samo, choć drogi krytyku, przyznałem się do błędów i je mozolnie poprawiam, sądząc jednak po wielokrotności czytania mojego tekstu, że się podobało ;) wiem że emotikonki są głupie, ale to nie sam tekst  jest, lecz komentarz do tekstu. 

Więc drogi Rogerze Cerwonooki nie będę kolejny raz dziękować za te poprawki co wcześniej były wytknięte, ponieważ już błędy naprawiam i niweluję krok po kroku. Co do dużych liter, przy pisaniu nie skupiałem sie na formie tylko na treści, na poprawki jest czas po napisaniu tekstu opowiadania, tym razem jednak wstawiłem bez poprawek, do czego przyznałem się w odpowiedzi numer 18 pisane cyfrą by było lepiej widać ;) (i znów głupia emotikonka, dla podkreślenia że mówię z przymrużeniem oka) cały czas pytam o treść, czy jest to do poczytania, a słyszę o błędach ortograficznych i interpunkcyjnych. Nie lubię gdy mi się powtarza o jednym i tym samym wciąż i od nowa. Przyjąłem do wiadomości i robię poprawki stosownie do treści. 

Mam nadzieję jednak że nie było tak źle skoro nikt nie wytyka samej opowieści tylko tych głupich błędów.

"Tylko te głupie błędy" miało być ;)

I racja. Do spałem jak niemowlę się dobrze czyta. Potem jest gorzej. Podoba mi się archaizacja mowy, nie podoba zmiana perspektywy narracyjnej i imiona, które nijak nie pasują do polskich ziem. Próbuj dalej.

pozdrawiam

I po co to było?

W końcu!!! Ktoś zwrócił uwagę na te IMIONA, wszystkiego się czepiali, a nie zauważyli, że z imionami coś nie halo ;) Brawo syf! Perspektywa będzie poprawiona... Wszystko dostaniecie w wersji perfekcyjnej, rozbudowanej o kolejne rozdziały do końca roku myślę ;)

Pozdrawiam serdecznie.

Ja pierniczę, jak można sobie piersi zasupłać? No i "ą", nie "ę". Dużo więcej nie przeczytałam.

Nowa Fantastyka