- Opowiadanie: adamas - Obroża (PARANORMAL 2012)

Obroża (PARANORMAL 2012)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Obroża (PARANORMAL 2012)

 

– Znowu się na niego gapisz – ni to zganiła, ni to stwierdziła Chloe.

Przecząco pokręciłam głową, ale Chloe tylko parsknęła. Cóż, miała rację. Znowu lampiłam się na Micka jak wół na malowane wrota. Znowu!

– Daj sobie spokój – usłyszałam głos przyjaciółki.

Cóż, miała absolutną rację. Wiedziałam o tym, ale mimo wszystko… Mick był przystojny, diablo przystojny. Wszystkie o tym wiedziałyśmy. Był wysoki i barczysty, z głębokimi, niemal dzikimi brązowymi oczami. Efekt psuły może włosy – lekko szczeciniaste, proste, także ciemne – ale dla mnie nadawały mu lekko zwierzęcego charakteru. Cóż, Mick po prostu mnie podniecał. Widocznie jednak bez wzajemności.

– Mówiłam ci – trajkotała Chloe – on nie zwraca na żadną uwagi. Nawet na taką laskę jak Kristen – fakt, przy tej blond piękności, liderce zespołu cheerleaderek, wyglądałam jak kocmołuch – Mówiłam ci? – Chloe mówiła mi, ale wiedziałam, że i tak się powtórzy; zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu – Kristen za nim latała, jakby tylko kiwnął palcem… No, ale on nie kiwnął. Mówię ci, Vera, on jest pedałem!

– Chloe! – nie lubiłam gdy tak o nim mówiła.

– No dobra – moja przyjaciółka wzruszyła ramionami, jednak naprawdę wcale się nie przejęła – Nie pedałem. Gejem. Chociaż z tą willą pod miastem pewnie jest tak bogaty, że mógłby być homoseksualistą.

– Chloe!

– Sama przyznasz – uniosła palec do góry i roześmiała się – Przestań się na niego gapić! Chodź na burgera.

Pokręciłam głową. Chloe popatrzyła na mnie i pokręciła głową. Wiszące w jej uszach liczne kolczyki zabrzęczały głośno.

– Jak tam sobie chcesz – wzruszyła ramionami – Ja idę! Może spotkam swoją wielką miłość?

– Na burgerze? – mimowolnie się uśmiechnęłam; Chloe zawsze potrafiła poprawić mi nastrój.

– Pewnie – odpowiedziała stanowczo – Na burgerze! A ty stój i się patrz na niego. Idziesz?

Pokręciłam głową. Chloe popatrzyła na mnie spode łba, pożegnała się i poszła. Kiedy już zniknęła za rogiem westchnęłam. Cóż, w sumie mogłam z nią iść. Teraz nie wypadało stać tu samemu i patrzeć na Micka. Jeszcze by coś zauważył i znowu skomentował to w ten swój szorstki, sarkastyczny sposób. Kiedy zagadnęłam go pierwszy raz na stołówce potraktował mnie tak, że… Cóż, pół szkoły miało ze mnie ubaw. Dobrze, że Chloe wyciągnęła do mnie rękę. Była chyba moją jedyną przyjaciółką. A teraz poszła na burgera. Cóż, powłócząc nogami wróciłam sama do domu.

 

 

Właściwie to potem byłam na siebie zła – mogłam iść z Chloe, posiedzieć, pośmiać się. A tak siedziałam w swoim pokoju i myślałam. Myślałam, myślałam, myślałam. Oczywiście o Micku. Byłam nowa w szkole, do tego nieśmiała i nijaka, blada, z podkrążonymi oczami i zapadniętymi policzkami – cóż, jakoś tacy ludzie jak ja nie zdobywają z miejsca przyjaciół. Jedna Chloe, ostrzyżona na jeża, w glanach i potężnych kolczykach zaprzyjaźniła się ze mną, może dlatego, że też była wyśmiewana i wykpiwana. Oczywiście, nie zwrócił uwagi na mnie także Mick, ani żaden inny chłopak, jeśli już o tym mówimy, ani żadna z przebojowych cheerleaderek Kristen. A kiedy już zwracano na mnie uwagę, to w żaden pochlebny sposób – odkąd oblałam Micka sokiem na stołówce, próbując do niego zagadać przypięto mi jeszcze łatkę guły i niezdary. No, nie było dobrze.

– Dziewczyno – kochana ciotka Marge od razu wyczuła, że w nowym miejscu nie czuję się najlepiej – weź się w garść! I uważaj na siebie. Widzę te twoje podkrążone oczy, wiem co robisz nocami. To nie jest ucieczka. Zaufaj mi. Twoi rodzice…

Moi rodzice nie żyli. Zginęli, jak mi mówiono, w wypadku samochodowym kiedy byłam jeszcze bardzo mała. Od tamtej pory mieszkałam – w wielu różnych miastach – pod opieką starowinki Marge, przyszywanej ciotki, która wychowywała jeszcze mojego ojca. I znała także naszą wielką, rodzinną tajemnicę. Zresztą wiedziała zapewne o wiele więcej niż zdradzała.

 

 

Jak co noc, niepomna ostrzeżeń ciotki Marge wymknęłam się z domu. Przemknęłam niezauważona koło płotu, przeleciałam, rozkoszując się biegiem kilka przecznic i wypadłam na podmiejskie pola. Przystanęłam i wciągnęłam nosem powietrze. Feeria zapachów, opisujących świat niemal zwalała mnie z nóg. To tak, jakby widzieć za pomocą nosa. Widziałam ścieżki, po których kilka godzin wcześniej hasały zające, wyczułam miejsce, w którym dwoje ludzi o zapachu przytłumionym alkoholem spotkało się niedawno w sposób dość namiętny. Czułam woń innych psów – samców i samic. Tak, byłam Zmiennokształtną. Jak mój ojciec i matka. Tak twierdziła ciotka Marge, i nie miałam podstaw by jej nie wierzyć. Staruszka uważała, że to przekleństwo, że przez to zginęli moi rodzice – nie wiem, nigdy nie poznałam szczegółów tego tragicznego wydarzenia. Ale ja jako suka byłam wolna. Mogłam biegać, skakać, nie przejmować się, że jestem chudą i bladą nastolatką. I tym, że najwspanialszy chłopak jakiego poznałam nie zwraca na mnie uwagi. W formie psa inni ludzie byli tylko zapachami – ładniejszymi, brzydszymi, ale tylko tym. Zastanawiałam się nieraz jak może pachnieć Mick, ale robiłam to tylko jako człowiek. W tej postaci, w której byłam był mi całkowicie obojętny. Bo byłam wolna. Inne psy wyczuwały czasem moją dziwną naturę, ale kończyło się zwykle na obszczekaniu się nawzajem i powarczeniu. Pod tym względem traktowały mnie dużo lepiej niż ludzie.

Tym razem jednak coś było nie tak.

Od razu wyczułam, że ten pies pachnie inaczej. Dziwniej. Nie znaczyło to, że nieładnie, nie. Kiedy się zbliżał, zaskomlałam. Jego zapach, dziki, władczy, uderzył mi w nozdrza, aż przysiadłam na chwilę. Podszedł do mnie, obszedł dookoła a ja stałam jak skamieniała. Wyczuł, musiał wyczuć to, w jaki sposób na mnie podziałał – psy nie są wstanie ukryć czegoś, co człowiek nazwałby pożądaniem. Serce stanęło mi na chwilę, kiedy w jego zapachu znalazłam podobne nuty. Ja też go pociągałam! Byłam jak odurzona, jego zapach omotał mnie, spętał mi nogi i zacisnął krtań. Nagle poczułam od niego strach, a gdzieś z daleko doleciała ku nam fala wściekłości i żądzy mordu. Potem rozległo się ujadanie sfory.

Cztery kundle, zajadłe psy, bezlitośni mordercy żyjący od wielu lat po parkach, polach i śmietnikach. Najgorsza możliwa rzecz. Udzieliła mi się roztaczana przez mojego nowego znajomego woń strachu. Zaszczekałam, ale cała czwórka nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi. Te psy były ukierunkowane, opętane pragnieniem mordu. Nie mogłam na to pozwolić. Mój towarzysz bronił się, dzielnie odgryzał, ale nie mógł nic poradzić przeciwko tylu mocnym szczękom. Widziałam, jak jeden z nich rzucił mu się do gardła. Miał potężne zęby. Szczeknęłam i z całym impetem uderzyłam we wściekłego kundla. Upadł, spojrzał na mnie i groźnie zawarczał. I rzucił się na mnie. Jego zęby dosięgły mojej łopatki – zaskomlałam i tylko ogromną siłą woli nie zmieniłam się w ludzką dziewczynę: nagą, przerażoną i bezbronną wobec tylu ostrych kłów. Jako pies mogłam przynajmniej się odgryźć. A przynajmniej mogłabym, gdyby po chwili nie rzuciło się na mnie dwoje następnych kundli. Zwierzęta przycisnęły mnie do ziemi i przywódca stada, ten, który już raz mnie ugryzł spojrzał mi w oczy i zawarczał. Struchlałam. Wiedziałam, co zaraz nastąpi. Chwyci mnie za gardło i zadusi, przegryzie krtań, tchawicę. Żegnaj, piękny świecie! Ciotka Marge miała rację mówiąc, bym uważała zmieniając się w psa. Zaskomlałam ze strachu. Nagle przywódca sfory zacharczał. To mój nowy znajomy rzucił się na niego. Zdążył poharatać ostatniego z kundli i teraz wściekły, czułam to, rzucił się na pozostałą trójkę. Był wspaniały. Kąsał na lewo i prawo, nie dawał bandzie ani chwili wytchnienia. Nagle jeden z przeciwników złapał go za przednią łapę. Mój wybawca zawył z bólu, jednak po chwili strącił przeciwnika i złapał go za łeb. Ucho kundla rozdarło się jak kartka papieru, pies zaskomlał i odskoczył. Także pozostałe zwierzęta nie miały już ochoty do walki – podkuliły ogony i uciekły. Pozostał tylko on – wywalił język i ziajał. Czułam, że jest ranny, zmęczony, ale też zadowolony i dumny. Podszedł do mnie, kulał, i polizał mnie po nosie. Dziwna pieszczota jak na psa, ale nie zwróciłam na to uwagi, gdyż jego woń przyprawiała mnie o łomotanie serca. Nie poruszyłam się, a on szczeknął i utykając, z podkuloną przednią lewą łapą odszedł w noc. Dopiero kiedy zniknął a jego zapach powoli się rozwiewał mogłam wrócić do domu. A nie był to miły powrót.

 

 

– Mówiłam ci, dziewczyno! – gderała kochana ciotka Marge opatrując mi ranę, na szczęście niezbyt głęboką, obyło się bez szycia, na łopatce – Mówiłam!

– Przepraszam, ciociu – spuściłam głowę i syknęłam z bólu próbując ruszyć barkiem.

– Nie przepraszaj – ciotka prychnęła – Chcę mieć pewność, że nie będziesz się zmieniać, Vero. Nic dobrego z tego nie wynika, dziewczyno. Obiecasz mi?

– Ciociu! – niemal krzyknęłam; to by znaczyło, że nigdy już nie spotkałabym tego tajemniczego psa.

– Rozumiem – staruszka westchnęła – Twój ojciec był taki sam, niczego nie można mu było wytłumaczyć. Mam do ciebie jedną prośbę: póki rana się nie zagoi bądź tylko człowiekiem. Możesz to dla mnie i dla siebie zrobić?

Wciągnęłam powietrze i kiwnęłam głową. Szybko wstałam, podziękowałam za pomoc i poszłam do siebie. Nie chciałam, żeby ciotka Marge widziała łzy pod moimi powiekami, pewnie od razu zaczęłaby wypytywać co się stało, dlaczego i tak dalej. A nie chciałam jej mówić. Sam fakt, że przez jakiś czas nie będę mogła nawet poszukać tego tajemniczego psa sprawiał, że miałam ochotę ryczeć. I rzeczywiście, przepłakałam całą resztę nocy. Rano, obolała i niewyspana, z podpuchniętymi oczami poszłam do szkoły. Czułam się taka pusta.

 

 

– Widziałaś? – Chloe jak zwykle za nic miała moją zbolałą minę.

– Co widziałam? – rozejrzałam się, może mówiła o czymś w pobliżu.

– Ten twój Mick – roześmiała się, poczym zniżyła głos do szeptu – Ma obandażowaną całą rękę. Podobno miał wypadek, ale z jego charakterkiem… Pewnie się z kimś bił. O, wiesz co? Mam pomysł. Może zaproponuj mu, że zmienisz opatrunki?

Nigdy nie wiedziałam, czy Chloe mówi poważnie, czy nie. Teraz chyba nie mówiła. Mimo to zmroziłam ją wzrokiem. Koleżanka parsknęła śmiechem i klepnęła mnie w plecy. W samą ranę. Zacisnęłam zęby. Musiałam wyglądać co najmniej groźnie, bo Chloe powiedziała:

– No już, już, nie dąsaj się – nie była by sobą jednak, gdyby nie dodała – Ale jakby co umiesz robić opatrunki?

Skrzywiłam się. Plecy bolały. Bolała też obojętność Micka względem mojej osoby i bolało to, że nie mogę poszukać tego tajemniczego psa. Odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Tylko po to, żeby się nie rozpłakać. Chloe coś tam za mną pokrzyczała, ale dała wreszcie spokój. Chyba zrozumiała, że dziś chcę być sama i nie mam ochoty na niczyje towarzystwo.

 

 

Rana na plecach goiła się szybko – szybko więc rozpoczęłam poszukiwania owego tajemniczego psa. I jedynym efektem tego była moja rosnąca frustracja. Oraz oczywiście notoryczne niewyspanie wraz z podkrążonymi oczami. Nigdzie bowiem nie wyczułam ani śladu! Tak, jakby ulotnił się i nie pozostawił po sobie niczego. A przecież był, przecież napadły na nas inne psy, przecież miałam ranę. Przecież on też był ranny. W łapę. Kulał na lewą przednią łapę kiedy widziałam, czułam go ostatni raz nim zniknął w mroku.

Byłam bliska załamaniu. Kolejne uczucie rozbijało mi się o ostre rafy parszywej codzienności. Wychodziło, że i jako człowiek, i jako pies jestem skazana na samotność. Wróciłam wcześniej do domu i znów przepłakałam całą długą noc.

 

 

Tym razem nie udało mi się już uniknąć mojej jedynej koleżanki. Chloe złapała mnie za rękę, niemal rzuciła w stronę ściany. Rozpłaszczyłam się jak jakaś rozgwiazda a Chloe, trochę niższa ode mnie, w oka mgnieniu doskoczyła do mnie i spojrzała mi w oczy. Starałam się unikać jej wzroku i jak najszybciej wyrwać się z jej objęć, jednak nie pozwoliła mi na to. Ciężkim glanem nastąpiła mi na nogę. Jęknęłam.

– Gadaj Vera, co jest? – powiedziała, kiedy w końcu nasze spojrzenia spotkały się.

– Daj spokój – zaczęłam, ale Chloe nie dała mi skończyć.

– Mów w tej chwili! – rozkazała.

– Chloe…

– Nie, Vera – dziewczyna mówiła już spokojniej, nawet zeszła mi ze stopy – Chodzisz niewyspana, blada, przy byle okazji wybuchasz płaczem. Co jest nie tak? W końcu jestem twoją kumpelą, tak czy nie?

– Tak – zwiesiłam głowę.

– Więc właśnie – Chloe z właściwym sobie rezonem złapała się pod boki – Gadaj! Problemy w domu?

– Nie – pokręciłam głową.

– Więc – koleżanka uśmiechnęła się szeroko – Problemy sercowe! Mick – dodała z tryumfem.

– Chloe – zaczęłam wolno, bo nie wiedziałam jak jej wyjaśnić, że to jednak nie ten diablo przystojny Mick, że to jakiś tajemniczy pies.

Zamilkłam. Przecież nie powiem jej, że jestem Zmiennokształtną zakochaną, o ile można użyć tego słowa w stosunku do relacji między psami, w tajemniczym nieznajomym, który stanął w mojej obronie, tak jak ja w jego, i pokaleczył sobie łapę. Zabrzmiałoby to głupio, bardzo głupio. Stałam więc z rozdziawioną buzią i nie wiedziałam co powiedzieć. Tymczasem Chloe paplała.

– Tak, tak, martwisz się Mickiem. Ale daj sobie spokój. Wiesz jaki on jest, nie zwraca uwagi na dziewczyny. Właściwie – dziewczyna podrapała się po głowie – to na nikogo nie zwraca uwagi. Straszny buc z niego. Cham i dupek. Naprawdę. Zresztą sama wiesz, potrafi przygadać – mimowolnie kiwnęłam głową, bo faktycznie wiedziałam – A tą jego ręką się nie przejmuj. Już mu się zagoiła, zresztą nie jest mańkutem to i tak w niczym mu to nie przeszkadzało, nie?

Drgnęłam.

– Jak powiedziałaś? – zapytałam szeptem.

– No, że miał lewą rękę poranioną – zdziwiła się Chloe – No ale przecież wiesz. Nawet chyba jakieś blizny mu zostały. Hej, co jest? – krzyknęła, kiedy zaczęłam się oddalać.

– Nie teraz – zawołałam przez ramię.

– Vera! – dziewczyna tupnęła a ja zatrzymałam się i spojrzałam na nią.

– To ważne! – powiedziałam – Naprawdę. Możliwe, że bardzo mi pomogłaś, Chloe.

– Nic z tego nie rozumiem – zwierzyła się moim plecom.

Nie odpowiedziałam, biegłam prosto do domu. Czy to możliwe, żeby Mick i ten pies… Nie! Starałam się odpędzić od siebie tą myśl, ale ona wracała. Przystojny chłopak, osiłek niemal, taki okrutny dla innych ludzi i pies, który naraził swoje życie dla mnie? To nie mogła być ta sama osoba. Przynajmniej nie chciałam, żeby to była prawda. Albo nie chciała tego tylko pewna część mojego ja. Musiałam to sprawdzić. Musiałam.

Ciotki Marge nie było w domu. Może to i dobrze, pewnie robiłaby mi wyrzuty, że nie jestem w szkole. Ale z drugiej strony, kochana staruszka mogła coś wiedzieć o Zmiennokształtnych w okolicy. Może dlatego nie lubiła, kiedy włóczyłam się jako pies? Powinnam zaczekać, dowiedzieć się czegoś więcej. Czemu tego nie zrobiłam? Zagrały ludzkie i zwierzęce hormony.

 

 

Zbliżała się noc. Dom Micka stał za miastem, nieco na uboczu. Moimi psimi zmysłami nie ogarniałam jego wielkości, ale przecież pamiętałam, że była to naprawdę duża, drewniana willa z kamiennym podpiwniczeniem. Pociągnęłam nosem. Nie wyczuwałam nigdzie zapachu tajemniczego psa, w domu za to było kilkoro ludzi, prawdopodobnie Mick, ale niestety mój psi nos nie znał jego zapachu. Postanowiłam podkraść się bliżej – jako człowiek zapewne nawet nie wpadłabym na taki pomysł – i ruszyłam w kierunku willi. Starałam się iść możliwie najciszej, łapy stawiać najdelikatniej jak to tylko możliwe. Jeśli Mick nie był Zmiennokształtnym to mógł przegonić mnie jak zwykłego psa, może nawet zrobić mi krzywdę, jeśli zaś był – chciałam się upewnić, że to on jest tym tajemniczym czworonogiem. Nagle coś poczułam. O tak. To był on. Widocznie skradałam się niezbyt sprawnie i ktoś mnie usłyszał. Z wieczornego mroku wyłoniła się mocno zbudowana psia sylwetka, ale nie musiałam na nią patrzeć. Woń tego tajemniczego stworzenia znów mną owładnęła. Stanęłam jak skamieniała, jak wtedy, gdy pierwszy raz go poczułam. Tym razem nie biegł, wolno podszedł do mnie i trącił mnie nosem. Zadrżałam. Krótko szczeknął i odwrócił się tyłem. Statecznym krokiem ruszył przed siebie. Miałam ochotę paść na ziemię i płaszczyć się przed nim, by tylko zawrócił, chciałam tarzać się u jego stóp skamlając i wyjąc. Pragnęłam tego. Jednak wiedziona instynktem i mocą jego woni wolno, z trudem stawiając sztywne łapy, ruszyłam za nim. Był cudowny. Teraz, kiedy zrobiłam pierwszy krok musiałam podążać jego śladem. Z wywieszonym językiem kierowałam się w stronę willi Micka, ale nawet tego nie dostrzegałam. Poza zapachem tego psa nie czułam, nie widziałam, nic innego. Wkroczyliśmy do ciemnego pomieszczenia, czułam pod łapami kamienną posadzkę. Mój przewodnik pewnym krokiem podążał dalej – aż do schodów. Schody to ludzki wynalazek, jednak zazwyczaj psy dobrze radzą sobie ze stopniami. No, pod warunkiem, że nie są zauroczone, odurzone zapachem w którym jest pożądanie i obietnica spełnienia. Sztywne łapy odmówiły mi posłuszeństwa i tracąc równowagę runęłam w dół, uderzając żebrami, głową i łapami w kilka jeszcze kamiennych schodków. Lecąc minęłam mojego przewodnika i uderzyłam w końcu w drewniane, sądząc po zapachu, stare drzwi. Pod naporem mojego ciała uchyliły się a ja wpadłam do niewielkiej komnaty. Tajemniczy pies, idący teraz za mną, szczeknął. Z trudem wstałam i wyszłam na środek pomieszczenia. Nagle moje zmysły jakby oszalały. Zapach mojego czworonożnego przewodnika zaczął znikać! Przerażona rozejrzałam się po pokoiku. Zamiast psa stał teraz przede mną człowiek! Czy to Mick? Nie wiedziałam, nie znałam jego zapachu a pierwotna ciemność w izbie, teraz rozproszona jasnym światłem nie pozwalała mi rozpoznać jego rysów. Mężczyzna, to poznałam, pochylił się nade mną i sięgnął po coś. Po chwili zimna obroża zatrzasnęła mi się na szyi. Szczeknęłam przerażona.

– Spokojnie, suczko – powiedział Zmiennokształtny i poklepał mnie po głowie – Niedługo dowiemy się kim jesteś.

To rzekłszy zgasił światło i wyszedł. Po chwili trzasnęły drzwi a do moich uszu doleciał odgłos kroków na schodach. Ładnie wpadłam. Głupia suka. Próbowałam zdjąć obrożę – bezskutecznie. Psie łapy nie nadawały się do tego wcale, ludzkich palców nie mogłam użyć – metalowy krążek na szyi był za mały i zanim bym coś przedsięwzięła zapewne zaczęłabym się dusić. Przebiegłam się kawałek po komnacie. Poczułam szarpnięcie. No tak, obroża z łańcuchem. Znalazłam miskę z wodą i trochę wypiłam. Pozostawało mi tylko czekanie. I rozmyślanie. Czy ów tajemniczy pies to Mick? Bo w to, że chłopak był zdolny schwytać zwierzaka, czyli mnie, w ten sposób, to właściwie nie wątpiłam. Mick był naprawdę strasznie chamski, Chloe nazywała go bucem. Zresztą tak naprawdę nie znałam go zbyt dobrze. Może, tak jak tajemniczy pies, potrafił stanąć w obronie kogoś – czułam to wtedy, czułam – na kim mu zależy? Ale przecież jako człowiek nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi, poza tymi krótkimi momentami, w których potrafił mi tak dopiec do żywego, że odechciewało mi się żyć. O, ciociu Marge! Że też cię nie słuchałam. Pokręciłam się trochę po moim więzieniu, oczywiście na tyle, na ile pozwalał mi łańcuch, wychłeptałam resztę wody i postanowiłam iść spać. Jako pies na pewno obudzę się, kiedy ktoś spróbuje wejść do pomieszczenia, a wypoczęta będę miała większe możliwości działania – na przykład ucieczki. Położyłam się więc na zimnej, kamiennej posadzce i usiłowałam usnąć. Nie przyszło mi to łatwo, ale w końcu sen wdarł się pomiędzy kłębowisko myśli o Micku i tajemniczym psie i zasnęłam.

Tak jak przeczuwałam, obudziłam się gdy tylko ktoś, jakiś człowiek, zaczął schodzić po schodach. Łatwo go wyczułam – był to ten sam mężczyzna, który wczoraj mnie tak łatwo pojmał – zatem był to ów tajemniczy pies, Zmiennokształtny. Odruchowo podkuliłam ogon. Drzwi się otworzyły i człowiek wszedł do środka. Nie zdążyłam zareagować, kiedy na mój grzbiet spadł cios – cienki kij, który niesamowicie wręcz ciągnął. Zerwałam się i zaczęłam szczekać.

– Kim jesteś, Zmiennokształtna? – zapytał spokojnie i wymierzył kolejny raz.

Krótki łańcuch nie pozwolił mi na ucieczkę, kij uniemożliwił mi zbliżenie się do napastnika. Przez mgłę strachu, bólu i szaleństwa nie mogłam dojrzeć twarzy mężczyzny. Mick czy nie Mick? Myśli kołatały się w głowie, przerywane parkosyzmami bólu, gdy kij spadał na grzbiet, głowę lub łapy. Wiłam się jak piskorz, a on wciąż trafiał. Wreszcie nie wytrzymałam. Pękłam. I zamieniłam się. Żelazna obroża ścisnęła mi krtań, nie byłam w stanie wziąć najmniejszego oddechu, o wydobyciu z mojego obolałego ciała jakiegoś dźwięku tym bardziej nie było mowy. Posiniaczonymi rękami sięgnęłam do szyi, ale wiedziałam, że nie uda mi się zdjąć obręczy. Nagle jakieś silne dłonie – dłonie mojego prześladowcy – dotknęły mojej szyi i uwolniły mnie. Pierwszy haust powietrza uderzył mi do głowy jak alkohol, mocny alkohol. Zakręciło mi się przed oczami. Zanim zemdlałam zobaczyłam tylko jedną twarz – Micka.

 

 

Przebudzenie było straszne. Wszystko mnie bolało. Niemal z płaczem otworzyłam oczy. Po chwili je zamknęłam. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Leżałam na łóżku w obcym pokoju, ostatnie co pamiętałam to twarz Micka. Twarz mojej ludzkiej i psiej miłości, który zadał mi tyle bólu.

– Wreszcie wstałaś, dziewczyno – drgnęłam słysząc ten głos

– Ciocia Marge? – wyszeptałam.

– Co ci mówiłam, dziewczyno? – staruszka podeszła do łóżka.

– Ciociu…

– Masz szczęście, Vero, że ten Zmiennokształtny wiedział, że jestem twoją opiekunką – staruszka westchnęła i usiadła na łóżku – Wezwał mnie jak tylko się zorientował kim jesteś.

Popatrzyłam na ciotkę i rozpłakałam się. Beczałam jak dziecko.

– Ciociu, ciociu – łkałam – On… On zrobił mi krzywdę. Ja nie wiem… Ja… Mick, on…

– Spokojnie, dziewczyno – Marge przytuliła mnie – Mick jest jak twój ojciec. Porzuć myśli o nim jako o chłopaku. On… On jest Zmiennokształtny. Inny.

– Ciociu? – zamurowało mnie, na chwilę przestałam płakać.

Poczułam, jak staruszka wzdycha i gładzi mnie po głowie. Nie wiem, może chciała powiedzieć coś innego, że to, jacy jesteśmy to przekleństwo. Jednak po dłuższej chwili dała mi coś na kształt rady.

– Nigdy nie zdobędziesz Zmiennokształtnego w ten sposób – uśmiechnęła się tym swoim dziwnym uśmiechem, takim, za którym mogło kryć się niemal wszystko, a na pewno wiedza przeżytych lat – Nic ci więcej nie powiem. Sama musisz sobie poradzić z tą sprawą. Przykro mi, dziewczyno.

Zamyśliłam się.

 

 

Po kilku dniach leżenia w domu, kiedy sińce zeszły a obite żebra przestały boleć wreszcie wróciłam do szkoły. Miałam plan.

– Co to, nowa moda? – zagadnęła mnie Chloe oglądając aksamitną obrożę, kolię, tkwiącą na mojej szyi.

– Powiedzmy – uśmiechnęłam się i po chwili ciszy dodałam – Słuchaj, Chloe, chciałam cię przeprosić za swoje zachowanie…

– Nie ma sprawy – koleżanka uśmiechnęła się szeroko.

– Nawet nie wiesz jak mi pomogłaś – z trudem hamując łzy pocałowałam ją w policzek.

Zarumieniła się, naprawdę. Tymczasem ja wypatrywałam Micka. Szedł korytarzem, przystojny i niedostępny. Budząc zdziwienie Chloe, ale i samego Micka, podeszłam do niego i stanęłam mu w przejściu. Chłopak zatrzymał się i omiótł mnie wzrokiem. Domyślałam się, że szuka w myślach jakiejś ciętej gadki, żeby usunąć mnie z drogi. Tak, teraz byłam pewna: Mick nienawidził ludzkiej części swojej natury. Wykorzystałam jego zawahanie i dotknąwszy dłonią obroży rzuciłam:

– Wieczorem, przy parku.

Nic nie odpowiedział, ale nieznacznie kiwnął głową.

 

 

Wieczorem niedaleko miejskiego parku odbyła się schadzka dwojga kochanków. Ale każdy, kto oczekiwałby pocałunków, namiętnych słówek czy obłapiania byłby srodze zawiedziony. Razem z Mickiem biegliśmy bowiem po ulicach, czując się nawzajem i pożądając. Wolni od wszystkiego innego.

Koniec

Komentarze

Sporo błędów w zapisach dialogów.

Byłem przeczytałem.

Burgery jedzo z gejami się zadajo amerykanusy jedne


Musem polonia jak takie cebulaki

Ona – niepozorna, zauroczona nim. On – niemal półbóg, nie zwraca na nią uwagi. Jest oczywiście jedyna przyjaciółka, sekundująca i podnosząca na duchu. I wszystko byłoby jak zwykle w takiej sytuacji, gdyby nie pieski i tajemne umiejętności…

Mimo, że to nie moja bajka, przeczytałam bez większej przykrości.

Mam kilka uwag:

 

„Teraz nie wypadało stać tu samemu i patrzeć na Micka.” -  Piszesz o dziewczynie, więc …nie wypadało stać tu samej

 

„To nie jest ucieczka. Zaufaj mi. Twoi rodzice… Moi rodzice nie żyli. Zginęli, jak mi mówiono w wypadku samochodowym.” – Tu, przez chwilę miałam kłopot, nim zorientowałam się, że od „Moi rodzice…” zaczyna myśleć Vera. A gdyby tymi słowami zacząć nowy akapit? Myślę, że byłoby czytelniej.


„Przemknęłam niezauważona koło płotu, przeleciałam, rozkoszując się biegiem kilka przecznic i wypadłam na podmiejskie pola.”
– Czy przelatując, jednocześnie rozkoszowała się biegiem? Może: Przemknęłam niezauważona koło płotu i, rozkoszując się biegiem, pokonałam kilka przecznic.

 

„…w którym dwoje ludzi o zapachu przytłumionym alkoholem spotkało się niedawno w sposób dość namiętny.” -  Nie wiem, jak można spotkać się w sposób dość namiętny.

 

Podszedł do mnie, obszedł dookoła a ja stałam jak skamieniała.” – Powtórzenie. Może: Podszedł do mnie, okrążył, a ja stałam jak skamieniała.  

 

„…a gdzieś z daleko doleciała ku nam fala wściekłości i żądzy mordu.” – Chciałabym zobaczyć lecącą falę wściekłości i żądzy mordu.

 

„Udzieliła mi się roztaczana przez mojego nowego znajomego woń strachu.” – Czy Verze udzieliła się woń, czy może strach? Proponuję: Woń strachu, jaką roztaczał mój nowy znajomy sprawiła, że także zaczęłam się bać.

 

„Te psy były ukierunkowane, opętane pragnieniem mordu.” – Rozumiem, co chciałeś powiedzieć, ale uważam, że ukierunkowane psy, brzmią cokolwiek dziwnie. Zaznaczam, że nie znam się na psach.

 

„A przynajmniej mogłabym, gdyby po chwili nie rzuciło się na mnie dwoje następnych kundli.” – Kundel jest rodzaju męskiego. Nawet gdy psu towarzyszy suka, nie mówimy o dwojgu psach, tylko o dwóch psach. Ja napisałabym: A przynajmniej mogłabym, jednak po chwili rzuciły się na mnie dwa następne kundle.  

 

„…nie była by sobą …” - …nie byłaby sobą…

 

„Oraz oczywiście notoryczne niewyspanie wraz z podkrążonymi oczami.” – Rozumiem, że podkrążone oczy Very, notorycznie nie wysypiały się razem z nią.

 

„…że jestem Zmiennokształtną zakochaną, o ile można użyć tego słowa w stosunku do relacji między psami…”Stosunek i relacja to synonimy. Może: …o ile można użyć tego słowa, określając relacje między psami…

 

„Starałam się odpędzić od siebie myśl, ale ona wracała.” - … myśl…

 

„…jednak zazwyczaj psy dobrze radzą sobie ze stopniami. No, pod warunkiem, że nie są zauroczone, odurzone zapachem w którym jest pożądanie i obietnica spełnienia.” – To oczywiste, że ze stopniami zauroczonymi, odurzonymi zapachami pełnymi pożądania i obietnic spełnienia, psy mogą mieć pewne problemy.

 

„…tracąc równowagę runęłam w dół, uderzając żebrami, głową i łapami w kilka jeszcze kamiennych schodków.” – Czyżby jeszcze kamienne schodki przeistaczały się jakoś?

 

 Pozdrawiam

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mam lekką słabość do paranormal, więc dobrze mi się czytało. Spostrzegłam parę drobnych zgrzytów, ale wyżej chyba już zostały wypisane.

"Ja jako suka" nie brzmi specjalnie epicko czy romantycznie... Wiem, że w tym wypadku nie ma innego słowa, jednak... jakoś to odrzuca przy negatywnym w naszej kulturze znaczeniu słowa "suka".

Wiadomo, że fabuła była przewidywalna, lecz nie ma się czego czepiać. To norma w tym gatunku. Pomysł generalnie całkiem ciekawy, a sam moment uwięzienia nawet mnie zaskoczył.

Mam tylko jedno przemyślenie: Dlaczego nie znajduję paranormal dziejącego się w Polsce? To też mogłoby być ciekawe ;)

W każdym razie mój odbiór tego opowiadania jest bardzo pozytywny.

Pozdrawiam!

 

 

Mnie bardziej ciekawi czemu bohaterka mimo tego, że chłopak ją pobił nadal chciała się z nim spotkać?

Nie jest to arcydzieło i bardzo szybko domyśliłem się, że imć Mick jest pół psem, lecz czytało się przyjemnie. Trochę średnio z zapisywaniem dialogów.

Pozdrawiam!

Bo kobiety to już takie tępe stwory są. Nie wierzysz? Masz dziewczynę, to walnij ją przy następnej okazji lewym sierpowym  i popraw solidnym kopniakiem w macicę.

Na następnym kapuczino w modnym coffie szopie będzie żaliła się głośno ponad oburzone jęki koleżaneczek: "ać on nie jest taki; wiem, że mnie kocha i się zmieni!"

Cóż, niektóre mogą lubić dominujących samców - szczególnie, jak ma się częściowo psie odczucia. Ja do takich dziewczyn nie należę, ale można mieć różne koncepcje i jestem w stanie nawet tę zrozumieć.

Autorze/rko, coś ty porobił/a z gramatyką, to włos się jeży.

Sama historia przewidywalna, ale ciekawa.

Nowa Fantastyka