- Opowiadanie: Diegodelan7 - Łowcy czaszek 1

Łowcy czaszek 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Łowcy czaszek 1

Łowcy czaszek

1

Narodziny nowej przygody

 

 

 

Początek lipca… dzień, w którym to wszystko zaczęło się był nadzwyczaj słoneczny, ale chłodnawy. Chłopak, mający zaledwie piętnaście lat, po obudzeniu się i ubraniu zaczął od upolowania zwierzyny, na śniadanie dla swojej rodziny.

 

Jedyną osobą mu bliską w rodzinie była siostra – nadzwyczaj piękna oraz zawsze uśmiechnięta. Chłopak szerzył zęby w uśmiechu na każdy jej widok. Zawsze bawili się razem, gdy mieli do tego okazję. Niestety o jego macosze nie można było tak powiedzieć. Owszem, była młoda i piękna, lecz jej charakter wredny. Z całego serca nienawidziła swoje dzieci. Znęcała się nad nimi w każdej sposobności jaka się natrafiała. Jedynym powodem ożenku z ojcem "bachorów" był on sam.

 

Traktowała je jako pomoc, choć zbytnio jej nadużywała sprawiając sobie dni wolne. Chłopak polował na zwierzęta, ścinał drzewa na opał, pasał krowy, składał modły w świątyni o pomyślność i godne życie oraz wykonywał inne prace, bardziej przeznaczone dla mężczyzn. Dziewczyna zaś była jak gospodyni domu. Pracowała wszędzie, gdzie potrzeba było ręki kobiecej. A to w ogrodzie podcinała i pielęgnowała rośliny, a to w domu sprzątała, zmywała i szykowała strawę, a to macocha zabierała ją do miasteczka by targała ociężałe kosze, wypełnione różnymi dobrami. Zapewnie zachodzicie się w głowę skąd oni mają w ogóle pieniądze? Sprawa jest oczywista… żyją z handlu. Sprzedają mięso upolowane przez chłopca, rośliny (lecznicze jak i upiększające życie) z ogrodu i mleko od krów, które hodują.

 

Od siedmiu lat każdy dzień był wręcz identycznie monotonny dla chłopaka. Wstawał bardzo wcześnie, gdy to jeszcze macocha i jego siostra spały w najlepsze. Ubierał się w swe ubrudzone łachy (podartą, białą choć nawet teraz szarawą od brudu koszulę z krótkimi rękawami, długie, podziurawione spodnie oraz skurzane buty) i zabierając ze sobą łuk oraz wędkę ojca wybierał się na polowanie bądź łowienie. Po zabiciu zwierza – zazwyczaj był to wilk, zając bądź łosoś, lecz zdarzyło mu się raz upolować, z wielkim trudem i wieloma ranami, niedźwiedzia – wracał do chaty ze zdobyczą. W domu oprawiał zwierzaka wydobywając mięso, kości i inne wnętrzności. Pozostawiał to odpowiednio posortowane na grupki. Potem zabierał ze sobą siekierę i szedł rąbać drzewo na opał (bez względu na to czy zima, czy lato). Gdy dochodziło południe chłopak wędrował pasać krowy na łące. Po tym znów poszedł polować, by zdobyć strawę na obiad. Wreszcie wczesnym wieczorem miał czas tylko i wyłącznie dla siebie. Zazwyczaj wracał do domu odpoczywać po ciężkim dniu pracy, ale mając jedenaście lat poznał starca. Był rycerzem, lecz już zwolnionym ze służby u króla. Po dłuższej rozmowie postanowił szkolić chłopaka i od tej pory zawsze mając wolny czas wędrował do miasta, do swojego nauczyciela.

 

Jednakże tego dnia… wszystko potoczyło się inaczej. Po polowaniu wrócił do chaty, toż widząc pustą zagrodę osłupiał ze zdziwienia. Stał przez dłuższą chwilę po czym rzucił truchło trzech zająców na ziemię i pobiegł. Nie ujrzał ani jednej krowy… „Pewnie powędrowały na łąkę by się najeść” – w pierwszej chwili pomyślał, lecz nawet i tam ich nie widział. Chłopak zdziwiony i zamartwiony o los krów, a również o swój (macocha pewnie da mu mocny wycisk, albo nawet zabije go za takie zaniedbanie) stał znieruchomiały na środku łąki. Przez kolejne pół godziny zastanawiał się co czynić. Czy ruszyć na poszukiwanie stada (ale w którą stronę miałby iść?), czy powrócić do chaty, zbudzić macochę i narazić się na najgorsze? Postanowił wreszcie ze smętną miną co czynić. Powrócił mozolnie do domu z spuszczoną głową, podniósł truchło zwierząt, wszedł do chaty najciszej jak tylko mógł i obudził macochę. Ona rozwieszona krzyczała na cały głos i trzepała chłopaka pięściami trafiając raz to w twarz, raz to w brzuch. Siostra również krzyczała stojąc w progu swojego pokoiku na widok cierpienia brata. Chłopak czuł ból i miał już puścić pierwsze łzy, wszak ostatecznie zrozumiał, że pogorszy tylko sytuację wzbudzając u siostry większy lęk. Powstrzymał się od tego dalej dając się bić przez kobietę. Po dłuższej chwili macocha opanowała się i wyszła z domu nic nie mówiąc. Chłopak cały obolały próbował wstać, ale dopiero dzięki pomocy siostry stanął na nogi i od razu oparł się o ścianę. Zapadła długa cisza… chłopak zdziwiony reakcją macochy – myślał, że go zabije – stał i zastanawiał się, co właściwie się stało? Chłopiec po pobiciu przez nią miał wiele blizn na twarzy i rozdarć (przez ostre kanty pierścienia na ręku macochy). Pewnie na brzuchu również, lecz już wolał nie patrzeć i nie pogarszać sytuacji – przecież siostra była tuż obok, mogłaby zauważyć rany. Nagle zakłóciła ciszę dziewczyna proponując mu by usiadł i coś zjadł. Rzekł jej tylko, że przyjdzie wieczorem, wyszedł z domu i poszedł rąbać drzewo na opał.

 

Przez cały czas zastanawiał się czemu nie został zabity… macocha przecież miała powód do tego (dla normalnego człowieka nie był to dobry powód, a przynajmniej do takiej kary, lecz czy można nazwać jego macochę normalną?). Zamyślony sprawą wziął kolejne drewienko na pniak, chwycił toporek, podniósł i wymierzył cios, który o mały włos nie przyczynił się do utraty dłoni. Przerażony wiedział, że coś się święci i postanowił, że pójdzie do grobu swego ojca. Zwykle robił to co miesiąc podobno (gdyż nie wierzył do końca swojej macosze) tego samego dnia, kiedy został zabity. Jego macocha mówiła, że uśmiercili go rozbójnicy, którzy znienawidzili króla za rządy jakie sprawował i rabowali każdego by jakoś z tego wyżyć.

 

Padł na kolana będąc przed grobem i zaczął składać modły, gdy nagle… oślepł. Zapadły egipskie ciemności. Chłopak zdezorientowany rozglądał się cały czas poszukując choć promyka światła. Wtem ujrzał przed sobą jasną poświatę, która zbliżała się do niego. W pierwszej chwili poczuł lęk i cofnął się o krok do tyłu, lecz potem zastanowił się – co może mnie jeszcze spotkać? Śmierć? I tak jestem obolały przez macochę… – i nagle go olśniło. Nie czuł już bólu. Przerwał swe rozmyślania nad tym co może go jeszcze spotkać i spojrzał na poświatę. Stała już w odległości zaledwie pięciu łokci i rzekła.

 

– Nathan… Nathan… – rozbrzmiało echo. – Pewnie zastanawiasz się… skąd znam twe imię. Znam, gdyż sam ci je nadałem… jestem twym ojcem… – zaczęła poświata. Nathan nagle osłupiał, „To mój ojciec żyje?” zaczął rozmyślać. – ale nie czas na wyjaśnienia. Jestem uwięziony u mojego… – przerwał na chwilę – znaczy króla wroga, wszak również mojego. Zwie się Sullivan i planuje pewne poczynania. Potrzebuję twojej pomocy, synu… wróć do domu, znajdź skrzynię oraz klucz do niej w mojej sypialni, będzie pewnie przykryta wieloma szmatami. W niej znajdziesz odpowiedzi na swoje pytania oraz mapę z trzema zaznaczonymi miejscami kwater Sullivana. Nie wiem, w której mnie więzi i czy w ogóle w któreś z nich… odnajdź mnie synu! – skończył ojciec, toż potem znów zabrzmiał jego głos… – Zastanawiasz się też pewnie jakim cudem z tobą rozmawiam, synu. Mam moc… telepatyczną, ale nie tylko. Pędź szybko, synu, bo czas upływa a nie wiem jak długo jeszcze będę żył. – rzekł ojciec.

 

– Ojcze! A co z siostrą?! – spytał chłopak, wszak nagle w jego oczach rozbłysło światło… tak intensywne, że oślepiło.

 

Po dłuższej chwili przyzwyczaił się do światła i ponownie zaczął widzieć. Zauważył, że leży na ziemi tuż obok sfałszowanego grobu ojca. Zszokowany tym co słyszał i ujrzał, nie ruszał się z miejsca ani na krok przez następne pięć minut. Wreszcie opanował swoje emocje, wstał i najszybciej jak mógł pobiegł do chaty. Wdarł się do pomieszczenia wyważając drzwi, wbiegł do sypialni ojca i zaczął przeszukiwać pokój. W chwilę znalazł dziwnie odstającą deskę w podłodze. Wyważył ją łomem z piwniczki i wydobył szary, zardzewiały klucz. Potem zabrał się za poszukiwanie kufra, który odnalazł po pół godzinie. Rzeczywiście, był zakryty wieloma szmatami. Stanął przed nią i przez chwilę zastanawiał się – co może się w niej znajdować? Nagle w progu pokoju stanęła siostra Nathana. Złotowłosa, szczupła dziewczyna mająca zaledwie dziesięć, może dwanaście lat. Odziana w zieloną, lekko podartą sukienkę sięgającą stóp oraz lekko wystające spod niej brązowe skórzane buciki. Przerwała jego rozmyślania pytając się:

 

– Czego szukasz w pokoju ojca? – chłopak przestraszył się na sam nagły dźwięk słów jego siostry, lecz w następnej chwili opanował emocje i rzekł.

 

– Doznałem wizji… mówił do mnie… – przerwał nagle i zaczął zrzucać szmaty z kufra.

 

– Kto mówił? – zapytała się dziewczyna. Chłopak zignorował pytanie odwracając się do skrzyni. Zrzuciwszy wszystkie szmaty, zamknął oczy i otworzył kufer. Chwilę stał bez ruchu po czym otworzył oczy spoglądając na zawartość pudła. Ujrzał sztylet, kolejny klucz, toż tym razem złoty oraz kartkę papieru zwiniętego w rulon i przebitej jedną z strzał do łuku. Podniósł ją, wyjął z niej strzałę i zorientował się, że to mapa. Spostrzegł również, że narysowany na niej teren to właśnie zagroda i zauważył na niej krzyżyk. Zabrał więc wszystko z kufra, poszedł wpierw po szpadel a potem do zaznaczonego miejsca na mapie. Zaczął kopać… minęło pół godziny, gdy nagle po zamachnięciu szpadlem uderzył w coś twardego – to była skrzynia. Chłopak odkopał cały piach na skrzyni tak, by mógł ją wyciągnąć. Z wielkim wysiłkiem, ale udało się mu wydobyć ją z dołu. Niepewnie włożył klucz wnęki po czym przekręcił i otworzył kufer. Cała skrzynia była wypchana po brzegi. Na wierzchu leżał list, również przebity strzałą. Otworzył go i zaczął czytać…

 

 

 

 

 

Drogi synu…

 

 

 

Jeśli czytasz ten list to znaczy, że skontaktowałem się z tobą i potrzebuję twej pomocy. Jak już zapewnie wiesz… mój król ma wielu wrogów, co zarazem sprawia, że ja również. Głównym z nich jest Sullivan, który rządzi wszystkimi. Chce doprowadzić do wojny, którą może nawet wygrać. Od wieków z nimi walczymy by nie dopuścić do bezsensownej wojny… skutecznie jak do tej pory.

 

W kufrze masz wszystko co Ci pozostawiłem. Znajdziesz w nim krótki miecz, dużo strzał, skórzany pancerz, pelerynę, płaszcz, sakwy z pieniędzmi, dwa pasy z sakwami, porządny skórzany kołczan, (chyba powinno być do tej pory) czyste ubranie oraz medalion (BARDZO ważny! Nie zgub go!). Mój długi łuk zapewne masz cały czas przy sobie… jeśli nie to powinieneś dostać nowy od mojego… przyjaciela, który bacznie ciebie obserwuje. W kufrze powinna być mapa ze wskazanymi trzema twierdzami wroga. Również możesz zabrać Akilinę, która zapewne towarzyszy Ci przez cały czas.

 

Prawdopodobnie nadal jesteś w szoku po odkryciu prawdy, lecz pamiętaj… czasu jest coraz mniej. Weź wszystko i wyrusz mi na ratunek… mój przyjaciel powinien niedługo Ciebie spotkać i przekazać więcej (bardziej świeższych) informacji. Ruszaj synu… nie zawiedź mnie… wierzę w Ciebie!

 

 

Twój kochający ojciec…

Feniks Hoks

 

 

 

Chłopak podczas czytania listu stał jak słup ze zdziwienia, a gdy dochodził do końca – uronił parę łez. Po pięciu minutach ogarnął emocje, odłożył list i zaczął zakładać na siebie wszystko co było w kufrze – o dziwo niczego nie brakowało. Po odzianiu się wyglądał jak dorosły mężczyzna… dokładniej jak łowca. Miał na sobie skórzaną zbroję wraz z płaszczem, dwoma pasami z sakwami oraz pelerynę (która zwisała mu tylko z lewego barku) i zarzuconym na głowę kapturem. Przy pasie nosił krótki miecz a na plecach łuk i kołczan.

 

Chłopak dumnie oglądał swoją nową zdobycz… szczególnie cieszyło go ostrze z wyrytymi runami na poczerniałej klindze. Spostrzegł, że miecz idealnie układa się w rękach, może to za sprawą rękojeści wykonanej z rybiej skóry, która ma na sobie maleńkie ząbki. Podczas zakładania Nathan zauważył, że na kołczanie, klindze miecza jak i medalionie jest wyryty napis w jakieś pradawnej, już zapomnianej mowie: „Anun Qalei”. Na ostatnim również zamieszczono herb ukazujący sokoła z rozpiętymi skrzydłami, trzymającego w jednym szponie garść strzał a w drugim koronę, umieszczonego na okrągłej tarczy. Po drugiej stronie medalionu jak wcześniej wspomniałem napis „Anun Qalei” oraz coś w rodzaju dedykacji, również spisanej w tej samej mowie.

 

Lecz szczęście przerwał jakiś szelest wydobywający się z lasu znajdującego się zaledwie parę metrów od chłopaka. Przestraszony stał jak słup przez chwilę… usłyszał nagle jakiś krzyk… przeszła go gęsia skórka i czuł coraz większy strach.

 

– Nathan?! Co ty założyłeś na siebie?! O nie, nie! Nie licz na to, że puszczę cię, synu, jak twego ojca! NIDGY! – chłopak ogarnął się i odkręcił w stronę wydobywającego się głosu. Ujrzał macochę stojącą tak mniej więcej dziesięć łokci od niego. – Nie puszczę cię! Jesteś mi potrzebny! – dodała potem. Chłopak zdziwił się tym, że nazwała go swym synem (zawsze nazywała go bękartem, nierobem bądź wymyślała inne obraźliwe nazwy). – Będziesz mój na zawsze… tak samo jak twa siostra! – znów krzyknęła. I nagle chłopaka objął ból… nie odczuwał go podczas szukania klucza, kufra, kopania dołu, wyciągania skrzyni, czytania listu, wertowania zawartości i jej przymierzania. Zrozumiał, że musi z tym skończyć… musi jakoś się pozbyć macochy. Nabrał tymi rozważaniami odwagi i rzekł…

 

– Nigdy więcej nie będziesz mówiła mi co mam robić… – kobieta ze zdziwieniem i pogardą na twarzy słuchała tych słów. Rozwścieczona rzuciła parę obelg na chłopaka po czym rzuciła się na niego z łapskami by znów go pobić. Biegła niczym dzikie zwierze pełne furii, a chłopak ani drgnął. Znów go objął strach i przerażenie a w głowie krążyły mu wszystkie myśli w zadziwiającym tempie. Nagle przypomniało mu się jak to przez te wszystkie lata uśmiercał ją parę tysięcy razy we snach. Był taki odważny by w ogóle o tym myśleć i sądził, że w pierwszej stosownej chwili zabije ją z zimną krwią by ukrócić przede wszystkim siostry ale również swoje męki. A teraz? Nogi mu wiotczeją na widok zwierzęcej szarży macochy… czuje przerażenie, chce uciekać, najdalej jak się da! Lecz nie może… przerażenie wciąż góruje w jego emocjach. Czuje, że to koniec… – KONIEC Z TOBĄ CHŁOPIE! STARANUJE CIEBIE SWYM OCIĘŻAŁYM DUPSKIEM! KONIEC! ZGON! GRÓB! MOGIŁA! – myślał sobie cały czas. Gdy była już w połowie dystansu przypomniał sobie ostatnie słowa z listu od ojca… „wieżę w Ciebie!”. Nagle odczuł, że jest w nim coś więcej niż kupa mięsa, która zaraz zostanie zabita przez rozwścieczoną macochę. Nabrał odwagi… spojrzał na „szarżujące zwierze”. Była już zaledwie dwa łokcie od chłopaka. Już zwalniała by nie wpaść na niego, już uniosła łapska by odpowiednio zadać cios, gdy nagle Nathan chwycił miecz i płynnym, szybkim ruchem wydobył ostrze rozcinając przy tym brzuch macochy. Padła na ziemię jak ścięte drzewo z wielkim krzykiem bólu i rozpaczy. Chłopak przerażony widokiem znów wpadł w morze myśli. Przypomniał sobie jak to w jednym ze snów zdarzyła się taka sytuacja. On pewny siebie stoi z mieczem w ręku, a pod nim macocha w kałuży krwi. Lecz to nie był już sen… to realia. Ujrzał jak macocha szarpie się na boki z bólu… zaczął współczuć i zastanawiać się, czy pomóc jej, czy po prostu dobić. Stał tak nad nią przez chwilę… aż zrozumiał, że iskrzyło się jego marzenie. Podniósł klingę i płynnym ruchem dźgnął ostatecznie ją w serce. Ostrze przeszło na wylot i wbiło się w ziemię. Macocha ryknęła po czym zakrztusiła się krwią oraz opuściła głowę i kończyny na ziemię. „Zabiłem ją… wreszcie zabiłem sukę!” pomyślał w pierwszej chwili.

 

Wydobył z niej ostrze i zauważył dziwną rzecz. Runy wyryte na klindze nagle zaczęły jarzyć się małym płomieniem. Chłopak wyjął z kieszeni szmatkę i wytarł ostrze z krwi macochy – ogień zgasł. „Interesujące… ciekawe co to znaczy.” Pomyślał chłopak wkładając miecz do pochwy. Odwrócił głowę w stronę wejścia do chaty i… ujrzał swoją siostrę całkowicie przerażoną. Zrozumiał, że właśnie zrobił coś co będzie prześladowało dziewczynę aż do śmierci. Podszedł więc do niej powoli mówiąc cały czas – Nic się nie stało, uspokój się… wreszcie skończyliśmy z tymi mękami jakie nas prześladowały przez tyle lat. Trzeba było to uczynić… nie było innego wyjścia. – lecz to nic nie pomogło, co gorsza zaczęła płakać. – Nie płacz już… bądź jak dorosła dziewczynka. Zrozum nie było innego wyjścia. Musiałem to zrobić. Teraz będziemy mieli święty spokój od niej. Wreszcie normalne życie. – zaczął znów uspokajać siostrę, ale tym razem jeszcze bardziej spokojnym głosem. Dziewczyna stała w bez ruchu i już nie łkała. „Sukces” pomyślał Nathan patrząc na siostrę. – Zuch dziewczyna! – rzekł chwaląc. Chwilę stali w miejscu, chłopak rozejrzał się wokół i zrozumiał, że muszą opuścić te miejsce. Rzekł siostrze, by brała wszystko co się da. Minęło pół godziny. Dziewczyna zabrała wszystkie sentymentalne dla niej rzeczy (w większości były to prezenty, które otrzymała od brata). Chłopak próbował spakować jak najwięcej wartościowych rzeczy, które mógłby sprzedać w mieście oraz włócznię, którą wykonał z pomocą nauczyciela w wieku 11 lat. Wniósł truchło macochy do chaty, po czym nakłonił siostrę, by odeszła daleko od domu. Gdy ujrzał ją, wchodzącą do lasu, podpalił pochodnie i wybiegając podłożył ogień.

 

Przez dobrą chwilę wpatrywali się w ogień, który trawił chatę. Dziewczyna szokowana tym wszystkim milczała… aż nagle zapytała niepewnie:

 

– Nathanie? Po co w ogóle palimy własną chatę?

 

– Zabiłem własną matkę… straż Entiory na pewno będzie niezadowolona jak ujrzy jej martwe ciało i prawdopodobnie wyznaczyliby za nas nagrodę wywieszając list gończy. Tak jak nie ma dowodów to w jaki sposób mają się połapać, że w ogóle ktoś zmarł? – chłopak odpowiedział dobierając najłagodniejsze słowa, by znów nie sprowokować jej do płaczu przy czym odkręcił się i zaczął iść. W tym czasie siostra patrząc cały czas na ogień znów zapytała.

 

– Gdzie idziemy? – spytała siostra. Chłopak położył wszystko na ziemi, podszedł do dziewczyny i klepiąc ją lekko po głowie rzekł. – Do mojego nauczyciela… do Zygfryda, który mieszka w Entiorze. – dziewczyna zdziwiona nic nie powiedziała. Nathan, widząc zaniepokojenie w jej oczach, przypomniał sobie o jednej sprawie. Stanął wyprostowany i wyciągając najdalej jak się da szyję, zagwizdał. Przez dłuższą chwilę stali w bezruchu wypatrując czegoś na niebie. Nagle ujrzeli cień przypominający ptaka. Po chwili ukazał im się w całej okazałości sokół o ciemnobrązowych piórach na grzbiecie i ogonie oraz białym puchu na brzuchu. Zewnętrzna część skrzydeł była cała koloru ciemnego brązu, zaś na wewnętrznej malowała się przepiękna tęcza odcieni na przemian białych i brązowych. Żółto czarny dziób był zakrzywiony w dół, coś na kształt haku. I przepiękne oczy… czarne z zieloną obwódką.

 

Wylądował na dłoni chłopaka. – W tejże podróży sami nie będziemy. – rzekł Nathan do siostry po czym rzekł do Akiliny: – Szybuj blisko nas… miej nad nami pieczę. – a następnie wzniósł dłoń do góry by ptak poleciał.

 

– Co jej powiedziałeś? – spytała dziewczyna, lecz Nathan ją zignorował. Chwycił tobołek i następnie ruszył w stronę miasta wspierając się własnoręcznie wykonaną, w wieku jedenastu lat, włócznią.

 

 

***

 

 

Miasto było obszerne, rozciągające się na kilometry. Dróżki dość wąskie, szerokości zaledwie trzech łokci sięgały w każdy kąt. Entiora była dość ciasno zaprojektowanym miastem mającym mało przestrzeni dla ludności. Podzielone zostało na trzy części poprzez rzekę przepływającą i rozdzielającą się na tym terenie na dwa nurty. Militarną, gdzie znajdowały się koszary oraz szkolono nową straż i wojsko dla króla. Handlową, czyli rynek, gdzie kupcy, którzy zeszli się z całego świata, handlowali swoimi dobrami. I największa część, czyli dzielnica mieszkalna.

 

Chłopak wraz z siostrą przechodząc przez mury miasta zauważył zmiany. Pierwszą, która rzuciła mu się w oczy to powiększone straże. Wcześniej stacjonował tylko jeden przy bramie, a teraz? Aż siedmiu?! Po co? – Nathan zastanawiał się przez dłuższą chwilę. W rzeczywistości było ich ośmiu – czterech przy bramie i czterech na murze. Wszyscy byli odziani w lekkie kolczugi, które przykrywały cywilne ubrania. Na nią jeszcze założony został zielononiebieski tabard z białym symbolem wilka na klatce piersiowej oraz dwoma zdobnymi pasami listków po bokach. Chłopak przerwał rozmyślania i podszedł do jednego z nich (który wydawał mu się znajomy) z pytaniem.

 

– Czemu powiększono straże?

 

– Na przestrzeni dwóch miesięcy wzrosła liczba zgłaszanych kradzież w mieście, więc burmistrz postanowił znacznie zwiększyć straże dla bezpieczeństwa. – rzekł strażnik z ponurą miną. „Pewnie był zmęczony i wolałby być teraz w karczmie, pić piwo i zabawiać się z innymi niż sterczeć tu jak jakiś słup” – pomyślał chłopak. Strażnik podniósł głowę, spojrzał na Nathana i w pierwszej chwili z smętnej miny przeszedł do uśmieszku. – Znam cię… bywasz tutaj dość często. Wchodź śmiało. – powiedział po czym wydał komendę, by straż zeszła z drogi do miasta.

 

I tak uczynili… przeszli przez bramy oraz podążyli wąską dróżką… i nagle zauważył kolejną zmianę. Ulice były puste. Jako jedyni poruszali się nimi – jakby miasto wyludniało. „A zazwyczaj był taki tłok, że bardziej zmęczony przychodziłem do Zygfryda niż wracając od niego.” – pomyślał zastanawiając się jaką reakcję wywoła u nauczyciela swoją osobą. Chłopak rozglądał się podziwiając piękno bardzo wysokich domostw, lecz ściskających się w tłoku. „Najwyraźniej ktoś miał tak dziwną idee na taki projekt i wcielił go, choć wielu tego nie popierało.” Pomyślał chłopak patrząc na pnące się ku niebu budowle. Wszystkie były w pewnym sensie podobne zważając na ogólny kształt. Prostokątne, pnące się ku górze prostokątne bloki kończące się trójkątnym zwieńczeniem pokrytym pięknymi czerwonymi, brązowymi bądź czarnymi dachówkami. Okna miały rozmaite obramowania, po bokach umieszczono płaskie podpory przyścienne zwieńczone elementem płaskim bądź półkulistym oraz oczywiście parapety tuż pod nimi. Drzwi również były zdobione, lecz już w mniejszym stopniu niż okna.

 

 

***

 

 

Do pokoju wstąpił pewien mężczyzna, młody, mający zaledwie dwadzieścia, może dwadzieścia dwa lata. Odziany był w brązową, skórzaną kurtkę, ciemne spodnie i brzęczące, kolczaste bransolety, a na szyi zwisał mu dziwny talizman. Jego długie włosy mieniły się rudawym odcieniem… niczym ogień. Raczej wojownikiem zwać go nie można było zważając na jego, nieposiadającą żadnych blizn, twarz. Wszedł do pomieszczenia trzymając w jednej ręce zapieczętowany list, a w drugiej ostrze długiego miecza.

 

– Zygfryd? List do ciebie… pewien młodzieniec dał mi go. Nieźle mnie wystraszył. – rzekł rudzielec.

 

– Wybacz, ale było to konieczne. W mieście jest niebezpiecznie, a nie chcę narażać tak istotnych spraw na wykrycie prawdy. – odrzekł stary mężczyzna siedzący przy biurku.

 

– Następnym razem postaraj się abym wiedział o takiej ewentualności. – powiedział rudzielec wręczając starcowi list. Zygfryd lekko zaśmiał się po czym spojrzał na papier. – Hmm… pieczęć królewska… Ferongaardu. Dziwne, już od dawna nie wysyłali do mnie wieści. Jakby wreszcie obudzili się ze zimowego snu. – rzekł zdziwiony, złamał pieczęć, rozłożył list i czytając cichaczem marszczył czoło coraz bardziej. Gdy skończył wydał z siebie tylko te słowa:

 

– Wielkie nieba… wszystkiego mógłbym się spodziewać, ale takich wieści?!

 

– A cóż takiego jest tam wyryte, Zygfrydzie? – spytał rudzielec, ale starzec milczał.

 

– Który dziś dzień… Dave? – rzekł wreszcie. Mężczyzna chwilę stał, zastanawiał się, chrząknął i wreszcie odpowiedział spoglądając na wielkie okno ukazujące większą część miasta. – siódmy lipca, dwa dni do Extrunii. – wiadomym, że to święto Ciyvirii upamiętniające rzeź pod Extrunią, gdzie pomordowali się nawzajem ciyvirijczycy jak i rikeivenczycy. Ci pierwsi uważają, że to było wielkie zwycięstwo, że nie dopuścili wroga przez jedno z najbardziej strategicznych miejsc. Albowiem Extrunia była jedną z najlepiej chronionych twierdz. Mury wręcz nie do przejścia, łuczniczy zdolni wybić całą armię liczącą tysiące, a nawet dziesiątki tysięcy żołnierzy i spichlerz, który mógłby pomieścić zapasy zapewniając ludziom wyżywienie nawet na rok oblegania. Ten dzień jest jeszcze bardziej ważny, gdyż „acalithi”, po naszemu elfy obchodzą wtedy półrocze.

 

– Siódmy lipca? List został napisany trzydziestego czerwca… – zaczął Zygfryd, lecz nagle rozbrzmiał trzask zamykanych drzwi frontowych. Zdezorientowany ową sytuacją rudzielec zastygł w miejscu. Zygfryd zaś, opanowany, wyrwał ostrze młodzieńcowi i wybiegł z pokoju pędząc do drzwi wejściowych. Gdy dobiegł, stanął w miejscu ze zdziwienia. Albowiem ujrzał młodzieńca odzianego w zielony płaszcz, pelerynę i z zarzuconym na głowę kapturem. Przy jego boku można było dostrzec ostrze, a na plecach łuk i kołczan ze strzałami. Stał tak przez chwilę wpatrując się w nieznajomego odczuwając zdziwienie, ale również to, że skądś go zna. Dopiero po chwili z twarzy znikło zaniepokojenie i zaczął rysować się podziw i uśmiech na widok włóczni, którą poznałby wszędzie.

 

– Nathan? – spytał niepewnie nadal stojąc tuż niedaleko schodów

 

– Też mi cię rad widzieć Zygfrydzie! – rzekł chłopak podchodząc do nauczyciela po czym objął starca swymi ramionami i mocno uściskał.

 

– Skąd masz to wszystko? Tylko nie kłam! Wiesz przecież, jak bardzo brzydzę się bujdą.

 

– Ojciec skontaktował się ze mną. Wyjawił mi skrytkę z tym wszystkim. Potrzebuje mojej pomocy… mówił, że jest więziony przez jakiegoś Sullivana.

 

– Sullivan żyje?! Jakim cudem?! – przerwał mu starzec. – Najgorszy dzień jaki mógł mi się przytrafić! – zaczął krzyczeć po czym zamilkł ciągnąc chłopaka do swojego pokoju. Będąc tam usadowił go przy swoim biurku, wcisnął mu list do rąk i podszedł do okna (przez które miał piękny widok na miasto) mówiąc poważnym głosem:

 

– Przeczytaj… – chłopak spojrzał na list. Pierwsze co wpadło mu w oko to złamana pieczęć ukazująca niedźwiedzia stojącego bokiem na tylnych łapach przebitego włócznią.

 

 

 

 

 

Zygfrydzie z Ordynium…

 

 

 

Wiem… król dawno nie wysyłał do was wieści z Ferongaardu, ale mieliśmy pewne problemy. Szpieg wmieszał się w nasze szeregi, czytał listy (choć nie mam bladego pojęcia jak udało mu się nie złamać pieczęci) i przekazywał je czaszkom. Gdy go złapaliśmy, wyśpiewał nam wszystko podczas tortur. Za miesiąc (licząc od dnia napisania listu) zostanie stracony poprzez ścięcie głowy. Jeśli chcesz go przesłuchać to radzę jak najszybciej wyruszyć. Nie lada kawał drogi dzieli cię, przyjacielu, między Ferongaardem a Twoją spokojną Entiorą.

 

Powracając do spraw ważniejszych. Ciężkie czasy nastały nie zważając nawet na czaski poległego Sullivana… albowiem córa królewska, Lydia, została pojmana. Nie zawracałbym Ci tym głowy, gdyby była ta sprawa błaha, a porywaczami zwykli zbóje. Lecz nie… król potrzebuje (choć nie był łaskaw nawet wysłać do was listu, dopiero ja bez pozwolenia) waszej pomocy w zabiciu niejakiego Frosteiesa, który każe się zwać panem mrozu. Król zamiast tego, woli wysyłać i skazywać na śmierć kolejnych swoich wojowników jak i śmiałków. Przyślijcie tu parunastu… jak najwięcej swych braci. Córa królewska musi powrócić do Ferongaardu nietknięta! Jeśli nie pośpieszymy się z tym… grozi nam coś więcej niż skandal. Królestwo Rikeiven, które już przeznaczyło swego królewskiego potomka Lydii wydało oświadczenie: ‘Jeśli księżniczka Lydia niezostanie uwolniona w czasie dwóch miesięcy to wypowiemy wojnę pod pretekstem wykrętów od ślubu i zawarcia ostatecznego pokoju między królestwami.’ A co za tym idzie pogrzebią wasz cel uwolnienia kontynentu od bezmyślnych wojen.

 

Mam nadzieję, że zrozumiałeś powagę sprawy i przekażesz te wieści do odpowiednich osób. Bądź zdrów, bracie!

 

 

Dowódca Armii królewskiej Ferongaardu

Jack Dovel

 

 

 

 

Po przeczytaniu chłopak jeszcze przez chwilę wpatrywał się w papier podziwiając piękno wyrytych run, po czym zwinął list i spytał:

 

– Kim to są te czaszki?

 

– Nieważne…

 

– Ważne abym w pełni zrozumiał list. I jakich braci? Ty nie masz przecież nawet brata. A co dopiero paru… – natarczywie ciągnął temat.

 

– Bracia? Chodziło o straż w Entiorze. Chce bym zabrał ich ze sobą.

 

– Dziwne… czym niby mieliby być lepsi od wojska Ferongaardu…

 

– Koniec tematu… pogadamy o tym innym razem. Gdzie ściany nie będą miały uszu. – wybuchł nagle zdenerwowany Zygfryd po czym zaczął podziwiać widoki za oknem. Nathan spojrzał znów na list… poszukując jakiś pominiętych informacji. Niestety jedynie do czego doszedł, to do myśli na temat Lydii. „Ciekawe… księżniczka w niebezpieczeństwie. Kto ma ją niby uratować jeśli nawet armia królewska nie potrafi podołać próbie? Kto niby ma być silniejszy od Frosteiesa, co zdewastował potęgę królestwa?” – zaczął zastanawiać się. Ostatecznie zwinął list, odłożył na biurko nauczyciela i rzekł po dłuższej chwili lekko marząc:

 

– Ciekawe jak piękna jest ta Lydia… i czy dałoby… – Zygfryd westchnął bezradnie słysząc te słowa, po czym przerwał młodzieńcowi.

 

– Będziesz mógł się przekonać na własne oczy. – chłopak zdziwiony odkręcił się w stronę nauczyciela.

 

-Co masz na myśli? – zdał sobie już sprawę, jaką odpowiedź otrzyma… bojąc się nie czekał zbyt długo na nią.

 

– To, co ty również masz… wyruszysz do Ferongaardu. Co prawda pieszo, bo mam jednego konia.

 

– Ale ojciec…

 

– Ojcem się nie martw. Wytrwa dość długo. Zresztą, nie wiesz nawet gdzie jest… gdzie zacząć go szukać. Nabierz trochę sympatii u królów a wspomogą ci w tej sprawie. – przez dłuższą chwilę obejmowali się wzrokiem. Zygfryd wreszcie ujrzał chłopaka w całej okazałości i… szybko poderwał się od okna widząc poranioną twarz Nathana.

 

– Dave?! Przynieś bandaże! Natychmiast!

 

Minęło zaledwie pół godziny, a starzec skończył nakładać opatrunek na poranioną twarz i brzuch Nathana.

 

– No… za dwa dni powinno być już dobrze. I za dwa dni dopiero wyruszysz. Z… „tym” będziesz za bardzo się rzucał w oczy. – rzekł Zygfryd chwaląc swoje dzieło po czym poszedł ubierać się w swój pancerz. Platynowy, pozłacany, okrywający prawie całe ciało. Tylko hełmu nie miał, gdyż uważał, że ogranicza widoczność i tak lepiej będzie dla niego. Założył potem Tabard, ten sam co strażnicy mieli na sobie w mieście.

 

– Ale…

 

– Nie ma żadnych ale! Dwa dni, to nie długo.

 

– Dobrze… – westchnął ze smutkiem Nathan.

 

– Zresztą… pobądź z siostrą, na długo ją opuszczasz. I wytłumacz jej wszystko.

 

– Dobra… zostanę. A co z siostrą? Nie zabiorę jej ze sobą… to jest zbyt niebezpieczne.

 

– Racja… możesz zostawić ją tu, w moim domu pod opieką Dave’a. Możesz mu ufać… jest mi jak brat.

 

– A ty? Opuszczasz miasto?

 

– Tak… muszę wyruszyć… natychmiast. Pilne sprawy…

 

– Jakie pilne sprawy? Dokąd pędzisz?

 

– Później ci powiem w Ferongaardzie. Jak tam dojdziesz to bądź moimi uszami. Dowiedź się wszystkiego i… przesłuchaj więźnia. Może coś wiedzieć na temat twego ojca. Weź list… będzie jako moje potwierdzenie, że ja cię przysłałem. – podszedł do drzwi pokoju i milcząc przez chwilę stał przed nimi zastanawiając się nad jedną sprawą, a następnie zapytał – Powiedz mi, tak z ciekawości, co uczyniłeś z macochą i chatą? – chłopak wpatrywał się przez chwilę w okno podziwiając widok a następnie rzekł nie odrywając wzroku od niego:

 

– Chcesz prawdy czy kłamstwa?

 

– Przecież wiesz… – chłopak westchnął a następnie wyznał prawdę:

 

– Macochę zabiłem, gdy ona chciała mnie uśmiercić. A chata? Spaliłem wraz z ciałem macochy, by nikt nie spostrzegł, kto za tym stoi i nie zaczęli mnie ścigać listem gończym. – Zygfryd spojrzał na chłopaka z podziwem i dumą kręcąc głową na boki po czym rzekł – Bywaj! – i wyszedł z pokoju.

 

 

***

 

 

 

Minęły, mozolnie jak dla chłopaka, dwa dni. Rudzielec zdjął ostrożnie opatrunek po czym przyniósł lustro.

 

-No… nawet, nawet… tylko ta blizna. – skrzywił się lekko na widok blizny, która dość długa znajdowała się na połowie policzka. – Ale czas nagli… muszę wyruszać w drogę. – dodał po czym zaczął się ubierać.

 

Pół godziny minęło, a chłopak stał już przy drzwiach wejściowych odziany i najedzony.

 

– Zostań tu… i nie wychodź z miasta. A jak możesz to nawet z domu. Miasto jest dość niebezpieczne. Sama słyszałaś od tego strażnika. – rzekł do siostry.

 

– Czemu nie zabierzesz mnie ze sobą? Nie ufam temu… rudzielcowi. – spytała się siostra szepcząc mu do ucha.

 

– Już tyle razy ci mówiłem. Nie chcę cię narażać na niebezpieczeństwo i mieć potem ciebie na sumieniu. Zostań tu i nie wychodź po za mury miasta. Będziesz tu bezpieczna. Możesz ufać mu… jest przyjacielem Zygfryda. Jak on mu ufa, to i ja też.

 

– Dobrze – rzekła ze smętną miną.

 

– Opiekuj się nią. – rzekł Nathan do rudzielca.

 

– Będę… jak swoją siostrą.

 

– Na to właśnie liczę… – rzekł chłopak całując dziewczynkę w czoło po czym wyszedł wspierając się włócznią. Zagwizdał, a na jego dłoni usadowiła się Akilina trzepocząc swymi pięknymi brązowo-białymi skrzydłami.

Koniec

Komentarze

Nienawidziła pasierbów... W tym ukladzie rodzinnym macocha miała pasierba i pasierbicę. 

Niestety, tekst nadaje sie do jednego --- do generalnego remontu.

Od błędów boli głowa, a przeczytałem tylko pierwszy fragment.

I tak drugie zdanie - Chłopak, mający zaledwie piętnaście lat, po obudzeniu się i ubraniu zaczął od upolowania zwierzyny, na śniadanie dla swojej rodziny. - jest koszmarne. Lepiej chłopakowi dać imię, a to, że miał piętnaście lat, umieścic gdzie indziej, bo tu nie pasuje. "po obudzeniu się i ubraniu///" - lepiej imiesłowy uprzednie --  obudziwszy się... A całe zdanie może tak:

Chłopak obudziwszy się, szedł na polowanie, by dostarczyć świeże mięso na śniadanie dla swojej rodziny.

Inne zdanie - Po dłuższej rozmowie postanowił szkolić chłopaka i od tej pory zawsze mając wolny czas wędrował do miasta, do swojego nauczyciela.

Tu kompletne pomieszanie podmiotów, nie wspominając o braku przecinka.

I o tym jeszcze, że zdanie jest bez sensu. Bo - z następnych zdań, i to bezpośrednio następujących, wynika, że rodzina liczyla sobie cztery osoby. A on poszedl coś upolować na śniadanko... A co w takim razie  z obiadem i wieczerzą? W ogóle nie mieli zapasów żywności?  Już zwrot -- wybrał się uzupełnić zapasy zwierzęcego mięsa, zapasy w spiżarni ---  byłby logiczniejszy, w kontekście informacji z kilka następnych zdań.

(...) wieżę w Ciebie (...)  ---> Jeży nie wieży, rze w Białowierzy na wierzy...  --- jeżu kolczasty i w ogóle.

Przeczytałam cztery akapity i uważam, że każde niemal zdanie wymaga poprawienia lub przeredagowania. Jest mnóstwo błędów. Wszelkich możliwych. Mam wrażenie, że nie rozumiesz znaczenia niektórych słów – tu podam dwa przykłady:

 

„macocha zabierała ją do miasteczka by targała ociężałe kosze…” – Ociężały, to ktoś mało sprawny, mało energiczny, mało bystry, powolny; czy tak można powiedzieć o koszach na zakupy? 

 

„Po zabiciu zwierza – zazwyczaj był to wilk, zając bądź łosoś…” – Pisząc o zabiciu zwierza, miałeś pewnie na myśli łosia. Łosoś to ryba. Ryba jest zwierzęciem, ale uznanie łososia za zwierza, jest, moim zdaniem lekką przesadą.

 

Uważam, że czytanie tekstu w obecnym kształcie jest strasznie trudne, by nie rzec, niemożliwe.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

(...) zazwyczaj był to wilk, zając bądź łosoś… (...) ---> przydzwoniłem czółkiem w stół, wyobraziwszy sobie łososia na spacerze pośród młodych sosenek... Wicemistrzostwo Eurazji. 

Nie punktowałem ani jednego więcej poza "wieżę" babola, ponieważ to robota chyba do świtu.

Teskt źle napisany: jak zauważyli regulatorzy, praktycznie każde zdanie do poprawki. Wiele pomysłów jest naiwnych: już widze nastolatka, który w pojedynkę zabija niedźwiedzia i jeszcze przynosi(!) go do chaty. Sortowanie kości i wnętrzności na osobne kupki rozbawiło mnie - czy autor widział kiedykolwiek patroszenie jakiegoś zwierzęcia? Wilk jako mięso jadalne? Polowanie między śniadaniem a paleniem w piecu - czy Ty, autorze, w ogóle wiesz, ile godzin spędza się na polowaniu, tropiąc i podchodzac zwierzynę? Las to nie supermarket!

Opowiadanie jest tragicznie napisane.

pozdrawiam

I po co to było?

Wyję do księżyca.

Nowa Fantastyka