- Opowiadanie: Stylichon - Mediator

Mediator

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Mediator

MEDIATOR

 

 

 

Diabeł siedział i patrzył. Ot. Diabeł jak diabeł. Rogi, ogon, czerwone ślepia i smród siarki na dokładkę. Rzec by można książkowy okaz rogatego. Ja również patrzyłem i nie mogłem wydusić słowa. Dwudziesty pierwszy wiek, a ten straszy kopytami. Naoglądał się człowiek „Adwokatów diabła” i tym podobnego badziewia, spodziewał się jednak trochę innego wizerunku. Garnitur, krawat, złote spinki, te sprawy. Cyrograf podpisywany parkerem. Taki powinien być diabeł współczesny! I koniec! Ale cóż z tego skoro siedzi przede mną i ani myśli znikać. Ech. Żenująca cisza trwała (żenująca dla mnie przynajmniej), a ten nic tylko patrzy.

 

– Pan po duszę? – spytałem oblekając słowa w pewny ton mimo że żadnej pewności nie czułem.

 

– A po co mi Pańska dusza? – odpowiedział pytaniem i dalej patrzył.

 

No dobra, pomyślałem, pierwsze koty za płoty. Milczenie zostało przerwane.

 

– No sam Pan rozumie, dusze grzeszników… – dodałem znacznie mniej pewnie

 

– Nie. Nie rozumiem! – przerwał mi stanowczo.

 

No to porozmawialiśmy…

 

– No dobrze. W takim razie czemu Pan mnie odwiedził?

 

– Chciałem Pana poznać – odparł z czarującym uśmiechem (przynajmniej wydawało mi się że to co przywołał na twarz? pysk? to właśnie czarujący uśmiech).

 

Hmmm… znów nić porozumienia.

 

– A w jakim celu, jeżeli można spytać?

 

– Sam Pan rozumie, jest Pan niezwykłym przypadkiem wśród ludzi, jeżeli wolno mi się tak wyrazić. – znów jego twarz przybrała wyraz odczytywany przeze mnie jako uśmiech.

 

– No właśnie nie rozumiem… – odparłem mocno skołowany – właściwie nie rozumiem nawet jakim cudem pojawił Pan się u mnie. Ja proszę wybaczyć, ale nawet w Pana nie wierzę. – postanowiłem zagrać w otwarte karty.

 

– Toteż właśnie. Wie Pan, Góra, w sensie Dół… khem, khem… ha ha… że pozwolę sobie na delikatny żarcik – znów na jego facjacie zagościł „uśmiech”, tym razem nieco szerszy – więc Góra wraz z opozycją szukała mediatora już długi czas. W zasadzie niezwykle trudno było znaleźć kogoś rzeczywiście obiektywnego, ale…

 

– Chwila! Stop! – przerwałem mu nieładnie. – Jakiego mediatora? Jaki dół, jaka góra? I co to do cholery jest opozycja?

 

Mimo niemałego lęku, jaki nadal wzbudzał we mnie mój „gość”, nerwy mnie nieco poniosły i podniosłem głos. Ale sami rozumiecie. Diabeł! Nie jakiś tam dresiarz z pałą, pies bez kagańca czy samochód prowadzony przez pijanego kierowcę… Diabeł! Choć wyraźnie powiedział że moja dusza mu na nic (nie to żebym wierzył że ją posiadam), to jakoś tak ciężko mi było mu i w niego uwierzyć. Pomijając fakt oczywisty że to jednak diabeł (i wszelkie implikacje z faktu tego wynikające), to uwierzenie że to coś co siedzi przede mną to istota nadnaturalna, wytwór mitologii judeochrześcijańskiej nie bardziej do teraz w mym mniemaniu prawdziwa niż Licho czy koty bogini Frigg, jednak jest prawdziwa, niszczyło mnie samego takim jakim byłem do dziś.

 

– No to ja pozwolę sobie może co nieco przybliżyć. Od początku. – popatrzył na mnie pytająco.

 

– Proszę… – powiedziałem słabym głosem.

 

– No to może tak. Jak zapewne Pan słyszał istnieje coś takiego jak, że użyję Pańskiej nomenklatury, Piekło i Niebo. Zna Pan zapewne zbeletryzowaną wersję tej historii, zdaje się że kolportowana była tutaj pod tytułem obiegowym Biblia, lub Stary Testament. Jak to z beletrystyką bywa, kłamstwo miesza się z prawdą, pozmieniano trochę imion, zresztą sam Pan rozumie, jak to w powieściach. Co najważniejsze, ten zbiór opowiadań rozpowszechniany był przez agentów tak zwanego Nieba. Nasza wersja, nie omieszkam wspomnieć że bliższa znacznie prawdy i bardziej obiektywna, niestety nie dostała się do szerszego grona odbiorców. Częściowo z powodów tyczących natury ludzkiej, w myśl Waszego powiedzenia „prawda w oczy kole”, a częściowo muszę przyznać z winy wydawcy. Szata graficzna, brak ilustracji i co najważniejsze, niemal całkowity brak reklamy. Próby dotarcia do czytelnika-odbiorcy trwają zresztą nadal, Alistair Crowley, później Szandor LaVey. Jeszcze całkiem niedawno podjęliśmy próbę dotarcia do młodzieży zwłaszcza w Skandynawii i nawet przyznam, niejakie sukcesy na tym polu odnieśliśmy. Lokalne co prawda przede wszystkim. Varg Vickernes czy Øystein Aarseth. Ale cóż, niestety owi autorzy tworzący pod skrzydłami naszej wytwórni jakoś nie wypłynęli na szersze wody… hehe… poróżnili się, niezdrowa konkurencja, że tak powiem na ostre poszło hehe… – z jakiegoś powodu ta ostatnia uwaga rozbawiła mojego rozmówcę tak że aż szponem musiał łezkę otrzeć – i efekt jak się Pan pewnie domyśla, znikomy.

 

Patrzyłem zbaraniałym wzrokiem.

 

– Zresztą do rzeczy, bo jak wspomniałem te rzeczy Pan wie, a przynajmniej kojarzy. – kontynuował Diabeł już nieco uspokojony. Spojrzał na mnie przenikliwie i widocznie widząc w miejscu mych oczy obraz nieskończonej tępoty, chrząknął i stwierdził. – Może najpierw odpowiem na Pańskie pytania, bo widzę że nadal ma Pan kłopoty ze zrozumieniem.

 

Pokiwałem bezmyślnie głową, a diabeł rozsiadł się wygodniej i rozpoczął opowieść.

 

– Góra to moi przełożeni, czyli Piekło. Opozycja to niebo. Oczywiście opozycja wobec nas, ponieważ rząd tworzą w większości niebianie, więc wypada że to my jesteśmy opozycją… Bo widzi Pan szef jednak z nimi bliżej programowo związany to i hulaj dusza pie… no w zasadzie piekło jest, ale jakby z ograniczonymi możliwościami. – popatrzył intensywnie i przerwał. – Taaaak – miały być odpowiedzi, a znów się zagalopowałem.

 

Podejrzewam że to stwierdzenie wynikało z oceny mojej twarzy – twarzy perfekcyjnego debila z głową niezmąconą bodaj szczątkowym intelektem. Przynajmniej sam siebie tak w tym momencie odbierałem i myślę że moje oblicze we wspaniały sposób to oddawało.

 

– I ów nieszczęsny mediator… hehe… No mówiąc wprost od paru tysiącleci zaczęła się brudna walka toczyć. A to komuś od nas wyciągnęli że mimo głoszonych haseł prorodzinny nie jest i miast z demonicą jakąś to tylko ze zwierzakiem żyje. A to komuś z opozycji wyszło że dziadek jego z otchłani się wywodzi. A to że Asmodeusz zdaje się, jakiegoś chłopa z nieba dziadem nazwał i oddalić mu się kazał. A to wreszcie że nie dość że pod wpływem ambrozji to jeszcze zbyt nisko leciał Rafael, minister zdrowia z opozycji się wywodzący. No generalnie sięgano po coraz brzydsze i coraz bardziej niehonorowe metody. Przyznać muszę że i nasza strona bez winy całkiem nie jest…

 

Przerwał na chwilkę jakby zbierając myśli.

 

– Wszystko nic, ale nie tak dawno widzi Pan, zdarzyła się rzecz naprawdę przekraczająca wszelkie wyobrażenie. Samael z wizytą oficjalną się wybrał. Obudził się rano, toaleta, powtórzenie przemów które na miejscu miał wygłosić, słowem dzień jak co dzień. Wylot terminowy, generalnie nic nie zapowiadało tragedii… Niestety jak do lądowania podchodził, okazało się że ktoś mu błony w skrzydłach jakimś świństwem posmarował… lądowania do udanych zaliczyć nie można było… oj nie…, sterowność jakby utracił…

 

Wybałuszyłem oczy przybierając jeśli to możliwe jeszcze głupszy wyraz twarzy. Niby słyszałem co diabeł mówi. Ba! Rozumiałem nawet znaczenie słów docierających do mnie. Ale sensu ni cholery załapać nie mogłem. Diabeł popatrzył jakby domyślając się, że raczej w tym momencie powinien mocno ograniczyć się do konkretów.

 

– No to tylko krótko. – powiedział potwierdzając mój osąd – Samael na pysk wyciął, kły powybijał, a nawet róg ukruszył. To byłoby jeszcze do przejścia, ale od czasu wypadku… hmmm… wie Pan… intelektualnie coś nie bardzo.

 

Głęboko westchnął, spojrzał bardziej przenikliwie. Ja również westchnąłem nie wiem w sumie dlaczego. Może dlatego że mój skołatany umysł powoli zaczął domyślać się o co może chodzić.

 

– Podsumowując mój nieco długi wywód – rzekł uśmiechając się przepraszająco (cholera stałem się prawie ekspertem od czarciej mimiki) – widzi Pan że problem narasta. Po tym ostatnim zdarzeniu, obawiamy się eskalacji zjawiska. Kwestią czasu jest zanim komuś naprawdę stanie się krzywda. Była próba mediacji, ale po tygodniu rozmów dwóch mordobiciach i jednym pojedynku do pierwszej krwi… uznaliśmy, my i nasi oponenci, że bez bezstronnego sędziego się nie uda…

 

Westchnąłem jeszcze głośniej. Moje obawy się potwierdziły. Patrzyłem na diabła, nie wiedząc co powiedzieć. Raz jeszcze westchnąłem.

 

– Ja zdaje się rozumiem… – wydusiłem wreszcie. – no że rolę… mediatora znaczy się… – cholera, słyszałem siebie i nie mogłem uwierzyć. Debil. Iloraz inteligencji na minusie. Podjąłem jeszcze jedną desperacką próbę wyjąkania czegokolwiek, korzystając z faktu że diabeł siedział i spoglądał z uprzejmym zainteresowaniem.

 

– Przypuszczam że miałbym być mediatorem właśnie? – spytałem po dłuższej chwili mocowania się ze ściśniętym gardłem.

 

Rogaty uśmiechnął się szeroko.

 

– Jak widzę w lot Pan zrozumiał o co chodzi.

 

No nie… jeszcze sobie kpi bydle siarczane. A może i nie kpi tylko chce być miły… no niestety aż takim znawcą piekielnej fizjonomii to jeszcze nie byłem.

 

– Ale dlaczego ja?

 

– Bo jest Pan ateistą.

 

Na chwilę stałem się jednym wielkim znakiem zapytania.

 

– Czy ja, to znaczy czy Wy… no czy nie… – no szlag. Znów regres. Wziąłem głęboki wdech.

 

– Czy nie macie nikogo lepszego? – uff, wreszcie wykrztusiłem z siebie w miarę poprawne zdanie.

 

– Nie.

 

Tak mnie zszokował tym stwierdzeniem że na chwilkę zapomniałem nawet o jąkaniu.

 

– Jak to? Na pewno jest wielu ateistów na świecie. Ludzi inteligentniejszych, bardziej godnych zaufania niż ja. – nie mogłem zrozumieć wyboru jakiego dokonano. Co prawda mam o sobie dosyć wysokie mniemanie, ale bez przesady.

 

– Widzi Pan. Z ateistami jest pewien problem. W zasadzie był taki jeden. Profesor filozofii, który do końca samego odrzucał możliwość istnienia czegokolwiek dalej. Ale on już jest po drugiej stronie i w związku z tym jak Pan zapewne rozumie nie może być obiektywny.

 

– Jak to? – niemal wrzasnąłem ponownie. – Chcecie mi wmówić że nie ma ateistów? Połowa moich znajomych w Was nie wierzy! – zakończyłem z mocą i mocno się zaczerwieniłem. No ładną laurkę wystawię ludziom. Najpierw zachowuję się jak niedorozwinięty, a później agresywnie…

 

– No właśnie nie do końca… nie do końca… – zamyślił się na chwilkę i zmarszczył czoło. – Jeżeli Pan pozwoli to mogę Panu to nieco przybliżyć? Może to i nie potrzebne, ale myślę, że dla hmm… dobra sprawy że tak powiem – znów promienny uśmiech rozjaśnił mu pysk (promienny!? w przypadku mojego gościa wypadałoby chyba rzec płomienny!) – może faktycznie powinienem.

 

Skinąłem wolno głową.

 

– To do rzeczy. Zacznę może w ten sposób…Wy ludzie jesteście dla nas bardzo dziwni. I mówiąc „nas” mam wyjątkowo na myśli ogół mieszkańców tak zwanego nieba i piekła. Związane jest to jak nam się wydaje z faktem że żyjecie raczej krótko… jak na nasze przynajmniej standardy. Nikt wam nigdy nie uświadomił że pobyt na ziemi, jest przejściowy.

 

Z ironicznym uśmiechem pokręciłem przecząco głową. Diabeł uśmiechnął się i kontynuował.

 

– Wyrazem tego buntu jest między innymi zaprzeczenie. Wyparcie. W zasadzie rzec by można – idealny materiał na ateistę. W zasadzie… tylko widzi Pan, gdzieś w głębi, wśród najbardziej skrytych myśli, tli się wiara że to jednak nie jest koniec. Wiara! Taka wiara jest głębsza nawet niż u ludzi którzy świadomie mówią „Wierzę”. Bo ta Wiara mimo sprzeciwu rozumu, trwa. Trwa na krawędzi zrozumienia, gdzieś w sferze podświadomości. Budowana lękiem, budowana strachem przed wielką niewiadomą jaką jest chwila przejścia. Lub wiara doprawiona nadzieją. Jak przypuszczam zgodzi się Pan ze mną że nie ma mowy tutaj o obiektywizmie? Bo to o czym mówię niesie ze sobą ładunek emocjonalny. Pozytywny czy negatywny, nasączony strachem czy nadzieją, to już kwestia wtórna, ważne jest że ukierunkowany. Jak najodleglejszy od obiektywizmu.

 

Druga kategoria, to osoby które jak najbardziej wierzą ale mówią, hehe, „Non serviam” jak zwykł mawiać nasz przewodniczący… hehe… – uśmiech znów rozciągnął jego twarz. – oni czasem mówią o sobie, „Jestem ateistą”, dowodząc wyłącznie hmmm, małej wiedzy i całkowitego braku zrozumienia hasła ATEISTA. Ponieważ w tym przypadku nader często dochodzi do zamiennego stosowania słów – nie wierzę i nie lubię. Oczywiście dotyczy to osobników osiągających pewien stopień rozwoju intelektualnego – na tyle wysoki by myśleć o podobnych sprawach, lecz również na tyle ograniczony by do pobieżnych myśli się ograniczyć i pospiesznych wniosków, ale w prawdziwie dogłębną analizę nie wchodząc. U nich, mimo negatywnego absolutnie stosunku do… hmmm… bytu sprawczego że pozwolę sobie użyć takiego wyrażenia, ta wiara również jest mocna, wyraźna, niemal namacalna. Trzecią kategorię stanowią ludzie będący całkowitym przeciwieństwem tych o których mówiłem przed chwilą. – przez chwilkę na twarzy diabła zagościł drwiący uśmieszek – Oni, nie dość że wierzą, to jeszcze ufają. Taaak…

 

Zamilkł na chwilę, jakby zgasił uśmiech kwitnący do tej chwili na jego facjacie. Poprawił się na krześle i poważnym już tonem powiedział.

 

– I jeszcze są tacy jak Pan – zaczął wpatrywać się we mnie intensywnie. – Tacy, którzy nawet w warstwie podświadomości nie przyjmują do wiadomości możliwości istnienia czegoś dalej. Rzecz absolutnie wyjątkowa. Jednostki takie zdarzają się raz na tysiąclecie. Z tych którzy już byli, skorzystać nie możemy z przyczyn o których wspomniałem powyżej. Oni co prawda już nie wierzą, ponieważ ich wiara została wyparta przez wiedzę. Ale zależnie od tego jak bardzo są podatni na manipulację ze strony rządu lub opozycji, zawsze będą skłaniać się w jedną lub drugą stronę. Nie mogą być bezstronnymi arbitrami w tej sytuacji…

 

Diabeł uśmiechnął się szeroko…

 

– Myślę że teraz Pan zrozumiał dlaczego moja skromna osoba znalazła się właśnie tutaj. U Pana w pokoju. Pan już nie ma problemu z wiarą. Moja wizyta dała Panu wiedzę. A równocześnie poza samą wiedzą nie został Pan obciążony w żaden sposób.

 

Zszokowany wciąż patrzyłem na niego. Przez mój szok spowodowany niezwykłością sytuacji, zrozumienie słów może i nadeszło z lekkim opóźnieniem, ale nadeszło.

 

Odchrząknąłem kilkakrotnie.

 

– Rozumiem. – zaczerpnąłem głębszy oddech – jak ma wyglądać moja rola jako mediatora?

 

-Wie Pan… jak to u mediatorów bywa. Kwestia sporna zostanie przedstawiona w Pana obecności, a Pan na podstawie argumentów, może wiedzy, intuicji wreszcie wypowie się w danym temacie.

 

W miarę słuchania przemowy mojego gościa, powoli wracałem do naturalnego sobie stanu, czyli błogiego tumiwisizmu zabarwionego samouwielbieniem.

 

– Podkreślić jednakowoż bym chciał, że Pan jest mediatorem! Nie sędzią! Toteż Pana uwagi, opinie mamy nadzieję wskażą nam jakąś możliwość której My z różnorakich przyczyn nie dostrzegliśmy, a nie, stanowić będą dla nas wyrok.

 

Z uśmiechem, niemal już całkiem wyluzowany pokiwałem ze zrozumieniem głową.

 

– Zdaje się że rozumiem. – powiedziałem uśmiechając niczym w reklamie pasty do zębów. – I zgadzam się. – w głowie już miałem obraz siebie, jak ze spokojem siedząc w wygodnym fotelu z cygarem w jednej ręce i kieliszkiem koniaku w drugiej, kiwam z namysłem głową i mówię – „W zasadzie należałoby się zastanowić dlaczego Państwo…”. Ech… piękna wizja.

 

– Przyjmuję Państwa ofertę – podjąłem – Proponuję ustalić tylko kiedy mam rozpocząć.

 

Diabeł rozciągnął twarz w uśmiechu.

 

– Zgadza się Pan udać ze mną?

 

– Jak powiedziałem. Tak, zgadzam się!

 

Wstał z fotela wciąż uśmiechnięty. Wykonał kilka skomplikowanych ruchów dłońmi i powiedział coś w języku jakiego nigdy nie słyszałem.

 

W pokoju tuż obok mojego gościa pojawiła się druga osoba. Nie materializowała się, nie było błysku światła. Po prostu tam gdzie do tej pory nie było nikogo, stał facet. W białej tunice, jasnoblond włosy do ramion i para śnieżnobiałych skrzydeł na plecach i aureolka… No anioł jak z kościółkowego witraża. Tylko mu harfę dać i po prostu klasyk. Na chwilkę znów straciłem koncept.

 

Diabeł i Anioł wymienili kilka zdań w dziwnym języku po czym Anioł rozpromienił się cały. Spojrzał na mnie z przyjaznym uśmiechem.

 

– Mógłby Pan powtórzyć koledze że zgadza się Pan na rolę mediatora? – spytał Diabeł uprzejmie – wie Pan tam w górze to straszne niedowiarki… hehe…

 

– Nie niedowiarki jak raczył sobie zażartować kolega hehe… uśmiechnął się jeszcze promienniej Anioł – tylko sam Pan rozumie że tak wspaniałą nowinę to chciałbym osobiście usłyszeć…

 

Zamilkł na chwilkę, patrząc na mnie intensywnie.

 

– Pozwolę sobie uroczyście zadać pytanie… Zgadza się Pan udać z nami?

 

Wygodniej rozsiadłem się, potoczyłem wzrokiem po ich wyczekujących twarzach. I nie mogąc powstrzymać zadowolonego uśmiechu powiedziałem z mocą – Tak zgadzam się!

 

 

 

Malutka jaskinia mimo lśniących wilgocią ścian wyglądała niemal przytulnie. Może sprawił to fakt że na podłodze rozpostarte było futro jakiegoś gigantycznego stwora. może skromne lecz gustowne meble, a może w końcu ogień wesoło trzaskające pod wielkim kotłem. Przy niedużym szklanym stoliku, wygodnie rozpostarci w fotelach siedzieli dwaj mężczyźni. Jeden z nich, szczupły by nie rzec chudy blondyn, bawił się malutką szczerozłotą broszką w kształcie wideł wpisanych w pentagram. Jego rozmówca potężnie zbudowany szatyn obserwował płomienie z nieco tępawym uśmiechem.

 

Po chwili milczenia, chudy podniósł wzrok znad zapinki.

 

– Ech… warto było… – powiedział uśmiechając się szeroko.

 

Szatyn jak by wybudzony ze snu poderwał głowę.

 

– Jak? Co? – zapytał tocząc zdezorientowanym wzrokiem

 

– Mówię że warto było – powtórzył blondyn – Warto jak cholera!

 

– Pewnie że tak. – powiedział na powrót przyjmując rozmarzony wyraz twarzy szatyn – Widziałeś wzrok demonic jak nas odznaczano? Chłopie… teraz salony stoją przed nami otworem!

 

– Pieprzyć salony… hehe… że tak powiem…

 

Oboje wybuchnęli głośnym śmiechem.

 

– Salony to jedna kwestia. Ale nie wiem czy zwróciłeś uwagę na wzrok Beliala? Mówię Ci niedługo nas przeniosą.

 

– Hehehe… coś pięknego… Bo tak szczerze powiedziawszy to sam rozumiesz. Efekt jest, nikt nie zaprzeczy, ale dosyć mam robienia z siebie idioty.

 

– Dosyć ja też mam, ale co zrobisz? Stary na ostatniej odprawie kilkakrotnie powtórzył – Ma być trzy razy tak i to szczerze, bo inaczej nawet po nóż nie sięgać. Ponoć wytyczne ma z samej góry! Wiesz że nasz Kocioł jeszcze nie dawno był w strefie spadkowej. To już trzecia nasza dusza odkąd wprowadziliśmy w życie nasz pomysł, a minął raptem tydzień. Trzecia w tydzień! w stosunku do Dwóch! i to kwartalnie jak to było wcześniej. A przekonaj kogoś uczciwie żeby się zgodził na pójście do piekła…

 

Znów na dłuższą chwilkę zapadła cisza, przerywana tylko trzaskiem polan palących się pod kotłem.

 

– Zdejmij na chwilkę zaklęcie. Nie chce mi się wstawać, po natężeniu głosu sprawdzi się jaki etap.

 

Blondyn pstryknął palcami. Nagle malutką jaskinię wypełnił przeraźliwy głos. Głos pełen bólu i trwogi. Nad krawędzią kotła na chwilkę ukazała się twarz wykrzywiona w wyrazie cierpienia. Szatyn wbrew deklaracji wstał i podszedł bliżej. Jego twarz wykrzywił drwiący uśmiech.

 

– Z diabłem się umawiać… – powiedział kręcąc z niedowierzaniem głową.

 

Tfu. – splunął do kotła – Mediator kurwa jego mać…

 

 

 

Koniec

Komentarze

Puenta nie zła, ale rozmowa trochę za długa.

Po za tym nie mieszałbym do tego Samaela - w końcu to anioł śmierci (w sensie upadły anioł).

nie zła, niezła  czy jakoś tak. Upał daje się we znaki :)

Co do rozmowy zbyt długiej, całe opowiadanie stanowi właśnie rozmowa poniekąd:)

A Samael cóż. Mógł być Belial, Lewiatan czy inszy Baal-Zebul:) Padło na Samaela bo sentyment mam i kiedyś fajnie grali (choć dawno to było niestety...):))

Nowa Fantastyka