
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Była noc. Ulice pogrążone były we śnie i żaden z porządnych obywateli, oddający się sennym marzeniom o dobrobycie i utopii, nie domyślał się, jakich działalności można się podejmować pod przykrywką ciemności i ciszy. Tymczasem, w barach ludzie bawili się pijąc do woli, prostytutki obsługiwały potrzebujących, złodzieje kradli, a przemytnicy przemycali.
Wśród wielu nieporządnych obywateli, którzy tej nocy nie marzyli, lecz działali, znajdował się on. Miał wiele sposobów, by sobie dorobić, tym razem jednak przemycał z kolegami rasowe pieski kanapowe. Jechali autem mijając cmentarz, gdy zorientowali się, że nie są sami. Ktoś ich gonił i trzeba było uciekać. Żaden z nich tak naprawdę nawet się nie domyślał, któż mógłby ich gonić. Skąd ktokolwiek miałby wiedzieć gdzie są i co robią? Kierowca wcisnął stopę w pedał hamulca i wszyscy wyskoczyli z auta kierując się pospiesznie w stronę bramy cmentarnej. Brama okazała się być zamknięta, trzeba było przez nią przeskoczyć. Wszyscy przemytnicy już to uczynili i zniknęli w lesie grobowców i pomników. Został tylko on. Zorientował się, że jest sam i że nikt nie zamierza mu pomagać. Pieski trzymane były w workach. Co z nimi zrobić? Jak je przenieść przez bramę? Jeśli je przerzuci, to pewnie psiaki umrą, a nie przeciśnie ich przez szczeliny w bramie. Nagle obudziło się w nim uczucie obojętności. Był gotów poświęcić życie psów, a nawet innych ludzi, by się ratować. Przerzucił bez namysłu worki przez bramę i sam przez nią przeskoczył. Spojrzał na worki, były większe niż wcześniej. Nie chciał wierzyć w swoje odczucia, lecz wiedział, że prawda właśnie została przed nim odkryta. Zdał sobie sprawę, że sytuacja z przemytem i wspólnikami, z ucieczką i workami pełnymi kanapowych piesków, bramą cmentarną i decyzją o życiu lub śmierci żywych istnień, nie jest sytuacją, której mógłby się spodziewać. Nie byłby w stanie sobie jej nawet wyśnić. Wiedział, że wszystko jest teraz możliwe. Najbardziej przeraził go fakt, że znał prawdę zanim zdecydował się przerzucić psiaki przez bramę. Już wtedy wiedział co znajdzie w workach po drugiej stronie. Wiedział na pewno, że są w nich ciała ludzi… W chwili decyzji zdecydował więc, że poświęci życia, nie zwierzęce, lecz ludzkie. Poświęci je, by ratować siebie samego.
Nagle zdał sobie sprawę, że ktoś go gonił; że zrobił to, bo przecież przed kimś uciekał. Postanowił więc nie marnować szansy, którą sam sobie ofiarował. Postanowił być sobie wierny do końca. Zaczął biec przez cmentarz, zostawiając worki z ciałami daleko za sobą. Biegł pomiędzy grobami i słyszał szepty zmarłych. Skręcił w alejkę w prawo i biegł dalej, aż do muru odgradzającego cmentarz od pól, które się za nim znajdowały. Przeskoczył na drugą stronę muru i przystanął na chwilę. Nie zastanawiał się jednak długo, rzucił się do dalszej ucieczki, kierując się polną drogą, na lewo. Biegł czując, że powoli świta. Wschodzące słońce zaczęło delikatnie oświetlać mu drogę. Szarość trawy zaczęła przechodzić w śliczną zieleń, czerń przed nim zaczęła ustępować skrywającym się pod nią łąkom i dalszej części ścieżki. Biegł, a drzewa rosnące wzdłuż drogi składały mu pokłony. Znalazł się na granicy miasta. Można ją było rozpoznać po kamiennym murku, który wyznaczał granicę między łąką miejską i łąką dziką, między prawami człowieka i prawami natury. Szedł wzdłuż tej granicy, aż dotarł do otwartej na oścież furtki, za którą nie było już ścieżki, lecz rozpościerała się nietknięta ludzką ręką łąka, po której biegały zwierzęta. Łąka zachwyciła go swoimi barwami. Lśniła złotem i żółcią, jak gdyby sama w sobie była promieniami słońca, które ją oświetlały. Zwierzęta, które po niej biegły, były jakby wyrwane wprost z najpiękniejszej baśni. Nie były ani duże, ani małe, nie dało się rozpoznać ich barwy, nie miały swojego gatunku. Były to po prostu Zwierzęta. Najbardziej dzikie i wolne, jakie kiedykolwiek widział. Nie mógłby nadać im nazwy, bo to odebrałoby im ową wolność. Pobiegł za nimi, lecz po chwili zniknęły z jego pola widzenia. Znów został sam i znowu zdał sobie sprawę, że musi uciekać. Biegł łąką, aż do skraju lasu, a potem przez las, nie czując ani zmęczenia, ani strachu. Czuł tylko narastające poczucie niewiedzy. Nie wiedział przed czym czy przed kim ucieka. Poddał się jednak tej dziwnej gonitwie, czując, że jego nogi niosą go we właściwym kierunku.
W końcu dotarł na miejsce. Ogarnął go spokój. Nie myślał nad tym gdzie jest i skąd wie, że dotarł do celu swojej podróży. Wiedział, że jest na miejscu i zaczął rozglądać się wokół. Stał na skraju skarpy. Spojrzał w dół i zobaczył ni to strumyk, ni to małą rzeczkę, której szum wprawił go w jeszcze większą błogość. Podniósł wzrok i ujrzał w dali pagórki mniejsze i większe, osnute lasami i łąkami. Po swojej lewej stronie dostrzegł zaś niewielki wodospad spływający do strumienia. Woda rozpryskiwała się o skały, a że stał niedaleko, czuł jak chłodne krople, delikatnie orzeźwiają jego twarz. Nie mógł się napatrzeć na otoczenie, w którym się znalazł. Wodospad, pagórki i strumień tworzyły płynny krajobraz, który zdawał się rozpościerać kilometry przed nim, jednak czuł, że w rzeczywistości, znajdował się jednocześnie na szczycie wzniesień, obok strumienia wodospadu i w dole, przy samiutkiej rzece. Mógł ujrzeć wszystko z daleka i z bliska, z każdej możliwej strony i perspektywy. Jednak nie to zdumiało go najbardziej. Po raz kolejny tego dnia zaskoczyły go barwy otaczającego go świata. Podobnie jak łąka, przez którą wcześniej biegł, pagórki, wodospad i mały kanion kąpały się w kolorach złota, żółci i pomarańczy. Wydawało mu się, że wszystko wokół było zatopione w wielkiej bryle bursztynu. Słońce wzeszło już wyraźnie i rzucało swój blask na baśniowy krajobraz. Nagle widok zaczął się zamazywać, kształty zmieniać i ze świata, którym zdawała się władać sama Matka Natura, wyłonił się świat budynków i ulic, jakby wodospady i pagórki ustąpiły pokornie miejsca rodzącemu się miastu. Mężczyzna zaczął wpatrywać się w tą rodzącą się rzeczywistość i chcąc ją uwiecznić zaczął fotografować ją swą własną pamięcią. Zapamiętywał zdjęcie po zdjęciu, odnajdując na nich na przemian: świat natury i świat miast, wodospady i budynki, rzeki i ulice. Fotografował wszystko, by nigdy nie zapomnieć tego, jak płynny jest proces zachodzących na jego oczach przemian. I kiedy zapamiętał krajobrazy, które go otaczały, postanowił w nie wkroczyć. Zamknął oczy stojąc na skraju skarpy i zrobił krok naprzód. Nie spadł jednak, lecz stanął na twardej powierzchni.
Otworzył oczy i ujrzał przed sobą twarze ludzi mu znanych i nieznanych, siedzących naprzeciw niego przy stoliku kawiarni. Nie zamienił jednak z nimi ani jednego słowa, bo od razu wstali i opuścili lokal. Wstał także i ruszył ku drzwiom wyjściowym, a gdy przestąpił ich próg, przed jego oczyma rozpostarło się miasto: srebrno-szare, ruchliwe i żywe. Miasto, w którym wszystko miało swoje miejsce i nazwę, w którym każde istnienie przydzielone było do określonego gatunku. Rozejrzał się za ludźmi, którzy przed nim opuścili kawiarnię, jednak nigdzie ich nie było. Znowu został sam, lecz tym razem nie czuł, że musi uciekać. Wiedział, że jest już w miejscu, do którego zaprowadziłaby go kolejna gonitwa; że granica pomiędzy światem natury i światem człowieka jest zbyt cienka, by mógł być w stanie ją przekroczyć. Postanowił pozostać tam, gdzie się aktualnie znajdował i myśleć o fotografiach wodospadów, pagórków i rzek, które zachował na zawsze w swojej pamięci. Oddał się błogości, która go ogarnęła i położył się na środku ulicy, lecz nikt na to nie zareagował. Samochody omijały go, a ludzie ignorowali. Leżał na asfalcie czując zapach trawy. Hałas aut ustąpił miejsca szeptom, które słyszał wcześniej na cmentarzu, a które wyrażały żal i rodzącą się tęsknotę. Były to głosy jego bliskich, którzy pogrążeni w smutku i pochyleni nad jego łożem, szeptali mu do ucha słowa ostatniego pożegnania.
--- Była noc. Ulice pogrążone były we śnie i żaden z porządnych obywateli, oddających się sennym marzeniom --- drobne buble,
--- Zdał sobie sprawę, że sytuacja z przemytem i wspólnikami, z ucieczką i workami pełnymi kanapowych piesków, bramą cmentarną i decyzją o życiu lub śmierci żywych istnień, nie jest sytuacją, której mógłby się spodziewać. Nie była to nawet sytuacja, którą mógłby sobie wyśnić.--- nie prościej napisać: zorientował się, że wdepnął w gówno?
--- Wiedział, że wszystko jest teraz możliwe. --- no, Gdańsk morze możliwości... Z sytuacji wynika jedna opcja: spierniczać byle dalej.
--- Jeśli je przerzuci, to pewnie psiaki umrą + Najbardziej przeraził go fakt, że znał prawdę zanim zdecydował się przerzucić psiaki przez bramę. --- ta sytuacja jest tak nielogiczna, że aż trudno uwierzyć, że poszła w papier. Skoro jest założenie, że zawartość worka umiera po przerzuceniu przez bramę, to po co w ogóle marnować czas na przerzucanie tego worka? Bezsens.
--- piesek kanapowy to chyba takie małe stworzonko, a człowiek, zdaje się, trochę większe. Nikt się nie połapał w ciężarze worków?
--- Zapamiętywał zdjęcie po zdjęciu, odnajdując na nich na przemian: świat natury i świat miast, wodospady i budynki, rzeki i ulice. Fotografował wszystko, by nigdy nie zapomnieć tego, jak płynny jest proces zachodzących na jego oczach przemian. --- to brzmi jak ze szkolnego wypracowania i nie wygląda jak przemyślenia bandziora przemytnika.
--- etc.
Powtórzenia są tragiczne, podobnie jak patos, który z nich wyrasta. Niedomówienia --- kto ściga, po co, dlaczego ucieka --- wyglądają na niedoróbkę. Papka przemyśleń i wynaturzeń na temat natury zupełnie nie pasuje do bohatera, co skutkuje brzydkim dysonansem. Jak dołożymy do tego jeszcze absurdy logiczne i szczątkową fabułę, to wychodzi nam słabe opowiadanie. I tyle.
pozdrawiam
I po co to było?
Majsterko, zupełnie nie wiem, jak potraktować Twoje opowiadanie. Z jednej strony odbieram je jak infantylne wyobrażenie o przenoszeniu się w zaświaty, okraszone quasi poetyckimi opisami przyrody, miasta i odczuć. Z drugiej, nie chciałabym Cię dotknąć, bo może tekst powstał w trudnej dla Ciebie chwili i jest próbą podzielenia się bólem, a opisanie wszystkiego co czujesz, przynosi ukojenie.
Niezależnie jednak od przyczyny powstania opowiadania, uważam, że nie jest ono napisane najlepiej. Powtarzające się opisy męczą swoją idealnością, wspaniałością barw, soczystością zieleni i cudownością harmonii wszystkiego ze wszystkim. Istotnie, nic tylko stanąć i robić zdjęcia.
Nie najlepiej zbudowane zdania i zwarty tekst opierający się wyłącznie na opisach, nie ułatwiają lektury. Nie podejmuję się komentowania stylu. Podejrzewam, że tak miało być. Nie mogę jednak pominąć kilku błędów:
„…prostytutki udzielały swych usług potrzebującym…” - Usług się nie udziela, usługi się oferuje. Ponadto muszę przyznać, że „potrzebującym” to ładny eufemizm.
„Kierowca wcisnął stopę w pedał hamulca…” – Kierowca nacisnął stopą pedał hamulca.
„…zaczął wpatrywać się w tą rodzącą się rzeczywistość…” - …zaczął wpatrywać się w tę rodzącą się rzeczywistość…
„…i zrobił krok na przód.” - …i zrobił krok naprzód.
„…lecz stąpnął na twardej powierzchni.” - …lecz stąpnął po twardej powierzchni. Lub: …lecz stanął na twardej powierzchni.
Pozdrawiam.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuję za komentarze! Jeżeli chodzi o błędy językowe, to zdaję sobie sprawę z ich istnienia. Wychodzę jednak z założenia, że wszystko da się poprawić. Zamieszczając tu opowiadanie spodziewałam się bardziej komentarzy n.t. tego, jak podoba się sama treść, czy czyta się opowiadanie lekko czy nie, czy warto to rozwijać. Potraktowałam to jako próbkę samego stylu osoby piszącej.
Jeśli chodzi o brak konkretnej fabuły, to może ktoś mógłby się zdziwić, ale także miałam tego faktu świadomość :-). Nielogiczności i niedomówienia, które pojawiają się w opowiadaniu nie mają żadnego znaczenia po wkroczeniu w świat fantazji ze świata życia codziennego (co"nocnego"). Nie było dla mnie ważne kto goni bohatera, tak naprawdę chciałam opisać pewne miejsca: łąkę, miejsce z wodospadem itp., a także ukazać, choćby szczątkowo, jak widzę naturę niezmąconą ludzką ręką czy umysłem (głównie tym drugim).
Samo zakończenie nawet powstało po wtórnym przyjrzeniu się opowiadaniu, gdy sama doszłam do wniosku, ze jednak jakaś logika musi być :-). Bohater miał śnić jak inni mieszkańcy (ci porządni;)), co może zmniejszyłoby dysonans, o którym pisze pierwszy z komentujących, ale wydało mi się to zbyt sztampowe, wolałam więc go uśmiercić.
Ciekawa jestem Waszych opinii n.t. następnego krótkiego opowiadania, które IMO ma więcej logiki i fabuły, niż to.
Pozdrawiam!
--- Wychodzę jednak z założenia, że wszystko da się poprawić. --- słuszne założenie, trzeba jeszcze je zrealizować.
--- Potraktowałam to jako próbkę samego stylu osoby piszącej. --- powiedziałbym, że o indywidualnym stylu można by myśleć gdzieś przy 30-50 skończonym tekście...
--- jak widzę naturę niezmąconą ludzką ręką czy umysłem (głównie tym drugim). --- umysł myśli, ręka robi,
--- Jeśli chodzi o brak konkretnej fabuły, to może ktoś mógłby się zdziwić, ale także miałam tego faktu świadomość --- to bardzo zły pomysł, wejdzie ci jeszcze w nawyk taka indolencja, a przecież sensowna fabuła jest sine qua non porządnego opowiadania.
Wobec tego następne opowiadanie powinno mieć nie tyle trochę więcej logiki i fabuły, ile po prostu logiczną fabułę, nawet prostą, ale niech będzie przemyślana.
pozdrawiam
I po co to było?
"umysł myśli, ręka robi" - zależy w jakim świecie i warunkach. Np. w snach umysł może zrobić co mu się podoba. Tak samo jest z pisaniem - tu umysł działa równie silnie jak ręka, która jest tylko jego narzędziem. Ale to kwestia gry słownej, nic więcej.
Jeśli chodzi o to, że brak fabuły był bardzo złym pomysłem - to nie był mój pomysł, bo tego nie planowałam. Pisałam, pisałam i wyszło co wyszło. Lubię oddawać pisanie mojemu umysłowi (i ręce;)) samym w sobie - niezbyt ingerując w to, co stworzy ten duet. Sama jestem wówczas ciekawa wyniku!
Ale co racja to racja - dla szerszego grona odbiorców musi być zaplanowana spójna fabuła. Popracuję nad tym, kiedyś nawet wychodziło mi pisanie takich opowiadań, ale to było dawno temu i nie wiem czy pamiętam ten tok myślenia :-)
PS. Poprawiłam błędy językowe, które zasugerowaliście. Mam nadzieję, ze jest teraz lepiej. Syf, co do przerzucania worków przez bramę, to rzeczywiście brak w tym logiki. Chciałam zwrócić uwagę na decyzję bohatera, którą podjął mimo wiedzy o tym , że uśmierci istnienia ludzkie. Teraz widzę, że ten fragment nie ma sensu, ale ja z kolei nie mam serca, by go wyrzucać;P Poprawilam więc tylko powtórzenie słowa "sytuacja", a reszta niech zostanie jak jest:) Pozdrawiam.