- Opowiadanie: Marey - Niech żyje królowa cz.I

Niech żyje królowa cz.I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Niech żyje królowa cz.I

Był początek lata. Kobieta stąpała po suchych od upału liściach. Ściągnęła z pleców łuk, wyjęła z kołczanu strzałę, naciągnęła cięciwę, przymierzyła, strzeliła. Dziki indyk upadł bezwładnie na ziemię z grotem w szyi. Zbliżyła się do swojej zdobyczy. Niezła sztuka, oceniła w myślach. W pewnej chwili usłyszała jakieś poruszenie w krzakach za nią. Bez namysłu odwróciła się i posłała strzałę w kierunku zbliżającego się hałasu. Pocisk na szczęście trafił w pień drzewa, chwilę później zza niego wyłonił się człowiek na śniadym koniu. Dziewczyna opuściła łuk i odgarnęła kosmyk blond włosów z twarzy.

– Jaskółko – odezwał się pierwszy jeździec – chciałaś mnie zabić?

– Przepraszam cię, Cedryk. Ostatnio jestem jakaś rozkojarzona i zdenerwowana.

– Nie szkodzi, kochana. Mam coś dla ciebie – powiedział, wyciągając z juków małe zawiniątko.

– Mówiłam już, że nie chcę od ciebie żadnych prezentów.

– Ale to na specjalną okazję – usprawiedliwił się. – Moi rodzice bardzo chcą cię poznać.

– Powiedziałeś im? Nie wierzę.

– To lepiej uwierz, bo jutro zabieram cię do Thunderville.

Nie mogła nic powiedzieć. Słowa uwięzły jej w gardle, a do oczu spłynęły łzy. Rzuciła mu się w ramiona. Wiedziała, że nic nie jest w stanie przeszkodzić im w byciu razem.

– Przepraszam cię, ale teraz już muszę wracać do zamku – powiedział po chwili błogiej ciszy, nadal trzymając ją w swoich ramionach. – Bądź jutro gotowa.

Wypuścił ją z silnego, ale zarazem czułego uścisku. Wsiadł na konia i ruszył przed siebie. Jaskółka jeszcze przez jakiś czas stała samotnie wśród drzew, przetwarzając w myślach to, co się właśnie stało. Z zadumy wyrwał ją znajomy gardłowy gulgot. Chwyciła łuk i strzeliła do grzebiącego w ziemi indyka.

 

***

 

Noc była bezchmurna i ciepła. Księżyc delikatnie wystawał zza ostrych wierzchołków Gór Stalowych. Odgłosy lasu wprowadzały w błogi nastrój. Lekki wiatr wprawiał w ruch liście, które szumiały, uspokajając wszystkie myśli. Tafla jeziora, przy którym stała samotna chata lekko marszczyła się odbijając rozgwieżdżone niebo. Z okien sączyło się ciepłe światło tworząc na drzewach i ziemi fantastyczną mozaikę. Wszystko to razem tworzył bajeczny krajobraz, który na pewno zainspirowałby wielu poetów i malarzy.

Nikt jednak tam nie zaglądał. Między innymi dlatego Jaskółka wybrała to miejsce do zamieszkania. Siedziała teraz przy kominku patrząc na beztroską zabawę iskier, które radośnie wyskakiwały z płonących kawałków drewna. To już cztery lata, gdy musiała opuścić Lotarię. Kiedy Perseda zaatakowała jej dom, ona i wiele innych młodych ludzi musieli uciekać do sąsiedniej Cedrynii, gdzie musieli zacząć nowe życie. Z dala od swoich rodziców, którzy w większości poświęcili życie za swój kraj. Jaskółka włóczyła się najpierw bez celu po miastach Cedrynii, ale wyjątkowo mroźna zima zmusiła ją do osiedlenia się na stałe. Wtedy znalazła ten opuszczony dom. Nie był to wprawdzie wymarzone mieszkanie każdej dziewczyny w jej wieku, ale musiało wystarczyć. Chodziła na polowania, a to, co udało się jej zdobyć zanosiła na targowisko w Thunderville. Tam właśnie poznała Cedryka.

Przypomniała sobie o małej paczuszce, którą otrzymała od ukochanego. Delikatnie odwinęła zawiniątko i wyjęła z niego naszyjnik ze zniewalającymi rzeźbieniami i misternym kamieniem w środku. Zapięła go sobie na szyi i przycisnęła mocno do serca.

 

***

 

Rano obudził ją stukot kopyt. Wychyliła się przez okno i na jej twarzy pojawił się uśmiech. Wybiegła z leśnej chaty i mocno przytuliła przybysza.

– Przyjechałeś! – wykrzyczała radośnie.

– Wątpiłaś w to chociaż przez chwilę?

– Nigdy.

– Tak więc bierz co ci potrzebne i wsiadaj – uśmiechnął się.

– Wszystko już mam – powiedziała. – Możemy ruszać.

Przytrzymał ją za ramię i pomógł wsiąść na kulbakę. Ona jeszcze raz spojrzała na dom, w którym spędziła ostatnie cztery lata.

Jechali długo. Najpierw cienką leśną ścieżynką, którą rzadko kto podróżował. W południe wyjechali na trakt kupiecki. Przed nimi przejechał wóz handlarzy wzbijając w powietrze tumany kurzu, który drażnił oczy i gardło. Tą drogą dotarli nad stary, ale solidny kamienny most, przecinający rzekę Altę. Stąd już tylko kilka stajań do gościńca. A stamtąd już tylko rzut beretem do stolicy królestwa Cedrynii – Thunderville.

Gdy zza lasu wyłoniły się pierwsze wieże i mury miasta ich oczy przykuła gęsta smuga dymu unosząca się znad jednego z budynków. Coś musiało się stać, pomyślał. I nie mylił się. Z bramy po chwili wyłonili się trzej jeźdźcy w niebieskich strojach.

– Tam jest! – krzyknął jeden z nich, śmiejąc się przy tym szyderczo. – A myślałem, że dłużej nam zajmie znalezienie go. Za nim! Żywo! Żywo!

Cedryk zawrócił konia i zmusił go do galopu. Nie ujechał zbyt daleko, gdyż drogę zatarasowali mu dwaj inny konni. W tym momencie Jaskóła zeskoczyła z siodła wyciągając przy tym zwinnie miecz, który wzięła ze sobą. Schyliła się i równie szybko wyciągnęła sztylet z cholewy buta i wolną ręką cisnęła go w stronę napastnika. Ostrze aż po rękojeść wbiło się w oko rycerza, który upadł z siodła i chwilę jeszcze spazmatycznie tańczył na ziemi, bogato brocząc czerwoną mazią. Następny padł, cięty mieczem od spodu. Klinga najprawdopodobniej przebiła tętnicę udową, bo krew chlusnęła na nią obficie. Ten także spadł z konia, ale już się nie poruszył. Kolejny chciał zdradziecko pchnąć ją w plecy, ale ostrzeżona w porę zdążyła zrobić unik. Wykorzystała to, że przeciwnik ruszył na nią z dużym impetem tracąc równowagę przy nieudanym zamachu, wykonała półpiruet i uderzyła go pod uchem, znacząc na jego szyi czerwoną smugę, która po chwili buchnęła karminową cieczą. Następny jeździec zginął przez przypadek. Gdy kończyła poprzedni atak, ustawiła ostrze tak, że było zwrócone ku tyłowi. Pech, czy raczej szczęście chciało, że wróg nadbiegał właśnie z tamtej strony i nadział się na jej miecz.

Ostatni, który pozostał przy życiu patrzył na to wszystko z wielkim podziwem. I strachem. Chciał się wycofać, ale zajęty walką nie zauważył nadchodzącego Cedryka, który silnym uderzeniem pięści zwalił go z kulbaki. Sam zeskoczył na ziemię i przycisnął nieprzyjaciela do trawy.

– Mów o co w tym wszystkim chodzi! – wykrzyczał do niego. Gdy nie doczekał się reakcji zdzielił go w twarz jeszcze raz. Tym razem mocniej.

– Kazali nam cię pojmać – opowiedział z trudem.

– Kto? – nie odpuszczał książę.

– Przeprowadzili zamach. Radzimir już gryzie glebę, a ciebie mieliśmy dostarzyć do Port Avuene.

Nie mógł w to uwierzyć. Zmniejszył trochę ucisk, co pozwoliło leżącemu przeciwnikowi podnieść się i zwalić go z nóg. Przystawił mu nóż do gardła, najwyraźniej zapominając o tym, co przed chwilą zrobiła z jego towarzyszami Jaskółka, bo po chwili osunął się bezwładnie obok Cedryka, z mieczem wbitym aż po rękojeść w plecy.

– Musimy stąd uciekać – powiedział i pomógł jej wsiąść z powrotem nas konia. Ponaglił wierzchowca i zmusił go do galopu. Nie zatrzymali się nawet na moment wyciągając ze zwierzęcia ostatnie siły.

Nagle z popołudnia zrobił się późny wieczór. W odległości kilku stajań zauważyli światła przydrożnej karczmy. Poganiał konia, aby ten biegł jak najszybciej. Gdy dotarli zsiedli z siodła i przywiązali klacz do płotu tak, aby miała dostęp do świeżej trawy i wody.

Oboje weszli do środka. Zamówili ciepły posiłek i usiedli przy jednym ze stołów, jak najdalej od pozostałych gości.

– Wyjaśnisz mi to, co się stało? – zaczęła Jaskółka.

– Obawiam się, że w najbliższym czasie nie będziemy mile widzieli na dworze królewskim – podjął Cedryk. – Gdy zaczęła się wojna, nasze wojska przegrywały co rusz kolejne bitwy. Persedzi zdobyli już większość ziem położonych w górnym biegu Alty. Mój Ojciec chciał ugody z wrogiem, nawet jeśli miałby stracić już zdobyte ziemie. Oczywiście szlachta, która straciła w ten sposób swoje majątki i niektórzy magowie nie chcieli się na to zgodzić… – zawiesił na chwilę głos.

– Gdybym tam był, zapewne skończyłbym jak ojciec. Albo gorzej.

Przerwał, gdy kelnerka przyniosła talerze z ciepłą zupą i kosz świeżego pieczywa. Chwilę później usłyszeli jakieś zamieszanie na podwórzu. Kilku uzbrojonych mężczyzn kłóciło się z wieśniakiem, dzierżącym w rękach widły. Jeden z nich wyciągnął miecz z pochwy i pchnął nim mężczyznę. Upadł on martwy na ziemię, a jego zabójca wytarł klingę o pelerynę, po czym wszyscy ruszyli do oberży.

– Musimy uciekać – stwierdził Cedryk, chwytając ukochaną za ramię. – Czy jest stąd jakieś inne wyjście? – zwrócił się do kelnerki, gdy drzwi otwarły się szeroko, a w nich stanęli mężczyźni, którzy przed chwilą wykłócali się z martwym już rolnikiem.

– Tak, jest – odpowiedziała mu, wskazując rękę na wąskie drzwi na końcu ściany. – Trzeba przejść przez kuchnię.

Jaskółka i Cedryk ruszyli tak, aby nie zwracać na siebie uwagi. Przeszli przez zaparowane i zadymione, wypełnione aromatycznymi zapachami pomieszczenie. Dziewczyna chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi, w których niespodziewanie stanął tęgi mężczyzna, który chwycił ją jedną ręką za talię, a drugą przytkał jej usta. Wydawała z siebie stłumione okrzyki.

– Jaskółka! – wykrzyczał Cedryk. Chciał coś zrobić, ale zupełnie nie wiedział co. Chwilę później poczuł tępe uderzenie w tył głowy. Bezwładnie osunął się na drewnianą podłogę.

 

Koniec części I.

Koniec

Komentarze

Kobieta bezszelestnie stąpała po suchych od upału liściach.   ---> miała antygrawitatory w nogach? Weż suche liscie i spróbuj pospacerować po nich, nie wywołując efektów dźwiękowych...  

człowiek na śniadym koniu. ---> na jakim?  Według mnie --- nie pasuje.  

- Jaskółko - odezwał się pierwszy jeździec .+ - C chciałaś mnie zabić?  

- Przepraszam cię, Cedryk.   ---> Cedryku. W siódmym przypadku Cedryku.  

a do oczu spłynęły łzy. ---> jeśli do oczu, to napłynęły. Skąd miałyby spłynąć? Z czoła?  

nadal trzymając ją w swoich ramionach.   ---> coś podobnego. W swoich. A niewiele brakowało, bym pomyślał, że w cudzych...  

przetwarzając w myślach to, ---> według jakiego algorytmu przetwarzała? A może tylko mysłała o tym, wspominała to, co się przed chwilą działo?  

Wszystko to razem tworzył bajeczny krajobraz, który na pewno zainspirowałby wielu poetów i malarzy.  ---> całkowicie zbędne to zdanie. A już inspiracja w ogóle nie z tej bajki... Może zwyczajnie "zachwyciłby"?  

Nikt jednak tam nie zaglądał. Między innymi Jaskółka wybrała to miejsce do zamieszkania.   ---> jeżeli nikt tam nie zaglądał, to co tu robi "między innymi"? Drugie zdanie oznajmia, że nie tylko Jaskółka wybrała to miejsce. A tyle razy powtarza się radę: nie pisać na głodniaka... Zjada się jedno słowo i wychodzi coś dziwnego...  

Kiedy Perseda zaatakowała jej dom, ona i wiele innych młodych ludzi musieli uciekać  ---> nielicha ta Perseda, w pojedynkę zaatakować i przepędzić "wiele młodych ludzi"... Wielu. Aha, dom też nielichy. Jeden dom jednej Jaskółki, a tłumy muszą się wyprowadzić...  

poświęcili życie za swój kraj.  ---> poświęcamy się dla, za oddajemy życie.  

ze zniewalającymi rzeźbieniami   ---> z czym??? O tej godzinie jescze dość sprawnie kojarzę, ale tego nie pojmuję... No i z jakimi???  

misternym kamieniem w środku. Zapięła go sobie na szyi   ---> a to spryciula! Kamień zapięla na szyi! I to jaki kamień... Misterny!  

brocząc przy tym bogato czerwoną posoką.   ---> posoka to krew zwierząt. Czy istnieje biednie czerwona krew? Szyk wyrazów potrafi cuda zdziałać...  

To nie wszystko, ale wypada zostawić co nieco dla innych uważniejszych czytelników.  

Standardowe uwagi i rady też im pozostawiam. Dobranoc...

"W tym momencie Jaskóła zeskoczyła z siodła wyciągając przy tym zwinnie miecz, który wzięła ze sobą." - A wcześniej nie było nic o mieczu...
"Zmusił konia do ostatniego wysiłku aby tam dotrzeć." - Kiepski z niego jeździec, skro ciągle do czegoś tego konia zmusza.

 

Dobra. Może nie powinnam się odzywać, ale tekst "szarpany" (za dużo pojedyńczych zdań), opisy dość biedne, dialogi sztuczne... a fabuła... jak na razie nie zbyt ciekawa.

"Kobieta bezszelestnie stąpała po suchych od upału liściach." - może się czepiam, ale suche od upału liscie to coś co dobry tropiciel omija, a nie "stąpa bezszelestnie", ponieważ to zwyczajnie niemożliwe.

Taki sobie tekścik. Nawiasem mówiąc, powoli zaczynam tęsknic za starą, konserwantywną literaturą, gdzie kobieta jest kobietą, a nie maszynką do zabijania, przebijającą się przez szeregi uzbrojonych mężów niczym rozgrzany do czerwoności nóż przez masło:).

Na cholerę jej tyle indyków?!

Nowa Fantastyka