- Opowiadanie: ekeeke - Sen Profesora (część pierwsza)

Sen Profesora (część pierwsza)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Sen Profesora (część pierwsza)

Świat, o którym mówię, jest niemożliwy do zaobserwowania w żaden znany starożytnym sposób. Nie da się go również dostrzec bardzo silnymi teleskopami, nieważne czy ziemskimi, czy wysłanymi na orbitę, czy też lecącymi w kosmos w smutną, coraz zimniejszą podróż bez powrotu. Nawet kiedy technika rozwinie się do tego stopnia, że zaistnieje możliwość zrobienia zdjęcia temu światu – będzie to jeszcze za wcześnie. Światło, które dotrze za wiele tysięcy lat na ziemię, pokaże nieciekawy początek cywilizacji, być może bladej i nudnej na tle innych, odkrytych i zaprzyjaźnionych już wtedy z naszą.

 

Nie potrafię powiedzieć, jak daleko jest Biała Planeta. Są to odległości zupełnie niewyobrażalne dla mnie i dla większości ludzi. Jest niemal pewne, że nigdy nasze cywilizacje nie nawiążą kontaktu. Jedyny sposób, w jaki może to zajść, to moje zapiski. Dla każdego człowieka mającego choć szczątkową wiedzę na temat współczesnej technologii moje relacje nie są niczego warte.

 

Aby dostatecznie wyjaśnić, jak doszło do kontaktu, muszę wspomnieć o przedmiocie moich zainteresowań, a później też badań. Od dzieciństwa fascynowała mnie tematyka snu, jak również treść moich marzeń sennych. Nigdy nie lubiłem zbytnio rozmawiać z ludźmi, nijak nie interesowały mnie ich wypowiedzi, ponieważ wszędzie widziałem smutne schematy, utarte powiedzenia i szkielety zdań, na które mówiący nakładał machinalnie tematy, którymi chciał się z rozmówcą podzielić.

 

Natomiast każdego, kto – mimo to – zdawał mi się interesującym człowiekiem, pytałem o jego sny. Niestety w większości przypadków kończyło się to zdziwionym spojrzeniem, a potem głupawo-przepraszającym uśmiechem po słowach: „Wiesz, właściwie to nigdy nie pamiętam moich snów”. Zawsze ciężko było mi to zrozumieć – jak można zapominać swoje sny? Jak można nie chcieć ich pamiętać? Przecież to są cztery, pięć albo i więcej fascynujących światów każdej nocy, czysta twórczość, sterylne, nieubrudzone środkami artystycznymi emocje; szokujące prawdy o samym sobie i tak dalej. Niepojęta była dla mnie niechęć poznania tego.

 

Później musiałem przyjąć do wiadomości, że nie każdy tak poważnie traktuje sny, a na pewno nie widzi w nich odpowiedzi na swoje pytania. Gdyż tak, sny były odpowiedziami nie tylko na pytania mające zgłębić samego siebie, ale też na moralne dylematy, rozterki uczuciowe, pomoc w miłości, strachu, stresie. Mało tego, rozwinąłem własną teorię – i technikę – śnienia do tego stopnia, że nie mając danej informacji, próbowałem ją od siebie wyciągnąć za pomocą snu. Dawało to czasami niespotykane rezultaty. Przypominałem sobie rzeczy, które usłyszałem mając dwa lata lub rok. Przypominałem sobie rozmowy prowadzone w języku, którego wówczas nie znałem. Widziałem też dokładnie sytuacje, w których moja matka mówiła słodkim głosem zjadliwe, cyniczne rzeczy do swojego ówczesnego męża – rzeczy, które przez ścianę wcale nie brzmiały niemiło. To wszystko, po odpowiednim treningu, wracało do mnie.

 

Miałem dziesięć lat, kiedy ktoś mający doświadczenie w eksperymentalnej psychoterapii powiedział mi o fałszu tego typu obrazów. Mózg, jako organ rozpraszany mnóstwem bodźców w ciągu każdej sekundy świadomości, po ‘wygaszeniu’ staje się najczynniejszym ze wszystkich twórców. Dookoła jednego słowa jest w stanie nabudować nieskończenie bogatą historię, wyglądającą prawdziwiej od rzeczywistości. Krótko mówiąc, wspomniany terapeuta powiedział, że to bardzo ciekawe, co mówię, ale nic ponadto. Nie ma sensu zgłębiać możliwości moich ‘sennych wycieczek’, bo to gimnastyka mózgu, skomplikowane obliczenia wykonywane przez komputer nie podłączony do Internetu. Samo w sobie nie jest to źródłem wiedzy.

 

Postanowiłem za wszelką cenę dowieść, że jest inaczej. Pierwszy test, jaki wymyśliłem, był dość prymitywny, ale wydał mi się miarodajnym. Wziąłem z biblioteki małą szarą książeczkę nieznanego autora – książkę, której nigdy nie mogłem, nawet przypadkiem, mieć w ręku, której nie mógł nikt z moich znajomych ani rodziny zacytować. Wyrwałem stronę z niej i, nie rzuciwszy okiem, położyłem ją na podłodze w odległym kącie pokoju. Potem, wycofując się w kierunku mojego łóżka, rozsypywałem za pomocą dużego sita mąkę, tak iż pokrywała cienką warstwą całą drewnianą podłogę mojej sypialni. Potem położyłem się na łóżku, zacząłem liczyć oddechy i w odpowiednim momencie wślizgnąłem się w sen z pełnią świadomości.

 

Długo szukałem jakiejkolwiek poszlaki. W końcu, po odwiedzeniu wielu miejsc i rozmowie z kilkoma osobami trafiłem do szerokiej, przestronnej jamy w skale. Zszedłszy na jej dno odkryłem, że dno wysypane jest solą. Szóstym zmysłem, który lubiłem nazywać zmysłem snu, dowiedziałem się, że ktoś jeszcze jest w jamie. Potem poczułem ciepło jego ciała na plecach. Był to młody chłopak, którego czasem widywałem w tramwaju, jak czyta rosyjskie książki, skulony, próbujący ochronić się przed światem zewnętrznym. Chłopak położył dłoń na moim ramieniu. Zobaczyłem jego twarz, pokryte pryszczami czoło.

 

– Wiedziałem, że tu trafisz – powiedział i wskazał palcem do góry, na kamienne sklepienie jamy.

 

– Chcę tylko wiedzieć, co tam jest napisane i zostawię cię w spokoju.

 

– Nie przeszkadzasz mi, możesz przychodzić, kiedy chcesz, bo naprawdę mi na tobie zależy.

 

Nauczyłem się już nie dziwić emocjom rządzącymi snem, tylko za nimi iść, mając w świadomości, że na jawie okażą się absolutnie niedorzeczne (gdy byłem jeszcze młodszy, brałem tego typu rozmowy na poważnie i podejrzewałem się o utajnione uczucia do młodych mężczyzn, starszych kobiet, do zwierząt. Okazywało się to niewybrednymi żartami mojego mózgu).

 

Popatrzyłem w górę i zobaczyłem, że na sklepieniu jamy jest wymalowany wielkimi literami tekst. Próbowałem przeczytać jedno zdanie, ale z przyzwyczajenia mrugnąłem i tekst zmienił się. Dlatego odwróciłem się do chłopaka, który teraz siedział pod ścianą, skulony ze swoją książką. Spytałem:

 

– Czy mógłbyś mi to przeczytać?

 

– Co przeczytać?

 

Wskazałem na sklepienie. Uśmiechnął się.

 

– To właśnie to – powiedział i uniósł lekko książkę. Potem przeczytał na głos jedną stronę. Był to fragment dość dziwnego opowiadania, w którym bohater czytał powieść kryminalną. I tak silnie wiązał się z losem człowieka, o którym czytał, że sam padł ofiarą mordercy. Morderca z powieści kryminalnej wszedł do pokoju czytelnika i go zabił.

 

Usłyszałem z daleka donoszący się dźwięk dzwonów kościelnych. Sen zaczął się rozwiewać i po chwili wróciłem do mojego ciała. Szybko sięgnąłem po gruby notes, leżący pod moim łóżkiem i gorączkowo zapisywałem treść snu, rozmowy i powiązania z dniem poprzednim. Naszkicowałem też jamę i zanotowałem sobie, aby przyjrzeć się chłopakowi od rosyjskich książek następnym razem. Położyłem notes na swoje miejsce pod łóżkiem i zapaliłem lampkę nocną. Wychyliłem się i dokładnie przyjrzałem podłodze. Warstewka mąki była gładka i nienaruszona. Również na moich stopach nie było ani śladu białego proszku. Jeszcze raz przypomniawszy treść tekstu czytanego przez chłopaka, poszedłem w kąt pokoju, podniosłem kartkę i ją przeczytałem.

 

 

 

"momencie przed oczami mignął mu rozmazany biały kształt. Następną rzeczą, którą ujrzał, była rękojeść noża, wbitego mu w pierś.

 

– Nigdy nie odsuwaj mnie od prawdy – powiedział ktoś drżącym wysokim głosem, a Korneliusz zapadł się w biel."

 

 

I to było wszystko. Na kartce, którą trzymałem, było zakończenie opowiadania. Na biurku nie było książki. Tak samo w moim plecaku, na półce, ani nigdzie na podłodze, choć jestem pewien, że nie kładłem jej nigdzie indziej.

 

Nazajutrz okazało się, że matka uznała te opowiadania za zbyt brutalne dla kogoś w moim wieku i wyrzuciła książkę. Nie mogłem tego zrozumieć, był to jedyny raz w moim życiu, kiedy poczułem wściekłość. Byłem tak blisko prawdy, a wciąż nie wiedziałem, czy mogę sobie ufać.

 

Moja matka nie zauważyła rozsypanej mąki, tak jak wielu innych rzeczy. Żyliśmy w tym samym domu, ale z biegunowo różnymi fascynacjami. Poza tym jednym incydentem nigdy nie weszła mi w drogę, co zawsze traktowałem jako przejaw taktu i szacunku z jej strony.

 

Kiedy obmyślałem kolejny eksperyment, mogący jakkolwiek udowodnić moje senne poznawanie rzeczywistości, coś w domu zaczęło się zmieniać. Dwa razy przyłapałem matkę na wynoszeniu z domu przedmiotów zapakowanych w worek. Nie wrzucała ich do kubła na śmieci, tylko kładła na tylne siedzenie samochodu, odjeżdżała gdzieś i wracała już bez nich. Ponadto, przy śniadaniu kilkakrotnie zauważyłem, że przygląda mi się w skupieniu, jakby próbując coś zrozumieć. W końcu któregoś dnia przyszła do mojego pokoju, wzięła głębszy oddech i podeszła do biurka.

 

Siedziałem za nim, rysując mapę wyśnionego ostatnio miasta. Matka położyła na blacie dwie kartki papieru, mające ślady wielokrotnego składania. Pierwsza kartka była wyrwana z tego samego zbioru opowiadań, poznałem po formacie i czcionce. Druga kartka pochodziła z mojego dziennika snów.

 

Popatrzyłem na matkę nierozumiejącym wzrokiem. Nie byłem zły, tylko nie mogłem pojąć, dlaczego wyrwała coś z mojego notatnika, jaki miała w tym cel.

 

– Coś mnie obudziło kilka nocy temu, wydawało mi się, że ktoś wszedł do domu. No i wstałam, żeby sprawdzić, czy wszystkie drzwi i okna są pozamykane. I jak wracałam do łóżka, sprawdziłam twój pokój. Miałeś wtedy tę mąkę rozsypaną na podłodze, a na biurku leżała ta książka, opowiadania Martillona. Wzięłam ją, bo słyszałam wiele złego o nim i otworzyłam na dowolnej stronie. I było tak jak mi mówili, mnóstwo krwi i seksu. Więc ją zabrałam i już miałam wyjść, kiedy zauważyłam twój dziennik snów pod łóżkiem.

 

Machinalnie obróciłem się, by sprawdzić, czy notes jest na miejscu.

 

– Pomyślałam, że to wszystko jakoś się wiąże, ta mąka, kartka, sen. Więc przeczytałam kilka ostatnich stron. Tak, przeczytałam i przepraszam cię, ale nie mogłam nic na to poradzić – mówiła niespotykanym u niej wrażliwym tonem, była to jakby zupełnie nowa, nieznana mi osoba. Nie patrzyłem na kartki na biurku, tylko słuchałem uważnie.

 

– Naprawdę czułam, że coś się dzieje w mieszkaniu, czułam jakąś duszność, jakby ktoś mnie obserwował. Przeczytałam o twoim… eksperymencie i się ucieszyłam, że robisz takie rzeczy, bo nawet nie marzyłam nigdy, że mój syn będzie inteligentny.

 

Zdało mi się przez chwilę, że powinno to jakoś mnie poruszyć, ale dalej słuchałem uważnie.

 

– Zasypałam swoje ślady. Nie zorientowałeś się.

 

– Skąd wiesz?

 

– Bo dziś w nocy znów wzięłam twój notes i przeczytałam twój sen. Tamten sen.

 

Wtedy przyjrzałem się kartkom, które położyła mi na biurku. Ta wyrwana z książki mówiła o człowieku, który czytał powieść i bohater powieści wyszedł z mroku i go zabił.

 

Ta wyrwana z notesu mówiła o człowieku, który czytał powieść i bohater powieści wyszedł z mroku i go zabił.

 

– Ty jakoś… w jakiś sposób WIEDZIAŁEŚ to, twój eksperyment, czego by nie miał dowieść, przestraszył mnie. Przestraszyłam się i wyniosłam z domu wszystko, czego nie powinieneś zobaczyć. A na pewno nie teraz.

 

W tym momencie przestałem myśleć o matce czytającej mój dziennik snów. Nie zastanowiło mnie też, co chciała przede mną ukryć. Poczułem za to niezwykłe podekscytowanie, bo oto miałem pierwszy dowód na to, iż sen nie jest tylko okresem wzmożonej aktywności wyobraźni. Miałem to wszystko w ręku. Podróż przestała być pokonywaniem drogi od punktu A do punktu B. Podróż od teraz jest po prostu pojawieniem się w punkcie B.

 

Nowe światy czekały.

Koniec

Komentarze

Nawet mi się podobało, czekam na ciąg dalszy

Czasem mam tak, że nie mogę się doczekać następnej nocy ciekaw co tym razem przeżyję. Oczywiście nie chodzi mi o sny z okresu dojrzewania chociaż te też były niezwykle ciekawe.

Tekst mi się podobał, ale nie zgodzę się z ostanim zdaniem. Często podróż (bardzo szeroko rozumiana - nauka, poznawanie, rozwijanie talentu to też podróż),  jest ważniejsza od samego dotarcia do celu, który może zawieść pokładane w nim nadzieje. 

Zaciekawiłeś mnie. Zobaczymy, w jaki sposób rozwinie się ta historia. Tekst napisany nieźle, choć zdarzają się wpadki. Przykładowo:

"Jest niemal pewne, że nigdy nasze cywilizacje nie nawiążą kontaktu." a parę linijek później: "Aby dostatecznie wyjaśnić, jak doszło do kontaktu," - wiem, co miałeś na myśli, ale te zdania gryzą się ze sobą.

 

Pozdrawiam.

Początek mocno chaotyczny, niektóre zdania trochę niezręczne, np: Światło, które dotrze za wiele tysięcy lat na ziemię, pokaże nieciekawy początek cywilizacji, być może bladej i nudnej na tle innych, odkrytych i zaprzyjaźnionych już wtedy z naszą. - "za wiele tysięcy lat" brzmi jakby to było "tysiące lat od teraz", tymczasem chodzi chyba o tysiące lat po zrobieniu zdjęcia - lepiej byłoby "dotrze wiele tysięcy lat później".

Jest niemal pewne, że nigdy nasze cywilizacje nie nawiążą kontaktu. Jedyny sposób, w jaki może to zajść, to moje zapiski. Dla każdego człowieka mającego choć szczątkową wiedzę na temat współczesnej technologii moje relacje nie są niczego warte. - te trzy zdania też mocno chaotyczne, pierwsze dziwny szyk - lepiej byłoby " nasze cywilizacje nigdy nie nawiążą kontaktu", trzecie zdanie - chyba powinno być poprzedzone słowem "jednak", bo nie łączy się z poprzednimi. Itd., itd., nie jest moim celem wypunktowanie każdego błędu, ale zwróć uwage na takie "kwiatki", bo przeszkadzają w czytaniu skądinąd bardzo dobrego tekstu ;)

Im dalej tym lepiej, zarówno pod względem stylu, jak i samej historii. Bardzo ciekawy, niesztampowy tekst, chociaż zazwyczaj teksty o snach-które-nie-są-snami są bardzo sztampowe. Fajne wprowadzenie w historię. Oczywiście to tylko wycinek, początek, ale jestem ciekawa co będzie dalej.

Pozdrawiam

Nowa Fantastyka