
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
– Eva, proszę cię, tylko nie schrzań tego! – Głos Dagny drżał lekko. – W nic się nie wtrącaj, po prostu weź te próbki i wracaj natychmiast!
– Już dałabyś spokój! – Eva potarła nerwowo dłonie. – Nie moja wina, że żagiew wpadła do straganu z materiałami… Leciał na mnie z tą pochodnią, to mu ją wytrąciłam.
– Wiem, ale przez to spłonął cały kwartał Rzymu. Nasi musieli się dobrze nagłowić, jak wszystko zatuszować. Jak znowu coś nawywijasz, to ja za to będę odpowiadać. Poręczyłam za ciebie, pamiętasz?
– Pamiętam i obiecuję, że będę grzeczna.
Od ośmiu lat pracowały obie w Instytucie Biologii Historycznej. Poznały się oczekując na rozmowę kwalifikacyjną. Od razu zapałały do siebie sympatią. Dagny była stateczna, rozważna i dokładna, a Eva stanowiła jej całkowite przeciwieństwo. Dostały tę wymarzoną pracę i zaprzyjaźniły się. Przez sześć lat badały próbki dostarczane im przez Zbieraczy. Od dwóch lat Eva też była Zbieraczem. Dagny została wykluczona z dwóch powodów – miała słaby wzrok i zachwianie błędnika.
– Panienki, długo mam jeszcze czekać? – Pracownik obsługujący kapsułę nerwowo stukał palcami o blat biurka.
– A co, spieszy się panu? Zawsze może pan nadrobić stracony czas wsiadając do kapsuły! – Eva zachichotała cicho, ale Dagny schwyciła ją za łokieć i popchnęła stanowczo w kierunku okrągłego otworu.
– Wzięłaś nawigator?
– Dagny, nie traktuj mnie jak dziecko! – oburzyła się na koleżankę. – Oczywiście, że wzięłam. Nie mam zamiaru utknąć gdzieś w przeszłości!
Na dowód, że nie kłamie, pokazała małe, sześciokątne pudełeczko, świecące jak szmaragd.
Wszystko odbyło się jak zwykle. Najpierw zamigotała czerwona lampka, potem zajaśniało zielone światełko. Przez chwilę czuła, jakby każdy milimetr jej ciała kąsało stado mrówek. To była najgorsza część każdej wyprawy. Na szczęście trwała niewyobrażalnie krótko. Potem, przez jakiś czas, nigdy nie udało jej się ustalić jak długo, przestawała istnieć. Aż w końcu materializowała się znowu. Miała pobrać próbki ziemi, wody i powietrza z niewielkiej wyspy u wybrzeży Azji z XVI-go wieku, czyli że tym razem pokonała tylko osiemset lat.
Zanim całkowicie wróciła do równowagi, poczuła, że coś jest nie w porządku. Jeszcze sama nie wiedziała co, ale na wszelki wypadek przykucnęła. Uczono ich wprawdzie, żeby w takim przypadku przylgnąć płasko do ziemi, aby jak najmniej rzucać się w oczy, ale ona nie miała ochoty nurzać się w kupie krowy czy innego bydlaka. Dokładnie pamiętała, jak dokuczano Marcinowi, kiedy wrócił upaprany odchodami świętego Apisa.
Zdaje się, że właśnie to uratowało jej życie. Jakiś ogromniasty stwór przegalopował obok, zawadzając ją tylko nogą. Gdyby leżała na ziemi, prawdopodobnie przecwałowałby po niej i zostałaby wyłącznie krwawa miazga. Walnął ją tylko nogą wielką jak słup i odrzucił na bok. Na szczęście upadła w zaspę śniegu, ale i tak nie mogła się podnieść.
– To bydlę chyba połamało mi żebra – pomyślała wściekła i przestraszona. To wyglądało jak słoń!
Kolejna myśl, jaka ją nawiedziła, dotyczyła tego, czy zdarzyła się awaria, czy był to czyjś głupi kawał.
Otaczało ją morze śniegu i karłowata roślinność. Cały krajobraz falował. I nie tylko dlatego, że wiał porywisty wiatr, ale przede wszystkim dlatego, że okolicę tworzyły tysiące pagórków. Nigdzie nie było całkiem płasko. Albo pod górkę, albo z górki. Spojrzała bliżej. Na śniegu widniały okrągłe ślady zwierzęcia, które przed chwilą omal jej nie stratowało. Miały średnicę prawie dwóch dłoni. Uczucie strachu znowu wróciło. Ale nie to było jeszcze najgorsze. Kilkadziesiąt centymetrów dalej leżało małe, sześcienne pudełeczko o szmaragdowym kolorze, teraz płaskie i popękane. Obok zobaczyła rozgniecione pojemniki na próbki. Usiadła na śniegu i rozpłakała się. Wyła i zawodziła tak samo głośno jak wiatr szarpiący jej włosy i ubranie. Uklękła i waliła pięściami o zmarzniętą ziemię, złorzecząc przy tym operatorowi kapsuły. Kiedy skończyły się łzy i wyparowała z niej wściekłość, pojawiła się rozpacz i zwątpienie. A na koniec rezygnacja. Miała ochotę położyć się i umrzeć. Ale to nie było takie łatwe. Dotarł do niej chłód. I wbrew rozsądkowi właśnie to dało jej impuls do działania. Zaczęła podnosić się i wtedy usłyszała jakiś szelest. Odwróciła się gwałtownie. Za jej plecami czaił się niewątpliwie mężczyzna. Ale inny od tych, których dotychczas spotykała. Obojętnie w jaki czas ją przenoszono, zawsze byli to zwykli mężczyźni. Ten był zdecydowanie inny. Wysoki i barczysty. Owłosiony. Z wystającym czołem. Cały w skórach i z dzidą w ręku. Na dodatek to ostre narzędzie było wycelowane w nią.
– Daj spokój – zaświergoliła cichym głosem. – Nie jestem twoim wrogiem. Ani tym bardziej zdobyczą. Nie najesz się mną. Zobacz, jaka jestem chuda!
Przemawiała do niego jak do dzikiego zwierzątka – cicho i spokojnie. Żeby nie wzbudzić w nim strachu, bo ze strachu zarówno ludzie, jak i zwierzęta robią głupie rzeczy. A ona nie chciała, żeby tą głupią rzeczą okazał się rzut długim i ostrym patykiem w jej skromną osobę. Nie przestawała przy tym cicho mówić. Opowiadała o Dagny, o czasoprzestrzeni, o badaniach, kosmosie i o swoim strachu. O wszystkim, byle tylko nie zapadła cisza. Zdawało jej się, że jeśli zamilknie, to coś się stanie. Osobnik był chyba jednak innego zdania.
– Grue – ryknął na nią, a ona zamilkła przestraszona.
Na szczęście nie przejawiał żadnych wrogich zamiarów. Raczej zaciekawienie. Opuścił włócznię, co Eva przyjęła z westchnieniem ulgi, ale zaczął się zbliżać. Stanął naprzeciwko. Serce waliło w niej jak oszalałe. Dziewczyna sięgała mu ledwie do piersi, a wagowo stanowiła zapewne jedną trzecią. Obcy wyciągnął rękę i najpierw dotknął jej włosów. Miała długie, jasne loki, które najwidoczniej bardzo intrygowały mężczyznę. Potem przeniósł dłoń na jej kombinezon, ale jego dotyk nie odpowiadał mu. Materiał był śliski i zimny. Szybko zabrał rękę. Schwycił ją za ramię i odwrócił gwałtownie. Po chwili znowu nią szarpnął i wróciła do poprzedniej pozycji.
– Kurde – powiedziała cicho i miłym głosem tak, aby go nie zdenerwować – może już dość tych oględzin, co? Czy ja jestem jakiś towar na sprzedaż, że mnie obmacujesz i oglądasz? Odwal się już!
Mężczyzna nic nie rozumiał, ale zaprzestał swoich działań. Chwilę stał i drapał się po kudłatej głowie, potem chyba podjął jakąś decyzję, bo zabulgotał coś i ruszył w drogę. Eva stała i nie wiedziała, co ma zrobić. Bała się pójść za nim, ale bała się też zostać sama. Na szczęście kudłaty odwrócił się i wykonał ruch głową, jakby chciał zapytać „idziesz, czy zostajesz?” Ruszyła za nim. Jej supernowoczesne buty ślizgały się na zamarzniętym śniegu. A brutal przed nią szedł pewnie i szybko. Jego stopy otaczały płaty zwierzęcej skóry, niewyprawionej, razem z włosami. To stanowiło powierzchnię antypoślizgową. Wyżej widziała potężne, włochate łydki i uda jak u ciężarowca. Korpus przykrywało grube futro, zapewne niedźwiedzia. Starała się dotrzymać kroku, ale co chwila potykała się i ślizgała. Wreszcie wywróciła się w zaspę. Krzyknęła, aby się nie oddalał. Ton jej głosu zaalarmował go, bo odwrócił się błyskawicznie z uniesioną włócznią. Zobaczył Eve gramolącą się ze śniegu i wydał z siebie radosny gulgot połączony z warczeniem. Dziewczyna przyjęła, że był to śmiech. Podniosła się i otrzepała ze śniegu posyłając w jego stronę najbardziej uroczy uśmiech, na jaki w tej sytuacji mogła się zdobyć. Kudłaty przekrzywił głowę i patrzył na nią oniemiały. Gdyby był to mężczyzna z XXII-go wieku uznałaby, że zauroczyła faceta, ale tutaj nie była pewna jego reakcji. Sięgnęła ręką do włosów, aby przegarnąć je w pewien szczególny sposób, który zawsze działał na płeć przeciwną, ale w ostatniej chwili zrezygnowała z zamiaru.Stwierdziła, że lepiej nie przeginać. W jej świecie zaproponowałby drinka, ale tutaj? Wolała się nie domyślać, co mogłoby ją spotkać, gdyby za bardzo podpuściła faceta.
Dzikus okazał się jednak dżentelmenem – zwolnił kroku. Dziewczyna trzymała się lekko z tyłu. Po dwóch godzinach i kilkunastu siniakach na pupie i nogach zobaczyła wąską smużkę dymu.
- O kurde – pomyślała. Oni znają już ogień! A już się bałam, że będę musiała żreć surowe mięso.
Rzeczywistość okazała się jednak gorsza. Nie żarła nic, bo nic do jedzenia nie było. Burczało jej w brzuchu tak głośno, że wszyscy powarkiwali radośnie wskazując ją palcami.
Osada była niewielka. Dwoje dzieci, sześć kobiet i trzech mężczyzn, łącznie z jej wybawcą. Schronienie zapewniała duża jaskinia. Tuż za otworem wejściowym płonęło ognisko, stale przez kogoś pilnowane i podsycane karłowatymi krzewami. Kobiety, oprócz wzrostu, optycznie niczym nie różniły się od mężczyzn. Dzieci były po prostu miniaturowym odbiciem starszych. I wszyscy śmierdzieli okrutnie. Jakby była w chlewni nieczyszczonej od lat. A pierwsze spotkanie z nową „rodziną” było okropne. Najpierw usłyszała wrzask, potem smutne zawodzenie – zapewne dlatego, że kolejny myśliwy nie przyniósł jedzenia. Potem była gwałtowna wymiana warknięć, kwiknięć, chrząknięć i to, jak domyśliła się dziewczyna, była opowieść o niej. Kiedy historia została opowiedziana, całe stado rzuciło się na nią. Szarpali ją za jasne włosy i za ubranie, aż zdarli z niej wszystko. Jej wybawca siedział przy ognisku i obojętnie gapił się na przedstawienie. Kiedy jednak jego krewki pobratymiec odkrył, że to coś, co siedzi i wrzeszczy, jest kobietą, podniósł się błyskawicznie i ryknął groźnie. Widać było, że ma posłuch wśród reszty, bo nikt nie zaprotestował, kiedy popchnął ją w stronę swojego kąta w jaskini. Łaskawca rzucił jej jakieś skóry do okrycia i wskazał posłanie. Trzeba przyznać, że jak na takiego dzikusa jednak był dżentelmenem. Eva tylko trzy razy przed zaśnięciem musiała go kopać lub gryźć, aby zaprzestał swoich niecnych knowań. Wystarczyło.
Ranek okazał się równie koszmarny jak poprzedni dzień. Było zimno i głodno. Wszyscy mężczyźni skoro świt ruszyli na polowanie. Została sama z kobietami i dziećmi, które popłakiwały z głodu, a matki tuliły je i iskały z insektów. Eva otuliła się szczelniej skórami i ruszyła na obchód jaskini. W najdalszym kącie odkryła jeszcze jedno posłanie. Leżał na nim stary mężczyzna. Dziewczyna ze zdziwieniem zauważyła, że tuż przy jego głowie leżą resztki jej kombinezonu. Przykucnęła i przyglądała się staruszkowi. Sądziła, że jest umierający, ale kiedy otworzył oczy, miał zadziwiająco przytomne i inteligentne spojrzenie. Warknął na nią i machnął ręką, jakby odpędzał owada. Posłusznie podniosła się. Zdążyła jeszcze zauważyć, że po drugiej stronie jego głowy, na płaskim kamieniu, ustawiono niewielką rzeźbę – posążek pulchnej kobiety.
Mężczyźni wrócili pod wieczór. Zapanowała radość, bo przytargali ze sobą jedzenie. Jej mężczyzna z dumą pokazał długi kawał mięsa. Ten obrzydliwy ochłap, pachnący świeżą posoką, wyglądał jak trąba słonia.
– To mamut! – uzmysłowiła sobie patrząc na potężne ciosy, które złożyli w kącie groty. Jestem w jakiejś pieprzonej prehistorii.!
Zapłakała bezgłośnie, bez specjalnej histerii, bo już wcześniej podejrzewała coś takiego. Z wdzięcznością przyjęła ofiarowany ochłap, ale nie była w stanie zjeść go na surowo. Udawała tylko, że się posila, a potem schowała go za skóry. Kiedy wszyscy ułożyli się do spania, przysiadła przy ognisku i wrzuciła mięso na żar. Była tak strasznie głodna, że nie mogła się doczekać, żeby upiekł się porządnie. Wyjęła go, kiedy tylko przypiekł się z jednej i z drugiej strony. Tak przyłapał ją jej opiekun. Spojrzał na nią strasznym wzrokiem i miała wrażenie, że za marnowanie jedzenia zaraz przyłoży jej tym swoim wielkim łapskiem. Dlatego schyliła głowę i wyciągnęła w jego kierunku pachnący smakowicie kąsek. Mężczyzna znieruchomiał i wciągnął rozszerzonymi nozdrzami kuszący zapach. Potem poszło już dobrze. Podzieli się pieczystym. I położyli spać. Tej nocy Eva tylko dwa razy musiała go skopać. Nie protestował i nie był zbyt nachalny.
Rankiem pokazał pobratymcom nowy sposób spożywania posiłków. Po śniadaniu całe plemię udało się po resztę zdobyczy. Eva po raz pierwszy raz w życiu widziała prawdziwego, choć martwego, karłowatego mamuta. Z zajęć na uczelni przypomniała sobie, że na tej wyspie żyły i wyginęły 8 tysięcy lat przed naszą erą. Zaklęła głośno, gdy to do niej dotarło.
Dni i miesiące potoczyły się dalej. Czasem głodowali, czasem udało im się upolować jakieś zwierzę. Eva musiała dopasować się do życia w tych nowych warunkach. Ostrzyła kamienie, obstukiwała ostrza, szyła ubrania ze skór upolowanych zwierząt. Tak jak reszta zaczęła śmierdzieć i miała różne insekty we włosach, które wybierały sobie wzajemnie z innymi kobietami. Nie przestała tylko kopać i gryźć Agrama. Ale on się tym bardzo nie przejmował. Kobiet w ich plemieniu było aż za wiele. I pewnie dokonałaby tu żywota, gdyby nie jej wrodzona ciekawość. Zapragnęła jeszcze raz zobaczyć figurkę Wielkiej Bogini. Podkradła się i przykucnęła przed ołtarzykiem. Rzeźba została przyozdobiona kawałkami jej podartego kombinezonu. Eva domyśliła się, że jest to wyobrażenie opiekunki plemienia. Podniosła figurkę i napawała oczy jej prymitywnym pięknem, ale staruszek przebudził się i ryknął na nią straszliwym głosem. Przeraziła się i wypuściła posążek z dłoni. Jak na zwolnionym filmie widziała, że rozpryskuje się na kamiennym podłożu. Pozostał tylko korpus z ogromnym biustem, który symbolizował obfitość pożywienia i łono, które miało zapewnić płodność kobietom ich plemienia.
To, co się wydarzyło później, pamiętała jak przez mgłę. Mężczyzna ryknął głosem zranionego mamuta, chwycił ją za włosy i zaciągnął do ogniska. Całe plemię zgromadziło się natychmiast wokół niego. W zaciśniętej ręce trzymał okaleczoną boginię. Zapadła głucha cisza. Starzec wskazał na Evę oskarżycielskim gestem i wywarczał krótką opowieść. Kobiety zaczęły lamentować, a wystraszone dzieci przycupnęły u ich kolan. Dziewczyna zrozumiała, że przez nią grozi im zagłada. Co więcej, starzec wskazał Agrama jako współwinnego, bo przyprowadził Evę do jaskini. Grzmiącym głosem domagał się dla niej śmierci. Dziewczyna skuliła się przerażona. Wiedziała, że to nie przelewki. Ku wielkiemu zaskoczeniu Agram wystąpił w jej obronie, co skończyło się dla niego fatalnie. Starzec nakazał ciszę. Na jego topornej twarzy widać było kłębiące się emocje. W końcu wstał i ze smutkiem – tak przynajmniej wydawało się Evie – oznajmił swoją decyzję. Oboje mają odejść. Natychmiast!
Agram bez słowa podniósł się od ogniska i powędrował w stronę swojego posłania. Dziewczyna podreptała za nim. Wspólnie zwinęli skóry, Eva zebrała włócznie, zapasowe groty i masę drobiazgów. Zawinęła wszystko i ruszyli w nieznane. Nikt ich nie żegnał. To wygnanie równało się śmierci.
Mężczyzna skierował się na zachód, a ona podążyła za nim. Mimo zawiei, mrozu, wiatru i głodu parli ciągle do przodu. Dziewczyna zastanawiała się, czy Agram ma jakiś konkretny cel, czy po prostu idzie, gdzie go oczy poniosą. Chwilę strachu przeżyła, gdy zorientowała się, że wkroczyli na zamarznięte morze. Zauważyła też, kiedy znowu znaleźli się na stałym lądzie, bo pojawiły się karłowate krzewinki. Agram skierował się na północ, bo tam widzieli większe skupiska drzew, a to gwarantowało zwierzynę, ale tym razem Eva zaprotestowała. Musieli iść na południe, tam, gdzie będzie ciepło. Mężczyzna nie zamierzał jej ulec, ale ponieważ obstawała bardzo stanowczo przy swoim, machnął w końcu ręką i udali się tam, gdzie chciała.
Z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień stawało się jasne, że Eva miała rację. Śnieg zaczynał znikać, pojawiały się połacie zielonej, soczystej trawy przetykanej ziołami i małymi krzewinkami oraz obfitość zwierząt, na które Agram polował. W końcu zrobiło się tak ciepło, że zaczęli zrzucać skóry. Kiedy dotarli do doliny porośniętej przez drzewka, które Eva z dużą dozą optymizmu pragnęłaby nazwać owocowymi i znaleźli niewielką sadzawkę, oboje uznali, że należy im się dłuższy popas. Nad wodę przychodzili spragnieni roślinożercy, więc jedzenia im nie brakowało. Dziewczyna zbierała też orzechy, jagody i różne rośliny, które według niej nadawały się do spożycia. Sadzawka zachęcała do kąpieli. Eva od razu wskoczyła do ciepłego bajorka i piaskiem szorowała wielomiesięczny brud. Agram patrzył na nią z zainteresowaniem, ale sam nie skorzystał, mimo jej zachęt. A woda była ciepła i kusząca. Dziewczyna nazbierała czegoś podobnego do mięty i rozmiażdżyła liście na kamieniu. Otrzymanym sokiem umyła włosy i ciało. Zapach musiał być miły, bo widziała, że Agram obwąchuję ją niczym kocur kocimiętkę. Potem uzyskała jeszcze sok z drzewa przypominającego brzozę. Nacinała ostrym krzemieniem korę i zbierała cieknące krople na gruby liść. Po kilku sesjach wyglądała wreszcie jak człowiek, a Agram dał się w końcu namówić na kąpiel. Nie byłby facetem, gdyby nie zrobił tego, do czego zachęcała go naga, ponętna kobieta, zresztą jedyna w tej okolicy. Evie udało się go doszorować, choć bardzo protestował przeciwko takim zabiegom. Kiedy wyszli na brzeg, żeby się wysuszyć, mimo pewnych oporów była gotowa ulec jego niedwuznacznym namowom. I właśnie kiedy podjęła wiekopomną decyzję, stało się coś nieoczekiwanego. Agram szarpnął ją za ramię i brutalnie wrzucił do wody, a równocześnie sam ze strasznym rykiem zerwał się na równe nogi, chwycił dzidę i wymierzył ją w coś włochatego, co próbowało zrobić sobie z nich śniadanie. Świst włóczni i ryk zwierzęcia zlały się prawie w jedno. Eva, kucając w wodzie, kwiliła ze strachu i gapiła się na agonalne drgawki drapieżnika. Agram szybko rozprawił się ze zwierzęciem, po czym wyłowił dziewczynę z wody. Na rozgrzanym, kamienistym brzegu przytuliła się z wdzięcznością do niego i stało się to, co zawsze, kiedy nagi mężczyzna i naga kobieta są blisko siebie. Wprawdzie Eva nie do końca była usatysfakcjonowana, ale Agram okazał się być pojętnym i łaknącym wiedzy uczniem.
A potem urodził się Kane, następnie Albe i wiele innych dzieci.
Wieczorami, przy ognisku, opowiadali wielokrotnie swoją historię. Za każdym razem dodawali nowe szczegóły, by była barwniejsza, bardziej interesująca. A po dłuższym czasie nie przypominała już tego, co wydarzyło się naprawdę.
Dzida to nie narżędzie, ani tym bardziej patyk...
Nie powiem, że złe, bo czytało się fajnie, ale strasznie beztroskie i naiwne.
Tak na marginesie. Oglądałeś "Walkę o ogień"? Jak nie, to obejrzyj. Tam to dopiero się z babami nie certolili, jak im się zachciało :P
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Hmm... Żle zrealizowany dobry pomysł. Byłby to interesujący tekst, gdyby zdecydowanie polożyć nacisk i bardziej uwypuklić coś, co można okreslić "degradacją psychiczną " Evy. Ale -- to wymagałobu opisów jej myśli, prześledzenia zmiany czharakteru, zmiany nastawienia, procesu adaptacji. Zdecydowanie tego elementu zabrakło. Od poczucia obcości do poczucia przynależności. Od rozpaczy do zadowolenia z codzienności i zapomnienia o przeszlości. --- tak mniej więcej...
Błędy w zapisie dialogów. Wiele zdań jest niedopracowanych. Niewyodrębnienie akapitów utrudnia wchłanianie tekstu.
Wyszła zwykła historyjka o skutkach kraksy w czasie podrózy w czasie. Szkoda.
Mocno średnie.
Fasoletti; oglądałam "Walkę o ogień", ale też obserwuję zachowania zwierząt. Jeśli samica nie zechce, to samiec nie ma nic do gadania - stąd też w tym filmie raziło kilka rzezcy. Pierwotni ludzie to nie psychopayczni gwałciciele, a tylko nieco bardziej rozwinięte umysłowo zwierzęta.
RogerRedeye - tekst w założeniu miał być lekki. Nie chciałam pisać formalnej rozprawki psychologicznej o skutkach przeniesienia w czasie.
Jeśli chodzi o zapis dialogów - proszę o wytknięcie błędów, bo wydaje mi się, że tym razem zastosowałam się do porad Seleny.
A akapity zżera system po wklejeniu tekstu.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Byłem przeczytłem - fajny pomysł. Ale zgadzam się z Fasolettim, zbyt bestroskie
Jest na przykłąd tak:
"- Dagny, nie traktuj mnie jak dziecko! – oburzyła się na koleżankę. - Oczywiście, że wzięłam. Nie mam zamiaru utknąć gdzieś w przeszłości! – Na dowód, że nie kłamie, pokazała małe, sześciokątne pudełeczko, świecące jak szmaragd.
Wszystko odbyło się jak zwykle. Najpierw zamigotała czerwona lampka, potem zajaśniało zielone światełko. Przez chwilę czuła, jakby każdy milimetr jej ciała kąsało stado mrówek. To była najgorsza część każdej wyprawy. Na szczęście trwała niewyobrażalnie krótko. Potem, przez jakiś czas, nigdy nie udało jej się ustalić jak długo, przestawała istnieć. Aż w końcu materializowała się znowu. Miała pobrać próbki ziemi, wody i powietrza z niewielkiej wyspy u wybrzeży Azji z XVI-go wieku, czyli że tym razem pokonała tylko osiemset lat."
A powinno być, moim zdaniem, tak:
- Dagny, nie traktuj mnie jak dziecko! – Oburzyła się na koleżankę. - Oczywiście, że wzięłam. Nie mam zamiaru utknąć gdzieś w przeszłości!
Na dowód, że nie kłamie, pokazała małe, sześciokątne pudełeczko, świecące jak szmaragd.
Wszystko odbyło się jak zwykle.
Najpierw zamigotała czerwona lampka, potem zajaśniało zielone światełko. Przez chwilę czuła, jakby każdy milimetr jej ciała kąsało stado mrówek. To była najgorsza część każdej wyprawy. Na szczęście trwała niewyobrażalnie krótko. Potem, przez jakiś czas - nigdy nie udało jej się ustalić jak długo - przestała istnieć. Aż w końcu materializowała się znowu.
Miała pobrać próbki ziemi, wody i powietrza z niewielkiej wyspy u wybrzeży Azji z XVI-go wieku, czyli że tym razem pokonała tylko osiemset lat.
W tym passusie czasownik niedokoany "przestawał" zmieniłem na " przestała". Czynność tu i teraz, ona to przeżywa...
Zapis myśli - tak jest:
- To bydlę chyba połamało mi żebra – pomyślała wściekła i przestraszona. - To wyglądało jak słoń!
A powinna być bez myslnika - ona nie mówi!
To bydlę chyba połamało mi żebra – pomyślała wściekła i przestraszona. - To wyglądało jak słoń!
Tu nie idzie o wcięcia tekstu. Jedna czynnośc - jeden akapit tekstu. Następna czynnośc albo opis - następny akapit tekstu.
I nie idzie też o traktat albo rozprawę psychologiczną. Idzie o pokazanie przemiany psychicznej bohaterki -- procesu dostosowania się. Stała się jedną z tej grupy. Tego nie ma.
Jeszcze. Tak to powinno wyglądać.
- Daj spokój – zaświergoliła cichym głosem. - Nie jestem twoim wrogiem. Ani tym bardziej zdobyczą. Nie najesz się mną. Zobacz, jaka jestem chuda!
Pozdrówko.
Dzięki. Masz rację. Ja powinnam mieć jakiegoś osobistego korektora, żeby dojść do ładu z tymi dialogami. Postaram się bardziej w przyszłości. Naparcowałeś się, ale poprosiłam o wskazanie błędów, bo naprawdę ich nie widziałam. Dopiero kiedy pokazałeś je czarno na białym dotarło do mnie. Jeszcze raz dzięki!
To opowiadanie miało być pierwsze z cyklu "inne interpretacje opowieści biblijnych". Chciałam, żeby to były lekkie historyjki zbudowane na kanwie poważnej opowieści, bez specjalnej zadumy, a tylko kontrowersyjne przez umieszczenie w przeszłości kosmitów lub jak tutaj - przeniesienie w czasie.Oczywiście wiem, że adaptacja Evy do nowych, skrajnych warunków nie przebiegłaby tak spokojnie. Raczej popadłaby w deprechę, może nawet straciłaby rozum. ALe nie chcę się bawić psychoanalizą, bo to sprawiłoby, że opowiadania stałyby się "ciężkie". Raczej chcę iść w stronę humorystyczną.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Z przerabianiem opowieści biblijnych trzeba uważać nigdy nie wiesz czy nie obrazisz czyichś uczuć religijnych, a jak nie daj Boże będzie to żyd czy muzułmanin to masz przechlapane, tylko chrześcijanie a zwałaszcza rzymskokatolicy muszą trzymać gębę na klucz co wielu wykorzystuje bez zachamowań.
Homar, to nie Ameryka, bez przesady.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Myślę, że gdybym nie wiedziała, kto napisał to opowiadanie, i tak skojarzyłoby mi się z "Wyspą" Twojego autorstwa. Szalenie podobny styl (na własny użytek nazywam go "radosnym świergotem pani, piszącej dla pań"), który nie należy do moich ulubionych, ale wiem, iż znajduje zwolenniczki, a nawet zwolenników.
Ponieważ w poprzednich komentarzach napisano opinie, z którymi się zgadzam, od siebie dodam dwie uwagi:
Potem przeniósł dłoń na jej kombinezon, ale jego dotyk nie odpowiadł mu. - W kombinezonie jest wyłącznie Eva, nie ma więc potrzeby zaznaczać, czyjego ubrania dotknął mężczyzna. Nie rozumiem także, co i komu nie odpowiadało. Czy kombinezonowi nie odpowiadał dotyk mężczyzny? Czy może mężczyźnie nie odpowiadał dotyk kombinezonu, bo spodziewał się innych wrażeń?
...wrzuciła mięso na żar. Była tak strasznie głodna, że nie mogła się doczekać, żeby upiekł się porządnie. Wyjęła go, kiedy tylko przypiekł się z jednej i z drugiej strony. - Podejrzewam, iż cały czas piszesz o ochłapie, tylko że w międzyczasie zrobiłaś z niego mięso. Mięso jest rodzaju nijakiego, więc zdanie winno brzmieć: Była tak strasznie głodna, że nie mogła się doczekać, żeby upiekło się porządnie. Wyjęła je, kiedy tylko przypiekło się z jednej i z drugiej strony.
Nadal życzę sukcesów i pozdrawiam.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Szalenie podobny styl (na własny użytek nazywam go "radosnym świergotem pani, piszącej dla pań"), który nie należy do moich ulubionych, ale wiem, iż znajduje zwolenniczki, a nawet zwolenników
Cieszę się, że uznałaś/łeś, iż mam swój styl. Jaki by on nie był, to jednak dobrze go mieć. Rzeczywiście, nie silę się na głęboką psychoanalizę, nie opisuję traumatycznych przeżyć, a jeśli nawet to staram się to zrobić niespecjalnie poważnie. Życie jest wystarczająco ciężkie i czasem przykro zaskakuje. Dlatego pisanie traktuję jak odskocznię od realnego świata. Tak samo zresztą jak czytanie, choć tu raczej rzadko wybieram "literaturę dla pań". Raczej sensację, fantasy lub SF.
Mam nadzieję, że moje "świergolenie" pozwala trochę odetchnąć, a czasem nawet wywołuje uśmiech.
Dzięki za wytknięcie kolejnych błędów. Niestety, ich już nie mogę poprawić.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
A ja cieszę się razem z Tobą, że znalazłaś możliwości realizowania się, czerpania z tego zadowolenia i, tak, tak, dawania miłego wytchnienia innym. To, że Twoje teksty są "lekkie", nie znaczy przecież, iż są złe. Sama, będac na wakacjach, czy w innych okolicznościach, gdy nie cały mój czas jest zagospodarowany, lubię przeczytać coś w "Twoim stylu". Nie każda lektura ma zmuszać mnie do wysiłku myślowego i dumania o losach świata. Twoje opowiadania czyta się "lekko, łatwo i przyjemnie", i chyba o to chodzi. I za to Ci dziękuję.
Pozdrawiam i czekam na kolejne dziełka.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Czyta się lekko i przyjemnie, niezły pomysł. Nawet mi się podobało, choć mam podobne odczucia jak część przedmówców. Strasznie naiwne, ale do poczytania jak najbardziej.
Pozdrawiam.
Przeczytałam.