.gif)
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Meksykańska mewka
Rozdział I: Jacques Coustow
Noc trzymała się kurczowo nitki międzystanowej dziesiątki, biegnącej ku budzącej się Florydzie. Szpony nocy, jak i jej zapachy, pełne seksu i strachu ofiar ciemnej strony życia, wymieszanego z wonią oceanu, stawiały zaciekły opór słońcu, które bezlitośnie smagało biczem swych promieni, resztki mroku, zmuszając go do ustąpienia.
Dziwne wrażenie, które sprawia budzący się dzień w stanie Floryda. Słońce podnosi się z oceanu. Światło wychodzi z głębi ziemi, nie zaś z nieboskłonu, jak w innych rejonach świata. Ta inność zwiastuje nową, jakość życia. Nasyconą w zapachy, ekscytujące i pełne ciężkich westchnień, bogate w przepływające strumieniem dolary. Głęboką zapachem kobiecych ciał, obnażonych, pokrytych kropelkami potu na lśniących, naoliwionych filtrami UV kształtach.
Za dnia seks smakuje inaczej. To szybkie i zmysłowe akty w pustych korytarzach, bungalowach i przebieralniach. Pełne namiętności i wyzbyte pruderii. Zapachy wzbogacone egzotyką woni kwitnących pomarańczy. W blasku słońca nikt nie pyta o imię, nie męczy się zbytecznie, nie czaruje. Cała energia skupia się na doznaniu ekstazy w szybkim akcie, dopiero, co poznanego partnera. Słońce pobudza obnażone ciała urlopowiczów i wyzwala w nich pierwotne instynkty. Wystarczy spojrzenie, muśnięcie innego ciała, by krew zawrzała i spłynęła do lędźwi.
Oto Floryda. Tak ją, właśnie, zapamiętał Jacques Coustow. Całe swoje młode życie spędził na jej plażach, mokry od bryzy oceanu i równie słonego kobiecego potu.
Jakże inny jest to stan od suchego Teksasu, w którym mieszka od jedenastu lat. Teraz wraca tu, razem ze swoimi wspomnieniami. Z piękną i bogatą żoną, która dała mu fortunę jej ojca i dwójkę udanych dzieci.
Wakacje ich życia. Tak to sobie wymyślili. Przejadą, w kupionym specjalnie na tą okazję, camperze RV, przez kraj, całą rodziną, zatrzymując się wszędzie, gdzie coś ich zauroczy. Na dłużej zawitają w Miami. Tam właśnie zaczęła się historia, historia ich rodziny.
Prostą i pustą, o tej porze, dziesiątką, z cichym pomrukiem, przemieszczał się camper, tnąc swymi światłami resztkę mroku. Monotonna cisza, po obu stronach Interstate Highwey 10, usypiała. Jacques spisywał się jednak dzielnie. Pewnie trzymał w dłoniach, wygodną kierownicę, produktu firmy Winnebago z Iowy. Ekskluzywna i przestronna kabina, oddzielona, zasuwanymi drzwiami, od części mieszkalnej, pozwalała na swobodną konwersację i głośną muzykę, bez obawy, że zakłóci sen pięcioletniej Marcie i jej siedmioletniemu bratu, Jacques'owi Juniorowi. Ledowy monitor pozwalał obserwować z kabiny wnętrze części sypialnej. Tego udogodnienia życzyła sobie Diana, trzydziestopięcioletnia, bardzo jeszcze atrakcyjna, żona Jacques'a Coustow.
Mimo klimatyzacji było dosyć ciepło i Jacques czuł się niekomfortowo. Miał wrażenie, że cuchnie potem. Rozpięta, kwiecista, koszula jednoznacznie wskazywała na swobodę życia urlopowego. Odsłaniała dobrze zbudowany i sprężysty tors trzydziestopięcioletniego mężczyzny, tors, należący do większej całości, która, jeszcze kilkanaście lat temu, czyniła z niego boga, na plażach Florydy. Przyjaciele z przekąsem mówili, że Jacques, częściej trzymał swego kutasa w ustach młodych dziewcząt niż w spodenkach.
Koszula swobodnie opadała na krótkie, brązowe i luźne spodenki, tylko o ton lub dwa ciemniejsze od jego mocno opalonej skóry nóg. Diana, mężnie towarzyszyła mężowi przez całą noc. Mogli przespać się gdzieś na poboczu, po wyjeździe z Mobile, gdy zapadł zmrok, ale Jacques, chciał uniknąć wzmożonego ruchu i słońca, które wyraźnie zaznaczało bliskość stanu Floryda. Postanowili, więc jechać nocą. Odpoczną w okolicach miasteczka Pensacola.
Diana, czuła już wyraźnie niedogodności nocnej podróży, starała się jednak nie usnąć. Kiedy swobodna rozmowa stawała się coraz trudniejsza, poprosiła męża by opowiedział o dziewczynach z Florydy. Była świadoma licznych podbojów erotycznych Jacques'a, przed ich związkiem. Miała też pewność, że od chwili, gdy się spotkali, jest jedyną miłością swego faceta, jak o nim mówiła. Jacques lubił, gdy Diana tak go określała, czuł wówczas, że nadal jest pożądanym mężczyzną.
Oboje nie mieli przed sobą tajemnic. Diana, odnajdywała pewnego rodzaju perwersyjną przyjemność w opowieściach męża, o przebytych romansach i epizodach erotycznych. Czuła się wtedy wyjątkowa. Taki facet, jak Jacques, miał każdą na skinienie palca, a wybrał ją. Wiedziała, że jest atrakcyjna i pożądana przez innych mężczyzn, ale żaden nie mógł równać się z jej facetem. Nie wiedziała tylko, że ten facet najpierw wybrał fortunę jej ojca, a dopiero w następnej kolejności starannie pielęgnowaną cipkę Diany.
Jacques, z uśmiechem westchnął i zaczął opowiadać o Carroll, meksykańskiej piękności. Potrącił ją kiedyś deską surfingową. Zrobił to oczywiście niechcący, ale nigdy tego nie żałował. Dziewczyna upadła na złoty piasek plaży. Kiedy pomagał jej wstać, poczuł jej zapach, a w oczach ujrzał ogień. Jego kutas zareagował gwałtownie, co nie uszło uwadze ratowanej piękności. Nim zdążył powiedzieć jak mu przykro, usta wypełnił mu wilgotny język. Miał kwaśny smak, limonki, którą właśnie jadła.
– Jesteś mi winien przyjemność, za ten cios dechą – powiedziała, gdy uwolniła usta. Stał przez chwilę jak ogłupiały.
– Czyżbym uszkodziła ci język – zażartowała meksykanka.
– Myślę, że nie język został porażony – wydukał po chwili.
– Więc twoja szkoda jest większa niż moja – zaśmiała się dziewczyna, odsłaniając szereg perlistych i idealnie równych zębów – musimy to jakoś naprawić…
Dzień zmienił się, w jednej chwili, w erotyczny amok, nasilający się z upływem każdej minuty. Samo wspomnienie o Carroll podniosło w stan gotowości jego męskość, wypiętrzając luźne, brązowe spodenki. Diana kątem oka widziała, jak fallus jej faceta przyjmuje właściwą dla takiego momentu postawę. Położyła rękę na owłosionym udzie męża, na granicy nogawki i ciała. Jej jedwabna koszulka bez ramiączek swobodnie zawieszona na wysokości piersi i kończąca się niewiele dalej, poniżej ich granicy, odsłaniając, ciągle jeszcze, napięty i płaski brzuch, z wyraźnie zaznaczoną wąską talią. Na biodrach, jakby od niechcenia, leżał wąski pasek materiału, który nieostrożnie można by nazwać spódnicą.
Jacques spojrzał na krągłe i jędrne piersi swej żony. Jedwab, idealnie oddawał ich kształt i nieprzyzwoicie potwierdzał, ukazując sterczące sutki, że jest jedyną osłoną tego atrybutu kobiecości. Wiedział, że również kusa spódniczka, to jedyna, pozorna bariera do delikatnej i soczystej brzoskwini jego Diany. W jego myślach budziło się wulgarne zwierzę. Nie odrywając wzroku od linii drogi, w lewej dłoni zacisnął koło kierownicy, prawą zaś ulokował dokładnie u zbiegu ud swej żony. Poczuł ciepło i wyraźną wilgoć przez cienki materiał, okalający biodra. W tym samym momencie dłoń kobiety znalazła drogę do chłodnych i wygolonych jąder.
– Spójrz tam – drżącym głosem wyszeptała Diana, wskazując na pobocze, jakieś sto, może sto pięćdziesiąt stóp przed nimi. W tym samym momencie, mocniej zacisnęła dłoń, na jego klejnotach. Jacques spojrzał we wskazanym kierunku. Fala gorąca przeszyła mu ciało. Przed nimi, potężne, czarne psisko kryło z zapamiętaniem sukę. Ten obrazek wzbudził w nich takie pożądanie, że trzymany w dłoniach, Diany, kutas omal nie wystrzelił.
Sytuację uratował gwałtowny odruch kierowcy i przeraźliwy krzyk opon wielkiego campera. Wduszony do końca hamulec, niemal zablokował wszystkie koła. Smród palonej gumy wdarł się do kabiny chwilę po tym, jak Jacques instynktownie ściągnął kierownicę w lewo. Zdążył jedynie zauważyć wyszczerzone zębiska, wielkiego czarnego psa i usłyszeć głuche uderzenie o maskę. Krótki skowyt. Jęk Diany, która wcześniej odpięła pasy, uderzyła, więc boleśnie o deskę brzuchem i głową o szybę, omal jej nie wybijając.
Gwałtowność wydarzenia obudziła dzieci. Były przerażone, ale bezpieczne. Nic im się nie stało. Samochód obrócił się o dwieście siedemdziesiąt stopni do kierunku jazdy, pozostał jednak na pasie autostrady. Zawieszeni, pomiędzy nocą a dniem, na pustej międzystanowej dziesiątce, stali całą rodziną Coustow'owie. Zdarzenie, które zmieni iich wakacyjne plany, a może nawet ich życie.
Dwoje dorosłych ludzi przyglądało się zmasakrowanej bryle mięsa, która jeszcze chwilę temu była szczęśliwym psem, za ich plecami stał siedmioletni chłopiec i bezgłośnie płakał, drżąc na całym ciele. Kilkadziesiąt stóp za nimi, mała dziewczynka, wpatrywała się w coś, czego nie potrafiła nazwać. Była przerażona i zauroczona jednocześnie.
– Czym jesteś? – zapytała z naiwnością, właściwą dzieciom. Pytanie pozostało bez odpowiedzi.
– Czym jesteś?! – krzyknęła tym razem Marcie, na tyle głośno, by Diana otrząsnęła się z szoku i zauważyła brak córki obok siebie.
– Marcie – jęknęła i pobiegła w stronę córki. Nim dotarła do dziecka, jej wzrok zarejestrował coś bardzo dziwnego, coś nieznanego i przerażającego, coś, co dziwnym kształtem wyłaniało się z gasnącej nocy.
– O kurwa! – usłyszała, tuż za plecami, głos męża – zabierz dzieci do samochodu. Zrób to, natychmiast! – krzyknął Jacques. Wykonała rozkaz męża. Zamknęła dzieci w camperze, wróciła do swego faceta. Stał osłupiały, nawet na nią nie spojrzał. Gdy zapytała, o co chodzi, wskazał tylko w kierunku kształtu, który zafascynował ich małą córkę.
– Chryste, Dian, to nie jest suka. Ta bestia nie kryła suki. Diana, to jakaś potworność…
Diana patrzyła w kierunku dziwnego zjawiska. Jej umysł płatał dziwne skojarzenia. Nagle poczuła nieprzyzwoity wstyd. To, co widziała wyzwoliło w niej tak potężne podniecenie, że czuła, jak z jej gotowej, jeszcze przed chwilą, na przyjęcie kutasa Jaques'a cipki, płynie po udach obfita stróżka śluzu. Przez chwilę myślała, że oddała bezwiednie mocz. Piersi zaczęły niemiłosiernie boleć. Kobieta nie potrafiła zrozumieć, skąd w niej taka perwersyjna żądza. Jej wzrok sztywno utkwił w czymś dla niej niezrozumiałym.
Mężczyzna podszedł bliżej kształtu, który majaczył przed nimi. Nie mógł, a raczej nie chciał uwierzyć w to, co widział.
– Halo, słyszy mnie pani – próbował zagadnąć – halo, proszę mi odpowiedzieć, słyszy mnie pani. Co się stało?
– Jacques, ona cię nie słyszy, nie widzisz? Ona nie reaguje na nic. Diana, miała rację.
– Kurwa, Diana, o co tu chodzi? Przecież to była kobieta…
– To jest kobieta – poprawiła go Diana. Znowu miała rację.
Widzieli przed sobą potwornie okaleczone ciało młodej kobiety. Niezwykle pięknej, mimo swego kalectwa i licznych zadrapań, zadanych pazurami i zębami spółkującego z nią psa. To nadal była piękna kobieta, a raczej jej część. Oboje w osłupieniu przyglądali się ślicznemu kształtowi dziewczyny. Jej kolor skóry wskazywał na pochodzenie latynoskie. Musiała być wysoka i bardzo zgrabna. Ktoś w bestialski sposób pozbawił ją rąk, poniżej stawów barkowych. Odjęto jej również nogi, w połowie długości ud, a kikuty zamocowano w drewnianej, misternie zdobionej płaskorzeźbami, przedstawiającymi różne pozycje seksualne, podstawie. Jej długie, proste włosy, chyba ciemnobrązowe, były mocno zwichrzone. Opadały swobodnie na ziemię, obok przepięknej twarzy, którą opierała się o ziemię. Ciemne, prawie czarne, oczy miała otwarte, ale bez wyrazu, płynęły z nich łzy, tworzące błotną breję na policzkach. Pochylona pozycja była efektem wymuszonym przez cielsko psa, który ją krył. Mimo, jednak, tak potwornej scenerii i sytuacji, pozycja ta eksponowała piękno jej ciała. Smukła sylwetka korpusu przechodziła ze szczupłych ramion ku górze, w wyraźnie zaznaczoną bardzo wąską talię, mocno opuszczoną w dół, przez co, uwydatniała zgrabny kształt pośladków, zwróconych, ku gapiącym się na nie w osłupieniu i perwersyjnym podnieceniu, Coustow'om. Pozycja ta eksponowała, starannie wygoloną, waginę kobiety. Rozwartą, jeszcze delikatnie i ukazującą aksamitną, różową barwę jej wnętrza, z którego spływała mętna, lepka ciecz, potwierdzająca pełną satysfakcję martwego już psa.
Z odrętwienia wyrwał ich głos małej Marcie, która wyszła z samochodu.
– Mamo, co to jest? To pani?
– Tak kochanie, to bardzo skrzywdzona pani – bezwiednie odpowiedziała jej matka.
– A czemu jest taka malutka i nieubrana, i czemu jest tutaj sama, ona się nie boi nocy? – pytała nadal dziewczynka, tym razem, zamiast odpowiedzi, matka ujęła drżącą dłonią drobną dłoń dziecka i ruszyła do samochodu, w oczach miała łzy, a w sercu nieopisany strach i podniecenie.
– Jacques, zadzwoń po policję i zabierz nas stąd – rzuciła przez ramię do zdrętwiałego męża.
– Dobrze, kochanie. Daj mi coś do przykrycia tej biedaczki. – Mężczyzna nie czekał, jednak, na odpowiedź. Zabrał z samochodu koc i wrócił do okaleczonej postaci.
Kiedy dotknął jej ciała, by je unieść i okryć, zadrżała. Z jej ust wydobył się jęk, który zmroził go jeszcze bardziej.
– Ona nie ma języka – uświadomił sobie, – kto ci to wszystko zrobił – pytał sam siebie. Otulił ją szczelnie kocem, uklęknął obok i objął ramieniem. Czuł, jak jej ciało drży, a chwilę potem wstrząsają nim konwulsje bezgłośnego płaczu.
Jacques, nie słyszał wyjących syren policyjnych wozów, ani nie widział błysku migających świateł. Trzymał w ramionach najdziwniejszą kobietę, która była przeraźliwie okaleczona, a jednak wyzwalała w nim erotyczne emocje. Nie mógł nad tym zapanować. Odczuwał wstyd. Tulił ją mocno. Bliskość jej twarzy i ciała pozwoliła mu stwierdzić, że mimo zbrukania, przez zwierzę, była zadbana. Czuł zapach psa, przez który przebijał się zapach kobiety, jej włosy pachniały świeżością. Nic nie rozumiał.
– Proszę ją puścić! – Usłyszał głos policjanta, potrząsającego go za ramię – już dobrze, jest tu lekarz, niech pan ją puści.
Rozluźnił ramiona, puścił. Wstał. Nic nie mógł powiedzieć, nie odpowiadał na pytania. Nie zrozumiał ani jednego słowa. Wokół biegali ludzie w mundurach, coś pokrzykiwali.
Zrobiło się jasno. Dzień pokonał mroki nocy ostatecznie. Jacques drżał, zrobiło mu się zimno. Ktoś wziął go pod ramię i zaprowadził do jego samochodu i położył na łóżku. Poczuł lekkie ukłucie w ramię. Świat odpłynął za zamkniętymi powiekami.
********************************************************
Rozdział II Mike Darsky
Irytujące mruganie świetlówki w długim holu PPD Pensacola, przy 711North Hayne, na nikim nie robiło wrażenia. Jednak „Klepnięty” Dick, szukał tylko powodu, by zepsuć jak najwięcej krwi funkcjonariuszom, głównego komisariatu, policji. Wierzgał nogami i szarpał, przykute do barierki, przy ławce, ramie.
Pluł i toczył pianę z ust. Zlał się nawet w spodnie i osunął w kałużę własnych szczyn. Nikt jednak nie zwrócił na niego uwagi. Może miałby więcej szczęścia, gdyby swój pokaz zaprezentował godzinę wcześniej lub godzinę później. Jednak jego największa zmora, od kilku miesięcy, porucznik Mike Darsky, dopadł go znowu i przywlókł na posterunek, w porze lunchu. Dick, był pewien, że to najlepsza pora żeby napaść na tę dziurę, by nikt tego nie zauważył. Jedyny problem tkwił w sensie takiego przedsięwzięcia.
Darsky pojawia się w najmniej właściwym momencie. Zawsze trzeba uciekać, więc Klepnięty, odruchowo to robi. Porucznik, nie wiedzieć, czemu, zwykle go dogania. Parę szarpnięć, czasami, tradycyjnie, kilka powitalnych ciosów z obu stron i Klepnięty ląduje na tej samej ławce z kajdankami na rękach. Najgorsze, że spędza na niej kilka godzin, gapiąc się w tą cholerną mrugającą świetlówkę.
– Halo, czy ktoś mi może pomóc – wrzeszczał Dick – przez to wasze pieprzone mrugające światło, miałem atak. Chcę lekarza.
– Zamknij się, Klepnięty i nie świruj – syknęła, przez zęby, siedząca ławkę obok tutejsza kurewka, Lilli – i nie zesraj się jeszcze, bo rzygnę.
– Zamknij się, dziwko i pilnuj własnej dupy. Jak zechcę to nasram tu, na środku i gówno ci do tego – odgryzł się zakuty mężczyzna.
– Ej, Dick, trochę grzeczniej, mama nie uczyła cię szacunku dla dam? – głos z nikąd przywoływał do porządku furiata.
– Lucky! Jak długo będziesz mnie tu trzymał? Jak masz coś na mnie, to postaw mi zarzuty, jak nie, to mnie wypuść, skurczybyku. Jestem porządnym obywatelem i mam swoje prawa.
– Więc z nich skorzystaj i zachowaj milczenie – ciągnął Mike, odpinając kajdanki od poręczy – idziemy. Cholera, musiałeś się zlać? Śmierdzisz jak szalet.
– To nie trzeba było mnie tu zostawiać.
– A co ty dzieciak jesteś, boisz się samotności?
– Czego tym razem chcesz ode mnie – nie odpuszczał zatrzymany – psujesz mi opinię na mieście. Co ja, kurwa, jestem twoją maskotką, czy co? Zatrzymujesz mnie bez powodu!
– Zawsze mam jakiś powód, trochę więcej wiary w sprawiedliwość i w policję – zgryźliwie odcinał się Darsky.
– Takie teksty sprzedawaj tej dziwce, Lilli. Gadaj, czego chcesz i wypuść mnie. Lucky, to ty masz biurko, a myślałem, że trzymają cię w kojcu.
Tego, Klepnięty, nie powinien mówić. Porucznik sprawnie i umiejętnie skręcił nadgarstek zatrzymanego, zmuszając go do gwałtownego zajęcia krzesła, przy pulpicie z tabliczką porucznik Mike Darsky. Nogą, gwałtownie odsunął krzesło i Klepnięty, boleśnie, całym ciężarem ciała, wylądował na podłodze. Upadając odruchowo chwycił ramię lampki. W uśpionym komisariacie zrobił się dziwnie głośny rumor. Krzyk mężczyzny, metaliczny brzęk lampy o podłogę i dźwięk stłuczonego kubka z napisem Im the Best, wyrwały z zacisza biura, szefa, Crime Data Analysis.
– Darsky! Co ty do cholery wyprawiasz? Odbiło ci? – wrzasnął, czarnoskóry kapitan, Dany Alexander.
– To, nic takiego, szefie – pokrętnie usprawiedliwiał sytuację Mike – Klepnięty Dick, potknął się o krzesło.
– Gówno prawda, szefie – energicznie protestował leżący na podłodze mężczyzna – on mnie popchnął i…
– Nie jestem twoim szefem – warknął kapitan i rzucił do policjanta – a ty, podnieś go. Jak z nim skończysz, stawisz się u mnie! Przeszklone drzwi cicho syknęły. Kapitan zniknął za opuszczonymi żaluzjami.
– Czego stary znowu chce, chyba nie chodzi mu o tego śmiecia – pomyślał porucznik, energicznie napierając na przeszklone drzwi z napisem: Chief Criminal Investigations Capitan Dany Alexander. Krótki, cichy, syk i był już wewnątrz biura starego. Było to ascetyczne pomieszczenie, w którym zawsze czuło się sterylną czystość. Ciągle pracująca klimatyzacja, utrzymywała starannie dobraną temperaturę wnętrza. Biurko, szefa wydziału, stało naprzeciwko drzwi w odległości około dziesięciu stóp. Zawsze panował na nim porządek, wszystko miało tu swoje miejsce, każda teczka z aktami była precyzyjnie dopasowana do teczki pod nią. Mike, często zastanawiał się, czy Dany rusza cokolwiek na tym idealnym pulpicie, było to jednak myślenie przekorne, z dużą dozą złośliwości. Kapitan uchodził za pracoholika, nierzadko zostawał po godzinach. Kiedy wychodził ze swego „schronu”, jak nazywano w wydziale jego biuro, wyglądał na wypoczętego i zrelaksowanego. Był nieskazitelny i pewnie, dlatego był szefem wydziału.
– Jesteś. Siadaj, Mike! – sucho rzucił kapitan nie podnosząc oczu z nad dokumentów, które przeglądał.
– Dany, z tym, tam Dickiem, przed chwilą…
– Zostawmy to, nie po to cię wezwałem. – nie dał dokończyć zdania podwładnemu – Lucky, osobiście uważam, że jesteś świrem, nie żebym cię obrażał. Wiesz przecież, że bardzo szanuję i wysoko oceniam twoją pracę w wydziale.
– Oho – pomyślał Darsky – będą kłopoty, dostanę jakieś ostre gówno – zawsze, gdy szef i przyjaciel porucznika, zwracał się do niego jego ksywką, oznaczało to kłopoty. Zwykle była to sprawa, której nikt nie chciał ruszyć, lub nie mógł jej ruszyć. Dzisiaj nie było inaczej.
– Słyszałeś o tym dziwacznym przypadku, chłopaków z UPD. – ciągnął dalej Dany – Tydzień temu, przy dziesiątce, znaleziono okaleczoną kobietę, która trafiła do szpitala. Nie ma z nią żadnego kontaktu. Zdjęcia w prasie i telewizji nic nie wniosły. Nadal nic o niej nie wiemy. Zrobił się wokół tego tylko szum, Ashton dzwonił do głównego i do mnie. Simmons kazał naszemu wydziałowi zająć się tą sprawą.
– Dany, ale ja mam niezamkniętą sprawę podwójnego zabójstwa, tych nastolatek, a Biały jest jeszcze na urlopie…
– Już nie, jutro wraca do pracy. On poprowadzi dalej śledztwo. Ty zajmiesz się Venus. Tak chłopaki UPD nazwali ten przypadek. Tu masz akta. Zapoznaj się z nimi, a i jeszcze jedno. Dam ci nowego partnera.
– Jak to, nowego, przecież mam partnera! – ostro zareagował Mike.
– Spokojnie, do tej sprawy potrzebujesz kobiety. Biały, jest nadal twoim partnerem. Ta zmiana dotyczy tylko tej sprawy. Wyjaśnij to szybko i wszystko wraca na swoje miejsce.
– Mam nadzieję. Kto to będzie?
– Rodriguez, i nie chcę żadnych komplikacji, rozumiesz, Lucky. Żadnych. – kapitan zakończył tonem, który wyraźnie dawał do zrozumienia, że Darsky nic więcej nie wskóra.
Porucznik spojrzał ponad głowę przełożonego. Wbił, na chwilę, wzrok w portret generała Andrew Jackson’a, założyciela PPD Pensacola, który wisiał na ścianie, za plecami Dany’ego. Mrugnął do niego porozumiewawczo i wyszedł z teczką w dłoni.
Lucky nie lubił pracować z kobietami. Nie ufał im. Miał w swojej karierze tylko jedną partnerkę i to za jej sprawą zyskał swoją ksywkę.
Był jeszcze sierżantem. Prowadził sprawę Tomma Fink’a, oskarżonego o uprowadzenia i zabójstwa kilku nastolatek. Razem ze swoją partnerką, Brianną Brandinger, dopadli tego potwora, na terenie Parku Narodowego Gulf Islands National Seashore, gdzie zwykle pozbywał się ciał zamordowanych dziewcząt.
Mogli go dopaść na gorącym uczynku. Właśnie próbował pozbyć się ciała czternastoletniej Mary Janes, którą uprowadził ze szkoły, zgwałcił a następnie udusił. Byli bardzo blisko, mieli przewagę. Byli tuż za nim. Fink nie wiedział, że są na jego tropie. Nie spodziewał się ich, aż do momentu, kiedy zadzwonił telefon sierżant Brandinger. Brianna miała włączoną komórkę na tryb głośnego powiadamiania w chwili, gdy byli tak blisko zabójcy. To wystarczyło.
Ścigany, usłyszał dzwonek telefonu, a nawet udało się mu ich dostrzec. Porzucił ciało dziewczyny i zniknął. Był szybki. Ruszyli za nim w pościg. Nie znali terenu. Nagle Mike poczuł gwałtowne uderzenie w klatkę piersiową. Upadł. Fink złapał go ramieniem za szyję, przyciągnął do siebie. Do skroni policjanta przyłożył zimną lufę policyjnej trzydziestki dziewiątki, którą odebrał Mike’owi.
– Rzuć broń! – usłyszał za swoimi placami głos partnerki.
– Co ona wyprawia? Powinna strzelać.– zdążył jedynie pomyśleć, gdy gwałtowne szarpnięcie obróciło go przodem do Brandinger.
Stali około pięciu, może ośmiu stóp, przed funkcjonariuszką z wycelowaną bronią w głowę, ukrytego za Darsky’m bandyty.
– Jesteś tego pewna laleczko? – nerwowo śmiał się Fink – to ty rzuć broń albo odstrzelę łeb twemu kochasiowi.
Zimna lufa mocniej przywarła do skroni Mike’a. Policjantka, popełniła drugi błąd, który dostrzegli obaj mężczyźni. Zawahała się. Przez moment opuściła ramię. To wystarczyło.
Głuchy huk, tyle zapamiętał z tamtej chwili Mike. Kiedy ocknął się w szpitalu, przy jego łóżku siedział, wówczas jeszcze, porucznik Alexander.
– Witaj Mike, przywitał go z oszczędnym uśmiechem, na pogodnej twarzy. Wtedy, jeszcze nie był szefem wydziału, ale już posiadał te wszystkie cechy, które czyniły go nieskazitelnym – cieszę się, że dochodzisz do siebie. Jestem Dany Alexander, twój nowy partner.
Mike nic nie odpowiedział, o nic nie zapytał. Już wiedział, że Briann’y Brandinger nie zobaczy nigdy.
Jej piękny i bardzo dziewczęcy uśmiech i sposób bycia, prześladował go jeszcze przez wiele lat. Zawsze, gdy dopadała go bezsilność i chandra, wspomnienia tamtych chwil powracały, razem z obrazem ślicznej dziewczyny, której nie ocalił. On przeżył strzał w głowę z bliskiej odległości. Pozostała mu jedynie blizna w kształcie rozciągniętej gwiazdy, biegnąca od skroni, ku szczytowi czoła, oraz nowa ksywka – Lucky. Jego partnerkę Fink ranił, uprowadził i torturował jeszcze przez dwa tygodnie.
Kiedy, Darsky, leżał nieprzytomny w Naval Hospital, porucznik Alexander wytropił i zastrzelił Tomma Fink’a w jego dziupli. Odbił też, żywą jeszcze policjantkę, jednak ta zmarła następnego dnia w szpitalu.
Od tamtego czasu, Mike, zawsze pracował z facetami. A dzisiaj, kapitan przydzielił mu Rodriguez. Modą dziewczynę, która zaczęła pracę w policji niecałe dwa lata temu. Fakt, że nie jest głupia, ma nawet niezłe osiągnięcia, ale…
Właśnie, ale jest dziewczyną. Na swój sposób bardzo czarującą. Pełna uroku właściwego mieszankom meksykańskich kobiet z białymi facetami. Jej oczy były czarne i błyszczące, uśmiechała się w najgorszy do przyjęcia sposób. Dokładnie jak Brandinger. Mike kochał ten uśmiech u swojej partnerki, u Rodriguez go nienawidzi. A teraz jest na nią skazany.
Rzucił teczkę na swoje biurko i opadł ciężko na obracane krzesło, zamknął oczy, odchylił głowę do tyłu. Nabrał głęboko powietrza i powoli je wypuszczał.
– Poruczniku, Darsky – usłyszał lekko chrypiący, ale miły głos kobiecy – będziemy razem pracowali nad sprawą Venus. – Wypuścił gwałtownie resztką powietrza z płuc i wyprostował się na krześle.
– A to ty, Rodriguez. Wiesz, że nie prosiłem o ciebie i… – nie dokończył.
– Posłuchaj mnie Lucky, wiem, co myślisz o policjantkach, wiem, że jestem mniej doświadczona i też nie prosiłam o ciebie, ale jestem profesjonalistką i mam w dupie twoje uprzedzenia. Jeśli masz z tym problem, to tylko twój problem. Ja nie będę się nad tym rozczulała. Zrozumiałeś wszystko, czy mam ci coś powtórzyć?
Głos i ton tej miłej i atrakcyjnej fizycznie, dwudziesto paroletniej dziewczyny zaskoczył Mike’a. Zatkało go. Wyraczył na nią oczy i gapił się z otwartymi ustami, jak Rodriguez mierzy go wzrokiem.
– No, co? – zapytała w końcu policjantka – będziesz się tak na mnie gapił cały dzień, czy zaczynamy?
– Ok. Zaczynamy – udało się mu wydukać – to nie to, że mam coś do ciebie, tylko ja… No wiesz, ja tylko..
– Wiem – znowu ratowała sytuację dziewczyna – dawno nie pracowałeś z kobietami. Znam twoją historię i doskonale to rozumiem. Nie będę cię o to pytała, a ty traktuj mnie jak partnera, nie jak kobietę i wszystko będzie ok. Poza tym łączy nas tylko ta jedna sprawa, potem wraca do ciebie sierżant White.
– Masz rację, Rodriguez. Źle to zaczęliśmy. To moja wina. Przepraszam cię za to.
– Ok. Przeprosiny przyjęte – odpowiedziała, tym swoim aromatycznym głosem, policjantka – to, od czego chcesz zacząć?
– Może od tego, że powiesz jak masz na imię, to głupie, ale znam cię tylko, jako Rodriguez.
– Myślę, że będzie lepiej jak tak zostanie. Tu wszyscy tak się do mnie zwracają. Czytałeś już akta, Lucky?
– Nie, dopiero dowiedziałem się, że zajmuję się to sprawą, daj mi godzinkę, a będę gotowy do działania. I jeszcze raz przepraszam za moje zachowanie – otworzył teczkę i uśmiechnął się do partnerki – muszę przyznać, że masz, eee, ikrę.
– Rozumiem, że chciałeś powiedzieć jaja. Nie krępuj się. – uśmiechnęła się, tym właśnie uśmiechem, którego tak się obawiał. Wstała z krzesła i odwróciła się. Wykonała krok przed siebie. W połowie drugiego skręciła swe ciało w biodrach rzucając przez ramię.
– Ok., za godzinę wrócę. Maya.
– Co Maya?
– Lucky, a mówią, że jesteś bystry, mam na imię Maya. – ruszyła dalej. Porucznik patrzył bezwiednie na jej bardzo zgrabne pośladki, które idealnie wyeksponowała w skręcie ciała, przed chwilą. Poczuł się trochę zawstydzony. Gapił się jednak, na tą część May, nim nie zniknęła z pola widzenia. Odetchnął ciężko i zatonął w lekturze akt.
********************************************************
Rozdział III Phylis Russell
Budynek Sacred Heart Hospital miał urok klasycznej bryły obiektu, w której powstanie wkłada się serce, a nie tylko wartość zlecenia. Stojący przed wejściem głównym, najstarszego szpitala w Pensacola, policjanci przyglądali się przez chwilę frontowi budynku, jakby nie byli zdecydowani, czy dobrze trafili.
– Wiesz, Lucky, gdy mijam ten szpital, to mam wrażenie, że wewnątrz znajdę nie sale chorych a ołtarz. Zawsze kojarzy mi się on bardziej z katedrami europejskimi niż z miejscem cierpienia – powiedziała Maya i ruszyła w kierunku stopni głównego wejścia. – Co jest, Idziesz?
– Tak, idę. Nie przyszliśmy tu podziwiać. Mamy robotę do wykonania – sucho odpowiedział porucznik Darsky, chciał by tak to zabrzmiało. Ale prawda jest bardziej przyziemna. Mike, od chwili pierwszego spotkania z nową partnerką nie potrafił uwolnić się od wspomnienia ekscytującego kształtu jej pośladków i choć go to zawstydzało, zawsze puszczał Rodriguez pierwszą, po to tylko by pogapić się na jej doskonale wkomponowane w jeansy pośladki. To kolejny powód, dla którego nie lubił w pracy partnerek. Jest profesjonalistą, ale jest też facetem.
Rodriguez jest nie tylko piękna, młoda, ale też i ma w sobie to coś. Jej pewność siebie i zdecydowanie rozkładało go na łopatki. Miała wszystko, czego oczekuje w kobiecie. Jak to możliwe, że zauważył ją dopiero teraz, gdy Dany postawił mu ją przed nosem. Słyszał jak chłopaki z komisariatu startowali do niej i jak każdy z nich parzył sobie łapy. Ale nie obchodziło go to. Miał swoją pracę. Nie miał czasu na takie głupoty. Wolał przygodne kontakty, albo którąś z dziewczyn z „rewiru”. Nie chciał się angażować . Wściekał się, więc, że ta młoda meksykanka tak bardzo utkwiła mu w głowie.
– Nie musisz mi o tym przypominać – odgryzła się sierżant – ja traktuję każdą sprawę poważnie, więc twoja złośliwość nie jest mi potrzebna. Już ci mówiłam, traktuj mnie jak partnera i uwierz, że sobie poradzę.
– Ok., nie ciskaj się. Złości mnie ta sprawa, bo nie mamy żadnego punktu zaczepienia. Nawet ten pieprzony raport medyczny nic nie wniósł. Nie mam pojęcia, czego szukamy. A Venus nic nam nie powie.
– Myślę, że ona nawet nie wie, że zajmujemy się jej sprawą. Widziałeś, że kontakt z nią jest niemożliwy. Myślę, Lucky, że musimy pogadać z doktorem, Hayward’em. Musimy trochę ukierunkować go na nasze potrzeby. Według mnie jego raport jest trochę pobieżny.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi. Jak to pobieżny? – nie krył zdziwienia, Mike – Czego, oczekiwałaś?
– Nie dziwi cię, że nie zawiera raportu dentystycznego, albo analiz DNA – kontynuowała przytrzymując drzwi windy dla nadbiegającej kobiety w białym kitlu szpitalnym.
– Cholera, Rodriguez, ta kobieta żyje. To nie raport koronera. Po to tam jedziemy by dowiedzieć się więcej. Nie wyskocz z jakimś głupim pytaniem. Bez urazy, ale myślę, że najlepiej będzie, jak to ja będę rozmawiał – powiedział, o jedno zdanie za dużo . Policjantka nie dała po sobie poznać, jednak w jednej chwili blask jej oczu przygasł, poczuła się urażona,. Mike zarejestrował tą zmianę dziwnym skurczem w podbrzuszu. Zapadła cisza.
– Jesteście z policji? – głos z windy uświadomił im, że nie są sami. – Jedziecie do doktora Hayward’a w sprawie Venus, mam rację?
– Tak zgadza się, ale czy to, aż tak widać – z głupia zapytał funkcjonariusz
– Nie wiem, czy widać, ale słychać – z uśmiechem, odsłaniającym białe, ale krzywe zęby, odpowiedziała kobieta, a raczej dziewczyna jeszcze. Wyglądała na jakieś dziewiętnaście, może dwadzieścia lat, w ocenie Mike’a. – Niestety, doktor właśnie wyjechał. Przekazał bym skierowała was do doktor, Phylis Russell, to ona właściwie prowadzi tą pacjentkę. Jestem Elena, pracuję na tym oddziale, jako pielęgniarka. – dziewczyna powiedziała to z taką lekkością i radością w głosie, że policjanci omal nie dygnęli z grzeczności.
– Ciekawe imię – przyznała Maya.
– A tak, moi rodzice przybyli tu z Rosji, ja urodziłam się już tutaj. Otrzymałam jednak rosyjskie imię. Ok. Jesteśmy na miejscu. Proszę za mną zaprowadzę was do gabinetu doktor – nie przestając mówić pielęgniarka ruszyła przodem.
Nad rozległym biurkiem, przykrytym idealnie ułożonymi słupkami teczek, pochylała się delikatna głowa kobiety. Czarne, proste i lśniące włosy swobodnie opadały, tworząc kurtynę tajemniczości. Delikatne dłonie koloru mlecznej czekolady kontrastowały z idealnie białymi rękawami, starannie wyprasowanego kitla szpitalnego. Były jednak jedyną oznaką życia postaci za biurkiem. Kobieta nie zareagowała na wejście policjantów i anons pielęgniarki. Nie przestawała pisać w jednej z teczek.
– Jesteśmy z Poli… – przerwała tę niezręczną ciszę Maya.
– Wiem, słyszałam – nie dał jej dokończyć miękki głos kobiecy z za kurtyny włosów – jeszcze tysko sekunda i jestem do waszej dyspozycji. Siądźcie, proszę.
Usiedli.
Kobieta jednym ruchem zamknęła teczkę, odłożyła pióro i wyprostowała się w fotelu, odsłaniając śliczną i delikatną twarz. Typ urody przypisany filigranowym kobietom.
Uśmiechnęła się, jej czarne oczy świeciły czarującym blaskiem.
– Jestem doktor Phylis Russell, czym mogę służyć – wypowiedziała na wydechu grzecznościową formułkę. Mike, poczuł się osaczony.
-Następna piękna kobieta na mojej drodze – pomyślał – czy los chce mi coś powiedzieć, dlaczego one wszystkie są takie idealne. Jednak już z właściwą sobie przytomnością umysłu przedstawił sprawę, z jaką tu przyszli.
– Wolelibyśmy jednak rozmawiać z doktorem Hayward’em – rzucił.
– Przykro mi, ale szef nie zajmuje się tą pacjentką, ona jest pod moją opieką – bez emocji wyjaśniła lekarka – możecie, oczywiście rozmawiać z doktorem, ale w tej chwili jest to niemożliwe. Proszę umówić się na jutro. Jeśli to wszystko to proszę mi wybaczyć, ale mam sporo pracy – włosy ponownie opadły kurtyną a ciemnoskóra piękność zastygła gwałtownie nad kolejną teczką.
Darsky był tak zaskoczony, że otworzył tylko usta.
– Proszę wybaczyć to nieporozumienie – usłyszał obok głos partnerki, – ale pani opinia jest dla nas równie ważna jak doktora Hayword’a.
Twarz Phylis przedarła się przez kurtynę.
– Więc, słucham – znowu miękki głos bez emocji .
– Oczywiście jesteśmy bardzo wdzięczni za raport. Mamy jednak kilka dodatkowych pytań.
Tym razem oczy lekarki sztywno wpatrywały się w policjantkę, z nieukrywanym wyrazem zdziwienia.
– Nie rozumiem, jakich pytań. Raport pod względem medycznym wyczerpuje wszystkie kwestie.
– Oczywiście, że jest tak jak, pani doktor twierdzi – przerwała wypowiedź kobiety za biurkiem, Maya, – ale chcemy dowiedzieć się czy poza medycznym aspektem, nie zwróciło coś pani uwagi.
– Proszę mi wybaczyć, ale koncentrowałam się jedynie na stronie medycznej…, Chociaż, rzeczywiście jest coś, co zwróciło moją uwagę.
– To znaczy? – wtrącił się detektyw.
– Ta nieszczęsna kobieta histerycznie reagowała na dotyk, jak myśleliśmy, mężczyzn, ale okazało się, że jej ciało napinało się tylko na jednego mężczyznę, który się do niej zbliżał. Dokładnie na doktora Haywarda. I to właśnie powód, dla którego ja przejęłam pacjentkę.
– Zaraz, to znaczy, że inni mężczyźni nie wywoływali w niej takich reakcji – ciągnął, Darsky.
– Dokładnie, nie reagowała tak na asystentów i pielęgniarzy, ale na ordynatora reaguje histerycznym lękiem. Pozwoliliśmy sobie na pewien eksperyment. I okazało się, że czynnikiem, który wywołuje w niej ten stan jest zapach.
– Nie rozumiem – wyraźnie zakłopotanym głosem wtrącił policjant.
– Mówi pani o perfumach – trzeźwo analizowała Maya.
– Dokładnie, moi państwo. Wasza nieszczęsna podopieczna reaguje histerycznie na jeden rodzaj perfum.
– Wspominała pani o eksperymencie, co miała pani na myśli – z zaciekawieniem drążył temat mężczyzna.
– To właśnie nasz eksperyment. Doktor Hayward, użyczył jednemu z asystentów swojej wody toaletowej. Asystent wziął kąpiel, a następnie użył wody szefa. Kiedy wszedł do sali z naszą pacjentką, jej reakcja była identyczna jak na ordynatora.
– Jaka to woda ? – z przesadną ekscytacją pytał Darsky
– Chwileczkę, mam gdzieś tutaj kartkę z jej nazwą – lekarka przeglądała przez chwilę zawartość szuflady swego biurka – o, jest. Proszę.
Maya spojrzała na małą, żółtą karteczkę z zapisaną nazwą.
– Lucky, znasz ten zapach? – pytała podając kartkę partnerowi.
– Guerrilla 2 edt , Comme des Garcons – głośno przeczytał policjant – nie mam pojęcia, co to za cholerstwo, ale pewnie mnie na to nie stać. O przepraszam, pani doktor.
– Nic nie szkodzi, sama lubię czasami ostro zaakcentować – z uśmiechem odpowiedziała czarnoskóra piękność. – Ale, mam dla państwa propozycję, mój kolega, patomorfolog, doktor Bruce Marietti jest maniakiem włosów.
– Włosów, nie rozumiem – szczerze zdziwiony Lucky gapił się na symetryczną twarz lekarki, – co to ma wspólnego z naszą sprawą?
– Panie poruczniku, dobrze pamiętam, pewnie nie orientuje się pan w pewnych niuansach fizjologii, ale to może być kolejna rzecz, która powie nam nieco o naszej nieszczęsnej dziewczynie.
– Co ma pani na myśli?
– Moja droga pani komisarz – policjanci nie prostowali nagłego awansu May – włosy są źródłem trwałej i długotrwałej historii życia każdego z nas, a im dłuższe, tym ta historia bogatsza. Włosy gromadzą w swej strukturze informacje o tym, co jemy, gdzie mieszkamy, są jak otwarta tablica, z której możemy czytać, a nasza Venus ma piękne i bardzo długie włosy.
– Więc, ten doktgor…Bruce – uciekło Darsky’emu nazwisko.
– Marietti – uzupełniła tę lukę Phylis
– Właśnie – ciągnął dalej – Marietti, może nam z jej włosów powiedzieć gdzie przebywała nasza Venus?
– Tak, i to bardzo precyzyjnie. Może państwo słyszeliście, o badaniu włosów Napoleona, które jasno wykazało, że Anglicy systematycznie truli imperatora arszenikiem. Doktor Marietti, był jednym z badaczy, który tę prawdę ujawnił. To prawdziwy entuzjasta odkrywania tajemnic.
– Kiedy możemy liczyć na wyniki? – ponaglał porucznik.
– Och trochę cierpliwości. Najpierw musimy zapytać Bruce’a, czy podejmie się tych badań, bo to nie jest standardowa procedura, ale proszę być dobrej myśli, jak go znam, zabierze się do tego natychmiast. Na wyniki będziemy musieli jednak trochę poczekać.
– Ok. Możemy się z nim spotkać? – prawie jednocześnie zapytali policjanci
Lekarka uśmiechnęła się podnosząc słuchawkę.
– Bruce, możesz wpaść do mnie, do gabinetu, chcę ci kogoś przedstawić.
********************************************************
Rozdział IV Bud Lucas
Teksańskie słońce zdawało się omijać, tonącą w jaskrawej zieleni, rezydencję Bud’a Lucas’a, właściciela pól naftowych wywodzących się od historycznego Gusher Spindletop, który wystrzelił po raz pierwszy w latach trzydziestych XX wieku.
Nie była to rezydencja z tradycjami rodzinnymi. Nie przechodziła z pokolenia na pokolenie, ale stała się kolebką Lucas’ów w latach osiemdziesiątych, kiedy to ojciec Bud’a przejął pakiet kontrolny nad polami naftowymi Spindletop.
Tego dnia, ropa płynąca pod historycznym herbem, popłynęła, jak zwykle swoim rytmem, tylko pod marką, LucasTexOil.Co. Nowy właściciel złoża wybudował rezydencję w pobliżu Beaumont, by zaledwie trzy lata później utonąć we własnym basenie, na wskutek ataku serca. Od roku 1985 nowym, niepodzielnym właścicielem został, jedyny dziedzic starego Lucasa, Bud.
Bud był typowym snobem. Wszystko musiało być mu podległe. To klasyczny krezus, który swoją siłę i wiarę pokłada w szeleście zielonego papieru. Jeśli był drogi i ekskluzywny klub, gdzieś na świecie, tam Bud miał swoje stałe członkostwo.
O ile w interesach nie miał problemów, o tyle w życiu prywatnym cięgle o coś się potykał. Jego żona, którą uwielbiał, zmarła przy porodzie obdarowując go córką Dianą. Bud, pozostał wierny swej żonie po jej śmierci. Zdarzały się oczywiście kobiety, które przynosiły ulgę i rozładowały napięcie rozporkowe, ale żadna z nich nie mogła zastąpić jego ukochanej Anett.
Pragnął dziedzica w linii męskiej, ale los nie był dla niego łaskawy. Wszystko otrzyma jego córka, która nie przejawiała nadmiernej bystrości w obszarze branży naftowej. Jej jedyną prawdziwą pasją były konie z własnej stadniny, którym oddała swe dziewictwo, Pozostawała nadzieja, że kiedyś atrakcyjna aparycja i pieniądze ojca przysposobią jej odpowiedniego męża. I stało się, w wieku 24 lat, panna Lucas zmieniła nazwisko na Coustow, a rok później urodziła wnuka Jacquesa Juniora i automatycznie dziedzica fortuny Bud’a Lucas’a.
Tego roku Diana z mężem i dziećmi wybrali się na idiotyczne wakacje, jak twierdził Bud. Jego opinia okazała się słuszna. W okolicach Pensacola wplątali się w makabryczną historię z jakąś okaleczoną kobietą.
Po powrocie do domu mała Marcie nie potrafiła zapomnieć o tym, co widziała. Zresztą nie tylko ona. Wszyscy byli odmienieni tym zdarzeniem. Na domiar złego, co chwila nękała ich policja jakimiś idiotycznymi przesłuchaniami. Lucas miał tego dosyć. Uruchomił sztab prawników i kontakty z policją ucięły się z jednym dniem, ale to nie rozwiązało problemu Marcie.
– Dian, umówiłaś się z dr. Wicarrde – pytał już kolejny raz córkę – wiesz dobrze, że to samo nie minie.
– Tato, proszę cię, dajmy jej szansę. Psycholog policyjny… – nie skończyła.
– Nie bądź idiotką. Psycholog policyjny to imbecyl, którego nie stać na otwarcie własnej poradni. Nie ufam takim niedojdom. Zadzwoń i umów się na wizytę. Jak tego nie zrobisz dzisiaj, to sam do niego zadzwonię. I niech przyjedzie tutaj. Nie chcę taniego rozgłosu.
– Dobrze, zrobię to, ale Jacques twierdzi… – znowu nie dał jej skończyć.
– Nie interesuje mnie, co on twierdzi, ta cała sytuacja jest z jego winy. Nigdy nie powinien ci ulec i zgodzić się na te idiotyczne wakacje. Muszę dzisiaj lecieć do L.A. Mam nadzieję, że to załatwisz jak trzeba. – rozejrzał się dookoła jakby czegoś szukał.
– Gdzie jest mój wnuk, chcę się z nim pożegnać – zapytał córkę.
– Jacques! Chodź tutaj. Dziadek chce się z tobą pożegnać.
Szybki tupot oznajmił nadbiegającego chłopca, który wskoczył w otwarte ramiona mężczyzny.
– Wyjeżdżasz dziadku – spytał.
– Tak mój bohaterze, ale wrócę za trzy dni. Masz być dzielny i opiekować się rodziną, a w szczególności siostrą – Bud kochał swego wnuka nad wszystko w życiu. Uosabiał on jego wymarzonego syna, którego nigdy nie miał. Tylko ze względu na niego tolerował męża córki. Nie potrafił zrozumieć jak jego Diana mogła nie widzieć celu przyświecającego Jacquesowi seniorowi, gdy ją poślubiał. Fakt, że wydaje się jej być wierny i troszczy się o rodzinę pozwala na niezłe relacje między nim a zięciem. Jednak nigdy nie potrafił zaakceptować go w pełni.
– Dziadku, ale Marcie jest jakaś głupia. Ona tylko rysuje jakieś straszne rysunki – wystrzelił jednym tchem Junior.
– Jacques, nie wolno ci tak mówić o siostrze. Ona jest jeszcze malutka. To nie to, co ty, mój kawalerze. Ale, o jakich rysunkach mówisz?
– Ona rysuje tą panią bez rąk i nóg.
– Dian, widziałaś te rysunki – zwrócił się do córki.
– Nie, nie mam o nich pojęcia. Nic takiego nie widziałam – odpowiedziała kobieta.
– Bo ona je rysuje w nocy, a potem chowa w komodzie – szybko uzupełnił chłopiec.
– I nadal twiedzisz, że to samo przejdzie – z pretensją wyrzucił Lucas.
– Masz rację, ojcze, zaraz umówię się z dr.Wicarrde. Jacques wracaj do zabawy. Ja muszę porozmawiać z Marcie. – Diana objęła ojca za szyję i ucałowała w policzek – wracaj szybko tato i niczym się nie martw. Zajmiemy się Marice.
Dzwonek telefonu przerwał Bud’owi lunch.
– Wybacz Timm, to córka, muszę odebrać.
– Jasne, nie krępuj się – odpowiedział mężczyzna w eleganckim, jednak sztampowym garniturze, – jeśli chcesz to zostawię cię samego.
– Dzięki Timm, ale nie ma takiej potrzeby, zostań. Słucham, Dian – zwrócił się do słuchawki.
– Tato, mamy problem – alarmował głos z telefonu – FBI chce nas przesłuchać. Nie wiem, dlaczego, ale chodzi im o rozmowę z Marcie.
– Spokojnie załatwię to, powiedz czy dr. Wicarrde …– nie skończył pytania
– Tak rozmawiał z małą dwa razy, jest trochę zakłopotany. Mówi, że to traumatyczne przeżycie może rozwinąć w umyśle Marcie zaburzenia natury psychicznej. Proponuje umieścić moją córeczkę w klinice na kilka dni. – kobieta zaczęła szlochać.
– Spokojnie skarbie, nic nie róbcie do mego powrotu. Wracam jutro i wszystkim się zajmę. FBI się nie przejmuj. Zaraz zadzwonię do kancelarii i Gregg załatwi tą sprawę. Z nikim nie rozmawiaj. Zrozumiałaś. Czekajcie na mnie. Kocham cię – czerwony przycisk słuchawki zakończył rozmowę.
Mężczyzna w sztampowym garniturze wydawał się być obojętny, jednak Bud wiedział, że musi coś powiedzieć.
– Widzisz Timm, rodzina to nie tylko przyjemności. Moja pięcioletnia wnuczka była świadkiem makabrycznego zdarzenia i teraz wszyscy musimy przechodzić przez jej cierpienie.
– Rozumiem, Bud – sucho odparł Timm.
– Mamy mało czasu. Proszę cię, więc o dyskrecję i pośpiech. Wiesz, że nie mogę zawieść Bractwa. Jak sprawisz się dobrze to masz u mnie premię.
– Bud, czy kiedykolwiek cię zawiodłem? – zapytał garnitur.
– Nie, Timm, nigdy. Więc znajdź ją i dostarcz jak zawsze.
***********************************************************
Rozdział V Claire Brook
Słońce gorącem swych promieni zmagało się ze sprawną klimatyzacją w uporządkowanym pokoju siedziby FBI w Jacksonville. Pokój, który stanowił biuro agentki specjalnej był ascetyczny. Jedyną jego ozdobą była sama agentka tkwiąca przy pokaźnym biurku nad stertą akt. Jej długie włosy, starannie wypielęgnowane i lśniąco czarne, leniwie spadały na ramiona, starając się ukryć nienaganną biel jej koszuli skrojonej na wzór męskich.
Nagłą ciszę, wzmocnioną szumem klimatyzatora, przerwał obrzydliwy dzwonek telefonu. Zgrabna dłoń kobieca ujęła słuchawkę. W tym Momencie jej czarne oczy oderwały się od zapisanej gęsto kartki.
– Brook, słucham – zabrzmiał cichy, ale pewny siebie głos.
– Claire, wpadnij do mnie – poinformował męski głos w słuchawce – mam dla ciebie robotę. Zostaw wszystko, nad czym pracujesz. To wiąże się z tym twoim literatem.
Kobieta chwilę jeszcze siedziała sztywno w obracanym fotelu, jakby zbierała w sobie siły. Wstała ukazując nachalnym promieniom słońca piękno swej sylwetki. Założyła na siebie żakiet i wyszła z pokoju. Pozostał po niej tylko uwodzicielski zapach Angel Cacharel’a.
– Siadaj – bez wstępnych uprzejmości, łysy jak kolano pięćdziesięciolatek wskazał Claire krzesło. Usiadła.
– Co masz dla mnie i jaki to ma związek z Mark’iem – z nutą niepokoju zapytała agentka.
– Mamy chyba nowy trop, w pobliżu Pensacola, przy autostradzie jacyś turyści znaleźli okaleczoną młodą kobietę. Wszystko pasuje do tego, co nam przekazywał twój pisarz.
– Jak długo ciało tam przebywało, da się…
– I tu cię zaskoczę – przerwał jej szef – tym razem mamy żywą ofiarę. Mało tego idealnie pielęgnowaną i zadbaną. Blizny po amputacjach są zaleczone. Tu masz akta.
– Nareszcie coś się wyjaśni, może ruszymy z miejsca – ekscytowała się wyraźnie kobieta.
– Chyba cię jednak rozczaruję.
– Dlaczego? Zapytała zaskoczona.
– Claire, wszystko masz w aktach. Z tą kobietą nie ma kontaktu. Ona nie mówi, nie widzi i nie słyszy. Ktoś zadał sobie wiele trudu by nie mogła być nam pomocna.
– Skurwiel – wyrwało się z bardzo kształtnych i wydatnych ust.
– Zgadzam się z tobą – potwierdził szef i za chwilę dodał – Jesteś oddelegowana do tej sprawy. Lecisz do Pensacola, Na miejscu przeznaczą ci kogoś do pomocy z biura Resident Agency. Wiesz, że wysyłam cię tam ze względu na twoje cechy czarownicy – starał się zażartować mężczyzna. Nie lubiła tego typu żartów. Spojrzała na niego przez ułamek sekundy wzrokiem, który natychmiast nakazał sprostować ten żart.
– Wybacz, Claire, nie chciałem cię urazić.
– Ok., rozumiem. A te cechy czarownicy, jak je zgrabnie nazwałeś to w znacznej mierze trening, nie zapominaj o tym na przyszłość. Odwróciła się z aktami w ręku i zniknęła za drzwiami.
Zawsze lubiła tu przychodzić. Przestrzeń w gabinecie jej przyjaciela i kochanka wyzwalała w niej tajemniczą energię, pomagała jej skupić się na najważniejszych problemach. Czasami nawet zastanawiała się czy przychodzi tu dla Mark’a czy dla tego miejsca. Dzisiaj jednak była pewna. Dzisiaj jest tu, bo potrzebuje rozmowy ze swym literatem, potrzebuje poczuć jego silne ramiona na swoim ciele i rozkoszy, jaką czerpią z gwałtownego uprawianie seksu.
Mark Waint, uznany pisarz i ekscentryk, siedział przy swoim stylizowanym Gaudim biurku i coś pisał. Dokładnie, jak ponad rok temu, gdy FBI zaczęło dochodzenie nad jego zgłoszeniem. Weszła wtedy, jak dzisiaj. Drzwi były otwarte, nikt nie odpowiadał. Przeszła przez spory holl i skierowała się do pomieszczenia, z którego dobiegała wyciszona muzyka. Weszła do gabinetu i dech jej zaparło. Na środku przestrzennego i bardzo wysokiego pomieszczenia stało biurko, za nim siedział mężczyzna i coś pisał na laptopie. Dookoła brzmiała muzyka Bacha. Wszystko jednak elektryzowały olbrzymie witraże, które zastępowały dwie ściany pomieszczenia. Słońce przebijało się przez przerażającą treść Piekła Boscha. Była tym tak zaskoczona, że nie zauważyła jak postać zza biurka zniknęła. Usłyszała głos za sobą, który szepnął jej do ucha coś po łacinie. Wtedy tego nie zrozumiała, ale cała sytuacja przyprawiła ją o takie podniecenie, że bliska była szczytowania. Tak właśnie pamięta swoje pierwsze spotkanie z jej Mark’iem. Tego dnia złamała kilka zasad. Poszła przesłuchać świadka sama, a nim skończyli przesłuchanie jej usta obejmowały język przesłuchiwanego. Jego ręce, gorące nienaturalnie z wielką siłą, ale namiętnie uciskały jej kształtne piersi. Jej ciało wygrało z chłodnym umysłem. Oddała mu się wielokrotnie. Dzisiaj jest tego pewna, zrobiłaby to ponownie i robi nadal z wielką przyjemnością.
– Claire, podejdź proszę – usłyszała głos mężczyzny, który nawet na chwilę się nie odwrócił i nie przerwał swej pracy.
– Mark, kochany… Jak zwykle wiedziałeś, że przyjdę.
– To oczywiste. Moja najpiękniejsza z kochanek nie może nic przede mną ukryć.
– Błagam cię, nie mów tak. Wiesz, że nie znoszę jak mówisz z podtekstem. Wiem, że nie ma innych kochanek – ratowała swoją dumę .
– Kotku, wystawiam tylko twoją świadomość na próbę. Oboje przecież wiemy, że nie potrzebujemy słów by rozmawiać. Jesteś moją Czarodziejką.
– Uważaj, co mówisz, dzisiaj omal nie zabiłam wzrokiem starego, gdy tak mnie próbował nazwać…
– Kłamczucha, nazwał cię czarownicą, a to różnica.
– Jesteś niemożliwy, nic przed tobą nie ukryję.
– Taki już twój los, ale właśnie to cię we mnie pociąga. Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?
– Właśnie o nim pomyślałam, jak tu wchodziłam.
– Wiem, Kochanie. Co cię męczy dzisiaj? – zapytał zmieniając barwę dialogu.
– Lecę na jakiś czas do Pensacola. Znaleźli tam kolejną ofiarę. Tylko ta biedaczka miała szczęście, żyję.
– Więc poszli o krok dalej – wyszeptał Mark tuląc jej głowę.
– Co masz na myśli? – zapytała zaskoczona.
– Chodź, pokaże ci. Chwycił ją za rękę o powiódł w kierunku rozłożystej sofy. – Pamiętasz jak pierwszy raz do was dzwoniłem, nikt nie traktował mego zgłoszenia poważnie. Nikt mi nie wierzył.
– To prawda, ale też twoje zgłoszenie było nieracjonalne – usprawiedliwiała swój wydział agentka – zgłosiłeś, że ktoś cię szantażuję i zmusza do napisania książki o makabrycznym znęcaniu się nad kobietami.
– Tak, dostawałem pocztę elektroniczną z gotowymi materiałami, które przerażały mnie treścią, a potem te cholerne zdjęcia zmasakrowanych kobiet. Sam w to nie wierzyłem, do czasu jak na moim biurku nie znalazłem głów moich psów z tą przeklętą płytą DVD. Dopiero to was przekonało, że nie świruję. Wiesz doskonale, że podobnie, jak ty, czuję niektóre rzeczy telepatycznie. Czasami czuję ból tych kobiet, ich cierpienie.
– Kochanie, może ta kobieta z Pensacola pomoże nam zamknąć tą sprawę. Wiem, że dla ciebie to ma inny wymiar. Rozumiem cię, ale dlatego chcę cię prosić o pomoc. Pojedziesz ze mną.
– Nie mogę – zbyt gwałtownie zaprotestował pisarz.
– Dlaczego, co się stało?
– Wybacz, tak czuję. Wiem, że to dziwne, ale wiem też, że mnie zrozumiesz. Miał rację, Claire rozumiała, dla niego gotowa jest zgodzić się na wszystko.
– Dobrze, zostawmy to, miałeś mi coś pokazać.
– Oto skąd wiem, że pozostawienie żywej dziewczyny jest następnym krokiem. Wcisnął przycisk play. Na ledowym monitorze pojawiły się animowane obrazy makabrycznych scen zbiorowych, rytualnych gwałtów. Gwałtów skrępowanych kobiet przez psy, a na koniec nieszczęsne ofiary pozbawiano kończyn i osadzano w drewnianych podstawach, jak posągi. Clair odwracała wzrok od scen, które odgrywały się przed nią na monitorze. Kiedy się to już skończyło Mark podał jej wydrukowaną kartkę z napisem: „Oto czas czystej sztuki dla ślepego społeczeństwa, sprawiedliwość, która uczy i oczyszcza”.
– Dostałem to wczoraj, jak zwykle przez Internet. Kochanie, obawiam się, że to dopiero początek, a nie jak sądzisz początek końca. Jest jeszcze coś, mam napisać książkę o dziwkach, które swoją służbą sprawiedliwym będą błagały o wybaczenie.
– Zaczną polować na dziwki? I kim są „sprawiedliwi”? – zapytała retorycznie.
– Jestem tego pewien – sucho odpowiedział Mark.
Butelka czerwonego Martini i boski seks przez całą noc. Oto przepis na ładunek energii potrzebny Claire do pracy. Dostała to, po co przyszła. Następny wieczór spędziła już w Hotel America’s Best Value Inn, w samym centrum Pensacola.
********************************************************************
Rozdział VI Maya Rodriguez
Czarne MG zatrzymało się na 9 Avenue. Chwilę stało martwe, by za moment otworzyły się drzwi i z wnętrza auta popłynął wesoły śmiech dziewczęcy. To rozluźnione i prywatne oblicze May Rodriguaz, którą Mike podwiózł do domu.
– Maya, to twój dom…– wydukał zaskoczony, Darsky – cholera powiedz jak to się robi, żeby mieszkać w takiej chacie?
– Zabawny jesteś Lucky, nie wiedziałaś, że miałam bardzo bogatego ojca? Jesteś, więc jedynym, który tego nie wiedział – wykrzyknęła prawie dziewczyna i figlarnie mrugnęła do partnera okiem, – jak się postarasz to kiedyś cię zaproszę, mam miły basen.
– Nie wkurzaj mnie dziewczyno – z przekąsem krzyknął na pożegnanie porucznik. Starym już zwyczajem przyglądał się jak jego śliczna partnerka porusza rytmicznie biodrami. Próbował walczyć z tym nowym nawykiem, ale jego męska natura brała zawsze górę nad rozumem.
– I czego się gapisz stary pierdzielu na to ciastko – mówił do siebie, ale to nie zmieniało faktu, że gapił się zawsze. Maya odwróciła się i pomachała do niego figlarnie dłonią na pożegnanie, po czym machnęła raz jeszcze jakby go odganiała i zniknęła w zabudowie ganku. Darsky przekręcił kluczyk w stacyjce, uśmiechając się do siebie w duchu. Kątem oka zauważył cień przemykający się za Mayą.
– Przewidziało mi się – pomyślał w chwili, gdy usłyszał huk wystrzału. Nie pamięta jak znalazł się w domu partnerki. W holu potknął się i upadł w coś lepkiego, tuż obok leżącej na podłodze policjantki. Jego ciało przeszył bolesny spazm.
– To nie możliwe – wysyczał przez zęby, – Maya, Maya. Cholera, Rodriguez, odezwij się.
– Nic mi nie jest – usłyszał przerażony głos dziewczyny, – ten gnój mnie tylko drasnął.
– Ale ta krew, Chryste Maya – w odruchu przytulił dziewczynę do siebie. Objęła go również. Uświadomił sobie, że całuje jej włosy. Puścił ja przerażony. Oczy miała pełne łez, a ciało drżało. W jej dłoni zauważył broń. W holu trupa meksykanina, o którego się potknął. Dziewczyna tępo patrzyła na zabitego, na jej szyi krwawo rysowała się linią cięcia nożem. Darski wpadł w panikę.
– Maya ty jesteś ranna. Jezu ten skurwiel cię zranił – raz jeszcze przytulił ją do siebie, – wszystko będzie dobrze, dzwonie po pomoc. Nie zadzwonił. Dziewczyna wysunęła się z jego objęć bezwładnie. Telefon wypadł mu z ręki, rozleciał się.
– Pomocy! Niech mi ktoś pomoże! – krzyczał unosząc ciało dziewczyny. Z rany obficie sączyła się krew.
– Zaraz będzie pomoc, wezwałem policję. Proszę ją puścić, musimy zatamować krwawienie – Lucky dostrzegł starszego mężczyznę z jakąś torbą.
– Co tu robisz – zapytał głupio.
– Spokojnie, jestem sąsiadem panny Rodriguez. Usłyszałem strzał, więc ruszyłem na pomoc. Proszę dać mi jej pomóc, jestem lekarzem i przyjacielem rodziny. Musimy zatamować to krwawienie. Niech mi pan nie przeszkadza.
– Co mam robić – bezradnie pytał Darsky.
-Proszę przytrzymać jej głowę, spróbuję założyć opatrunek, nim przybędzie pomoc.
– Ale ona przeżyje, prawda. Powiedz, że ona przeżyje.
– Proszę się uspokoić, rana wygląda na powierzchowną, tętnica nie jest uszkodzona, więc to raczej nie jest śmiertelne – rzeczowo wyjaśniał staruszek.
Darsky bez namysłu chwycił głowę mężczyzny w obie dłonie i pocałował go, ku jego zaskoczeniu, w czoło.
W szpitalu, okazało się, że stary doktor miał rację. Rana okazała się powierzchowna i to nie jej skutki były efektem utraty przytomności przez Mayę. Wszystkiemu winny był szok. Darsky jednak, ani na chwilę nie zostawił partnerki samej. Nawet, gdy wiedział, że nic jej nie grozi, nie puszczał dłoni meksykanki. Z dłonią mocno ściśniętą w dłoni porucznika policjantka odzyskała przytomność.
– Lucky, cholera, złamiesz mi rękę – słabym głosem zażartowała. Nie bacząc na konwenanse, rzucił się na partnerkę i mocno ją przytulił, bez ceregieli całując ją po całej głowie.
– Oszalałeś, co ty robisz – oponowała pokrzywdzona.
– Mayu, nawet nie wiesz jak się cieszę, że już po wszystkim. Wybacz, ale nie mogę powstrzymać się z radości. To odruch. Uśmiechnęła się.
– A możesz to powtórzyć? – zapytała tylko wyciągając ku niemu ramię. Objął ją ponownie, lecz tym razem to jej usta znalazły jego usta, a jej ciepły i wilgotny język gwałtownie wdarł się w niego. Darsky był oszołomiony, lecz nie protestował. Gorąco oblało całe ciało wyraźnie akcentując w okolicach krocza, że relacje służbowe zostały poważnie naruszone. Całowali się długo i namiętnie. Ramiona kobiety zapamiętale tuliły jego ciało, były wszędzie. On zastygł. Jego ramiona trzymały marzenie. Bał się zmienić cokolwiek, by czar nie prysł.
– Oj Lucky, Lucky… – powiedziała dziewczyna, gdy uwolnili na chwilę swoje usta.
– Co, maleńka – głupkowato zapytał policjant.
– Nie myślałem, że tak zaczniemy. Że będę musiała kogoś zastrzelić byś mnie objął.
– Nie żartuj, proszę. Przez ten czas, jak byłaś nieprzytomna, myślałem, że oszaleję.
– A ja myślałam, że oszalałeś wcześniej.
– Nie rozumiem – odpowiedział szczerze zaskoczony.
– Już pierwszego dnia wiedziałam, że to będzie trudne partnerstwo. No i zawsze gapiłeś się na mój tyłek…
– O nieprawda – trochę sztucznie oponował, ale rumieniec na jego twarzy potwierdzał jej przypuszczenie.
– Nie oszukuj samego siebie i mnie. Kobiety to czują. Zastanawiam się tylko, dlaczego taki twardziel jak ty do tej pory nie dotknął mojej pupy. Przecież o tym marzysz – mówiąc to Maya jednym ramieniem przyciągnęła jego głowę do swoich ust, a drugą rękę ujęła jego rękę i wprowadziła ją pod szpitalną kołdrę wprost na swój ciepły i jędrny pośladek. Darsky zamknął oczy. Błogosławił szpitalne koszule, które zawiązywane są z tyłu. Jego dłoń wylądowała na cudownej nagiej skórze, pięknie ukształtowanego pośladka. Twardziel zmienił się w osikę.
– Hym, hym – usłyszeli zajęci sobą policjanci – widzę, że przeszkadzam. Cieszę się jednak, że jest pani w dobrej kondycji.
Z wymuszonym uśmiechem, kryjącym zażenowanie, Maya odpowiedziała.
– A tak, doktorze, czuję się naprawdę dobrze.
– Właśnie widzę. Wypisujemy panią. Proszę podpisać kartę i możecie państwo kontynuować w bardziej zacisznym miejscy – wyraźnie ubawiony lekarz, podał pacjentce dokumenty. Podpisała. Kiedy zostali sami, oboje parsknęli śmiechem.
– Jeszcze nie zaczęliśmy a już nas przyłapano, mamy problem.
– Jaki problem – zaniepokoił się Mike.
– Muszę opuścić szpital, a w moim domu jest dochodzeniówka.
– Ale w moim nie, jeśli cię to nie przeraża i jesteś tego pewna… – może chciał powiedzieć coś więcej, ale jej usta zamknęły drogę następnym, zbędnym słowom.
– Zawieź mnie do siebie, proszę.
– Ok. niestety, zostawię cię tam na chwilę, bo moja lodówka jest pusta. Nie chcę byś umarła z głodu.
– Nie wygłupiaj się, zamówimy coś przez telefon. Nie chcę teraz zostać sama. Nawet nie wiesz, jak jestem zaskoczona tym, jak cię pragnęłam.
– Maya, muszę napisać raport. Stary chciał, bym złożył zeznania na miejscu, ale nie chciałem cię zostawić i pojechałem z tobą do szpitala. Obiecałem, że wpadnę dzisiaj na komisariat i napiszę raport. Wybacz.
– Rozumiem, ale proszę zrób to szybko. Lucky, chcę się z tobą kochać, nie każ mi czekać. Chcę być dzisiaj cała tylko twoja.
*****************************************
Rozdział VII Marcie Coustow
Oddział dziecięcy Kliniki Psychiatrii i Neurologii w Beaumont emanował wyjątkowym ciepłem i luksusem, typowym dla wydzielonych skrzydeł majętnych pacjentów. Mała Marcie Coustow spędziła tu już tydzień, a wraz z nią Diana.
Mimo nieinwazyjnej terapii, bardziej polegającej na zabawie, nie udało się jednoznacznie, zespołowi diagnostycznemu postawić rozpoznania. Dziadek dziewczynki, w typowy dla siebie sposób tracił cierpliwość, oskarżając dr.Wicarrde o niekompetencję. Nie potrafił zrozumieć delikatnej struktury zaburzeń psychicznych, tym bardziej złożonych u pięcioletniego dziecka.
– Crris, do cholery, nie potraficie podłączyć jej do tych swoich monitorów i powiedzieć, co się z nią dzieje – naciskał Bud.
– Rozumiem twój niepokój i zdenerwowanie, ale musisz zrozumieć, że w psychiatrii bardziej od monitorów, jak to nazwałeś, Bud, liczy się wnikliwa i czasem przedłużona obserwacja – trzeźwo argumentował niepowodzenie lekarz.
– Może i się na tym nie znam, ale coś już chyba wiesz?
– Nie można tego nazwać pewnikiem, ale z naszych obserwacji wynika, że małej nic nie dolega. Te makabryczne rysunki, Marcie, wykonuje w nocy. To wygląda jak trans, jakby lunatykowała.
– Chcesz mi powiedzieć, że ona to wszystko robie przez sen? – niedowierzał nafciarz.
– Nie zupełnie. Za zgodą Dian, nie pozwoliliśmy małej usnąć przez dobę. Kontrolowaliśmy w tym czasie aktywność jej mózgu i okazało się, że w godzinach nocnych ta nagle wzrosła, a mała, mimo że nie spała, znowu narysowała jeden z tych koszmarnych rysunków.
– Co ona, do cholery, rysuje i dlaczego.
– Właśnie Bud, nie wiem jak to powiedzieć, ale musimy porozmawiać z wszystkimi dorosłymi członkami rodziny.
– I co cię powstrzymuje?
– Bo to będą bardzo intymne rozmowy, może z nich wyniknąć nawet coś nieprzyjemnego dla kogoś z was.
– O czym ty mówisz doktorku – wyraźnie był już tą sytuacją podenerwowany Lucas
– Mała rysuje rzeczy, które musiała gdzieś zobaczyć. To są bardzo brutalne sceny seksualne. Łącznie z okaleczaniem ciał i seksem z udziałem zwierząt.
Bud Lucas zbladł, podbródek zaczął mu drżeć. Niespokojnym wzrokiem zatoczył koło, jakby szukał podpowiedzi.
– Chris, o czym ty mówisz. Mogę zobaczyć te rysunki?
– Naturalnie, Bud. Nie mów tylko o wszystkim, co zobaczysz Dian. Ona nie widziała tych najgorszych. Lekarz otworzył szufladę z boksami i z jednego z nich wyciągnął teczkę, którą podał przyjacielowi.
Lucas rozłożył rysunki na biurku, spojrzał na nie i ciężko osunął się na stojącą obok sofę.
– Daj mi wody, proszę, słabo mi….
Oprócz wody mężczyzna otrzymał dawkę Valium. Chwilę potem kontynuowali rozmowę.
– Wybacz, Chris, że cię potraktowałem. Znasz mnie.
-Ok. Nie ma sprawy – przyjął przeprosiny psychiatra – mamy pewien pomysł diagnostyczny, ale wiąże się on z pewnym ryzykiem u tak małego pacjenta, ale myślę, że może nam bardzo pomóc. Będę potrzebował zgody rodziców Marcie, ale też chcę znać twoje zdanie.
– Co chcecie zrobić?
– Chcemy małą poddać hipnozie.
– Myślisz, że to coś wyjaśni? I czym to jej grozi? – dociekał Bud.
– Mamy taką nadzieję, bo niewiele chce nam powiedzieć, gdy zaczynamy pytać o rysunki. Hipnoza pozwoli dotrzeć do jej podświadomej pamięci. Bud, i tu musisz mi powiedzieć, czy mała mogła coś takiego widzieć w domu. Bo jak tak mogło być to zastanówcie się czy chcecie byśmy to z niej wyciągnęli w hipnozie.
– Oszalałeś, Chris, o co ty podejrzewasz moją rodzinę. Jasne, że to niemożliwe. Jesteśmy normalną rodziną. Masz moją zgodę.
– Może to niedorzeczne, ale zwolennicy reinkarnacji twierdzą, że czasami zachowujemy w głębokiej podświadomości pamięć z poprzedniego życia. Padły już takie sugestie w moim zespole, że twoja wnuczka maluje to, co przeżyła w poprzednim życiu.
Reakcja Lucasa na tą wypowiedź była jeszcze bardziej gwałtowna niż na widok rysunków. Dostał ataku duszności, rozerwał gwałtownie koszulę na piersiach i zemdlał.
Na trzeci dzień po rozmowie dr. Wicarrde z Lucasem przygotowywano Marcie do hipnozy. Pozwolono jej wypocząć przez te dni. Rodzice zabrali ją na ten czas do domu.
Dochodziła dziewiąta rano, kiedy oboje Coustow’owie przybyli do kliniki z córką. Przywitał ich dr. Chris Wicarrde, a chwilę później mała Marcie leżała wygodnie na zabezpieczonej kozetce, wokół której zgromadził się spory tłum asystentów.
Seans prowadził dr. Wicarrde. Bez problemu uśpił mała. Zabezpieczono ją pasami na rzepy. Rodzicom wyjaśniono, że to konieczne, bo nie wiedzą jak mała zareaguje na hipnozę. Zapadła ciszą, a chwilę potem padło pierwsze pytanie.
– Marcie, lubisz tęczę?
– Taką kolorową, tak lubię – odpowiedziało dziecko. Diana zacisnęła dłoń na ramieniu Jacques’a
– Kochanie, rozejrzyj się, widzisz tęczę za tobą – pytał dalej lekarz.
– Tak…
– Możesz do niej pobiec?
– Mogę, jest bardzo blisko…
– Dobrze, więc biegnij tam. Powiedz nam, czy tęcza jest ciepła…
– Jest przyjemna, łaskocze mnie i maluje kolorowe obrazy…
– Jest ci przyjemnie, Marcie?
– Tak, niczego się nie boję, tu jest pięknie…
– Kochanie, rozejrzyj się, jest tam ktoś jeszcze, może ktoś, kto maluje obrazki takie jak ty w nocy… Ciało dziewczynki zareagowało gwałtownie. Zaczęła drżeć a z zamkniętych oczu popłynęły łzy.
Na ramionach Diany zdecydowanie oparły się silne ręce jakiegoś mężczyzny w szpitalnym kitlu, w chwili, gdy starała się podbiec do córki.
– Spokojne, proszę państwa. Waszej córce nic nie grozi – uspakajał szept za głową.
– Marcie, jest tam ktoś jeszcze – nie ustępował psychiatra
– Tak, tu jest bardzo dużo pań i dziewczynek…
– Boisz się ich, chcą ci zrobić krzywdę?
– Nie, ale one płaczą, bo bardzo je boli…
– Marcie, co je boli, dlaczego one płaczą…
– Bo panowie w maskach robią im krzywdę, zabrali im ubrania… Marcie zaczęła głośno szlochać.
– Kochanie spokojnie, nikt nie zrobi ci krzywdy, wszyscy czuwamy nad tobą, jesteś bezpieczna…
– Nie! Gwałtownie krzyknęła dziewczynka. Oni zrobią mi to, co Jane Danielle…
– Kto to jest Jane Danielle…
– To moja przyjaciółka z wycieczki…
Coustow’owie zadrżeli. Paznokcie Diany wpiły się do krwi w ramię męża.
– Jaka przyjaciółka – nalegał lekarz
– Taka malutka… oni obcięli jej ręce i nóżki,…ale ona mnie obroni..
– Marcie, co teraz robisz?
– Jana Danielle zabrała mnie na wycieczkę idziemy obejrzeć psy…
– Jakie psy… Marcie, nie idź tam. Wracaj…
– Muszę z nią iść, bo nie umiałam wszystkiego namalować, ona mi pokaże złe psy…
– Marcie boisz się tych psów? Nie idź tam. Wracaj
– Muszę, jest pora karmienia, te psy zjadają nieposłuszne panie. Ona musi mi to pokazać…
Psychiatra zaczął gwałtownie pstrykać po obu stronach główki dziecka.
– Marci, obudź się natychmiast. Wracaj tu…
– Nie mogę. Jeszcze wszystkiego nie widziałam…
-Diana! – Krzyknął wręcz Wicarrde – zawołaj ją. Natychmiast!
– Kochanie wracaj do mamy – płaczliwym głosem błagała matka – słyszysz, mama i tata tu czekają, wracaj natychmiast.
– Marcie! – Stanowczo warknął wręcz Jacques – wracaj natychmiast!
Małe ciałko przestało drżeć. Twarz przyjęła pogodny wyraz. Psychiatra szepnął małej coś do ucha, a ta otworzyła oczy. Obróciła głowę w stronę rodziców
– Kiedy zaczynamy – zapytała z rozbrajającym uśmiechem.
**************************************************
Nie, nie chciało mi się tego czytać. Naprawdę próbowałam, ale to nie moje klimaty.
Jesteś jedną z niewielu osób, która używa zbyt wielu przecinków. Zazwyczaj jest na odwrót. Tekst da się czytać, choć nad stylem czeka Cię jeszcze wiele pracy. W początkowych fragmentach zwróciła moją uwagę nadopisowość - czasami podajesz zbyt wiele szczegółów, które naprawdę nic nie wnoszą.
Lubię teksty mocne, nie przeszkadza mi erotyzm, nawet w ostrym wydaniu, ale Ty pojechałeś po bandzie. Wszystko w tym tekście ociera się o seks, podczas lektury można odnieść wrażenie, że śledztwo to tylko wątek poboczny, tło dla scenek, w których postaci fantazjują sobie o porządnym rżnięciu - w takim natężeniu staje się to nie dość, że komiczne, to jeszcze kompletnie niewiarygodne, a chyba nie o taki efekt Ci chodziło.
Fabuły nie oceniam, bo OPOWIADANIE JEST NIE SKOŃCZONE. Liczyłem, że po 30 stronach tekstu(!) będzie jakiś finał. Jestem ciekaw jak ta opowieść się skończy, mam tylko nadzieję, że obejdzie się bez rozwiązań typu deus ex machina (a pojawiły się niepokojące sygnały, że tak może być - jak np. absurdalny wywód o magicznych właściwościach dowodowych włosa...)
Pożyjemy, zobaczymy.
Pozdrawiam.
Na dzień dobry literówka w tytule --- niedobrze.
obfita stróżka śluzu --- gruba strażniczka kisielu, no nie wiem, czy o to chodziło.
Tekst jest naprawdę wciągający i klimatyczny, ale GDZIE JEST RESZTA?
pozdrawiam
I po co to było?
... dalsze rozdziały są w wielkiej jeszcze rozsypce. Wszystkich jest 27 więc trochę pracy mam przed sobą. Zakończenie mam nadzieję będzie zaskakujące i ciekawe. Ja je tak odbieram, ale nie mnie to oczeniać. Wywód o magicznych właściwościach własa nie jest absurdalny, jest to metoda naukowa pozwalająca ocenić strefę klimatyczną jej właściciela, z dosyć dużą dokładnością. Badanie włosa pozwala też określić nawyki żywieniowe oraz wiele innych elemantów określających właściciela próbki. Ale ok. uwagę przyjąłem i dziękuję za nią.
Miałem na myśli to, że tego typu dane, o których mówisz, nie mają żadnej wartości dowodowej dla śledztwa i nie chciałbym, żeby nagle jakaś magiczna metoda śledcza pozwoliła na podstawie analizy włosa na (przykładowo) zlokalizowanie sprawcy.
Ale to drobiazg. Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg.
Pozdrawiam.
Ok. Uspokoję Cię. Włos pozwoli określić tylko, gdzie Venus przebywała w ostatnich latach, ale nie na wiele się to zda...