
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
– Maciek?
– Mamusiu? W jednej chwili po wystrzale Joanna i Janek krzyknęli. Zapadła cisza przerwana krokami kogoś obcego i łkaniem chłopczyka. Do pokoju powoli wszedł mężczyzna, który z powodzeniem mógłby zagrać największy szwarccharakter w hollywoodzkim filmie akcji: nieogolona, pokryta szpetnymi bliznami twarz wykrzywiała się w grymasie pogardy i tryumfu. Obcy potarł policzek nadgarstkiem i stanął w połowie drogi między sparaliżowaną ze strachu kobietą, a drzwiami do pokoju jej syna, które właśnie otwarły się ukazując jasnowłosego malca z ulubionym misiem w ręku. Nieznajomy oprych wyjął z ust wykałaczkę i rzucił ją w kąt pokoju. Zwrócił się w stronę chłopca, przykucnął przy nim i powiedział:
– Zabiję najpierw twoją mamusię, żebyś mógł patrzeć, jak cierpi.
Wypowiadając te straszne słowa jego twarz rozjaśniła się w szczerym, groteskowym uśmiechu. Wyciągnął dłoń i pogłaskał trwającego w bezruchu chłopca po głowie. Wreszcie wstał i sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wyjął z niej broń, uniósł i wycelował w Joannę. Jej twarz zmieniła wyraz – odbijał się w niej bezgraniczny strach. Postać intruza zaczęła się zmieniać w oczach. Urosła o jakieś trzydzieści centymetrów, poszerzyła w barach, twarz wydłużyła się, a skóra przybrała odcień ciemnej czerwieni i stała się gładka, jakby pokryta błoną. Widok ten przekraczał najgorsze możliwe wyobrażenia kobiety. Nie potrafiła nawet krzyknąć. Potwór nacisnął spust. Raz, drugi, trzeci. Skurcz bólu przebiegł po twarzy Joanny. Po chwili jej serce przestało bić.
– Właśnie tak…
Morderca opuścił lufę pistoletu, podszedł do pobladłego dziecka i rzekł:
– Twój Anioł Stróż cię nie obronił? Wiesz dlaczego? – Teraz zbliżył swoją twarz do twarzy chłopca tak, że poczuł jego cuchnący siarką oddech.
– Bo nie potrafi cię obronić. Bo nie istnieje. Tak jak wasz Bóg! – mówiąc ostatnie słowo splunął pod nogi – Twoi rodzice cię okłamywali, Bozi nie ma. Nie jest miłosierny, nie jest dobry. Przecież gdyby był, nie pozwoliłby na coś takiego, prawda? – machnął ręką w kierunku ciała Joanny. – Za to ja jestem dobry i miłosierny. Ja daję ci życie. Powinieneś być mi wdzięczny.
Po tych słowach targany spazmami narastającego w nim śmiechu wstał, odwrócił się i ruszył do drzwi. Wychodząc zakreślił w powietrzu jakiś znak, który przez chwilę był jeszcze widoczny. Potem zbladł i zniknął.
Otwarłem oczy. Ciemność. Ciemność była pierwszym, co powitało mnie w tym świecie. Następnie poczułem, że leżę na czymś mokrym. Wreszcie ciężkimi krokami nadszedł ostatni w kolejce – ból. Zacisnąłem zęby, żeby nie wrzasnąć. Zamrugałem powiekami, szybko łapiąc powietrze. Zaczekałem, aż wzrok przyzwyczai się do ciemności zaciskając pięści w mimowolnym odruchu. Wreszcie spróbowałem wstać. Dojrzałem zarys ściany i opierając się o nią stanąłem na nogi. Moja ręka natrafiła na jakiś przełącznik. Odruchowo przestawiłem go i natychmiast światło zalało pokój. Zmrużyłem oczy oślepiony blaskiem lampy wiszącej u sufitu, opuściłem głowę i tym razem nie opanowałem się – krzyknąłem z przerażenia. Pomieszczenie, w którym się znajdowałem było przedpokojem w moim mieszkaniu, a kałuża, w której leżałem była wypełniona krwią. Moją krwią. Spojrzałem w dół na klatkę piersiową. Z jej lewej strony ziała ogromna dziura, a sądząc po rozrywającym bólu pleców rana wylotowa była jeszcze gorsza.
– Jakim cudem żyję? – szepnąłem. Zaraz jednak przypomniałem sobie całą sytuację i na czoło wystąpiły krople zimnego potu. Trzymając się kurczowo ścian i sprzętów dotarłem jakoś do pokoju. Widok, który zastałem sprawił, że ugięły się pode mną nogi i upadłem boleśnie tracąc oddech przez ranę. Rzygałem jak kot. Na kanapie leżały zwłoki mojej żony. Zastygła z szeroko otwartymi oczami i wyrazem panicznego strachu na twarzy. Wstrząsnęły mną dreszcze, zacząłem płakać. Zaraz jednak przeraziłem się jeszcze bardziej.
– Janek? Jasiu? Syneczku? – pytałem połykając łzy. Przeczołgałem się do pokoju syna.
Był pusty.
Sześćdziesięcioletnia pani Maria jak zwykle wychodziła z psem ledwie słońce ukazało się na horyzoncie. Od wielu lat cierpiała na bezsenność, z tego też powodu godzinami spacerowała z psem. Okrążając pobliski stadion lokalnego klubu piłki nożnej przystanęła na chwilę i rozejrzała się. Jakież było jej zdziwienie, gdy zauważyła małego chłopca!
– Co takie dziecko robi tu o tej porze? – pomyślała. Zaraz zawołała za nim raz, drugi i trzeci. Chłopczyk nie zareagował, nadal kierował się w stronę lasu. Gdy zaś starsza kobieta obróciła się na wszystkie strony, szukając kogoś, kogo mogłaby zaalarmować, chłopak zniknął. Zdezorientowana babcia ciągnąc za sobą psa ruszyła w stronę domu żałując, że – jak zwykle – nie zabrała komórki.
Przestałem czuć ból, smutek, strach. Opanował mnie gniew. Rękami, które wcześniej przyciskałem do boku odgarnąłem włosy z czoła. Następnie otarłem je z potu znacząc krwawymi smugami.
– Gdzie jesteś? Gdzie byłeś? – krzyczałem z gardłem zdławionym bólem. Spojrzałem na spory krzyż wiszący na ścianie. Stanąłem przed nim i wycelowałem w niego palcem wrzeszcząc, oskarżając o wszystko co się zdarzyło. Wyrzucałem Mu ślepotę, bezsilność, nieczułość.
– Masz głęboko w swojej świętej dupie tych, którzy ci ufają! – schwyciłem krucyfiks i cisnąłem nim o ziemię. Nogi ugięły się pode mną, upadłem na kolana i zapłakałem. Skulony leżałem na podłodze długo, za oknem zaczęło już świtać. Usłyszałem kroki. Przestraszony odwróciłem się gwałtownie znów nadwerężając ranę i spojrzałem na mężczyznę, który wszedł do pokoju. Zieloną kurtkę miał przewieszoną przez ramię, spoglądał na mnie poważnym, pełnym współczucia wzrokiem. Gdy podszedł bliżej spostrzegł krzyż leżący na ziemi. Z jego oczu wyczytałem naganę. Odezwał się głosem niskim, lekko wibrującym:
– Ostrzegłem Cię, a nazwałeś Mnie bezdusznym. – Z każdym wypowiedzianym słowem rósł, wreszcie jego cień padł na mnie, a oczy zapłonęły gniewem. Głos stał się bardziej natarczywy, wdzierał się do mózgu niemal rozsadzając uszy. Słyszałem tylko Jego:
– Widziałem twoje cierpienie, a nazwałeś Mnie ślepcem. Nadesłałem Anioła Mego, by cię chronił, a rzekłeś, że jestem nieczuły. Ukazałem ci się tej nocy, a pytasz Mnie, gdzie byłem! Leżysz skrwawiony, zapłakany, słaby, – mężczyzna uspokoił się, jego głos stał się na powrót delikatny – a o Mnie powiedziałeś, że jestem bezsilny.
Ciałem mężczyzny wstrząsnął dreszcz, a po chwili z jego ciała wyszedł obłok jakby zakrywający lampę. Przybrał formę okręgu. W jego środku znajdowała się światłość, która mimo przytłumienia i tak była nieznośna. Zmrużyłem oczy, a wzrok wbiłem w ziemię nic nie widząc. W czasie całego zajścia zapomniałem o bólu, który teraz eksplodował z podwójną siłą. Syknąłem zaciskając zęby. Poczułem dłoń mężczyzny na głowie. Ból zniknął razem ze świadomością. Osunąłem się na ziemię.
Pik. Pik. Pik. Pik…
Otwarłem oczy i zamrugałem powiekami kilka razy oślepiony światłem. Irytujące pikanie kardiogramu jakby przybrało na sile. W ogóle wszystko zacząłem odczuwać nieco mocniej. Miałem wrażenie, że zmysły włączają się po kolei. Wreszcie zacząłem słyszeć cokolwiek innego od natarczywego odgłosu aparatury, docierały do mnie odgłosy z korytarza szpitalnego, ale – o dziwo – nie czułem bólu. O przeciwległą ścianę oparł się Anioł. Patrzył na mnie uśmiechnięty półgębkiem.
– Boli?
– Nie, nic nie czuję.
– To świetnie, bo zaraz będziesz miał gości.
W tym momencie otwarły się drzwi sali i wkroczył do niej wysoki czarnowłosy mężczyzna pod czterdziestkę, ubrany w mundur policyjny.
– Posterunkowy Michalski, czy można?
– Tak, proszę.
Za nim do sali wszedł drugi policjant. Zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie. Anioł zniknął.
– Byliśmy zmuszeni wejść do pańskiego mieszkania, sam pan rozumie… Sąsiedzi dali nam znać o jakichś dziwnych odgłosach około godziny dziewiątej rano. Kilka godzin później i już by pan nie żył. Przywieźliśmy tutaj i… eee… doprowadziliśmy pańskie mieszkanie z grubsza do poprzedniego stanu. – Michalski zasępił się. Głęboką ciszę przerwał łomot do drzwi – stojący przy nich policjant odskoczył jak poparzony. Do sali wtoczył się bardziej niż wszedł potężny, łysy mężczyzna wbity dosłownie w garnitur o kilka numerów za mały.
– No, wreszcie się obudził. Komendant Birski – wyciągnął do mnie tłustą rękę. Usiadłem na łóżku i podałem mu swoją. – No, to opowiadaj pan – rozkazał, opadając na łóżko zupełnie się mną nie przejmując. Następne kilkanaście minut spędziłem na relacjonowaniu wydarzeń począwszy od zeszłego tygodnia. Na nic zdały się zapewnienia, że jestem w stanie opowiedzieć tylko o kilku zdarzeniach, bo przez większość zajścia leżałem nieprzytomny. Parokrotnie musiałem powtarzać opowieść.
– No dobra. Czy oprócz tego widziałeś coś podejrzanego?
– Podejrzanego?! – powtórzyłem głośno. – Wyłamane drzwi, śmierć żony i porwanie syna! Nie, nie widziałem nic podejrzanego! – wrzeszczałem chyba całkiem przekonująco, bo policjant uniósł ręce w uspokajającym geście i poprawił się:
– Chodziło mi o coś… no, niezwykłego, nienaturalnego. Spojrzałem na niego uważnie i powoli pokręciłem głową.
– Żadnych ufoludków nie odnotowałem. Czy to naprawdę istotne? Szukajcie mojego syna!
– No dobrze, już dobrze. Poszukiwania już rozpoczęliśmy, jestem pewny że pański syn wkrótce się znajdzie. – próbował uśmiechnąć się pocieszająco, ale nie bardzo mu to wyszło. Wstał zaraz i skinął na pozostałych funkcjonariuszy. Wreszcie wyszli.
– Świetnie. Wytrzymaj jeszcze trochę, to wszystkiego się dowiesz. – Anioł znów się pojawił. – Zaraz powinna cię odwiedzić pielęgniarka. Pokaż jej to, co zostało z twojej rany i zmywamy się stąd jak najprędzej.
Jak powiedział, tak też się stało. Za chwilę do sali weszła pielęgniarka.
– Jak się czujemy, panie Przeborski? – nie czekając na odpowiedź zabrała się za sprawdzanie karty.
– Bardzo dobrze, nic mnie nie boli. Trochę tylko…
– Jak to: nic mnie nie boli? – przerwała, spoglądając na mnie podejrzliwie. – Dopiero pan umierałeś, a dzisiaj mówisz: nic mnie nie boli? Pan się nie rusza, to zaraz sprawdzimy.
To mówiąc odkryła mnie i zaczęła odwijać bandaże. Spojrzałem w dół. Opatrunek przesiąknięty był krwią, nie wyglądało to zbyt dobrze. Wreszcie siostra skończyła go zdejmować. Skóra była zrośnięta, pozostał tylko blady ślad. Blizna po ranie, która jeszcze – zdawałoby się – wczoraj krwawiła obficie i omal mnie nie zabiła wyglądała jak pamiątka po niegroźnym uszkodzeniu skóry. Pielęgniarka podniosła na mnie zszokowany wzrok. Odwdzięczyłem się takim samym spojrzeniem.
– Jak długo tu leżę?
– Wczoraj w nocy pana przywieźli, cały był pan zakrwawiony, a przy tym blady jak ściana! – Spojrzała znów na mój bok. – To cud jakiś!
Wybiegła z sali. Anioł westchnął ciężko i rzekł:
– Miałem zrobić to możliwie jak najdyskretniej, ale nie unikniemy zamieszania. Nie mamy czasu! Postaraj się o jak najszybsze zwolnienie. Kiedy wrócisz do domu, będę tam na ciebie czekał. Tam dowiesz się wszystkiego.
Znów zniknął. Zaczynało mnie to irytować.
Zamrugałem powiekami, szybko łapiąc powietrze. ---> zbędne te powieki. Wszyzscy wiedzą, czym się mruga.
Zaczekałem, aż wzrok przyzwyczai się do ciemności zaciskając pięści w mimowolnym odruchu. Wreszcie spróbowałem wstać. ---> znaczy, wzrok, przyzwyczajając się do ciemności, zaciskał pięści? Zdanie do przebudowy. Ja wiem, z imiesłowami piszący miewają kłopoty, ale czytelnicy też potem mają problemy ze zrozumieniem...
Do sali wtoczył się bardziej niż wszedł potężny, łysy mężczyzna wbity dosłownie w garnitur o kilka numerów za mały. ---> następny przykład zdania do przeróbki. Nie wtoczył się bardziej, niż wszedł, ale bardziej wtoczył się, niż wszedł. To samo z wbiciem dosłownym. Plus odrobina logiki. Załóż garniturek młodszego braciszka / kolegi, garniturek o kilka numerów za mały, i zobacz, jak ładnie szwy puszczają...
Dostałeś więcej niż podpowiedź, bo niemal instrukcję, a myślników jak nie było, tak nie ma...
-----------------------
No i nadal prawie nic nie wiadomo. Prawie, bo że zmierza ku rozprawie między siłami dobra i zła, to raczej pewne.
Hm, a ja już nie wiem, czekać, nie czekać na resztę?