- Opowiadanie: chudy0222 - Żerowisko

Żerowisko

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Żerowisko

– Nie mogę się już doczekać – powiedziała podekscytowana Anita, mając na myśli zakupiony dom. Dwie sypialnie, salon z aneksem kuchennym i łazienka. Marzenie młodej pary. Odkładali osiem lat. Udało im się uzbierać połowę kwoty. Zmuszeni byli wziąć kredyt. W końcu, po dziewięciu latach mieszkania w wynajmowanych pokojach, przeprowadzali się do miejsca, które z całą pewnością będą mogli nazwać azylem. – Chociaż, boję się… – dodała zafrasowana.

 

– Lęk przed nowymi miejscami. To normalne. Większość boi się tego, czego nie zna. Ja też się obawiam, ale myślę, że teraz już nie spotkają nas żadne przykrości, w postaci wrednych najemców, którzy wszędzie wtykają swój wścibski nos. Ten etap mamy już za sobą. Teraz będziemy mogli urządzić dyskotekę i nikomu nic do tego.

 

– Nie o to chodzi. Nie daje mi spokoju ta agentka. Dziwna z niej osoba…

 

– Pani Antonina.… Faktycznie. Rzadko spotykane imię. Była leworęczna. To nic nadzwyczajnego. Więcej dziwnych zachowań zauważyłem – Robert powiedział to tak, by dać żonie do zrozumienia, że nie chcę już o niej rozmawiać.

 

– Agentka nieruchomości, a pokazała nam tylko jeden dom. Zachowywała się, jakby chciała go sprzedać za wszelką cenę. Pozbyć się go. Bez najmniejszych oporów zgodziła się zejść z ustalonej wcześniej kwoty. Nie uważasz, że to dziwne? Do tego ten zimowy płaszcz do ziemi z wysokim kołnierzem i białe rękawiczki – na początku czerwca – Anita mówiąc, patrzyła przez okno fiata na uciekający krajobraz. Robert położył prawą dłoń na godzinie dwunastej koła kierownicy, a lewą na dziewiątej, podpierając ją łokciem na drzwiach. Włączył lewy kierunkowskaz, bo właśnie jechała przed nimi furmanka i nie było jak jej wyprzedzić. Z przeciwka ciągle sunęły samochody.

 

– Wydaje mi się to normalne. Ona była agentem nieruchomości i zależało jej na sprzedaży domu, a my byliśmy potencjalnymi nabywcami, więc chcieliśmy go kupić po jak najniższej cenie – w końcu udało mu się wyprzedzić zaprzęg.

 

– Mam dziwne przeczucia.

 

– Nie myśl już o tym i nie szukaj dziury w całym. Zaczynamy nowy rozdział w życiu – położył prawą dłoń na jej gołym kościstym kolanie i potrząsnął nim, jakby miało to wygnać wszystkie złe myśli z jej ciała. Przynajmniej tego się spodziewał. – Ciekawe, co nam się dzisiaj przyśni w nocy? Podobno pierwszy sen w nowym miejscu się sprawdza – Roberta interesowało to tak jak zeszłoroczne święta, lecz Anita pasjonowała się znaczeniem snów i rozmowy na ten temat zawsze poprawiały jej nastrój. Nie miał jej tego za złe. Uważał, że każdy człowiek powinien mieć jakieś hobby. On nie zaliczał się do tego grona. Jego nie interesowało nic poza pracą. Nie. Interesowało go coś jeszcze. A właściwie ktoś. I to bardzo. To była żona. Jednak czy seks z żoną można nazwać zamiłowaniem? Był pisarzem. Praca była jego pasją. Żona uważała, że jest pracoholikiem, bo kiedy ona wychodziła o szóstej do pracy – była przedszkolanką – to on już pisał. Siedział przy komputerze również kiedy wracała po ośmiu – dziewięciu godzinach. W tej chwili Robert zastanawiał się na czym będą spać. Cały ich dobytek stanowiły cztery torby podróżne w których na pewno nie było materaca. Dobrze to wiedział, bo zwykle on pakował bagaże. Anita nie miała do tego cierpliwości. Dzieci mogły wejść jej na głowę i nie pisnęła słowem, lecz pakowanie wytrącało ją z równowagi. Nigdy nie mogła pomieścić rzeczy w walizkach. Robert pamiętał, że każdy wynajmowany pokój był umeblowany i nigdy nie przyszło im do głowy, by kupić materac.

 

– Ciekawe… – odpowiedziała zasępiona.

 

Anita i Robert Jeżykowie, w noc poprzedzającą przeprowadzkę do pierwszego własnego domu, kochali się i próbowali zasnąć, lecz radość ze zmiany miejsca zamieszkania była silniejsza. Dzieliły ich tylko godziny od pożegnania się z tą przesiąkniętą stęchlizną norą w piwnicy czyjegoś domu. Chcieli jak najszybciej opuścić to obskurne, latami niewietrzone miejsce – wąskie okienka pod sufitem zabite były gwoździami na stałe. Za żyrandol służyła żarówka na kawałku kabla. Każdorazowe wyjście na zewnątrz, równało się wyjściu zimą na dwór tuż po gorącym prysznicu. Jedyną zaletą tego pokoju była cena. Lokal był najtańszy w mieście.

 

Spiker w radiu właśnie poinformował, że minęła piąta, kiedy Jeżykowie wjechali swoją czerwoną pandą na podjazd. Bungalow umiejscowiony był na wąskiej działce. Od frontu straszył zaniedbany ogródek z trawą do kolan, chwastami i dzikimi różami. Za domkiem było małe podwórko, a w głębi sad. Po zaparkowaniu samochodu zabrali się za wyjmowanie toreb. Robert spostrzegł u żony na biodrach, tuż nad paskiem od dżinsowych szortów, sznurek od majteczek, który na nowo rozbudził w nim, ukołysane nocą, żądze. Brudne, nieokiełznane i nieodparte. Odnalazł w kieszeniach spodni klucz i otworzył drzwi, po czym przeniósł Anitę przez próg, całując ją namiętnie.

 

Zbliżało się południe, kiedy Roberta obudził nieznośny ból pleców, przypominający o zakupie czegoś na czym mogliby się wygodnie wyspać i kochać. Seks na podłodze może być, lecz nie często, ale spanie zdecydowanie odpadało. W pomieszczeniu było duszno i, pomimo że był to czerwiec, panował półmrok. Mężczyzna szybko połapał się, co powodowało taki stan rzeczy. Szyby w oknie wyglądały tak jakby nie były myte przez ostatnią dekadę, chociaż poprzedni właściciele wyprowadzili się stąd zaledwie kilka tygodni temu. Przynajmniej tak mówiła agentka nieruchomości od której kupili to gniazdko. Pomieszczenie straszyło pustką. Drewniana podłoga pokryta była grubą warstwą kurzu. Pył zalegał wszędzie, jakby nikt nie sprzątał w tym domu przez kilka lat. Robert nie zauważył nigdzie śladów po meblach: odgnieceń na deskach, czy jaśniejszych ścian, gdzie kiedyś stały. Nic takiego nie było. Tylko wszechobecny kurz, zalegający niczym szara wykładzina. Nie zwrócili na to uwagi, oglądając dom. Agentka, na pytanie o brak mebli, odpowiedziała, że poprzedni właściciele już je zabrali. Zastanawiające, pomyślał i otworzył na oścież dwie brudne połówki okna. Do pokoju wpadło ciepłe czerwcowe powietrze. Niestety, ogromny stary orzech nie wpuszczał zbyt wiele światła do środka. Będzie trzeba go ściąć, postanowił. Spomiędzy liści przebijały się pojedyncze promyki. W półmroku wyglądały niczym laserowe promienie alarmu. Kilka z nich padało na opaloną twarz Anity, tworząc mozaikę barw. Delikatne muśnięcie promieni słońca i świeżego powietrza obudziły półnagą kobietę. Leżała na rzuconych ubraniach. Jej piersi rozlały się na boki. Wyglądały niczym biust nastolatki. Anita była szczupłą blondynką. Regularnie uczęszczała do solarium przez co jej cera przybrała barwę mosiądzu. Patrząc na żonę leżącą tylko w stringach, mężczyzna ponownie poczuł nadciągające pożądanie. Anita widząc jego spojrzenie, podeszła do niego. Po chwili stali przytuleni, patrząc na stare drzewo po którym akurat biegała wiewiórka. Usłyszeli miałczenie. Na chodniku pod oknem siedział czarno-biały kot. Kobieta przywołała go. Dom nie posiadał podpiwniczenia w związku z czym był niski. Drapieżnik z łatwością wskoczył na parapet i zaczął się przymilać. Wzięła go pod pachę i wpuściła do pokoju.

 

Idąc wolnym krokiem, Robert oglądał uważnie swoją posesję. Działka za domem okolona była szczelnie dwumetrowym płotem. Przy drzwiach stał drewniany stół z czterema krzesłami. Trawa sięgała prawie do kolan. Przed sobą w głębi widział sad, na który składały się dwie stare jabłonie i dwie jeszcze starsze grusze. Rozłożyste korony szczelnie przykrywały tylną część podwórka, tak że przypominała bardziej ponury leśny gaj niż sad. Pod wiekowymi drzewami usytuowana była komórka.

 

Mężczyzna postanowił zobaczyć, co się w niej znajduje. Idąc tam, potknął się i wylądował w wysokiej trawie. Zawadził o kretowisko. Leżąc na plecach postanowił, że pierwsze co musi zrobić to pojechać do sklepu po kosiarkę, sekator i po najważniejsze – po materac.

 

Mieszkanie na wsi miało wiele zalet takich jak cisza, większa przestrzeń, spore odległości od sąsiadów, ale miało też jedną dosyć poważną wadę. Wszędzie było daleko. Kiedy Jeżykowie wybrali się po pierwsze zakupy do nowego domu, wrócili późnym popołudniem. Przywitał ich kot, łasząc się między nogami. Zbliżała się osiemnasta. Anita zabrała się za sprzątanie. Robert do późnego wieczora walczył z trawą i chwastami, by przywrócić dawny urok trawnikowi przed i za domem. Słońce schowało się już za horyzontem, kiedy za swoimi plecami usłyszał kroki. Odwrócił się, myląc, że to żona. Zbliżał się do niego chudy mężczyzna we flanelowej koszuli i wytartych dżinsach.

 

– Dzień dobry panu.

 

– Dzień… dobry – odparł Robert ciężko oddychając. Akurat wykopywał krzew dzikiej róży przed domem i zdążył się już zmęczyć.

 

– Pan tu na długo? – zapytał obcy mężczyzna, jedną ręką przyciskając do nosa zsuwające się okulary bez oprawek (były zdecydowanie źle dopasowane, bo poprawiał je co chwilę), a drugą wyciągając w geście powitania. Robert wyciągnął swoją, lecz była brudna i zmieszany chudzielec, nie wiedząc co zrobić, uścisnął mu nadgarstek.

 

– Jak Bóg da, to na całe życie. Chciał pan kupić tę działkę? – zapytał zaskoczony Robert.

 

– Nie. Broń Boże. Ja nie przespałbym tu nawet jednej nocy, chociażby mi dopłacali – odparł jednym tchem.

 

– Co prawda, dom i obejście wymagają sporego nakładu pracy, ale za tę cenę warto było go kupić.

 

– No nie wiem. Ostatni właściciele wynieśli się niecały miesiąc po wprowadzeniu. Mieli psa, z tych małych, pokojowych. To był pupil ich siedmioletniej córki. Dostała go na urodziny. Jednego ranka znalazła jego małą niczym wiosenne jabłko głowę w ogrodzie za domem. W okolicy kretowiska natknęli się na krew… A może to była nora szczura. Dokładnie nie pamiętam – facet stał z założonymi na piersiach rękami i opowiadał historię, tak jakby zajmował się tym na co dzień. – Nic nie radziło. Świece, pułapki na szczury nawet trucizna. Zalewali tę norę wodą, ale to też nie pomogło. Kupili jej drugiego psa, tyle że większego. Skończył tak samo jak poprzednik. Wyprowadzili się po tym jak mała straciła palce u prawej dłoni, bo wsadzała patyk w otwór kretowiska…, a może to była szczurza nora – dokładnie nie pamiętam. Coś go wciągnęło razem z ręką. Dom stał pusty prawie dwadzieścia pięć lat. W między czasie ludzie się tu wprowadzali, lecz na krótko. Nikt nie zagrzał tu miejsca.

 

– To jest ciche miejsce na uboczu, a pan chce mnie nastraszyć jakąś głupią historyjką, myśląc, że się wyprowadzę i to pan kupi tę działkę. Przykro mi. Za późno. Do widzenia!- nie żegnając się, Robert wrócił do przerwanej pracy.

 

Było grubo po północy, kiedy przeraźliwy wrzask kota wyrwał Roberta z głębokiego snu. Anita zamruczała coś pod nosem i odwróciła się na drugi bok. Nie słyszała historii o szczurach. Miauczenie stało się nieznośne, więc mężczyzna zamknął okno. Rano pojechali po kolejne zakupy.

 

Po powrocie Robert sprzątał w komórce. Była niedbale zbita z impregnowanych sosnowych desek i nie miała podłogi. Mężczyzna, przy swoich stu osiemdziesięciu centymetrach wzrostu, musiał się schylać. Zanim jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności, minęła chwila. Przez otwarte drzwi wpadałoby wystarczająco światła, gdyby nie korony starych drzew. Znalazł wiele ciekawych, choć starych narzędzi. Była tu stara ręczna kosiarka do trawy, grabie, łopaty i widły amerykańskie. Vis-à-vis wejścia stała mała taczka na kapciu, a w niej wiadro. Na gwoździkach popowieszane były drobniejsze narzędzia: młotek, duży i mały sekator, pazurki, nożyce do trawy, szczypce i wiele innych. Wszystko przykryte grubą warstwą kurzu, jak brudnym śniegiem. Wszędzie zwisała pajęczyna. W niektórych miejscach nitki pajęczej sieci przecinały komórkę od ściany do ściany i, pokryte wieloletnim kurzem, wyglądały niczym sznurki na bieliznę. Robert wchodząc, pozrywał większość z nich. W kącie, tuż za wejściem, leżały duże kawałki desek z przymocowanymi do nich sprężynami i drutami. Zapewne były to potrzaski na szczury, pomyślał. Obok leżało coś, co przypominało dużą metalową szczękę. Miało okrągły, metalowy język. Całość pozlepiana była plątaniną pajęczyny, która wyglądała niczym guma owocowa w ustach nastolatka, poprzyklejana do zębów, podniebienia i ozora cienkimi, różowymi wstążkami. Równie dobrze mogły to być wyschnięte ścięgna szczura, który wpadł w pułapkę, wydedukował Robert. Miniaturowe wnyki leżały na podłużnej, drucianej klatce, która też najprawdopodobniej robiła za matnię dla gryzoni. Ktoś musiał mieć tutaj z nimi problemy.

 

Robert właśnie wyprowadzał taczkę pełną drobnych narzędzi, kiedy jego wzrok przykuło coś okrągłego. Leżało w krótko przystrzyżonej trawie. Wielkością dorównywało piłce tenisowej, aczkolwiek było czarne. Mężczyzna podszedł i niedowierzał temu co zobaczył. Głowa leżała na boku z szeroko otwartymi oczami, sterczącymi uszkami i otwartym pyszczkiem z lekko wysuniętym sinym językiem. Podniósł ją i na podbródku spostrzegł białą łatkę. To był głowa kota, który zjawił się w dniu przyjazdu. W pobliżu łebka nie było tułowia. W miejscu, gdzie powinna zaczynać się szyja, była postrzępiona skóra ubabrana we krwi i ziemi. Ktoś albo coś oderwało głowę, a resztę zabrało lub zjadło. Robert przypomniał sobie słowa obcego mężczyzny i spojrzał w stronę kretowiska, które wczoraj zrównał z ziemią. Kopczyk był tam z powrotem. Żwawym krokiem podszedł i zobaczył, że jest zachlapany we krwi. Zauważył przy nim zakrzep wielkości talerza – który jeszcze w nocy był kałużą posoki zabitego kota. To, o czym mówił chudzielec w okularach musiało być prawdą. Najpierw wszystkie te pułapki, a teraz kot.

 

Robert Jeżyk rok temu skończył trzydzieści pięć lat. Po studiach pracował jako urzędnik, lecz szybko go to znudziło. Pracując na państwowym stanowisku, zaczął pisać opowiadania. Rozsyłał je do różnych gazet i portali internetowych. Zwykle nie było żadnej odpowiedzi. Po dwóch latach spłodził swoją pierwszą powieść, która została dobrze przyjęta przez krytyków i – co najważniejsze – przez czytelników. Za zarobione pieniądze kupili mały samochód i jeszcze trochę zostało. Od tamtej pory Anita przestała mu dokuczać, że siedzi darmo i tylko psuje oczy. Przez siedzący tryb życia, skłonność do fast-foodów i słodyczy, nabawił się okrągłego, niczym piłka do kosza, brzucha. Wyglądał jakby był w ósmym miesiącu ciąży. Jemu to nie przeszkadzało, a żona wręcz przepadała za jego krągłościami. Dzięki temu, na wścibskie pytania o dzieci, miała zawsze gotową odpowiedź: „W naszym związku to Robert jest w ciąży” – powtarzała wszystkim, śmiejąc się i podszczypując męża w kałdun. Wtedy rodzice, ciotki i wszyscy, którzy pragnęli dziecka bardziej niż oni, nadzwyczaj szybko zmieniali temat rozmów. Nie planowali potomstwa i była to ich osobista sprawa.

 

Przestrzeń i spokój zdecydowanie przyczyniały się do twórczej pracy Roberta. Już od pierwszego dnia pobytu w nowym miejscu, w głowie zaczęły pojawiać się pomysły. Uspokajała go praca w ogrodzie. Wyciszała i dodawała energii. Niestety, jak na ironię, ich działka sąsiadowała z zamieszkałą parcelą, a nie z polem uprawnym, tak jak większość w okolicy. Przed kupnem nie zwrócił na to uwagi. Złowił wzrokiem coś pasującego do historii o szczurach. Robił to już automatycznie. Wyławiał różne fragmenty podwórka i dopasowywał niczym puzzle do historii o dziewczynce z odgryzionymi palcami. Szczelnie przylegające do siebie dwumetrowe, pomalowane na brązowo deski, poprzybijano do przęseł od zewnętrznej strony działki i wkopano w ziemię. Z dolnej i górnej poprzeczki wystawały ostre trzpienie pokryte korozją. Żaden z poprzednich właścicieli nie raczył ich pozaginać, by nie stanowiły zagrożenia. Wyglądało to tak, jakby ktoś chciał odgrodzić działkę od świata. Robertowi zaczynało się tu nie podobać.

 

…rwa, do roboty byś się wziął, a nie przesiadujesz całymi dniami w fotelu, gapisz się w telewizor i chlejesz piwsko! – krzyczała demonicznym głosem jakaś kobieta, tak że wybiła Roberta z przemyśleń. Mężczyzna podskoczył i upuścił trzymaną główkę kota. Zaintrygowany krzykami, stanął na dolnym przęśle i złapał się górnej krawędzi płotu. Ogrodzenie na które się wspiął odsunięte było od sąsiedniego (podobnego, również wkopanego) pół metra. Przejście pomiędzy było zarośnięte. Właśnie uświadomił sobie, że jeszcze nie zdążył poznać się z sąsiadami, a nawet, do dziś, nie zdawał sobie sprawy z ich egzystencji. Posesja i dom były lustrzanym odbiciem jego własnych. Z tym, że tam za domem panował bałagan. Gdziekolwiek nie spojrzał porozrzucane były śmieci. Ktoś traktował ogród niczym wysypisko. Robert doszedł do wniosku: właściciel zapewne sądzi, że skoro jest to za domem, to po co o to dbać. I tak tego nikt nie widzi. Od ulicy dom nie przykuł jego uwagi, bo pewnie był taki jak pozostałe. Trwa sięgała tu kolan, a w niektórych miejscach do parapetów. Pod warunkiem, że wygrała wojnę z wszechpanującym mleczem. Deski płotu poprzybijane były od wewnętrznej strony działki. W miejscu, gdzie u Jeżyków wychodzą drzwi do ogrodu i stoi drewniany stół, u sąsiadów dobudowana była weranda. A raczej pozostałości. Brak jednego filaru spowodowało przekrzywienie zadaszenia, w którym brakowało kilku desek, lecz jak widać nikomu to nie przeszkadzało. Podobnie jak, to że nie było kilku w podłodze werandy i brakowało paru drewnianych tralek w połamanej balustradzie okalającej. W drzwiach wychodzących do ogrodu stała puszysta kobieta w fartuchu kuchennym z potarganymi włosami. Przed nią w fotelu, z nogami na ławie, siedział kościsty, zarośnięty mężczyzna w szarych zaplamionych slipach. Pomimo tego, że Robert był kilka metrów dalej widział dokładnie każde żebro faceta, miednicę, obojczyk i wiele innych gnatów. W podołku z brzucha leżały dwa piloty.

 

– Nie ma – odpowiedział prawdopodobnie szkielet, bo kobieta wybuchła jak bomba.

 

– Rusz chudą dupę z fotela, to znajdziesz! Jakby każdy myślał tak jak ty, to by ludzie z głodu poumierali. Każdy ma jakąś pracę! Najgorszy lump potrafi zarobić na wino. A ty? Nic nie potrafisz. Jesteś jeszcze gorszy niż ci wszyscy łachmaniarze razem wzięci. Gdyby nie moja mamusia i moja harówka, to nic byśmy nie mieli. Popatrz! Dom się wali. Ślubny prezent od mojego tatusia – mówiła ze łzami w oczach. – Nic tu nie robisz…

 

– Nie mam za co – obojętnie odpowiedział chudzielec, nie odwracając wzroku od telewizora. – Cicho bądź, bo leci fajny film.

 

– Ciebie nic nie interesuje. Tylko żarcie i ten durny telewizor. Ja nic cię nie obchodzę. A moje marzenia, pragnienia? Ja? Ja kocham ciebie całym sercem. Posprzątaj chociaż w ogrodzie, dla mnie. Naprawdę cię kocham – rozpłakała się i pobiegła w głąb domu. Mąż niewzruszony gapił się dalej w telewizor.

 

Robert krzyknął do faceta w fotelu:

 

– Witam, sąsiedzie!

 

– Czego tam? – odburknął tamten.

 

– Jestem pana nowym sąsiadem – krzyczał Robert. – Chcę pana o coś zapytać!

 

– O co? Mów pan głośniej – odwarknął chudy.

 

– Może pan tu podejść?! – krzyczał Robert.

 

– Nie! Nie chce mi się.

 

– Ma pan problemy ze szczurami, albo kretami?! – Robert krzyczał jak tylko mógł głośno.

 

– Nie mam. Odpierdol się pan. Nic od pana nie kupię. Jak pan nie zejdziesz z tego płotu, to zadzwonię po policję – mężczyzna mówił, nie odwracając wzroku od telewizora.

 

– A to gbur – pomyślał Robert i wrócił do swoich obowiązków. – Mogą być z nim problemy. O ile rusza się z fotela.

 

Informację o swoich spostrzeżeniach w ogrodzie na tyłach domu, o dziwnym zniknięciu części kota, o sąsiadach i historię o szczurach Robert pozostawił dla siebie. Postanowił, że nie będzie straszył żony, skoro to poluje tylko na zwierzęta. Oni nie planowali żadnego kupować. Nie mieli na to czasu. W wolnych chwilach woleli zajmować się sobą. Wkładać w kretowisko też niczego nie planował. Robert doszedł do wniosku, że jeśli nie będzie tego drażnił, to nie będzie z tym problemów. W końcu, jak pamiętał z lekcji przyrody, nie prowokowane i nie zagrożone zwierzę samo nigdy nie atakuje. Robert zdecydował się nie wchodzić temu w drogę.

 

Anita wycierała kurze w kuchennych szafkach, kiedy zauważyła, że jedna z desek pod zlewem spróchniała i wymaga natychmiastowej wymiany. Meble przytwierdzono na stałe do ściany budynku. Anita oderwała rozsypujący się w dłoniach kawałek drewna i, ku jej zdziwieniu, pod spodem był twardy grunt. Próbowała odgarnąć rękami niewielką warstwę, ale nie dała rady. Wychodziła już spod zlewu, gdy nagle w miejscu gdzie przed chwilą grzebała, poruszyła się ziemia i pojawił się niewielki kopczyk. Małe, płaskie kretowisko. Chwilę po tym wypukłość rozciągnęła się w kierunku zaskoczonej Anity i zniknęła pod podłogą. Coś tuż pod powierzchnią bardzo szybko kopało tunel. Dziewczyna odskoczyła i wybiegła na dwór.

 

Robert uspokajał Anitę, mówiąc, że to kret i nic złego jej nie grozi. Zmierzył miejsce po starej desce i zabrał się za naprawę.

 

– Ktoś tanim kosztem robił te meble – powiedział do żony, mocując się z kawałkiem drewna pod zlewem.

 

– Właśnie widzę.

 

– Szafki pod blatem nie mają dna. W sumie, podłoga domu też może robić za dno szafki. Dzięki temu są pojemniejsze – roześmiał się, po czym krzyknął, tak że Anita podskoczyła. Robert odskoczył do tyłu i przyjął pozycję embrionalną. Ściskał prawą rękę między nogami. Twarz miał bordową. Z oczu płynęły mu łzy. Spojrzał na miejsce skąd właśnie wyciągnął dłoń. Przez chwilę widział coś, co wyglądało jak nos delfina butelkonosego. Z dolnej i górnej szczęki odstawały długie, wąskie nachodzące na siebie brudne zęby. W ułamku sekundy przerażający nos schował się pod ziemię, tak jak chowa się wkład długopisu w obudowie, po naciśnięciu przycisku. Robert spojrzał na dłoń. Nie miał małego palca. Został mu tylko postrzępiony kikut z którego płynęła ciepła krew.

 

– Co to było? – zapytała wystraszona Anita.

 

– Jedziemy do szpitala. Szybko! – Robert mówił przez zaciśnięte zęby, ściskając bolącą rękę pod pachą.

 

Wracając do domu, zajechali do sklepu kupić zabezpieczenie do szafek przed dziećmi. Anita po powrocie od razu je zamontowała. Robert się położył. Obudził go nieznośny ból. Środki przeciwbólowe przestały działać. Spojrzał na dłoń i oczyma wyobraźni widział jak rusza małym palcem. Czuł go. Czuł, że on jest pod opatrunkiem i wiedział, że jak zdejmie bandaże, to on tam nadal będzie. Zmasakrowany, ale będzie. Przecież potwory nie istnieją. To, co się stało nie mogło być prawdą. Usnął.

 

Późno w nocy obudził ich hałas dobiegający z kuchni. Drzwiczki w pechowym meblu tłukły się, tak jakby ktoś próbował wyjść ze środka. Zabezpieczenie w kształcie litery U stawiało opór. Wyglądało na to, że, czymkolwiek to było – szczurem czy kretem, nie miało wystarczających sił, by sforsować tę błahą przeszkodę.

 

Dochodziła szesnasta, kiedy Robert się obudził. Był obolały. Nadgryziona ręka zdrętwiała i mrowiła. Anity nie było w domu. Kojarzył, że mówiła coś o wyjeździe do sklepu. Chyba wybierać wypoczynek do salonu. Będzie miał trochę spokoju. Najpierw złapał za telefon i zadzwonił do agentki nieruchomości od której kupili dom. Po kilku sygnałach chciał zrezygnować. Tak naprawdę nie wiedział po co dzwoni. A może to, co widział to był tylko sen… , ale ręka boli, a palca… – spojrzał na zabandażowaną dłoń – …chyba nie ma. Chciał zdjąć opatrunek i potwierdzić tę informację. Czuł, że palec tam jest. Przecież nim ruszał.

 

– Tak. Halo?! – zaskoczony głosem w słuchawce odpowiedział – Pani Antonina Borecka? – pytał jakby sam nie wiedział do kogo wybrał numer. – Prosiłbym o spotkanie. Najlepiej u nas w domu. Jak najszybciej, jeśli można – Przytaknął gestem głowy. Dopiero po chwili dotarło do niego co zrobił i odpowiedział. – W porządku. Może być. Do zobaczenia – Spocił się jakby rozmawiał z kimś bardzo ważnym. Zastanawiał się po co ją zaprosił. Przyjedzie dopiero w przyszłym tygodniu, to zdoła odwołać jej wizytę. Zdecydował, że musi zalepić dziurę w szafce pod zlewem. Obawiał się o siebie i Anitę. Cicho i delikatnie, niemal z namaszczeniem, zdjął blokadę. Niewielka fałdka ziemi dalej tam była. Przyłożył deskę do otworu. Sięgał po młotek i gwoździe, kiedy coś mocno pchnęło kawałek drewna, tak że ten uderzył Roberta w brodę i zawadziła o opatrunek. Mężczyzna krzyknął z bólu, a na bandażu pojawił się rumieniec z krwi. Kopniakami zamknął drzwiczki i poszedł do komórki. Widział tam kawałek płyty wiórowej. Na kolanie, podpierając prawym łokciem, wyciął piłą spory, nierówny kawałek płyty i przytkał nim otwór. Przybijając, przyciskał ją nogą. Lewą ręką wychodziło mu to nieporadnie. Śpieszył się i bał. Chciał mieć to już za sobą. W trakcie pracy czuł jak coś próbuje odepchnąć płytę, jednak napór nogi wystarczył. Zmarnował prawie cały worek gwoździ. Łebki utworzyły elipsę. Nie wyglądało to fachowo, ale przynajmniej będzie czuł się bezpieczniej. W przyszłości zrobi się w tej szafce ładne dno, które przykryje płytę wiórową, postanowił i zamknął drzwiczki, z powrotem zakładając zabezpieczenie przed dziećmi. Poczuł, że musi się zdrzemnąć.

 

Po powrocie Anity postanowili pójść z wizytą do sąsiadów. Mężczyzna, z którym Robert próbował rozmawiać, stojąc na płocie, dalej siedział w fotelu. Anitę zaskoczył porządek panujący w domu. Nie było grama kurzu. Wpadające słońce odbijało się od szklanej ławy – na jednym jej końcu leżała mała poduszeczka, na której spoczywały brudne nogi pana domu. W salonie był marmurowy kominek, dębowa komoda – na niej stary pudełkowaty telewizor, skurzana sofa i dwa fotele. Jeden bardzo zniszczony.

 

Anita z Robertem zajęli sofę. Gospodyni przysiadła na skraju fotela. Pan domu niewzruszony oglądał jakiś film.

 

– Ubrałbyś się. Zdejmij nogi z ławy. Gości mamy – mówiła błagalnym głosem kobieta, cała czerwona ze wstydu.

 

– Ja ich nie zapraszałem – odburknął tamten.

 

– Przepraszam państwa za męża. Jest bezrobotny i dlatego tak się zachowuje – tłumaczyła kobieta.– Podać państwu coś: kawy, herbaty? Co się stało w rękę, proszę pana? – szybko zmieniła temat.

 

– Nie bądź wścibska. Co cię to obchodzi – wtrącił się mąż, zanim goście zdążyli cokolwiek odpowiedzieć. Cały czas gapił się w telewizor.

 

– Poprosimy o herbatę, jeśli to nie problem – delikatnie odpowiedziała Anita. Gospodyni zniknęła w kuchni. Anita i Robert, marszcząc czoła, patrzyli na siebie. Bezskutecznie próbowali zagadnąć gospodarza. W końcu po pięciu, trwających wieczność, minutach wróciła pani domu. Na tacy przyniosła imbryk z herbatą i trzy filiżanki. Tak delikatne, że przebijało przez nie światło. Za ucho filiżanki służył mały otworek wielkości dwuzłotówki. Mieścił się w nim tylko mały palec. Anita nalała sobie i mężowi herbaty, po czym odezwała się.

 

– Szczur ugryzł męża w palec, proszę pani.

 

-Albo kret. Dokładnie nie wiemy co to jest – dodał od siebie Robert. – Właśnie. Macie, państwo, może kłopoty ze szczurami albo kretami? – zapytał.

 

– Tak. W ogrodzie za domem. Nie można tam nic zrobić – mówiła zrezygnowanym głosem kobieta. – Chociaż, na naszej działce i tak jest spokojnie – dodała wyniośle. – Ta, którą państwo kupili, jest czymś w rodzaju żerowiska. Tam jest tego najwięcej. Nikt nigdy tego nie widział. To mieszka w tunelach pod ziemią. Wychodzi na powierzchnię tylko wtedy, kiedy ktoś stąpa po tego terytorium. Dlatego mamy podwórze w takim stanie jak widać – skierowała wzrok na drzwi wychodzące na werandę.

 

– Nie mów im. Jeszcze trochę i sami się przekonają. I tak cud, że wciąż żyją – wtrącił mąż, odchylając się na fotelu, by wypuścić potężne, głuche pierdnięcie.

 

– Adam! Bój się Boga. Gości mamy – podniesionym głosem zwróciła się do męża, wyglądała jakby cała krew spłynęła jej do głowy. Anita przytkała twarz ręką. Zauważyła, że pomimo młodego wieku, twarz kobiety pokrywała siatka zmarszczek. Nie dawała jej więcej niż trzydzieści parę lat.

 

– Próbuje pani nas nastraszyć? – spokojnie zapytał Robert.

 

– Nie. Naprawdę. W tej okolicy faktycznie żyje zło. Sami, państwo, pewnie zauważyliście, że nikt nie mieszkał w domu, który kupiliście. Bungalow stał pusty prawie przez dwadzieścia lat. To pochodzi od Diabła. Z piekła. Mieszkało tu pewne państwo z córeczką. To było jakieś dwadzieścia…, a może dwadzieścia kilka lat temu. To zjadło jej psa. A gdy rodzice kupili jej drugiego, również go jej zjadło. Wyprowadzili się po tym, jak wsadziła rękę w kretowisko. Wyjęła poszarpany kikut. Od tamtej pory mieszkało tu kila osób, ale nikt nie wie co się z nimi stało. Czy się wyprowadzili, czy zostali zeżarci. Ja was nie straszę, broń Boże, tylko ostrzegam póki czas. Wyprowadzajcie się stąd jak najszybciej, jeśli macie dokąd.

 

– Robert, nie podoba mi się to o czym ona mówi – Anita wstała i wyszła bez pożegnania. Przed drzwiami odwróciła się i zawołała męża. – Idziesz czy będziesz tu nocował? Poszedł.

 

Następnego dnia, bagatelizując ostrzeżenia sąsiadów, Robert zabrał się za pracę w ogrodzie na tyłach domu. Zlikwidował kilka świeżo powstałych kopczyków i zasiadł do stołu. Gdy nagle, niczym za dotknięciem magicznej różdżki, sparaliżowało go. Zabrakło mu tchu i wydał z siebie tylko ciche „hę?”. Nie był w stanie ruszyć się z miejsca. Szlifował właśnie blat stołu papierem ściernym, kiedy na jego oczach zaczęły pojawiać się kretowiska. Podwórko wyglądało niczym twarz nastolatka, upstrzona trądzikiem. Nagle stół się przechylił. Kret zrobił podkop pod nogą. Mężczyzna wystraszony odskoczył. Pobiegł do komórki po grabie. Zaczął równać powierzchnię, ale to nie pomagało. Kretowiska powstawały na nowo. Rzucił grabie i pobiegł, mijając kopczyki niczym pachołki na torze przeszkód. Dopadł do komórki. Złapał widły. Wyszedłszy wolnym krokiem po cichu na trawnik, wsadził swoją broń w pierwsze z brzegu kretowisko. Bez skutku. Już je wyciągał, gdy nagle coś szarpnęło i narzędzie w trzech czwartych gładko wsunęło się w ziemię. Robert ciągnął ze wszystkich sił. Udało się, ale wylądował tyłkiem na innym kretowisku. Widły obok niego. Coś ugryzło go w zad do żywego mięsa. Popłynęła krew. Zerwał się na nogi i chwycił swoją broń. Zobaczył, że ziemia kopczyka na który upadł, porusza się. Z całych sił wbił w to miejsce narzędzie. Napotkał opór, a po chwili ząb, pod wpływem kopnięcia Roberta, wszedł głębiej i utknął. Szarpnął. Na końcu było coś nadziane, co mogło być krzyżówką kreta z delfinem. Wielkością dorównywało rocznemu dziecku. Pysk miało w kształcie butelki, długi na łokieć. Wystawały z niego nachodzące na siebie brudne długie zęby. Z karku, gdzie wbite były widły, płynęła krew. Tułów był kreci. Po bokach były krótkie, grube kończyny zakończone długimi na dwadzieścia centymetrów szponami. Między nimi była ziemia. Stwór nie miał oczu ani uszu. Za ogon służył mu szpikulec, którym teraz w ostatnich spazmach wymachiwał w górę i w dół.

 

– Moja dupa była twoim ostatnim posiłkiem. Ty poczwaro! – powiedział Robert i cisnął truchłem o płot. Nagle poczuł straszny ból w nodze. Jeden z tych kreto-delfinów wgryzł się mu w łydkę. Machał nogą, ale bolało jeszcze bardziej. Podszedł do płotu i uderzał tym o zardzewiałe trzpienie wystające z poprzeczki. Otworzyło pysk. Robert szybko wycofał nogę i wbił mu widły w głowę. Słychać było tylko głuchy dźwięk pękającej czaszki. To wydało z siebie piskliwy skrzek i zamarło w bezruchu. Kiedy Robert się odwrócił, zobaczył, że w jego stronę pełźnie około trzydziestu przeciwników. Zdążył tylko krzyknąć: Anita! Uciekaj stąd!

 

Stwór znajdujący się najbliżej niespodziewanie wygiął swoje ciało niczym delfin i wybił się w powietrze, nadziewając się na widły, wystawione przez Roberta. Zanim mężczyzna zdążył strząsnąć pierwszego przeciwnika następni zrobili to samo. Tym razem puścił widły i odruchowo zasłonił się rękami. Pierwszy, który doleciał chwycił go tuż przed łokciem, nadgryzionej już wcześniej ręki. I ani myślał puścić. Następny przyczepił się do lewego przedramienia. Mężczyzna wył z bólu. Uklęknął. Kolejny stwór złapał go za brzuch. Robert próbował się go pozbyć, ale z przyczepionymi do rąk potworami było ciężko. Resztką sił oderwał to, wraz z kawałkiem ciała. Potwór zaczął mu kłapać długimi szczekami tuż przed nosem, aż w końcu złapał Roberta za gardło. Mężczyzna upadł. Nie minęło pięć minut, gdy została tylko głowa.

 

Anita przybiegła na ratunek, lecz znalazła tylko kilka większych, świeżo obgryzionych, kości, głowę męża i kretowiska. Kreto-delfiny zjadły nawet zwłoki swoich poległych braci. Chwyciła głowę męża niczym niemowlę i chciała uciekać. Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami i zamarłymi w krzyku ustami. W szoku potknęła się o kopczyk. Po kilku minutach na trawniku leżały dwie, ochlapane krwią, głowy: męska i kobieca. Leżały na boku wpatrzone w siebie, jakby miały się za chwilę pocałować.

 

– Dzień dobry państwu. Nazywam się Antonina Borecka – przedstawia się kobieta w płaszczu do ziemi ze stojącym kołnierzem i w białych rękawiczkach, wystawiając prawą dłoń do ucałowania. Nie ma palców. Na rękawiczce odznacza się pięć odstających kikutów. Materiałowe palce prawej rękawiczki luźno powiewają na jesiennym wietrze. Chłopak całuję dłoń z wyrazem wstrętu na twarzy. – Pokażę państwu śliczny bungalow, to jest mały parterowy domek. W sam raz dla was. To jak? Oglądamy?

 

– Dzień dobry. No to chodźmy zobaczyć to cudo – odpowiada młoda para, patrząc z zainteresowaniem na mały domek z ogródkiem.

Koniec

Koniec

Komentarze

- To jest ciche miejsce na uboczu, a pan chce mnie nastraszyć jakąś głupią historyjką, myśląc, że się wyprowadzę i to pan kupi tę działkę. Przykro mi. Za późno. Do widzenia!– nie żegnając się, Robert wrócił do przerwanej pracy.

 

 Robert juz się pożegnał... :P 

Podobało mi się, aczkolwiek mam jedną istotną uwagę:

Za dużo kropek, za mało przecinków i łączników co strasznie prymitywizuje zdania (w moim odczuciu).

Natomiast Mulder i Scully dostaną kolejne śledztwo :) 

"Rzadko spotykane imię. Była leworęczna. To nic nadzwyczajnego. Więcej dziwnych zachowań zauważyłem" - posiadanie rzadko spotykanego imienia, czy też bycie leworęcznym, to nie są zachowania... Podobnych "kfiatków" są niestety dziesiątki.

 

Nie bardzo wiem, czy to miał być horror, czy komedia - ostatnio miałem okazję oglądać film "Pirania 3D" i powyższy tekst mi się z nim bardzo kojarzy, tyle że w wersji kreciopotworzej.

Opowiadanie mogłoby się obronić jako pastisz, ale niestety jest fatalnie napisane. Wyliczenie wszystkich błędów zajęłoby więcej miejsca niż sam tekst. Mnóstwo nieporadnych zdań, czasami strasznie zabawnych, choć raczej nie taki był zamiar Autora.

 

Ogólnie oceniam tekst jako słaby, choć przyznaję, że w trakcie lektury pośmiałem się zdrowo. Proponuję, żebyś przeczytał sobie to opowiadanie na głos - w ten sposób można wychwycić dużo dziwacznie lub głupio brzmiących zdań.

 

Pozdrawiam.

Takie pod-kingowskie. Dość klasyczne. Z tym, że całość można było streścić w opowiadaniu chudzielca w kraciastej koszuli, więc po co pisać więcej? Mimo to uważam, że jeszcze trochę, jeszcze trochę i będę szukała twoich opowiadań, kiedy będę chciała coś przeczytać.

Najpierw będę niemiła: po pierwsze, z tekstu bije straszna naiwność. Jakby autor bardzo mało wiedział o konstrukcji prawdziwego świata i wszystko opisywał tak, jak mu się wydaje, że bedzie to wyglądało "kiedy dorośnie". Bohaterowie zachowują się albo nielogicznie, albo schematycznie do bólu. Dialogi są okropnie sztuczne. Zamieszczasz strasznie duzo totalnie niepotrzebnych informacji, ale domyślam się, że to próby budowania klimatu i charakteru postaci, więc przymykam na to oko. Ale na powtarzanie tych samych informacji dwukrotnie, to już nie (historia domu i dziewczynki).

 

A teraz plusy: zdecydowanie widać postęp. Przede wszystkim sam szkielet tekstu jest może i schematyczny, ale bez zarzutu, więc tak jakby najważniejsze Ci się udało. Tylko trochę koślawo tego kościotrupa ubrałeś w ciało, ale widać, że się starałeś i zdecydowanie idziesz w dobrym kierunku :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Dość przewidywalne i banalne. Następnym razem lepiej dwa razy się zastanowić nad imionami i nazwiskami, bo taka cyrkowość buduje niepotrzebny dystans między narratorem a opowieścią, co --- w szczególności w opowieściach grozy --- jest niewskazane. W końcu, jak chcesz kogoś przestraszyć, to musisz najpierw przekonać go, że twój świat jest wiarygodny, prawda?

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka