- Opowiadanie: Gin_z_Tonikiem - Ogień na polanie

Ogień na polanie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ogień na polanie

 

„Czasami łatwiej znieść czyjąś śmierć niż czyjeś kłamstwa.”

– Eric Emanuel Schmitt

 

I

 

Piętnasty rok trzeciej Ery Kruka

Karsaanis

 

Mroźna zima zaległa w krainie Karsaanis. Grube warstwy śniegu otuliły szczelnie całą okolicę. Usadowione w zenicie słońce świeciło jasnym blaskiem, sprawiając, że ogromne połacie białego puchu błyszczały niczym złoto. Za wąską polaną okalającą osadę rozciągał się gęsty i ciemny las.

Mieszkańcy nazywali go „Smoczym zagajnikiem”, choć upłynęło już wiele lat odkąd mieszkała w nim ostatnia, plująca siarką bestia. Nie był to młody las. Nawet najniższe drzewa osiągały wysokość kilkunastu metrów, a ich pnie były tak szerokie, że bez problemu zmieściłby się w nich dorosły mężczyzna. O tej porze roku, korony drzew ubrane były w śnieżny kożuch, malowniczo komponujący się z otoczeniem.

 

I choć „Smoczy zagajnik” utracił niejako prawa do tej nazwy, miejscowi nadal jej używają, z utęsknieniem wspominając te „dobre czasy”, gdy największym problemem była poparzona skóra, czy spalona strzecha na dachu. Teraz bowiem, lokatorami lasu zostały istoty po stokroć bardziej groźne niż smoki. Dryfindry – które uzyskały dostęp do wiedzy tajemnej, nie tracąc przy tym swej psiej natury.

 

 

 

Jak głosi napis na Skale Żyjących:

 

 

„Gdy wybuchł Wulkan Samotności, a świat zadrżał w posadach, rozpoczęła się pierwsza Era Kruka. Zwabione zapachem dzikie psy pobiegły do wulkanu, gdzie przykryła je gęsta lawa. Podniosły się z niej po dwunastu dniach, stojąc na dwóch nogach.”

 

***

 

 

Na leśnej, wyboistej ścieżce pojawiły się znikąd dwie postaci. Lustrując się wzajemnie na odległość, warczały, dysząc przy tym niespokojnie. Gdy się rozpoznały, zapadła głęboka cisza, którą przerwała jedna z nich:

 

-Helgas! Gdy cię widziałem ostatnim razem, jeszcze nie umiałeś się teleportować! – oznajmił starszy z Dryfindrów – a tu proszę: pyk i jesteś! Nie próżnowałeś tego lata co?

 

-Nie tylko tego. Nie było cię tutaj całe wieki. Matka, na krótko przed twym zniknięciem powtarzała: „Jak wulkan się uaktywni, to mój mały braciszek zniknie i prędko go nie zobaczymy”

 

-Katelia tak mówiła? Co ona mogła wiedzieć, gdzie i dlaczego byłem?

 

Odparł przyciszonym głosem, rozglądając się naokoło, po czym obaj przyspieszyli kroku. Zmrożona ziemia skrzypiała im pod nogami. Z oddali było słychać, zbliżające się gwałtownie ludzkie głosy.

 

-Musimy uciekać młodzieńcze – krzyknął do Helgasa – jest ich za dużo, nie damy sobie rady we dwójkę.

 

 

Nastąpiło ciche pyknięcie, po czym obaj rozpłynęli się w powietrzu.

 

 

 

***

 

– Już ich prawie mieliśmy! Dałbym se rękę uciąć, żem ich widział. A przepadli jak kamień w wodę. Niech mnie pierun strzeli, jak ich nie znajdę przed zmierzchaniem!

 

-Nie musisz się tak wydzierać Elryku. Wszyscy, jak tu stoimy słyszymy cię, aż za dobrze – odparł mu stojący na czele pochodu starszy mężczyzna ubrany w powłóczystą, ciemną szatę. Miał długą, siwą brodę, a wzrostem górował nad grupką osadników, przewyższając ich o głowę.

 

-Nie uspokajaj mnie. Ty tu jesteś magiem, może wyjaśnisz jak to się stało, że w jednej chwili ich widzę, a w następnej mi znikają z oczu jak zjawy. Przecie to psy zwykłe, umiejo jeno na łapach stawać.

 

-Dryfindry już dawno nie są zwykłymi zwierzętami. Dałbym całe złoto tego świata, gdybym je miał, żeby tak było.

 

-Ale na wszystkie wodne zmory, jak te psiska znikają?

 

-Nie wiem, a nawet boję się myśleć jak, ale Dryfindry nauczyły się pradawnej sztuki teleportacji, niegdyś zarezerwowanej dla samych diabłów.

 

 

Na dźwięk słowa „Diabeł”, stojąca za Kahrem Magiem grupka kilkunastu chłopów wydała stłumione jęki. Oglądali się jeden na drugiego, nie wiedząc jakie słowa z siebie wydusić. Wszyscy byli przekonani, że diabłami straszy się małe dzieci, gdy nie chcą jadać wieczerzy. Myśl, że diabły mogą być czymś więcej, niż tylko wymyślonymi stworami, obijała im się wewnątrz czaszek.

 

Widząc to, Kahr odwrócił się i rzekł:

 

-Spokojnie, spokojnie. Ostatniego diabła w Karsaanis widziano pod koniec pierwszej ery. Powiadają, że przestraszyły się wybuchu wulkanu i uciekły w góry Ramshir. Tam, jak mówią, wiodą spokojne życie, nikomu nie wadząc. – popatrzył na nich, widząc, że emocje opadają, dodał – ale teraz już na nas czas, niedługo zapadnie zmrok.

II

Gdy rozległo się pukanie do drzwi, Kahr drzemał w swoim łożu, zamroczony winem pokrzywowym. Drzwi jego maleńkiej chaty, umieszczonej w centralnym punkcie osady, nie były nigdy adresatem tak wielu silnych i nerwowych uderzeń, zwłaszcza o tej porze. Już wiedział, że coś się stało. Wiedział, ale poziom alkoholu we krwi przekraczał wszelkie przyjęte normy, nawet te dla czarowników. Toczył wewnętrzną walkę trwającą kilkadziesiąt sekund, podczas których pukanie narastało. Zwlókł się z łóżka.

 

-Wiecie, która jest godzina? – powiedział, otwierając drzwi – mam nadzieję, że to coś ważnego. Jestem dzisiejszej nocy nieco zajęty.

 

Pomyślał o opróżnionych butelkach stojących przy łóżku i zaśmiał się w myślach. Przed oczami objawił mu się, lekko rozmyty obraz dwóch kobiet.

 

-Chyba pokrzywa się rozchodzi – mruknął sam do siebie, tak, że kobiety go nie usłyszały.

 

-Musisz nam pomóc! – wykrzyczały niemal równocześnie, dając upust swemu zniecierpliwieniu.

 

Były to siostry Elryka – Kora i Amarena. Pomimo dzielących je kilkunastu lat, niemal nie do odróżnienia. Obie bardzo niskie, o bladych twarzach i ciemnych, wiecznie skręconych włosach. Nie często gościły w jego progach, to też nie mógł się powstrzymać od zdziwienia. Starał się jednak to ukryć przez co odpowiedział lekko splątanym językiem:

 

-O cóższ, żewammm, że. O cóż, że wamchodzi panie-nienki?

 

– Chodź z nami. Już, teraz! – ponaglała go Amarena

– Musisz to zobaczyć – dodała jej siostra.

 

Zaprowadziły go na polanę, gdzie z daleka dało się dostrzec pełno małych płomyków ognia. Zbliżył się do nich, aby się przyjrzeć, ale już wiedział, z czym ma do czynienia. Tylko jeden rodzaj ognia może płonąć pomimo siarczystego mrozu.

 

-Kahr, chodź! To trzeba zobaczyć z innej strony.

 

Pobiegł za Korą na małe wzniesienie, tuż przy granicy z lasem. Popatrzył na płomyki, które teraz układały się w wielki napis głoszący:

 

 

SYNU MANOTARA, PRAWDA WYJDZIE NA JAW.

 

 

III

 

Stał na środku polany, otoczony przez przenikliwe spojrzenia, atakujące go z każdej strony. Chwila zdająca się wiecznością. Wiedział już co należy zrobić. Popędził w stronę chatki.

 

-Nie przeszkadzać mi, aż do samego rana! – wykrzyczał, po czym zaryglował drzwi.

 

***

List, przybity do drzwi chatki Kahra znalazł Elryk:

 

„Gdy byłem dzieckiem, mój ojciec Manotar oznajmił mi, że wraz z jego śmiercią przejmę magiczne moce, którymi jest obdarzony. Byłem do tego stopnia owładnięty rozmyślaniem o magii, że w przypływie opętania wbiłem mu sztylet w serce. Nie wiedziałem, że gdy to uczynię, stanę się Czarnym Magiem i będę wiódł nędzny żywot do końca swych dni. Nie byłem też świadom, że moje magiczne moce żywią się od tej pory jedynie nienawiścią. To ja sprowokowałem ten konflikt. Chęć potęgi i siły, to jedyne motywy jakimi się kierowałem mordując potajemnie, zarówno ludzi jak i Dryfindry. Moje niecne działania odkrył jeden z nich – Matrox. Musiałem rzucić na niego zaklęcie, aby błąkał się po świecie i nie wrócił do Karsaanis. Nie mogłem go zabić, był najstarszym z rodu Dryfindrów. Uśmiercanie protoplastów rodu jest czynem niegodnym, nawet dla Czarnego Maga. Tułał się więc latami, nigdzie nie zabawiając na długo. Aż do momentu gdy trafił w góry Ramshir. Diabły, z którymi swego czasu Dryfindry były blisko, zdjęły z niego zaklęcie. Matrox wrócił, a ja zrobiłem to co uważałem za słuszne. Ta wojna jest bezsensowna i niech się skończy, zanim życie straci więcej niewinnych istnień”

 

Pchnął drzwi, które skrzypiąc wpuściły go do środka, a wraz z nim nieco światła. Na środku małej izdebki leżał Kahr. W serce miał wbity srebrny sztylet, a wszędzie wokół walały się puste butelki po winie pokrzywowym.

 

KONIEC

Koniec

Komentarze

Nie mam pojęcia czemu tak porozrzucało. Mam nadzieję, że nie jest to wielki problem ;)

Spróbuj tekst sformatować ręcznie, wykorzystując funkcję "edytuj". To możliwe. Przy okazji wprowadź także spacje po myślnikach (dywizach) ---  i nie tylko. 

Już się za to biorę, a jak oceniasz sam tekst?

Przeczytałam. Nie mam pojęcia, o czym jest ten tekst.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nie ma w nim nic hermetycznego ani skomplikowanego. Mi się podobał, miał nawet przesłanie, trochę tylko za krótki :)

O ja cię. Jaki morał.

Czytało się równo, ale niektore błędy zabijają. Z drugiej strony nie jest to opowiadanie godne uwagi, pamięci czy polecenia.

Nowa Fantastyka