
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Szeryf patrzył na dogasający bar. Węglowa czerń sprawiła że ściany zyskały nieco grobowego dostojeństwa. Do tej pory ich kolor kojarzył się wyłącznie z rozbryzganym gównem. Deski, za jego pamięci wielokrotne malowane na wszelkie możliwe kolory, wcześniej czy później z pomocą nawiewającego z pustyni piasku, nabierały mało szlachetnej barwy.
Bar "U Kresu". Zakała miasteczka. Wywalona poza jego granice sztuczką prawną jakiegoś cwaniaczka, który machał w sądzie starymi mapami. Bar był poza jurysdykcją, poza prawem. Poza kontrolą.
Popatrzył w prawo. Droga zakręcała w miejscu gdzie jednolity brąz pustyni mieszał się z brudnym dymem pogorzeliska.
Popatrzył w lewo. W stronę miasta.
Na przekrzywionej przez wóz strażacki, nowiutkiej tablicy wyznaczającej granice, czyścił pióra kruk.
Kobieta, którą przesłuchiwał zasnęła na tylnym siedzeniu samochodu. Chudziutka, na oko dwuletnia dziewczynka, otoczona matczynym ramieniem, sapała jej prosto w ucho równym oddechem. Poprawił koc i wytoczył się na wizję lokalną, nie mogąc ułożyć sobie w żaden sposób tego, co właśnie usłyszał i nagrał na dyktafonie za 47 dolarów i 99 centów.
Ostrożnie ominął pogniecione blachy czegoś co niedawno było połową buicka z 86. Druga połówka leżała na skrzyni półciężarówki, przygniatając przy okazji zwłoki kogoś, do kogo należała obdarta częściowo ze skóry noga, leżąca na resztkach okna. Ślad rozmazanej krwi wskazywał gdzie może być reszta.
Strażacy skończyli swoją robotę. Johny Starszy przytrzymywał rzygającego Johna Młodszego. Zapał z jakim oddawali się tej czynności wskazywał, że Młodszy na kolację zjadł więcej niż sam ważył.
Bill, dowódca wozu, chwycił szeryfa za ramię.
– Wiem co chcesz zrobić dzieciaku. Odpuść sobie. To sprawa dla federalnych.
Nie lubił Billa. Z wzajemnością. Zawsze włazili sobie w drogę. Szeryf i główny strażak. Do tego ten nawyk mówienia do każdego per dzieciaku. Strącił rękę.
– Rób swoją robotę Bill.
– Dobra kurwa, ale nie mów, że cie nie ostrzegałem.
Nie odwrócił się na pięcie. Czekał. Patrzył.
Szeryfowi zdawało się, że na umorusanej sadzą twarzy dostrzegł coś na kształt szacunku. Upewnił go krótkim warknięciem.
– Nie odpuszczę!
Drzwi dyndały na jednym zawiasie. Głęboki wdech. Nos przyzwyczaił się do smrodu krwi i spalonego mięsa. Da radę. Wetknął słuchawkę do ucha. Kciukiem prawej ręki przewinął opowiadanie kobiety do momentu kiedy obcy zabrał się za robotę. Tę historię już znał. Przyjechała wczoraj, z córką. Czekała na męża, który miał ją odebrać z farmy starego Krisa. Ten pomylił dni i pojechał za północny stok. Kobieta musiała przenocować w mieście. Przyszła do jego biura spytać o nocleg. Skierował ją do hotelu w mieście.
Pamiętał imię dziewczynki. Emily. Żywe srebro. Plątała się po całym biurze. Nie dotykała niczego sama. Stawała i patrzyła przenikliwie, jakby zobaczyła węża. Nie mówiła ani słowa, mimo zaczepek Anny. Matka tłumaczyła to lekkim autyzmem, patrząc na pracowników biura ze strachem. Jakbyśmy mieli sądzić że to zaraźliwe. Resztę zna z zeznań. W nocy do pokoju wtargnęło dwóch zamaskowanych mężczyzn. Zgarnęło obie do czarno-srebrnej półciężarówki i przywiozło do Baru „U Kresu”.
A tam już trwała piątkowa dyskoteka.
Szeryf nie był nigdy na dyskotece. Z mieszkańców miasteczka też podobno nie był nikt, albo się nie przyznawali. Na dyskotekę zjeżdżały się męty z połowy stanu. Widać było rejestracje z miejscowości odległych o setki mil. Muzyka nie była uciążliwa, ale sama świadomość, że tuż pod jego nosem dzieje się coś, na co nie ma wpływu, była dołująca.
Do tego w piątek. W mieście zabawy odbywały się w sobotę. W piątek wieczorem porządni ludzie odpoczywali w spokoju rodzinnego domu.
Przekroczył próg. Włączył odtwarzacz. Cichy głos kobiety beznamiętnie opisywał bar.
" Był straszny hałas. Nie znam nazwy tego rodzaju muzyki. Jakaś nowoczesna. Żadnych gitar tylko bęben i piszczałki. Przywiązali mnie do takiego wysokiego krzesła. Ręce z tyłu. Było ich kilkunastu, może dwadzieścia. Kobiety też. Emily wsadzili do klatki przed scena. To była okrągła klatka. Jak dla papugi, ale bardzo duża. Na łańcuchu. Emily chwyciła pręty i patrzyła, a ja krzyczałam. "
Pstryk.
Szeryf podszedł do zwęglonego baru i starając się nie dotykać niczego rozejrzał się za klatką. Była pod ścianą. Zerwana. Nawet niezbyt brudna.
Zauważył, że idąc zbiera z podłogi tłustą sadzę. Skrzywił się na myśl o czyszczeniu z niej podeszw.
Pręty klatki były porozginane, jakby rozsadzono ją od środka. Drewniane dno odpadło w czasie tragedii i teraz dzieliło zwęglone zwłoki kobiety na dwie połowy, mniej więcej w okolicy pasa.
Pstryk.
"Krzyczałam, płakałam, a oni śmiali się pili i śpiewali i robili… Błagałam, że ze mną mogą robić co chcą, ale niech wypuszczą małą. Jeden, gładko ogolony, w okularach i z kolczykiem w nosie nachylił się do mnie i wykrzyczał, że ja jestem nieważna. Wsadził mi język do ucha. Polał mi włosy tequilą i próbował podpalić, ale go odciągnęli. Zgasili światło. Ta kolorowa kula kręciła się i mrugała jak stroboskop. Taka lampa. Jak flesz od aparatu. A ja nie chciałam patrzeć co się dzieje pod ścianą. Patrzyłam tylko na Emily. I wrzeszczałam. Trwało to kilka godzin. Potem już tylko jęczałam i modliłam się. Emily nie ruszyła się. Cały czas stała, trzymała pręty klatki i patrzyła na to wszystko. Mogłaby zamknąć oczy. Mogłaby?"
Przewinął na dyktafonie szloch.
Znalazł krzesło przy barze o którym mówiła kobieta. Jako jedyne zachowało się nieuszkodzone. Musiał obejść miejsce, na które kapała z dziury w dachu woda.
Ze zdumieniem dotknął nietkniętego ogniem drewna. Kajdanki były zatrzaśnięte. Zapamiętał, żeby spytać kobiety jak wydostała się z baru.
Usiadł ostrożnie, skierował wzrok w miejsce gdzie resztki łańcucha zwisały z czarnego sufitu.
Pstryk
" Potem zapalili światło. Oślepłam na chwilę. Wszyscy byli półnadzy. Mieli poszarpane ubrania, kobiety rozmazany makijaż. Śmierdziało wódką. Do klatki podeszło dwóch. Niski Murzyn i chudy biały. Padli na kolana w parodii pokłonu i wszyscy zaczęli się upiornie śmiać. Umilkli jak z zaplecza wyszedł taki z brodą i maczetą. Jak zobaczyłam że idzie do Emily z tą maczetą to zaczęłam błagać. Odwrócił się i przyszedł do mnie. Przez głowę przeszło mi nawet, że to dobrze, że zabije mnie pierwszą. Może odpuszczą. Stanął tak blisko, że zasłonił mi widok. Śmierdział jak zepsute mleko. Wtedy błysnęło znowu, a jego głowa odskoczyła z chrupnięciem. Wiedziałam że nie żyje zanim upadł na podłogę."
Pstryk.
Szeryf popatrzył pod nogi, zszedł z krzesła i pochylił się nisko. W tym miejscu zwłok żadnych nie było. Chyba że spaliły się na popiół. Wrócił na krzesło. Pomyślał o ciepłej kąpieli, szklaneczce Cuba Libre i świeżej pościeli w łóżku. Oczyściwszy myśli włączył dyktafon i próbował wyobrazić sobie opisywane sceny.
" Krzyk przeszył mnie jak drut. Wszyscy zamarli i zaczęli w panice uciekać. Wbiegali na ściany. Wybijali krzesłami okna. Przede mną wyrosła świetlista postać. Ludzka, ale świeciła, jakby płonęła białym ogniem. Ruszała się szybko. Tak szybko, że nie można było nadążyć wzrokiem. Na ułamek sekundy zatrzymała się patrząc na mnie, jakby sprawdzając czy wszystko w porządku. A ja wiedziałam, że już jest wszystko w porządku.
Postać chwyciła trupa jak szmacianą lalkę i zaczęła nimi okładać wszystkich, jak workiem. Głowy zderzały się z trzaskiem. Bryzgała krew i mózg. Machnęła tak kilka razy i głowa tego brodacza całkiem odpadła. To coś chwyciło nogę kobiety, która wychodziła przez wybite okno. Szarpnęło tak, że resztki szkła rozpruły jej brzuch i gardło. Jakiś odważny rzucił się na to z krzesłem. Postać rozdarła go jak zleżałe prześcieradło. Drugiemu, który zmierzał z rozbitą butelką urwała ramię przy samej szyi. Więcej odważnych nie było. Tłoczyli się przy drzwiach, a to coś wpadło między nich rozrywając i rozszarpując jak maszyna. Wypadli na dwór. Wszyscy.
Dopiero zobaczyłam, że klatka jest pusta. Alkohol za barem zaczął się palić. Butelki pękały i ogień rozlewał się już na podłodze. Krzyczałam Emily, Emily! Przedzierałam się przez szczątki do wyjścia. A tam czekała na mnie Emily. I już jechały samochody z miasta. Odeszłyśmy dalej"
Pstryk.
Strażacy, dostając się do środka odsunęli zwęglone szczątki na boki.
Koniec wizji lokalnej.
Kiedy szedł do samochodu, czuł na sobie wzrok ciekawskiego kruka.
Na tylnym siedzeniu nie było nikogo. Podszedł do Billa.
– Gdzie ta kobieta?
– Jaka kobieta?
– Ta z dziewczynką, co ocalała.
Bill popatrzył krzywo.
– Idź się lepiej napij, dzieciaku, tutaj nikt nie ocalał.
Wrócił do samochodu. Cofnął taśmę. Szum. Jeszcze kawałek. I znowu. Już wiedział, że żaden mężczyzna nie przyjedzie z farmy starego Krisa pytać o swoją żonę ani o córkę.
Niestety bardzo słabo. Opowiadanie, na pierwszy i drugi rzut oka, jest napisane byle jak i kompletnie nieprzemyślane. Stężenie głupot praktycznie przesłania fabułę, której sensu bez skutku próbowałem się doszukać. Za dużo efekciarstwa, a za mało logiki. Dialogi są straszne. Brakuje mnóstwa przecinków.
Parę przykładów:
1. Bar "U Kresu". Zakała miasteczka. Wywalona poza jego granice sztuczką prawną jakiegoś cwaniaczka, który machał w sądzie starymi mapami. Bar był poza jurysdykcją, poza prawem. Poza kontrolą. - słowa "zakała" używa się w stosunku do osób. Natomiast wywód na temat "sztuczki prawnej" to głupie głupoty.
2. co właśnie usłyszał i nagrał na dyktafonie za 47 dolarów i 99 centów. - a ta informacja po co?
3. - Wiem co chcesz zrobić dzieciaku. Odpuść sobie. To sprawa dla federalnych. - w ustach strażaka, zwracającego się do szeryfa, brzmi to nieco dziwnie...
4.Szeryf nie był nigdy na dyskotece. Z mieszkańców miasteczka też podobno nie był nikt, albo się nie przyznawali. Na dyskotekę zjeżdżały się męty z połowy stanu. Widać było rejestracje z miejscowości odległych o setki mil. Muzyka nie była uciążliwa, ale sama świadomość, że tuż pod jego nosem dzieje się coś, na co nie ma wpływu, była dołująca.
Do tego w piątek. W mieście zabawy odbywały się w sobotę. W piątek wieczorem porządni ludzie odpoczywali w spokoju rodzinnego domu. - ten fragment jest taki śmieszny, że powinien zostać utrwalony ku potomności. Czy Autor wie, co to jest dyskoteka?
Wiele pracy przed Tobą.
Pozdrawiam.
Podoba mi się zakończenie.
Jako, że lubię wiedzieć kto mi pomaga...
"Miasta podzielone są na sektory oddzielone od pozostałych grubymi murami z superszkła."
Nie przepraszam za złośliwość, co jest odzielone od czego? A może tym się różni wróbelek, że ma jedną nóżkę bardziej?
Ja jednak proponuję się skupić na belce we własnym oku.
Jakiś pomysł w tym jest. Wykonanie średnie. Ale kto wie, co będzie w następnym opowiadaniu?
Lekko poniżej poziomu zero. Historia potraktowana absolutnie powierzchownie i podejrzewam, że gdyby zadać autorowi parę głębszych pytań, to okazałoby się, że sam nie wie, o czym ten tekst jest, albo, co gorsza, okazałoby się, że rozwiązanie jest makabrycznie badziewne.
Napisne jest nawet czytelnie, choć naszpikowane mnóstwem małych baboli.
www.portal.herbatkauheleny.pl