- Opowiadanie: nEverright - Lot "Ikara"

Lot "Ikara"

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Lot "Ikara"

– Teraz! Biegnij!

 

Amanda odgarnęła włosy z oczu, poderwała się i ruszyła tak szybko, jak tylko mogła. Czuła nienaturalnie szybkie bicie swojego serca, pot spływał jej na oczy, łzy zasnuwały obraz mokrą mgłą.

 

Wysadzone drzwi coraz bliżej… Jeszcze ostatni wysiłek…

 

– Dobra robota Am – usłyszała, jak Tim westchnął z ulgi, delikatny szelest w słuchawce działał uspokajająco.

 

Otarła pot z czoła i rozejrzała się.

 

– Gdzie jestem? – jej własny, drżący głos wydawał się odległy i nienaturalny.

 

– W pokoju ochrony. Już niedaleko, skup się.

 

– Dobrze Tim, dobrze – ogarnęła ją senność. Usiadła na podłodze pod ścianą, oplatając ręce wokół podkurczonych nóg. Przed nią na konsoli migały światełka. Jak gwiazdy. Te gwiazdy, do których tak chciała lecieć.

 

Pik, pik, pik… brzmiała konsola

 

 

 

Pik, pik, pik… Dźwięk budzika wyrwał Amandę ze snu. Nie pamiętała jakiego, wiedziała tylko, że był to sen miły, spokojny; z tych, które zawsze powinny się śnić.

 

Początkowe zirytowanie przebudzeniem powoli przemieniało się w radość, gdy Amanda przypominała sobie wszystkie miłe rzeczy, jakie miały spotkać ją tego dnia.

 

Co za bałagan, Liz mnie wyśmieje! Westchnęła i od razu zabrała się do sprzątania.

 

Właśnie robiła przerwę na poranną kawę, gdy odezwał się dzwonek do drzwi. Amanda poderwała się, wepchnęła resztę rzeczy z podłogi pod łóżko i pobiegła otworzyć drzwi.

 

Dopadła do kontrolki i wcisnęła zielony guziczek. Drzwi otworzyły się z szelestem.

 

– Cześć, Am! – Liz promieniowała szczęściem. Pod pachą trzymała wielką torbę, którą – mając drobną posturę – z trudem utrzymywała.

 

– Liz, kochanie! – Amanda pocałowała Liz w policzek i wzięła od niej torbę. – Co tam tachasz? – wysapała rzucając pakunek na łóżko.

 

– Postanowiłam się spakować i dzisiaj nie wracać już do domu. Mieszkasz po drodze na lotnisko, pójdziemy razem!

 

– Dobry pomysł, wejdź.

 

Usadziła Liz przy stole w kuchni.

 

– Zaraz zrobię kawę. Wciąż nie mogę w to uwierzyć, a ty?

 

– Jasne! Niesamowite, że się załapałyśmy! I to obydwie!

 

Amanda postawiła na stole dwa kubki i usiadła naprzeciwko Liz.

 

– To po prostu cudowne.

 

– Włącz telewizor, powinna lecieć transmisja z przygotowań do lotu.

 

Zrobiła to. Z głośników rozległ się głos spikera:

 

– …największym technicznym osiągnięciem ludzkości. „Ikar” to pierwszy statek kosmiczny w swojej klasie. Jest na nim miejsce dla tysiąca osób. Pięćset biletów zostało sprzedanych w pierwszy dzień. Pozostałe zostały wystawione na loterii. Gratulujemy wszystkim zwycięzcom!

 

Amanda uśmiechnęła się do Liz i ścisnęła ją za rękę. Tym czasem spiker kontynuował przemówienie:

 

– „Ikar” właśnie dziś odbędzie swój dziewiczy lot do Kolonii. Potrwa on dwa tygodnie. Kolejna porcja informacji już za chwilę.

 

 

 

– Am? Am! Wszystko w porządku?

 

– Tak, Tim. Co mam robić?

 

Amanda zebrała się w sobie i podźwignęła się na nogi.

 

– Zbrojownia jest w pokoju obok.

 

– To był zły pomysł. Powinnam najpierw iść do stacji medycznej.

 

– Zaufaj mi. Jak się uzbroisz, twoje szanse wzrosną.

 

Amanda weszła do pokoju wskazanego przez Tima. „Zbrojownia”, jak nazywał go Tim, była niewielką klitką z paroma pistoletami na półkach. – Nie umiem obsługiwać broni – przypomniała sobie Amanda.

 

– Nie martw się. To nie takie trudne. Na pewno widziałaś w filmach, jak się strzela z pistoletu.

 

– W filmach… Tak.

 

 

 

– Ja cię kręcę! W każdej kabinie jest cała kolekcja filmów! – ekscytowała się Liz.

 

– W końcu trzeba mieć jakąś rozrywkę przez dwa tygodnie. Ty masz przynajmniej co robić.

 

– Dentysta pokładowy… Tak, niezwykle ważna funkcja – zaśmiała się. A propos, nie przyszłaś tu na pogaduszki. Otwórz buzię!

 

Amanda posłusznie otworzyła usta. Mechaniczne ramię od razu chwyciło ją za szczękę i unieruchomiło głowę.

 

– Wiem, wiem, nieszczególnie przyjemne. Ale się nie wierć. Zobaczymy, co tam u ciebie z zębami… Oj, koleżanko, trochę to potrwa.

 

Liz wykorzystała to, że Amanda nie może mówić i zaczęła długi monolog.

 

– Widziałaś, co tu jest? Sauna, basen, jacuzzi, siłownia, SPA, restauracja, bar, bilard, kręgle i Bóg wie co jeszcze! To będą wspaniałe dwa tygodnie, nie? A jeszcze mi za to zapłacą, bo jestem członkiem personelu! Obym tylko nie miała za dużo do roboty… Jak z tobą skończę, pójdziemy na pokład widokowy, podobno jest tam niesamowicie!

 

Robot wreszcie oswobodził głowę Amandy.

 

– No, chyba gotowe. Chodźmy!

 

Wyszły ze stacji medycznej i udały się do windy.

 

– Łał!

 

Pokład widokowy był dużym, oszklonym kloszem na samej górze statku. Gdzieniegdzie stały ławeczki i głębokie fotele.Od strony baru grała cicha muzyka.

 

Przyjaciółki usiadły na kanapie pod ścianą i zapatrzyły się na fantastyczne wzory, tworzone przez promieniowanie nadprzestrzenne na zewnątrz.

 

Liz szturchnęła Amandę w bok.

 

– Widzisz tego przystojniaka?

 

– Gdzie?

 

– Cicho! Idzie tu!

 

 

 

– Cicho! Ktoś zbliża się do twojej pozycji! To chyba jeden z tych wariatów!

 

Amanda porwała z szafki pistolet i kucnęła obok drzwi.

 

– Kurwa, zbliża się! Idzie chyba do zbrojowni! – Tim szeptał, zapominając, że mówi przez radio. – Musisz go zastrzelić!

 

– Co? – szepnęła Amanda.

 

– Posłuchaj mnie, on cię znajdzie! Musisz go zaskoczyć!

 

– Mam go zabić?

 

– On by cię zabił. A przedtem zgwałcił. Chcesz, żeby cię to spotkało?

 

Amanda westchnęła ciężko. Dźwięk otwieranych drzwi.

 

Bum, bum.

 

Dźwięk kroków wydał się głośny jak seria wybuchów. Serce Amandy znowu zaczęło bić jak szalone. Aż dziwiła się, że on tego nie słyszy. Krew zaszumiała jej w uszach. Z trudem opanowała drżenie ciała. Pot znowu zaczął lać się z niej strumieniami, spływał na twarz i za dekolt.

 

Bum.

 

Z trudem dotarło do niej, że wciąż tu jest i wciąż musi to zrobić. MUSI. Chwilowy przebłysk odświeżył jej umysł. Płynnym ruchem wysunęła się zza ściany i pociągnęła za spust.

 

I nic. Zapomniała odblokować broń.

 

– Dziwka! – krzyknął zaskoczony mężczyzna i skoczył na Amandę.

 

Chwycił ją i przyparł do ściany. Jakimś cudem nie wypuszczając broni, Amanda wcisnęła przycisk odbezpieczania, przyłożyła pistolet do brzucha mężczyzny i wypaliła.

 

Rozległ się cichy dźwięk pistoletu kinetycznego. Atakujący osunął się na ziemię.

 

 

 

– My się chyba nie znamy. Jestem Tim.

 

Był to wysoki, sympatycznie wyglądający chłopak. Amanda wiedząc, że się czerwieni przedstawiła się.

 

– Mogę usiąść? – zapytał Tim.

 

– Oczywiście! – prawie krzyknęła Liz. – To znaczy… Jeśli chcesz.

 

Amanda zaśmiała się w duchu z głupoty przyjaciółki.

 

– Jestem tutaj technikiem. A ty? Kupiłaś bilet, czy wygrałaś?

 

– Wygrałam.

 

– Całe szczęście – zaśmiał się Tim. – Większość tych, którzy kupili miejscówki to napuszone, bogate dupki.

 

Całkiem miły, pomyślała Amanda.

 

W tym momencie salą wstrząsnął wybuch.

 

– Co do… – Tim poderwał się na równe nogi. – Muszę iść. Nie martwcie się, to pewnie jakaś niewielka awaria! – krzyknął jeszcze, zanim wybiegł z pomieszczenia.

 

– „Niewielka awaria”?! – Liz próbowała przekrzyczeć paniczne głosy ludzi. – TO ma być „niewielka awaria”?!

 

Kolejny wybuch prawie przewrócił Amandę.

 

– Idźmy stąd! – krzyknęła.

 

 

 

– Idź stamtąd, zanim ktoś jeszcze przyjdzie!

 

Amanda wciąż patrzyła na zabitego człowieka. Pistolet wypadł jej z ręki. Przed oczami zawirowały jej ciemne plamki. Osunęła się znowu na ziemię. Ze stłuczonej głowy ciekła jej krew.

 

Rozpłakała się.

 

– Nie mogę już!

 

Tim przez chwilę nic nie mówił. Potem odezwał się stanowczym, lekko tylko drącym głosem.

 

– Nie po to zaszłaś tak daleko, by się poddać! Rusz się! Wiesz co ci zrobią, jak znajdą cię przy zwłokach?

 

Amanda schowała twarz w rękach i załkała.

 

– Wszystko będzie dobrze – zapewnił Tim. – Mam plan. Być może ocalisz nie tylko siebie, jeśli mnie posłuchasz! Nie mam stąd władzy nad ważniejszymi systemami statku. Jeśli dotrzesz do pokoju kontroli, to będziesz mogła uwolnić zakładników!

 

– Nie jestem jakąś pieprzoną superbohaterką! – wykrztusiła Amanda.

 

– Wiem. Musisz tylko nacisnąć parę guzików! Kiedy zakładnicy się uwolnią zaskoczą wariatów i być może przejmą z powrotem kontrolę nad statkiem. To twoja jedyna szansa! Inaczej na pewno cię znajdą!

 

 

 

Drzwi na pokład widokowy otworzyły się. Weszło trzech uzbrojonych mężczyzn. Ubrani byli w mundury z symbolem pentagramu na piersi. Twarz zasłaniały im maski.

 

– Tu jest jeszcze kilku! – zawołał pierwszy za siebie.

 

Do sali wszedł inny człowiek. Nie miał na głowie maski, tylko okulary słoneczne, które zdjął i schował do kieszeni.

 

– Dalszy ciąg show! – zawołał radośnie. – Róbcie tak, jak poprzednio, zobaczymy ilu spróbuje!

 

Dwóch mężczyzn wysunęło się do przodu.

 

– Teraz grzecznie – warknął jeden z nich. – Idziemy na mostek.

 

– Kim jesteście? Czego chcecie? – wyrwał się jeden z pasażerów.

 

Mężczyzna zerknął na dowódcę i obojętnym ruchem pociągnął za spust. Pasażer padł na ziemię prawie równocześnie z cichym dźwiękiem karabinu kinetycznego.

 

– Cholera, no! – zaśmiał się dowódca. – Chyba zapomniałem powiedzieć wam o moich zasadach… Po pierwsze: żadnych pytań – nagle zmienił ton. – A może jednak wam to wytłumaczę? My wam ratujemy przecież życie, nie? Więcej! My ratujemy wam dusze! – uczynił teatralny gest i kontynuował. – Bóg mieszka w kolonii! Nie widzicie tego? Jak tylko tam się znajdziecie, nie wydostaniecie się z jego objęć! On czyha na wasze dusze! Pragnie waszej krwi! Jaki kolor ma ta planeta? NIEBIESKI, ot co!

 

Zrobił pauzę, jakby chcąc podkreślić grozę tego, co powiedział. Ludzie patrzyli po sobie przerażeni i zdezorientowani. Gdy dowódca spostrzegł, że jego mowa nie wywarła takiego wrażenia, jakie by chciał, kontynuował z coraz większą irytacją, jakby tłumaczył zadanie głupiemu dziecku.

 

– NIEBIESKI oznacza BOGA! On chce was tam zwabić, tak jak zwabił was na Ziemię przed wiekami! Dlatego MY na to nie pozwolimy! CZERWONY oznacza zbawcę, naszego prawdziwego pana! Dlatego skierujemy ten statek w wieczną czerwień, tam, gdzie mieszka Szatan! Nie bójcie się! On was ochroni! Chwała mu!

 

Rozejrzał się po sali. Ludzie kulili się pod ścianami, niektórzy szeptali między sobą z przerażeniem.

 

– Wy nie rozumiecie! – prawie zapłakał dowódca. – Musimy umieścić was na mostku, wszystkich razem. Wtedy nasza wspólnota będzie silna.

 

– Nie! – jeden pasażerów wstał i przemówił z mocą. – Jesteś wariatem!

 

Ktoś szarpnął go za rękaw, próbując uciszyć, ale on nie przestawał mówić.

 

– Jesteś całkowitym pojebem! Masz bzika! Chcesz wprowadzić statek w czerwonego karła! Zabić nas wszystkich! I siebie też!

 

Twarz dowódcy zrobiła się blada. Zacisnął zęby.

 

– Nie wiesz kim jestem! To ja, Antychryst! Dziecko Szatana!

 

– Jesteś zwykłym wariatem! – wrzasnął pasażer.

 

– Skoro nie chcesz zakosztować błogosławieństwa Szatana, to umrzesz teraz. Cała reszta też. Nikt z tego pokoju nie zaprotestował! Wszyscy jesteście…

 

Nie dokończył. Odwrócił się i dał znak żołnierzom:

 

– Zabić ich.

 

 

 

– Zabiją cię! – perswadował dalej Tim.

 

– Dobrze, zrozumiałam – Amandę samą zaskoczyła stanowczość jej głosu.

 

– Dobrze, Am, dobrze.

 

Podniosła pistolet i włożyła go za pasek od spodni.

 

– Gdzie mam iść?

 

– Tak jak poprzednio poprowadzę cię.

 

Amanda wzięła głęboki wdech i ruszyła przed siebie. Z każdym kolejnym krokiem opuszczała ją determinacja. Znowu zaczęła słyszeć bicie swojego serca.

 

– Teraz w lewo – prowadził Tim – dobrze. Teraz przez drzwi w prawo.

 

– Są zamknięte!

 

– Powtórz?

 

– Są zamknięte. Są zamknięte!

 

Bum, bum.

 

– Zamknięte! – powtarzała w panice. – Zamknięte!

 

– Dobrze, spokojnie!

 

– Zbliżają się!

 

– Wiem, poczekaj chwilę.

 

W słuchawce zapanowała cisza.

 

Bum,bum.

 

– Tim? – wyszeptała Amanda. – Tim jesteś tam?

 

Parę sekund ciszy.

 

– Dobrze, musisz zdjąć obudowę konsolki i połączyć niebieskie kable – usłyszała wreszcie. Westchnęła z ulgą.

 

– Nie chce zejść! Nie zdążę!

 

– Spokojnie, spokojnie.

 

– Kto tam jest? – trzeci, męski głos wdarł się w rozmowę. Kroki ustały.

 

– Usłyszał mnie – wyszeptała Amanda.

 

– Kurwa, kurwa, kurwa!

 

– Kto tam? – powtórzył mężczyzna.

 

Do pokoju, trzymając karabin, wszedł jeden z żołnierzy. Natychmiast wycelował go w Amandę.

 

– Tu cię mam – zaśmiał się.

 

 

 

Zapanował chaos. Trzej żołnierze wystąpili przed Antychrysta i otworzyli ogień. Szum karabinów przeplatał się z krzykiem ludzi. Część zamierała tak, jak stała podnosząc ręce, część uciekała.

 

W pewnym momencie grupa odważniejszych pasażerów zebrała się i ruszyła biegiem do drugiego wyjścia. Natychmiast zostali ostrzelani; pociski dosięgły biegnących z tyłu. Amanda, która biegła w środku grupy poczuła jak ciężkie ciało przygniata ją do ziemi. Nie mogła się ruszyć.

 

Widziała jak żołnierze skończywszy dzieło meldują się dowódcy.

 

– Część uciekła, o Wielki!

 

– Znaleźć ich, na co czekacie!

 

Dwóch mężczyzn wybiegło z sali.

 

– I weźcie kilku innych do pomocy! – krzyknął za nimi Antychryst. – Ty! – zwrócił się do trzeciego żołnierza. – Siedź tu i pilnuj, na wypadek gdyby któryś wrócił.

 

Dowódca przeciągnął się i wyszedł spokojnym krokiem. Mężczyzna zaczął przechadzać się po sali i okolicznych korytarzach.

 

– Halo, jest tam kto? – Amanda usłyszała cichy głos z okolic leżącego na niej ciała. Poczekała aż żołnierz się oddali i z trudem sięgnęła do ucha trupa. Głos wydobywał się z małej dousznej słuchawki. Nie wiedząc, co powiedzieć, szepnęła:

 

– Halo?

 

– Uff, dzięki Bogu ktoś przeżył… Kto tam?

 

– Amanda. Oni nie żyją! On ich zabił! Tu jest jeden, ale mnie nie widzi. Zbliża się!

 

Szybko ściszyła głos i włożyła słuchawkę do ucha.

 

– Amanda? To ciebie poznałem na pokładzie obserwacyjnym. Jestem w centrum kontroli, mam tu ekran z mapą i wykrywanie oznak życia. Na pokładzie obserwacyjnym widzę tylko dwa.

 

– Chodzi tu jeden z tych żołnierzy, teraz sobie poszedł, ale za chwilę wróci! – wyszeptała.

 

– Widzę go na mapie. Posłuchaj, postaram się wybrać najlepszy dla ciebie moment na ucieczkę. Dobrze? Na mój znak… Już!

 

Zanim Amanda mogła pomyśleć, co robi, wyczołgała się spod zwłok i ruszyła pędem do wyjścia.

 

– Słuchaj, jesteś jedyną osobą, która pozostała na wolności, nie licząc mnie, ale ja jestem tu uwięziony. Poprowadzę cię i będę cię ostrzegał przed żołnierzami. Najpierw powinnaś zdobyć broń.

 

 

 

– Widzi cię? Cholera!

 

Mężczyzna zbliżył się do Amandy.

 

– Co by tu z tobą zrobić?

 

– Słuchaj, mam plan – mówił dalej Tim. – Ale nie spodoba ci się.

 

– Co masz na myśli? – zapytała Amanda.

 

– Jak to „co mam na myśli”? – zdziwił się żołnierz. – Muszę cię zaprowadzić na mostek, do wszystkich.

 

Zbliżył się jeszcze bardziej. Tim zaczął mówić bardzo szybko:

 

– Musisz udawać, że cię podnieca. Wiem, co w taki sposób ryzykujesz, ale może uda ci się go rozproszyć i wykorzystać sytuację!

 

– Co?!

 

Żołnierz zdziwiony reakcją Amandy odparł:

 

– No tak, dowódca kazał zabić pałętających się, ale myślę, że to nie sprawi mu różnicy, jeśli umieszczę cię z pozostałymi. Powinnaś mi być wdzięczna.

 

To faktycznie moja jedyna szansa, pomyślała.

 

– Jestem wdzięczna… i to bardzo… – spróbowała opanować drżenie głosu.

 

– O mój Jezu, w co ja cię wpakowałem – westchnął Tim.

 

Drżącymi dłońmi Amanda rozpięła trzy górne guziki koszuli i spojrzała spod rzęs na żołnierza. Tępy uśmiech pojawił się na jego twarzy. Opuścił karabin.

 

– Co się dzieje? – zapytał się Tim.

 

Amanda jednym ruchem wyjęła pistolet zza paska, wycelowała i wypaliła prosto w głowę żołnierza.

 

– Jeden żywy obiekt zniknął mi z ekranu, co się stało? – denerwował się Tim.

 

– Wykorzystałam sytuację.

 

Tim westchnął z ulgą.

 

 

 

– Nie mogę już dłużej!

 

– Możesz, jeszcze ostatni wysiłek! Na mój znak…

 

 

 

Drzwi wreszcie otwarły się do połowy. Amanda wcisnęła się do środka.

 

– Co mam robić?

 

Nie czuła już strachu.

 

Znajdowała się w dużym, owalnym pomieszczeniu. Pośrodku stała wielka konsola z mnóstwem lampek, guzików i dźwigienek.

 

– Musisz otworzyć drzwi prowadzące na mostek. Ale czekaj, mam obraz z kamery w pokoju, gdzie jesteś i widzę ekrany.

 

– I co z tego?

 

– Wygląda na to że…

 

– Szybciej! Mów o co chodzi!

 

Tim westchnął.

 

– Wariaci źle ustawili kurs! Statek nie wleci w słońce, tylko w planetę! Zamieszkałą. Uderzy w nią!

 

– Szlag! Tym bardziej musimy z powrotem przejąć kontrolę nad statkiem.

 

– Za mało czasu! Statek uderzy w cel za piętnaście minut.

 

Przerwał na chwilę. Potem znowu westchnął.

 

– Musimy go wysadzić!

 

– Wysadzić?

 

W tym momencie zza pleców Amandy rozległ się znajomy głos.

 

– On kłamie – powiedział Antychryst. – To wszystko kłamstwo.

 

Amanda odwróciła się jak oparzona i wycelowała w dowódcę. Był nieuzbrojony, wzruszył ramionami.

 

– Chcesz mnie zabić? Posłuchaj. Tak naprawdę… – zaczął.

 

– Nie rozmawiaj z nim – powiedział Tim. – Wstukaj kod do samozniszczenia: 64537389256!

 

Zrobiła to, ale Antychryst nie zareagował. Mówił dalej.

 

– Wiem, jak to wyglądało, ale posłuchaj: ci ludzie byli niebezpieczni, musiałem ich zabić!

 

– Kłamiesz – stwierdziła Amanda.

 

– Jestem dowódcą ochrony. Ci ludzie byli skażeni, gdybym ich nie zabił, oni zabiliby mnie! Polecieliby do Kolonii i zarazili wszystkich ludzi!

 

– Samozniszczenie za 30 sekund – odezwał się mechaniczny głos.

 

Dowódca wzdrygnął się.

 

– Kurs jest ustawiony na planetę, na której chcemy was leczyć! Na CZERWONĄ planetę! Musimy lecieć tam za wszelką cenę!

 

– Samozniszczenie za 15 sekund.

 

– Musisz mnie posłuchać! Chcemy was ocalić! Naciśnij ten przycisk, on zatrzyma samozniszczenie! Na mostku jest tysiąc ludzi! Chcesz ich wszystkich zabić?

 

Amanda zbliżyła rękę do przycisku i natychmiast ją cofnęła.

 

– No dalej! – krzyknął Antychryst.

 

– Samozniszczenie za:

 

10

 

9

 

8

 

7

 

6

 

5

 

4

 

3

 

2

 

 

 

Pik, pik, pik.

 

 

Koniec

Komentarze

Wrzucam po dłuuuugiej przerwie w pisaniu.

Pierwsze fragmenty czyta się jak książeczkę dla dzieci.

Podoba mi się postać szalonego dowódcy, przypominają mi się stare filmy o terrorystach.

No, przeczytałem. Sam nie wiem dlaczego dopiero teraz się za to wziąłem, skoro tekst czytało się całkiem sprawnie. No ale nic to. 

Jeśli chodzi o sprawy techniczne, to formatowanie z linijką przerwy między każdym akapitem naprawdę masakruje ten tekst. Linijka przerwy sprawdza się, kiedy trzeba oddzielać wielkie bloki tekstu, ale tutaj jest zupełnie niepotrzebna. Wręcz przeszkadza. To tak wiesz, rada na przyszłość, gdybyś jeszcze kiedyś chciał wstawić opowiadanie z takim stężeniem wolnych przestrzeni.

Samo opowiadanie nawet mi się podoba. Sama koncepcja rozdzielenia i przeplatania akcji przypadła mi do gustu, ale jakoś nie do końca mogę przetrawić to, że tekst składa się praktycznie wyłącznie z dialogów. Choć może właśnie to dodaje mu uroku? Postacie też niespecjalnie do mnie przemówiły. Zwłaszcza postać dowódcy, który jest sztuczny i przerysowany, choć być może był to po prostu zabieg celowy.

Cóż, tak czy inaczej, ode mnie cztery

Nowa Fantastyka