
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Jesień chełpiła się pełnym dobrodziejstwem swego pogodowego inwentarza. Jak łatwo się więc domyślić, było szaro i strasznie zimno. Deszcz padał bez przerwy, a ogołocone z liści drzewa straszyły powykrzywianymi kikutami gałęzi.
W przeciwieństwie do aury panującej za oknami, w szatni miejskiego basenu kąpielowego panował straszny zaduch. Unoszące się w powietrzu opary chloru delikatnie drażniły oczy.
Jakub Szczepański wycierał ręcznikiem mokre, kruczoczarne włosy. Stojąca nieopodal atrakcyjna blondynka, ukradkiem taksowała osuszającego się mężczyznę. Na pierwszy rzut oka widać było, że wysiłek fizyczny jest nieodzowną częścią planu dnia tego człowieka. Nic więc dziwnego, że jego smukła sylwetka oraz idealnie zarysowane mięśnie zaczęły rozbudzać wyobraźnię młodej dziewczyny.
Po chwili namysłu blond piękność postanowiła obdarować przystojniaka swym uśmiechem. Zapinający koszulę Jakub odwdzięczył się tym samym. Czując delikatny przypływ podniecenia młoda kobieta ruszyła w jego stronę. Niespodziewanie jednak ogarniający ją czar, tej intymnej sytuacji, prysł. Blondynka w momencie się zatrzymała. Jej zdziwione oczy wpatrywały się teraz w Jakuba wsuwającego koloratkę pod kołnierzyk koszuli. Dziewczęce oblicze w mgnieniu oka przybrało kolor wstydliwego karmazynu.
Ksiądz Jakub Szczepański popatrzył w oczy „złotowłosej” i uśmiechnął się pobłażliwie. Oboje trwali przez chwilę w milczeniu.
Niezręczną sytuacje przerwał nagle dźwięk przychodzącego „smsa”. Szczepański sięgnął do kieszeni kurtki i wyjął telefon. Spojrzał na ekranik, a następnie odczytał wiadomość: „Jest zgoda biskupa. Proszę przyjeżdżać”.
Duchowny pozbierał resztę swoich rzeczy i ruszył pośpiesznie w kierunku wyjścia.
– Z Panem Bogiem – rzucił z uśmiechem przez ramię.
***
Neogotycki kościół pod wezwaniem świętego Piotra znajdował się w centrum miasta. Jakub bardzo dobrze znał jego wnętrze. Sztucznie postarzane cegły, zdobione pseudo-archaicznymi malowidłami ściany oraz rozstawione tu i ówdzie, zasilane prądem kandelabry, nadawały świątyni jedynie pozornie mistycznej otoczki.
Po wejściu do budowli Szczepański ruszył bezzwłocznie w stronę ukrytego przejścia znajdującego się za „bogato” zdobionym ołtarzem. Gdy dotarł na miejsce stojący przy nim ksiądz powitał go skinieniem głowy i wskazał kręte schody prowadzące do podziemi.
Po zejściu na dół Jakub szedł słabo oświetlonym korytarzem, na którego końcu znajdowały się sporej wielkości drzwi zrobione z ciężkiego metalu. Po ich prawej stronie umiejscowiony był niewielki monitor z dotykową klawiaturą. Jakub wpisał sześciocyfrową kombinację liczb. Minęło kilka chwil i na ekranie pojawiła się twarz starszego mężczyzny.
– O! Jest i nasz egzorcysta. Zapraszam, zapraszam – powiedział z uśmiechem.
– Witam ojca Franciszka. – Mówiąc to Jakub pchnął masywne drzwi i wszedł do środka.
Niewielkie pomieszczenie, w którym się znalazł, posiadało bardzo skromne umeblowanie. Stojący na środku stolik i dwa krzesła ustawione na przeciwległych jego krawędziach, przywodziły na myśl wystrój policyjnej sali służącej do przesłuchań.
Duchowny zdjął zawilgoconą od deszczu kurtkę i przewiesił ją przez oparcie krzesła.
Usiadł spokojnie.
Nie czekał długo. Jedne z dwojga drzwi znajdujących się w pomieszczeniu otworzyły się powoli. Stanął w nich ojciec Franciszek. Tęgi, wyglądający na ponad pięćdziesiąt lat ksiądz, ubrany w nieco przyciasną sutannę sprawiał wrażenie wielce podekscytowanego.
– Jest zgoda! Możemy rozpoczynać! – powiedział podchodząc do Jakuba. – Zjawi się wiele ważnych osobistości, z samym biskupem na czele. – Dodał zacierając pulchne dłonie.
– Czy jesteś pewny Ojcze, że to dobry pomysł? – spytał Jakub. – Wiem, że dzięki nowym technologiom nasze metody uległy diametralnej przemianie i są teraz prawie w stu procentach skuteczne. Uważam jednak, że egzorcyzmy nie powinny być pokazywane…
– Zamilcz! – W oczach Franciszka pojawił się dziwny błysk. Po chwili uspokoił się jednak i dodał: – Jakubie, wiesz jakie to ważne dla sprawy. Jeśli nasze metody spotkają się z aprobatą ludzi z wysokich stanowisk, to będziemy mogli ubiegać się o dodatkowe wparcie finansowe. Jeśli chcemy uskuteczniać naszą pracę musimy brać pod uwagę pieniądze.
Jakub trwał przez krótką chwilę w milczeniu. W końcu uzmysłowił sobie, że dalsze prowadzenie rozmowy w obranym kierunku i tak nie zmieni z góry podjętej decyzji Franciszka.
– Rozumiem i przepraszam – oznajmił spokojnie. – Skupmy się więc na zadaniu. Co wiemy o opętanym?
Ojciec Franciszek siadł naprzeciw Jakuba. Pogłaskał się po mocno już przerzedzonej czuprynie siwych włosów i zaczął mówić:
– Jest Ukraińcem. Nazywa się Wasilij Menczenko. Był pracownikiem niewielkiej huty szkła gdzieś w północnej Ukrainie. Szczegółowe dane znajdziesz w teczce.
– Rozumiem – powiedział Jakub. – A jak wygląda sprawa opętania? Przeskanowaliście go?
– Tutaj jest kilka problemów – odparł Franciszek. – Skanowanie nie określiło z jakim demonem mamy do czynienia. Menczenko został zdemaskowany po tym, jak w jego rodzinnej miejscowości zaczęły ginąć dzieci. Tamtejsze władze zatrzymały go kiedy podczas rutynowych przeszukiwań, znaleziono u niego sześć ciał zakopanych w piwnicy. W protokołach wyczytałem, że: „podejrzany nie stawiał oporu przy zatrzymaniu”. Wszystko było w porządku aż do momentu, w którym zaczął chodzić po ścianach więziennej celi. Po tym, powiedzmy… incydencie, Ukraińce postanowili skontaktować się z nami.
Jakub myślał przez chwilę, po czym spojrzał prosto w oczy starego księdza.
– Nie uważasz, że to spory problem? Nie wiemy co w nim siedzi, a co za tym idzie, jak się przygotować. Srebro, woda święcona, krucyfiksy, kołki – wyliczył egzorcysta. – Raz: nie wiadomo czy dacie radę wytworzyć tak pojemną ARKę, żeby to wszystko przetransportować. Dwa: nie będę nosił tego całego cholers…
Nagle uwagę obu mężczyzn rozproszyła fruwająca nad ich głowami mucha. Bzycząc głośno, próbowała siąść na nagiej żarówce zamontowanej pod sufitem. Źródło światła było jednak zbyt gorące i każda próba zdesperowanego owada kończyła się fiaskiem. Insekt oddalił się w końcu od obiektu swych cierpień i wylądował na stoliku, przy którym siedzieli duchowni.
Franciszek energicznym uderzeniem dłoni zmiażdżył owada, a następnie spojrzał w oczy Szczepańskiemu.
– Jakubie. Wiesz z doświadczenia, że srebro sprawdza się praktycznie w każdym przypadku. – Stary ksiądz przekręcił dziwacznie głowę. – A zresztą, kiedy poprzednim razem trafiliśmy na dybuka, to pozbyłeś się go używając zwykłych naboi. Nie koncypuj mi więc tutaj jakichś niestworzonych teorii. Jesteś najlepszym egzorcystą jakiego znam. Dasz sobie rade drogi chłopcze!
Jakub wiedział, że te miłe słowa, nie są wyrazem szczerej sympatii. Franciszek zrobi wszystko żeby egzorcyzmy się odbyły. Myśląc o wsparciu finansowym stary ksiądz liczył pewnie na to, że sam coś na tym wszystkim zyska. Ponadto pojawiła się jeszcze kwestia obecności biskupa. Stary klecha od dawna marudził o tym, że: „Nikt nie docenia jego pokornej i oddanej służby dla kościoła”.
Jakub miał jednak swoje zdanie na ten temat: „Ksiądz Franciszek Tczewski, postępowy sługa Boży. Człowiek szczerej wiary i przyjaciel nauki. Pazerna świnia”, pomyślał egzorcysta.
– Kiedy? – Szczepański postanowił nie przeciągać dłużej rozmowy.
– Jutro o dwudziestej – odparł Franciszek. – Bądź przygotowany chłopcze. Nie chcemy sprawić biskupowi zawodu. Mam rację?
– Absolutną – powiedział spokojnie egzorcysta. – Nie zapomnijcie przetestować Mojżesza jutro rano.
Przedstawienie musi przecież wypalić – dodał w myślach i wstał.
***
Krople deszczu rozbijały się delikatnie o okienną szybę, tworząc na jej tafli coś na kształt srebrno-szarej mozaiki. Jakub Szczepański siedział na łóżku i kontemplował wilgotne szkło w absolutnej ciszy.
Wynajmowany przez egzorcystę pokój, nie mógł raczej poszczycić się wysokim standardem. Ustawione na środku łóżko, niewielka szafka z nocną lampką oraz stary telewizor, przywodziły na myśl motelowe pokoje pokazywane w tanich amerykańskich kryminałach.
Szczepański wyrwawszy się z zamyślenia sięgnął po teczkę z informacjami o opętanym Ukraińcu. Wertując kolejne strony wciąż zastanawiał się, z czym tym razem przyjdzie mu się zmierzyć. Dwa lata wcześniej, kiedy projekt Mojżesz był jeszcze w powijakach i Jakub rozpoczynał pierwsze testy, nie miał tak wielu wątpliwości.
Teraz, mając już za sobą sześć wędrówek w głąb ludzkiej duszy, pojawił się szereg pytań. Pytań, na które jak na razie nie znajdowano odpowiedzi. Co stanie się z egzorcystą, jeśli połączenie się zerwie? Czy możliwe jest przeniesienie demona do ciała egzorcysty? Co będzie, jeśli demon okaże się silniejszy? Pytań było sporo, a każde kolejne wykorzystanie Mojżesza rodziło nowe. Urządzenie wymagało przeprowadzenia kolejnych testów. Dostrzegali to wszyscy, z wyjątkiem Franciszka.
Znowu się przejmujesz – uświadomił sobie Jakub i postanowił odgonić pochmurne myśli. Odłożył na bok teczkę i ułożył się wygodnie na łóżku. Po krótkich zmaganiach z enigmatycznym rozstawieniem klawiszy na pilocie od telewizora udało mu się włączyć odbiornik. Telewizja publiczna emitowała pierwszą część Pogromców Duchów. Bill Murray raził właśnie jakiegoś upiora wiązką skondensowanej energii.
Szczepański zamknął oczy i uśmiechnął się do swoich myśli.
Po krótkiej chwili zasnął spokojnie.
***
Biskup Anastazy usadowił się wygodnie na bogato zdobionym krześle. Niewielki pokój, w którym się znajdował, wypełniony był po brzegi miejscami siedzącymi. Spore lustro weneckie znajdujące się na jednej ze ścian, łączyło się z kolejnym zaciemnionym pomieszczeniem. W chwili obecnej biskup nie był w stanie dostrzec, co też znajduje się po drugiej stronie chłodnej płyty grubego szkła.
Pokoik powoli zapełniał się ludźmi. Anastazy znał ich dobrze. W większości byli to przedstawiciele katolickiej elity, sponsorzy, księża oraz kilku teologów. Wszyscy kłaniali mu się nisko, a następnie zajmowali wolne miejsca.
– Niech Będzie Pochwalony – po prawej stronie biskupa siadł Antoni Małek. Jeden z głównych sponsorów projektu Mojżesz.
– Na wieki, wieków – odparł biskup.
– Jak się Ojciec czuje? Podekscytowany? – zapytał z uśmiechem Małek.
– Trudno stwierdzić. Nie zostało mi do końca wyjaśnione, na czym będzie polegała dzisiejsza prezentacja. Wiem jedynie, że chodzi o nowy sposób dokonywania egzorcyzmów – odpowiedział spokojnie Anastazy. – Podobno bardzo skuteczny – dodał.
– Jak pewnie się Wasza Ekscelencja orientuje, jestem jednym ze sponsorów projektu Mojżesz. – Małek wyprostował się z dumą. – Mogę Biskupowi jedynie powierzchownie wyjaśnić, o co chodzi – dodał.
– Byłbym wielce zobowiązany – odpowiedział spokojnie Anastazy.
– A więc tak. Mojżesz to urządzenie, dzięki któremu możliwa jest… hmm… – po fałdach na czole poznać było, że Małek myśli intensywnie szukając odpowiedniego słowa – „penetracja” ludzkiej duszy. Zasada jego działania opiera się na użyciu środków chemicznych i wstrząsów elektrycznych, wprowadzających opętanego w szczególny stan umysłu, dzięki któremu sfera duchowa oddziela się od ciała. – Tutaj przerwał na chwilę – Czy jakoś tak… – dodał.
– Eeee… Tak naprawdę, to nie orientuję się dokładnie, jak to się tam odbywa. Nie jestem przecież żadnym tam naukowcem specjalistą. – Sponsor widocznie się zmieszał.
Biskup Anastazy przytaknął ze zrozumieniem. Gest ten dodał Małkowi otuchy. Po krótkiej chwili zaczął pewniej:
– Z tego, co jest mi wiadome, Mojżesz umożliwia wyszkolonemu egzorcyście wejście w tę sferę duchową i poruszanie się w niej, a co za tym idzie likwidację demona, który się tam personifikuje. Dotychczas przeprowadzono sześć egzorcyzmów przy użyciu Mojżesza… i wszystkie okazały się skuteczne w stu procentach. – Na twarzy Antoniego odmalowało się coś na wyraz triumfu. – Tak w ogromnym uproszczeniu wygląda to, czego będziemy dzisiaj świadkami.
– Bardzo interesujące – oznajmił Anastazy. – Jeśli ta metoda okaże się tak skuteczna, jak mi ją pan tutaj przedstawia, to myślę, że wasz projekt rzuci bardzo pozytywny promień na obraz naszego kościoła.
Twarz Małka przyozdobił ogromny, szczery uśmiech.
– Dziękuję Wasza Ekscelencjo.
Nagle światła w sali przygasły. Do pokoju wtoczył się Franciszek. Towarzystwo ucichło i zwróciło wzrok w kierunku starego księdza.
– Witam serdecznie wszystkich zgromadzonych. – Donośny głos klechy rozniósł się po sali. – W szczególności chciałbym powitać wśród nas Jego Ekscelencję Biskupa Anastazego. – Franciszek ukłonił się nisko otrzymując w podzięce leniwe skinienie biskupiej ręki. Następnie przybrał postawę mówcy i rozpoczął wyuczoną na pamięć przemowę dotyczącą specyfiki działania Mojżesza.
***
Po drugiej stronie lustra panowała zdecydowanie odmienna atmosfera. W niewielkiej sali znajdowały się cztery osoby: dwójka młodych księży siedzących za pulpitem sterującym i usadowieni na krzesłach: Jakub oraz Wasilij Menczenko.
Ukrainiec spętany był szerokimi, skórzanymi pasami, przymocowanymi do masywnego drewnianego siedziska. Do zgięcia prawej reki podłączono mu wenflon, który gumowym wężykiem łączył się z niewielkim urządzeniem znajdującym się na stojącym nieopodal stoliku.
Twarz opętanego nie wyrażała żadnych emocji. Jedyną charakterystyczną cechą Menczenki były oczy: czerwone i świecące niczym diody; nadawały one ich właścicielowi demonicznej aparycji.
Do nagiej klatki piersiowej Ukraińca przytwierdzone zostały dwie elektrody; również połączone z leżącym na stoliku urządzeniem.
Jakub był spokojny. Samodzielnie, z ogromnym namaszczeniem, rozpoczął podłączanie swoich przewodów. Wprowadził w żyłę igłę wenflonu. W cienkim gumowym wężyku pojawiła się krew.
– Jak się czujesz Jakubie? – zapytał jeden z księży.
– Dobrze. Co z nim? – Egzorcysta skinął głową w stronę Menczenki.
– Jest stabilny. Podaliśmy mu środki uspokajające, ma więc delikatnie obniżony puls. Ale poza tym wszystko jest w porządku – odpowiedział młody ksiądz.
– Rozumiem. Kiedy zaczynamy?
– Czekamy na sygnał Franciszka. – Wzrok młodego duchownego zwrócił się w kierunku czarnej kotary umieszczonej na jednej ze ścian. – Myślę, że to już niedługo – dodał.
***
Po zakończonym wywodzie dotyczącym specyfiki funkcjonowania Mojżesza twarz Franciszka płonęła czerwienią. W kącikach jego ust zgromadziła się niewielka ilość śliny, którą stary ksiądz usunął przy pomocy chusteczki.
– Czy są jakieś pytania? – Franciszek przebiegł wzrokiem po zgromadzonych, zatrzymując się nieco dłużej na obliczu biskupa. Cisza mówiła sama za siebie. Wszyscy czekali na „pokaz”.
– Rozumiem – mruknął Franciszek. – Umiłowani w Chrystusie! – teraz znacznie podniósł ton. – Przez wiele wieków nauka i wiara toczyły ze sobą niestrudzony bój. Dzisiaj jednak, w tym momencie, jesteście świadkami niebywałego połączenia siły nauki i potęgi wiary. Pan Nasz obdarowując nas umysłem, dał nam niebywałe narzędzie do walki z wszelakim plugastwem zrodzonym przez szatana. Dzięki temu co dziś zobaczycie, raz na zawsze uwierzycie w potęgę ludzkich możliwości. To, co dokona się na waszych oczach ostatecznie utwierdzi fakt, iż człowiek został stworzony na podobieństwo Boga! Umiłowani w Chrystusie! Przedstawiam wam – krzyk Franciszka zamienił się w skowyt – Mojżesza!
Czarna kotara umieszczona po drugiej stronie lustra rozsunęła się. Część zgromadzonych jęknęła na widok diabolicznego oblicza Menczenki.
Wezbrał się niewielki rumor.
Franciszek uciszył wszystkich skinieniem ręki.
– Nie lękajcie się – powiedział. – Moi drodzy… podziwiajcie dzieło Naszego Pana! – Stary ksiądz machnął teatralnie ręką, dając tym samym znak do rozpoczęcia.
Ciała Jakuba oraz Menczenki zaczęły opanowywać nasilające się konwulsje. Z ust Ukraińca pociekła strużka śliny. Jakub stłumił krzyk powodowany strasznym bólem w okolicach skroni. Egzorcysta wiedział, że tak będzie. Już siódmy raz czuł ten przeklęty ból. Na szczęście wiedział też, że po nim nadejdzie błogi spokój i cisza. Tak też się stało. Niewielki pokoik, w którym jeszcze przed chwilą siedział przymocowany do krzesła, zniknął. Przyszła ciemność a potem światło.
Jakub ruszył w jego stronę.
Biskup Anastazy odsunął drżącą dłoń od ust. W swoim długim życiu widział bardzo wiele, jednak dzisiaj po raz kolejny przekonał się, że ten Boży świat nadal pełen jest nieodkrytych tajemnic. Obecnie dobrym tego przykładem były te dwie, wiszące na krzesłach kukły. Dwa bezwładne ciała podtrzymywane skórzanymi pasami.
***
Szum drzew, wilgoć i chłód. To usłyszał i poczuł Jakub w pierwszej chwili.
Gdy otworzył oczy zorientował się, iż leży nagi w wysokiej trawie. Wstał energicznie. Delikatny zawrót głowy spowodował, że otaczający go krajobraz mocno zawirował. Po krótkiej chwili wszystko wróciło jednak do normy.
Egzorcysta rozglądnął się w poszukiwaniu czegoś szczególnego.
Jak się okazało, stał on na środku niewielkiej polanki, wokół której roztaczał się gęsty las. Był dzień, niebo koiło barwą błękitu, lecz co ciekawe nigdzie nie było widać słońca.
Nie na tym jednak skupiał się teraz Jakub. Bardziej niepokoiło go to, co zauważył na samym końcu. Po jego prawej stronie, nad koroną drzew, wzbijała się ku niebu czarna, idealnie prosta wieża. Przypominała ogromną figurę szachową brutalnie wkomponowaną w przepiękny, mistyczny krajobraz dziczy. Jakub wiedział już, że to tam właśnie musi się udać.
Egzorcysta nie czekał długo.
Pierwszym co zrobił, było przeszukanie pobliskiej trawy. Po krótkiej chwili znalazł czarną, zamykaną na błyskawiczny zamek torbę. ARKa – pomyślał.
Nie mylił się.
Z wnętrza torby wydobył kombinezon, srebrny nóż, manierkę z wodą święconą, karabinek MP5 oraz zegarek, w którym bezzwłocznie ustawił stoper na czterdzieści pięć minut. Tyle mniej więcej czasu zostało Menczence. Tyle samo miał Jakub nim „ci na górze” rozpoczną proces „wychodzenia”.
Po założeniu całego ekwipunku zerknął raz jeszcze do torby i znalazł ostatni element wyposażenia, który niebywale go ucieszył. Krótki montaż części sprawił, iż po chwili na plecach egzorcysty zawisnął łuk bloczkowy i komplet pięciu srebrnych strzał.
Jakub był gotowy. Nie czekając ruszył w stronę czarnej wieży.
Z każdym pokonanym kilometrem las wydawał się być bardziej nieprzyjazny. Drzewa rosły teraz dużo gęściej, a podłoże stawało się nieprzyjemnie podmokłe. Idąc przed siebie Jakub wspominał swoją poprzednią misję. Tamtym razem biegał za upiornym dybukiem między czymś, co przypominało malowane pastelami chaty osiemnastowiecznej wsi. Szczepański dobrze pamiętał, że czuł się wtedy jak postać wrzucona w plan surrealistycznego obrazu.
Zresztą wszelakie anomalia dotyczące krajobrazu nie były dla Jakuba powodem do niepokoju. Egzorcysta wiedział, że to wszystko, co go otacza, a w tym przypadku te drzewa, niebo, łąki oraz sama wieża, jest w dużym stopniu zależne od demona panującego w ciele opętanego. To on teraz włada materią i duszą swej ofiary. On jest tutaj panem.
– Do czasu – mruknął do siebie Jakub.
Po piętnastu minutach ciągłego marszu Szczepański dotarł do celu. Przebił się przez ostatnią na swojej trasie ścianę gałęzi i wyszedł na ogromną, pokrytą zieloną trawą polanę. W samym jej centrum stała ona: wysoka na około osiem pięter wieża. Czerń jej murów silnie kontrastowała ze spokojnym lazurem nieba. Monumentalny wygląd budowli z jednej strony przerażał, z drugiej zaś kusił niczym egzotyczny, zakazany owoc.
Jakub spojrzał na zegarek i ruszył przez polanę w stronę budynku. Zostało dwadzieścia osiem minut.
Mniej więcej w połowie trasy wszedł na pozostałości brukowanej drogi prowadzącej prosto do olbrzymich wrót.
Po pokonaniu kolejnych kilkudziesięciu metrów uwagę Szczepańskiego przykuł iście makabryczny obraz. Nad wysokim wejściem do wieży ktoś zawiesił sześć nagich szkieletów. Puste oczodoły czaszek spoglądały na egzorcystę powodując u niego delikatne fale dreszczu. Niewielkie rozmiary szczątek jednoznacznie sugerowały, że należały one do dzieci.
Jakub przeżegnał się. Z ogromnym trudem opanował rodzącą się w nim złość. Wiedział bowiem, że powodzenie misji w dużej mierze zależy od jego wewnętrznego spokoju.
Gdy w końcu dotarł do ogromnych wierzei, pchnął je z całej siły. Wrota z chrzęstem poddały się naciskowi. Wieża stanęła przed egzorcystą otworem. W nieprzeniknioną ciemność jej wnętrza wlała się smuga jasnego światła.
Jakub wszedł do środka i bez zbędnej zwłoki rozpoczął słowa modlitwy:
– Ecclesiae tuae, quaesumus, Domine, preces placatus admitte: ut, destructis adversitatibus et erroribus universis, secura tibi serviat… – Przerwał nagle, gdyż wrota zatrzasnęły się za nim z ogromnym hukiem. Usłyszał też przeraźliwy, szyderczy śmiech, który wwiercał się w głowę tłumiąc myśli. Ciemność, która otoczyła egzorcystę sprawiała dziwne wrażenie przytłoczenia i ciężkości. Powietrze stało się jakby bardziej gęste, niemal wyczuwalne dotykiem.
Jakub mechanicznie sięgnął po karabinek MP5 i włączył przymocowaną do niego latarkę. Słaby promień światła nie ułatwił jednak zorientowania się w ciemności. Niemniej po kilku obrotach wokół własnej osi egzorcysta zauważył, że w oddali dostrzega błysk. Nie zastanawiał się długo i ruszył. Czas działał na jego niekorzyść.
Błysk powiększał się wraz z każdym postawionym krokiem, by w końcu przybrać kształt idealnie gładkiej tafli ogromnego lustra, zawieszonego na ceglanej ścianie.
Gdy egzorcysta podszedł do niego, wcale nie ujrzał swojego obecnego odbicia. Zamiast tego, w złocistej ramie stał mały chłopiec. Mały, sześcioletni Jakub.
– BYŁEŚ BARDZO GRZECZNYM CHŁOPCEM! MAM DLA CIEBIE PREZENT! CHODŹ! CHODŹ! ZOBACZ SAM! – Usłyszał egzorcysta i w tym momencie doznał iluminacji. Fakty same poukładały się w logiczną całość. Szkielety dzieci, mroczny las, kuszące oblicze wieży, Ukraina, przenikliwy śmiech. To musiało być to.
Duchowny raz jeszcze popatrzył w lustrzane odbicie. Mały chłopiec zniknął. Ustąpił miejsca obecnemu obliczu Jakuba oraz czemuś jeszcze. Obok głowy egzorcysty szczerzyła się w uśmiechu twarz paskudnej staruchy. Jej metalowe zęby błyskały refleksami odbijanego światła latarki. Jakub zrozumiał, że od momentu wejścia do wieży Jaga siedziała na jego plecach. Nie poczuł jej. Była strasznie lekka. Zrobił kardynalny błąd.
– JUŻ JESTEŚ MÓJ CHŁOPCZE! – Rzekłszy to, Jaga wbiła zęby w bark egzorcysty i uciekła w ciemność. Paraliżujący ból sprawił, że karabinek wypadł Jakubowi z rąk. Latarka odczepiła się od lufy i potoczyła po podłodze, rzucając niewielki promień światła na upadającego duchownego. Nie poddał się on jednak tak szybko. Nie zwracając uwagi na sączącą się z barku krew, przetoczył się sprawnie jedną ręką łapiąc swoje jedyne źródło światła, a drugą sięgając po srebrny nóż przymocowany do paska.
Jaga również nie próżnowała. Wyłoniła się z mroku odrzucając leżący nieopodal egzorcysty karabin, po czym znów zniknęła.
Jakub był jednak spokojny. Znalazł już rozwiązanie problemu.
Egzorcysta podbiegł do zdobionego złotą ramą lustra i stanął do niego plecami. Przy pomocy noża ustawił na ziemi latarkę, tak aby jej światło odbijało się od powierzchni lustrzanego szkła. Dzięki temu mrok nieco się rozświetlił.
Jakub kilkoma sprawnymi ruchami przygotował swój łuk. Uspokoił oddech i czekał.
Pierwszy cień zauważył jakieś dziesięć metrów na prawo. Napiął cięciwę i posłał strzałę w tamtym kierunku. Trafił. Ryk Jagi odbił się echem od niewidocznych ścian wieży. Później znów nastała cisza.
Szczepański niestety nie przewidział kolejnego ataku staruchy. Pojawiła się ona nisko przy jego lewej nodze i wbiła swoje metalowe kły w zgięcie jakubowego kolana. Krew trysnęła z rozszarpanej tętnicy. Duchowny jęknął, sięgając przy tym po manierkę ze święconą wodą, której zawartość wylał na powykręcane, przebite srebrną strzałą ciało Jagi. Demon zawył ohydnie i po raz kolejny uciekł w ciemność.
Egzorcysta odpiął w tym czasie swój pas i zacisnął mocno nad tryskającą krwią tętnicą. Rana była poważna, ale takie poświęcenie okazało się bardzo opłacalne. Strasznie zależało mu na rozzłoszczeniu demona i chyba się udało.
Po kilku sekundach wyjąca okropnie Jaga przypuściła ostateczny, zdesperowany atak. Wyłoniła się z ciemności idealnie na wprost Jakuba i ruszyła z rykiem w jego stronę. Szczepański tylko na to czekał. Błyskawicznym ruchem uniósł swój łuk i posłał strzałę prosto w zbliżające się oblicze starej jędzy. Srebrna strzała przebiła szyję szkarady mniej więcej w okolicy krtani. Krew, czarna niczym smoła, bryznęła z jej ust. Demonica nadal jednak pędziła w kierunku egzorcysty. Jakub w ostatniej chwili uskoczył przed jej uściskiem. Taki był miał bowiem plan.
– NIEEEE…! – Bulgocząca smolistą posoką wiedźma wpadła w złocistą ramę. Srebrzysta płyta szkła nie pękła jednak pod jej naporem. Demon dosłownie wleciał do wnętrza lustra.
I tym razem Jakub nie tracił czasu. Sięgnął po gotowy do strzału łuk, napiął, a następnie zwolnił cięciwę. Pędząca z sykiem strzała dosięgła celu. Lustro pękło rozsypując się po podłodze gradem błyskających drobinek. To był koniec. Dusza Menczenki została zbawiona.
Jakub Szczepański upadł na kamienną posadzkę. Krwawiące silnie rany dały o sobie znać. Duchowny spojrzał błędnym już wzrokiem na blat zegarka. Następnie zemdlał.
Zostało pięć minut.
***
Alarm w zegarku rzęził już od dłuższego czasu. Jakub nie zwracał jednak na niego uwagi. Sunął wolno w stronę jasnego światła.
Gdy dotarł do celu, silny blask chwilowo go oślepił. Wraz z upływem czasu oczy zaczęły przyzwyczajać się do jasności. W końcu odzyskały swoją sprawność.
Jakub Szczepański stał na złocistej polanie, za swoimi plecami miał czarną, wysoką wieżę. Wokół roztaczał się dziki, gęsty las. Niebo kryło się przyjemnym błękitem.
Nigdzie jednak nie było widać słońca.
Egzorcysta padł na kolana i zapłakał. Pierwszy raz od bardzo dawna.
***
Maciej Sarnicki lubił swoją pracę. Największą trudność sprawiała mu ona jedynie na początku kariery. Wymagała bowiem wypracowania pewnego rodzaju oziębłości wobec cierpienia innych ludzi. Z tego powodu bardzo wielu odpuszczało już na samym starcie. Maciej był jednak inny. Można stwierdzić, iż posiadał prawdziwe powołanie do tego fachu. No cóż, funkcja pielęgniarza na oddziale dla obłąkanych wymaga odpowiednich predyspozycji psychofizycznych.
Sarnicki szedł teraz bardzo szybkim krokiem w stronę gabinetu dyżurnego lekarza. Pacjent spod trójki miał kolejny napad szału. Niestety, wymagało to podjęcia drastycznych kroków.
Gdy Maciej stanął w końcu przed drewnianymi drzwiami gabinetu, rzucił okiem na przyczepioną do nich tabliczkę. Doktor Marek Feurety – odczytał. Zrobił dwa głębokie wdechy i zapukał energicznie.
– Proszę – powiedział głos dobiegający z wnętrza pomieszczenia.
Sarnicki otworzył drzwi i wszedł do gabinetu. Przy szerokim biurku siedział około czterdziestoletni, piegowaty rudzielec o bardzo wątłej fizjonomii. Spoglądał on teraz na pielęgniarza zza szkieł niewielkich okularów. Maciej nie lubił jego spojrzenia. Było w nim coś, co powodowało, że włosy jeżyły się na szyi, a do głowy wdzierało się uczucie nieokreślonego strachu.
– Dzień dobry. O co chodzi? – spytał lekarz swym nad wyraz spokojnym głosem.
– Dzień dobry Panie doktorze. Tego no… ten Ukrainiec… Menczko czy jak mu tam. Ten, co go znaleźli dwa tygodnie temu w lesie i przywieźli do nas. To on no… znów rzuca się po izolatce i krzyczy, że jest księdzem egzorcystą – oznajmił Maciej głaszcząc nerwowo tylną część szyi.
– Rozumiem. Waligóra znów jest barankiem Bożym. – Jeden z kącików ust Feuretego podniósł się w delikatnym uśmiechu. – Dajcie mu to, co zwykle. Musimy jeszcze jakiś czas tolerować jego zachowanie. Proszę się jednak nie przejmować. Już niedługo, stanie się on bardzo pomocny, czekamy bowiem na zgodę z… hmm… góry i jeśli wszystko się powiedzie będziemy mogli testować na nim nowy rodzaj leku, którego nie ukrywając, jestem głównym twórcą. – Psychiatra uśmiechnął się szeroko odkrywając żółte, pokryte próchnicą zęby.
Macieja raczej mało interesowały osiągnięcia farmaceutyczne Feuretego, dlatego kiwnął jedynie głową i ruszył z powrotem na oddział. Chciał bowiem jak najszybciej oddalić się od dyżurnego lekarza.
Doktor Marek Feurety siedział nadal za biurkiem śmiejąc się do swoich myśli. W jego oczach pojawiło się coś bardzo dziwnego. Trudno jednoznacznie określić cóż to było. Jedni zapewne nazwaliby to błyskiem szaleństwa, dla innych może, byłaby to ognista kropla deszczu znana z siódmego kręgu dantejskiego piekła.
– Teraz moja kolej – mruknął do siebie spoglądając w górę.
Jak łatwo się więc domyślić, było szaro i strasznie zimno. --- łatwo, więc po co zwracać uwagę na tę łatwość,
znajdującego się za „bogato” zdobionym ołtarzem. --- nigdy nie rób takich myków. Taka odnarratorska dosłowność zabija przyjemność z czytania. Jak już to kicz+ironia, ewentualnie jakaś cięta myśl ze strony bohatera,
Niewielkie pomieszczenie, w którym się znalazł, posiadało bardzo skromne umeblowanie. --- pokój posiada meble? Pomieszczenie było skromnie umeblowane. Po co udziwniać,
etc.
Wydaje się, żę poszczególne elementy fabuły leżą zbyt daleko od siebie i nijak się nie zazębiają, prócz może postaci Ukraińca. A to za mało, przez co opowieść wygląda, jakby została sklejona z nieprzemyślanych, przypadkowych elementów.
pozdrawiam
I po co to było?
"Jesień chełpiła się pełnym dobrodziejstwem swego pogodowego inwentarza". A potem"... było szaro i strasznie zimno".
Dobrodziejstwo jesieni nie polega chyba tylko na tym, że jest szara, i że jest zimno. Pierwsze zdanie sugeruje wręcz coś przeciwnego - polską:) złota jesień. Chyba, że czegoś nie zrozumiałem, to przepraszam. Pozdrawiam
Jeśli chodzi o "dobrodziejstwo", to chciałem "puścić oko" do czytelnika. Niestety widzę, że ten gest nie trafił do wszystkich. Z tą jesienią jest przeważnie tak, że mamy tydzień tej złocistej, a reszta to szaruga i deszcz (jedyne dobrodziejstwo, gdyż gorzej być nie może).
Niemniej dziękuję za rady. Wyciągnę wnioski i będę próbował dalej. :)
Pozdrawiam.
Przeczytałam. Nawet ciekawe, ale nie porywające, niestety.
"Przeczytałam. Nawet ciekawe, ale nie porywające, niestety."
Dziękuję. Jest to moje pierwsze opowiadanie w życiu. Nawet taka opinia jest bardzo budująca. :)
...na którego końcu - na końcu którego.
Jak na pierwsze opowiadanie w życiu, to całkiem nieźle napisane. Tylko że i mnie nie porwało.