- Opowiadanie: Morgren - Piosenki o wolności [cz. 4 z 4]

Piosenki o wolności [cz. 4 z 4]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Piosenki o wolności [cz. 4 z 4]

Sen jest wybawieniem. Parę chwil zapomnienia, ucieczki, zamroczenia. Niechętnie zwlekam się z łóżka. Powraca świadomość… jeszcze moment, a całkiem się obudzę. Zastanawiam się ile spałem. Godzinę? Dwie? Nie więcej. Dobre i tyle. Poprzednia noc była koszmarem. Teraz tylko kolacyjka dla dzieciaków i…

 

Ten dźwięk uderza we mnie, nie pozwala skupić się na niczym innym. Chropowaty, jednostajny szum interkomu wybucha bliżej nieokreśloną melodią. Słowa zdają się zlewać w jeden długi jęk, który wznosi się i opada, wznosi i opada. Nic z nich nie rozumiem.

 

Szok mija. Zrywam się na równe nogi i pędzę przez korytarze. Rozglądam się. Biegnę znowu. Nie ma miejsca na pomyłkę. Skurwiel się ze mną bawi, tak? Jak go dorwę, to mu nogi z dupy powyrywam. Pierdolony cwaniaczek!

 

Odbijam się od ścian. Płuca bolą niemiłosiernie. Nigdzie go nie ma. Skurczybyk się chowa. Bawimy się w ciuciubabkę, co? A takiego wała!

 

Coś cholernie mi się tu nie zgadza. Jak gość mógł tak dobrze poznać statek i pozostać w ukryciu? Na jego miejscu siedziałbym cicho w nadziei, że mnie nie znajdą, a nie bawił się w chowanego z jedyną osobą, która może mnie udupić. Trafiłem na gapowicza idiotę, masz ci los.

 

Zginam się w pół i staram się uspokoić oddech. Głośniki umilkły. Słyszę jedynie rytmiczne uderzenia własnego serca, które bardzo powoli odzyskuje swój normalny rytm. Dopiero wtedy dociera do mnie, że muszę nakarmić pokraki. Zupełnie o nich zapomniałem. Chryste, jak tak dalej pójdzie, zaczną poważnie świrować. Jeszcze nigdy nie miałem takiej obsuwy. Niech to jasny szlag trafi! Zrezygnowany odwracam się na pięcie i zawracam do swojej kabiny.

 

Zrobiłem niezły kawałek. Dobiegłem aż pod maszynownię, zahaczając o chłodnię, mostek kapitański, a nawet wylądowałem pod zadem Briana. Nic. Chyba naprawdę to wszystko dzieje się jedynie w mojej głowie. Może powinienem przestać się przejmować, a po wylądowaniu na Celebres zgłosić Konsorcjum, że nie mogę sam wracać do domu, żeby kogoś po nas przysłali? Podobne rzeczy już się zdarzały. Najczęściej jednak, to szefostwo orzekało o tym kto się nadaje na trasę powrotną. Takie procedury.

 

Nie spieszę się zbytnio. Muszę ochłonąć, wziąć się w garść, wykonać swoje obowiązki. Potem mogę to wszystko olać ciepłym moczem. Zamknąć się u siebie i wychodzić tylko w porze karmienia. Tak będzie najlepiej… skoro ani Ian, ani Frankie nie zareagowali na piosenkę płynącą z interkomu… Chryste, ale bagno.

 

Jakieś dwa metry przed lukiem mojej kabiny staję jak wryty. Nie ma mowy, żebym zostawił drzwi otwarte na oścież! To jest fizycznie niemożliwe! Zamykają się automatycznie, chyba, że coś je blokuje…

 

Podbiegam bliżej. Kurwa mać! W popłochu macam się po kieszeniach kombinezonu. Nie! Ja pierdolę!

 

Już wiem, co blokuje drzwi. Masywna skrzynia, w której trzymam swoje żarcie i mieszanki dla Przystosowanych leży otwarta. Wywrócona do góry nogami, jednym bokiem opiera się o luk uniemożliwiając zamknięcie. Jest pusta. Kurwa mać! Jesteśmy udupieni!

 

Nagle wszystko do mnie dochodzi. Ta cała szopka z piosenką miała mnie wywabić z pokoju. Klucze musiały mi jakoś wypaść, a ten sukinsyn je znalazł. Buc musiał mnie obserwować przez jakiś czas. Musiał wiedzieć gdzie trzymam jedzenie i jak się do niego dostać. Czekał tylko na okazję. I co ja mam teraz zrobić?

*

 

Powinienem spać. Siedzę jednak oparty o ścianę w zabarykadowanym pokoju. Zamknięty tak, że nikt się do mnie dostać nie może. Czuję się odrobinę pewniej. Odrobinę, bo okazało się, że nie wariuję. Jedno zmartwienie mniej.

 

Muszę to przemyśleć. Od Celebres dzieli nas jakieś cztery, pięć dni lotu. Ze mną nie ma większego problemu. Wytrzymam bez żarcia, wodę będę mógł odzyskać z tego ustrojstwa do utylizacji. Z Przystosowanymi będzie gorzej. Już po braku jednego posiłku zaczynają być wolniejsi… potem zaczynają wariować. Zachowują się chaotycznie, nie słuchają rozkazów. Ostrzegali nas o tym. Pokazywali nawet jak Przystosowany umiera z głodu.

 

Wzięli takiego, co to się im mniej udał, wsadzili go do klatki i nakręcili materiał instruktarzowy. Biedne stworzenie miotało się przez parę godzin, po czym usiadło w kącie i patrzyło się przed siebie. Bez ruchu. Aż do samego końca.

 

Jeżeli nie uda mi się złapać tego sukinsyna, to wszyscy zginiemy. Wszyscy.

 

Jak tylko choć trochę się ogarnąłem, pobiegłem do Iana, żeby zameldować problem. Zaprotokołował. Więcej się po nim nie spodziewam. Teraz siedzę, myślę.

 

Póki co wszystko wygląda poprawnie. Nic nie stuka, nie wyje, dzieciaki są spokojne. Ale na jak długo? Nie powinienem tu siedzieć i gapić się w ciemność. Nie mam na to czasu.

 

Otwieram drzwi, chcę się wydostać, ale podłoga ucieka spod moich stóp. Leżę jak długi. Co jest? Zrywam się i biegnę z powrotem do Iana. Muszę skontaktować się z szefem, tak nie może być… sam tego nie rozwiążę…

 

Prawie nie myślę. W mojej głowie panuje taki chaos, że trudno mi wyłuskać pojedynczą myśl. Jak to się stało, że zginął mi klucz? Kiedy? Kto? Po co mu mieszanka…

 

Otwieram luk i cofam się przerażony. Chyba upadam. Moja twarz dotyka czegoś zimnego. Podłoga? Ale nie czuję bólu. Nie czuję nic, prócz wzbierających mdłości. Wątłe ciałko Iana leży bezwładnie na ziemi. Jak moje własne. Muszę się podnieść, muszę sprawdzić…

 

Nie chcę podchodzić bliżej.

 

Muszę podejść bliżej.

 

Jeżeli on jest…

 

A jeśli nie jest?

 

Ktoś przeciął kable i przewody podpinające Iana do komputera. Rozrzucił je tak po prostu, iskrzące od informacji, których mózg kapitana nie mógł już przyjąć.

 

Dookoła pełno jakiejś mazi. Chlupocze pod moimi butami. Nie mam odwagi spojrzeć na Iana. Widzę tylko jego dłoń. Ubabrana mazią, drobna jak dłoń dziecka, wygląda tak spokojnie na tle zimnego metalu. Czekam, żeby się poruszyła… bez skutku. Bardzo ostrożnie podnoszę wzrok i już wiem dlaczego.

 

Nie mam pojęcia jakim cudem wciąż stoję. Słodki Jezu… Ian… Podbiegam do niego, choć wiem, że nie ma to najmniejszego sensu. Klękam. Obiema rękami staram się połączyć rozpłataną głowę kapitana. Maź przepływa mi między palcami. Spływa na wierzch dłoni i niżej po kombinezonie do łokci. Chryste, Ian…

 

W ogóle nie ma krwi. Kawałki mózgu Iana wbijają mi się pod paznokcie. W jego otwartych ustach ugrzązł siniejący język. Bezwładna głowa kapitana spoczywa na moich kolanach. Blada jak najdelikatniejszy marmur i niemal tak samo gładka. Jakiś chłód na moich policzkach, brodzie, ustach…

 

Wstaję. Nie zwracam uwagi na nic. Coś głucho uderza o podłogę. Podchodzę do blatu, przy którym do niedawna siedział Ian i z całych sił uderzam w niego pięścią. Raz, drugi, trzeci. Tracę rachubę. Kurwa mać! Pusty fotel wali gównem.

 

Nie próbuję nawet skontaktować się z Ziemią, ani tym bardziej z Celebres. Wychodzę. Muszę sprawdzić, co z Brianem, Frankiem… Prawie czuję jak przemielony mózg Iana zasycha mi na dłoniach. Wraz z moją własną krwią. Ja pierdolę! Zatłukę skurwysyna. Za…

 

Już po samym widoku nóg Briana wiem, że jest źle. Chwytam je i z całych sił ciągnę na dół. Wychudzony korpus pilota nie stawia oporu. Z cichym szelestem przesuwa się przez otwór w suficie. Nieprzygotowany na to, upadam pod jego ciężarem. W dziurze nade mną widzę przesuwające się z wolna gwiazdy. Najpiękniejszy widok w moim życiu.

 

Odrzucam na bok Briana. Oczu, które do tej pory wpatrzone były w bezkres, nie ma. Zostały siłą wepchnięte w głąb czaszki, aż nie pękły. Jego twarz jest spokojna, gdyby nie puste oczodoły pomyślałbym, że śpi. Wygląda tak, jakby się spodziewał, jakby Ian jakimś sposobem zdołał go uprzedzić… Ale jakim cudem ten skurwiel się do niego dobrał? Nawet ja nie mam pełnego dostępu do bańki pilota… jedyną osobą, która mogłaby się tam dostać jest…

 

Piosenka rozbrzmiewa w głośnikach ze zdwojoną siłą. Niewyraźne początkowo słowa, nabierają znaczenia. Rozpaczliwa pieśń o utracie wolności.

 

Niewiele myśląc biegnę do chłodni. Potykam się. Podnoszę, biegnę dalej. Muszę ją zamknąć. Najlepiej od wewnątrz.

 

Nie było żadnego gapowicza. Kurwa mać, jaki ja głupi byłem! A teraz jest już za późno. Dla Iana, dla Briana, ale nie dla Kopaczy. Dla tych bezimiennych farciarzy, kurwa w dupę ich mać!

 

Opieram się o luk i oddycham głośno. Udało się zamknąłem to cholerstwo od środka, żeby tylko ten pierdolony sukinisyn nie znalazł innego wejścia! Teraz można się zastanowić.

 

Cichy szum maszyn uspokaja. Płuca i serce zaczynają funkcjonować normalnie. W chłodni jest praktycznie zupełnie ciemno. Tylko światełka kapsuł migają informując o działaniu instalacji. Wcale mnie to nie dziwi… o tej porze jest już po kolacji… gdyby…

 

Światełka gasną. Jedno po drugim. Pyk. Pyk. Pyk. W ich pojedynczych mignięciach widzę ulaną, zbliżającą się do mnie postać. Jest coraz bliżej. Coraz bliżej. W jednej z sześciu dłoni ściska metalowy pręt. Jest już bardzo blisko. Nie mogę się ruszyć. Kopacze giną w ciszy.

 

Ostatnie światełko gaśnie. W absolutnej ciemności słyszę bełkotliwy, nieprzywykły do wypowiadania słów głos:

 

– Czy… pomożesz… mi… zaśpiewać… piosenkę… o… wolności…

Koniec

Komentarze

I na tak sie kończy. Może nie jest idealnie - zarówno fabularnie, jak i stylistycznie - ale wydawało mi się, że sam zamysł opowiadania był wart podzielenia się nim z Wami :) 

To jako, że przeskoczyłam z trzeciej do czwartej częsci, od razu skomentuję tu obie.

W trzeciej części były dwa zdania, które mi zgrzytnęly:

"Zacząłem go nazywać „swoim” chyba zaraz po drugim przeszukaniu statku." Moim zdaniem niepotrzebne tlumaczenie się z użycia zaimka. Logiczne, że nazywal go swoim, skoro byl tam, powiedzmy, sam, a własność konsorcjum szanował jak szanował.

"Chryste, po co ja się, kurwa, zapisywałem na coś takiego! Nieważne, dam żreć, to mu przejdzie." Po trzecim locie? Nie, nie sadzę, żeby coś takiego powiedział.

 

W czwartej już nie wyłapywalam, bo gnalam do końca. Tak, bardzo mi się podobało.

Witaj!

 

Bardzo, bardzo fajne. Nie jestem fanem sci-fi, więc każdy taki tekst jest (oprócz normalnych kryteriów) filtrowany przez moje uprzedzenie, z którym, oczywiście, staram się walczyć. "Piosenki..." jednak czyta się dobrze i gładko. Gdzieś tam migają jakieś błędy, ale uważam, że nie mają znaczenia na tle tak przyjemnego kawałka tekstu.

 

Pozdrawiam

Naviedzony

Fajnie, fajnie, ale na koniec zaczęło mi zgrzytać. Za dużo zdań, które kończą się niedomówieniem. Chciałem gnać do przodu, a musiałem stopować, żeby domyślać się, co w niedomówieniu piszczy. I właściwie nie wiem, czemu Frankie zabijał. Jeszcze muszę to przetrawić, ale fakt, że mi się chce, to w sumie komplement ;)

Pierwsza refleksja: Frankie nie został w pełni Przystosowany, czyli manipulatorzy genetyczni spieprzyli robotę. 

Druga refleksja: bunt Frankiego nie skłonił mnie do głębszych refleksji.

Trzecia refleksja, zarazem podpowiedź dla Autora: Opiekun jest całkowicie zbędny, jego funkcje mogą z powodzeniem wypełniać odpowiednie moduły poszczególnych stanowisk pracy Przystosowanych, i dopiero wtedy bunt nabrałby życia...

A w ogole nieźle by to wyglądalo, jakby porwali statek i zabrali gdzieś hen! I tam zmuszali niezmodyfikowanych do opieki.

A w ogole nieźle by to wyglądalo, jakby porwali statek i zabrali gdzieś hen! I tam zmuszali niezmodyfikowanych do opieki.

Niestety, Autorka nie poradziła sobie z kompozycją tekstu, a kompletnie zapomniala o konieczności zbudowania kompletnego i logicznego universum... Tekst jest dalekim, ale wyraźnym echem filmu "Robocop". Oczywiscie, nie jest to zarzut. Tylko --- świat "Robocopa" jest światem zamkniętym, spójnym i logicznym. Odzyskiwanie przez robota --- człowieka poczucia człwieczenstwa -- spójne, prawdopodobne i uzasadnione. Tutaj tej części kompletnie zabrakło.  Czemu Przystosowany się buntuje? Brak odpowedzi. Jakie znaczenie ma piosenka? Nrak odpowiedzi? Czemu morduje towarzyszy  w biedzie? Brak odpoweidzi/ Czemu nie zabija bojatera? Brak odpowiedzi. Czemu bohater natychmiast nie zawiadamia bazy?Nnieprzkonywująca odpowedż. Jak to śię w ogóle  skończyło? Brak pomysłu, a więc brak odpowiedzi. Itd... Pozostaje w dóch ostatnich odcinkach granie na nucie sentymentalizmu  i trwogi... Zdecydowanie za mało. Niepozamykane i niewyjaśnione podstawowe wątki,  nieudzielone czytelnikowi  odpoweddi. 

Nieżle napisane, ale to wszystko.  Mogło być znacznie lepiej.

3/6 za całość.

Pozdrówko.

  

Tylko dodam, że się nie zgadzam z przedpiścą, mnie się to wydaje kompletne i spójne wystarczająco. Niesycąco, ale wystarczająco. I przepraszam za podwójny wppis wcześniej, nie wiem, co się stalo.

Jak sobie przypomnę Twój pierwszy tekst, to ten faktycznie jest kilka poziomów wyżej :) Napisane czytelnie, fabuła jest i to całkiem niezła. Połowicznie zgodzę się z Rogerem, że dużo rzeczy sobie odpuściłaś, ale na budowanie skomplikowaych historii przyjdzie czas.

 

A tak trochę poza tematem, to czytając co chwilę przypominał mi się jeden z najlepszych tekstów, jakie tu czytałam "Kwantowy nie-byt" Exturio. Jak nie czytałaś, to myślę, że może Ci się spodobać.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Dziękuję wszystkim za miłe słowa i za krytykę. Bez tego ostatniego czasami bardzo trudno :)

tfurca, dzięki! takie komplementy mogę przyjmować o każdej porze i zawsze się z nich cieszyć będę :)

Adamie, sama miałam podobne odczucie, jak po raz enty przebrnęłam przez całość. Już na spokojnie... a trochę emocji z tym tekstem było związanych. Teraz nawet widzę jak czas wpłynął na ten tekst. Pisany był okropnie długo, bo ponad pół roku. Teraz widzę, że za bardzo chciałam go skończyć. Za bardzo pognałam do przodu, zastanawiając się głównie nad sobą, a nie nad Czytelnikiem, mea culpa.

Niezgoda, tak wyglądał pierwowzór... ;) potem mi sie odwidziało... teraz zastanawiam się nad rozwiązaniem trzecim, że Przystosowani powinni byli przekonać Dozorcę, zrobić tak, żeby stanął po ich stronie :)

Roger, dziękuję za zwrócenie uwagi, następny tekst będzie dzięki temu lepszy :)

Suzuki, naprawdę mi miło :) a tekst sobie przeczytam, z miłą chęcią :)

Jeszcze masz szansę. Nie obrażę się, tylko wrzuć w całości, bo bez sensu tak czytać po kawałeczku. Albo tylko alternatywne zakończenie.

Nowa Fantastyka