- Opowiadanie: Srogo - Ku wolności (wersja poprawiona)

Ku wolności (wersja poprawiona)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ku wolności (wersja poprawiona)

I

 

Zapadł zmierzch. Leśną, piaszczystą drogą podążały na północ wielkie tabory ciągnięte przez konie. Na początku jechał wóz najbogatszy z wyglądu, w którym siedział przywódca całej gildii kupieckiej. Pojazdy obładowane były przedmiotami w bogatym asortymencie. Od ciężkiego orężu, przez alchemię, aż po ozdoby domowe czy też biżuterię. Za tym wszystkim ciągnął się długi orszak zniewolonych Ludzi Starszych Rodów. Mieli na sobie podarte szaty. Byli skuci ciężkimi, grubymi łańcuchami. Obok nich ciągnęły się legiony strażników ubranych w czerwone, bawełniane tuniki, czarne, żelazne napierśniki i długie, skórzane, brązowe buty.

Hałas jaki wydawali bogato ubrani kupcy płoszył okoliczne, leśne zwierzęta. Litrami pijali miód i wino. Śmiano się, rozmawiano głównie w prostacki sposób o kobietach. Rozmowy dotyczyły również interesów.

– Pięknie… Łajdaki chleją miód pochodzący z mojej ojczyzny Kharrsteir, a nas traktują jak psy… – odezwał się jeden z krasnoludzkich więźniów, po czym splunął obficie na ziemię. Jako jedyny z tej rasy wyróżniał się długością swych rudych włosów, które opadały mu swobodnie na ramiona, oraz bujną brodą sięgającą pasa.

– Uspokój się Grindergan. – szepnął kroczący przy jego ramieniu wysoki elf o jasnych, długich włosach. – Strażnicy…

– Chędożyć ich! Co z Tobą, Erriel? Możesz chyba użyć jednej z tych swoich sztuczek, aby nas…

– Milczeć! – przerwał mu jeden z ochroniarzy swym paskudnym, wysokim jak na mężczyznę głosem. Zdzielił krasnoluda batem po twarzy. Na jego twardym policzku pojawiła się rana, z której po chwili zaczęła płynąć krew. Blondyn imieniem Erriel, chwycił go pod pachę i pomógł wstać.

– Żyjesz?

– Ta… Nie możesz użyć żadnej z tych twoich sztuczek, aby nas uwolnić?

– Niestety… Ludzie nie są tacy bezmyślni. Nałożyli bariery anty-magiczne…

– Mówiłem, być cicho! – po raz kolejny wrzasnął strażnik. Podciął nogi elfowi za pomocą kija. Jasnowłosy upadł. Podniósł swe ciemnozielone oczy na dręczyciela i mruknął coś pod nosem w swym rodowitym języku.

– Co tam mówisz, jaszczuro? – Rzekł ponownie ochroniarz, unosząc kij nad głowę.

– Psiamać. – zaklął Grindergan. – Tylko cud nas uratuje…

Nagle serce żołnierza przeszyła na wskroś strzała. Z jego ust pociekły strużki krwi. Ciało upadło bezwładnie na elfa plamiąc go ciemnoczerwoną posoką. Pojazdy się zatrzymały. Gwar. Przywódca gildii wyszedł ze swojego wozu, podszedł do trupa, zdjął go z niewolnika po czym zaczął spoglądać na truchło. Spod zdobionej niewielkimi, fioletowymi piórami strzały, sączyła się obficie krew, wsiąkając w ubrania i ziemię.

– Co jest do… – urwał lider. W jego brązowych oczach malowało się przerażenie. Wzrok wbity był w leśne wzgórze, na którym ukazało się kilkanaście tajemniczych postaci. Jedne z nich były wysokie, ubrane w czarne, lekkie zbroje z szarymi i zielonymi ozdobnikami. Ujeżdżali stworzenia przypominające olbrzymie tygrysy. Z tym wyjątkiem, że te miały niebieskie ubarwienie. Był to Starszy Lud z leśnych krain Equeal. Zza ich pleców wyłoniły się niskie postacie przyodziane w srebrne, ciężkie pancerze z czerwonym bykiem znajdującym się na piersi, nad którym widniał pozłacany napis "Kharrsteir". Ich wierzchowce wyglądały jak górskie kozy.

– To nasi… – powiedział zielonooki. – Masz swój cud, Grindergan.

Krasnolud zarechotał. W tłumie zrobiło się zamieszanie. Wszyscy zaczęli szeptać między sobą.

Spośród nowo przybyłych wyłoniły się dwie postacie prowadzące białe tygrysy. Jedna z nich, będąca najwyraźniej kobietą miała na sobie to samo ubranie co jej elficcy wojownicy. Mężczyzna będący przy jej boku był ubrany w zieloną, długą szatę. Miał włosy koloru ciemnego brązu.

– Patrz, Erriel. – Odezwał się Grindergard. – To Aeciush. A ta niewiasta obok niego to zapewne Veall.

Elf uśmiechnął się spoglądając na wzgórze. Krasnolud zaśmiał się cicho po czym krzyknął:

– Szybciej tam! Dość mam tych pieprzonych łańcuchów!

Veall wyciągnęła miecz z pochwy, uniosła go i krzyknęła coś w swym rodowitym języku. Wojownicy zeszli z wierzchowców, dobyli mieczy, tarcz, łuków oraz toporów. Krzyknęła znów, wskazując ostrzem tabory. Wszyscy ruszyli z krzykiem do boju. To samo uczynili strażnicy. Natomiast handlarze zaczęli uciekać w popłochu.

Na wzgórzu został jedynie młodzieniec w zielonej szacie, który wyciągając ręce ku górze, szeptał coś pod nosem i zesłał na tabory niebieskie światło. Przyjęło ono kształt koła i otoczyło wozy. Po kilku chwilach rozproszyło się.

– Zniszczył bariery! – powiedział uradowany Erriel, po czym zaczął mówić zaklęcie. Jeden ze strażników chciał mu z tym przeszkodzić. Ruszył na niego z krzykiem. W dłoni trzymał przygotowany do ataku rapier. Upadł na ziemię niczym rażony gromem. Jego plecy były naszpikowane strzałami.

Elf kontynuował. Po chwili na łańcuchach więźniów pojawił się żółty promień, który zmienił je w pył. Ludzie Starszych Rodów rzucili się na oręż leżący na glebie obok trupów oraz ten znajdujący się na wozach. Ruszyli do walki. Dźwięk uderzającego ob siebie metalu i świszczących strzał bił w uszy. Krew plamiła srebrzystość mieczy, ubrania jak również twarze walczących.

Erriel oddalił się od wojowników. Ciskał w swych wrogów ognistymi kulami, które paliły ich tworząc okropny smród. Zielonooki skulił się lekko, przechylił do przodu, rozłożył ręce na boki z rozprostowanymi palcami. Na jego dłoniach pojawiła się błękitna poświata. Blondyn wyciągnął swe ramiona do przodu. Złączył palce. Skierował kciuki do środka dłoni, wykrzyczał zaklęcie. Z jego kończyn strzeliły dwa pociski w kształcie sopli lodu, które wbiły się pomiędzy żebra jednego z przeciwników zamrażając go. Sztywne ciało upadło na ziemię i roztrzaskało się na kawałki.

Grindergan siekał toporem jak opętany, aby tylko trafić wroga. To samo robiła reszta Starszego Ludu. Obrót. Skok. Garda. Parowanie. Pchnięcie. Unik. Cięcie. Fontanna krwi. Wróg powalony. Piękny był to widok. Lecz krasnolud nie był zachwycony. Oberwał w pośladek.

– Kurwa! – zakrzyknął – nie mam ochoty mieć więcej niż jednej dziury w rzyci! Sami sobie takie zafundujcie samcołożnicy, jeżeli wam jednego prącia w dupie mało!

Krasnolud huknął toporem delikwenta, który naraził się na jego gniew. Broń rozpłatała ciało od klatki piersiowej, aż po krocze, wyprówając flaki z nieprzyjaciela.

Aeciush widząc, że jego ludzie są ranni uśmierzał ich ból Runicznymi Zaklęciami.

– Co za ulga… – westchnął Grindergan przewracając oczami i gładząc się po tyłku. Ujrzał nadbiegającego wroga. Chlasnął go znad ucha. Chrupnięcie. Broń wbiła się w klatkę piersiową nieprzyjaciela.

Młody druid usłyszał głos, który mówił: Aeciushu. Mam sposób jak ich zniszczyć, lecz potrzebuję twojej pomocy.

– Kim jesteś? – spytał brązowowłosy. – Erriel?

– Tak. To ja. Posłuchaj mnie. Narzuć na naszych ludzi bariery ochronne. Na mnie i na siebie również.

Młodzieniec uniósł ramiona w górę. Na Starszy Lud spadł złoty deszcz. Wokół ich ciał pojawiły się żółte, świecące okręgi.

– Świetnie. Teraz użyjesz Pleaveir Narberuem, gdy powiem "już". Wtedy ja stworzę Atherr Nebures Wissis. Nie zadawaj pytań. Zrób co mówię. Szybko, bo ochrona przestanie działać za kilka chwil.

– Dobrze.

– Przygotuj się.

Aeciush przyklęknął. Opuścił głowę i rozłożył ręce, zginając je lekko w łokciach. Palce miał skierowane ku niebu. Erriel zrobił to samo, lecz jego ręce zwrócone były w walczący tłum.

– Już!

Druid wystrzelił w górę biały promień wijący się spiralnie niczym wąż. Niebo pociemniało. Rozpętała się burza. Pioruny ciskały z coraz większą siłą.

– Dalej! Nie wahaj się! – mówił blondyn.

Młodzieniec usłuchał go. Zesłał na ziemię gęstą mgłę, przez którą wrogowie zaczęli się dusić. Wtenczas, Erriel wypuścił ze swych dłoni czarną smugę, która przybrała kształt smoka. Owo stworzenie z przerażającym rykiem przeszywało ciała strażników wysysając z nich duszę wraz z życiem. Opętańczy wrzask. Wrogowie zaczęli uciekać. Lecz nic to nie dało. Truchła leżące na ziemi były wychudzone. Wyglądały, jakby na kościach wisiała sama skóra.

Smok zniknął wraz z mgłą i barierami znajdującymi się na ciałach ludności Starszego Rodu. Erriel splótł ręce na swym brzuchu, stęknął i upadł na kolana.

– Cholera… – zaklął.

– Co się stało? – spytał druid.

– Oby to nie było to, co myślę…

– Mianowicie?

– Chwila.

Erriel wstał z trudem. Jęknął. Wystawił ramiona przed siebie. Po czym krzyknął:

– Iginnis!

Nic się nie stało. Słychać było jedynie odgłosy walki. Elf się wyprostował.

– Tak myślałem… Skurwysyny mają ukrywającego się maga… Potężnego maga… Nie byle kto zdołałby uśpić naszą moc…

– I co teraz?

– Twoja magia polega na mocy natury. Ciebie tylko osłabił. Dasz radę wspomóc jeszcze kilka osób. Rób to co robiłeś, lecz tylko w ostateczności, abyś się nie wyczerpał za szybko. Ja mogę jedynie używać Siły Woli z moich magicznych sztuczek, lecz jak sam wiesz, jest to cholernie męczące… Staraj się wypatrzeć tego maga, jeśli w ogóle tu jest…

Jasnowłosy chwycił napotkany na ziemi łuk i kołczan, w którym znajdowały się jeszcze trzy strzały. Napiął cięciwę. Zamknął jedno oko celując w przeciwnika. Wypuścił pocisk, który wbił się w krtań nieprzyjaciela. Krew strumieniem trysnęła z jego warg. Upadł.

Jeden ze strażników zauważył zielonookiego i zaczął biec w jego stronę. Elf ponowił czynność. Tym razem, strzała wylądowała w oku napastnika, który upadając zaczął przeraźliwie krzyczeć. Czerwony płyn spływał mu do gardła, dławiąc go.

Kolejne napięcie łuku. Świst. Grot odnalazł swe miejsce w ustach wroga. Erriel podbiegł do najbliższego ciała i chwycił klingę leżącą tuż obok. Ruszył w walczący tłum. Ciął swym ostrzem w napotkanego przeciwnika. Ten jednak zdążył uniknąć ciosu po czym sam zaatakował elfa. Parowanie. Jasnowłosy odepchnął swoją bronią, oręż nieprzyjaciela. Zakręcił się w piruecie i uderzył najemnika w biodro, głęboko zatapiając ostrze w jego ciele. Jucha trysnęła blondynowi na twarz. Spostrzegł, że Grindergan został oblężony przez dwóch napastników. Pobiegł, aby pomóc swemu kompanowi. Chwycił wroga za kołnierz, pociągnął do tyłu i wbił broń w jego usta. Stal przeszła przez potylicę człowieka. Krasnolud zamachną się i swym toporem potężnie uderzył nieprzyjaciela w obojczyk, przy okazji odcinając mu rękę z niemałą częścią torsu. Krew chlusnęła na stojącego obok elfiego niewolnika, który zaraz po tym zwymiotował.

– Litości…– jęknął Grindergan – jam jest wrażliwe stworzenie…

– Zamknij się i rżnij! – krzyknął czarnowłosy krasnolud stojący obok.

– Ciekawym co! Trupa? – zaśmiał się Grindergan – nie praktykuję nekrofilii, Reginaldzie.

Śmiech.

Walka została zakończona. Wszyscy Ludzie Starszego Rodu wznieśli ręce w głośnym okrzyku radości.

– I jak? – odezwał się Erriel podchodząc do Aeciusha. – Znalazłeś go?

– Nie… Nie wyczułem tutaj nikogo, kto posiadałby wyższe magiczne zdolności…

– Czyli działa na odległość…

– Na to wygląda.

– Cóż. Dobrze się spisałeś chłopcze. Wszyscy nasi są cali.

– Dziękuję.

– Erriel. – odezwał się głos kobiety.

Elf odwrócił się gwałtownie. Niewiasta ta była wysoka. Miała czewone włosy sięgające pasa, bławatkowe oczy i ładną, rumianą twarz.

– Witaj Veall. Dziękuję za pomoc.

– Nie ma za co. Cała przyjemność po mojej stronie.

Za ramieniem elfki, Erriel dostrzegł, że do Grindergana zbliża się ledwo żywy najemnik z nożem w dłoni.

– Uważaj! Za tobą! – krzyknął do swego przyjaciela. Błyskawicznie wyciągnął rękę w stronę napastnika i zacisnął pięść. W tym czasie krasnolud odwrócił się. Ciało strażnika eksplodowało. Krew zbryzgała krasnoluda osmarowując go od stóp do głów. Kawałek jelita uderzył z plaskiem w jego twarz.

– Erriel… – powiedział blady krasnolud.– Ja cię zaraz…

Nie dokończył. Rychło wbiegł w krzaki.

– Faktycznie wrażliwy – zarechotał Reginald.

– Pierwszy raz słyszę rzygającego krasnoluda. – zaśmiał się Erriel.

 

 

 

--------

 

 

 

Jak zwykle przepraszam za interpunkcję etc.

 

Postanowiłem poprawić moją pracę. Mam nadzieję, że tym razem jest ona dużo lepsza xP

Koniec

Komentarze

Tu nie ma co przepraszać, tu trzeba ćwiczyć, ćwiczyć, uczyć się i czytać.

Takie luźne uwagi:

Imponował swoimi włosami - nadzaimkoza, przecież nie imponował cudzymi.

Ujeżdżać to nie to samo, co jeździć. Ujeżdżanie oznacza układanie pod wierzch.

"Pioruny ciskały z coraz większą siłą" - źle. Ktoś może ciskać pioruny, ale nie one same siebie.

Ok. Poprawię te błedy. Dziękuję :D

Pojazdy obładowane były przedmiotami w bogatym asortymencie. Od ciężkiego orężu, przez alchemię, aż po ozdoby domowe czy też biżuterię. --- z opisu wygląda to tak, że te ampuły, flakony, pierścienie i kolczyki tak sobie luzem leżały na tych wozach. Nie jestem przekonany, czy to o to dokładnie chodzi,

- Uspokój się Grindergan. - szepnął kroczący przy jego ramieniu wysoki elf o jasnych, długich włosach. - Strażnicy... --- jak po wypowiedzi bohatera wstawiasz paszczowy czasownik, to nie dajesz kropki,

Dalej się pogubiłem. Bo z jednej strony szły legiony wojowników kupieckich, a z drugiej było kilkanaście tajemniczych postaci, potem jakaś dziwna kawaleria, a potem pioruny. Krótko mówiąc, nie rozumiem, dlaczego legiony się rozsypały w sekundę. I magia chyba nie jest wyjaśnieniem. Bohaterowie przecież żyją w tym świecie, znają magię i się przed nią zabezpieczają w dostatecznym stopniu, skoro stać ich na utrzymanie legionów wojska.

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka