- Opowiadanie: Morgren - Piosenki o wolności [cz. 2 z 4]

Piosenki o wolności [cz. 2 z 4]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Piosenki o wolności [cz. 2 z 4]

– Pora jeść. – Zwisająca noga Briana ani drgnie. Uschnięta, bez mięśni. Zupełnie niepotrzebna.

 

Aplikuję mu dawkę mieszanki w niewielką rurkę, której drugi koniec ma na stałe zamontowany w przedramieniu. Muszę uważać, żeby nie wstrzyknąć mu pęcherzyka powietrza. Ostrzegali mnie przed tym na kursie. Dostanie się to do serca i lecimy na ślepo bez pilota.

 

Kątem oka dostrzegam jakiś ruch. To Frankie. Najniższą parę rąk ciągnie smutno po podłodze, pozostawiając na niej oleisty ślad. Chyba chce zwrócić na siebie moją uwagę, bo nie słyszałem, jak wszedł do sekcji pilota. W ciasnych korytarzach na „Libero” każdy szmer wybucha w uszach kakofonią odbitego dźwięku.

 

– Pójdziemy najpierw nakarmić kapitana – mówię, choć nie oczekuję żadnej odpowiedzi.

 

Twarz Frankiego nie zmienia się. Patrzy się na mnie pustym wzrokiem, a w kąciku ust pojawia się strużka śliny. Na Boga, jak takie coś jest w stanie utrzymać w kupie cały statek? Cud inżynierii genetycznej. Niech to jasny szlag trafi!

 

Mechanik człapie za mną, kiedy zamykam luk pilota. Idzie powoli, uważnie stawiając swoje duże stopy. Krótkie nóżki dźwigają cielsko. Cielsko. To kupa mięśni! Muszą takie być, żeby te sześć rąk było w stanie poprawnie funkcjonować. To też wyjaśniono mi na kursie. W zasadzie każdy Przystosowany mechanik wygląda niemal zupełnie tak samo. Wielki tors, cienkie, giętkie, ale silne rączki, krótkie muskularne nogi, wielkie stopy i ulana twarz dorosłego „dziecka”.

 

Teraz to zwaliste dziecko nie może doczekać się kolacji. Mam ustalony harmonogram. Najpierw pilot, potem kapitan, a na końcu Frankie. Pomaga mi to w cowieczornej toalecie. Ta sama kolejność tylko bez Frankiego. Frankie najprawdopodobniej załatwia się sam. Mam tylko nadzieję, że nie wdepnę w pozostawioną przez niego „niespodziankę”.

 

Powoli – bo dostosowuję tempo kroków do mechanika – docieramy do kapitana. Nie wiem czy Ian kiedykolwiek doświadczył czegoś tak prozaicznego jak widzenie. Nie mam pojęcia czy sypia i jakiego rodzaju ma sny. Tam, gdzie powinny znajdować się oczy nie ma nic. Gładka skóra poprzecinana błękitnawymi żyłkami. Tak blada, że przypomina najdelikatniejszy marmur. Ohyda!

 

Kapitan jest świadomy mojej obecności, ale się nie odzywa. Wie o wszystkim, co dzieje się na statku. Siedzi na swoim miejscu a jego drobne, wiotkie ciałko podryguje w rytm jemu tylko znanych impulsów elektrycznych. W porównaniu do Frankiego jest rozmiarów lalki. Z tego, co wiem, nigdy nie poruszył żadną kończyną. O ile nie liczyć tych przeklętych tików. Biedne brzydactwo.

 

Dzięki Bogu nie muszę oglądać go więcej niż te kilka razy w ciągu doby. Chyba, że wyda mi rozkaz stawienia się przed nim. To na szczęście się nie zdarza.

 

Z futerału wyciągam kolejną strzykawkę. Jest większa od tej, jaką miałem przygotowaną dla pilota. Mieszanka ma nieco inny skład chemiczny i w gruncie rzeczy odżywia tylko mózg. Tyle jest mu potrzebne. Reszta to zbędne dodatki utrzymujące Iana przy życiu.

 

Frankie patrzy się na to, co robię. Świadomie? Wątpię. Jeżeli myśli o czymkolwiek, to o swojej własnej strzykawce wciąż pozostającej w ukryciu, a dla mechanika prawdopodobnie nieistniejącej. Wstrzykując Ianowi posiłek i słyszę, jak kropla śliny Frankiego spada na podłogę. Nawet się nie odwracam. I tak wiem, gdzie upadła. Cholera jasna, będę musiał to wytrzeć.

 

– Frankie, w czasie posiłków robisz się nieznośny – karcę go jak dziecko, choć wiem, że nie odniesie to żadnego skutku.

 

Mechanik – wysoko wyspecjalizowane niemowlę – potulnieje, jak tyko w jego żyłach zaczyna krążyć kolacja. Odwraca się do mnie potężnymi plecami i już go nie ma. Niesamowite, jak szybko potrafi się poruszać, kiedy ma na to ochotę.

 

Po kontroli wydzielin mam wreszcie czas dla siebie. Prawie. Muszę jeszcze zrobić obchód w chłodni. Chłodnia to luk towarowy. Dwanaście kapsuł z, wprowadzonymi w stan hibernacji, Przystosowanymi pracującymi w kopalni. Nie wiem nawet jak wyglądają, bo pojemniki są zupełnie nieprzezroczyste. Tak wychodzi taniej. Za kilkanaście tygodni ci zamrożeni Kopacze odtają i będą pracować na Celebres. A ja będę miał wolne.

 

W pomieszczeniu jest niemal zupełnie cicho. Ciszę zakłóca jedynie pomruk maszyn, które mają podtrzymać Przystosowanych przy życiu. Przechodzę korytarzem i sprawdzam ekrany monitorujące. Wszystko w normie. Kopacze żyją i śpią. Ostatnie wakacje w ich życiu, a oni nawet nie mają o tym pojęcia.

 

Mam już wychodzić, gdy to słyszę. Stoję bez ruchu. To nie jest coś, co mógłbym usłyszeć na „Libero”. Nie licząc mnie, nikt nie jest w stanie tego zrobić. Teoretycznie Ian by mógł. Z tego, co wiem, jako jedyny posiada struny głosowe zdolne do wydawania dźwięku. Brian i Frankie chyba w ogóle ich nie mają. A jednak to słyszę. Może to jakaś usterka komputera? Może Ian się zepsuł i dlatego nuci tę starą piosenkę? Po chwili jednak odrzucam tę możliwość. Gdyby to był kapitan, jego głos wydobywałby się przez głośniki. Wzmocniony, wyraźny i zupełnie pozbawiony emocji. Zatem ki pies? Może mamy pasażera na gapę?

 

Muszę to sprawdzić. Ruszam przed siebie. Za szybko! Niechcący potykam się o jakieś pudło, którego wcześniej nie zauważyłem. Leżę jak długi. Noga boli mnie niesamowicie. Akurat przywaliłem w piszczel. Niech to jasna cholera! Gdy wstaję jest już zupełnie cicho. Może mi się wydawało? Nie. Słyszałem na pewno. Z całą pewnością ktoś coś nucił.

Koniec

Komentarze

Tym razem na 4. Przyznaję, zaciekawiłeś mnie. Czekam na ciąg dalszy.

Adam  

Adamie (choć "Panie Adamie" tak ładnie się rymowało ;) ), cieszę się, że kolejna część podoba się bardziej. Mam nadzieję, że dalej nie będzie gorzej :)

Tak na marginesie, nie "zaciekawiłeś", a "zaciekawiłaś" ;) Chociaż muszę przyznać, że branie mnie za faceta - w przypadku, kiedy głównym bohaterem i narratorem mojego tekstu jest facet - staje się całkiem fajnym komplementem :)

"uważnie stawiając swoje nieporadnie duże stopy" - stopy można nieporadnie stawiać, ale nie mogą być nieporadnie duże. Pewnie chodzi o "nieporęcznie", ale w przypadku nóg byłoby to śmieszne.

Jest ciekawie, czekam na więcej.

Tfurco, racja, racja, dzięki za wskazanie. Brzmiało dobrze na początku, a potem jak sprawdzałam tekst ponownie, jakoś tego nie wyłapałam. Masz rację, raczej niefortunne sformułowanie :)  Chyba najbezpieczniej będzie po prostu wykasować słówko "nieporadnie" i nie przyniesie to jakiejś wielkiej szkody dla tekstu.

A tak poza tym ta nieporadność kłóci się z doskonałością Przystosowanych.

Coś się jakby zaczyna dziać.... Ale połowa tekstu, licząc odcinki, to  długa ekspozycja wstępna ---   zarysowanie tła, przedstawienie bohaterów. Nadal trudno coś ostatecznie pewiedzieć --- wszystko jeszcze przed nami.

Pozdrówko.

Patrzy się na mnie (...) ---> i potem jeszcze raz "patrzy się". Autorko, odśwież wiadomości o stosowaniu zaimka zwrotnego...
Zatem ki pies? --- zatem ki diabeł kazał Ci zamieniać czorta na kundla? Utarte powiedzenie to utarte... 

No i co dalej?

No aż zakląć soczyście miałam ochotę w trakcie. Dlaczego? Jakim cudem zawołana fanka fantasy i tylko fantasy czyta z zapartym tchem sf? Naprawdę, jak spojrzałam na pierwsze zdanie, znów nie mogłam się oderwać. Straszne. Świetne. Gratuluję, to jest naprawdę bardzo duże osiągnięcie.

Roger, tekst mam podzielony na cztery małe "rozdziały" - części, zamieszczam po jednej, nie ma to związku z objętością całości. Zamieszczenie tego opowiadania w takiej formie wydało mi się po prostu wygodne, zarówno dla mnie jak i dla Czytelnika. Nie zaczynam i nie kończę w "szczerym polu". Fakt, akt pierwszy (jakby to określił scenarzysta, czy scenopisarz) jest długi, nawet bardzo. Taką mam niestety manierę, staram się to ogarnąć, wygładzić. Tutaj już wiele zależy od upodobań Czytelnika.

Adam, co do czasowników zwrotnych to się zgadzam. Drugi argument... hmm... jakby to ująć nie chcę wyjść na zadziornego obrońcę własnego tekstu... ale wydaje mi się, że narracja, jako że piszę w pierwszej osobie, pozwala mi na pewne zamierzone błędy językowe. Jeżeli mi się to znowu nie udało, no to będę próbowała dalej, do skutku. No, chyba, że po "entej" próbie zrezygnuję zupełnie i przerzucę się na nieco mniej subtelną kreację bohatera.

Niezgoda, a dziękować, dziękować :) mam nadzieję, że nie zawiodę :)

To "patrzy się" mi też zazgrzytało.

 

Tak ogólnie, jeśli wszystkie odcinki będa tej długości, to mogłaś to śmiało wrzucić jako jedną całość. Ja tutaj miałam powtórkę z pierwszej części - opisy, opisy i opisy. W momencie, kiedy coś zaczęło się dziać, przeszło całkowicie niezauważone. A dodatkowo, przez podział tekstu, napięcie, które lekko zaczeło się zarysowywać, do czasu wrzucenia przez Ciebie kolejnej części zupełnie wyparuje...

www.portal.herbatkauheleny.pl

Doskonale, Autorze... Ja mam tylko nadzieję, że ostatnie dwa rozdziały będą co nieco, a nawet zdecydowanie dłuższe. Jeżeli  zarysowanie bohaterów i tła  --- zwarte i niezłe --- zajęla dwie części, to wytłumacznie motywu piosenki, historia buntu Przystosowanych (a bunt będzie, to już wiadomo), walka bohatera --- człowieka albo jego natychmiastowa klęska, winna zająć co najmniej nieco więcej tekstu. A jeszcze pozstaje wyjaśnienie, jak tak świetnie przystosiwania Przystosowani wpadli na pomysł ucieczki do wolności. I zakończyć. To jest clou opowiadania.

Jak na razie, jest dość nieźle, ale ostatnie części będą decydujące do oceny całości. A masz czas... Fzinis coronat opus, jakby na to nie patrzeć.  

Pozdrówko.

Ok, to już nie będę czekać tylko zamieszczę od razu pozostałę części :)

Kontynuuję z Tobą lot na Celebros. Melduję, że jest dobrze!

 

Pozdrawiam

Naviedzony

A ja się głównie w 4/4 wypowiadam.

Nowa Fantastyka